Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nierozłączni. Słynni syjamscy bracia i ich spotkanie z amerykańską historią - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
47,90

Nierozłączni. Słynni syjamscy bracia i ich spotkanie z amerykańską historią - ebook

AMERICAN DREAM OCZAMI NAJSŁYNNIEJSZYCH SYJAMSKICH BLIŹNIĄT

Chang i Eng mieli po 17 lat, gdy opuścili rodzinny Syjam. Mieli wrócić do domu po pięciu latach, to jednak nigdy nie nastąpiło. Zrośnięci na klatce piersiowej pasem tkanki chrzęstnej i dzielący wspólną wątrobę bracia ruszyli w podróż po Stanach Zjednoczonych. W ciągu dekady zdobyli sławę, majątek i amerykańskie obywatelstwo. Kupili ziemię i niewolników, postawili dom na południu i poślubili dwie białe siostry, z którymi wychowali sporą gromadkę dzieci. Jednak jak to czasem bywa z amerykańskim snem – legł w gruzach równie szybko, jak na początku się ziścił.

Yunte Huang przybliża nieprawdopodobną historię pierwszych określonych tym mianem syjamskich bliźniaków. Pokazuje narodziny gwiazd w szczytowym okresie rozwoju amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Lecz choć zapracowali na swój sukces i osiągnęli status zamożnych właścicieli ziemskich, całe życie byli postrzegani jako „dziwadła” z pokazów cyrkowych. Ta nietuzinkowa książka dotyka wielu zjawisk, które stanowiły punkty zapalne w Stanach Zjednoczonych XIX wieku. Płynie pod prąd mitu amerykańskiego indywidualizmu i jednocześnie stanowi znakomity komentarz do czasów, w których żyjemy.

 

Po latach służby jako obwoźna atrakcja, sławni „Bracia Syjamscy”, Chang i Eng Bunkerowie, osiedlili się w małej mieścinie w Karolinie Północnej i wiedli życie dziewiętnastowiecznej południowej szlachty, innymi słowy – identyfikując się z klasą białych ciemiężycieli, płodząc co najmniej 21 dzieci i wysyłając synów na wojnę secesyjną, by walczyli po stronie Konfederacji. Huang w swojej wnikliwej i porywającej opowieści doskonale wyłapuje ironię tej historii.

„New York Times”, Times Critics' Top Books of 2018

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66278-24-0
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE

Nierozłączni opowiadają historię niezwykłego życia Changa i Enga Bunkerów, sławnych „braci syjamskich”, których za sprawą ich fizycznej anomalii postrzegano jako dziwadła, podludzi lub też – jak to bezlitośnie ujął Victor Hugo w powieści Katedra Najświętszej Marii Panny w Paryżu – kogoś, kto „był tylko »jak gdyby« człowiekiem”. Para tak wyraźnie naznaczona przez los zdołała pokonać wszelkie jego przeciwności – bliźniacy objechali świat, zarobili dużo pieniędzy, ożenili się i mieli dzieci. Co więcej, wszystko to zrobili z werwą i w imponującym stylu.

Zabrzmi to jak banał, jeśli się powie, że ich historia stanowi przykład triumfu ducha ludzkiego. Tego typu historie można znaleźć w lekturach szkolnych, bo doświadczenia braci nie tylko poszerzają rozumienie tego, co znaczy być człowiekiem, ale również docierają do granic zagadnienia życia własnym życiem i umierania własną śmiercią. Indywidualizm, prawdziwy kamień węgielny demokracji liberalnej, nie jest w stanie zdefiniować czy uchwycić istoty złączonej egzystencji braci syjamskich. Dla nich bycie człowiekiem znaczyło bycie kimś więcej niż jednostką. Byli nieoddzielni od drugiego – nigdy nie byli sami, czy to w życiu, czy w śmierci, w szczęściu, cierpieniu, prokreacji, czy nawet przy załatwianiu naturalnych potrzeb. Bracia przekroczyli to, co Leslie Fiedler nazwał kiedyś „tyranią normalności” – tę bolączkę naszej kultury, tak trafnie nazwaną przez wybitnego krytyka literackiego.

Pisząc tę książkę w tym konkretnym momencie historycznym, kiedy raz jeszcze wzbiera fala dehumanizowania innych ludzi, patrzenia na nich jak na mniej ludzkich czy mniej normalnych, czułem, że wykonuję zadanie szczególnie pilne. Nie chciałem wcale zachowywać się jak przemądrzały kibitzer (tak, to bardzo niechińskie słowo). Raczej kierowało mną nieprzyjemne uczucie, że – jak ujął to wielki Yogi Berra – przeżywamy „znowu to samo déjà vu”.

Fakt, że ta niesamowita historia rozpoczyna się w epoce demokracji Jacksonowskiej i nabiera tempa w okresie szczytowego rozkwitu amerykańskich humbugów, nie jest dla tej książki bez znaczenia. Chociaż P.T. Barnum nie odegrał kluczowej roli w karierze Changa i Enga, zapewne ku własnemu rozgoryczeniu, to jednak faktem jest, że ten Książę Humbugów był kołem napędowym całej amerykańskiej kultury popularnej swojego czasu, protoplastą przemysłu opartego na rozrywce i wykorzystywaniu, robiącego pieniądze na prezentowaniu ciekawostek, czy to dziwadeł, czy cudów, czy to pięknych, czy raczej bestii. Nawet dzisiejsze ostentacyjne konkursy piękności mają swoje źródła w XIX-wiecznych pokazach dziwów, zręcznie aranżowanych przez Barnuma. Zresztą przemysł filmowy również wywodzi się z tych pokazów, dopiero później ewoluował w stronę pokazywania pięknych twarzy i pięknych złudzeń, a część siły kina nadal bierze się z szoku i przerażenia. Jak dowodzi historia, sukces pokazów kuriozów – z którego bez wątpienia zrodziła się cała amerykańska kultura masowa – wziął się nie tylko z pomysłowości i poświęcenia takich wybitnych showmanów jak bracia syjamscy, ale również z fanfaronady i szarlatanerii impresariów i ulicznych naganiaczy, którzy wabili tłumy natrętną reklamą i manipulowaniem opinią publiczną. Barnum powiedział kiedyś, że Amerykanie uwielbiają być zabawiani i oszukiwani. Jak donoszą niektóre źródła, mógł ująć to w bardziej bezceremonialnych słowach: „Co minutę rodzi się nowy frajer”.

Jak próbuję pokazać w Nierozłącznych, bardzo mało wniosłoby do naszego rozumienia kultury amerykańskiej zwyczajne potępienie Barnuma i jemu podobnych jako szarlatanów i straganiarzy. Musimy spojrzeć na tych blagierów jak na sprytnych oszustów, ludzi pewnych siebie, ale niekoniecznie diabłów, nawet jeśli czasem sięgali po diabelskie sztuczki. Dać się niekiedy oszukać szarlatanowi, jak dawno temu przypomniał nam Herman Melville w opowiadaniu Oszust, to cena, którą płacimy w oszukańczej grze zwanej demokracją. Warto zauważyć, że boom pokazów dziwactw zbiegł się ze wzrostem znaczenia mas w czasie epoki Jacksonowskiej, którą wielu dziś porównuje do naszych czasów. Kiedy każdy czuje się upoważniony do posiadania własnej opinii, ale za sprawą ignorancji czy naiwności nie potrafi odróżnić blagi od czegoś wartościowego i nie widzi różnicy między chałturnikiem a artystą, wtedy wkracza szarlatan, który sprawia, że jesteś zadowolony, kiedy on kradnie twoje pieniądze, a nawet duszę. W tym sensie pokazy dziwaków, tak ważne dla historii Changa i Enga, to nie tylko przykład patrzenia na innych ludzi jako mniej ludzkich. Czerpiąc z koncepcji słynnego antropologa Clifforda Geertza, pokazy dziwów były „głęboką grą”. Albo mówiąc językiem ulicznych oszustów – „grą znaczonymi kartami”.

Płynąca pod prąd amerykańskiego indywidualizmu, amerykańskiej demokracji i skłonności do blagi historia Changa i Enga staje się jeszcze bardziej złożona przez jej związek z niewolnictwem, mieszaniem ras i wieloma innymi zjawiskami, które były punktami zapalnymi w XIX-wiecznej Ameryce. W istocie sprzedani za młodu w niewolę, w późniejszym okresie sami mieli handlować niewolnikami. Poślubiwszy dwie białe kobiety – co było dość niezwykłym związkiem, przez prasę bulwarową określanym nawet mianem „bestialstwa” – prawdopodobnie mieli również dzieci ze swoimi niewolnicami. Jako właściciele niewolników z Południa twardo stali przy Konfederacji w jej ciężkich walkach z Jankesami, którzy niegdyś wyzyskiwali braci. Liczne nici narracyjne, mniej lub bardziej prawdopodobne, wiążą ich historię jeszcze mocniej, niż słynny zrost łączył ich ciała.

Dziedzictwo Changa i Enga, co nie zaskakuje, jest żywe wiele lat po ich śmierci. Nie chodzi mi nawet o trwałość określenia „bracia syjamscy”, którym teraz opisuje się wszystkie zrośnięte bliźnięta; ani o kwitnący klan Bunkerów, liczący dziś ponad 1500 dumnych potomków; ani o ich wspólną wątrobę, anatomiczną ciekawostkę na stałej wystawie w Mütter Museum w Filadelfii. Jak pokażę w zakończeniu tej książki, kiedy wydawało się, że ich historia dobiegła końca (nie, niczego tu nie zdradzam), z zaskoczeniem odkrywamy coś, co można nazwać „wątkiem Mayberry”. Większość fanów The Andy Griffith Show wie pewnie, że Mayberry, fikcyjne miejsce akcji najpopularniejszego amerykańskiego serialu komediowego lat 60., wzorowane było na prawdziwym miejscu narodzin Griffitha, Mount Airy w Karolinie Północnej. Niewielu wie jednak, iż Mount Airy było też przybranym domem Changa i Enga, miejscem, gdzie mieszkali i gdzie zmarli. Można zaryzykować tezę, że The Andy Griffith Show miało być portretem „amerykańskiej normalności” – Mayberry jest senną mieściną, gdzie wszyscy się znają, a żaden problem nie jest zbyt wielki dla sympatycznego szeryfa i jego niezdarnego zastępcy. Ta zaskakująca koegzystencja Andy’ego Griffitha i braci syjamskich – jednego reprezentującego normalność i drugich symbolizujących dziwactwo – jest niezwykłym przypadkiem kulturowej symbiozy. Chętnie się o tym zapomina albo świadomie to ignoruje, jak wszelkie kwestie rasowe. Mayberry jest doskonałym przykładem segregacji rasowej – w serialu pośród przyjaznych mieszkańców miasteczka nie pojawia się praktycznie ani jeden czarny. Parafrazując Fiedlera, norma wciąż tyranizuje „nienormalnych” i wkopuje się głęboko aż do najtwardszych fundamentów Ameryki. Chang i Eng przeciwstawili się tej tyranii, chociaż częściowo ją naśladowali. Przez całe swe niezwykłe życie pokazywali – i wiele lat później nadal pokazują – że związek między tym, co akceptujemy jako ludzkie, a tym, co odrzucamy jako dziwaczne, jest nierozdzielny. Taką historię braci syjamskich pragnę opowiedzieć.Parowiec „Palmyra” holuje opuszczony przez załogę bark „Norton”, 1882

PROLOG. GRA NA PEŁNYM MORZU

To miała być zwykła podróż. Należący do linii Cunard Parowiec Królewskiej Poczty „Palmyra” wypłynął z Liverpoolu 30 lipca 1870 roku, obierając kurs na Nowy Jork.

Zaledwie pięć lat wcześniej zakończyła się amerykańska wojna secesyjna, która pochłonęła życie 600 tysięcy ludzi. Konflikt nie tylko nieodwracalnie zmienił naród i jego życie, ale również położył kres barbarzyńskiej instytucji niewolnictwa, co zakończyło ruch statków na tragicznym szlaku przez środkowy Atlantyk, biegnącym kilka tysięcy mil morskich na południe od trasy „Palmyry”. Popioły pozostałe po słynnym marszu generała Shermana ku morzu zdążyły już dogasnąć, na Południu jednak nadal panowały zgorzknienie i bunt, a region powoli i boleśnie brnął przez proces nazwany później Rekonstrukcją. W tym samym czasie Północ wraz z resztą kraju pędziła z niemal nieokiełznaną prędkością w stronę przyszłości. Niewielu zdawało się przejmować zgoła przeciwnymi poglądami Henry’ego Davida Thoreau, odludka, który pytał: „Po co się spieszyć?”. Ameryka znajdowała się w stanie egzystencjalnego pośpiechu, a jej żelazny koń – kolej – prowadził szarżę ekonomicznej ekspansji. W 1869 roku dokończono budowę linii kolejowej biegnącej przez cały kontynent, położonej kosztem pracy i życia wielu irlandzkich oraz chińskich robotników. W ten sposób naród stał się jednością, przynajmniej przestrzenną. Nowe miasteczka wykwitły wzdłuż świeżo wybudowanej linii kolejowej niczym pędy bambusa po wiosennym deszczu. Hodowle bydła rozprzestrzeniły się w Teksasie i stanach równinnych jak pustynne rośliny niesione przez wiatr. Za sprawą niesłychanego tempa urbanizacji i karkołomnego rozwoju ekonomicznego w Stanach Zjednoczonych nastała nowa era: Wiek Pozłacany.

„Palmyra”, zbudowana w 1866 roku w odpowiedzi na gwałtowny przyrost w ruchu transatlantyckim, była średniej wielkości parowcem o tonażu 2044 ton, sile 260 koni mechanicznych, zdolnym pomieścić 46 pasażerów w kajutach i 650 pod pokładem. W tej konkretnej podróży na zachód „Palmyra” pod wodzą kapitana Williama Watsona przewoziła 29 pasażerów w kajutach i 377 pod pokładem.

Parowce takie jak „Palmyra” stanowiły znaczne usprawnienie w porównaniu ze statkami żaglowymi, skracały bowiem rejs transatlantycki z niemal niemożliwych do zniesienia ośmiu tygodni do zaledwie dwóch. Były to jednak czasy pionierskich podróży, warunki na pokładzie nadal dość surowe, jeśli nie wręcz prymitywne. Kajuty były tak małe, że nazywano je „kocimi uszami”, a oświetlała je zaledwie jedna mała świeca. Pasażerowie musieli sami zmywać swoje naczynia. Aby dostarczać świeże mleko – w tej epoce nieznającej jeszcze elektryczności ani lodówek – zabierano na pokład żywe krowy. Aby zapanować nad szczurami – które oczywiście nie odróżniały pasażerów klasy kabinowej i pokładowej – w rejs zabierano również koty. Charles Dickens, który przepłynął Atlantyk niemal trzy dekady wcześniej na pokładzie SS „Britania”, by odwiedzić Stany Zjednoczone, narzekał gorzko na pozbawione smaku jedzenie, pijanych kucharzy i ciasne kajuty, o których ten słynny powieściopisarz napisał, że „nie zbudowano nigdy nic mniejszego do spania z wyjątkiem trumny”. Mark Twain, prawdziwy obieżyświat, który ukuł termin „Wiek Pozłacany”, opisywał te nowomodne parowce w jeszcze bardziej miażdżących słowach, mówiąc, że posiłki składały się z „mnóstwa dobrego jedzenia, podarowanego przez Boga, ale gotowanego przez diabła”. Zostawiając te barwne szyderstwa na boku, trzeba przyznać, że przeciętny rejs dalekomorski był bardzo odległy od tego, co kompanie żeglugi parowej reklamowały jako luksusowe przeżycia na „uciesznym, gościnnym i eleganckim Pływającym Hotelu”.

Drugiego dnia rejsu, gdy ląd niknął za horyzontem, „Palmyra” sunęła w stronę głębokich wód błękitnego Morza Sargassowego. Mocny dziób statku ciął wodę jak nóż krojący ser, wzniecając w powietrze wściekłe kłęby piany. Po śniadaniu pasażerowie kajutowi rozeszli się lub rzucili w wir życia towarzyskiego. Ci, których ogarnęły mdłości, wrócili do swoich kajut, a pozostali oddawali się wszelkim możliwym rozrywkom, które pozwalają zabić czas. John H. Slatt, angielski biznesmen w średnim wieku, przechadzał się z laską po pokładzie, wpatrując się w niezmierzoną monotonię oceanu i wspominając swą pierwszą podróż do Ameryki na pokładzie „Europy” ponad dwadzieścia lat temu. Jacob Cigrange, rudowłosy kupiec rodem z Luksemburga, a obecnie dumny obywatel Fredonii w Wisconsin, rozłożył się na zniszczonym przez żywioły pokładowym leżaku i obserwował wędrówkę chmur. Rosa Prang, blondynka ze Szwajcarii lekko po czterdziestce, zabrała swego sześcioletniego siostrzeńca, Johna, na rufę, gdzie wypatrywali wielorybów, morświnów i rekinów, często pojawiających się w tym rejonie morza. Chłopca szczególnie ekscytowała perspektywa zobaczenia nautilusów, nazywanych przez żeglarzy „okrętami portugalskimi”, których można było się spodziewać w kolejnych dniach. Te legendarne morskie ślimaki, lśniące w słońcu jasnofioletową barwą, pojawiały się na powierzchni, wystawiając niewielki „żagiel” i używając ogona jako steru. Tego dnia pod szarym niebem nie było jednak nic widać, z wyjątkiem rozsianych wokół kłębów piany, które łatwo można było wziąć za ślad jakichś morskich istot.

Wiele lat wcześniej pani Prang (z domu Gerber) poszła w ślady swego brata i postanowiła wyjechać do Ameryki. W czasie podróży z rodzinnej Szwajcarii do Paryża poznała patykowatego, młodego Prusaka imieniem Louis, którego mocno błękitne oczy wpatrywały się w nią z przeciwległej ławki, kiedy ich zapchany czterokołowy dyliżans pędził przez alpejskie ścieżki i wiejskie równiny Francji. Nie myślała o nim wówczas zbyt wiele, chociaż jego historia zrobiła na niej wrażenie – uciekał właśnie przed policją pruską, bo był radykalnym rewolucjonistą. Rozdzielili się w drodze do Paryża, a ona popłynęła do Ameryki. Pięć lat później, kiedy pewnego dnia doiła krowy na farmie swego brata w Ohio, listonosz przyniósł jej list od Louisa, w którym ten prosił ją, by odwiedziła go w Bostonie i wyszła za niego za mąż. W tym czasie rozważała ofertę małżeństwa, którą złożył jej sąsiad, farmer. Być może przyczyniło się do tego przeszywające spojrzenie błękitnych oczu Louisa, a może raczej jego radykalne poglądy i wesoły sposób bycia, ale list sprawił, że zaczęła rozmyślać o przyszłości nieco bardziej kuszącej niż monotonne życie żony farmera. Nie namyślając się dłużej, Rosa sprzedała krowy, by zapłacić za przejazd, i ruszyła do Bostonu.

Pierwsze lata ich małżeństwa były trudne pod względem finansowym. Louis próbował zająć się produkcją artykułów papierniczych i skórzanych, ostatecznie jednak stwierdził, że jego właściwym powołaniem jest drzeworytnictwo. W 1860 roku założył firmę L. Prang and Company, która wkrótce miała stać się rozpoznawalna na całym świecie, bo w czasie wojny secesyjnej sprzedała miliony map pól bitwy i podobizn bohaterskich żołnierzy, żywych lub martwych. Rosa nie wiedziała, że największa sława Louisa miała dopiero przyjść. Po wydrukowaniu kartek okolicznościowych na Święta Bożego Narodzenia roku 1873 człowiek, którego Rosa poślubiła bez szczególnego namysłu, przeszedł do historii jako „Ojciec Amerykańskiej Kartki Bożonarodzeniowej”.

Kiedy na pokładzie „Palmyry” mały John znudził się już obserwowaniem oceanu, Rosa zabrała go do salonu na pokładzie rufowym. Kiedy tam weszli, ich oczom ukazała się dziwna scena, wyglądająca jak wyjęta z przedstawienia teatralnego. Chociaż okna pozostawiono otwarte, wpuszczając świeże powietrze, drzwi zamknięto, by uniknąć nagłych przeciągów. Bez porządnej wentylacji silny zapach tytoniu mieszał się z intensywnym aromatem słonego morza. Państwo Herman i Honersia Ohly ze swym kuzynem grali w wista, siedząc przy stoliku z Jamesem Berrisfordem, angielskim kupcem zamieszkałym w Ohio. Wcześniej, w czasie śniadania, Rosa gawędziła z Berrisfordem i jego żoną Elizabeth o tym środkowo-zachodnim stanie, gdzie swego czasu doiła krowy.

Prawdziwym centrum zdarzeń był inny stolik, na którym odbywała się cicha partia szachów. Jeden z graczy, przystojny czarnoskóry mężczyzna po pięćdziesiątce, miał na sobie czarny garnitur i muszkę. Wyglądał szlachetnie, może wręcz królewsko. Drugi gracz – a ściślej mówiąc, dwóch drugich graczy – miał wygląd azjatycki. Żylaści, starzejący się mężczyźni z siwiejącymi włosami mieli mocno pomarszczone twarze, przypominające mapy Azji. Nosili eleganckie, dobrze skrojone garnitury, a co najdziwniejsze, wyglądali, jakby ich ze sobą zszyto.

Czarnoskóry mężczyzna starał się, jak mógł, skupić na grze, ale nie potrafił nie rzucać ukradkowych spojrzeń na zrośniętą parę siedzącą po drugiej stronie szachownicy. Jego uwagę przyciągał pas ciała łączący bliźniaków – obiekt ciekawości, który poruszył wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie, tłoczących się w salach wystawowych, muzeach, salach balowych, namiotach cyrkowych albo wiejskich targowiskach, gdzie można było oglądać słynne lusus naturae (dziwy natury). Bliźnięta, które przez te wszystkie lata musiały znosić niezliczone badawcze spojrzenia – ze strony monarchów i rajców, książąt i żebraków – nie zwracały szczególnej uwagi na przeszywający wzrok czarnoskórego mężczyzny ani też nie przeszkadzały im ciekawskie spojrzenia innych pasażerów, udających bardzo zajętych swoimi sposobami odmierzania nudy kropla po kropli.

Zanim Kompania Żeglugi Parowej Cunard wprowadziła ścisły regulamin dla pasażerów, salon był o wiele głośniejszym miejscem. Muzycy, trupy teatralne i śpiewacy występowali głośno i bez skrępowania. Wędrowni kaznodzieje i inni ewangeliści korzystali z okazji, by wygłaszać kazania, usiłując zbawić kilka dusz i wpłynąć na kilka opinii. Wedle archiwów kompanii wszystko to zmieniło się po „pamiętnym zakłóceniu”, które miało miejsce w 1846 roku. W tym roku, jak donoszą archiwa kompanii Cunard,

pewien Frederick Douglass, człowiek kolorowy, wypłynął z Ameryki na pokładzie „Cambrii”, pod wodzą kapitana Judkinsa, aby wygłaszać w Anglii przemówienia i wykłady na temat kwestii zniesienia niewolnictwa (…). Jako pasażer drugiej klasy nie miał prawa wstępu na pokład rufowy, ale ostatniego dnia po obiedzie w salonie wtargnął między pasażerów pierwszej klasy i wygłosił gorzkie przemówienie na temat abolicji. (…) Duży krąg popleczników zgromadził się wokół niego, by wysłuchać jego przemówienia; ci, którzy się z nim nie zgadzali, również przez dłuższy czas słuchali cierpliwie. (…) Człowiek z Nowego Orleanu, właściciel statku handlowego w Chinach, który przez większą część podróży, a przy tej okazji w jeszcze większym stopniu, był pijany, wdarł się do kręgu słuchaczy, podszedł do mówcy z rękami w kieszeniach i grudą tytoniu w ustach, wpatrywał się w niego nieruchomo przez minutę, po czym powiedział: „Widzi mi się, że jesteś łgarzem!”. Murzyn odpowiedział czymś równie uprzejmym i wybuchła pomiędzy nimi głośna kłótnia.

Wkrótce doszło do bijatyki między rozwścieczonymi poplecznikami obu stron, rozproszonymi „po całym pokładzie w tuzin wściekłych grup”. Chaos trwał niemal godzinę, póki kapitan z pomocą oficerów wojskowych znajdujących się na pokładzie nie „uciszył burzy i nie rozdzielił zwaśnionych stron”. W czasie zamieszania, jak to ujął anonimowy autor notatki z archiwum kompanii, odnosząc się do Douglassa – „ten demon niezgody zniknął”. Od tego czasu Kompania Żeglugi Parowej Cunard wprowadziła ścisłe regulacje dotyczące zachowania pasażerów, aby „uniknąć w przyszłości podobnych zdarzeń”.

Salon i pokład rufowy stały się wówczas miejscami o wiele cichszymi czy wręcz nudnymi – jak w opisywanej chwili. Jeden z bliźniaków – niestety nie wiemy który – zajęty był grą. Z satysfakcją głęboko zaciągnął się cygarem po wykonaniu przemyślnego ruchu na szachownicy, podczas gdy drugi niemal instynktownie odwrócił twarz, jak to robił całe życie, nie chcąc psuć bratu zabawy. Podobno obaj byli znakomitymi szachistami. Nauczyli się grać w tę grę w czasie pierwszej podróży do Nowego Świata – tak dawno temu, że niemal w poprzednim życiu. Nie lubili jednak grać przeciwko sobie, mówiąc, że to by było tak, jakby ktoś „grał swą lewą ręką przeciwko prawej”. Przez te wszystkie lata trzymali się umowy: jeśli jeden z nich grał w szachy, drugi w tym czasie milczał i zajmował się swoimi sprawami. W istocie, za sprawą swego niezwykłego położenia fizycznego – nawet załatwianie potrzeb naturalnych odbywało się w obecności brata – podobna umowa dotyczyła wszystkiego, co robili: jedzenia, picia, spania, ubierania się, mycia, rozmawiania, podróżowania, występowania, walczenia, polowania i – tak, również – uprawiania seksu. Lekarze podejrzewali, że mogą mieć również wspólne sny albo jakieś wersje wspólnego snu, przypominające wariacje muzyczne.

Ich eleganckim przeciwnikiem okazał się nie kto inny jak Edward James Roye, świeżo wybrany prezydent Liberii. Roye urodził się 3 lutego 1815 roku w małym miasteczku Newark w stanie Ohio. Był synem zbiegłego niewolnika, który uciekł z Kentucky i zarabiał na życie, pływając promem na rzece Wabash w Indianie. Jako dziecko Roye miał szczęście znaleźć się w grupce nielicznych kolorowych dzieci dopuszczonych do nauki w szkołach w Ohio. Według jednego z biografów, kiedy Roye dostał się do Newark High School, jego nauczycielem był Salmon Portland Chase, który w 1870 roku został sędzią Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych. Mimo odebrania rzetelnego wykształcenia po szkole średniej Roye zaczął pracować jako fryzjer, co uznawano wówczas za najbardziej „odpowiednie” zajęcie dla czarnoskórego mężczyzny (w Newark pierwszy biały fryzjer miał się pojawić dopiero w 1856 roku). W tym samym czasie wstąpił na Uniwersytet Ohio w Athens. Kilka lat później Roye poszedł w ślady ojca i również wyruszył na zachód i osiadł w Terre Haute, gdzie kupił posiadłość, prowadził zakład fryzjerski i założył pierwszą łaźnię w mieście. Chociaż jego interesy kwitły, Roye z rozczarowaniem na każdym kroku przekonywał się, że XIX-wieczne Stany Zjednoczone nie są – i nie wiadomo, czy kiedykolwiek będą – dobrym miejscem dla wolnego czarnoskórego człowieka. Nawet szczęśliwie uwolnieni od niewolnictwa czarnoskórzy nadal byli poddawani dyskryminacji, segregacji, przemocy i nieustannemu podejrzeniu, że sama ich obecność stanowi zagrożenie dla czystości białej krwi oraz pokusę dla tych, którzy wciąż są niewolnikami.

Od samego początku republiki kwestia, co począć z wolnymi czarnymi żyjącymi pośród białej populacji, zaprzątała myśli ojców założycieli. W 1782 roku Thomas Jefferson – człowiek, który bardzo obawiał się mieszania ras, ale raczej bez wojowniczego oporu – zasugerował rozwiązanie, które wkrótce miało zyskać coraz większe poparcie w całym kraju: odsunąć wolnych czarnych poza zasięg potencjalnego mieszania się. Niewolnictwo jest złem, rozumował ten obrońca idei naturalnych praw człowieka, a zarazem nieskruszony właściciel niewolników, jednakże jego zniesienie wprowadza wielkie niebezpieczeństwo w postaci mieszania się ras. Ta obawa współgrała z innym powszechnym zmartwieniem właścicieli niewolników: że istnienie wolnych czarnych będzie miało demoralizujący wpływ na tych, którzy jeszcze nie zrzucili łańcuchów. Sugerowane przez Jeffersona usunięcie wolnych (i uwolnionych) czarnych ze Stanów Zjednoczonych miało być cudownym rozwiązaniem. Amerykańskie Towarzystwo Kolonizacyjne (ATK) zapoczątkowało ruch na rzecz założenia kolonii w Afryce Zachodniej. Doprowadziło to do powstania Liberii – najpierw w 1822 roku jako amerykańskiej kolonii, potem w 1847 jako wolnego kraju.

Zniechęcony pogarszającymi się relacjami między rasami w Ameryce i skuszony perspektywą nowego początku w wolnym kraju, Roye dołączył do tysięcy opłacanych przez ATK Afroamerykanów osiedlających się w Liberii. Po dotarciu na miejsce w 1846 roku Roye, człowiek nieprzeciętnej inteligencji, zaczął w nowo założonej Republice Liberii robić błyskotliwą karierę. Najpierw dorobił się fortuny na transporcie i pośrednictwie, później zajął się prawem i polityką, wygrywając wybory do Sądu Najwyższego. Po dwóch latach awansował na jego prezesa. Kilka miesięcy przed podróżą na pokładzie „Palmyry” do Nowego Jorku Roye został wybrany na prezydenta Liberii. Wracał właśnie z Anglii, gdzie negocjował pożyczki u londyńskich bankierów, a teraz był w drodze do Stanów Zjednoczonych, swego rodzinnego kraju, gdzie chciał zebrać fundusze na zbudowanie sieci kolejowej w swej przybranej ojczyźnie. Wkrótce miał się jednak przekonać, że Ameryka lat 70. XIX wieku, kąpiąca się w blasku Wieku Pozłacanego, nadal nie była dobrym miejscem dla człowieka czarnoskórego, prezydenta lub nie. Jak donosił „New York Daily Tribune” 17 sierpnia 1870 roku, Roye i jego sekretarz stanu, Hilary R.W. Johnson, który sam został prezydentem Liberii czternaście lat później, mieli problem ze znalezieniem pokoju hotelowego: „Obaj dżentelmeni są bardzo zadowoleni ze swej wizyty w Stanach Zjednoczonych, nie podoba im się jednak restrykcyjna polityka właścicieli hotelów”.

Azjatyckim bliźniakom, z którymi Roye właśnie grał w szachy, rasizm też był nieobcy. Tak jak Roye, Chang i Eng Bunkerowie doszli do wszystkiego sami, mimo wielu przeciwności. Urodzili się na łodzi rzecznej w wiosce rybackiej w Syjamie 11 maja 1811 roku. Od narodzin byli zrośnięci na klatce piersiowej pasem tkanki chrzęstnej i mieli wspólną wątrobę. W wieku siedemnastu lat zostali zabrani przez brytyjskiego biznesmena Roberta Huntera i amerykańskiego kapitana żeglugi morskiej Abla Coffina na Zachód, by w czasie tournée występować jako dziwy natury. Dzięki talentom przedsiębiorczym bliźnięta później zdołały się wyzwolić od swych właścicieli i wyruszyć we własną trasę. W ciągu dekady zarobili wystarczająco dużo pieniędzy, by osiąść na wsi w Karolinie Północnej, gdzie kupili ziemię i czarnych niewolników. W oczach takich republikańskich patriarchów jak Jefferson jeszcze gorsze było to, iż poślubili dwie białe siostry i mieli dwadzieścioro jeden dzieci, spośród których dwoje, James i Albert, lat dwadzieścia jeden i trzynaście, znajdowało się teraz na pokładzie „Palmyry”. O ile Liberia miała być ukojeniem obaw białych Amerykanów, o tyle bracia syjamscy i ich dzieci były żywym wcieleniem najgorszych koszmarów o mieszaniu się ras.

Lista pasażerów „Palmyry”

W pewien sposób ta niespieszna partia szachów na pokładzie „Palmyry” – przyjemna odmiana w monotonii podróży transoceanicznej – była też epizodem w wielkim dramacie historycznym XIX-wiecznej Ameryki. Bieg losu – jego zwroty i zakręty, przyspieszenia i wyboje – który sprawił, że tych trzech mężczyzn zasiadło nad towarzyską partią szachów w salonie nowoczesnego parowca, potrzebowałby narracji wykraczającej poza możliwości jednej książki. Wydarzeniem, które bezpośrednio popchnęło bliźniaków na pokład parowca, było niedawne zakończenie wojny secesyjnej – czy też, jak woleli ją określać bliźniacy, zakończenie Najazdu Północy. Po secesji Południa w 1861 roku bliźnięta twardo stały po stronie Konfederacji i wysłały swych dwóch dorosłych synów, Christophera i Stephena, do walki z Jankesami. Obaj synowie zostali ranni i wzięci do niewoli przez wojska Unii. Chang i Eng na zawsze zapamiętali te bolesne dni i miesiące wojenne. Kiedy nadeszły wieści o pojmaniu ich synów, długo w noc siedzieli przy świecach ze spermacetu nad mapami Pranga przedstawiającymi pola bitew – jakby patrząc na wydruki popularnego bostońskiego litografa, mogli wyśledzić i uratować swych zaginionych synów.

Kiedy wojna dobiegła gorzkiego końca, bracia z radością powitali synów w domu – rannych, ale żywych. Inni mieszkańcy Południa mieli mniej szczęścia – 260 tysięcy zabitych konfederatów oznaczało około 85 tysięcy wdów i 200 tysięcy osieroconych dzieci. Spośród 110 tysięcy mieszkańców Karoliny Północnej, którzy wyruszyli na wojnę, zginęło 40 275 (czyli ponad jedna trzecia). Spośród wszystkich stanów Konfederacji to właśnie Karolina Północna poniosła największe straty w ludziach. Changa i Enga dotknęły inne problemy – stali się bankrutami. Wojna zmiotła ich patriotyczne inwestycje w obligacje Konfederacji, które za sprawą porażki Południa stały się bezwartościowe. Zdziesiątkowane zostały również główne aktywa ich majątku – 32 niewolników, wartych około 26 550 dolarów, wedle archiwów podatkowych hrabstwa z 1864 roku. W zaistniałych okolicznościach bliźnięta nie miały innego wyjścia, jak tylko wykorzystać aktywa, którymi nadal dysponowali – swoje zrośnięte ciała.

Bracia wyruszyli więc raz jeszcze w trasę z występami. Tym razem zabrali ze sobą niektóre ze swych dzieci, a czasami zabierali również i żony, aby pokazać, że nawet jeśli wyglądają nienormalnie, to ich podwójny związek z dwiema białymi kobietami, uważany przez niektórych za dziwactwo czy wręcz bestialstwo, był w stanie wydać na świat zupełnie normalne potomstwo.

A teraz podróż przywiodła ich do partii szachów z czarnym mężczyzną, stanowiącym prawdziwy symbol emancypacji. Kiedy na pokładzie „Palmyry” przesuwano figury po szachownicy, całe statki pełne wyzwolonych czarnoskórych płynęły w przeciwnym kierunku, do Liberii, która – jak wskazywała sama nazwa – miała być krajem ludzi wolnych. W kolejnych miesiącach te same amerykańskie gazety, które miały śledzić wędrówki braci syjamskich i prezydenta Liberii, rozpisywały się na temat ciągłej migracji czarnej diaspory do Afryki Zachodniej. Nowojorski „Sun” donosił na przykład 14 listopada 1870 roku: „Dwie setki kolorowych mężczyzn i kobiet z różnych części Karoliny Północnej wypłynęły w środę do Liberii, gdzie mają założyć swoje nowe domy”. Między rokiem 1825 a 1893 spośród ponad 14 tysięcy czarnych osadników, którzy wyruszyli do Liberii, 2030 wywodziło się z Karoliny Północnej, co stanowiło nieproporcjonalnie dużą liczbę. Nie wiemy jednak, czy pośród nich byli jacyś wyzwoleni niewolnicy należący wcześniej do Changa i Enga.

Nie wiemy też, kto wygrał tamtą partię szachów i czy w ogóle ją dokończono, chociaż wynik większej gry – tej o zniesienie niewolnictwa i emancypację ciemnoskórych – był już rozstrzygnięty za sprawą wojny secesyjnej. Wiemy tylko, że w pewnym momencie gry Roye, dawniej małomiasteczkowy fryzjer ze środkowego Zachodu, który zamienił się w prezydenta wolnego kraju, zadał bliźniętom, nieco bezceremonialnie, jakieś niedelikatne pytanie – a wówczas gra się skończyła. Bracia zaczęli wstawać. Kiedy Eng próbował się podnieść, został nagle pociągnięty w dół przez zrost, który wiązał go z bratem. Przez te wszystkie lata za sprawą nieustannego szarpania rozciągnął się z początkowych 10 centymetrów do 14. Wyglądało na to, że coś złego dzieje się z Changiem. Twarz poszarzała mu jak popiół i nie mógł ruszyć prawą częścią swego ciała – tą, która była bliżej Enga. Wedle „New York Timesa” Changa dotknął „atak paraliżu”. Bliźnięta – zarówno unieruchomiony Chang, jak i zdrowy Eng – musiały na resztę swej transatlantyckiej podróży skryć się w kajucie. Gwałtowne pogorszenie się stanu zdrowia Changa zakończyło spektakularną i niezwykłą karierę bliźniąt. Już nigdy więcej nie wyruszyli w trasę.

Aby w pełni uchwycić głębię i złożoność historii Changa i Enga, ich życia, które – cytując pełnego podziwu i nieco skłonnego do przesady XIX-wiecznego redaktora gazety – „zaczęło się w syjamskiej łodzi, a skończyło na odludziu w Ameryce Północnej – życia rozpoczętego w całkowitej anonimowości w rybackiej chacie, a zakończonego w takim zgiełku i sławie, jakie stają się udziałem ledwie jednego śmiertelnika na dziesięć milionów”, musimy wrócić do samego początku, do tej skromnej łodzi przykrytej liśćmi, unoszącej się na błotnistych wodach rzeki Maeklong…ROZDZIAŁ I. SYJAM

Sceneria jak ze snu, typowa dla tej Wenecji Wschodu.

ANNA LEONOWENS, THE ENGLISH GOVERNESS AT THE SIAMESE COURT (1870)

Syjam, sierpień 1824 roku. Upalne późne popołudnie, gorąco jak w parowarze. Po ulewnej, monsunowej burzy Maeklong, rybacka wioska, położona jakieś sześćdziesiąt mil na zachód od Bangkoku, znów zaczyna budzić się do życia. Niknąc w Zatoce Syjamskiej, rozgrzany do czerwoności dysk tropikalnego słońca płonął, rozlewając na wodzie warstwę płynnego złota. Na mierzei, tuż obok paknam (ujścia rzeki), gdzie woda po deszczu stała się brązowa i błotnista, rzeka Maeklong zaroiła się od chińskich dżonek, zwrotnych sampanów i małych kajaków, sterowanych zręcznie przez wioślarzy, którzy donośnymi, cienkimi i śpiewnymi głosami zachwalają swe towary. Nierówne rzędy nawodnych domów, zwieńczonych strzechami z liści nipa i wspartych na tyczkach bambusowych wkopanych w dno rzeki, podskakiwały na wodzie jak gigantyczne pudełka po zapałkach. Przed wieloma z tych pływających domów rozłożone były jednostolikowe stragany, na których sprzedawano wszystko: od suszonych ryb, świeżych owoców i warzyw, przez przybory kuchenne i inne sprzęty domowe. Walcząc o uwagę klientów z wioślarzami, ci nabrzeżni kupcy również krzyczeli, jakby chcieli stworzyć jodłujący kontrapunkt dla tamtych. Prawdziwa kakofonia pływającego bazaru.

W ten hałas i zgiełk wdarł się trzydziestotonowy kuter noszący imperialną, angielską nazwę „The Friends”, zjawiając się na scenie jak wyniosły drapieżny ptak pośród mieszkańców kurnika. Na rufie stał Europejczyk z burzą rozwianych włosów, dołkiem w podbródku, zadartym nosem i przeszywającym spojrzeniem. To właściciel statku, nazywał się Robert Hunter. Był brytyjskim biznesmenem, wywodzącym się z Greenock w Szkocji. Jego rodzina zajmowała się handlem tytoniem w kolonialnej Wirginii, skąd wygnała ją wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych, zmuszając do zajęcia się wytwórstwem szkła, płótna i bawełny. Przejmując rodzinny interes, Hunter najpierw wyruszył do Indii. Gdy tylko Singapur w 1819 roku przekształcił się – niemal z dnia na dzień – z porośniętej namorzynami bagnistej mieściny w międzynarodowy port wolnego handlu, Hunter przeniósł się tam i założył kilka firm, w tym Hunter & Watt Company. Używając Singapuru jako bazy wypadowej, regularnie pływał do różnych zakątków Archipelagu Malajskiego, by ostatecznie latem 1824 roku zjawić się w Bangkoku.

W tym roku stolica Syjamu przeżywała okres niepewności. W lipcu zmarł król Rama II, a tron po nim przejął Phra Nangklao, powszechnie traktowany jak uzurpator, ponieważ był synem konkubiny króla. Prawowity dziedzic, książę Mongkut, syn Ramy II i królowej, został umieszczony w klasztorze, by tam mógł skryć się przed niebezpieczeństwami związanymi z walką o sukcesję. Izmael został koronowany, gdy Izaak przebywał na wygnaniu. Oprócz intryg pałacowych w 1824 roku region był świadkiem początku wojny brytyjsko-birmańskiej, która wybuchła w marcu. Chociaż Syjamczycy cieszyli się z klęski wrogiego sobie sąsiada, który wielokrotnie najeżdżał Syjam, to byli też zszokowani przewagą technologiczną Brytyjczyków i zaniepokojeni pogłoskami, że ich kraj będzie następny.

Zrozpaczeni Syjamczycy mogli więc patrzeć na przybycie Huntera jak na dar od Boga, gdyż zjawił się z tysiącem muszkietów przywiezionych w darze królowi Ramie III. Król był tak zachwycony, że przyznał Hunterowi honorowy tytuł Luang Avudh Viset i zarządził zbudowanie siedziby dla gładko przemawiającego Szkota. Hunter szybko pojął Syjamkę za żonę i stał się partnerem w interesach króla i jego ministrów, korzystających z faktycznego monopolu na handel międzynarodowy. W interesach był podobno przebiegłym realistą. Arogancki mimo swej szkockiej powściągliwości Hunter miał też duże umiejętności adaptacji społecznej, „dar przekonywania i przydatną zdolność dogadywania się z właściwymi ludźmi”. Wedle słów Kay Hunter, jednej z potomków Huntera, która wyszukała wiele barwnych anegdot na temat swego znakomitego przodka: „Pod wieloma względami był typowym człowiekiem Zachodu, który zadomowił się na Wschodzie; miał pieniądze, miał władzę, mógł więc się rządzić; nie miał jednak w sobie tej fałszywej dobroduszności, tak typowej dla Anglików za granicą. Zamiast tego miał w sobie wyuczoną, szkocką rezerwę, choć czasem wpadał w podniecenie, gdy porywczy charakter i wściekła arogancja brały w nim górę. Na powierzchni był układny i opanowany, ale prawda jest taka, że Robert Hunter zawsze wykorzystywał wszelkie nadarzające mu się okazje”.

Płynąc przez rzekę Maeklong w tamten parny letni dzień w 1824 roku, Hunter natknął się na tak zwaną złotą okazję. Ten zapalony żeglarz i myśliwy często zabierał przyjaciół na rejs łodzią na wyprawę myśliwską wokół bagien rozsianych wzdłuż szerokich, skalistych wybrzeży zachodniego Syjamu. Tego dnia, gdy utłukł już wystarczająco wiele kaczek i bekasów, wyruszył wraz z przyjaciółmi w drogę powrotną do Bangkoku.

Słońce zaszło i mrok zapadał błyskawicznie. Daleko na horyzoncie ukazała się połówka księżyca, ledwie widoczna jak odcisk palca na szybie. Na frontach pływających domów jedna po drugiej zapalały się latarnie, a na łodziach zalśniły pochodnie, zalewając taflę półsłonej wody migotliwym blaskiem. Stojąc przy relingu, Hunter nagle dostrzegł, że w wodzie coś się porusza. Niczym tajemnicze stworzenie, które wypełzło z kart greckiej mitologii, dwa ciała nagie od pasa w górę, dwie głowy i cztery ramiona, płynęły w perfekcyjnym tandemie, niczym jeden organizm. Zadziwiony Hunter skierował swój statek bliżej w stronę dwugłowego, przypominającego hydrę stworzenia, które właśnie z wysiłkiem wspinało się na pokład małej łódki. W przygaszonym świetle, pośród refleksów odbijających się od wody, Hunter ze zdumieniem spostrzegł, że tym stworzeniem nie był żaden wodny gad, ale dwóch nastoletnich chłopców, zrośniętych płatem ciała u podstaw klatki piersiowej.

Osiemnastowieczny włoski filozof Giambattista Vico powiedział kiedyś, że „wszystkie barbarzyńskie historie mają wspaniałe początki”. Historia bliźniąt syjamskich nie ma może w sobie wiele barbarzyństwa, chyba że uznamy, być może słusznie, iż XIX-wieczna obsesja na punkcie nienormalności – ten niezaspokojony głód ludzi patrzących na innych ludzi jak na monstra – odsłania coś w niepokojący sposób barbarzyńskiego. Szukający przygód i ciekawostek Szkot „odkrywający” dwóch zrośniętych bliźniaków też nie ma w sobie nic z baśni. A jednak to przypadkowe spotkanie pozwoliło wkroczyć na scenę dwóm spośród najwspanialszych showmanów, jakich świat kiedykolwiek widział.

Ciąg dalszy w wersji pełnejPRZYPISY

Victor Hugo, Katedra Marii Panny w Paryżu, przeł. Hanna Szumańska-Gross, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2005, str. 156.

Lawrence „Yogi” Berra (1925–2015) był amerykańskim bejsbolistą, znanym z bon motów zwanych yogizmami (jeśli nie wskazano inaczej, przypisy dolne – red.).

Official Guide and Album of the Cunard Steamship Company, Sutton Sharpe and Co., Londyn 1878, str. 7.

Passenger Lists of Vessels Arriving at New York, 1820–1897. Microfilm Publications M237, 675 rolls. Archiwa US Customs Service, Record Group 36. National Archives, Waszyngton.

Sid Lipsey, Cruise Nostalgia: Cunard Looks Back at 175 Years at Sea, Yahoo Travel. https://www.yahoo.com/travel/cruise-nostalgia-cunard-looks-back-c1427914909167/photo-2-those-first-cruises-weren-t-exactly-super-luxurious-photo-1427914867608.html (dostęp 4.1.2015).

Charles Dickens, Notatki z podróży do Ameryki, przeł. Barbara Czerwijowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978, str. 9.

Mark Twain, Following the Equator, t. 1, Ecco Press, Nowy Jork 1992, str. 2.

Official Guide and Album of the Cunard Steamship Company, str. 105.

William DeWitt Hyde (red.), Vocations, t. 10, Hall and Locke Company, Boston 1911, str. 247–250.

Frederick Douglass (1818–1895) – przywódca amerykańskiego ruchu abolicjonistów, zasłużony dla sprawy zniesienia niewolnictwa w USA.

Różnica w zapisie słowa „Murzyn” w książce – raz wielką, raz małą literą – wynika z kontekstu, w jakim się pojawia. W cytatach źródłowych z epoki stosowano zapis małą literą, oddając pejoratywny kontekst tych wypowiedzi. Poza nimi, zgodnie z zasadą, stosowano zapis wielką literą.

Official Guide and Album of the Cunard Steamship Company, str. 18–20.

James W. Hale, An Historical Account of the Siamese Twin Brothers, from Actual Observations, Elliott and Palmer, Nowy Jork 1831, str. 9.

Edward Wilmot Blyden, The Fifth President of the Republic of Liberia, African Repository XLVI (1870), str. 121–122.

Svend E. Holsoe, A Portrait of a Black Midwestern Family during the Early Nineteenth Century: Edward James Roye and His Parents, „Liberian Studies Journal” 3.1 (1970–1971), str. 41–52.

Tom W. Shick, Behind the Promised Land: A History of Afro-American Settler Society in Nineteenth-Century Liberia, Johns Hopkins University Press, Baltimore i Londyn 1977, str. 3–4.

The President of Liberia, „New York Daily Tribune”, 17 sierpnia 1870, str. 3.

Sunbeams, „The Sun” (Nowy Jork), 14 listopada 1870.

Claude A. Clegg III, The Price of Liberty: African Americans and the Making of Liberia, University of North Carolina Press, Chapel Hill i Londyn 2004, str. 5.

The Siamese Twins, „New York Times”, 14 sierpnia 1870.

Chang and Eng, „Philadelphia Medical Times”, 28 lutego 1874.

Adey Moore, An Early British Merchant in Bangkok, „Journal of the Siam Society” XI (1914–1915), str. 21. W.S. Bristowe, Robert Hunter in Siam, „History Today” 24.2 (luty 1974), str. 90.

David K. Wyatt, Thailand: A Short History, Yale University Press, New Haven i Londyn 1984, str. 167–168.

Moore, dz. cyt., str. 22, 34. Bristowe, dz. cyt., str. 90.

Kay Hunter, Duet for a Lifetime: The Story of the Original Siamese Twins, Coward-McCann, Nowy Jork 1964, str. 26.

Bristowe, dz. cyt., str. 91.

Hunter, str. 26. Irving Wallace i Amy Wallace, The Two: A Biography, Simon and Schuster, Nowy Jork 1978, str. 35.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: