Niezapomniany - ebook
Niezapomniany - ebook
„Niezapomniany” Kamila Drążkiewicza to powieść kryminalna.
Książka przedstawia historię starego porucznika Sznajdera, który wywijał się śmierci przez blisko dwadzieścia pięć lat swojej służby, co nie było prostym zadaniem. W Arkan bowiem panowała jedna zasada: „Jeśli mam konkretny powód, mogę cię zabić”. Rozwiązywało to wiele biurokratycznych zawiłości, dając tym samym obywatelom możliwość brania sprawiedliwości w swoje ręce. Porucznik w ostatnim tygodniu swojej znienawidzonej służby dostaje nietypowe zadanie: znaleźć mordercę, którego nie było na miejscu zdarzenia. A nie działo się to często, biorąc pod uwagę liberalne prawo Arkan. Z pomocą innych policjantów oraz pewnego młodego pracownika krematorium Sznajder próbuje przeprowadzić swoje pierwsze w życiu śledztwo, by w spokoju udać się na długo oczekiwany emerytalny wypoczynek. W toku śledztwa odkrywa, że zbrodnia może mieć podłoże polityczne.
„Niezapomniany” opowiada historię starą jak sam człowiek, ale wyrzuconą w podświadomość. Historię dramatycznej próby pozostawienia czegoś po sobie, zapisania się choć w jednej pamięci. Pośród niejasnego prawa bohaterowie muszą zmierzyć się z mordercą, który jako pierwszy morduje bez jasnego motywu oraz z własnym lękiem przed byciem zapomnianym. Jak poradzą sobie z tym zadaniem?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-368-6 |
Rozmiar pliku: | 889 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czemu to zrobił? Bo mógł. Skip kochał swoje róże.
Był spokojny letni wieczór na przedmieściach. Oczywiście, słowo spokojny może mieć dość szeroki zakres. Skip, jak zawsze w takich okolicznościach, rozkoszował się swoja wódką domowej roboty. Siedząc na werandzie rozpadającego się domu snuł marzenia o przyszłości. Nie było to trudnym zadaniem, bo ile tej przyszłości może mieć przed sobą sześćdziesięcioletni człowiek w mieście takim jak to? Zapadał zmrok, a już i tak ledwo widoczne słońce chowało się powoli za horyzontem. Stary bujany fotel, w którym siedział Skip, skrzypiał prawie jak jego własne stawy, gdy próbował się schylić. Wieczór prawie idealny. Prawie, bo gdzieś za rogiem ulicy Brudnej, przy której stała posiadłość Skipa, trwała awantura. To normalne w tej okolicy, szczególnie latem, gdy nikomu przebywającemu na zewnątrz nie odmarza tyłek. Ludzie to proste zwierzęta, które utrudniają sobie życie, gdy tylko znikają zewnętrzne czynniki, takie jak cholerny mróz, pomyślał Skip, wsłuchując się w dobiegające zza rogu odgłosy. Po prostu zawsze trzeba się czymś martwić. Skip taki nie był. Jedyne, o co się w życiu martwił to jego róże, które pielęgnował i doglądał jak własne dzieci.
Nagle, odgłosy awantury zaczęły stawać się wyraźniejsze. Grupa odpowiedzialna za ich wydawanie zbliżała się. Oczom Skipa ukazał się dość zabawny obrazek. Trzech facetów wystających prawie do połowy ze swojego auta ścigało czwartego, który biegł przed siebie bez spodni. Cóż, pomyślał Skip, robiąc porządny łyk domowej wódki, ma facet problem. Zaczęło go to nawet bawić. Wtedy uciekający wpadł na iście Bondowski pomysł. Jego logika była dość oczywista „skoro goni mnie trzech gości w samochodzie, może warto uciekać przez podwórka, a nie środkiem drogi”. Ten pomysł zdobyłby nawet uznanie samego Skipa, gdyby nie drobny fakt: uciekający potknął się o krawężnik i z całym impetem przeorał gębą róże przed jego domem. W tym momencie czas się zatrzymał.
Mniej więcej w tym samym czasie, w ścisłym centrum miasta porucznik Sznajder wraz z posterunkowym Millem rozwiązywali sprawę zabójstwa na targu. Słowo „rozwiązywali” nie może być traktowane zbyt ściśle. W tym przypadku powinno się mówić raczej o „sumiennym protokołowaniu”.
– Mówi pan, że leżący tam denat próbował ukraść rybę z pana stoiska, tak? – pytał badawczym tonem posterunkowy Mill.
– Próbował?! Pyta pan, czy próbował?! Przecież ten nierób drapnął całego karpia! Patrz pan, to bydlę jeszcze dogorywa na ulicy.
Ostatnie zdanie zbiło nieco z tropu dociekliwego Milla. Przecież zostali wezwani do zabójstwa, a poszkodowany twierdzi, że sprawca jeszcze żyje? Mill powoli obrócił się i zerknął na miejsce zbrodni, co nie zdarzało się zbyt często w pracy lokalnych stróżów prawa. Faktycznie, na ziemi w sporej kałuży krwi leżał młody mężczyzna. Wielka dziura w środku jego głowy mogła znacząco zburzyć kilka procesów fizjologicznych, raczej niezbędnych do życia. Karp! pomyślał, gdy tylko kątem oka zauważył obślizgły kawał ryby obijający ogonem kostkę denata.
– No tak, zwierzę żyje. W takim wypadku, czemu jeszcze nie wrzucił go pan, panie Luigi, z powrotem do wody?
– Do wody! Ty mnie pytasz, czemu nie wrzuciłem go do wody?! Śmiech na sali – drwił Luigi. – A dowody, szanowny panie posterunkowy? Stary Luigi nie jest głupi. Kradzież to kradzież. Zastrzeliłem gnoja przyłapanego na gorącym uczynku. A tak, gdyby nie było ryby?
Coś w tym jest, pomyślał Mill.
– Dobra, panie Luigi, czyli podtrzymuje pan, że leżący tu mężczyzna...
– Złodziej – wtrącił Luigi.
– Tak, złodziej – kontynuował spokojnie Mill. – Że leżący tu złodziej został zastrzelony z pana zarejestrowanej broni, podczas próby ucieczki z karpiem w ręku, tak?
– Tak.
– I że morderstwo, którego dopuścił się pan na denacie, było motywowane chęcią odzyskania towaru, w tym przypadku karpia oraz zadośćuczynienia pańskim stratom finansowym, tak?
– Tak.
Nareszcie, pomyślał Mill. Jeszcze jedno zabójstwo dzisiejszego dnia, a wyrobi dzienną normę. Może nawet dostanie premię.
– Dobra, młody, masz zeznania od pana Luigiego?
– Tak, poruczniku Sznajder. Jeszcze tylko podpis mordercy i możemy wracać na posterunek.
– Dobrze, panie morder... Panie Luigi, proszę o podpis – powiedział Sznajder, wręczając sklepikarzowi papiery i długopis na sprężynce. – Tu, tu i tu. Wspaniale. Dziękujemy panu za współpracę w ujęciu kryminalisty i życzymy miłego dnia – rzucił Sznajder, idąc wraz z Millem w stronę radiowozu.
– No dobrze, panowie, ale co z bydlakiem?
– Panie Luigi, jak się pan pospieszy i wrzuci go do wody, powinien jeszcze pożyć z dzień lub dwa – odpowiedział Mill.
– Ale mnie nie chodzi o karpia, panie posterunkowy, ale o trupa – rzucił zirytowany Luigi.
Sznajder był człowiekiem raczej spokojnym, ale dwadzieścia pięć lat spędzone w policji nauczyło go kilku rzeczy, a przede wszystkim stanowczości, która pozwoli wyjść mu bez szwanku z dyskusji z poirytowanym, uzbrojonym sklepikarzem.
– Panie Luigi, ile już się znamy? – rozpoczął spokojnie Sznajder.
– No, będzie z dziesięć lat, panie poruczniku – odpowiedział wystraszony Luigi.
– Właśnie, dziesięć lat. A ile razy przez te dziesięć lat był pan pokrzywdzonym mordercą?
– No, kilka – kontynuował przestraszony sprzedawca.
Ta, kilka, pomyślał Sznajder.
– W takim wypadku powinien pan wiedzieć, panie Luigi, że do obowiązku zatroskanego o swą wolność mordercy należy zadzwonienie do truposzy i usunięcie ciała na własny koszt, tak?
– Niby tak, ale rozporządzenie rady miasta z... – Luigi szybko zakończył swój wywód, zobaczywszy, że Sznajder głaszcze w zamyśleniu swoją brodę. Był to znak, jeden z najbardziej wymownych, który zdradzał, że stary porucznik ma dość dyskusji.
– W przeciwnym wypadku poproszę pana z nami na posterunek, a wie pan, że nieokazanie szacunku osobie, którą właśnie się zabiło może zaowocować nawet trzydziestodniową odsiadką. Ciekawe, jak wpłynie to na pański biznes, panie Luigi, hm?
– Zaraz zadzwonię po truposzy, panie poruczniku. Przepraszam za problem.
– Nie ma, za co, miłego dnia – rzucił Sznajder, odchodząc w stronę radiowozu.
– Nieźle mu pan nagadał, panie poruczniku – zaczął wystraszony Mill. – Przecież mógł nas wystrzelać jak kaczki.
Sznajder odpalił papierosa. Zaciągnął się porządnie, tak, żeby zdobyć pewność, że jeszcze żyje i że dym, którym właśnie się zaciągnął, nie ucieka przez jakaś niechcianą dziurę w jego ciele.
– Wiesz młody, najważniejsze to zdobyć przekonanie, że twoja śmierć na nic się nie zda potencjalnemu zabójcy.
– Jak to, poruczniku?
– Widzisz Mill, stary Luigi odjebał niejednego złodzieja. Wie, że nigdy nie robimy mu problemu z tego tytułu. Żadnych pytań, podpis i po wszystkim. A mogłoby być ciężej. Gdyby mnie sprzątnął, nie mógłby być pewien, czy dalej byłoby tak łatwo.
– Fakt – odpowiedział zamyślony Mill.
W tym momencie w ich samochodzie odezwało się policyjne radio...
Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.
Wydawnictwo Psychoskok