Niezwykłe biografie - ebook
Niezwykłe biografie - ebook
O wybitnych naukowcach, politykach, artystach i przedsiębiorcach często można przeczytać w miesięczniku „Focus”. W tej książce znajdziecie najciekawsze opowieści o kilkunastu niezwykłych osobach, które zasłynęły z wybitnych dokonań, miały ogromny wpływ na rozwój ludzkości i stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń. To fascynujące historie o ich życiu, pracy, pasji, twórczości i drogi, jaką przebyli, zanim trafili do panteonu wielkich.
Z tej książki dowiecie się:
– Dlaczego Walt Disney był nieszczęśliwy?
– Czy pan McDonald istaniał naprawdę?
– Kto zarabia 200 zł na sekundę?
– Kim była czarownica z Wall Street?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7778-230-9 |
Rozmiar pliku: | 689 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bajka o nim mogłaby zaczynać się tak: wysoki, przystojny brunet, z biednej rodziny, przyjechał do Los Angeles z prowincjonalnego Kansas City z 40 dolarami w kieszeni i niedokończonym filmem rysunkowym w podniszczonej walizce. Miał 19 lat.
Małgorzata Brączyk
Wciągu kolejnych czterdziestu lat zbudował imperium. Dziś stworzona przez niego korporacja The Walt Disney Company przynosi ponad 3 miliardy dolarów zysku rocznie. Ojciec Myszki Miki i Kaczora Donalda zapisał się w historii jako największy producent filmów animowanych na świecie oraz twórca słynnych parków rozrywki, nie tylko w USA, ale również we Francji, Japonii oraz Chinach. Jest uosobieniem amerykańskiego marzenia. Amerykańskim snem.
Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy się urodził. Według oficjalnej biografii przyszedł na świat 5 grudnia 1901 roku w Chicago. Jego ojciec Elias miał irlandzkie korzenie, a matka Florence Call niemieckie.
Dzieciństwo Walta Disneya nie było szczęśliwe. Ojciec, życiowy nieudacznik, wędrował po całym kraju, robił długi, nigdzie nie mógł zagrzać miejsca. Był też niezwykle surowy.
Zmuszał synów do ciężkiej pracy, a za każde najmniejsze nieposłuszeństwo karał chłostą. Największe cięgi dostawał zawsze Walt. Od najmłodszych lat czuł się gorszy od swego brata Roya, za którym zresztą przepadał. To właśnie Roy pocieszał go, pomagał, podtrzymywał na duchu. I tak miało być zawsze.
Najpierw była Myszka Miki, potem Kaczor Donald, jeszcze później Pies Pluto. Głosu myszce udzielił sam Walt Disney. To on pierwszy stworzył film animowany w kolorze, pierwszy dostał Oscara za animację, pierwszy nakręcił pełnometrażowy film animowany.
Kiedy Walt jako 17-latek chciał wstąpić do wojska, ku swemu zdumieniu odkrył, że w archiwum w Chicago nie ma jego aktu urodzenia. Odnalazł się dopiero, gdy przeszukano dokumenty z datą o rok wcześniejszą. To wyjaśnia wszystko, Elias nie jest moim prawdziwym ojcem – pomyślał. Ile razy jako dziecko zastanawiał się, dlaczego ojciec go bije? Dlaczego nie jest tak miły jak emerytowany doktor Sherwood z Marceline w Missouri, który zapłacił mu pierwszego dolara za rysunek swego ulubionego konia Ruperta? Dlaczego nie jest tak wesoły jak Walter Pfeiffer z Kansas City? Walt przepadał za nim i jego żoną, odwiedzał ich codziennie, wracając ze szkoły. Teraz wreszcie znalazł odpowiedź na te pytania: został adoptowany albo co gorsza – jest z nieprawego łoża. Bękart, bękart! – szumiało mu w głowie.
Na próżno matka starała się wytłumaczyć mu, że zamieszanie z jego datą urodzenia to tylko urzędowa pomyłka. Walt nigdy jej nie uwierzył. Kiedy w 1938 roku otrzymał telefon o jej śmierci, przez dwa dni nie odzywał się do nikogo. Zatruła się w łazience gazem – uchodził z piecyka, który obaj z bratem podarowali rodzicom na Boże Narodzenie. Jeszcze kilka dni wcześniej, gdy Florence skarżyła się, że nie działa, jak powinien, Walt obiecał, że wyśle do nich fachowca.
Gdy Disney dotarł do domu rodziców, oboje leżeli na trawniku. Ojciec powoli przychodził do siebie. Matka nie żyła. Kto wie, czy nie żałował, że nie stało się odwrotnie? Nigdy z nikim nie rozmawiał o tej tragedii. Wiele lat później jego córka, buszując po szufladach ojca, pod stosem małych pachnących mydełek i kolorowych pudełek z zapałkami, które Walt miał zwyczaj zabierać z hoteli, znalazła pożółkłą gazetę. Był w niej artykuł o śmierci babki.
SuperSzpieg
Był 1936 rok. Późny październik. Za oknami lało jak z cebra. Walt przeglądał poranną pocztę. Sporą jej część stanowiły życzenia urodzinowe, niebawem kończył 35 lat. Był sławny i miał pełne prawo czuć się człowiekiem sukcesu. Z satysfakcją spojrzał na stojące na półce cztery Oscary.
Otworzył kolejną kopertę… „Znam pańską tajemnicę i pragnę pomóc panu ją rozwiązać”. Autorem tych słów był John Edgar Hoover, dyrektor FBI. Następnie podał nazwisko pewnej Hiszpanki, która przybywszy do Kalifornii, spotykała się z ojcem Walta, Eliasem. Walt nawet nie szukał potwierdzenia w lustrze – tyle razy powtarzano mu przecież, że ma katalońską twarz, tak różną od anglosaksońskiej urody siostry i brata! Wielokrotnie słyszał też, że ojciec miał w młodości hiszpańską guwernantkę. Czy rzeczywiście Isabel Zamora była kochanką ojca Walta Disneya, a on ich nieślubnym synem?
Żadnemu z biografów nie udało się tego dowieść. Faktem jest natomiast, że szef Federalnego Biura Śledczego wysłał do Hiszpanii agenta, aby zniszczył wszystkie archiwalne dokumenty dotyczące Isabel. Zrobił to, by – jak twierdził – jej potomkowie nie mogli po latach upominać się o należną część spadku po sławnym producencie filmowym. Niewykluczone jednak, że całą tę historię wymyślił sam Hoover, bazując na obsesji Disneya. Wiedział, że Walt desperacko pragnął poznać tajemnicę swego urodzenia i wykorzystał to.
Disney wszedł w szeregi tajnych agentów FBI w 1941 roku, najpierw jako informator, później korespondent. Od tego czasu aż do końca swojego życia szpiegował na rzecz Biura. Hoover stał się dla niego wyrocznią – poprawiał niektóre scenariusze, a jeden z filmów wykorzystanych w programie dla dzieci „The Mickey Mouse Club” został nawet nakręcony w siedzibie FBI.
W latach zimnej wojny studio Disneya stało się tajnym obserwatorium FBI. Dzięki temu w 1954 roku Walt został mianowany superszpiegiem (7 lat wcześniej podobne wyróżnienie spotkało aktora Ronalda Reagana, przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych).
Po raz pierwszy treść donosów Disneya opublikował w swej obrazoburczej biografii pod tytułem: „Walt Disney: Czarny Książę Hollywoodu” Marc Eliot. Książka burząca cukierkowy wizerunek ojca Myszki Miki wywołała gorący sprzeciw oficjalnych biografów. „New York Times” napisał jednak: „nie istnieje żadna wątpliwość, że materiał przedstawiony przez Eliota jest prawdziwy”.
Przyjaźń z Hooverem przygasła, kiedy szef FBI udzielił Disneyowi reprymendy za to, że bywa na faszystowskich przyjęciach organizowanych przez swego adwokata Güntera Lessinga. Disney odciął się kreskówką ośmieszającą agentów pt. „Operacja kot”.
Jak dziś ocenia się fakt, że Disney był szpiegiem? Zależy to od tego, kto dokonuje takiej oceny. Nie ulega wątpliwości, że w latach trzydziestych i czterdziestych wielu aktorów oraz pracowników Hollywoodu miało poglądy prokomunistyczne. W 1947 roku, czyli na początku zimnej wojny, Komisja Reprezentantów Kongresu USA do badania działalności antyamerykańskiej rozpoczęła śledztwo, dotyczące infiltracji komunistycznej w przemyśle filmowym. To wtedy powstała tzw. Czarna Lista Hollywoodu, zakazująca pracy w celuloidowym przemyśle – do dziś tych, którzy się na niej znaleźli, otacza aura męczeństwa. Nie zawsze słusznie.
Czy jako szef Walt Disney szykanował pracowników o komunistycznych poglądach? Zdania są podzielone. Herb Ryman, faworyt Walta, opowiedział kiedyś następującą anegdotę. Pewnego dnia doniesiono Disneyowi, że jeden z rysowników jest „czerwony”. – Dzięki Bogu, myślałem, że jest alkoholikiem – odpowiedział Walt.
Walt Disney bardzo szybko docenił siłę telewizji. Przez pięć lat (1955-1959) telewizja ABC nadawała co tydzień „Klub Myszki Miki” – program, który emitowany był też w kilku państwach Europy, w tym w Polsce.
Będący przyjacielem Disneya Aldous Huxley przytoczył zgoła inną historię. Pracowali razem nad adaptacją „Alicji w Krainie Czarów”, gdy Huxley otrzymał wiadomość, że jego syn podczas rozruchów w szkole został pobity przez policję. Znalazł go leżącego w kałuży krwi. Nazajutrz czekała go kolejna przykra niespodzianka – Walt zwolnił go, bo według niego obaj z synem byli komunistami.
Również z powodu Disneya na indeks trafił genialny Charlie Chaplin. W 1952 roku słynny komik znajdował się ze swoją trzecią żoną, córką Eugene’a O’Neilla, na statku. Płynęli na wakacje do Europy. Pewnego dnia kapitan wręczył mu list, informujący, że jeśli chce wrócić do USA, musi dowieść, że jest dobrym obywatelem. Chaplin osiadł w Szwajcarii i nigdy nie przyjął amerykańskiego obywatelstwa. Nie ulega wątpliwości, że między obu panami istniały animozje – kiedy w 1932 roku Walter zdobył swego pierwszego Oscara za kreację Myszki Miki, miał mu go wręczyć właśnie Chaplin (rok wcześniej to on zdobył statuetkę). Jednak Chaplin nie pojawił się na ceremonii, a Walt nigdy mu tego nie zapomniał.
Czy Walt Disney był antysemitą? Niepotulni biografowie Leonard Mosley i Marc Eliot są zgodni, że tak. Natomiast wieloletni pracownicy Joe Grant i bracia Sherman zawsze twierdzili, że to nieprawda. Gdyby Disney żył dzisiaj, prawdopodobnie wolałby widzieć w Białym Domu Johna McCaina aniżeli czarnoskórego Baracka Obamę. Od chwili osiągnięcia pełnoletności do 1940 roku Walt Disney głosował na Demokratów, później na Republikanów, którym pozostał wierny do końca życia. Kochał Amerykę, ale tę konserwatywną.
Wielki wujek
– Był świetnym wujkiem, to on najlepiej opowiadał bajki. Jednak kiedy przekroczyłem próg studia jako początkujący pracownik, traktował mnie surowo. Zachowywał się jak pan i władca – powiedział kiedyś 66-letni Roy junior, syn Roya, brata Walta (swoją drogą, to on uratował korporację przed finansowym krachem w 1984 roku).
Disney był surowy nie tylko dla bratanka – nie bez powodu podwładni nazywali układy panujące w studiu „waltaritaryzmem”. – To prawda, chciał, aby młodsi pracownicy nazywali go wujkiem. Często powtarzał, że jesteśmy jedną wielką rodziną, której czuł się ojcem. Niestety, był tyranem jak jego własny rodzic, którego tak nienawidził. Często miewał też zmienne nastroje. Jednego dnia pochwalił mnie za zrobioną sekwencję, a nazajutrz zorientowałem się, że wyrzucił cały epizod – skarżył się Fred Moore, jeden z czołowych rysowników wytwórni. Disney zwalniał za byle drobnostkę i przede wszystkim narzucał mordercze tempo pracy. Animatorzy pracowali od ósmej rano do jedenastej w nocy, również w święta Bożego Narodzenia. Ub Iwerks, przyjaciel Walta z wczesnej młodości (razem założyli w 1920 roku w Chicago pierwsze studio animacji), wykonywał dziennie ponad 700 rysunków. Kiedy załoga, zmęczona reżimem pracy, postanowiła założyć związek zawodowy, Walt wpadł w szał. W 1941 r. zdesperowani pracownicy ogłosili strajk. Disney wykupił stronę ogłoszeniową w lokalnym dzienniku „Variety”, na której dowodził, że organizatorzy strajku to „czerwone pająki”. Trwający dwa miesiące protest relacjonowano w całym kraju, od Pacyfiku aż po Atlantyk. To był prawdziwy skandal. Brat Roy wysłał Walta na wakacje, aby w tym czasie spokojnie dogadać się z załogą.
Hipokryta czy święty?
Chodził do tego samego psychoanalityka co Spencer Tracy. Disney miał wiele problemów, w tym jeden wstydliwy – przedłużające się okresy impotencji. Poza tym cierpiał na depresję i fobie. Czy prawdą jest, jak utrzymuje Marc Eliot, że będąc małym chłopcem, Walt zakładał ubrania matki i długo przeglądał się w lustrze? Kto wie. W 1925 roku, mając 24 lata, po kilkumiesięcznej znajomości, ożenił się z Lilian Bounds, dziewczyną, którą zatrudnił w swojej firmie. Nie była specjalnie ładna.
O innych kobietach w jego życiu niewiele wiadomo, prawdopodobnie ich po prostu nie było. Przez pewien czas widywano go z Dolores Del Rio, bożyszczem niemego filmu – to jedyna przyjaciółka, jaką mu kiedykolwiek przypisywano. Nie bez wątpliwości, nie tolerował bowiem flirtów w studiu. Gdy animator Arthur Babbit wdał się w romans z tancerką Mariorie Belcher, modelką w „Królewnie Śnieżce”, zwolnił ich i przyjął ponownie, gdy się pobrali. Kiedy Spencer Tracy rozstał się ze swoją żoną i zamieszkał z Katharine Hepburn, przestał się do niego odzywać.
Jak wynika z listów pisanych do matki, pragnął być ojcem, najlepiej sporej, gromadki dzieci. W jego przypadku okazało się to niełatwe. Pierwsza ciąża Lilian, po 8 latach małżeństwa, zakończyła się poronieniem. Walt przeżył głębokie załamanie – lekarz zalecił mu zmianę otoczenia (z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak cieszyli się z tego powodu pracownicy studia Disney – ich szef był w tych dniach jak burza gradowa). Małżonkowie pojechali na Karaiby. Kiedy Lilian zaszła w ciążę drugi raz, Walt zwierzył się siostrze, że płeć dziecka nie ma dla niego żadnego znaczenia. Diane Marie Disney urodziła się 18 grudnia 1933 roku. Kilka lat później Disneyowie adoptowali Sharon Mae. Na początku Walt opierał się pomysłowi żony – miał na tym punkcie prawdziwą fobię, mając podejrzenie, że sam jest adoptowanym dzieckiem. W końcu jednak uległ. To właśnie Sharon stała się później jego ulubienicą – sam ją ubierał i czesał.
Myszka czy pszczółka?
„Kocham Myszkę Miki bardziej niż jakąkolwiek kobietę” to słowa Walta Disneya. Jednak choć do końca życia użyczał jej własnego głosu, choć mówił, że jest jego alter ego, i choć otrzymał za nią pierwszego Oscara, nie on jest jej ojcem. Myszkę Miki Disney przywiózł z podróży do Nowego Jorku. Wyszła spod ręki genialnego rysownika Uba Iwerksa i była wiernym odbiciem popularnej zabawki produkowanej przez Performo Toy Company. W 1925 roku Hugh Harmar dla zabawy narysował na fotografii Walta myszkę. To z kolei zainspirowało Iwerksa i tak powstała najsłynniejsza na świecie mysz. Przypominała wcześniejszą kreację Iwerksa – króliczka Oswalda, który był niewątpliwie pierwszą wielką gwiazdą wytwórni Disneya (co ciekawe, Disney stracił prawa autorskie do króliczka na rzecz Universalu. Odzyskał je w wyniku procesu sądowego dopiero po 78 latach, w 2006 roku).
Choć nie stworzył Myszki Miki, Walt Disney był bez wątpienia geniuszem. Mówił o sobie, że jest jak pszczółka, która zbiera pyłek i zapyla. Za każdym razem, gdy zaczynał pracę nad nowym projektem, zwoływał cały zespół. Siadali przed nim w półkolu, a on opowiadał. W przypadku „Królewny Śnieżki i siedmiu Krasnoludków” odegrał każdą postać tak brawurowo, że kiedy skończył, wszyscy wstali, bijąc mu brawo.
To był pierwszy w historii film rysunkowy długości filmu fabularnego. Kiedy zaczął mówić o tym pomyśle, każdy wzruszał ramionami z powątpiewaniem. Ale to on miał rację. W 1938 roku otrzymał najwyższą nagrodę Akademii Filmowej w dość nietypowej formie – wręczono mu siedem małych i jedną dużą statuetkę Oscara. Jako pierwszy zrobił też kreskówkę dźwiękową. Gdy postanowił nakręcić dwudziestominutowy film z prawdziwymi zwierzętami, protestował nawet popierający go zwykle brat. Nagrodzony Oscarem, nazajutrz wszedł do biura brata i rzucił w niego statuetką. Na szczęście chybił. Disney nowatorsko połączył też animację i aktorstwo w filmie o niezwykłej niani Mary Poppins. Latami starał się o nabycie praw do tej książki, a kiedy w 1964 roku film był gotowy, okazał się prawdziwym sukcesem.
W latach 50. najważniejszym celem Walta Disneya stała się budowa parku tematycznego. W 1955 roku otworzył pierwszy Disneyland niedaleko Anaheim w Kalifornii. W 1971 roku rozpoczął działalność Walt Disney World Resort niedaleko Orlando na Florydzie.
Za swoje kreskówki i filmy Disney zebrał w sumie 22 Oscary. Otrzymał również 4 honorowe statuetki. Do tego należy dodać wiele innych nagród, odznaczeń i wyróżnień. Oprócz honorów dorobił się fortuny. Był jak król Midas – czego się dotknął, zamieniał w złoto. W latach sześćdziesiątych został władcą imperium finansowego.
W wolnych chwilach Disney grał w polo. Miał 19 koni. Czuł się dumny, kiedy jego żona pytana, gdzie jest mąż, mogła odpowiedzieć: gra w polo.
Nie był najlepszym zawodnikiem, ale – jak zwierzył się swemu koledze – to takie stylowe. I mówi więcej o pozycji człowieka niż pękaty portfel.
Zagubiony w świecie doskonałym
Z biegiem czasu zostawiał coraz więcej swobody swoim najlepszym animatorom (których nazywał dziewięcioma starcami). Sam poświęcił się parkom rozrywki. Jego zainteresowanie nimi zaczęło się od miniaturowej kolejki, którą zbudował we własnym ogrodzie i nazwał na cześć żony „Lilly Belle”. Pierwszy Disneyland otworzył podwoje dla publiczności 17 lipca 1955 roku. To był prawdziwy sukces. „Dziś jesteś tutaj i wkroczysz w świat przeszłości, przyszłości i fantazji” – głosi tabliczka przy wejściu. Walt już wtedy nie był szczęśliwy. Kazał sobie wybudować w centrum parku salon, dokładnie taki, jaki miał w swoim pierwszym domu. Przesiadywał tam samotnie godzinami, patrząc na śmiejące się dzieci. Jak każdy nałogowy alkoholik pił i płakał.
Ostatnie dwa lata życia poświęcił pracy nad jeszcze większym parkiem.Zaczęło się od tego, że kupił 109 hektarów ziemi na południu Florydy. Pragnął stworzyć tam świat doskonały – eksperymentalny prototyp miasta przyszłości, którego mieszkańcy mieli testować technologie, będące w stanie poprawić jakość ludzkiego życia i zdrowia. Waltowi nie udało się skończyć projektu, a otwarty pięć lat po jego śmierci Disney World raczej nie jest tym, o czym marzył.
Disney zmarł w szpitalu 15 grudnia 1966 roku na raka płuc. Nic dziwnego, palił jednego papierosa za drugim. Jak na ironię, ostatni raz pokazał się w swoim studiu, żeby zobaczyć jak postępują prace nad „Najszczęśliwszym milionerem”.
Legenda głosi, że kazał się hibernować. Podobno czeka na lepsze czasy w podziemiach budynku Piratów z Karaibów. Tak uważają dwaj biografowie: Leonard Mosley i Marc Eliot. Są zgodni, że Walt interesował się hibernacją i wierzył w nią. Rodzina oraz przedstawiciele Walt Disney Company twierdzą, że dwa dni po śmierci został poddany kremacji, a prochy rozsypano w Forest Lawn Memorial Park w Glendale.
Walt Disney z pewnością nie był ideałem. Miał swoje słabostki i wady, tak samo jak bohaterowie jego kreskówek. Dlatego właśnie kochamy te filmy i ich bohaterów.
Małgorzata Brączyk
Dziennikarka i tłumaczka języka włoskiego. Jeśli nie podróżuje, mieszka w Neapolu lub na wsi w Beskidzie Niskim. Publikowała m.in. w „Przeglądzie”, „National Geographic”.Kobieta z zielonego bugatti
Bogini o stalowych oczach, jak pisała o niej prasa, uznana dziś za czołową przedstawicielkę nurtu o nazwie Art déco, była królową szalonych lat dwudziestych, w których wszystko mogło się zdarzyć i wszystko się zdarzyło. Uwielbiała luksus, glamour i seks. Jak bohaterowie jej obrazów.
Małgorzata Brączyk
Ekscentryczna autorka słynnego autoportretu w zielonym bugatti, którego zresztą nigdy nie miała, wymyśliła samą siebie. Dlatego nawet tak prostych informacji jak data i miejsce jej urodzenia nie można łatwo potwierdzić. Włoska badaczka Gioia Mori uważa, że Tamara przyszła na świat 16 maja 1898 roku w Warszawie, niektórzy twierdzą jednak, że stało się to się trzy lata wcześniej w Moskwie. Sama malarka podawała datę 1902, ale nie można jej wierzyć, gdyż aby się odmłodzić, fałszowała też rok urodzenia swojej jedynej córki lub przedstawiała ją jako własną siostrę.
Tamara Rosalia, bo takie imiona otrzymała na chrzcie, była jednym z trojga dzieci Malwiny Dekler i adwokata Borysa Gurwik-Górskiego, zamożnego rosyjskiego Żyda. Gdy miała pięć lat, ojciec rozstał się z matką – tak zawsze mówiła Łempicka, choć prawdopodobnie popełnił samobójstwo. Tamara uczęszczała do gimnazjum w Rydzynie i w Lozannie.
Od najmłodszych lat wiele podróżowała. W 1911 roku, goszcząc u ciotki Stefy Stiffer w Petersburgu, pojawiła się na balu maskowym w stroju pasterki z gęsią prowadzoną na złotej smyczy. Wtedy poznała Tadeusza Łempickiego. Młody obiecujący adwokat był bardzo urodziwy, interesowały się nim najpiękniejsze kobiety w Petersburgu. Postanowiła, że wyjdzie za niego za mąż. Cztery lata później odbył się ich ślub. Tamara zyskała nazwisko, którym do końca życia będzie podpisywała swoje obrazy, a Tadeusz stracił wigor i ochotę do życia. Podczas przyjęcia weselnego panna młoda flirtowała z syjamskim księciem i dyplomatą, z którym poszła do łóżka natychmiast po powrocie z podróży poślubnej.
Pełna swoboda seksualna
Gdy dwa lata później wybuchła Wielka Rewolucja Październikowa i Tadeusza aresztowali bolszewicy, poprosiła o wstawiennictwo szwedzkiego konsula. Pojechali razem do Kopenhagi. Był nią zachwycony, jednak romans nie trwał długo, bo odnalazłszy tam syjamskiego księcia, udała się z nim do Paryża. Po kilku miesiącach dotarł tam również jej mąż, zwolniony dzięki staraniom szwedzkiego konsula. W niczym nie przypominał pięknego mężczyzny, do którego umizgiwały się kobiety. Zszarzał. Był apatyczny, nie miał chęci do pracy. Taki pozostał aż do rozwodu, którego zażądał w 1928 roku. Nie wiadomo, dlaczego wiadomość o jego ślubie z Irene Spiess w 1932 roku wywołała u Tamary depresję: nigdy go nie kochała, a on nigdy nie pomagał jej finansowo.
W 1934 roku wyszła za kolekcjonera swoich obrazów, węgierskiego arystokratę Raoula Kuffnera, choć zawsze twierdziła, że był impotentem. Przed ślubem para podpisała cyrograf, gwarantujący obojgu całkowitą swobodę seksualną. Małżeństwo zapewniło jej luksus, jakiego pragnęła.
Wśród niewielu nauczycieli, u których zdobywała malarskie szlify, Łempicka wymieniała zawsze André Lhote’a, malarza, dekoratora, krytyka i teoretyka sztuki, który jako pierwszy zdał sobie sprawę, że awangardowy kubizm Picassa czy Braque’a kłócił się z gustem bogatych i lubujących się w egzotyce nuworyszy. Aby trafić na ściany ich salonów, trzeba było go oswoić. Piękna malarka dodała od siebie niezwykłą zmysłowość, rodem z aktów Jeana Auguste’a Ingres’a. Jej śmiałość, witalność, czystość formy i oscylacja między sztuką i łagodną pornografią sprawiły, że w ciągu kilku lat stała się ulubioną portrecistką zarówno ekstrawaganckich arywistów, jak i dekadenckich i zmanierowanych fortunatów.
Po raz pierwszy publiczność zobaczyła jej obraz w 1922 roku, podczas wystawy w paryskim Salon d’Automne. Przedstawiał kobietę w niebieskiej halce – Irę Perrot, jej sąsiadkę i kochankę. Krytyka nie była zbyt łaskawa. Niestrudzona w reżyserowaniu swego życia Łempicka zawsze będzie twierdzić, że pierwszym pokazanym publicznie obrazem był „Le Rythme” z 1926 r., którym zdobyła uznanie. W 1925 r. pozowała dla niej Marika De La Salle, Greczynka, żona bogatego Francuza. Marika, właścicielka agencji artystycznej w Paryżu, została pokazana w butach z cholewkami – lesbijskim fetyszem. De La Salle była jedną z najważniejszych kochanek w życiu Łempickiej, jej portret zawsze wisiał w sypialni malarki.
Rafaelę spotkała w 1927 roku w Paryżu. Dzięki tej znajomości powstały najpiękniejsze portrety artystki: „Rafaela na zielonym tle”, „Piękna Rafaela”, „Czerwona tunika”. Sześć lat później Łempicka stworzyła kolejny słynny konterfekt: obraz kobiety ze zmysłowo odsłoniętą pachą. Modelką była jej kolejna kochanka Suzy Solidor, bożyszcze paryskich kabaretów, właścicielka mitycznego nocnego klubu La Vie Parisienne. Solidor królowała w nim niepodzielnie i to nie tylko na scenie – na ścianach lokalu wisiały 52 obrazy namalowane przez jej wielkich przyjaciół Cocteau i Picassa oraz fotografie znanych artystów, jak ta zrobiona w 1929 r. przez Mana Raya. Słynna lesbijka wydała nawet kiedyś broszurkę w ekskluzywnym nakładzie 340 egzemplarzy pod tytułem „Suzy Solidor i jej portrety”.
Tamara Łempicka była kobietą o niespożytym apetycie seksualnym. W 1924 roku poznała futurystycznego kompozytora, hrabiego Guido Sommi Picenardiego; był ekscentryczny i frymuśny, prasa francuska informowała, że został usunięty z Grand Hotelu, ponieważ miał zwyczaj przechadzać się po korytarzu w przezroczystym kimonie, ozdobionym perłami i diamentami. Picenardi znany był też z sadystycznych skłonności – w hotelu De La Ville w Mediolanie oślepił papierosem papugę. Następnie malarka miała krótki romans z Filippo Tomaso Marinettim – mężczyzną, który swój niezbyt groźny wypadek samochodowy przekuł na manifest futurystyczny. Poznany w 1924 roku w paryskim lokalu poeta zaproponował Łempickiej wspólne podpalenie Luwru – mieli pojechać jej żółtym renault, ale zaparkowała na zakazie i auto zajęła policja. Zamiast podkładać ogień pod „świątynię zatęchłej sztuki”, wylądowali na posterunku.
Erotyczne zaloty karła w mundurze
Równie groteskowo zakończyła się jej znajomość z włoskim pisarzem, eklektykiem i poetą Gabriele’em D’Annunzio. Przedstawiła go malarce żona jej kochanka, hrabiego Picenardiego, księżniczka Manana Pignatelli, która rzeźbiła gigantyczne posągi i spała w trumnie. W latach 1926 i 1927 Łempicka dwa razy odwiedziła pisarza w jego posiadłości w Gardone. Chciała za wszelką cenę namalować jego portret. Wierzyła, że przyniósłby jej rozgłos i pieniądze, których wtedy potrzebowała. Jak chwaliła się w wywiadzie dla polskiego dziennika „Świat”, udzielonym podczas wizyty w Warszawie w 1932 roku, słynny Włoch powitał ją salwami armatnimi. Szczegółowo opisana przez zachwyconego dziennikarza malarka (paryska sylwetka, grecki, lekko zakrzywiony nos, karminowe usta, paznokcie w kolorze czerwonej ochry) opowiedziała z emfazą o przepychu, jakim otaczał się podstarzały dandys – w ciągu dnia jadał ponoć tylko kanapki z kawiorem. Skrzętnie ominęła szczegóły intymne: prawie łysy i ślepy na jedno oko, uganiał się za nią po całej willi. Aby ją zachęcić, zabrał ją nawet na przejażdżkę samolotem, ale zamiast chęci na miłosne igraszki nabawiła się przeziębienia. Leżała w gorączce, a D’Annunzio gładził ją po ciele przyrodzeniem. Do zbliżenia nigdy nie doszło. Jej niechęć była czysto estetyczna, „pisarz to okropny karzeł w mundurze” – stwierdziła z obrzydzeniem. Nieprzyzwyczajony do odmowy literat i żołnierz, podczas trzeciej, desperackiej próby uwiedzenia pięknej malarki zerwał z siebie długą koszulę nocną (co było błędem, zważywszy jego wiek i skromną posturę) i stanął przed nią nagi. Zapytała chłodno: – Czy dlatego nie chce zgodzić się pan na portret, bo zna moje stawki? Ubodło go to tak dalece, że poprosił, aby opuściła jego dom. Była w Mediolanie, gdy dotarł do niej posłaniec na białym koniu, doręczając jej pergamin z wierszem na jej cześć i srebrnym pierścionkiem, zwieńczonym ogromnym topazem. Nie zdjęła go do śmierci. Esteta nie był w jej guście, ale ceniła jego wyrafinowany zmysł piękna.
Godne Boccaccia perypetie włoskiego poety i polskiej malarki śledziła i opisała w pamiętniku pokojówka i wcześniejsza metresa pisarza, Aelis Meyzoer. Nie omieszkała dodać złośliwie, że Polka nie zwróciła ofiarowanych jej kosztowności. Gdy pół wieku później, w 1977 roku, Franco Mario Ricci opublikował zapiski Meyzoer w tomie pod tytułem „Tamara de Lempicka”, malarka wpadła we wściekłość. – To niewiarygodne, człowiek pracuje ciężko przez całe życie, a później jest wspominany z powodu wynurzeń byle służącej – powiedziała z sarkazmem, gdy przeszła jej histeria. Myliła się. Pikanteria relacji sprawiła, że zainteresowanie jej obrazami znacznie wzrosło.
Kokaina i waleriana
Choć Łempicka zawsze twierdziła, że była sławna całe życie, jej malarska kariera obfitowała w blaski i cienie. Lata dwudzieste przyniosły jej sławę jako portrecistce, w 1925 r. miała swoją pierwszą wystawę indywidualną w galerii księcia Emanuela Castelbarca w Mediolanie. W 1927 r. na okładce magazynu „Die Dame” pojawił się jej autoportret w zielonym bugatti, a w październiku 1930 roku „Figaro” poświęci temu obrazowi wydanie specjalne. Bardzo udany był dla artystki rok 1932 – dużo wystawiała, pisano o niej w prasie. Łempicka stała się wyrocznią w sprawach mody, stylu – udzielała rad, jak się ubierać, jak uwodzić. Świat kręcił się wokół niej. Wspomagała swą witalność kokainą, zasypiała dzięki walerianie. Zaledwie rok później dopadł ją kryzys egzystencjalny. Leczyła się na depresję, chciała nawet przywdziać zakonny habit. Wynikiem jej odwiedzin w klasztorze pod Parmą w 1935 r. jest obraz zatytułowany „Matka przełożona”. W tym duchu są też „Dziewczęta przed mszą” i kilka innych. Nie podobały się ani publiczności, ani krytyce.
Po kilkudziesięciu latach zapomnienia Łempicka znowu jest modna. Obecnie uważa się ją za czołową przedstawicielkę art déco. Jej twórczością zachwyca się między innymi Madonna.
W 1939 roku przeniosła się wraz z mężem na stałe do USA. Zamieszkali w Beverly Hills w Los Angeles, gdzie odwiedzała ich między innymi Greta Garbo. Powstały wtedy takie obrazy jak „Ucieczka” czy „W operze”, nieciekawe i pozbawione duszy. Zorganizowana w kwietniu 1941 roku wystawa okazała się klęską. W wernisażu wziął co prawda udział Salvator Dali, ale krytycy byli bezlitośni. W gazetach podkreślono rzucającą się w oczy różnicę między stylem życia „hrabiny pędzla” i jej twórczością. Nowe obrazy nie pasowały do ikony stylu, do kobiety, która w swej luksusowej posiadłości wydawała zbytkowne przyjęcia dla kilkuset osób. Na wystawę w Milwaukee w marcu 1942 roku sama napisała wstęp do katalogu, porównując się z Holbeinem, Memlingiem i van der Weydenem, ale i to nie zapewniło jej sukcesu. Obiecała sobie, że nigdy więcej nie pokaże swoich obrazów publicznie. Złamała przyrzeczenie w 1961 roku, organizując ekspozycję w Paryżu. Zainteresowanie było tak niewielkie, że nie pozostawało jej nic innego, niż powiedzieć sobie, że tym razem to naprawdę koniec.
Triumfalny powrót
Przestała malować, czasem tylko robiła d’apres swoich obrazów. Raz córka Kizette przyłapała ją, gdy trzęsącymi się rękoma, kopiowała z fotografii prasowej „Rafaelę w czerwonej tunice”. Zgorzkniała i zła pojechała do Paryża. Piła herbatę u Ritza, gdy podszedł do niej właściciel galerii Alain Blondel, mówiąc, że chciałby zobaczyć jej wczesne płótna. Odrzekła znudzona, że to niemodne starocie, ale nalegał. To prawdziwe szczęście, że wbrew temu, co opowiadała dziennikarzom, sprzedała zaledwie kilka swoich obrazów. Większość jej najlepszych konterfektów i autoportretów zalegała w atelier paryskiego apartamentu przy ulicy Mechain. Wernisaż odbył się w 1972 roku w paryskiej galerii Luxemburg. Tamara Łempicka wróciła na scenę, a historia sztuki nigdy wcześniej ani później nie widziała tak triumfalnego powrotu. W Nowym Jorku jej znaleziona na pchlim targu „Czerwona tunika” zawisła obok Matisa i Toulouse-Lautreca.
Tamara Łempicka ostatnie lata życia spędziła w posiadłości w Meksyku z młodym homoseksualnym rzeźbiarzem Victorem Contrerasem. Ze swego ogrodu w willi w Cuernavaca widziała wulkan Popocatépetl, zwany przez Azteków „dymiącą górą”. Gdy umarła 18 marca 1980 roku, córka, spełniając jej wolę, rozsypała z helikoptera prochy matki nad jego kraterem. Nie rozpaczała. Matka, oprócz tego, że namalowała jej kilka portretów (za jeden z nich, „Kizette na balkonie”, otrzymała w 1928 roku jedyną w życiu nagrodę), tyranizowała ją, jak zresztą swoich mężów, kochanków i kochanki, a potem w 1967 roku wydziedziczyła.
Po śmierci sława Łempickiej jeszcze wzrosła. Jej obrazy osiągnęły zawrotne ceny. W 1994 r. Barbra Streisand, która 19 lat wcześniej nabyła obraz zatytułowany „Adam i Ewa” za trzy tysiące dolarów, odsprzedała go za blisko dwa miliony. Madonna nie tylko posiada trzy płótna malarki, ale pali się do zagrania Łempickiej w filmie, który z pewnością już dawno by powstał, gdyby nie brak zgody córki artystki. Wielbicielem autorki autoportretu w zielonym bugatti jest też Jack Nicholson.
Tamara Łempicka, która jeszcze kilka lat temu nie figurowała w antologiach malarskich modernizmu, zwanego też art déco, stała się jego czołową przedstawicielką. Nie mogło być inaczej. Niestrudzona przy sztalugach za dnia, femme fatale nocą, ambitna, wyzwolona, wyrafinowana, miała wpływ nie tylko na sztukę, ale i na modę, zwyczaje oraz styl życia. Jak na królową przystało.
Małgorzata Brączyk
Dziennikarka i tłumaczka języka włoskiego. Jeśli nie podróżuje, mieszka w Neapolu lub na wsi w Beskidzie Niskim. Publikowała m.in. w „Przeglądzie”, „National Geographic”.