Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niepokorni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niepokorni - ebook

Sprzeciw się swoim demonom.

Dwie dziewczyny, trzech chłopaków i czas, kiedy wszystko jest jeszcze „pierwsze” - pierwsze miłości, pierwsze pocałunki, pierwszy alkohol i pierwsze prawdziwe pożegnania. Niepokorni to historia dojrzewania piątki młodych ludzi, pełna emocji i dramatów. Miłość i zdrada, przyjaźń i samotność, nadzieja i rozpacz. Książka pokazuje prawdziwe życie nastolatków - ktoś się właśnie zakochuje, ktoś dopiero co odkrywa własną indywidualność, ktoś inny nie wytrzymuje napięcia… Dojrzewanie okazuje się niełatwe, jak bowiem przekonują się bohaterowie powieści polega na tym, by potrafić „sprzeciwić się swoim demonom”.

Pogrążeni w myślach stali nad miejscem, które łączyło ich przeszłość i wyznaczyło przyszłość. Miejscem, co do którego wiedzieli, że nie dadzą rady tam wrócić, bo za dużo by ich to kosztowało. Każde z nich odczytywało i interpretowało na swój sposób napis na pomniku, próbując wyryć go jak najdokładniej w pamięci, by nigdy nie zapomnieć, gdzie zgubili i odnaleźli siebie: KATA TON DAIMONA EAYTOY.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-509-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pierre zaciągnął się papierosem i rozejrzał dokoła: przy pierwszym stoliku siedziały cheerleaderki, zaraz potem koło naukowe, jeszcze dalej kolejni ludzie podzieleni na grupy i przyporządkowani do konkretnych miejsc w społeczeństwie. Każdy miał określoną rolę, nikt nie wyłamywał się z ram. Nie tworzono nowych grup, nie należano do kilku. Wszyscy byli tacy sami – monotonni, nudni, sztampowi. Obrzydliwe.

Zniesmaczony chłopak ponownie włożył papierosa do ust i poczuł, jak dym odbywa swoją niezmienną trasę od gardła przez krtań aż do płuc, gdzie rozlewa się, przenikając wraz z krwią do wszystkich komórek ciała. Lubił to sobie wyobrażać – tuziny małych czerwonych krwinek pętających toksyczne związki i prowadzących jako więźniów do przypadkowych cel. Niby wolne, a jednak zamknięte w jego ciele.

Pierre odczuwał dumę z tego, że samotnie stał pod ogrodzeniem szkoły, a siatka za nim wpijała mu się w łopatki wystarczająco mocno, by być odczuwalną, ale za słabo, by wywołać ból. Chciał być sobą – a taki mógł być tylko we własnym towarzystwie. Nie dopasowywał się do nikogo, nie narzucano mu, jaki ma być. Kimkolwiek się stał, był nim z wyboru.

Zawiał wiatr, zrobiło się chłodno. Ciemne chmury zasłoniły i tak blade już słońce. Chłopak ostatni raz wciągnął dawkę dymu, rzucił niedopałek na zieloną, wczesnowiosenną trawę, przydeptał go czarnym Martensem i odgarnąwszy z twarzy wpadające do oczu włosy oraz otuliwszy się mocniej skórzaną kurtką, ruszył w kierunku budynku szkoły.

***

Marcel siedział zamknięty w trzeciej kabinie męskiej ubikacji. Skulony na klapie sedesu, pisał w zeszycie opartym na podwiniętych kolanach. Nie mógł wyjść w obawie, że ktoś przechwyci notatnik i zacznie go czytać, a nie chciał się dzielić z nikim innym swoimi myślami – i tak by go nie zrozumieli.

Musiał pisać. Kiedy w głowie pojawiała się myśl, należało od razu przelać ją na papier. Nieuwięziona atramentem między okładkami zeszytu ulatywała, wracała zniekształcona albo uwierała gdzieś na dnie umysłu. Im bardziej starał się schwytać ideę, tym gwałtowniej się wyrywała – niczym śliska świeżo złowiona ryba, którą bezskutecznie próbowano utrzymać w dłoni, gdy ta jeszcze ostatkiem sił desperacko walczyła o życie. Nienawidził tego uczucia, dlatego zapisywał myśli natychmiast.

Postawił ostatnią kropkę i zahaczywszy długopis o okładkę, zamknął notes. Schował go do plecaka i podniósłszy się z miejsca, energicznie otworzył drzwi kabiny. Nie patrząc na innych, szybkim krokiem wyszedł na korytarz.

***

Camille i Viviane stały na środku korytarza, żywo rozmawiając i zmuszając zirytowanych ludzi do omijania ich. Mimo że wszyscy przyzwyczaili się do kolorowych zwiewnych sukienek, chustek, barwnych kwiatów, tandetnej biżuterii, niektóre zwyczaje przyjaciółek wciąż wywoływały westchnienia oraz przewracanie oczami. Chociaż to nie ich ubiór czy specyficzny styl były przyczyną braku znajomych, lecz odmienne od reszty poglądy, a także zachowania. Wbrew jednak powszechnej opinii, dziewczyny nie zawsze się ze sobą zgadzały. Nigdy nie brakowało im tematów do dyskusji i chyba właśnie ten antagonizm przyciągał je wzajemnie. Były egzaltowane, dostrzegalne.

Czasem odczuwały pragnienie rozmowy z kimś innym, świeżym. Siebie znały wystarczająco dobrze, aby łatwo określić, jaki pogląd będzie miała druga w niektórych sprawach. Na podstawie słów przyjaciółek wydawać by się mogło, że myśli te znikały równie szybko, jak się pojawiały, pod wpływem ciągłego przybywania nowych argumentów, perspektyw, a także nieustannego poznawania siebie. Ale do każdej z nich wracały jak natrętne komarzyce, które wbijają się w skórę, kąszą, by zostawić swędzącego, dokuczliwego bąbla, by co jakiś czas o sobie przypominać.

***

„Czy ja chcę iść na uniwersytet? Akurat ten? Po co? Czy ta nauka ma jakikolwiek sens? Przecież w każdej chwili mogę wpaść pod metro…” – takie i inne myśli przelatywały przez głowę Philippe’a, kiedy siedząca na jego kolanach Brigitte całowała go łapczywie, rozmawiając jednocześnie z grupą przy stoliku i nie zauważając jego wewnętrznej nieobecności.

Koledzy także nie dostrzegli żadnej zmiany w zachowaniu chłopaka. Nathan, Bastien, Adrien i Antoine zachowywali się – jak zwykle pewni siebie – głośno i wulgarnie.

Byli najpopularniejsi w szkole. Każdy chciał należeć do tej elitarnej grupy lub chociaż upodobnić się do niej. Nie mieli zmartwień – życie i bogaci rodzice dawali im to, czego potrzebowali. Philippe był typowym przedstawicielem ich warstwy: zamożny, przystojny, korzystający z życia członek drużyny lekkoatletycznej.

Na początku czuł się dobrze w tym towarzystwie. Miał pewne miejsce w grupie, szacunek wśród kolegów, a jedyne, czego nie posiadał, to problemy. Czasem jednak odczuwał potrzebę rozmowy o czymś więcej niż najbliższy i ostatni piątek. Gdy próbował zainicjować dyskusję na inny temat, zostawał natychmiast uciszany. Liczyło się jednak to, że miał przyjaciół. Nie musiał spędzać przerwy samemu.

Ocknąwszy się z rozmyślań, odwzajemnił pocałunek Brigitte, przeczesującej palcami jego blond włosy.

***

Camille i Viviane żywo dyskutowały, gestykulując, a wypieki na ich twarzach odzwierciedlały wszystkie emocje oraz kotłujące się w nich myśli.

– Ale anorektyczka, kiedy je, też ma wyrzuty sumienia, a jedzenie przecież nie jest złe.

– Nie twierdzę, że cała moralność pochodzi od Siły Wyższej, ale są rzeczy, których żaden człowiek nie jest w stanie zrobić – broniła swojej tezy Viviane.

– To bez sensu – stwierdziła krótko Camille. – Przecież w takim wypadku nie powinno być zbrodni.

– Może to, co człowiek zwykł nazywać moralnością, wcale nią nie jest? – dziewczyny umilkły na dźwięk niskiego, męskiego głosu, obracając się w stronę jego źródła.

Tuż za nimi stał wysoki blady chłopak w martensach, czarnych dżinsach, T-shircie z logo Ramones i skórzanej kurtce. Wszystkie elementy garderoby były przetarte, podniszczone, ale widać było, że to skutek długotrwałego użytkowania, a nie fabrycznego zamiaru. W lewym uchu łobuzersko pobłyskiwał kolczyk. Podobnie jak w dolnej wardze, prawej brwi oraz lewym nozdrzu. Z jednej strony twarzy na czoło spadała mu grzywka, z drugiej był wygolony. Niebieskie oczy emanowały pewnością siebie, inteligencją oraz przekorą. Pachniał ostro – dymem papierosowym i imbirem. Delikatnie przekrzywił głowę w prawą stronę, sprawiając, że grzywka opadła na oko. Odgarnął ją bladymi, smukłymi palcami.

– W takim razie co nią jest? – spytała Camille, przekrzywiając głowę w identyczny sposób i uśmiechając się figlarnie.

Chłopak odwzajemnił grymas. Widząc to, Viviane westchnęła, wznosząc oczy ku górze. Była przyzwyczajona do tego, że przyjaciółka stale flirtowała, ale ciągle ją to irytowało. W tym momencie zabrzmiał dzwonek na lekcję, i dziewczyna postanowiła interweniować:

– Wiesz, spotykamy się dzisiaj na grobie Morrisona na Père-Lachaise o siedemnastej – zwróciła się do chłopaka, który przeniósł teraz swoją uwagę na nią. – Jeśli chcesz, możesz dołączyć – i pociągnęła koleżankę za rękę w stronę sali, gdy ta jeszcze machała nowo poznanemu na pożegnanie.

Chłopak stał chwilę w miejscu, uśmiechając się i myśląc o dwóch zakręconych dziewczynach. Usłyszawszy jeszcze tylko, jak ta poważniejsza mówiła do rozchichotanej przyjaciółki „ogarnij się!”, zawrócił, mijany przez tłumy uczniów.

Nie był pewien, dlaczego wtrącił się do dyskusji. Rozmawiały głośno na intrygujący temat. W dodatku zdecydowanie wyróżniały się na tle pozostałych także wyglądem. Zaczął rozważać propozycję rzuconą przez jedną z nich. Przecież jedno spotkanie do niczego nie zobowiązuje, nawet nie musi się odzywać. Co prawda mieszka w innej części miasta, ale i tak będzie w okolicy – uczył tam jednego dzieciaka gry na gitarze. Pójdzie, posłucha – nic zobowiązującego.

***

„Po co ja tam właściwie idę?” – pytał samego siebie Philippe, zmierzając wzdłuż ogrodzenia cmentarza. Przecież te dziewczyny nawet go nie zaprosiły, po prostu przechodził obok. Coś go jednak do nich ciągnęło. Z jakichś nieznanych mu powodów chciał z nimi porozmawiać, zaintrygowało go to, że stały z boku, miały tylko siebie, a przede wszystkim były ze sobą szczere. W miarę jak mijał kolejne mauzolea, czuł się coraz bardziej skrępowany i niepewny. Twarze z portretów nagrobnych i pomników patrzyły na niego, nie ukrywając ciekawości. Najwyżej powie, że nie przyszedł do nich, z cmentarza go nie wyrzucą.

„Ciekawe, czy ten chłopak, z którym rozmawiały, przyjdzie…” – właściwie nie powinno go to interesować. Przecież i tak nie miał zamiaru nic mówić, tylko słuchać.

„Czy ich rozmowa tak bardzo różni się od tej w mojej paczce? – myślał Philippe. – Czy ich relacja jest podobna do naszej…?”.

Sam nie wiedział, czego szukał i dlaczego to coś miałoby znajdować się między starymi mogiłami. Był świadom irracjonalności całego przedsięwzięcia – wpraszanie się na spotkanie, okłamanie Brigitte, niepójście na trening. Ale potrzebował czegoś świeżego, dusił się. Czuł, że musi pomyśleć. Im więcej ludzi przebywało w jego otoczeniu, tym więcej tlenu było wypompowane z jego płuc, a wraz z tlenem zabierano mu osobowość – kawałek po kawałku.

Nagle poczuł, jak jego ramię obija się o coś twardego. Oderwał wzrok od kępki trawy wyrosłej na startej, zniszczonej przez turystów oraz odwiedzających ścieżce i zobaczył znajomą twarz okoloną bujnymi blond lokami. Ciemne oczy obdarzyły go czujnym, nieufnym spojrzeniem. Philippe kojarzył go ze szkoły, lecz nigdy nie natknął się na niego w czasie przerwy. I nigdy nie słyszał, by mówił coś na lekcji.

– Przepraszam – odezwał się Philippe, schodząc na bok.

Marcel – tak miał na imię chłopak.

– Nie ma sprawy, moja wina – odpowiedział tamten i niepewnie się uśmiechnął, mocniej ściskając zeszyt, który otaczał ramionami w opiekuńczym geście.

Już chciał iść dalej, gdy Philippe znów otworzył usta.

– Wiesz może, jak dojść do grobu Morrisona? – zapytał, bo czuł, że zgubił się w marmurowym labiryncie.

– Tak – skinął chłopak. – Musisz iść… – podniósł dłoń, żeby wskazać odpowiedni kierunek, ale po chwili wahania opuścił ją. – Wiesz, pokażę ci, to dość skomplikowana trasa – zaproponował.

– Nie chcę zajmować ci czasu – zaczął natychmiast Philippe.

– Nic nie szkodzi i tak się nie spieszę – w jego głosie słyszalna była nuta czegoś na granicy smutku i żalu. – W ogóle jestem Marcel – przedstawił się.

Philippe w odpowiedzi uczynił to samo. Aż do miejsca docelowego nie zamienili już ze sobą ani słowa.

***

Stojąc w cieniu rozległego, pochylonego przez starość i wiatr drzewa, Pierre obserwował wydarzenia rozgrywające się w centrum nekropolii paryskiej. Gitara ciążyła mu na ramieniu, gdy wychylał się zza pnia, by lepiej widzieć, a jednocześnie pozostać niezauważonym. Chciał najpierw dopalić napoczętego papierosa.

Obie dziewczyny siedziały na mogile frontmana The Doors – ta śmielsza z rozprostowanymi nogami, druga ze skrzyżowanymi. Na kolanach miały otwarte zeszyty, pomiędzy nimi stała butelka wina, po którą właśnie sięgała jedna z nich. O nagrobek oparte były ich torby.

Chłopak rozejrzał się dokoła i po drugiej stronie dostrzegł dwie sylwetki zbliżające się do grobu piosenkarza. Myślał, że będą tylko dziewczyny. Nagle wraz z wydychanym dymem uleciała cała jego dotychczasowa pewność siebie. Nie przewidział, że będzie tu ktoś jeszcze.

Zaczął się wahać, czy na pewno chce zostać. Gdy figury podeszły bliżej, rozpoznał jedną z nich – Philippe’a. Rozpieszczonego bachora ze szkoły, który myślał, że wszystko mu się należy. Pierre poczuł, jak narasta w nim gniew. Wiedział, że nie może o nic obwiniać dziewczyn, a jednak to robił. Nie podobało mu się, że zadają się z kimś takim. Straciły właśnie cały swój urok. Nie były już tajemnicze ani oryginalne, ale tak samo żałosne jak wszyscy. Już chciał odejść, zacząwszy się odwracać, kiedy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła – uderzył gitarą o jeden ze zniczy, które stały na najbliższym pomniku. Przeklął pod nosem. Usłyszał za plecami poruszenie i wiedział, że już nie da rady wycofać się niezauważenie.

***

– To się nazywa wielkie wejście – powiedziała ze śmiechem jedna z dziewczyn i podeszła do chłopaka, by pomóc mu zbierać szkło.

Druga ostentacyjnie odwróciła wzrok i ujrzała dwie męskie sylwetki – wątłą w czarnej workowatej bluzie i muskularną w kurtce szkolnej drużyny lekkoatletycznej, opinającej szerokie barki noszącego ją. Viviane była zła na przyjaciółkę za to, że robi maślane oczy do wszystkich. Mimo że to ona zaprosiła tego chłopaka na cmentarz, czuła złość, że się pojawił. Miała nadzieję, że nie przyjdzie. Wiedziała, że Camille będzie nim teraz całkowicie zaaferowana.

Uśmiechnęła się jednak do nadchodzących, machając im wesoło. Ośmieliło ich to trochę, i podeszli bliżej. Dziewczyna nie wiedziała, dlaczego się pojawili, ale postanowiła improwizować.

– Do nas? – zapytała, w duchu zadając sobie pytanie, co robi i do czego to doprowadzi. Mogli być psychopatami, zabijającymi na cmentarzu, żeby nie musieć szukać miejsca na pochowanie zwłok. – Jestem Viviane, a tamta to Camille – przedstawiła siebie oraz przyjaciółkę.

– Philippe – sportowiec wyciągnął ku niej rękę.

Ucieszył się, że tak łatwo poszło. Nie miał żadnego planu działania i chwilę temu zastanawiał się, czy nie zawrócić albo nie powiedzieć, że chciał tylko złożyć hołd piosenkarzowi. Był wdzięczny dziewczynie za przejęcie inicjatywy.

Drugi chłopak zawahał się, zanim wyjawił imię. Ani nie był zaproszony, ani nie planował tu przychodzić, nie znał tych dziewczyn. Spojrzał na kolana siedzącej i dostrzegł do połowy zapisany zeszyt.

– Marcel – powiedział ostatecznie.

Ktoś, kto prowadzi notatnik, nie może być ogarniętym furią Hannibalem Lecterem. Poza tym i tak nie miał co robić. Może to nie przypadek, że znalazł się tu akurat w tym samym czasie, co ta dziwna zbieranina.

– Siadajcie – Viviane wskazała na grób i podkuliła nogi, żeby wszyscy zmieścili się na płycie.

Philippe poczuł się nieswojo. Było coś niewłaściwego w siadaniu na miejscu czyjegoś spoczynku, a jednocześnie ta nowość dodawała mistyki, owiewała tajemnicą i tak skryte postaci dziewczyn. Posłusznie usiadł na zimnym kamieniu obok Viviane. Zaraz za nim to samo zrobił Marcel, przez którego głowę przebiegła myśl o zapaleniu pęcherza, ale ostatecznie presja grupy wygrała.

W tym samym czasie do siedzących podeszli roześmiani Camille oraz chłopak z gitarą. Spędzili ze sobą właśnie pełne trzy minuty, a dziewczyna zachowywała się, jakby znała go od dawna.

– O, widzę, że grono się poszerza – posłała uśmiech zgromadzonym. – To jest Pierre – wskazała na chłopaka, po czym usłyszała imiona pozostałych.

Usadowiła się obok przyjaciółki, a zaraz koło niej usiadł Pierre. Jego zdenerwowanie sprzed chwili minęło. Był swobodny. Ściągnął gitarę i położył ją na ziemi obok toreb dziewczyn.

– Miałyśmy dzisiaj rozmawiać o moralności – zaczęła Viviane – ale chyba najpierw wypadałoby się poznać – spojrzała na przyjaciółkę. – Nasz drinking game? – zwróciła się do niej, a ta w odpowiedzi energicznie pokiwała głową, jednak widać było, że coś jej się nie podobało. Nie do końca była swobodna.

– Zasady są proste – zaczęła wyjaśniać. – Zadaje się danej osobie pytanie, jednak zanim odpowie, musi wypić nakazaną ilość alkoholu. Taka wariacja na temat „Dwudziestu pytań” naszego autorstwa. Kreatywniejsza i bardziej szczera – skończyła, sięgając po zamkniętą jeszcze butelkę i próbując ją odkorkować.

Pierre wyjął ją z jej rąk, po czym sam otworzył. Marcelowi wydawało się, że Viviane lekko drgnęła, ale nie był pewien.

– My zaczniemy, żebyście złapali, o co chodzi – powiedziała Viviane, patrząc na przyjaciółkę. Zastanawiała się chwilę, po czym zakomenderowała: – Dwa duże hausty. – Camille posłusznie wypiła nakazaną ilość i odłożyła butelkę. – Jaki jest największy grzech, który popełniłaś dzisiejszego dnia? – zadała bezkompromisowe pytanie, patrząc dziewczynie prosto w oczy.

Ta po chwili namysłu odpowiedziała:

– Dzisiejszego dnia… – słychać było, że alkohol zaczyna działać. Wszyscy zwrócili głowy w jej stronę. Dziwnie się czuli. Nie przewidywali takiej bezpośredniości w pytaniach, a tym bardziej całkowitej powagi i szczerości w odpowiedziach. – Wykradłam mamie wino z barku! – roześmiała się jak wariatka. Widać było, że ma słabą głowę.

Viviane pokręciła głową ze smutkiem, a także czymś jeszcze, czego nie sposób było odgadnąć. Po tym drobnym geście znów zwróciła się do pozostałych z uśmiechem. Zupełnie jakby nałożyła inną twarz:

– Teraz już mniej więcej wiecie, na czym to polega. Jest jeszcze reguła, że ostatnio pytany wybiera kolejną osobę i wymyśla dla niej pytanie, więc ja bym na waszym miejscu już zaczęła się bać – dokończyła i położywszy ręce za plecami, oparła się na nich.

– To teraz ja wybieram! – Camille rozejrzała się po zgromadzonych. Wszyscy byli jeszcze trochę onieśmieleni. – Jacyś chętni?

Nikt się nie zgłosił.

– Do odważnych świat należy – siedzący obok niej Pierre uśmiechnął się i sięgnął po butelkę.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.

– Dwa małe hausty – poleciła, a chłopak posłusznie wychylił płyn. – Dlaczego podszedłeś do nas na korytarzu?

– Zaintrygowałyście mnie – odrzekł, będąc jeszcze całkowicie trzeźwym. – Wszyscy pieprzą albo o głupotach, albo siebie nawzajem. – Przy tych słowach Philippe drgnął ledwie zauważalnie. – A wy całkowicie na poważnie dyskutujecie o moralności – w jego oku pojawił się szelmowski błysk, kiedy spojrzał prosto na Viviane. – To pociągające – dodał, a kolczyk w jego wardze zamigotał łobuzersko, odbijając jeden z niewielu padających dzisiaj z nieba promieni słonecznych.

Camille, ośmielona winem, odpowiedziała odważnym spojrzeniem. Viviane odwróciła od nich wzrok.

Po chwili odezwał się Pierre:

– No to teraz Marcel – uśmiechnął się i widząc nieśmiałość chłopaka, nakazał cztery duże hausty.

Marcel trochę się przeraził i niepewnie sięgnął po butelkę z trunkiem. Przyłożył ją jednak do ust, uczciwie wypijając przeznaczoną dla niego ilość. Poczuł, jak płyn posuwa się w dół przez przełyk aż do żołądka, by zejść niżej, a stamtąd trafić do wszystkich zakamarków jego ciała. Zaszumiało mu w głowie. Spojrzał w oczekiwaniu na pytającego. Nagle poczuł się o wiele lepiej. Nie trzymał już zeszytu tak kurczowo.

– Od jak dawna się tu spotykacie? – zapytał oględnie Pierre.

Przede wszystkim interesowało go, jak długo przychodzą tu Marcel z Philippe’em – nie widział ich rozmawiających w szkole ani ze sobą, ani z dziewczynami.

Marcel zmieszał się początkowo, ale po chwili znów poczuł odprężenie.

– Nie wiem, jak długo spotyka się reszta, ale ja jestem tu pierwszy raz – odpowiedział. – Nawet nie planowałem tu przyjść, nie wiedziałem, że coś się szykuje. Byłem na grobie Wilde’a, a…

– Co robiłeś u Wilde’a? – wyrwała się Viviane, ale natychmiast została uciszona i przypomniano jej, że to nie ona teraz zadaje pytania.

Atmosfera robiła się coraz luźniejsza i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

– No więc byłem u Wilde’a i spotkałem Philippe’a – spojrzał na siedzącego obok chłopaka. – Zapytał, czy wiem, jak dojść do Morrisona, to go przyprowadziłem – zrobił pauzę. – Właśnie, wiedziałeś, że tu się coś wyprawia? – zwrócił się do znajomego, a potem sobie o czymś przypomniał i dodał: – A, dwa małe hausty! – czym wywołał kolejną salwę śmiechu zgromadzonych.

Philippe, wśród znajomych tak pewny siebie, stracił rezon i wypiwszy podaną ilość wina, odpowiedział:

– Tak. – Zwrócił uwagę wszystkich, bo nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi. – Wiem, że się wprosiłem, przepraszam – zaczął się usprawiedliwiać. – Po prostu usłyszałem, jak mówiłyście Pierre’owi o spotkaniu, i pomyślałem, że w sumie chciałbym się dołączyć, przepraszam – spuścił głowę w poczuciu winy.

– Już się nie tłumacz, tylko pytaj kolejną osobę – powiedziała Viviane. Chłopak pozostawał dla niej zagadką. Pierre’a zaprosiły, Marcel znalazł się tu przypadkiem, a Philippe po prostu przyszedł. Wiedział, że tutaj będą. Nie znał nikogo, a mimo to przybył. Kojarzyła go ze szkoły – był jednym z tych bogatych. Miał dziewczynę i raczej nie wyglądał na takiego, który zadawałby się z frajerami jak oni bez powodu. Co znaczy, że jakieś powody istniały. Na twarzy chłopaka malowała się wdzięczność za niedrążenie tematu, postanowiła więc zakończyć sprawę.

– No, to teraz twoja kolej – zwrócił się w jej stronę z uśmiechem i zamilkł na chwilę w zamyśleniu, kiedy dziewczyna sięgała po butelkę. – Trzy duże hausty. – Dziewczyna spełniła polecenie i czekała na pytanie. Poczuła, jak alkohol uderza jej do głowy. – O co chodziło, kiedy powiedziałyście, że miałyście rozmawiać o moralności? – zapytał o coś, co go interesowało i co, jak miał nadzieję, zbliży go do towarzystwa.

– Zawsze tak robimy – dziewczyna odpowiedziała z uśmiechem. – Umawiamy się na spotkania skupiające się na jakimś konkretnym zagadnieniu i wszystko spisujemy – uniosła zeszyt z kolan – żeby za parę lat zajrzeć do notatek i porównać nasze poglądy – dokończyła, po czym chwyciła butelkę, wyciągając ją w stronę Philippe’a. – Zeruj – powiedziała, nie panując nad sobą po wypiciu trunku.

Chłopak zdziwił się nie tylko dlatego, że został ponownie wybrany, ale także słysząc komendę. Wszyscy podążyli spojrzeniem od dziewczyny do dopiero w połowie opróżnionej butelki. Philippe jednak posłusznie wypił pozostały płyn i poczuł, jak coraz bardziej kręci mu się w głowie. Spojrzał na Viviane mętnym wzrokiem, a ta – zadała pytanie, mrużąc oczy:

– Dlaczego przyszedłeś? – Gdy tylko zobaczyła minę chłopaka, natychmiast pożałowała. Przecież miała nie ciągnąć tematu.

Źrenice Philipe’a się rozszerzyły. Spuścił wzrok, zmieszany. Wszyscy byli pewni, że nie odpowie. Po chwili jednak wziął głęboki wdech i otworzył usta:

– Męczę się – zaczął, uciekając spojrzeniem. – Myślą, że mam idealne życie: imprezy, pieniądze, piękna dziewczyna – zrobił krótką pauzę i zaczął nerwowo wykręcać palce – ale prawda jest taka, że życie to coś więcej. Nie mówię o tym, co jest po życiu, ale o doczesności – jego głos stał się żywszy, pewniejszy, wzmocniony alkoholem. – Oni wszyscy są jak pędząca kolej elektromagnetyczna bez możliwości zatrzymania. Ale mi zrobiło się niedobrze od tej prędkości. I muszę wyskoczyć z tego pociągu, bo w każdej chwili może się on wykoleić.

Wszyscy słuchali w milczeniu. Atmosfera była ciężka, nikt nie spodziewał się aż takiej wylewności. Chłopak był jak w transie, spojrzenie miał utkwione gdzieś w przestrzeni. W końcu się ocknął.

– Lepiej już pójdę – zaczął się podnosić z nagrobka i otrzepywać spodnie z piachu. – Przepraszam, że wam przeszkodziłem, nie chciałem się mieszać – zaczął powoli odchodzić.

– Nie, czekaj – gwałtownie odezwała się Viviane. – Nie przeszkodziłeś, po prostu byłam ciekawa, nie chciałam być złośliwa. Nie spodziewaliśmy się po prostu, że…

– Że taki tępak z drużyny może myśleć? – przerwał jej gwałtownie. W jego głosie nie było gniewu, tylko smutek. Jakby sam wierzył w to, co właśnie powiedział.

– Nie to miałam na myśli – podjęła znów dziewczyna, plącząc się coraz bardziej.

– Stary, to normalne, masz prawo czuć się przytłoczony – po raz pierwszy od początku spotkania Marcel odezwał się z własnej woli. – Masz prawo wyskoczyć na peron. Masz prawo wyjść do innego przedziału i otworzyć okno. Możesz zostać tam, gdzie jesteś. Nie masz tylko prawa do rzucenia się na tory – zakończył, dezorientując wszystkich.

– Naprawdę, muszę już iść – powtórzył tylko Philippe i nie żegnając się, zrobił zwrot, zostawiając skołowane towarzystwo wpatrzone w jego oddalającą się sylwetkę.

– Jutro też tu będziemy! – usłyszał jeszcze, tylko nie był pewien, do kogo należał głos.

Chłopak czuł się nieswojo – jeszcze nigdy nikomu nie zwierzał się w ten sposób. Nie był pewien, czy to alkohol, czy nowe towarzystwo tak na niego podziałały. Najprawdopodobniej jedno i drugie. To wyznanie, ta myśl tak długo już go dręcząca, oddzielała go do tej pory od świata. Oddzielała go od kogoś, kim stał się przez ostatnie lata. Pozbywszy się jej, był nagi, bezbronny. Mur, broniący przed innymi i nim samym, został zburzony. Chłopak wiedział, że już nigdy nie uda mu się go odbudować.

Najpierw szedł wolno, jednak w miarę jak jego serce przyspieszało, krok nabierał tempa. W końcu zaczął biec. Chwiał się na boki i obijał o marmurowe pomniki, wyznaczające wąskie dróżki. Wiatr wiał mu w twarz, osuszając łzy, piekąc wargi i szarpiąc włosy. Próbował nie myśleć o słowach Marcela, ale te cały czas kołatały mu się po głowie. Miał nadzieję, że wiatr je stamtąd wypłoszy, ale on tylko zwiększał ich prędkość i powodował, że obijały się o siebie nawzajem, robiąc jeszcze większy zamęt. Wiedział, że jeśli wyskoczy z pociągu, nie da rady wrócić, ale nie chciał w nim zostawać. Musiał coś wybrać, bo położenie się na torach nie wchodziło w grę.

Zahaczył nogą o jeden z nagrobków i upadł. Oparł się o zimny kamień, który chłodził jego rozgrzane emocjami, alkoholem i biegiem ciało. Kiedy przekraczał bramę nekropolii, nie przypuszczał, że ktoś jednym bezczelnym, a zarazem tak prostym pytaniem, odbierze mu skrzętnie skrywaną część jestestwa. Tę, która aż do tej pory tak solidnie oddzielała prawdę od fałszu.

***

Na grobie zapanowała cisza. Nikt na nikogo nie patrzył, jednak od czasu do czasu zerkano na załamaną Viviane, która ukryła twarz w dłoniach. Po krótkiej chwili Camille zwróciła się w jej stronę:

– To nie twoja wina – zaczęła gładzić ją po ramieniu. – Nie chciałaś nic złego, zadałaś takie pytanie, jakie otrzymał tu dzisiaj każdy. Wiedział, na co się zgadza, kiedy podałam zasady gry.

Viviane poczuła narastający gniew. Na siebie za to, że nie umiała ugryźć się w język. Na Camille, że podrywa Pierre’a, na którego też była zła. Na Marcela, że pokazał Philippe’owi drogę do grobu. I na samego Philippe’a, że zamiast trzymać się swoich rozpieszczonych znajomych, postanowił nagle wyskoczyć na peron.

W tym momencie Pierre sięgnął po gitarę i zagrał parę znanych akordów, intonując:

– No, woman, no cry…

Wszyscy się odwrócili. Camille spojrzała na niego z wdzięcznością i dołączyła.

Ośmielony Marcel zaczął wystukiwać rytm na okładce swojego zeszytu – lubił ten utwór. Wszyscy myśleli, że na tym się skończy, ale Pierre zaśpiewał całą zwrotkę. Głos miał głęboki, lekko zachrypnięty z powodu wypalonych papierosów:

Cause I remember when we used to sit

In the government yard in Trenchtown,

Oba – obaserving the ‘ypocrites

As they would mingle with the good people we meet.

Good friends we have, oh, good friends we’ve lost

Along the way.

In this great future, you can’t forget your past;

So dry your tears, I seh.

Na refren wszyscy się dołączyli. Przy jego trzecim wersie Viviane uśmiechnęła się lekko, a przy czwartym sama zaczęła śpiewać. Camille wstała i zaczęła tańczyć. Wkrótce przyjaciółka poszła w jej ślady. Pierre zaśpiewał kolejną zwrotkę solo, a przy Everything’s gonna be all right! każdy krzyczał i ruszał się do wystukiwanego rytmu.

Mają rację – pomyślała Viviane. – Philippe nie wyskoczy z pociągu, boi się. A my nie jesteśmy pasażerami tej kolei. To nawet nie my kazaliśmy mu ją opuszczać. On jeszcze nie zdecydował, gdzie chce pojechać – to była ostatnia myśl dziewczyny, zanim została całkowicie pochłonięta przez muzykę.

------------------------------------------------------------------------

“No woman no cry” wyk. Bob Marley and The Wailers, aut. B. Marley, V. Ford
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: