Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieświadomy Mag. Tom I Królotwórca Królobójca - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
1 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nieświadomy Mag. Tom I Królotwórca Królobójca - ebook

Witajcie w królestwie Lur, gdzie stosowanie czarów niezgodnie z literą prawa oznacza śmierć.
Dawno temu, zdesperowane plemię Doranów - obdarzonych magiczną mocą wojowników, opuściło spustoszony wojnami rodzinny kraj. Uciekali przed Morganem – okrutnym czarownikiem, który dla władzy gotów był zrobić wszystko. W końcu przybywają do Lur, gdzie zawierają pakt z jego olkińskimi mieszkańcami – jeżeli ci poddadzą się ich magicznym prawom, Doranie zapewnią całemu państwu bezpieczeństwo i dobrobyt. Jednak grupa Olków ślubuje strzec swych własnych, zakazanych przez dorańskie prawo, rytuałów. Czekają na wybawcę - nieświadomego swego daru maga, który przywróci im ich dziedzictwo.
Tymczasem do miasta przybywa w poszukiwaniu pracy młody Olk Asher. Po tym, jak przychodzi z pomocą dorańskiemu księciu, jego życie przybiera nowy, dramatyczny obrót..

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62170-98-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem… dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem… dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć… tysiąc!

Asher tworzył oczy.

Pora iść.

Wstrzymując oddech, wyślizgnął się ze starego skrzypiącego łóżka i postawił bose stopy na podłodze – delikatnie jak wschodzące słońce, które całuje usta przystani Restharven.

W drugim łóżku jego brat Bede, pogrążony we śnie, poruszył się i zamruczał pod stosem koców. Asher zamarł w bezruchu, odliczając uderzenia serca. Bede jęknął ponownie, po czym zaczął chrapać – Asher odetchnął cicho z ulgą. Dzięki łaskawości Barl bracia nie musieli już dzielić pokoju z cholernym Niko, który na byle pierdnięcie muchy zrywał się ze snu, miotając przekleństwa. Nie byłoby szans wymknąć się z domu bezpiecznie, gdyby ten nadal spał tutaj.

Na szczęście, gdy Wishus w końcu zdecydował się poślubić tę jędzę Pippę i przeprowadził się ze swojego oddzielnego pokoju do kamiennego domu przy alei Wielorybników, Niko wywalczył sobie jego pokój na własność. Twierdził, że jako najstarszy z nadal pozostających w domu braci ma do niego wyłączne prawo, i był skłonny bronić swego zdania, choćby i pięścią, na wypadek gdyby ktoś nie uznawał jego racji po dobroci.

Jako najmłodszy, Asher nie zasługiwał na własny pokój. Nie zasługiwał zresztą na większość rzeczy, choć miał dwadzieścia lat, był dorosłym mężczyzną i – do cholery – też mógł być już żonaty, gdyby tylko miał na to ochotę. O ile tylko w Restharven czy gdziekolwiek indziej na wybrzeżu istniałaby kobieta, dla której jego serce potrafiłoby zabić szybciej na dłużej, niż trwał pocałunek i umizgi na jednym z zapatrzonych w ocean samotnych klifów.

Zgarnąwszy buty pozostawione z rozmysłem na łóżku, Asher na palcach wymknął się na korytarz i minął śpiącego za zamkniętymi drzwiami Niko. Przed sypialnią taty zawahał się. Zajrzał do środka. Pokój był pusty. Snop księżycowego światła wydobył z ciemności zapadnięte dwuosobowe łóżko. Pościel była nienaruszona. Poduszka leżała nietknięta. Wewnątrz czuć było stęchlizną. Mimo że ktoś wciąż tu mieszkał, nie znać było śladu życia. Gdy zamknęło się oczy, można było co prawda niemal dotknąć słodkiego wspomnienia zapachu matczynych perfum – ale tylko „niemal” i tylko „wspomnienia”.

Mama umarła dawno temu, a jedyną pozostałością po perfumach był pusty potłuczony flakonik, który tata nadal trzymał na zakurzonym parapecie.

Asher ruszył dalej – jak duch we własnym domu.

Ojciec był w salonie – chrapał rozwalony w fotelu. Na stole, po jego prawej ręce, stał opróżniony dzbanek. Przewrócony kufel leżał na dywanie u stóp wsuniętych w domowe kapcie. Asher zmarszczył nos, czując kwaśny zapach rozlanego piwa i mokrej wełny.

Zasłony wciąż były odsłonięte, światło księżyca zalewało podłogę, fotel oraz śpiącego. Asher spojrzał na ojca i poczuł wyrzuty sumienia. Tata wyglądał na bardzo zmęczonego. Ostatecznie miał ku temu prawo. Pływając po morzu do sześćdziesiątki, zdążył zapracować na odpoczynek. Kiedy widziało się go na otwartym oceanie – wykrzykującego rozkazy, wciągającego sieci na pokład cudzego kutra, którym akurat tego dnia postanowił dowodzić – a potem kiedy patrzyło się, jak patroszy ryby i targuje się o ceny, trudno było uwierzyć, że człowiek ów ma siedmiu synów i jedenaście razy zdążył zostać dziadkiem. W całym królestwie Lur – ani wśród Olków, ani u Doran – nie było człowieka, który radziłby sobie z morzem jak on. Któż inny potrafiłby złowić na wędkę rybę piłę albo wyciągnąć i zabić gołymi rękami rybę lufę?

Gdy patrzyło się nań teraz – tonącego w rozjaśnionym księżycową poświatą mroku, z gołą głową o rzadkich siwiejących włosach i wyblakłą pomarszczoną twarzą, pogrążonego w pełnym udręki śnie – łatwiej było zobaczyć w nim ojca i dziadka.

Tata był stary. Stary i zniszczony, przedwcześnie, przez pracę i zmartwienia.

Nadal trzymając buty w dłoni, Asher ukląkł obok fotela. Ogarnęła go nagle wielka fala miłości. Będzie mu brakowało tej twarzy – krzywego nosa, złamanego za kawalerskich czasów w pijackiej bójce o mamę; blizny na podbródku, której tata dorobił się na śliskim pokładzie w czasie sztormu, pięć sezonów wstecz.

– Ktoś się kiedyś o ciebie troszczył, ojcze – powiedział szeptem Asher.

– Kiedyś wszystko było łatwiejsze, nie tak jak teraz. Powiedziałem, że kiedyś to ja o ciebie zadbam, i wierzę, że w końcu nadejdzie ten dzień.

Problem w tym, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Żeby spełnić obietnicę, trzeba czegoś więcej niż marzeń (tych akurat Asher miał całe mnóstwo). Potrzebował pieniędzy. Mnóstwa pieniędzy. Ale tych nie było sensu szukać w Restharven. Nie tyle z powodu samego miejsca, ile z winy braci. Życie w licznej rodzinie zmuszało do dzielenia się wszystkim, a najmłodszemu zawsze przypadał w udziale najmniejszy kawałek tortu.

A niech się utopią!

Asher gotów był sięgnąć wreszcie po własny tort i nie miał zamiaru dzielić się nim z nikim. W każdym razie do czasu, gdy stać go będzie na własną łódź. Wtedy on i tata będą mogli w końcu zostawić Zetha i całą resztę – niech zaczną wreszcie żyć na własny rachunek, a czy wypłyną, czy pójdą na dno – kogo to obchodzi? Bo na pewno nie Ashera i tatę: oni będą mieć na własność cholerną łódź, a z pieniędzy, które zarobią z połowów – pracując w końcu sami na siebie – będą żyć jak królowie.

Asher oszczędzał dwa lata, wręcz skąpił, odmawiając sobie wszystkiego, więc teraz mógł wreszcie zrealizować swój plan. W każdym razie miał tyle pieniędzy, by dotrzeć do stolicy – wielkiego miasta o nazwie Dorana. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.

– Jeden rok, tato – wyszeptał. – Nie będzie mnie tylko rok. To minie szybko, naprawdę. Wrócę, zanim się obejrzysz. Obiecuję.

Ciszę nocy przerwało bicie ściennego zegara. Wpół do jedenastej. Za chwilę będą zamykać Zardzewiałą Kotwicę – a Jed czekał tam już na niego z tobołami i forsą. Najwyższy czas znikać.

Asher pochylił się nad fotelem, cmoknął ojca w blady policzek i wymknął się z domu, w którym spędził całe dotychczasowe życie.

Gdy był pewien, że jest już wystarczająco daleko, by nie wzbudzić niebezpiecznego hałasu, włożył buty, po czym – pod osłoną ciemności – dotarł biegiem do karczmy. W środku, jak zwykle, panował tłok. Asher przytknął nos do zaparowanej szyby i starając się nie rzucać nikomu w oczy, szukał wzrokiem Jeda. Wypatrzywszy wreszcie przyjaciela w tłumie podchmielonych rybaków, zastukał w okno i pomachał w jego kierunku, mając nadzieję, że ten w końcu spojrzy w jego stronę. Był już bliski rozpaczy, gdy Jed wyrwał się nareszcie z czyjegoś serdecznego uścisku, zatoczył, odwrócił i zauważył go.

– O mało nie zwątpiłem! – mruknął, wyszedłszy na zewnątrz ze świeżo napełnionym kuflem w dłoni. – Miało być o dziesiątej albo parę minut po! Już prawie zamykają.

– Nie wyglądasz na przesadnie stęsknionego – zauważył Asher. Zabrał Jedowi kufel i wziął duży łyk zimnego, gorzkiego piwa. – Przyniosłeś, co trzeba?

Jed odebrał mu kufel.

– Jasne – przewrócił oczami. – Jestem twoim kumplem czy nie?

– Kumpel dałby mi osuszyć to naczynie do dna – odrzekł Asher, uśmiechając się. – Będę miał daleko do następnej knajpy, a z tego, co widzę, dla ciebie jeszcze jedno piwo to o jedno za dużo.

– Nie ma czegoś takiego jak za dużo – droczył się Jed. Po chwili dał za wygraną. – Dobra, masz. – Podał mu kufel. – Cholerny drań! Chodź, schowałem twoje bambetle za rogiem. Jak wreszcie przestaniesz marnować mój cenny czas i weźmiesz się do roboty, zdążę jeszcze coś łyknąć na dobranoc, zanim odetną mi źródło.

Asher uniósł kufel. Dobry stary Jed. Odkąd pamiętał, byli przyjaciółmi. Nie było na świecie nikogo innego, komu Asher powierzyłby swoje skarby – sakiewkę z tronnami i ciułakami, bukłak z wodą oraz plecak z zapasem chleba, sera, jabłek i ubraniem na zmianę. Nikomu innemu nie zdradziłby swoich marzeń. Próbował nawet namówić przyjaciela, by ten zabrał się do miasta wraz z nim, ale Jed nie miał takiej potrzeby. Nie cierpiał z powodu całego zastępu braci i miał odziedziczyć po ojcu łódź w ciągu kilku najbliższych lat. Był ustawiony w życiu.

Szczęśliwy drań.

– Uważaj na siebie – powiedział poważnie, gdy Asher wyżłopał ostatni łyk. – Dorana leży kawał drogi stąd, a jest to przeraźliwie suche miejsce. Nie licząc morza Doran. Miej się zatem na baczności, panie Asherze. Nie jesteś najbardziej łagodnym gościem, jakiego miałem przyjemność poznać. Szczerze mówiąc, nie dałbym głowy, że ci magicy są gotowi zaakceptować kogoś takiego jak ty.

Asher zaśmiał się i podał Jedowi pusty kufel.

– Myślę, że ci magicy mają na głowie dość swoich spraw. Podobnie zresztą jak ja. Dobra, nie zapomnij zobaczyć się jutro rano z moim staruszkiem. Powiedz mu, że wszystko u mnie w porządku i że wrócę dokładnie za rok. Nie zapomnisz?

– Jasne, że nie. Ale myślę, że powinienem mu powiedzieć, gdzie będziesz przez cały ten czas. Na pewno zapyta.

– Tak, wiem. Ale to niezbyt dobry pomysł – odparł Asher, wzruszając ramionami. – Trudno, będziesz musiał przez jakiś czas potrzymać za zębami ten swój plotkarski jęzor. Inaczej dwie sekundy po tym, jak puścisz farbę, będzie wiedział o wszystkim Zeth oraz pozostali i cały mój misterny plan pójdzie na marne. Znajdą mnie, ściągną z powrotem i nigdy nie uda mi się zarobić tyle, by w końcu się ustawić i żyć jak człowiek. Bądź ostrożny i zachowuj się tak, jakbyś nie miał zielonego pojęcia o niczym.

– Znaczy: mam okłamać twojego staruszka?

Asher skrzywił się.

– Dla jego własnego dobra, Jedzie. I mojego.

– Niech będzie – odparł Jed, bekając piwem. – Skoro tak mówisz.

Asher przypiął napełniony wodą bukłak do paska i założył plecak.

– Tak właśnie mówię.

Jed westchnął ciężko.

– Ominie cię Święto Morza.

– Jeden raz. Możemy wypić podwójną ilość w przyszłym roku, żeby sobie odbić. Masz moje słowo. A teraz wracaj do Kotwicy, zanim ktoś zacznie się zastanawiać, gdzie jesteś, i wyjdzie cię szukać.

– Tak jest! – Jed dał przyjacielowi kuksańca w żebra i niezdarnie go uścisnął. – Baw się dobrze. I wracaj do domu cały i zdrowy.

– Mam taki zamiar – rzekł Asher. – Cały, zdrowy i z wypchanymi pieniędzmi kieszeniami. Może nawet przywiozę z miasta jakąś fajną Olkinkę.

Jed parsknął.

– Może. Po warunkiem że będzie w połowie ślepa i całkiem głupia. A teraz, na miłość Barl, za dziesięć minut zamykają. Jak nie chcesz opuszczać miasta pod eskortą, lepiej już zmykaj.

Towarzystwo klientów baru było ostatnią rzeczą, o jakiej Asher marzył w tej chwili, toteż odwrócił się na pięcie, uśmiechnął, pomachał dłonią na pożegnanie i ruszył naprzód, zostawiając za sobą przyjaciela, knajpę i całe swe dotychczasowe życie.

Jeśli będzie szedł całą noc, dość szybko, zdąży dotrzeć do Schoomer, skąd zabierze się wozem z ziemniakami do Ciasnych Brodów. Stamtąd dostanie się jakoś do Jerzyc, z Jerzyc do Sapslo, a tam będzie już mógł wynająć powóz do Dorany.

Nie ma szans, by jego głupi bracia przejrzeli ten plan. Gdy Asher wspiął się stromą ścieżką na Główną Drogę, spojrzał w lewo, gdzie przystań Restharven błyszczała w pełni księżyca niczym świeżo wybity tronn. Noc była ciepła, pełna zapachów i dźwięków. Świeża bryza opryskiwała twarz, a uszy łowiły echo fal uderzających o skały po obu stronach zatoki.

Czuł, jak serce wali mu w piersi. Rok w suchym mieście. Bez oceanu. Bez krzyku mew, bez kąpieli w morzu. Bez kołyszącego się pod stopami pokładu i trzepoczących nad głową żagli. Bez wyścigów z falami, skoków z Delfiniej Głowy do wzburzonej błękitnej wody i wcinania na kolację tłustych, soczystych, świeżo usmażonych ryb – w towarzystwie Jeda i reszty kumpli.

Czy będzie potrafił to znieść?

Cóż, „potrafił” nie było tu właściwym słowem. Nie miał innego wyjścia. Jedynym sposobem, by spełnić marzenia i obietnicę, którą złożył, było zostawienie za sobą duszy, serca i domu.

Głowa do góry! Pogwizdując, Asher pośpieszył na spotkanie przyszłości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: