Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niewinne zło - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Niewinne zło - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Melinda po śmierci swoich rodziców została sierotą pozbawiona środków do życia. Zamieszkała wraz z wujostwem. Ci jednak nie darzą ją zbyt dużą sympatią. Wuj Hektor nigdy nie przepadał za jej ojcem, a swoim młodszym bratem. Ciotka zaś jest zazdrosna o jej urodę, która znacznie odstaje od urody jej córki. Pewnego dnia wuj oznajmia Melindzie, ze otrzymała propozycję od pewnego pułkownika, który chce ją poślubić. Zdaniem wuja jest to doskonałe rozwiązanie i wpada w złość, gdy Melinda oznajmia mu, że nie wyjdzie za starego pułkownika. Wuj wymierza jej karę cielesną i przekonuje, że jest w stanie nawet odebrać jej życie, jeżeli ta nie wyrazi zgody na ślub. Zrozpaczona i sponiewierana dziewczyna postanawia uciec do Londynu, aby tam znaleźć pracę. Na dworcu w Londynie spotyka panią Ellę Harcourt, która udzieli jej schronienia. Później z kolei okaże się, że prowadzi ona „dom dla samotnych dziewcząt", a zadaniem zagubionej Melindy będzie odgrywanie roli żony lorda Chorda, który chce zaaranżować fikcyjne małżeństwo, aby uchronić swój majątek. Co przydarzy się Melindzie po fikcyjnym ślubie? Czy między „młodymi" zrodzi się uczucie?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-117-7083-2
Rozmiar pliku: 434 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Drzwi pokoju do nauki otworzyły się gwałtownie.

— Jeszcze nie skończyłaś poprawiać mojej sukni? — zapytała ostrym tonem Karolina.

Kuzynka Melinda spojrzała na nią z ławeczki w oknie wykuszowym; zachodzące słońce rzucało ostatnie promienie na delikatny wzór, który wyszywała na balowej sukni z różowej tafty.

— Zaraz skończę, Karolino — powiedziała łagodnym głosem. — Nie mogłam zacząć wcześniej.

— Nie mogłaś, bo zbyt długo marudziłaś w stajni przy tym twoim koniu — odparła gniewnie Karolina. — Doprawdy, Melindo, jeśli będziesz postępować tak dalej, to poproszę tatusia, żeby zabronił ci jeździć konno. Wtedy będziesz miała więcej czasu na wypełnianie swoich obowiązków domowych.

— Ach, Karolino, nie mogłabyś zrobić czegoś tak okrutnego! — wykrzyknęła Melinda.

— Okrutnego! — odparowała kuzynka. — Nie możesz chyba uskarżać się, że jesteśmy dla ciebie okrutni. Sara Ovington powiedziała mi nie dalej niż w tym tygodniu, że ubogiej krewnej, która mieszka z nimi, nigdy nie wolno zejść do jadalni na lunch czy obiad, a kiedy udają się na przejażdżkę, zawsze musi siedzieć tyłem do koni. Ty zaś, Melindo, wiesz równie dobrze jak ja, że pozwalam ci siedzieć obok mnie, kiedy jedziemy gdzieś powozem.

— Jesteś bardzo dobra, Karolino — rzekła spokojnie Melinda — i przepraszam, jeśli ociągałam się z poprawieniem twojej sukni. To z powodu wiadomości, którą przesłał mi Ned, że Błysk nie ma apetytu. Kiedy poszłam go nakarmić, oczywiście zjadł swój owies.

— Zupełnie zbzikowałaś na punkcie tego głupiego konia — stwierdziła pogardliwie Karolina. — Nie mogę zrozumieć, dlaczego tatuś dał ci dla niego miejsce w stajni, kiedy ledwo go starcza dla naszych własnych koni.

— Och, proszę cię, Karolino, proszę, nie wspominaj o tym stryjowi Hektorowi! — zawołała błagalnie Melinda. — Zrobię wszystko, co zechcesz: będę siedzieć całą noc, poprawiając twe suknie, lub wyhaftuję je od kołnierzyka do obrąbka. Tylko nie wmawiaj swojemu ojcu, że biedny Błysk jest jakąś zawadą.

W niebieskich oczach Melindy pojawiły się łzy, a jej głos załamał się nieco pod wpływem tego wybuchu uczuć.

Przez chwilę kuzynka patrzyła na nią nieprzyjaźnie, lecz nagle złagodniała.

— Przepraszam cię, Melindo. Byłam dla ciebie okropna. Nie mówiłam tego poważnie. Tatuś znowu mnie skrzyczał.

— O co poszło tym razem? — zapytała Melinda ze współczuciem.

— O ciebie — odrzekła Karolina.

— O mnie?! — wykrzyknęła Melinda.

— Tak, o ciebie — powtórzyła kuzynka i, naśladując głos swego ojca, zapytała: „Dlaczego nie możesz wyglądać czysto i schludnie jak Melinda? Dlaczego ta suknia na tobie leży źle, podczas gdy Melinda, chociaż starsza, wygląda tak elegancko?”

— Nie mogę uwierzyć, że stryj Hektor mówi takie rzeczy! — zawołała Melinda.

— Owszem, mówi — potwierdziła Karolina. — A co więcej, mama powiedziała prawie to samo, chociaż wiesz, Melindo, że cię nie lubi.

— Tak, wiem — przyznała Melinda z lekkim westchnieniem. — Tak bardzo się staram, żeby stryjenka Małgorzata mnie polubiła, ale wszystko, co robię, wydaje się jej niestosowne.

— Tu nie chodzi o to, co robisz — powiedziała otwarcie Karolina — lecz o to, jak wyglądasz. Och, nie jestem taka głupia, żebym nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mama jest niezadowolona z twojego pobytu u nas. Chce mnie wydać za mąż, ale każdy dżentelmen, który pojawia się w tym domu, patrzy tylko na ciebie.

Melinda roześmiała się.

— To okropnie niemądry pomysł, Karolino. Wyobrażasz sobie coś, czego nie ma. Przecież w ubiegłym tygodniu kapitan Parry był bardzo tobą zajęty. Sama mówiłaś, że w czasie _garden party_ nie odstępował cię na krok.

— Było tak, zanim zobaczył ciebie — odrzekła posępnie Karolina.

Niespodziewanie pochyliła się ku Melindzie, chwyciła ją za ramię i przyciągnęła do siebie.

— Chodź tu i zobacz, co mam na myśli — powiedziała.

— Co robisz? — krzyknęła Melinda. — Ach, uważaj na swoją suknię! Jeśli się rozedrze, nie będzie czasu, żeby ją naprawić.

Ale suknia z różowej tafty już leżała na podłodze, a Karolina pociągnęła kuzynkę przez pokój do dużego zwierciadła oprawnego w ciężkie mahoniowe ramy. Ustawiła Melindę przed nim, a sama stanęła obok.

— Teraz patrz! — rozkazała. — Po prostu patrz!

Trochę przestraszona, Melinda wykonała polecenie. Musiałaby być doprawdy ślepa, gdyby nie dostrzegła rzucającej się w oczy różnicy między sobą a swoją kuzynką.

Karolina była grubokoścista, ze skłonnościami do tycia. Wskutek objadania się puddingami i czekoladą cerę miała ziemistą i krostowatą. Włosy mysiej barwy były tak słabe, że jej fryzura wydawała się zawsze nieporządna i rozczochrana mimo nieustannych wysiłków służącej lady Stanyon. Karolina miała wprawdzie ładne rysy, lecz zmarszczone brwi wyrażały dezaprobatę, a kąciki ust opadały ku dołowi, ponieważ stale narzekała. Nie była złą dziewczyną, lecz zaiste musiałaby chyba być pozbawiona ludzkich cech, gdyby nie odczuwała zazdrości wobec swej kuzynki.

Melinda była drobna i szczupła, miała smukłe białe ręce z długimi palcami. Poruszała się z wrodzonym wdziękiem, który sprawiał, że wydawała się istotą niemal bezcielesną. Także w jej subtelnej twarzyczce w kształcie serca było coś uduchowionego. Miała ogromne niebieskie oczy, ocienione ciemnymi rzęsami, odziedziczone po jakimś irlandzkim przodku, a jej włosy o barwie dojrzałego zboża opadały w miękkich naturalnych lokach po obu stronach twarzy.

— Chyba rozumiesz, co mam na myśli? — zapytała szorstko Karolina.

Melinda odwróciła się szybko od lustra, ponieważ uświadomiła sobie aż nazbyt jasno, dlaczego Karolina w wybuchu złości nazwala ją niedawno „kukułczym jajem”.

— Moja matka zawsze mówiła, że porównania są czymś wstrętnym — powiedziała łagodnym głosem. — Każdy jest inny; każdy ma jakieś zalety. Pomyśl, jak dobrze władasz obcymi językami. A twoje akwarele są dużo lepsze od moich.

— Komu są potrzebne akwarele? — zapytała z goryczą Karolina.

Melinda wróciła na swą ławeczkę w oknie i podniosła z podłogi suknię.

— Skończę za pięć minut — powiedziała uspokajająco. — Będziesz wyglądać uroczo dziś wieczorem na przyjęciu u lady Withering. Zapewne będzie tam kapitan Parry, a wiesz przecież, że mnie nie zaproszono.

— Zaproszono — mruknęła Karolina — ale mama powiedziała, że będziesz poza domem.

Przez chwilę delikatne usta Melindy zacisnęły się. Potem rzekła:

— Stryjenka Małgorzata miała zupełną słuszność, że odmówiła w moim imieniu. Przecież nawet nie mam w co się ubrać.

— Mogłabyś poprosić tatusia, żeby sprawił ci nową wieczorową suknię.

— Jestem jeszcze w żałobie — odpowiedziała Melinda.

— To nieprawda, i dobrze o tym wiesz — zaprotestowała Karolina. — Nadal nosisz te swoje szare i fioletowe suknie, ponieważ mama obawia się, że gdybyś ubierała się kolorowo, to musiałaby zabierać cię na wszystkie przyjęcia, na które ja chodzę, a wtedy nikt nie spojrzałby na mnie.

— Och, Karolino, kochana, tak mi przykro! — wykrzyknęła Melinda. — Wiesz, że nie robię rozmyślnie niczego, żeby zwrócić na siebie uwagę.

— Wiem, i to jeszcze pogarsza sprawę — odpowiedziała Karolina. Znów podeszła do lustra. — Powinnam schudnąć! Ale nie mogę się wyrzec wybornych puddingów, które robi nasz kucharz, czy chrupiącego, świeżo upieczonego chleba na śniadanie. Czasami zastanawiam się, czy warto zadawać sobie tyle trudu, żeby zainteresować jakiegoś mężczyznę. A jednak co możemy robić innego, niż wyjść za mąż?

— Nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek znalazła męża — roześmiała się Melinda. — Kto zechciałby ubogą krewną bez grosza przy duszy, o czym zawsze przypomina mi stryjenka Małgorzata?

— Nie mogę pojąć, dlaczego twój ojciec był tak lekkomyślny — powiedziała Karolina. — Skąd mieliście środki na życie, zanim twoi rodzice zginęli w wypadku drogowym?

— Zawsze wydawało się, że jest trochę pieniędzy — odparła Melinda. — Oczywiście, mieliśmy też dom i ogród, i służbę, która była u nas od lat. Nie myśleliśmy o sobie jako o biednych, lecz w tym czasie kochany beztroski tatuś nigdy nie płacił rachunków.

— Pamiętam, jak bardzo wstrząśnięci byli moi rodzice, gdy dowiedzieli się o wielkości jego długów — stwierdziła otwarcie Karolina. — To wtedy postanowili, że powinnaś przyjechać i zamieszkać z nami. „Nikt inny jej nie weźmie — powiedział tatuś — bez marnej choćby zapłaty”.

— Powinnam być bardziej niezależna — westchnęła Melinda. — Powinnam uprzeć się, że pójdę do pracy, jako guwernantka lub dama do towarzystwa.

— Tatuś by nigdy na to nie pozwolił — zapewniła ją Karolina. — Sąsiedzi uznaliby go za skąpca, gdyby nie zaopiekował się swą jedyną bratanicą. Tatuś jest bardzo wrażliwy na opinię hrabstwa o sobie. Szkoda tylko, Melindo, że jesteś taka ładna.

— Nie sądzę, żebym była naprawdę ładna — przerwała jej szybko kuzynka. — Po prostu jestem drobniejsza od ciebie, Karolino.

— Jesteś urocza! — powtórzyła Karolina. — Czy wiesz, co przedwczoraj powiedział lord Ovington?

— Nie, a co? — zapytała Melinda, nadal wyszywając, z jasną główką pochyloną nad robotą.

— Oczywiście, nie wiedział, że słyszę — wyjaśniła Karolina. — Otóż rozmawiając z pułkownikiem Gillinghamem, stwierdził: „Ta bratanica Hektora wyrasta na piękność. Będzie z nią miał mnóstwo kłopotów, jeśli nie zachowa ostrożności”.

— Czy naprawdę lord Ovington tak powiedział? — zapytała Melinda ze zdziwieniem.

— Tak, i wcale nie zamierzałam ci o tym mówić — rzekła Karolina — lecz w jakiś sposób wydobyłaś to ze mnie. Nigdy nie potrafiłam utrzymać przed tobą sekretu, Melindo.

— A co na to pułkownik Gillingham? — wypytywała kuzynka. — Jest coś okropnego w tym człowieku, Karolino. Ostatnim razem, gdy był tu na obiedzie, zauważyłam, że bez przerwy mnie obserwuje. Nie wiem dlaczego, lecz pod jego wzrokiem zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Myślę, że to chyba diabeł w ludzkiej skórze.

— Doprawdy, Melindo, mocno przesadzasz! — zaprotestowała Karolina. — Pułkownik Gillingham jest tylko zdziwaczałym starym przyjacielem tatusia. Jeżdżą razem na polowania i całymi wieczorami przesiadują w palarni, co okropnie irytuje mamę. Jest nudny jak flaki z olejem, podobnie jak wszyscy przyjaciele taty.

— Naprawdę go nie cierpię! — stwierdziła zdecydowanie Melinda. — A ty nie powiedziałaś mi, co pułkownik odpowiedział lordowi Ovingtonowi.

— Nie jestem pewna, czy dobrze usłyszałam — odrzekła Karolina — ale wydaje mi się, że powiedział: „To samo i ja pomyślałem. Wysoko doleci ta dzierlatka, jeśli da się jej szansę!”

— Jak on śmie mówić o mnie w ten sposób?! — wykrzyknęła, rumieniąc się, Melinda. Gdy była rozgniewana, w jej oczach pojawiały się iskry.

— Nie przejmuj się tym! — roześmiała się Karolina. — Szkoda, że ci powiedziałam. Chciałabym tak przypadkowo usłyszeć jakieś komplementy pod moim adresem!

— Jestem pewna, że dziś wieczorem usłyszysz — powiedziała pocieszająco Melinda. — Spójrz, suknia już gotowa, a przecież wiesz, Karolino, że jest ci w niej bardziej do twarzy niż w jakiejkolwiek innej z twoich sukien.

— Mama zawsze mówi, że kolor najlepiej wyróżnia dziewczynę na sali balowej — zgodziła się Karolina. Milczała przez chwilę, po czym dorzuciła w zadumie: — Ciekawa jestem, czy kapitan Parry lubi różowy kolor?

— Nie wątpię, że spodobasz mu się w tym kolorze — zapewniła ją Melinda.

— Ja też mam taką nadzieję — rzekła niepewnie Karolina. — I myślę, że to bardzo dobrze, Melindo, iż nie zamierzasz iść na to przyjęcie.

Zapukano do drzwi.

— Proszę wejść! — zawołała Melinda.

Drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich jedna z młodszych pokojówek, w białym, wykrochmalonym, trochę przekrzywionym czepku na głowie. Zadyszana powiedziała:

— Sir Hektor życzy sobie, żeby panna Melinda zeszła zaraz na dół do biblioteki.

Obie dziewczyny wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

— Co ja takiego zrobiłam? — zastanawiała się Melinda. — Karolino, czy nie powiedziałaś mu czegoś o Błysku?

— Nie, ma się rozumieć, że nie — odparła Karolina. — Tak tylko drażniłam się z tobą.

— Dlaczego więc chce mnie widzieć o tej porze dnia? — niepokoiła się Melinda. — To coś zupełnie niezwykłego!

Spojrzała na zegar nad kominkiem, który wskazywał szóstą.

— No cóż, najlepiej będzie, jeśli zacznę się ubierać na przyjęcie — oświadczyła Karolina. — Przyjdź potem na górę i powiedz mi, czego chciał. Mam nadzieję, że mnie to nie dotyczy.

Melinda milczała. Jej mała twarzyczka była blada i niespokojna, gdy spojrzała na swe odbicie w zwierciadle, aby przyczesać włosy i poprawić sztywny biały kołnierzyk przy swojej szarej bawełnianej sukni — ciemnej, pozbawionej ozdób, niemodnie skrojonej i bez krynoliny, która toaletom Karoliny nadawała elegancki wygląd i sprawiała, że przy każdym jej ruchu kołysały się wdzięcznie. Chociaż jednak suknia Melindy była tak zwyczajna, ona sama wyglądała w niej uroczo, gdy prawie bezszelestnie biegła po schodach wysłanych dywanem, a potem przez marmurowy hall do biblioteki.

Ujmując klamkę drzwi biblioteki, zatrzymała się na chwilę i wciągnęła głęboko powietrze w płuca. Podniosła głowę i powiedziała sobie, że nie może się bać.

— Chciałeś mnie widzieć, stryju Hektorze?

Jej głos wydawał się bardzo słaby, jakby ginął w przytłaczającej pompatyczności tej wielkiej, wysoko sklepionej sali, z jej aksamitnymi zasłonami, ogromnymi szafami w stylu Chippendale’a i meblami obitymi skórą.

Sir Hektor Stanyon podniósł się zza biurka, przy którym pisał, i stanął przed kominkiem. Był to mężczyzna po pięćdziesiątce, o ciężkiej budowie ciała. Miał ciemne krzaczaste brwi i siwiejące włosy. Jego głęboki huczący głos zdawał się wprawiać w drżenie kryształy żyrandola, gdy odpowiedział:

— Wejdź, Melindo. Chcę z tobą porozmawiać.

Melinda zamknęła drzwi, przeszła po perskich dywanach i stanęła z szacunkiem przed stryjem, ze splecionymi rękami i wzrokiem wzniesionym ku niemu. Sir Hektor wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Ile masz lat, Melindo? — zapytał.

— Osiemnaście... stryju Hektorze.

— I mieszkasz tu prawie od roku?

— T... tak, stryju Hektorze. Gdy tatuś i mama... umarli, stryj był tak wielkoduszny, że zapewnił mi dom rodzinny.

— Czasami żałowałem tego — odparł sir Hektor. — Nie ukrywam, Melindo, iż w ciągu — ubiegłego roku kilka razy pomyślałem, że to był błąd. Niezupełnie odpowiadasz moim wymaganiom dotyczącym osoby, którą powinienem wybrać na towarzyszkę Karoliny.

— Ja... bardzo mi przykro z tego powodu — powiedziała Melinda — bo ja l... lubię Karolinę i m... myślę, że ona lubi... mnie.

— Przewracasz jej w głowie! — zagrzmiał oskarżyciełsko sir Hektor. — Przedwczoraj odpowiedziała mi zuchwale. Nie zrobiłaby tego rok temu. To twój wpływ, Melindo. Jesteś zbyt harda, zbyt zuchwała.

— Staram się być... być... skromna — powiedziała niepewnie Melinda, szukając słowa, które mogłaby uznać za właściwe.

— Z niewielkim powodzeniem — odburknął ponuro sir Hektor.

— Przepraszam — wybąkała. — Starałam się, żeby... żebyście ty, stryju, i stryjenka Małgorzata byli ze mnie zadowoleni.

— I powinnaś się o to starać! Doprawdy powinnaś! — warknął sir Hektor. — Zdajesz sobie chyba sprawę, że mój rozrzutny brat zostawił cię bez grosza? Bez grosza! W gruncie rzeczy sprzedaż domu ledwo wystarczyła na pokrycie jego długów.

— Wiem — przyznała potulnie Melinda.

Wielokrotnie już słyszała te słowa i zawsze miała wielką ochotę podnieść dumnie głowę i przeciwstawić się stryjowi, powiedzieć mu, że w jakiś sposób zapłaci mu za wszystko, co dla niej zrobił. Była jednak świadoma swej bezradności; wiedziała, że może tylko wymamrotać, jak tyle razy przedtem, słowa wdzięczności za okruchy, które spadały z jego pańskiego stołu.

— Nie obwiniam tylko mojego brata — kontynuował sir Hektor. — Również twoja matka nie wywierała na niego takiego wpływu, jaki powinna. Może i była wnuczką księcia, lecz w Melchesterach płynie, i zawsze płynęła, zła krew — zbyt dzika, zbyt gorąca. Trzeba ich trzymać w karbach, ciebie także, Melindo!

— Tak, stryju Hektorze — szepnęła dziewczyna.

Zastanawiała się, jak długo potrwa ta przemowa. Odkąd zamieszkała w domu stryja, udzielono jej wielu napomnień tego rodzaju. Początkowo w swej naiwności sądziła, że stryjostwo będą ją traktować jak równą sobie. Dopiero po niezliczonych pouczeniach, naganach i karach uświadomiła sobie, jakie jest jej miejsce w tym domu; dowiedziała się, że ubodzy krewni nie mają żadnych praw, zwłaszcza zaś prawa do dumy. Z konieczności zmuszała się, żeby być pokorną, przepraszać za to, czego nie zrobiła, okazywać skruchę z powodu posiadania własnego zdania, a szczególnie z powodu odwagi wypowiadania go.

W tej chwili, niemal odruchowo, mruczała:

— Przepraszam, stryju Hektorze. Byłeś bardzo dobry.

— Ale teraz mam dla ciebie nowinę — oznajmił niespodziewanie sir Hektor. — I muszę powiedzieć, Melindo, że moim zdaniem masz szczęście! Naprawdę duże szczęście!

Melindzie wydawało się, że oczekuje od niej odpowiedzi, odparła więc automatycznie:

— Tak, stryju Hektorze, naprawdę jestem bardzo wdzięczna.

— Nie wiesz jeszcze, za co masz być wdzięczna — rzekł sir Hektor. — Rzeczywiście, mam ci do zakomunikowania coś bardzo ważnego. Coś, co niewątpliwie cię zdziwi i, jak już powiedziałem, jest niesłychanie pomyślne dla kogoś w twojej sytuacji.

Przerwał, a następnie oświadczył donośnym głosem:

— Otrzymałaś propozycję małżeństwa.

— Pro... propozycję m... małżeństwa?

Melinda ledwo zdołała wyszeptać te słowa. Nie ulegało wątpliwości, że była zupełnie zaskoczona.

— Tego się nie spodziewałaś — powiedział sir Hektor z satysfakcją. — Prawdę mówiąc, ja też nie.

Zmieszana Melinda zaczęła szybko przypominać sobie tych nielicznych mężczyzn, z którymi zetknęła się w ciągu ostatnich paru tygodni; dopóki bowiem była w głębokiej żałobie, stryjenka nie pozwalała jej opuszczać domu i ogrodu. Jedynym dżentelmenem, który przyszedł jej na myśl, był kapitan Parry; ale przecież nawet z nim nie rozmawiała, jeśli nie liczyć słów powitania, rzuconych półgłosem, gdy Karolina przedstawiała ich sobie. Pomodliła się gorąco, aby ten, który ją wybrał, nie okazał się obiektem westchnień kuzynki.

— Rozumiem twoje zażenowanie — rzekł sir Hektor. — Jest ono wielce stosowne i właściwe. Gdybym dowiedział się, Melindo, że spojrzałaś z zainteresowaniem na jakiegoś mężczyznę zanim powiadomił on mnie o swoich zamiarach, byłbym w najwyższym stopniu rozgniewany Wiele się dziś mówi o dziewczętach, które ośmielają mężczyzn, chociaż nie zostali oni jeszcze zaaprobowani przez rodziców. Jest to zachowanie, jakiego nie tolerowałbym w moim domu.

— Nie, nie, oczywiście, że nie! — zapewniała go pospiesznie Melinda. — Naprawdę nie mam pojęcia, stryju Hektorze, o kim mówisz.

— Powtórzę więc jeszcze raz, że jesteś bardzo szczęśliwą młodą kobietą — oznajmił sir Hektor. — A teraz nie będę już dłużej trzymał cię w niepewności. Dżentelmenem, który zaszczycił cię prośbą, abyś została jego żoną, jest pułkownik Gillingham.

Melinda wydała słaby okrzyk.

— Ach nie! — odrzekła. — Nie! W żaden sposób nie mogłabym poślubić pułkownika Gillinghama.

— Nie mogłabyś?! A to dlaczego? — zapytał sir Hektor.

— Bo... bo... bo on jest... tak... taki sta... stary — wyjąkała.

Nastąpiła chwila ciszy, po czym odezwał się sir Hektor lodowatym tonem:

— Może zainteresuje cię informacja — powiedział — że pułkownik Gillingham i ja jesteśmy w tym samym wieku, a ja bynajmniej nie uważam się za starego.

— Nie... nie, ja... ja nie miałam tego na myśli... — Melinda z trudem wyrzucała z siebie słowa — tylko... to... to... że byłby... stary dla... mnie. Przecież... jesteś m... moim stryjem.

— Już ci powiedziałem, Melindo — stwierdził z naciskiem sir Hektor — że trzeba cię trzymać w karbach. Potrzebujesz nawet czegoś więcej — potrzebujesz silnej ręki. Potrzebujesz mężczyzny, którego mogłabyś szanować, który będzie cię utrzymywał w ryzach i korygował twoje wady. Naprawdę bardzo potrzebna jest ci dyscyplina, Melindo.

— Ale... ja... ja nie chcę... wyjść za niego! — krzyknęła w rozpaczy. — Nawet nie mogę myśleć o tym.

— Nie możesz o tym myśleć? — powtórzył sarkastycznie sir Hektor. — A kimże ty jesteś, chciałbym zapytać, żeby być tak zarozumiałą? Pułkownik Gillingham jest człowiekiem zamożnym, więcej — uważam go nawet za bardzo bogatego. Nie mogę zrozumieć, dlaczego życzy on sobie, żebyś nosiła jego nazwisko, ale zapewnia mnie, że już teraz darzy cię głębokim uczuciem. Powinnaś upaść na kolana, Melindo, i dziękować Bogu, że szlachetny i szanowany mężczyzna jest gotów wziąć odpowiedzialność za takie płoche stworzenie jak ty.

— To jest uprzejmie, bardzo uprzejmie z jego strony — powiedziała Melinda — ale ja... ja nie mogę... go poślubić. Proszę, stryju Hektorze, wytłumacz, że... że jestem wdzięczna... i powiedz, że... że chociaż doceniam zaszczyt, jaki mnie spotkał, to... to muszę odrzucić jego propozycję.

— Naprawdę spodziewasz się, że przekażę mu taką wiadomość?! — ryknął sir Hektor.

Siła głosu i wyraz okrucieństwa, który nagle zmienił jego twarz, przeraziłyby Melindę w każdej innej sytuacji, teraz jednak nie ustępowała.

— Przykro mi, stryju, ale taka jest moja odpowiedź i nie zmienię swojej decyzji. Tatuś zawsze mówił, że nigdy by mnie nie zmuszał do poślubienia człowieka, którego bym nie kochała.

— Miłość! — wykrzyknął sir Hektor. — Twój ojciec musiał być niespełna rozumu. Słyszałem, że nowoczesne panny w roku tysiąc osiemset pięćdziesiątym szóstym uważają, iż mogą lekceważyć konwenanse i ignorować autorytet rodzicielski! Ale nie w moim domu! Słyszysz? Nie w moim domu! Przyzwoite dziewczyny nadal poślubiają tych mężczyzn, których wybiorą im rodzice, a skoro nie masz ojca i ja wziąłem na siebie odpowiedzialność za twój los, to ja zadecyduję, kogo poślubisz! A właściwie już podjąłem decyzję.

— To się na nic nie zda, stryju. Nie mogę poślubić pułkownika Gillinghama. Nie lubię go. Jest w nim coś, co wzbudza we mnie strach i odrazę.

— Ty zuchwała pannico! — krzyknął sir Hektor. — Jak śmiesz mówić w ten sposób o jednym z moich przyjaciół? Nie masz grosza przy duszy, a masz czelność odmawiać jednemu z najbogatszych ludzi w hrabstwie, mężczyźnie, który chce uczynić cię swoją żoną, który swoją propozycją zaszczycił cię dużo bardziej, niż na to zasługujesz?! Przyjmiesz oświadczyny pułkownika, a twoja stryjenka w dobroci serca urządzi w tym domu przyjęcie weselne. Wracaj do swojego pokoju! Sprawa postanowiona!

Melinda była bardzo blada, splecione dłonie zacisnęła tak mocno, aż zbielały ich kostki, ale jej głos brzmiał mocno i pewnie, gdy rzekła:

— Przykro mi, że cię rozgniewam, stryju Hektorze. Jeśli jednak powiesz pułkownikowi, że go poślubię, to postawisz się w fałszywej sytuacji. Ja za niego nie wyjdę, a gdybyś nawet zawlókł mnie siłą do kościoła, to i tak odmówię.

Sir Hektor wydał okrzyk wściekłości.

— Odmówisz, z łaski swojej?! — zaryczał. — Odrzucisz propozycję, którą większość dziewcząt przyjęłaby z wdzięcznością? Postąpisz tak, jak ci każę! Myślisz, że zrobisz ze mnie głupca wobec jednego z moich najlepszych przyjaciół? Co więcej, ogłoszenie o ślubie ukaże się już pojutrze w „Gazette” i „Morning Post”.

— Choćby nawet ogłosił o tym miejski herold, i tak mnie to nic nie obchodzi — odparła wyzywająco Melinda. — Nie poślubię pułkownika Gillinghama! Nienawidzę go! Nie wyjdę za niego, bez względu na to, co mi zrobisz!

— Zobaczymy! — warknął sir Hektor.

Trząsł nim jeden z jego przerażających ataków furii, które żona i domownicy znali aż nadto dobrze. Twarz stała się purpurowa, krzaczaste brwi zdawały się prawie stykać nad nosem, a słowa wydobywały się z ust razem z pianą.

— Musisz mnie słuchać! — wrzeszczał. — Nikt nie będzie mi się sprzeciwiał, a najmniej ty — pannica bez grosza, której zapewniłem opiekę w swoim domu. Poślubisz go!

— Nie poślubię! Nie wyjdę za człowieka, którego nie kocham! — zawołała Melinda. Ona także podniosła głos tylko po to, aby stryj ją usłyszał.

Chyba właśnie fakt, że krzyknęła, spowodował, iż sir Hektor stracił do reszty panowanie nad sobą. Porwał leżącą na biurku szpicrutę i jednym szybkim ruchem opuścił ją na barki dziewczyny z gwałtownością, która prawie zbiła ją z nóg. Nie upadła jednak i nadal krzyczała:

— Nie wyjdę za niego! Nie! Nie! Nie! — osłaniając się podniesionymi rękoma.

Całkiem już oszalały z wściekłości, sir Hektor chwycił ją i obsypując razami, przewrócił na sofę. Szpicruta smagała jej ramiona i plecy, ostry ból wgryzał się coraz głębiej w ciało, lecz mimo to wciąż krzyczała:

— Nie! Nie! Nie!

— Poślubisz go, choćbym miał cię zabić — groził sir Hektor przez zaciśnięte zęby; jego bicz świstał w powietrzu, aż w końcu, zaskoczony, lord Stanyon zdał sobie sprawę, że Melinda nie mówi już nic. Leżała w poprzek sofy, z włosami opadającymi na twarz, z ręką zwisającą bezwładnie i nieruchomo. Na moment się przestraszył. Rzucił szpicrutę na posadzkę.

— Wstawaj! — wrzasnął. — Chcialaś tego, to i dostałaś, na co zasługujesz.

Melinda nie poruszyła się. Ciężko dysząc, wziął ją na ręce i położył na sofie. Była zadziwiająco lekka. Jej głowa przechyliła się bezwładnie na jedno ramię, a oczy pozostawały zamknięte.

— Melindo! — krzyknął sir Hektor. — Melindo! Ty przeklęty głuptasie! Dostałaś nauczkę. Myślę, że Randolf ucieszy się, że cię okiełznałem.

Podszedł do stolika z napojami stojącego w rogu pokoju. Oprócz imponującego rzędu karafek z rżniętego szkła był tam przyozdobiony herbem rodu srebrny dzbanek z wodą. Nalał trochę do kryształowego kubka i zbliżywszy się do Melindy, chlusnął jej gwałtownie wodą w twarz.

Przez chwilę nie poruszała się, a potem jej powieki zatrzepotały. Jeśli sir Hektor odczuł ulgę, nie pokazał tego po sobie.

— Wstawaj — rzucił szorstko. — Pójdziesz do swojej sypialni i pozostaniesz tam do jutra. Nie dostaniesz jedzenia, a jeśli nie zgodzisz się poślubić pułkownika Gillinghama, kiedy poślę po ciebie, to będę cię bił znowu i znowu, aż do skutku. Trzeba złamać twoją zuchwałość, dziewczyno. Nie będę tolerował żadnego nieposłuszeństwa w tym domu. Słyszysz? Idź więc do swojego pokoju i nie próbuj się użalać stryjence. Na pewno nie okaże ci współczucia.

Znów podszedł do stolika i odwrócony plecami do Melindy, nalał sobie dużą porcję brandy z miną człowieka, który uważa, że zasłużył na drinka.

Powoli, z na pół zamkniętymi oczami, Melinda z wysiłkiem stanęła na nogi. Po omacku, trzymając się najpierw rogu sofy, potem krzesła, a następnie biurka, dotarła do drzwi. Za nimi, w hallu, poruszała się jak we śnie, jakby wola odmówiła jej posłuszeństwa i tylko instynkt podpowiadał, gdzie ma iść.

Wspinała się po schodach, stopień po stopniu, jak dziecko uczące się chodzić, stawiając najpierw jedną nogę, a następnie dołączając do niej drugą. Wyżej, wyżej, cały czas ze świadomością, że w każdej chwili może ogarnąć ją ciemność i nie będzie mogła iść dalej.

Jednakże siła woli zwyciężyła i chociaż zabrało to Melindzie wiele czasu, dotarła wreszcie do swej malej ponurej sypialni na końcu długiego korytarza, naprzeciw pokoju do nauki. Zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku i osunęła się na podłogę.

Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jak długo tak leżała. Chociaż na pół omdlała, czuła jednak, że strasznie cierpi, nie tylko wskutek bólu, lecz także doznanego upokorzenia. Wokół panowały ciemności i przejmujący chłód.

W końcu podniosła się z podłogi i po omacku zaczęła szukać łóżka. Zanim jeszcze je znalazła, usłyszała pukanie do drzwi.

— Kto... tam? — zapytała drżącym ze strachu głosem.

— To ja, panienko — odpowiedział miły głosik i Melinda rozpoznała Lucy, młodą pokojówkę, która przyszła posłać jej łóżko na noc.

— Wszystko... w porządku... Lucy. Dam... sobie radę... dziękuję ci — zdołała wyjąkać Melinda.

— Dobranoc, panienko.

Usłyszała kroki Lucy oddalającej się korytarzem, po czym wreszcie zmusiła się, żeby zapalić świece na toalecie. Spojrzała na swoją twarz w zwierciadle i wydało jej się, że to nie ona, lecz ktoś inny patrzy na nią z lustra.

Widziała bladą, nieprzytomną twarz, oczy pełne bólu i mroku, splątane i potargane włosy wokół policzków. Odwróciła się bokiem do lustra i zobaczyła, że krew z poranionych pleców przesiąkła przez bawełnianą suknię, pozostawiając na niej ciemne wilgotne plamy.

Powoli zaczęła się rozbierać; każdy ruch był męczarnią. Musiała odrywać suknię i bieliznę od pleców, na których krew już zakrzepła i przywarła do tkaniny. Parę razy omal nie zemdlała, wiedziała jednak, że musi się pozbyć zakrwawionej odzieży.

W końcu uwolniła się od niej i otulając się starym flanelowym szlafrokiem, usiadła przy toalecie, z nie widzącymi oczyma utkwionymi w ciemność pokoju. Nie przyszła jeszcze w pełni do siebie i wciąż słyszała słowa stryja: „Nie dostaniesz jedzenia, a jeśli nie zgodzisz się poślubić pułkownika Gillinghama, to będę cię bił znowu i znowu, aż do skutku...”

Uświadomiła sobie teraz, że odkąd przybyła do tego domu, niejednokrotnie już niewiele brakowało, aby stryj ją zbił, tak jak bił swoje psy i konie, jak zbił — o czym szeptano w domu — jednego z chłopców stajennych, którego rodzice zagrozili nawet podaniem sprawy do sądu.

Jej stryj był człowiekiem okrutnym i nie umiejącym panować nad sobą, wiedziała jednak, co wzbudziło w nim największą wściekłość — gdyby odrzuciła Gillinghama, to i pułkownik, i znajomi w hrabstwie dowiedzieliby się, że sir Hektor nie jest naprawdę panem we własnym domu. Despota, który w nim tkwił, wymagał posłuszeństwa od każdego, więc i Melinda, podobnie jak każda inna istota, musiała się podporządkować jego rozkazom.

— Nie wyjdę za pułkownika Gillinghama! Nie wyjdę! — szeptała. Potem jej głos się załamał i pojawiły się łzy. Łzy, które zdawały się wypływać z głębi jestestwa, wstrząsając jej wątłym, umęczonym ciałem, aż wreszcie cała zaczęła dygotać.

— Ach, tato! Mamusiu! Jak mogliście pozwolić, żeby to... to mnie spotkało? — szlochała. — Byliśmy tak szczęśliwi; życie było t... takie cudowne, dopóki... nie... u... umarliście. Nie chcielibyście, że... żebym... to zno... znosiła.

Łzy oślepiały ją, dławiły jej głos, lecz mimo to mruczała ciągle, jak dziecko, które się zgubiło:

— Tatusiu!... Mamusiu! Potrzebuję... was. Gdzie... jesteście?

I jak gdyby rodzice rzeczywiście odpowiedzieli na jej wołanie, Melinda znalazła nagle rozwiązanie swego problemu. Pojawiło się jak błysk światła jasne, nieomylne, zupełnie tak, jakby ktoś przemówił do niej i powiedział, co ma robić. Ani przez chwilę nie zadawała sobie pytania, czy rozwiązanie to jest słuszne, czy niesłuszne; nie zastanawiała się nawet, czy jest ono dobre, czy złe dla niej samej i dla jej przyszłości. Po prostu wiedziała, że ma już odpowiedź. Ojciec i matka nie zawiedli jej.

Otarła łzy, wstała od toalety i zdjąwszy z górnej półki szafy małą torbę podróżną, zaczęła ją pakować. Brała tylko rzeczy niezbędne, zdając sobie sprawę, że nawet w dobrych czasach nie była zbyt silna, a w tej chwili dźwiganie choćby najlżejszego bagażu byłoby dla niej męczarnią.

Na koniec ubrała się, wkładając czystą bieliznę, świeżo wyprane halki i swą niedzielną suknię lawendowego koloru z białym kołnierzykiem i białymi mankietami. Czepek też był dobrany pod kolor, prosty i skromny, gdyż w czasie żałoby stryjenka Małgorzata nie pozwalała na żadne koronki, lecz ozdobiony purpurowymi wstążkami. Miała także barwny, wzorzysty szal z delikatnej wełny, który nosiła jeszcze jej matka; położyła go na torbie podróżnej, aby go narzucić w ostatnim momencie.

Musiała siedzieć przed zwierciadłem dłużej, niż sądziła, gdyż nagle usłyszała, jak zegar dziadka w hallu wybija drugą. Otworzyła sakiewkę. Było w niej tylko kilka szylingów — wszystko, co zaoszczędziła ze skromnego kieszonkowego, jakie stryj przyznał jej na ofiary składane w kościele oraz na inne, bardzo skromne wydatki.

Poruszając się ciągle w zdecydowany sposób, jak gdyby każda czynność była z góry zaplanowana, Melinda wyjęła z szuflady toalety pokryte aksamitem pudełeczko. Otworzyła je; wewnątrz znajdowała się mała, wysadzana brylantami broszka w kształcie półksiężyca — jedyna rzecz, którą pozwolono jej zatrzymać, kiedy sprzedawano dom; wszystkie inne wartościowe przedmioty należące do jej rodziców poszły na spłacenie długów ojca.

Ta mała broszka ocalała, gdyż stanowiła jej osobistą własność — otrzymała ją w spadku po babci. Była to właściwie tylko dziecinna broszka, ale wysadzana pięknymi brylantami, i Melinda wiedziała, że ma pewną wartość.

Trzymając w ręku pudełeczko, ostrożnie, bardzo ostrożnie otworzyła drzwi swej sypialni. Zaczęła skradać się korytarzem, zamierając przy każdym skrzypnięciu podłogi; wstrzymywała wtedy oddech, nasłuchując, czy aby nie pojawi się ktoś i nie zapyta, co ona tu robi o tej porze. Dom jednak nadal był pogrążony we śnie i tylko tykanie zegara w hallu zakłócało panującą wszędzie ciszę.

Wreszcie dotarła do buduaru stryjenki, położonego bardzo blisko wielkiej sypialni, gdzie spali stryjostwo. Melinda poruszała się jak duch; jej małe stopki zdawały się raczej sunąć, niż stąpać po dywanie. Otworzyła drzwi. Wszystko było pogrążone w ciemności, ale znała drogę.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: