Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niepokorne. Judyta - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
22 czerwca 2016
Ebook
24,90 zł
Audiobook
23,86 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,90

Niepokorne. Judyta - ebook

Trzeci tom trylogii „Niepokorne” – opowiadającej o wyjątkowych kobietach, których zawiłe losy splatają się w scenerii młodopolskiego Krakowa. Eliza, Klara i Judyta spełniają swoje marzenia kosztem trudnych kompromisów, płacąc wysoką cenę za szczęście.

Kiedy wiosną 1905 roku Judyta Schraiber, Klara Stojnowska i Eliza Wiebracht po latach rozłąki spotykają się w Krakowie, każda z nich wydaje się wieść spokojne życie. To jednak tylko pozory. Judyta nie potrafi odpędzić wspomnień. Czuje się rozdarta: sądzi, że Wiedeń nie jest jej miejscem na ziemi, lecz boi się, by zawiedziony w swych uczuciach Max, którego miłości nie potrafi odwzajemnić, nie odebrał jej córki. Przełom przyjdzie w Zakopanem, gdzie malarka pozna nowe prądy artystyczne swojej epoki… i spotka się z Maurycym. Klara również nie czuje się szczęśliwa. Nie pogodziła się z ojcem; jej niekonwencjonalny związek z Andrzejem i bunt przeciwko konwenansom stanowią przeszkodę w osiągnięciu porozumienia. Klara skrywa też pewną polityczną tajemnicę. Z jej powodu, mimo trudnej sytuacji w Kongresówce, wciąż musi odwiedzać Warszawę, choć jest to coraz bardziej niebezpieczne. Czy to możliwe, aby los sprzyjał jedynie Elizie?

Agnieszka Wojdowicz – polonistka z wykształcenia, nauczycielka z zawodu, a z zamiłowania autorka powieści dla młodzieży i dla dorosłych. Otwocczanka od lat zakochana w Krakowie, w jego historii, architekturze, a także w niepowtarzalnym klimacie krakowskich kawiarenek, starych antykwariatów i Plant. Wielbicielka dobrej literatury skandynawskiej, malarstwa prerafaelitów, wszelkich form sztuki użytkowej oraz górskich wycieczek. Dzieli dom z dwiema udomowionymi tygrysicami: Kropką i Mufką.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-13093-8
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Powieść Niepokorne. Judyta dedykuję dwóm niezwykłym Joannom.

Joannie Gołębiewskiej, mojej wyjątkowej licealnej polonistce. Joasiu, zaraziłaś mnie miłością do literatury i nauczyłaś szacunku dla polszczyzny. Miałam ogromne szczęście, że trafiłam właśnie na Ciebie.

Joannie Wajs, redaktor prowadzącej w Wydawnictwie „Nasza Księgarnia”. Asiu, to dzięki Tobie seria Niepokorne ujrzała światło dzienne. Masz dar przekonywania, podtrzymywania na duchu, dodawania odwagi i... obłaskawiania dzikich zwierząt. Zawdzięczam Ci nie tylko genialnego kota.Prolog

Stój spokojnie, skarbie. Wiercisz się i wiercisz, nie mogę cię uczesać. Wybierzemy białe wstążki, mają piękny perłowy połysk – mówiła Judyta, rozczesując włosy sześcioletniej dziewczynki. – Musisz wyglądać wyjątkowo, Haniu. Babcia świętuje imieniny, bądź więc grzeczna i zachowuj się, jak należy. Złóż życzenia, tak jak uczył cię tata. Pamiętasz? Nie grymaś podczas obiadu. Niepytana milcz. I nie śmiej się nazbyt głośno.

– Ale ciocia Kristina zawsze mnie rozśmiesza! – zaprotestowała dziewczynka.

– Mimo wszystko nie wypada, abyś śmiała się jak szalona. Tata opowiadał mi... Cóż. Po prostu przebierasz miarę. Dobrze ułożona panienka potrafi nad sobą panować. Obiecaj, że zachowasz stosowną powagę.

Hania wygięła usta w podkówkę.

– Ja, Mutti – szepnęła. – Aber ich möchte...

– Mów po polsku, proszę – przerwała Judyta.

– Ale... wolę po niemiecku – wydukało poczerwieniałe dziecko. – Ciocia Kristina nie rozumie polskiego i tata też nie.

– Już zapomniałaś o naszej umowie? Gdy jesteśmy same, wprawiasz się w mówieniu po polsku. Dobrze, pokaż się. Wyglądasz ładnie i schludnie, kochanie. Obróć się. Tak, nic ci nie można zarzucić. Moim zdaniem wyglądasz doskonale.

To był rytuał; wizyty Hani u starszych państwa Hennebergów Judyta przeżywała bardziej, niż się do tego przyznawała, aby więc poskromić rozdygotane nerwy, usiłowała zapanować przynajmniej nad prezencją córeczki. Zmierzyła ją bacznym spojrzeniem. Granatowa sukienka miała idealną długość tuż za kolana, zapinane na rząd guziczków botki lśniły nieskazitelną czernią, niesforne zazwyczaj kędziory udało się upiąć w prostą, pełną uroku fryzurkę. Nikt nie powie o niej złego słowa.

Judyta uśmiechnęła się do dziewczynki i nagle uderzyła ją myśl, że to ciemnookie dziecko o gęstych, kędzierzawych włosach, nieco tylko jaśniejszych od jej własnych, jest krwią z jej krwi, kością z kości. Nigdy wcześniej nikt nie był jej tak bliski ani w podobnym stopniu od niej zależny. Hania odziedziczyła po matce upór i skłonność do stawiania na swoim za wszelką cenę. Judyta myślała niekiedy, że są niczym bliźniacze krople wody, bo widziała w niej siebie sprzed lat. W takich chwilach ogarniała ją fala niewyobrażalnego wzruszenia i miłości tak niezmierzonej, że brakło jej tchu. Żadne uczucie, którego doświadczyła przed narodzinami córeczki, nie dorównywało temu jednemu i była pewna, że ani czas, ani zawirowania losu nie położą mu kresu.

Judyta ujęła dłońmi twarzyczkę dziewczynki i pochyliwszy się, ucałowała gładkie czoło.

– Pamiętaj, żeby się nie garbić – szepnęła.

– Czemu chodzę do babci tylko z tatą? – spytała Hania.

– Mówiłam ci już, mam dużo pracy. Kiedy was nie będzie, skończę obraz.

– Dziś niedziela!

– Owszem, pierwszy dzień nowego tygodnia.

– Ale tatuś świętuje...

– Tatuś poszedł po fiakra i kiedy wróci, musisz być gotowa. Chodźmy po płaszczyk. Dziś na dworze słonecznie, włożysz więc wiosenny. Kapelusik przypniemy szpilkami, dlatego poproś ciocię Kristinę, aby ci go zdjęła, bo sama zniszczysz uczesanie.

Zanim Judyta pomogła córce włożyć wierzchnie okrycie, w drzwiach wejściowych stanął Max.

– Dorożka czeka. Kwiaty kupię po drodze. Jesteś pewna, że zostajesz? – zwrócił się do Judyty. – Mama będzie zawiedziona, tym razem wyraźnie zaprosiła nas wszystkich.

– Zostaję i proszę, nie roztrząsajmy tego przy dziecku.

– Moim zdaniem, ponieważ Hania jest coraz starsza, pora wykazać nieco dobrej woli i zrobić pierwszy krok.

– Max, idźcie już, odłóżmy to do wieczora.

Kiedy została sama, dom wydał się jej przygnębiająco pusty. Kucharka miała wolne, a opiekunka pracowała tylko w te dni, gdy Judyta malowała lub była w pracowni Miny Ebner. Zapewne dlatego nie lubiła niedziel. Nie znosiła też chwil, gdy Max z Hanią wracali z domu przy Albertinaplatz. Dziewczynka, nieświadoma uczuć matki, mieszając polskie i niemieckie słowa, rozgorączkowana z przejęcia opowiadała o synach Grety oraz o rocznej córeczce Kristiny, a potem długo nie mogła zasnąć. Ten wieczór będzie zapewne podobny, więc Judyta zawczasu obmyślała sposób odwrócenia uwagi córki od wydarzeń minionego dnia.

Westchnęła, mimowolnym gestem poprawiła włosy i przelotnie zerknęła w owalne zwierciadło. Wyglądała młodo i ponętnie, a przecież obowiązki rodzinne, prowadzenie domu, praca u Miny, a przede wszystkim rozpaczliwe próby pogodzenia tego wszystkiego sprawiały, że coraz częściej ogarniało ją znużenie i zniecierpliwienie, zwłaszcza że Max naciskał, aby – dla dobra dziecka – zgodziła się na ślub. Zbywała go żartami lub spierała się, sięgając po starannie przemyślane argumenty, co prowadziło do kłótni albo cichych dni kończących się głównie ze względu na Hanię.

Judyta nie rozumiała uporu Maxa. W środowisku, z którym przestawała najczęściej, nikogo nie dziwił fakt, że nie była jego żoną, bo Wiedeń, po wiekach przesądów i pruderii, przeżywał rewolucję obyczajową. Nadszedł czas łamania dotychczasowych zakazów, czego przejawy widać było nie tylko w stylu życia artystów, gdyż ci znani byli ze swobody, lecz także w zadziwiająco prowokujących postawach dotąd konserwatywnego mieszczaństwa.

Podeszła do okna, by otworzyć je szerzej – wprost na zasnute zielenią rzędy owocowych drzew. W miesiącu ijar po długiej i srogiej zimie wybuchła nareszcie wiosna, nadeszły ciepłe, niemal letnie dni, więc każdą wolną chwilę spędzała w ogrodzie, malując. I tym razem powzięła taki zamiar; na suknię założyła fartuch malarski, przygotowała kartony, pastele oraz sztalugę i wyniosła wszystko na zewnątrz. Dochodziło południe; przez obsypane młodymi listkami gałązki przeciskało się światło, po źdźbłach trawy sunęły migotliwe cienie, skórę Judyty muskał wietrzyk i to sprawiło, że jej podenerwowanie pierzchło.

Mimo to nie lekceważyła narastającej różnicy zdań między nią a Maxem. Była pewna jego uczuć, lecz ostatnio odnosiła wrażenie, że bardziej stanowczo niż przez minione lata domagał się zalegalizowania związku. Kiedy jednak mówił o oczekiwaniach rodziny, która gotowa była Judytę pod tym warunkiem zaakceptować, gdy martwił się o przyszłość i dobre imię córki, ona powoływała się na jeden, lecz dla niej koronny argument. W ultrakatolickim Wiedniu ślub żydówki z chrześcijaninem wiązał się z nakazem zmiany przez jedno lub drugie wyznania, a na to nie mogła przystać.

Z równą determinacją odmówiła przed laty prośbie Maxa, by ochrzcić Hanię. Wykorzystując znajomości, gotów był znaleźć na prowincji księdza obojętnego na żydowskie pochodzenie Judyty oraz na to, że żyli bez błogosławieństwa Kościoła, lecz go nie słuchała. Hania odziedziczyła po niej krew, nazwisko i tradycję – nic nie mogło tego zmienić.

Przystała jedynie na mniejsze ustępstwa, choćby na niedzielne wizyty córeczki u Hennebergów, chociaż jej samej tam nie zapraszano, bo od narodzin Hani istnienie kochanki Maxa stanowiło dla większej części rodziny swoiste tabu. O ile zaakceptowano jego córkę, o tyle ją konsekwentnie ignorowano, więc istotnie, przyjęcie zaproszenia na imieniny Henrietty Henneberg mogłoby zapoczątkować przełom. Odmowa Judyty nie została podyktowana niechęcią, uprzedzeniami czy, co gorsza, lękiem przed konfrontacją z bliskimi Maxa, zwłaszcza że przyjaźń z Kristiną, jego najmłodszą siostrą, kwitła. Wynikała z wewnętrznego przekonania, że nie może postąpić inaczej oraz że jej tam w gruncie rzeczy nie chcą, a gest jest skutkiem długotrwałych zabiegów Maxa.

Starszych państwa Hennebergów Judyta widziała w ciągu minionych lat zaledwie kilkakrotnie i zawsze spotkanie wymuszał przypadek. Postrzegała ich jako ludzi chłodnych, wyniosłych, przekonanych o swej wyższości oraz szczerze nieprzychylnych jej związkowi z jedynakiem – i z biegiem lat utwierdzała się w tej opinii. Jednak z czasem nabrała do tego dystansu; nie zamierzała narzucać się Hennebergom ani rozpaczać z powodu ich niechęci, bo nie pozwalała jej na to duma.

Mimo to Judyta i Max wiedli przyjemne, wygodne życie, na które nawet tocząca się nieopodal Europy wojna nie zdołała rzucić cienia. Chociaż gazety szczegółowo relacjonowały działania na froncie rosyjsko-japońskim, codzienność Judyty mogła się wydawać nawet dość monotonna i zapewne dlatego czuła coraz większe rozczarowanie. Owszem, cieszyła ją kariera Maxa, którego renoma z każdym rokiem rosła, dzięki czemu zakończył współpracę z Johannem Bergiem i jako wzięty architekt prowadził samodzielną pracownię, lecz Judyta nie mogła oprzeć się wrażeniu, że po wywołujących zawroty głowy sukcesach ona utknęła w miejscu, a przecież jej apetyt na życie nie zmalał.

* * *

Pokój Hani był nieduży, przerobiony ze służbówki, za to widny, bo szerokie okno wychodziło na tę część posesji, gdzie nie rosły drzewa. Max od ponad roku projektował willę, w której mieszkałoby się im wygodniej, gdyż pracownia na Hietzingu miała charakter letniego domu, doskonałego na wakacje, lecz uciążliwego zimą, była bowiem oddalona od centrum miasta i chłodna. Nawet wiosną, mimo wysokich temperatur za dnia, nocami budynek gwałtownie się oziębiał i wieczorami kucharka przepalała w piecach.

Po zapadnięciu zmroku, po powrocie Maxa i Hani od Hennebergów, Judyta towarzyszyła dziewczynce w przygotowaniach do snu. Przygasiła płomień lampy, po czym usiadła na brzegu łóżka, by otulić ją kołdrą.

– Ciocia Kristina pozwoliła mi bawić się z Elsie – wyszeptała po polsku Hania. – Ale ta Elsie taka jeszcze maleńka! Nic tylko śmieje się albo płacze.

– A chłopcy?

– Ciocia Greta przykazała im siedzieć przy sobie. Jon tylko raz się do mnie odezwał.

– Ach, a ciebie to zasmuciło? – zapytała Judyta.

– Trochę. Potem babcia poczęstowała nas łakociami, a na deser był tort.

– Tak, o tym już wspomniałaś. Pora spać, kochanie.

– Jeszcze mi się nie chce. A bajka?

W tym momencie w drzwiach pokoju stanął Max.

– Znów tajemnice? – rzucił z pozorną pretensją. – Spiskujecie za moimi plecami niczym dwie czarnookie wiedźmy! Żebym rozumiał z tego przynajmniej słowo, ale nie.

– Tato! To mama każe mi mówić po polsku!

– A, jeśli mama każe, to nie masz wyjścia. Czyli żadne z was wiedźmy?

– Żadne!

– W takim razie życz mamie dobrej nocy i śpij. – Max pochylił się nad córką, pocałował ją przesadnie głośno w oba policzki, po czym musnął dłonią plecy Judyty. – Czekam na ciebie – powiedział i wyszedł.

Ale Judyta wciąż siedziała przy Hani. Winna jej była opowieść.

– Pewnego razu, a było to na początku świata, po szerokim morzu żeglował okręt – zaczęła. – Marynarze mieli za sobą długą podróż, lecz przed nimi była równie długa, więc zniecierpliwieni wypatrywali choćby skrawka lądu. Nagle ujrzeli dziw nad dziwy, bo oto w wodzie brodził ptak. Jego głowa sięgała nieba, a nogami tkwił w morzu, które opływało mu kostki.

– Takich ptaków nie ma! – roześmiała się dziewczynka.

– Ależ są! W każdym razie wtedy był jeden z całą pewnością. Marynarze patrzyli na ptaka i patrzyli, aż w końcu orzekli, że morze musi być płytsze, niż sądzili. A ponieważ zapragnęli kąpieli, stłoczyli się przy burcie, by wyskoczyć. Wówczas ni stąd, ni zowąd rozległ się bat kol.

– Bat kol?

– Głos z nieba – wyjaśniła Judyta. – Usłyszeli więc: „Strzeżcie się! Przed siedmioma laty drwal rąbał tu drzewo. Kiedy ze zmęczenia upuścił siekierę, wpadła do wody. Spadała i spadała, lecz nigdy nie dotarła do dna”.

– A! Więc morze było głębokie. I ludzie posłuchali głosu z nieba?

– Ludzie rzadko słuchają rozsądnych rad, a ci nie należeli do najmądrzejszych. Przyszła im do głowy myśl, by zamiast kąpieli poszukać siekiery drwala i zamierzyć się na ogromnego ptaka.

– Wiem, co było dalej. Utonęli – stwierdziła Hania. – I to koniec?

– Nie, to ledwie początek. Bo kiedy wszyscy oprócz jednego wskoczyli do morza, rozszalał się sztorm. Nieboskłon rozjarzyły ogniste błyskawice, nadeszła potężna ulewa, zimniejsze niż lód i wyższe od gór fale morskie sięgały nieba. Woda porwała statek i niosła go czterdzieści dni oraz czterdzieści nocy, aż wreszcie wiatr się uspokoił i wzburzone wody opadły. Okręt wyrzuciło na górę Ararat. Okazało się wówczas, że marynarze utonęli i przeżył tylko ten, który został sam na okręcie.

– Ocalał?

– Żeby opowiadać o cudach wielkiego ptaka i o potopie.

– Ale mamusiu, przecież mówiłam, że takich ptaków nie ma!

– Jest jeden. To Bar Juchne^(), tak ogromny, że potrafi skrzydłami przesłonić tarczę słońca.

– Bar Juchne? Nie znam tych słów.

– Wielu słów jeszcze nie znasz. A co myślisz o ludziach, którzy szukali w morzu siekiery drwala?

Hania zmarszczyła czoło.

– W morzu nie da się odnaleźć siekiery – odrzekła. – Ci ludzie byli głupi.

– Albo zarozumiali. Myśleli, że pokonają Bar Juchnego, a on był od nich stokroć większy i silniejszy.

– Jon mówił mi dziś, że powinnam go słuchać, bo jest ode mnie większy. I dlatego, że jestem bękartem. Usłyszała to ciocia Kristina i tak się przejęła, że go skrzyczała i kazała mnie przeprosić. Jon był podobny do tych ludzi, prawda?

Judyta poczuła, że krew odpływa jej z twarzy, a mięśnie tężeją.

– Śpij – szepnęła mimo ściśniętego gardła.

– Już. A co to jest bękart?

– Dziś za późno na takie pytania.

Judyta zgasiła lampę i wyszła z pokoju, starannie zamykając drzwi. Zatrzymała się na środku salonu, nieopodal Maxa, który na jej widok wstał z sofy, odstawiając kieliszek wina.

– Dlaczego przemilczałeś zachowanie Jona? – spytała chłodno. – Dziś u twoich rodziców nazwał Hanię bękartem.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Mogłem być wtedy w gabinecie ojca.

– Miałeś jej pilnować.

– Pilnuję. Wiesz, że pilnuję, i jeśli to prawda, rozmówię się z Gretą.

– To był ostatni raz. Więcej jej z tobą nie puszczę, bo narażam moją córkę...

– To także moja córka i jak ty nie pozwolę, by się to powtórzyło. – Max podszedł do Judyty i ujął ją za ramiona. – Widzisz więc, do czego prowadzi twój upór. Weźmy ślub. Jeśli nie chcesz go ze względu na mnie, pomyśl o Hani.

– Nie o ślub tu chodzi, tylko o twoją siostrę. Jak myślisz, skąd u Jona takie słowo? Wyobrażam sobie, co Greta mówi przy synach o mnie i Hani. A ty chciałbyś, żebym bywała na tych waszych rodzinnych obiadkach!

– Gdybyś z nami poszła, nic podobnego by się nie stało. Kochanie, jestem poruszony tak samo jak ty i nie puszczę tego płazem, pomyśl jednak, co będzie później, kiedy Hania wejdzie w świat.

– Odwracasz kota ogonem – zauważyła sucho Judyta. – Twoim zdaniem małżeństwo jest lekiem na wszelkie zło, moim zaś nie. Mało tego, sądzę, że sprowokowałoby nowe kłopoty.

– Myślę tylko o tym, co byłoby najlepsze dla Hani – odrzekł Max, zdejmując dłonie z jej ramion. – Przecież jest nam ze sobą dobrze. Kocham ciebie i kocham Hanię. Czy to dziwne, że chcę was chronić?

Potrząsnęła głową.

– Rozmów się z Gretą, bo inaczej pójdę do niej sama. Nalej mi, proszę, wina.

Max podszedł do stołu, napełnił kieliszek do połowy, po czym podał go Judycie.

– Czasami myślę, że nie godzisz się na ślub, bo jestem ci obojętny – powiedział, nie odrywając wzroku od jej rozgniewanej twarzy.

– Przeciwnie. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Jedynym oparciem – odparła. – Jak sam przyznałeś, dobrze nam ze sobą, więc postarajmy się tego nie zniszczyć.

* * *

Judyta przesunęła dłoń po miękkiej, gładkiej powierzchni tkaniny. Z samego rana dostarczono do pracowni krawieckiej Miny Ebner zamówione przed tygodniem bele materiałów, z których powstaną wkrótce suknie dzienne i wieczorowe, żakiety, bluzki o koronkowych stójkach, stroje domowe, a także – co od niedawna proponowały klientkom – bielizna nocna.

– Szarmeza jest wyjątkowej jakości i w doskonałym odcieniu – oceniła Mina. – Żałuję wprawdzie, że nie zdecydowałam się na błękit, ale ten też jest niczego sobie i na pewno zyska uznanie klientek. Ale, ale, czy wiesz, że jeszcze w piątek, tuż po twoim wyjściu do domu, miałam niespodziewanego gościa? Pamiętasz chyba, że Greta, siostra Maxa, dawno przestała korzystać z naszych usług, wyobrażasz więc sobie moje zdumienie, gdy ujrzałam ją z Kristiną, która przyszła po odbiór spódnicy. Nawiasem mówiąc, była bardzo zadowolona, bo dziewczęta sprawiły się wybornie. Sądziłam, że Greta tylko towarzyszy siostrze, tymczasem ona wertowała żurnale, po czym wstępnie zamówiła suknię! Dziś spodziewam się jej na zdjęciu miary. Przyznaję, że nie pojmuję, skąd ta nagła zmiana.

Judyta odłożyła na stół kupon jedwabnego szyfonu.

– Świetnie się składa, bo mam z nią do pomówienia. Powiem bez ogródek, co myślę o jej metodach wychowawczych. – Kiedy opowiedziała Minie o incydencie podczas obiadu u Hennebergów, dodała ostro: – Na twoim miejscu nie ufałabym Grecie. Jedynym powodem tej wizyty jest chęć dopieczenia mi.

– Czy ty aby nie przesadzasz? Chodzi o suknię.

– Obym była złym prorokiem. Po Grecie spodziewam się najgorszego, więc nie zdziwię się, jeśli jej celem okaże się perfidna prowokacja.

Mimo upływających lat stosunki Judyty z przyrodnią siostrą Maxa były napięte. Niechęć Grety do żydowskiej utrzymanki brata, jak ją nazywała w towarzystwie, zdawała się rosnąć wprost proporcjonalnie do pogłębiającej się przyjaźni Judyty z Kristiną, która po ukończeniu studiów przyrodniczych w Genewie wróciła do Wiednia i niemal natychmiast, głównie pod wpływem nacisków rodziców, wyszła za mąż za sporo od niej starszego, zamożnego i ustosunkowanego prawnika. Mimo nowego statusu i licznych obowiązków wciąż była bezpośrednia i życzliwa, a także wolna od uprzedzeń typowych dla Grety.

Do południa Judyta pracowała z Ingą Bauer, nowo zatrudnioną szwaczką, następczynią nieocenionej Anny, która z powodu kolejnego macierzyństwa dopiero co zrezygnowała z pracy. Chociaż nauczyła pannę Bauer batikowania, nie umiały znaleźć wspólnego języka, jakby dzieliła je przepaść. Może było tak istotnie; Inga, dużo młodsza, wychowana w zubożałej rodzinie mieszczańskiej, miała wysokie mniemanie o sobie i błędne pojęcie o własnej pozycji w pracowni, bo z lekceważeniem odnosiła się nawet do znacznie od niej starszych stażem szwaczek. Jednak tym razem Judyta, zamiast zżymać się na jej wielkopańskie maniery, roztrząsała w myślach czekające ją starcie z Gretą.

Początkowo siostrą Maxa zajęła się Mina. Judyta, odpowiedziawszy skinieniem głowy na chłodne powitanie, śledziła kątem oka poczynania pracodawczyni, pozornie pochłonięta nakładaniem wosku na tkaninę. Nie uszło jej uwagi, że Greta, mimo mądrych i życzliwych rad Miny, zdecydowała się na modną od kilku sezonów linię w kształcie litery S, wymagającą wąskiej talii, a przede wszystkim mocno sznurowanego gorsetu. Figurę Grety, charakterystyczną dla większości wiedenek, cechowały zaokrąglenia spowodowane ciążami i tłustą dietą, więc taki krój jej nie służył, powiększając optycznie i tak obfity biust oraz biodra. Tkanina jednak, czyli czarna jedwabna koronka połączona z welurem tego samego koloru, była arcydziełem.

Kiedy w najdrobniejszych szczegółach omówiono suknię i pobrano miarę, Mina zostawiła obie panie same, choć widać było, że uważa sytuację za niezręczną.

Judyta nie panowała nad gniewem.

– Domyśla się pani, dlaczego chcę z nią rozmawiać – powiedziała.

Greta z wystudiowaną obojętnością wzruszyła ramionami.

– Nie, ale spodziewam się, że mi to pani wyjaśni krótko, bo spieszno mi do domu. Jestem sumienną matką i...

– Łaskawa pani... – ucięła szorstko Judyta. – Wiem doskonale, jaką jest pani matką. Dla synów pani byłoby lepiej, gdyby poświęcała im pani mniej uwagi. Mówię to w trosce o ich dobro. Wpaja pani chłopcom fatalne nawyki i typowy dla pani sposób traktowania ludzi. Nie zamierzam wygłaszać umoralniających kazań. Ostrzegam jedynie, że jeśli dowiem się, iż pani lub ktokolwiek z jej krewnych obraził moją córkę, jak to się stało minionej niedzieli, znajdę sposób, aby poniosła pani konsekwencje.

– Nie pojmuję, co ma pani na myśli.

– Pani syn przezwał Hanię bękartem. To dziwne, że dziecko już w tak młodym wieku wykazuje pożałowania godne uprzedzenia – rzuciła Judyta. – Nie jestem naiwna. Zapewne Jon usłyszał o tym w domu, zakładam, że z ust pani lub jej męża.

– Przywiązuje pani nadmierną wagę do nieopatrznie wypowiedzianych słów, w dodatku, jak pani słusznie zauważyła, przez dziecko. Proszę się jednak zastanowić, o co ma pani pretensje. Przecież pani córka jest dzieckiem z nieprawego łoża. Sposób, w jaki nazywa się ów stan rzeczy, nie ma, moim zdaniem, znaczenia, bo liczy się prawda. Czyżby kłuła panią w oczy?

Judyta milczała. Spokojny ton Grety najpierw ją zaskoczył, by po chwili podsycić jej gniew.

– Nie jest tajemnicą, że pani sposób prowadzenia się, zbyt swobodny, by nazwać panią uczciwą kobietą, nie gwarantuje Maxowi... Cóż, w ostatecznym rozrachunku można mieć uzasadnione wątpliwości, czy to istotnie dziecko mego biednego brata – ciągnęła Greta.

Judyta gwałtownym gestem odsunęła krzesło zagradzające jej drogę do Grety. Rozległ się trzask siarczystego policzka i okrzyk zdumienia spoliczkowanej.

– Powinna pani modlić się, abym nie powtórzyła tych insynuacji pani biednemu bratu, gdyż przysięgam, że nie wybaczyłby podobnych oszczerstw! Niechże się pani stąd wynosi, bo nie ręczę za siebie!

– Mówię tylko to, co wszyscy wiedzą, a czemu mój zaślepiony brat nie daje wiary – syknęła Greta, odejmując dłoń od płonącego policzka. – Przekona się pani, że kiedy mu pani zobojętnieje, odzyska zdrowy rozsądek i...

– I?

– To proste. Porzuci panią i to dziecko...

Greta szarpnęła drzwi do szwalni; kiedy do przymierzalni wdarł się dźwięk turkotu maszyn do szycia, zniknęła Judycie z oczu, a zamiast niej pojawiła się Mina.

– Domyślam się, że nie rozstałyście się w przyjaźni – stwierdziła. – Nie przeprosiła cię, prawda? Co więc zamierzasz?

– W tej chwili mam dość Grety i jej krewnych, chociaż... powinnam to wreszcie rozstrzygnąć.

– Rozumiem. Przyjmiesz oświadczyny Maxa?

– Tak sądzisz? Znasz mnie, to nie ośli upór sprawia, że mu odmawiam. Do pasji doprowadza mnie myśl, że miałabym wybierać między Hanią a tym, kim jestem.

* * *

Kiedy późnym wieczorem Judyta szczotkowała włosy, siedząc w sypialni przed lustrem toaletki z różanego drewna, Hania już spała, a Max nie wrócił jeszcze do domu. Otulająca dom cisza sprawiała jej przyjemność, pozwalając zebrać myśli. Nie mogła zaprzeczyć, że nadeszła pora powzięcia ważkich decyzji, lecz świadomość tego to jedno, a gotowość do zmian – drugie. Dlatego rozpaczliwie potrzebowała czasu do namysłu. Tym razem nie chodziło przecież o marzenia i plany ani o pragnienie zaspokojenia własnych ambicji. Od tego, co zostanie postanowione, zależał los Hani, nie mogła zatem pozwolić sobie na nierozwagę ani tym bardziej na egoizm.

Wzrok Judyty padł na leżącą na toaletce srebrną tacę, na którą odłożyła list od Elizy Wiebracht. Przyszedł z popołudniową pocztą, więc przeczytała go po powrocie z pracowni, lecz na tyle nieuważnie, że teraz ponownie sięgnęła po elegancką kopertę i wyjęła złożoną na trzy części kartkę pokrytą starannym pismem przyjaciółki.

Eliza pisywała systematycznie i Judyta miała pełny obraz życia, jakie wiodła w Krakowie: jej pracy w drogerii aptecznej, udanego małżeństwa oraz obowiązków matki dwójki dzieci. Tym razem zwierzyła się z planów na nadchodzące lato, kończąc zapewnieniem gorącej przyjaźni. Oraz zaproszeniem, na co Judyta wcześniej nie zwróciła uwagi.

Pomysł wyjazdu do Krakowa, nawet na krótko, uznała za kuszący. Od lat nie widziała rodzinnego miasta i choć nieczęsto o nim myślała, nabrała chęci, by ujrzeć je ponownie; z dala od Maxa i Hennebergów z dystansu oceniłaby swoje życie w Wiedniu. Pomyślała o bliskich, zwłaszcza o Esterce, dawno niewidzianej siostrze, którą przed rokiem Miriam Schraiber oddała za żonę zamożnemu kupcowi z Czerniowców. Zdaniem Noemi, wyjechawszy z Krakowa, wiodła szczęśliwe, dostatnie życie, przynosząc chlubę rodzinie męża i dumnej matce. Z nią więc Judyta zobaczyć się nie mogła; rozżalona tym faktem wspominała długą chwilę ich ostatnie spotkanie.

Trzask wejściowych drzwi sprawił, że odłożyła list i znów sięgnęła po szczotkę. Wsłuchiwała się w kroki Maxa, łowiąc dźwięki typowej dla niego krzątaniny. Odgadła, że wszedł do pokoju Hani, a potem sprawdził, czy piec ostygł. W końcu ujrzała jego odbicie w lustrze. Pochyliwszy się nad nią, odsunął dłonią włosy z karku i pocałował tuż za uchem.

– Cały dzień czekam, aż tu do was wrócę – szepnął i znowu ją pocałował.

------------------------------------------------------------------------

^() Opowieść Judyty za: Eliezer Sztejnberg, Jak ptaszki studiowały Torę, tłum. B. Szwarcman-Czarnota, Austeria, 2012.Rozdział 1
Dom w Währing

Judyta zakładała w przedpokoju kapelusz. Był ostatnim krzykiem mody; zdobiony tiulem i koronką z przymocowanymi klamrą strusimi piórami amazonkami współgrał z odcieniem letniej sukni, stylowej japońskiej torebeczki oraz zgrabnych pantofelków z misternym haftem na noskach. Odkąd Rosja przegrywała wojnę z Japonią, moda na orientalne elementy garderoby zdawała się osiągać apogeum. Japońszczyzna królowała w domach towarowych i pomniejszych magazynach, nie omijając zakładu Miny ani otwartej w ubiegłym roku pracowni Milli Flöge, dlatego wykonywane dla nich batiki Judyty miały inspirowane Japonią barwy i wzory.

– Droga panno Teklo – powiedziała do opiekunki Hani. – Nie zdołam wrócić przed kolacją, będzie pani musiała zająć się Hanią nieco dłużej niż zwykle. Mam wrażenie, że przydałyby się jej intensywniejsze konwersacje. Moim zdaniem radzi sobie zaledwie znośnie, wolałabym więc, by mówiła z nią pani wyłącznie po polsku.

– Niestety, Hania w naturalny sposób przechodzi na niemiecki – odrzekła kobieta.

– Tak, właśnie ta jej skłonność mnie martwi. Proszę zabrać Hanię na spacer albo przynajmniej spędźcie popołudnie w ogrodzie. Ach, zapomniałabym! Kolację zjem tylko z córką, wystarczy więc odgrzać potrawkę z wczorajszego obiadu. Będę wdzięczna, jeśli powtórzy pani instrukcje Johannie, bo już się jej nie doczekam. Spóźnia się jak zwykle, niechże jej pani przypomni, że winna być punktualnie o dziesiątej, inaczej będę zmuszona potrącić jej z tygodniówki.

Zanim Judyta wyszła, zajrzała do pokoju córeczki, aby ucałować ją na pożegnanie.

– Tylko nie przesiaduj na pełnym słońcu – poprosiła. – Do wieczora, skarbie.

Już w dorożce pomyślała, że pomysł, aby zatrudnić dawną nianię Katriny Ebner, doskonale sprawdził się w praktyce. Początkowo dziewczynką opiekowała się bona, wiedenka z krwi i kości, której surowe metody wychowawcze nie przypadły Judycie do gustu. Cechowała ją przesadna oschłość, co sprawiło, że Hania, z natury radosna i żywiołowa, zamknęła się w sobie, stała się lękliwa i ponad miarę nieśmiała. Judyta w porę dostrzegła, że przemiana córeczki nie ma nic wspólnego z dobrym wychowaniem i właściwym dla dziewczynki w tym wieku sposobem reagowania. Właśnie wtedy Mina doradziła pannę Teklę. Judyta od pierwszej chwili poczuła do niej sympatię; okrągła, nieco płaska twarz kobiety, która od dwudziestu lat parała się opieką nad młodszymi i starszymi dziećmi, miała zbyt grube rysy, przez co pozbawiona była wdzięku, ale dźwięczny, wibrujący energią głos i wyważone gesty sugerowały osobę znającą się na rzeczy, doświadczoną i odpowiedzialną. Judyta przyjęła ją już po wstępnej rozmowie i nigdy tego nie żałowała.

Dorożka wjechała w reprezentacyjne ulice szóstej dzielnicy, kiedy Judycie przypomniały się chwile zwątpienia, jakie prześladowały ją przed narodzinami Hani. Mimo otrzymanej od Miny pomocy oraz troskliwości Maxa boleśnie odczuwała samotność oraz to, że otacza ją obce miasto. Rozpaczliwie tęskniła do Noemi, nie pogardziłaby też obecnością matki i siostry, a przecież miała pewność, że Miriam Schraiber nie wybaczyłaby jej dziecka z nieprawego łoża i nie zrozumiałaby związku z Maxem. Dlatego Judyta nie powiadomiła jej o narodzinach wnuczki, choć spodziewała się, że wieść przekazała Noemi.

Ale oto Mariahilfer Strasse, zatłoczona, skąpana w świetle dnia, z jasnymi niczym puder fasadami wielopiętrowych kamienic. Dorożka przystanęła i Judyta wysiadła na gwarnej ulicy, między spieszącymi się przechodniami w wiosennych płaszczach i kapeluszach, z koszami wypełnionymi zakupami, z eleganckimi torebkami i parasolkami chroniącymi delikatną cerę przed palącym słońcem.

Wiedeń stał się nowoczesnym miastem, oferującym mieszkańcom udogodnienia, najwyższej klasy komfort, ale jednocześnie życie wiedeńczyków przyspieszyło i tempo to wydawało się zawrotne. Judyta przystanęła na skraju chodnika, bo ulicą, szeroką niczym aleja, jechał z naprzeciwka tramwaj elektryczny. Wzdłuż torów pędził dwukonny powóz, za nim, nieco wolniej, podążał omnibus. Tragarz, ciągnący drewniany wózek z nowalijkami, trzymał się lewej strony ulicy, po czym skręcił w przecznicę wiodącą na Naschmarkt. Nieliczni piesi z narażeniem życia lawirowali między pojazdami, by dostać się na przeciwległą stronę, i Judyta do nich dołączyła. Pracownia Milli znajdowała się pod numerem pierwszym w budynku o wdzięcznej nazwie Casa Piccola.

Pamiętała dzień, gdy przyjaciółka, dumna współwłaścicielka nowej firmy Siostry Flöge, oprowadziła ją po urządzonych na biało i czarno pomieszczeniach, od przedsionka po salon i przymierzalnie dla klientek. Judytę zachwyciły wyłożone wykładziną podłogi, obrotowe lustra, funkcjonalne meble o zgeometryzowanej linii, zdobiące białe ściany czarne detale oraz ogromne lampy, dzięki którym wnętrza były nieprawdopodobnie jasne. W duchu, do czego ze śmiechem przyznała się Milli, poczuła ukłucie zazdrości, choć przecież sama marzyła o pracowni artystycznej, w której malowałaby i projektowała tkaniny. Odkąd zamieszkała u Maxa, zwolniła mansardę w kamienicy Emmy Ebner; pokój wynajęto, a ona żałowała poniewczasie, że nie zatrzymała go dla siebie.

Tym razem Milli przyjęła Judytę w biurze, gdzie z Pauliną, starszą siostrą, sprawdzała rachunki firmy. Przerwawszy pracę, zaprosiła przyjaciółkę do salonu na filiżankę kawy, lecz najpierw obejrzały przyniesione przez Judytę próbki tkanin.

– Idealne na letnie kreacje – oceniła Milli. – Pastelowe wykorzystam w dodatkach, będą z nich piękne szale, choćby z tego batiku z motywem winorośli. Geometryczne nadadzą się na suknie, jeśli skontrastuję je z innym materiałem, najlepiej gładkim i ciemnym albo białym. Ach! A ten jest wyjątkowy! Bladoróżowy i lila! Cudowne połączenie, w sam raz dla blondynek...

Potem przyniosła tacę ze świeżo zaparzoną kawą, cukiernicą i dzbanuszkiem śmietanki.

– Mamy pół godziny – oznajmiła. – Nie chcę naciskać, kochana, ale niecierpliwie czekam na projekty do zimowej kolekcji. Prawdę powiedziawszy, jestem ich ogromnie ciekawa. Wiesz, jak cenię jakość i oryginalność rozwiązań.

– Dostaniesz je w przyszłym tygodniu – odrzekła Judyta.

Skosztowała napoju, aromatycznego i mocnego, nie odrywając wzroku od Milli, gdy ta wstała nagle i zrobiwszy parę tanecznych kroków, obróciła się na palcach. Rudawe włosy zalśniły miedzią, jasną cerę ożywiły rumieńce.

– Według projektu Gustava – oświadczyła. – Co myślisz?

Suknia o odcinanym wysoko stanie, uszyta z trzech gatunków tkanin, istotnie nasuwała na myśl malarstwo Gustava Klimta. Spódnica migotała barwami zieleni i rubinu, układającymi się w rodzaj szachownicy, marszczony karczek był śnieżnobiały jak cieniutkie, półprzezroczyste rękawy, w górnej części wąskie, od łokcia dwuwarstwowe i rozkloszowane.

– Niezwykła – oceniła Judyta.

– Planuję szyć podobne. Taki fason nie wymaga gorsetu.

– Nie sądzisz, że byłyby zbyt ekstrawaganckie? Bardzo śmiałe, choć niewątpliwie twarzowe i wygodne.

– Jakbym słyszała Paulinę! Czyżbyście się zmówiły? Nie rezygnuję przecież z klasycznej oferty.

– To dobrze, bo klasyczna zawsze znajdzie nabywców, a eksperymenty przyciągną jedynie odważniejsze klientki.

Milli z westchnieniem wróciła do stołu.

– Powiedz mi lepiej, dokąd wybierasz się w tym roku na wakacje? Może odwiedzilibyście nas nad Attersee? W Litzlbergu Gustav wynajmuje willę, będą moje siostry, przekonaj Maxa i przyjedźcie z Hanią w lipcu choćby na parę dni.

– Bardzo bym chciała, tylko że mam już plany na lato – odrzekła Judyta. – Wybieram się do Krakowa.

– Sama? A Max?

– Jeszcze o niczym nie wie. Nie zmienia to faktu, że postanowiłam zobaczyć się z dawnymi przyjaciółkami, a domyślasz się, jak przebiegają takie spotkania po latach. Dlatego lato w tym roku spędzimy oddzielnie.

Milli pokręciła głową.

– Przyznaj się, pospieraliście się z Maxem? – spytała. – To nie moja sprawa, nie powinnam się wtrącać, ale każdy widzi, jak jest do ciebie przywiązany. Nie zamierzasz go chyba rzucić?

– Bo jadę do Krakowa? – zdziwiła się Judyta. – Owszem, mam do przemyślenia kilka istotnych dla nas kwestii, ale wyciągasz pochopne wnioski. Max jest mi bardzo drogi.

– Jest ci bardzo drogi? Nie pojmuję sensu tych eufemizmów. Kochasz go chyba?

– Uważam go za przyjaciela, to o wiele więcej.

– Biedny Max!

– Biedny? Dochowuję mu wierności, przywiązałam się do niego, szanuję wszystko, co robi dla mnie i dla Hani.

– Obawiam się, że przywiązanie Maxa do ciebie ma zgoła inny charakter. Cóż, nie mnie was osądzać. Żywię jedynie nadzieję, że z czasem bardziej go docenisz, bo zasługuje na więcej niż przyjaźń. Poza tym radzę ci z całego serca: pilnuj go. To świetna partia, a wy żyjecie na wiarę. Może ci go sprzątnąć sprzed nosa jakaś sprytna panna, a ty nie zorientujesz się nawet kiedy.

– Namawiasz mnie do małżeństwa? A ty i Klimt?

– To zupełnie inna historia. Ty, droga Judytko, mimo duszy artystki jesteś stworzona do roli żony i matki. Nie zaprzeczaj, zobaczysz, że przyznasz mi kiedyś rację.

– Oceniasz sprawy, o których w gruncie rzeczy nie masz pojęcia – rzuciła z urazą Judyta.

– Czyżbym cię dotknęła? Zabolało? To właśnie było moim celem. Jeśli lękasz się, że małżeństwo uwięzi cię w domu i nie znajdziesz czasu i sił na malowanie, to nie znasz Maxa. Przecież godzisz życie rodzinne z pracą. Szczerze cię podziwiam, bo widzę, ile zdziałałaś ostatnimi laty. Projektujesz, z czego i ja czerpię zyski, wystawiasz prace, wzięłaś udział w niejednej wystawie Secesji. Jesteś rozpoznawana jako artystka, nie narzekasz na brak klientów, twoje batiki chwalą nawet najsurowsi krytycy. Czy to mało? W czym przeszkodził ci związek z Maxem?

– Chodzi nie tylko o niego. Zresztą... z mojego punktu widzenia wygląda to nieco inaczej.

– Bez urazy, kochana, ale pamiętam cię z czasów, gdy się tu u nas zadomawiałaś. Spójrz wstecz, a łatwiej ci będzie uszanować to, co zdobyłaś.

– Ależ szanuję!

– Po co ci zatem ten Kraków?

– Tam się urodziłam – wyjaśniła niecierpliwie Judyta.

– Widzę, że istotnie rzecz jest postanowiona. A w sierpniu? Przyjedźcie nad Attersee w sierpniu. Odpoczniesz od miasta, a Hani pobyt na świeżym powietrzu wyjdzie na zdrowie.

– Milli, jesteś niezmordowana! – powiedziała ze śmiechem Judyta. – I nieoceniona. Pozwól, że zanim ci odpowiem, porozumiem się z Maxem.

– A ten wasz dom? Kiedy postanowicie o budowie?

– Dom wciąż w projektach, bo oboje nie mamy do tego głowy.

– Im szybciej się zdecydujecie, tym większą przyniesie wam to korzyść...

Pożegnały się, gdy przyszły umówione klientki. Pracownia Miny leżała niedaleko, Judyta poszła więc piechotą, kryjąc się przed mocnym słońcem w cieniu biało-żółtych markiz. Pod wpływem krytycznych słów Milli ponownie rozważyła plan wyjazdu do Krakowa, lecz nie zmieniła zdania. Co więcej, uznała, że nie może dłużej odkładać rozmowy z Maxem.

* * *

Tego wieczoru Judyta niecierpliwie wyglądała Maxa. Początkowo dopracowywała projekty dla Milli; wypełniała kontur fioletowym, odcień był jednak zbyt mocny, a w rezultacie tandetny, więc niezadowolona z efektu rzuciła pastel na stół.

Gdy nastała noc, ze zdumieniem dostrzegła w swym zachowaniu oznaki zdenerwowania. Aby kontrolować czas, co chwila zerkała na szafkowy zegar, regulowała do znudzenia płomienie lamp, zaglądała do sypialni Hani, choć dziewczynka spała. Dziwiło ją własne zachowanie, bo późne powroty Maxa nie należały do rzadkości, zwłaszcza gdy brał więcej zleceń, jak ostatnio. W tygodniu całe dnie spędzał w pracowni na Spittelbergu, tej samej, którą dawniej zajmował Johann Berg. Pomyślała nawet, że bardziej od niej potrzebował domu i samodzielnego, widnego atelier. Tymczasem domek na Hietzingu zajmowały z Hanią, a on pracował w podejrzanej kamienicy w najbardziej niebezpiecznym zakątku Wiednia.

Wreszcie przyszedł. Odgrzała mu posiłek i usiadłszy przy stole, obserwowała, jak jadł. Był zmęczony i milczący, więc nie omieszkała mu wypomnieć, że niepotrzebnie aż tyle pracuje.

– Jeszcze półtora miesiąca – odparł. – Myślałaś, gdzie w tym roku spędzimy lato? Dopiero co widziałem się z Milli, zaprosiła nas nad Attersee. Co ty na to?

– Nie wspominała mi o tym.

– O zaproszeniu?

– Nie. O tym, że się spotkaliście.

– To był przypadek i pewnie zapomniała. Może od połowy lipca? Oszczędzimy sobie upałów w Wiedniu, wiesz, że miasto wtedy będzie nie do zniesienia.

Judyta wzięła głęboki oddech.

– Właściwie... mam inne plany.

– Tak? Jakie?

– Jadę do Krakowa.

Max odłożył sztućce i osuszył usta serwetką.

– Sama? – spytał zdziwiony.

– Z Hanią. Najwcześniej za miesiąc, chociaż jeszcze nie mam pewności, ustalę to z Elizą. Zaprosiła mnie, a nie widziałyśmy się od lat, nie byłam nawet na jej ślubie, więc nie wypadało odmówić. Domyślam się, że ci to nie na rękę i że cię zaskoczyłam. Nie miej mi tego za złe.

– Przecież nie mam. Odwiedzisz krewnych?

– Tak, chcę się zobaczyć z Noemi.

– W takim razie wyznacz termin, a ja się dostosuję.

– Jak to?

– Pojadę z wami. Nie ma mowy, żebym puścił was same, zwłaszcza jeśli planujesz wizytę u bliskich, bo to idealna okazja, abym ich poznał.

– Będę spędzała czas na herbatkach z przyjaciółkami, zanudzisz się na śmierć! Zresztą nie będę tam długo, najwyżej tydzień.

– To się wybornie składa, bo drugą część lata spędzimy u Milli.

– Max, proszę cię...

– Tęsknisz za rodzinnym miastem, to oczywiste i naturalne, ale nie zgadzam się, żebyś pojechała sama. Czasy są niespokojne i niebezpieczne, temu nie możesz zaprzeczyć. Nie mogę jechać z wami na cały tydzień, lecz na dwa lub trzy dni bez trudu. Zawiozę was do Krakowa i oddam na pożarcie twoim przyjaciółkom. Poza tym rozważ pomoc panny Tekli. Zajęłaby się Hanią, a ty miałabyś więcej swobody. Ufamy jej oboje, a o ile mnie pamięć nie myli, pochodzi z twoich stron. Prawda! Czy wiesz, że ja również mam w Krakowie znajomego? Zarządza hotelem w, jak słyszałem, doskonałej lokalizacji. Jest Austriakiem. Gustav Sacher, nazwisko brzmi swojsko, nieprawdaż? Tyle że on nie z tych Sacherów, a hotel jest własnością jakiejś spółki akcyjnej. Widziałem się z nim przed rokiem, bo bawił tu przejazdem. Ugości nas po królewsku. Zajmę się rezerwacją.

– Miałam mieszkać u Elizy – wtrąciła.

– W hotelu będzie wygodniej. Jutro zatelefonuję do Sachera, a ty zdecyduj o terminie. – Z uśmiechem zadowolenia sięgnął po jej dłoń.

– Widzę, że wszystko zaplanowałeś – mruknęła zgryźliwie Judyta.

– Złości cię to?

– To miała być niezobowiązująca wizyta, ale nie, bo ty jak zawsze zrobisz z niej wyprawę.

– Nie każę ci wieźć kucharki ani legionu pokojówek – odrzekł żartem. – Kochanie, zasługujesz na wszystko, co najlepsze, a ja nie zamierzam rezygnować z twego towarzystwa. Gdyby nie zobowiązania i terminy, spędziłbym z tobą cały tydzień, a tak pojedziemy na dłużej nad Attersee. Nie kręć nosem, masz nareszcie okazję pokazać mi swoje miasto.

Max zakończył dyskusję, zanim się na dobre zaczęła i choć Judyta usiłowała kontynuować temat, było jasne, że klamka zapadła. Pogodziła się z tym, gdyż w głębi duszy żywiła przekonanie, że czas spektakularnych ucieczek dawno ma za sobą.

* * *

Odtąd Judytę zaabsorbowały przygotowania do wyjazdu. Skończyła projekty dla Milli i Miny, wysłała do Elizy i Noemi listy z zapowiedzią przyjazdu, po czym zajęła się uzupełnianiem braków w letniej garderobie oraz pakowaniem waliz. Max na część lata przenosił się do pracowni na Spittelbergu, dom na Hietzingu zamykali na dwa miesiące, należało więc zabezpieczyć meble i dać wolne służbie.

Tydzień przed podróżą Max zupełnie niespodziewanie znalazł okazyjną ofertę kupna starej willi. Po wstępnych oględzinach dom spodobał mu się tak bardzo, że gotów był porzucić plany budowy i zamieszkać w podmiejskiej dzielnicy Währing na Karl-Ludwig-Strasse.

– Miałabyś blisko do Miny, nie mówiąc o mnie, bo Spittelberg jest tuż-tuż – tłumaczył Judycie. – Währing przypomina wieś, a dom otacza ogród, byłoby więc to miejsce w sam raz dla Hani. Willa wymaga remontu, ale jestem pewien, że najpóźniej wiosną moglibyśmy się wprowadzić.

Tak usilnie przekonywał Judytę, że zgodziła się ją obejrzeć. Wybrali się tam w gorące i parne piątkowe przedpołudnie, powierzywszy Hanię pannie Tekli. W dorożce Max rozwodził się nad zaletami domu, lecz Judyta milczała sceptycznie, choć osiemnasta dzielnica, z przewagą niskiej zabudowy, wydawała się okolicą cichą i spokojną, może tylko nieco wyludnioną ze względu na odległość od centrum.

Dorożka zaparkowała przed ogrodzeniem posesji Wiktora i Józefiny Segnerów. Max i Judyta weszli na żwirową alejkę wiodącą przez nieprawdopodobne bogactwo roślin do wyłaniającego się zza drzew domostwa. Ogród był dziki, od lat zaniedbany; większość kwiatów i ziół, sądząc po panującym wśród nich chaosie, wysiała się sama.

– Dawniej Segnerowie zatrudniali ogrodnika – wyjaśnił Max. – Twierdzą, że go zwolnili, gdy zdecydowali o sprzedaży domu, ale moim zdaniem znacznie wcześniej.

Wiktor Segner nie wzbudził sympatii Judyty, a jego żona, kobieta apodyktyczna i nieprzyjemna w obejściu, potrafiłaby ostrością spojrzenia odstraszyć najbardziej zapalonego kupca, z niewiadomego jednak powodu poczuła do Maxa sympatię, Judytę traktując z góry. Oprowadziła ich po salonie, pięciu sypialniach, gabinecie, kuchni, spiżarni oraz piwnicy i pomieszczeniach dla służby, po czym wyszli do ogrodu.

Max był oczarowany; złożywszy wstępną ofertę, obiecał porozumieć się w kwestii warunków kupna za pośrednictwem plenipotenta i otrzymał zapewnienie, że po uregulowaniu płatności dom będzie do jego dyspozycji.

Gdyby wydarzyło się to w innym czasie, Judyta robiłaby mu wyrzuty, że postępuje pochopnie. Zażądałaby czasu do namysłu, a przede wszystkim spytałaby, czy ich na to stać. Teraz jednak absorbował ją wyjazd do Krakowa i o kupnie domu w Währing nie myślała poważnie, zwłaszcza że był jej dziwnie obojętny.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: