Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niezwykłe biografie - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niezwykłe biografie - ebook

O wybitnych naukowcach, politykach, artystach i przedsiębiorcach często można przeczytać w miesięczniku „Focus”. W tej książce znajdziecie najciekawsze opowieści o kilkunastu niezwykłych osobach, które zasłynęły z wybitnych dokonań, miały ogromny wpływ na rozwój ludzkości i stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń. To fascynujące historie o ich życiu, pracy, pasji, twórczości i drogi, jaką przebyli, zanim trafili do panteonu wielkich.

Z tej książki dowiecie się:
– Dlaczego Walt Disney był nieszczęśliwy?
– Czy pan McDonald istaniał naprawdę?
– Kto zarabia 200 zł na sekundę?
– Kim była czarownica z Wall Street?

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-230-9
Rozmiar pliku: 689 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Walt Di­sney – nie­szczę­śli­wy mi­lio­ner

Baj­ka o nim mo­gła­by za­czy­nać się tak: wy­so­ki, przy­stoj­ny bru­net, z bied­nej ro­dzi­ny, przy­je­chał do Los An­ge­les z pro­win­cjo­nal­ne­go Kan­sas City z 40 do­la­ra­mi w kie­sze­ni i nie­do­koń­czo­nym fil­mem ry­sun­ko­wym w pod­nisz­czo­nej wa­liz­ce. Miał 19 lat.

Mał­go­rza­ta Brą­czyk

Wcią­gu ko­lej­nych czter­dzie­stu lat zbu­do­wał im­pe­rium. Dziś stwo­rzo­na przez nie­go kor­po­ra­cja The Walt Di­sney Com­pa­ny przy­no­si po­nad 3 mi­liar­dy do­la­rów zy­sku rocz­nie. Oj­ciec Mysz­ki Miki i Ka­czo­ra Do­nal­da za­pi­sał się w hi­sto­rii jako naj­więk­szy pro­du­cent fil­mów ani­mo­wa­nych na świe­cie oraz twór­ca słyn­nych par­ków roz­ryw­ki, nie tyl­ko w USA, ale rów­nież we Fran­cji, Ja­po­nii oraz Chi­nach. Jest uoso­bie­niem ame­ry­kań­skie­go ma­rze­nia. Ame­ry­kań­skim snem.

Tak na­praw­dę nie wia­do­mo, kie­dy się uro­dził. We­dług ofi­cjal­nej bio­gra­fii przy­szedł na świat 5 grud­nia 1901 roku w Chi­ca­go. Jego oj­ciec Elias miał ir­landz­kie ko­rze­nie, a mat­ka Flo­ren­ce Call nie­miec­kie.

Dzie­ciń­stwo Wal­ta Di­sneya nie było szczę­śli­we. Oj­ciec, ży­cio­wy nie­udacz­nik, wę­dro­wał po ca­łym kra­ju, ro­bił dłu­gi, nig­dzie nie mógł za­grzać miej­sca. Był też nie­zwy­kle su­ro­wy.

Zmu­szał sy­nów do cięż­kiej pra­cy, a za każ­de naj­mniej­sze nie­po­słu­szeń­stwo ka­rał chło­stą. Naj­więk­sze cię­gi do­sta­wał za­wsze Walt. Od naj­młod­szych lat czuł się gor­szy od swe­go bra­ta Roya, za któ­rym zresz­tą prze­pa­dał. To wła­śnie Roy po­cie­szał go, po­ma­gał, pod­trzy­my­wał na du­chu. I tak mia­ło być za­wsze.

Naj­pierw była Mysz­ka Miki, po­tem Ka­czor Do­nald, jesz­cze póź­niej Pies Plu­to. Gło­su mysz­ce udzie­lił sam Walt Di­sney. To on pierw­szy stwo­rzył film ani­mo­wa­ny w ko­lo­rze, pierw­szy do­stał Osca­ra za ani­ma­cję, pierw­szy na­krę­cił peł­no­me­tra­żo­wy film ani­mo­wa­ny.

Kie­dy Walt jako 17-la­tek chciał wstą­pić do woj­ska, ku swe­mu zdu­mie­niu od­krył, że w ar­chi­wum w Chi­ca­go nie ma jego aktu uro­dze­nia. Od­na­lazł się do­pie­ro, gdy prze­szu­ka­no do­ku­men­ty z datą o rok wcze­śniej­szą. To wy­ja­śnia wszyst­ko, Elias nie jest moim praw­dzi­wym oj­cem – po­my­ślał. Ile razy jako dziec­ko za­sta­na­wiał się, dla­cze­go oj­ciec go bije? Dla­cze­go nie jest tak miły jak eme­ry­to­wa­ny dok­tor Sher­wo­od z Mar­ce­li­ne w Mis­so­uri, któ­ry za­pła­cił mu pierw­sze­go do­la­ra za ry­su­nek swe­go ulu­bio­ne­go ko­nia Ru­per­ta? Dla­cze­go nie jest tak we­so­ły jak Wal­ter Pfe­if­fer z Kan­sas City? Walt prze­pa­dał za nim i jego żoną, od­wie­dzał ich co­dzien­nie, wra­ca­jąc ze szko­ły. Te­raz wresz­cie zna­lazł od­po­wiedź na te py­ta­nia: zo­stał ad­op­to­wa­ny albo co gor­sza – jest z nie­pra­we­go łoża. Bę­kart, bę­kart! – szu­mia­ło mu w gło­wie.

Na próż­no mat­ka sta­ra­ła się wy­tłu­ma­czyć mu, że za­mie­sza­nie z jego datą uro­dze­nia to tyl­ko urzę­do­wa po­mył­ka. Walt nig­dy jej nie uwie­rzył. Kie­dy w 1938 roku otrzy­mał te­le­fon o jej śmier­ci, przez dwa dni nie od­zy­wał się do ni­ko­go. Za­tru­ła się w ła­zien­ce ga­zem – ucho­dził z pie­cy­ka, któ­ry obaj z bra­tem po­da­ro­wa­li ro­dzi­com na Boże Na­ro­dze­nie. Jesz­cze kil­ka dni wcze­śniej, gdy Flo­ren­ce skar­ży­ła się, że nie dzia­ła, jak po­wi­nien, Walt obie­cał, że wy­śle do nich fa­chow­ca.

Gdy Di­sney do­tarł do domu ro­dzi­ców, obo­je le­że­li na traw­ni­ku. Oj­ciec po­wo­li przy­cho­dził do sie­bie. Mat­ka nie żyła. Kto wie, czy nie ża­ło­wał, że nie sta­ło się od­wrot­nie? Nig­dy z ni­kim nie roz­ma­wiał o tej tra­ge­dii. Wie­le lat póź­niej jego cór­ka, bu­szu­jąc po szu­fla­dach ojca, pod sto­sem ma­łych pach­ną­cych my­de­łek i ko­lo­ro­wych pu­de­łek z za­pał­ka­mi, któ­re Walt miał zwy­czaj za­bie­rać z ho­te­li, zna­la­zła po­żół­kłą ga­ze­tę. Był w niej ar­ty­kuł o śmier­ci bab­ki.

Su­per­Sz­pieg

Był 1936 rok. Póź­ny paź­dzier­nik. Za okna­mi lało jak z ce­bra. Walt prze­glą­dał po­ran­ną pocz­tę. Spo­rą jej część sta­no­wi­ły ży­cze­nia uro­dzi­no­we, nie­ba­wem koń­czył 35 lat. Był sław­ny i miał peł­ne pra­wo czuć się czło­wie­kiem suk­ce­su. Z sa­tys­fak­cją spoj­rzał na sto­ją­ce na pół­ce czte­ry Osca­ry.

Otwo­rzył ko­lej­ną ko­per­tę… „Znam pań­ską ta­jem­ni­cę i pra­gnę po­móc panu ją roz­wią­zać”. Au­to­rem tych słów był John Ed­gar Ho­over, dy­rek­tor FBI. Na­stęp­nie po­dał na­zwi­sko pew­nej Hisz­pan­ki, któ­ra przy­byw­szy do Ka­li­for­nii, spo­ty­ka­ła się z oj­cem Wal­ta, Elia­sem. Walt na­wet nie szu­kał po­twier­dze­nia w lu­strze – tyle razy po­wta­rza­no mu prze­cież, że ma ka­ta­loń­ską twarz, tak róż­ną od an­glo­sak­soń­skiej uro­dy sio­stry i bra­ta! Wie­lo­krot­nie sły­szał też, że oj­ciec miał w mło­do­ści hisz­pań­ską gu­wer­nant­kę. Czy rze­czy­wi­ście Isa­bel Za­mo­ra była ko­chan­ką ojca Wal­ta Di­sneya, a on ich nie­ślub­nym sy­nem?

Żad­ne­mu z bio­gra­fów nie uda­ło się tego do­wieść. Fak­tem jest na­to­miast, że szef Fe­de­ral­ne­go Biu­ra Śled­cze­go wy­słał do Hisz­pa­nii agen­ta, aby znisz­czył wszyst­kie ar­chi­wal­ne do­ku­men­ty do­ty­czą­ce Isa­bel. Zro­bił to, by – jak twier­dził – jej po­tom­ko­wie nie mo­gli po la­tach upo­mi­nać się o na­leż­ną część spad­ku po sław­nym pro­du­cen­cie fil­mo­wym. Nie­wy­klu­czo­ne jed­nak, że całą tę hi­sto­rię wy­my­ślił sam Ho­over, ba­zu­jąc na ob­se­sji Di­sneya. Wie­dział, że Walt de­spe­rac­ko pra­gnął po­znać ta­jem­ni­cę swe­go uro­dze­nia i wy­ko­rzy­stał to.

Di­sney wszedł w sze­re­gi taj­nych agen­tów FBI w 1941 roku, naj­pierw jako in­for­ma­tor, póź­niej ko­re­spon­dent. Od tego cza­su aż do koń­ca swo­je­go ży­cia szpie­go­wał na rzecz Biu­ra. Ho­over stał się dla nie­go wy­rocz­nią – po­pra­wiał nie­któ­re sce­na­riu­sze, a je­den z fil­mów wy­ko­rzy­sta­nych w pro­gra­mie dla dzie­ci „The Mic­key Mo­use Club” zo­stał na­wet na­krę­co­ny w sie­dzi­bie FBI.

W la­tach zim­nej woj­ny stu­dio Di­sneya sta­ło się taj­nym ob­ser­wa­to­rium FBI. Dzię­ki temu w 1954 roku Walt zo­stał mia­no­wa­ny su­per­sz­pie­giem (7 lat wcze­śniej po­dob­ne wy­róż­nie­nie spo­tka­ło ak­to­ra Ro­nal­da Re­aga­na, przy­szłe­go pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych).

Po raz pierw­szy treść do­no­sów Di­sneya opu­bli­ko­wał w swej ob­ra­zo­bur­czej bio­gra­fii pod ty­tu­łem: „Walt Di­sney: Czar­ny Ksią­żę Hol­ly­wo­odu” Marc Eliot. Książ­ka bu­rzą­ca cu­kier­ko­wy wi­ze­ru­nek ojca Mysz­ki Miki wy­wo­ła­ła go­rą­cy sprze­ciw ofi­cjal­nych bio­gra­fów. „New York Ti­mes” na­pi­sał jed­nak: „nie ist­nie­je żad­na wąt­pli­wość, że ma­te­riał przed­sta­wio­ny przez Elio­ta jest praw­dzi­wy”.

Przy­jaźń z Ho­ove­rem przy­ga­sła, kie­dy szef FBI udzie­lił Di­sney­owi re­pry­men­dy za to, że bywa na fa­szy­stow­skich przy­ję­ciach or­ga­ni­zo­wa­nych przez swe­go ad­wo­ka­ta Gün­te­ra Les­sin­ga. Di­sney od­ciął się kre­sków­ką ośmie­sza­ją­cą agen­tów pt. „Ope­ra­cja kot”.

Jak dziś oce­nia się fakt, że Di­sney był szpie­giem? Za­le­ży to od tego, kto do­ko­nu­je ta­kiej oce­ny. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że w la­tach trzy­dzie­stych i czter­dzie­stych wie­lu ak­to­rów oraz pra­cow­ni­ków Hol­ly­wo­odu mia­ło po­glą­dy pro­ko­mu­ni­stycz­ne. W 1947 roku, czy­li na po­cząt­ku zim­nej woj­ny, Ko­mi­sja Re­pre­zen­tan­tów Kon­gre­su USA do ba­da­nia dzia­łal­no­ści an­ty­ame­ry­kań­skiej roz­po­czę­ła śledz­two, do­ty­czą­ce in­fil­tra­cji ko­mu­ni­stycz­nej w prze­my­śle fil­mo­wym. To wte­dy po­wsta­ła tzw. Czar­na Li­sta Hol­ly­wo­odu, za­ka­zu­ją­ca pra­cy w ce­lu­lo­ido­wym prze­my­śle – do dziś tych, któ­rzy się na niej zna­leź­li, ota­cza aura mę­czeń­stwa. Nie za­wsze słusz­nie.

Czy jako szef Walt Di­sney szy­ka­no­wał pra­cow­ni­ków o ko­mu­ni­stycz­nych po­glą­dach? Zda­nia są po­dzie­lo­ne. Herb Ry­man, fa­wo­ryt Wal­ta, opo­wie­dział kie­dyś na­stę­pu­ją­cą aneg­do­tę. Pew­ne­go dnia do­nie­sio­no Di­sney­owi, że je­den z ry­sow­ni­ków jest „czer­wo­ny”. – Dzię­ki Bogu, my­śla­łem, że jest al­ko­ho­li­kiem – od­po­wie­dział Walt.

Walt Di­sney bar­dzo szyb­ko do­ce­nił siłę te­le­wi­zji. Przez pięć lat (1955-1959) te­le­wi­zja ABC nada­wa­ła co ty­dzień „Klub Mysz­ki Miki” – pro­gram, któ­ry emi­to­wa­ny był też w kil­ku pań­stwach Eu­ro­py, w tym w Pol­sce.

Bę­dą­cy przy­ja­cie­lem Di­sneya Al­do­us Hux­ley przy­to­czył zgo­ła inną hi­sto­rię. Pra­co­wa­li ra­zem nad ad­ap­ta­cją „Ali­cji w Kra­inie Cza­rów”, gdy Hux­ley otrzy­mał wia­do­mość, że jego syn pod­czas roz­ru­chów w szko­le zo­stał po­bi­ty przez po­li­cję. Zna­lazł go le­żą­ce­go w ka­łu­ży krwi. Na­za­jutrz cze­ka­ła go ko­lej­na przy­kra nie­spo­dzian­ka – Walt zwol­nił go, bo we­dług nie­go obaj z sy­nem byli ko­mu­ni­sta­mi.

Rów­nież z po­wo­du Di­sneya na in­deks tra­fił ge­nial­ny Char­lie Cha­plin. W 1952 roku słyn­ny ko­mik znaj­do­wał się ze swo­ją trze­cią żoną, cór­ką Eu­ge­ne’a O’Ne­il­la, na stat­ku. Pły­nę­li na wa­ka­cje do Eu­ro­py. Pew­ne­go dnia ka­pi­tan wrę­czył mu list, in­for­mu­ją­cy, że je­śli chce wró­cić do USA, musi do­wieść, że jest do­brym oby­wa­te­lem. Cha­plin osiadł w Szwaj­ca­rii i nig­dy nie przy­jął ame­ry­kań­skie­go oby­wa­tel­stwa. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że mię­dzy obu pa­na­mi ist­nia­ły ani­mo­zje – kie­dy w 1932 roku Wal­ter zdo­był swe­go pierw­sze­go Osca­ra za kre­ację Mysz­ki Miki, miał mu go wrę­czyć wła­śnie Cha­plin (rok wcze­śniej to on zdo­był sta­tu­et­kę). Jed­nak Cha­plin nie po­ja­wił się na ce­re­mo­nii, a Walt nig­dy mu tego nie za­po­mniał.

Czy Walt Di­sney był an­ty­se­mi­tą? Nie­po­tul­ni bio­gra­fo­wie Le­onard Mo­sley i Marc Eliot są zgod­ni, że tak. Na­to­miast wie­lo­let­ni pra­cow­ni­cy Joe Grant i bra­cia Sher­man za­wsze twier­dzi­li, że to nie­praw­da. Gdy­by Di­sney żył dzi­siaj, praw­do­po­dob­nie wo­lał­by wi­dzieć w Bia­łym Domu Joh­na McCa­ina ani­że­li czar­no­skó­re­go Ba­rac­ka Oba­mę. Od chwi­li osią­gnię­cia peł­no­let­no­ści do 1940 roku Walt Di­sney gło­so­wał na De­mo­kra­tów, póź­niej na Re­pu­bli­ka­nów, któ­rym po­zo­stał wier­ny do koń­ca ży­cia. Ko­chał Ame­ry­kę, ale tę kon­ser­wa­tyw­ną.

Wiel­ki wu­jek

– Był świet­nym wuj­kiem, to on naj­le­piej opo­wia­dał baj­ki. Jed­nak kie­dy prze­kro­czy­łem próg stu­dia jako po­cząt­ku­ją­cy pra­cow­nik, trak­to­wał mnie su­ro­wo. Za­cho­wy­wał się jak pan i wład­ca – po­wie­dział kie­dyś 66-let­ni Roy ju­nior, syn Roya, bra­ta Wal­ta (swo­ją dro­gą, to on ura­to­wał kor­po­ra­cję przed fi­nan­so­wym kra­chem w 1984 roku).

Di­sney był su­ro­wy nie tyl­ko dla bra­tan­ka – nie bez po­wo­du pod­wład­ni na­zy­wa­li ukła­dy pa­nu­ją­ce w stu­diu „wal­ta­ri­ta­ry­zmem”. – To praw­da, chciał, aby młod­si pra­cow­ni­cy na­zy­wa­li go wuj­kiem. Czę­sto po­wta­rzał, że je­ste­śmy jed­ną wiel­ką ro­dzi­ną, któ­rej czuł się oj­cem. Nie­ste­ty, był ty­ra­nem jak jego wła­sny ro­dzic, któ­re­go tak nie­na­wi­dził. Czę­sto mie­wał też zmien­ne na­stro­je. Jed­ne­go dnia po­chwa­lił mnie za zro­bio­ną se­kwen­cję, a na­za­jutrz zo­rien­to­wa­łem się, że wy­rzu­cił cały epi­zod – skar­żył się Fred Mo­ore, je­den z czo­ło­wych ry­sow­ni­ków wy­twór­ni. Di­sney zwal­niał za byle drob­nost­kę i przede wszyst­kim na­rzu­cał mor­der­cze tem­po pra­cy. Ani­ma­to­rzy pra­co­wa­li od ósmej rano do je­de­na­stej w nocy, rów­nież w świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Ub Iwerks, przy­ja­ciel Wal­ta z wcze­snej mło­do­ści (ra­zem za­ło­ży­li w 1920 roku w Chi­ca­go pierw­sze stu­dio ani­ma­cji), wy­ko­ny­wał dzien­nie po­nad 700 ry­sun­ków. Kie­dy za­ło­ga, zmę­czo­na re­żi­mem pra­cy, po­sta­no­wi­ła za­ło­żyć zwią­zek za­wo­do­wy, Walt wpadł w szał. W 1941 r. zde­spe­ro­wa­ni pra­cow­ni­cy ogło­si­li strajk. Di­sney wy­ku­pił stro­nę ogło­sze­nio­wą w lo­kal­nym dzien­ni­ku „Va­rie­ty”, na któ­rej do­wo­dził, że or­ga­ni­za­to­rzy straj­ku to „czer­wo­ne pa­ją­ki”. Trwa­ją­cy dwa mie­sią­ce pro­test re­la­cjo­no­wa­no w ca­łym kra­ju, od Pa­cy­fi­ku aż po Atlan­tyk. To był praw­dzi­wy skan­dal. Brat Roy wy­słał Wal­ta na wa­ka­cje, aby w tym cza­sie spo­koj­nie do­ga­dać się z za­ło­gą.

Hi­po­kry­ta czy świę­ty?

Cho­dził do tego sa­me­go psy­cho­ana­li­ty­ka co Spen­cer Tra­cy. Di­sney miał wie­le pro­ble­mów, w tym je­den wsty­dli­wy – prze­dłu­ża­ją­ce się okre­sy im­po­ten­cji. Poza tym cier­piał na de­pre­sję i fo­bie. Czy praw­dą jest, jak utrzy­mu­je Marc Eliot, że bę­dąc ma­łym chłop­cem, Walt za­kła­dał ubra­nia mat­ki i dłu­go prze­glą­dał się w lu­strze? Kto wie. W 1925 roku, ma­jąc 24 lata, po kil­ku­mie­sięcz­nej zna­jo­mo­ści, oże­nił się z Li­lian Bo­unds, dziew­czy­ną, któ­rą za­trud­nił w swo­jej fir­mie. Nie była spe­cjal­nie ład­na.

O in­nych ko­bie­tach w jego ży­ciu nie­wie­le wia­do­mo, praw­do­po­dob­nie ich po pro­stu nie było. Przez pe­wien czas wi­dy­wa­no go z Do­lo­res Del Rio, bo­żysz­czem nie­me­go fil­mu – to je­dy­na przy­ja­ciół­ka, jaką mu kie­dy­kol­wiek przy­pi­sy­wa­no. Nie bez wąt­pli­wo­ści, nie to­le­ro­wał bo­wiem flir­tów w stu­diu. Gdy ani­ma­tor Ar­thur Bab­bit wdał się w ro­mans z tan­cer­ką Ma­rio­rie Bel­cher, mo­del­ką w „Kró­lew­nie Śnież­ce”, zwol­nił ich i przy­jął po­now­nie, gdy się po­bra­li. Kie­dy Spen­cer Tra­cy roz­stał się ze swo­ją żoną i za­miesz­kał z Ka­tha­ri­ne Hep­burn, prze­stał się do nie­go od­zy­wać.

Jak wy­ni­ka z li­stów pi­sa­nych do mat­ki, pra­gnął być oj­cem, naj­le­piej spo­rej, gro­mad­ki dzie­ci. W jego przy­pad­ku oka­za­ło się to nie­ła­twe. Pierw­sza cią­ża Li­lian, po 8 la­tach mał­żeń­stwa, za­koń­czy­ła się po­ro­nie­niem. Walt prze­żył głę­bo­kie za­ła­ma­nie – le­karz za­le­cił mu zmia­nę oto­cze­nia (z pew­no­ścią nie zda­wał so­bie spra­wy, jak cie­szy­li się z tego po­wo­du pra­cow­ni­cy stu­dia Di­sney – ich szef był w tych dniach jak bu­rza gra­do­wa). Mał­żon­ko­wie po­je­cha­li na Ka­ra­iby. Kie­dy Li­lian za­szła w cią­żę dru­gi raz, Walt zwie­rzył się sio­strze, że płeć dziec­ka nie ma dla nie­go żad­ne­go zna­cze­nia. Dia­ne Ma­rie Di­sney uro­dzi­ła się 18 grud­nia 1933 roku. Kil­ka lat póź­niej Di­sney­owie ad­op­to­wa­li Sha­ron Mae. Na po­cząt­ku Walt opie­rał się po­my­sło­wi żony – miał na tym punk­cie praw­dzi­wą fo­bię, ma­jąc po­dej­rze­nie, że sam jest ad­op­to­wa­nym dziec­kiem. W koń­cu jed­nak uległ. To wła­śnie Sha­ron sta­ła się póź­niej jego ulu­bie­ni­cą – sam ją ubie­rał i cze­sał.

Mysz­ka czy psz­czół­ka?

„Ko­cham Mysz­kę Miki bar­dziej niż ja­ką­kol­wiek ko­bie­tę” to sło­wa Wal­ta Di­sneya. Jed­nak choć do koń­ca ży­cia uży­czał jej wła­sne­go gło­su, choć mó­wił, że jest jego al­ter ego, i choć otrzy­mał za nią pierw­sze­go Osca­ra, nie on jest jej oj­cem. Mysz­kę Miki Di­sney przy­wiózł z po­dró­ży do No­we­go Jor­ku. Wy­szła spod ręki ge­nial­ne­go ry­sow­ni­ka Uba Iwerk­sa i była wier­nym od­bi­ciem po­pu­lar­nej za­baw­ki pro­du­ko­wa­nej przez Per­for­mo Toy Com­pa­ny. W 1925 roku Hugh Har­mar dla za­ba­wy na­ry­so­wał na fo­to­gra­fii Wal­ta mysz­kę. To z ko­lei za­in­spi­ro­wa­ło Iwerk­sa i tak po­wsta­ła naj­słyn­niej­sza na świe­cie mysz. Przy­po­mi­na­ła wcze­śniej­szą kre­ację Iwerk­sa – kró­licz­ka Oswal­da, któ­ry był nie­wąt­pli­wie pierw­szą wiel­ką gwiaz­dą wy­twór­ni Di­sneya (co cie­ka­we, Di­sney stra­cił pra­wa au­tor­skie do kró­licz­ka na rzecz Uni­ver­sa­lu. Od­zy­skał je w wy­ni­ku pro­ce­su są­do­we­go do­pie­ro po 78 la­tach, w 2006 roku).

Choć nie stwo­rzył Mysz­ki Miki, Walt Di­sney był bez wąt­pie­nia ge­niu­szem. Mó­wił o so­bie, że jest jak psz­czół­ka, któ­ra zbie­ra py­łek i za­py­la. Za każ­dym ra­zem, gdy za­czy­nał pra­cę nad no­wym pro­jek­tem, zwo­ły­wał cały ze­spół. Sia­da­li przed nim w pół­ko­lu, a on opo­wia­dał. W przy­pad­ku „Kró­lew­ny Śnież­ki i sied­miu Kra­sno­lud­ków” ode­grał każ­dą po­stać tak bra­wu­ro­wo, że kie­dy skoń­czył, wszy­scy wsta­li, bi­jąc mu bra­wo.

To był pierw­szy w hi­sto­rii film ry­sun­ko­wy dłu­go­ści fil­mu fa­bu­lar­ne­go. Kie­dy za­czął mó­wić o tym po­my­śle, każ­dy wzru­szał ra­mio­na­mi z po­wąt­pie­wa­niem. Ale to on miał ra­cję. W 1938 roku otrzy­mał naj­wyż­szą na­gro­dę Aka­de­mii Fil­mo­wej w dość nie­ty­po­wej for­mie – wrę­czo­no mu sie­dem ma­łych i jed­ną dużą sta­tu­et­kę Osca­ra. Jako pierw­szy zro­bił też kre­sków­kę dźwię­ko­wą. Gdy po­sta­no­wił na­krę­cić dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wy film z praw­dzi­wy­mi zwie­rzę­ta­mi, pro­te­sto­wał na­wet po­pie­ra­ją­cy go zwy­kle brat. Na­gro­dzo­ny Osca­rem, na­za­jutrz wszedł do biu­ra bra­ta i rzu­cił w nie­go sta­tu­et­ką. Na szczę­ście chy­bił. Di­sney no­wa­tor­sko po­łą­czył też ani­ma­cję i ak­tor­stwo w fil­mie o nie­zwy­kłej nia­ni Mary Pop­pins. La­ta­mi sta­rał się o na­by­cie praw do tej książ­ki, a kie­dy w 1964 roku film był go­to­wy, oka­zał się praw­dzi­wym suk­ce­sem.

W la­tach 50. naj­waż­niej­szym ce­lem Wal­ta Di­sneya sta­ła się bu­do­wa par­ku te­ma­tycz­ne­go. W 1955 roku otwo­rzył pierw­szy Di­sney­land nie­da­le­ko Ana­he­im w Ka­li­for­nii. W 1971 roku roz­po­czął dzia­łal­ność Walt Di­sney World Re­sort nie­da­le­ko Or­lan­do na Flo­ry­dzie.

Za swo­je kre­sków­ki i fil­my Di­sney ze­brał w su­mie 22 Osca­ry. Otrzy­mał rów­nież 4 ho­no­ro­we sta­tu­et­ki. Do tego na­le­ży do­dać wie­le in­nych na­gród, od­zna­czeń i wy­róż­nień. Oprócz ho­no­rów do­ro­bił się for­tu­ny. Był jak król Mi­das – cze­go się do­tknął, za­mie­niał w zło­to. W la­tach sześć­dzie­sią­tych zo­stał wład­cą im­pe­rium fi­nan­so­we­go.

W wol­nych chwi­lach Di­sney grał w polo. Miał 19 koni. Czuł się dum­ny, kie­dy jego żona py­ta­na, gdzie jest mąż, mo­gła od­po­wie­dzieć: gra w polo.

Nie był naj­lep­szym za­wod­ni­kiem, ale – jak zwie­rzył się swe­mu ko­le­dze – to ta­kie sty­lo­we. I mówi wię­cej o po­zy­cji czło­wie­ka niż pę­ka­ty port­fel.

Za­gu­bio­ny w świe­cie do­sko­na­łym

Z bie­giem cza­su zo­sta­wiał co­raz wię­cej swo­bo­dy swo­im naj­lep­szym ani­ma­to­rom (któ­rych na­zy­wał dzie­wię­cio­ma star­ca­mi). Sam po­świę­cił się par­kom roz­ryw­ki. Jego za­in­te­re­so­wa­nie nimi za­czę­ło się od mi­nia­tu­ro­wej ko­lej­ki, któ­rą zbu­do­wał we wła­snym ogro­dzie i na­zwał na cześć żony „Lil­ly Bel­le”. Pierw­szy Di­sney­land otwo­rzył po­dwo­je dla pu­blicz­no­ści 17 lip­ca 1955 roku. To był praw­dzi­wy suk­ces. „Dziś je­steś tu­taj i wkro­czysz w świat prze­szło­ści, przy­szło­ści i fan­ta­zji” – gło­si ta­blicz­ka przy wej­ściu. Walt już wte­dy nie był szczę­śli­wy. Ka­zał so­bie wy­bu­do­wać w cen­trum par­ku sa­lon, do­kład­nie taki, jaki miał w swo­im pierw­szym domu. Prze­sia­dy­wał tam sa­mot­nie go­dzi­na­mi, pa­trząc na śmie­ją­ce się dzie­ci. Jak każ­dy na­ło­go­wy al­ko­ho­lik pił i pła­kał.

Ostat­nie dwa lata ży­cia po­świę­cił pra­cy nad jesz­cze więk­szym par­kiem.Za­czę­ło się od tego, że ku­pił 109 hek­ta­rów zie­mi na po­łu­dniu Flo­ry­dy. Pra­gnął stwo­rzyć tam świat do­sko­na­ły – eks­pe­ry­men­tal­ny pro­to­typ mia­sta przy­szło­ści, któ­re­go miesz­kań­cy mie­li te­sto­wać tech­no­lo­gie, bę­dą­ce w sta­nie po­pra­wić ja­kość ludz­kie­go ży­cia i zdro­wia. Wal­to­wi nie uda­ło się skoń­czyć pro­jek­tu, a otwar­ty pięć lat po jego śmier­ci Di­sney World ra­czej nie jest tym, o czym ma­rzył.

Di­sney zmarł w szpi­ta­lu 15 grud­nia 1966 roku na raka płuc. Nic dziw­ne­go, pa­lił jed­ne­go pa­pie­ro­sa za dru­gim. Jak na iro­nię, ostat­ni raz po­ka­zał się w swo­im stu­diu, żeby zo­ba­czyć jak po­stę­pu­ją pra­ce nad „Naj­szczę­śliw­szym mi­lio­ne­rem”.

Le­gen­da gło­si, że ka­zał się hi­ber­no­wać. Po­dob­no cze­ka na lep­sze cza­sy w pod­zie­miach bu­dyn­ku Pi­ra­tów z Ka­ra­ibów. Tak uwa­ża­ją dwaj bio­gra­fo­wie: Le­onard Mo­sley i Marc Eliot. Są zgod­ni, że Walt in­te­re­so­wał się hi­ber­na­cją i wie­rzył w nią. Ro­dzi­na oraz przed­sta­wi­cie­le Walt Di­sney Com­pa­ny twier­dzą, że dwa dni po śmier­ci zo­stał pod­da­ny kre­ma­cji, a pro­chy roz­sy­pa­no w Fo­rest Lawn Me­mo­rial Park w Glen­da­le.

Walt Di­sney z pew­no­ścią nie był ide­ałem. Miał swo­je sła­bost­ki i wady, tak samo jak bo­ha­te­ro­wie jego kre­skó­wek. Dla­te­go wła­śnie ko­cha­my te fil­my i ich bo­ha­te­rów.

Mał­go­rza­ta Brą­czyk

Dzien­ni­kar­ka i tłu­macz­ka ję­zy­ka wło­skie­go. Je­śli nie po­dró­żu­je, miesz­ka w Ne­apo­lu lub na wsi w Be­ski­dzie Ni­skim. Pu­bli­ko­wa­ła m.in. w „Prze­glą­dzie”, „Na­tio­nal Geo­gra­phic”.Ko­bie­ta z zie­lo­ne­go bu­gat­ti

Bo­gi­ni o sta­lo­wych oczach, jak pi­sa­ła o niej pra­sa, uzna­na dziś za czo­ło­wą przed­sta­wi­ciel­kę nur­tu o na­zwie Art déco, była kró­lo­wą sza­lo­nych lat dwu­dzie­stych, w któ­rych wszyst­ko mo­gło się zda­rzyć i wszyst­ko się zda­rzy­ło. Uwiel­bia­ła luk­sus, gla­mo­ur i seks. Jak bo­ha­te­ro­wie jej ob­ra­zów.

Mał­go­rza­ta Brą­czyk

Eks­cen­trycz­na au­tor­ka słyn­ne­go au­to­por­tre­tu w zie­lo­nym bu­gat­ti, któ­re­go zresz­tą nig­dy nie mia­ła, wy­my­śli­ła samą sie­bie. Dla­te­go na­wet tak pro­stych in­for­ma­cji jak data i miej­sce jej uro­dze­nia nie moż­na ła­two po­twier­dzić. Wło­ska ba­dacz­ka Gio­ia Mori uwa­ża, że Ta­ma­ra przy­szła na świat 16 maja 1898 roku w War­sza­wie, nie­któ­rzy twier­dzą jed­nak, że sta­ło się to się trzy lata wcze­śniej w Mo­skwie. Sama ma­lar­ka po­da­wa­ła datę 1902, ale nie moż­na jej wie­rzyć, gdyż aby się od­mło­dzić, fał­szo­wa­ła też rok uro­dze­nia swo­jej je­dy­nej cór­ki lub przed­sta­wia­ła ją jako wła­sną sio­strę.

Ta­ma­ra Ro­sa­lia, bo ta­kie imio­na otrzy­ma­ła na chrzcie, była jed­nym z troj­ga dzie­ci Mal­wi­ny De­kler i ad­wo­ka­ta Bo­ry­sa Gur­wik-Gór­skie­go, za­moż­ne­go ro­syj­skie­go Żyda. Gdy mia­ła pięć lat, oj­ciec roz­stał się z mat­ką – tak za­wsze mó­wi­ła Łem­pic­ka, choć praw­do­po­dob­nie po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Ta­ma­ra uczęsz­cza­ła do gim­na­zjum w Ry­dzy­nie i w Lo­zan­nie.

Od naj­młod­szych lat wie­le po­dró­żo­wa­ła. W 1911 roku, gosz­cząc u ciot­ki Ste­fy Stif­fer w Pe­ters­bur­gu, po­ja­wi­ła się na balu ma­sko­wym w stro­ju pa­ster­ki z gę­sią pro­wa­dzo­ną na zło­tej smy­czy. Wte­dy po­zna­ła Ta­de­usza Łem­pic­kie­go. Mło­dy obie­cu­ją­cy ad­wo­kat był bar­dzo uro­dzi­wy, in­te­re­so­wa­ły się nim naj­pięk­niej­sze ko­bie­ty w Pe­ters­bur­gu. Po­sta­no­wi­ła, że wyj­dzie za nie­go za mąż. Czte­ry lata póź­niej od­był się ich ślub. Ta­ma­ra zy­ska­ła na­zwi­sko, któ­rym do koń­ca ży­cia bę­dzie pod­pi­sy­wa­ła swo­je ob­ra­zy, a Ta­de­usz stra­cił wi­gor i ocho­tę do ży­cia. Pod­czas przy­ję­cia we­sel­ne­go pan­na mło­da flir­to­wa­ła z sy­jam­skim księ­ciem i dy­plo­ma­tą, z któ­rym po­szła do łóż­ka na­tych­miast po po­wro­cie z po­dró­ży po­ślub­nej.

Peł­na swo­bo­da sek­su­al­na

Gdy dwa lata póź­niej wy­bu­chła Wiel­ka Re­wo­lu­cja Paź­dzier­ni­ko­wa i Ta­de­usza aresz­to­wa­li bol­sze­wi­cy, po­pro­si­ła o wsta­wien­nic­two szwedz­kie­go kon­su­la. Po­je­cha­li ra­zem do Ko­pen­ha­gi. Był nią za­chwy­co­ny, jed­nak ro­mans nie trwał dłu­go, bo od­na­la­zł­szy tam sy­jam­skie­go księ­cia, uda­ła się z nim do Pa­ry­ża. Po kil­ku mie­sią­cach do­tarł tam rów­nież jej mąż, zwol­nio­ny dzię­ki sta­ra­niom szwedz­kie­go kon­su­la. W ni­czym nie przy­po­mi­nał pięk­ne­go męż­czy­zny, do któ­re­go umi­zgi­wa­ły się ko­bie­ty. Zsza­rzał. Był apa­tycz­ny, nie miał chę­ci do pra­cy. Taki po­zo­stał aż do roz­wo­du, któ­re­go za­żą­dał w 1928 roku. Nie wia­do­mo, dla­cze­go wia­do­mość o jego ślu­bie z Ire­ne Spiess w 1932 roku wy­wo­ła­ła u Ta­ma­ry de­pre­sję: nig­dy go nie ko­cha­ła, a on nig­dy nie po­ma­gał jej fi­nan­so­wo.

W 1934 roku wy­szła za ko­lek­cjo­ne­ra swo­ich ob­ra­zów, wę­gier­skie­go ary­sto­kra­tę Ra­oula Kuf­f­ne­ra, choć za­wsze twier­dzi­ła, że był im­po­ten­tem. Przed ślu­bem para pod­pi­sa­ła cy­ro­graf, gwa­ran­tu­ją­cy oboj­gu cał­ko­wi­tą swo­bo­dę sek­su­al­ną. Mał­żeń­stwo za­pew­ni­ło jej luk­sus, ja­kie­go pra­gnę­ła.

Wśród nie­wie­lu na­uczy­cie­li, u któ­rych zdo­by­wa­ła ma­lar­skie szli­fy, Łem­pic­ka wy­mie­nia­ła za­wsze An­dré Lho­te’a, ma­la­rza, de­ko­ra­to­ra, kry­ty­ka i teo­re­ty­ka sztu­ki, któ­ry jako pierw­szy zdał so­bie spra­wę, że awan­gar­do­wy ku­bizm Pi­cas­sa czy Bra­que’a kłó­cił się z gu­stem bo­ga­tych i lu­bu­ją­cych się w eg­zo­ty­ce nu­wo­ry­szy. Aby tra­fić na ścia­ny ich sa­lo­nów, trze­ba było go oswo­ić. Pięk­na ma­lar­ka do­da­ła od sie­bie nie­zwy­kłą zmy­sło­wość, ro­dem z ak­tów Je­ana Au­gu­ste’a In­gres’a. Jej śmia­łość, wi­tal­ność, czy­stość for­my i oscy­la­cja mię­dzy sztu­ką i ła­god­ną por­no­gra­fią spra­wi­ły, że w cią­gu kil­ku lat sta­ła się ulu­bio­ną por­tre­cist­ką za­rów­no eks­tra­wa­ganc­kich ary­wi­stów, jak i de­ka­denc­kich i zma­nie­ro­wa­nych for­tu­na­tów.

Po raz pierw­szy pu­blicz­ność zo­ba­czy­ła jej ob­raz w 1922 roku, pod­czas wy­sta­wy w pa­ry­skim Sa­lon d’Au­tom­ne. Przed­sta­wiał ko­bie­tę w nie­bie­skiej hal­ce – Irę Per­rot, jej są­siad­kę i ko­chan­kę. Kry­ty­ka nie była zbyt ła­ska­wa. Nie­stru­dzo­na w re­ży­se­ro­wa­niu swe­go ży­cia Łem­pic­ka za­wsze bę­dzie twier­dzić, że pierw­szym po­ka­za­nym pu­blicz­nie ob­ra­zem był „Le Ry­th­me” z 1926 r., któ­rym zdo­by­ła uzna­nie. W 1925 r. po­zo­wa­ła dla niej Ma­ri­ka De La Sal­le, Gre­czyn­ka, żona bo­ga­te­go Fran­cu­za. Ma­ri­ka, wła­ści­ciel­ka agen­cji ar­ty­stycz­nej w Pa­ry­żu, zo­sta­ła po­ka­za­na w bu­tach z cho­lew­ka­mi – les­bij­skim fe­ty­szem. De La Sal­le była jed­ną z naj­waż­niej­szych ko­cha­nek w ży­ciu Łem­pic­kiej, jej por­tret za­wsze wi­siał w sy­pial­ni ma­lar­ki.

Ra­fa­elę spo­tka­ła w 1927 roku w Pa­ry­żu. Dzię­ki tej zna­jo­mo­ści po­wsta­ły naj­pięk­niej­sze por­tre­ty ar­tyst­ki: „Ra­fa­ela na zie­lo­nym tle”, „Pięk­na Ra­fa­ela”, „Czer­wo­na tu­ni­ka”. Sześć lat póź­niej Łem­pic­ka stwo­rzy­ła ko­lej­ny słyn­ny kon­ter­fekt: ob­raz ko­bie­ty ze zmy­sło­wo od­sło­nię­tą pa­chą. Mo­del­ką była jej ko­lej­na ko­chan­ka Suzy So­li­dor, bo­żysz­cze pa­ry­skich ka­ba­re­tów, wła­ści­ciel­ka mi­tycz­ne­go noc­ne­go klu­bu La Vie Pa­ri­sien­ne. So­li­dor kró­lo­wa­ła w nim nie­po­dziel­nie i to nie tyl­ko na sce­nie – na ścia­nach lo­ka­lu wi­sia­ły 52 ob­ra­zy na­ma­lo­wa­ne przez jej wiel­kich przy­ja­ciół Coc­te­au i Pi­cas­sa oraz fo­to­gra­fie zna­nych ar­ty­stów, jak ta zro­bio­na w 1929 r. przez Mana Raya. Słyn­na les­bij­ka wy­da­ła na­wet kie­dyś bro­szur­kę w eks­klu­zyw­nym na­kła­dzie 340 eg­zem­pla­rzy pod ty­tu­łem „Suzy So­li­dor i jej por­tre­ty”.

Ta­ma­ra Łem­pic­ka była ko­bie­tą o nie­spo­ży­tym ape­ty­cie sek­su­al­nym. W 1924 roku po­zna­ła fu­tu­ry­stycz­ne­go kom­po­zy­to­ra, hra­bie­go Gu­ido Som­mi Pi­ce­nar­die­go; był eks­cen­trycz­ny i fry­mu­śny, pra­sa fran­cu­ska in­for­mo­wa­ła, że zo­stał usu­nię­ty z Grand Ho­te­lu, po­nie­waż miał zwy­czaj prze­cha­dzać się po ko­ry­ta­rzu w prze­zro­czy­stym ki­mo­nie, ozdo­bio­nym per­ła­mi i dia­men­ta­mi. Pi­ce­nar­di zna­ny był też z sa­dy­stycz­nych skłon­no­ści – w ho­te­lu De La Vil­le w Me­dio­la­nie ośle­pił pa­pie­ro­sem pa­pu­gę. Na­stęp­nie ma­lar­ka mia­ła krót­ki ro­mans z Fi­lip­po To­ma­so Ma­ri­net­tim – męż­czy­zną, któ­ry swój nie­zbyt groź­ny wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy prze­kuł na ma­ni­fest fu­tu­ry­stycz­ny. Po­zna­ny w 1924 roku w pa­ry­skim lo­ka­lu po­eta za­pro­po­no­wał Łem­pic­kiej wspól­ne pod­pa­le­nie Luw­ru – mie­li po­je­chać jej żół­tym re­nault, ale za­par­ko­wa­ła na za­ka­zie i auto za­ję­ła po­li­cja. Za­miast pod­kła­dać ogień pod „świą­ty­nię za­tę­chłej sztu­ki”, wy­lą­do­wa­li na po­ste­run­ku.

Ero­tycz­ne za­lo­ty kar­ła w mun­du­rze

Rów­nie gro­te­sko­wo za­koń­czy­ła się jej zna­jo­mość z wło­skim pi­sa­rzem, eklek­ty­kiem i po­etą Ga­brie­le’em D’An­nun­zio. Przed­sta­wi­ła go ma­lar­ce żona jej ko­chan­ka, hra­bie­go Pi­ce­nar­die­go, księż­nicz­ka Ma­na­na Pi­gna­tel­li, któ­ra rzeź­bi­ła gi­gan­tycz­ne po­są­gi i spa­ła w trum­nie. W la­tach 1926 i 1927 Łem­pic­ka dwa razy od­wie­dzi­ła pi­sa­rza w jego po­sia­dło­ści w Gar­do­ne. Chcia­ła za wszel­ką cenę na­ma­lo­wać jego por­tret. Wie­rzy­ła, że przy­niósł­by jej roz­głos i pie­nią­dze, któ­rych wte­dy po­trze­bo­wa­ła. Jak chwa­li­ła się w wy­wia­dzie dla pol­skie­go dzien­ni­ka „Świat”, udzie­lo­nym pod­czas wi­zy­ty w War­sza­wie w 1932 roku, słyn­ny Włoch po­wi­tał ją sal­wa­mi ar­mat­ni­mi. Szcze­gó­ło­wo opi­sa­na przez za­chwy­co­ne­go dzien­ni­ka­rza ma­lar­ka (pa­ry­ska syl­wet­ka, grec­ki, lek­ko za­krzy­wio­ny nos, kar­mi­no­we usta, pa­znok­cie w ko­lo­rze czer­wo­nej ochry) opo­wie­dzia­ła z em­fa­zą o prze­py­chu, ja­kim ota­czał się pod­sta­rza­ły dan­dys – w cią­gu dnia ja­dał po­noć tyl­ko ka­nap­ki z ka­wio­rem. Skrzęt­nie omi­nę­ła szcze­gó­ły in­tym­ne: pra­wie łysy i śle­py na jed­no oko, uga­niał się za nią po ca­łej wil­li. Aby ją za­chę­cić, za­brał ją na­wet na prze­jażdż­kę sa­mo­lo­tem, ale za­miast chę­ci na mi­ło­sne igrasz­ki na­ba­wi­ła się prze­zię­bie­nia. Le­ża­ła w go­rącz­ce, a D’An­nun­zio gła­dził ją po cie­le przy­ro­dze­niem. Do zbli­że­nia nig­dy nie do­szło. Jej nie­chęć była czy­sto es­te­tycz­na, „pi­sarz to okrop­ny ka­rzeł w mun­du­rze” – stwier­dzi­ła z obrzy­dze­niem. Nie­przy­zwy­cza­jo­ny do od­mo­wy li­te­rat i żoł­nierz, pod­czas trze­ciej, de­spe­rac­kiej pró­by uwie­dze­nia pięk­nej ma­lar­ki ze­rwał z sie­bie dłu­gą ko­szu­lę noc­ną (co było błę­dem, zwa­żyw­szy jego wiek i skrom­ną po­stu­rę) i sta­nął przed nią nagi. Za­py­ta­ła chłod­no: – Czy dla­te­go nie chce zgo­dzić się pan na por­tret, bo zna moje staw­ki? Ubo­dło go to tak da­le­ce, że po­pro­sił, aby opu­ści­ła jego dom. Była w Me­dio­la­nie, gdy do­tarł do niej po­sła­niec na bia­łym ko­niu, do­rę­cza­jąc jej per­ga­min z wier­szem na jej cześć i srebr­nym pier­ścion­kiem, zwień­czo­nym ogrom­nym to­pa­zem. Nie zdję­ła go do śmier­ci. Es­te­ta nie był w jej gu­ście, ale ce­ni­ła jego wy­ra­fi­no­wa­ny zmysł pięk­na.

God­ne Boc­cac­cia pe­ry­pe­tie wło­skie­go po­ety i pol­skiej ma­lar­ki śle­dzi­ła i opi­sa­ła w pa­mięt­ni­ku po­ko­jów­ka i wcze­śniej­sza me­tre­sa pi­sa­rza, Aelis Mey­zo­er. Nie omiesz­ka­ła do­dać zło­śli­wie, że Po­lka nie zwró­ci­ła ofia­ro­wa­nych jej kosz­tow­no­ści. Gdy pół wie­ku póź­niej, w 1977 roku, Fran­co Ma­rio Ric­ci opu­bli­ko­wał za­pi­ski Mey­zo­er w to­mie pod ty­tu­łem „Ta­ma­ra de Lem­pic­ka”, ma­lar­ka wpa­dła we wście­kłość. – To nie­wia­ry­god­ne, czło­wiek pra­cu­je cięż­ko przez całe ży­cie, a póź­niej jest wspo­mi­na­ny z po­wo­du wy­nu­rzeń byle słu­żą­cej – po­wie­dzia­ła z sar­ka­zmem, gdy prze­szła jej hi­ste­ria. My­li­ła się. Pi­kan­te­ria re­la­cji spra­wi­ła, że za­in­te­re­so­wa­nie jej ob­ra­za­mi znacz­nie wzro­sło.

Ko­ka­ina i wa­le­ria­na

Choć Łem­pic­ka za­wsze twier­dzi­ła, że była sław­na całe ży­cie, jej ma­lar­ska ka­rie­ra ob­fi­to­wa­ła w bla­ski i cie­nie. Lata dwu­dzie­ste przy­nio­sły jej sła­wę jako por­tre­ci­st­ce, w 1925 r. mia­ła swo­ją pierw­szą wy­sta­wę in­dy­wi­du­al­ną w ga­le­rii księ­cia Ema­nu­ela Ca­stel­bar­ca w Me­dio­la­nie. W 1927 r. na okład­ce ma­ga­zy­nu „Die Dame” po­ja­wił się jej au­to­por­tret w zie­lo­nym bu­gat­ti, a w paź­dzier­ni­ku 1930 roku „Fi­ga­ro” po­świę­ci temu ob­ra­zo­wi wy­da­nie spe­cjal­ne. Bar­dzo uda­ny był dla ar­tyst­ki rok 1932 – dużo wy­sta­wia­ła, pi­sa­no o niej w pra­sie. Łem­pic­ka sta­ła się wy­rocz­nią w spra­wach mody, sty­lu – udzie­la­ła rad, jak się ubie­rać, jak uwo­dzić. Świat krę­cił się wo­kół niej. Wspo­ma­ga­ła swą wi­tal­ność ko­ka­iną, za­sy­pia­ła dzię­ki wa­le­ria­nie. Za­le­d­wie rok póź­niej do­padł ją kry­zys eg­zy­sten­cjal­ny. Le­czy­ła się na de­pre­sję, chcia­ła na­wet przy­wdziać za­kon­ny ha­bit. Wy­ni­kiem jej od­wie­dzin w klasz­to­rze pod Par­mą w 1935 r. jest ob­raz za­ty­tu­ło­wa­ny „Mat­ka prze­ło­żo­na”. W tym du­chu są też „Dziew­czę­ta przed mszą” i kil­ka in­nych. Nie po­do­ba­ły się ani pu­blicz­no­ści, ani kry­ty­ce.

Po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach za­po­mnie­nia Łem­pic­ka zno­wu jest mod­na. Obec­nie uwa­ża się ją za czo­ło­wą przed­sta­wi­ciel­kę art déco. Jej twór­czo­ścią za­chwy­ca się mię­dzy in­ny­mi Ma­don­na.

W 1939 roku prze­nio­sła się wraz z mę­żem na sta­łe do USA. Za­miesz­ka­li w Be­ver­ly Hills w Los An­ge­les, gdzie od­wie­dza­ła ich mię­dzy in­ny­mi Gre­ta Gar­bo. Po­wsta­ły wte­dy ta­kie ob­ra­zy jak „Uciecz­ka” czy „W ope­rze”, nie­cie­ka­we i po­zba­wio­ne du­szy. Zor­ga­ni­zo­wa­na w kwiet­niu 1941 roku wy­sta­wa oka­za­ła się klę­ską. W wer­ni­sa­żu wziął co praw­da udział Sa­lva­tor Dali, ale kry­ty­cy byli bez­li­to­śni. W ga­ze­tach pod­kre­ślo­no rzu­ca­ją­cą się w oczy róż­ni­cę mię­dzy sty­lem ży­cia „hra­bi­ny pędz­la” i jej twór­czo­ścią. Nowe ob­ra­zy nie pa­so­wa­ły do iko­ny sty­lu, do ko­bie­ty, któ­ra w swej luk­su­so­wej po­sia­dło­ści wy­da­wa­ła zbyt­kow­ne przy­ję­cia dla kil­ku­set osób. Na wy­sta­wę w Mil­wau­kee w mar­cu 1942 roku sama na­pi­sa­ła wstęp do ka­ta­lo­gu, po­rów­nu­jąc się z Hol­be­inem, Mem­lin­giem i van der Wey­de­nem, ale i to nie za­pew­ni­ło jej suk­ce­su. Obie­ca­ła so­bie, że nig­dy wię­cej nie po­ka­że swo­ich ob­ra­zów pu­blicz­nie. Zła­ma­ła przy­rze­cze­nie w 1961 roku, or­ga­ni­zu­jąc eks­po­zy­cję w Pa­ry­żu. Za­in­te­re­so­wa­nie było tak nie­wiel­kie, że nie po­zo­sta­wa­ło jej nic in­ne­go, niż po­wie­dzieć so­bie, że tym ra­zem to na­praw­dę ko­niec.

Trium­fal­ny po­wrót

Prze­sta­ła ma­lo­wać, cza­sem tyl­ko ro­bi­ła d’apres swo­ich ob­ra­zów. Raz cór­ka Ki­zet­te przy­ła­pa­ła ją, gdy trzę­są­cy­mi się rę­ko­ma, ko­pio­wa­ła z fo­to­gra­fii pra­so­wej „Ra­fa­elę w czer­wo­nej tu­ni­ce”. Zgorzk­nia­ła i zła po­je­cha­ła do Pa­ry­ża. Piła her­ba­tę u Rit­za, gdy pod­szedł do niej wła­ści­ciel ga­le­rii Ala­in Blon­del, mó­wiąc, że chciał­by zo­ba­czyć jej wcze­sne płót­na. Od­rze­kła znu­dzo­na, że to nie­mod­ne sta­ro­cie, ale na­le­gał. To praw­dzi­we szczę­ście, że wbrew temu, co opo­wia­da­ła dzien­ni­ka­rzom, sprze­da­ła za­le­d­wie kil­ka swo­ich ob­ra­zów. Więk­szość jej naj­lep­szych kon­ter­fek­tów i au­to­por­tre­tów za­le­ga­ła w ate­lier pa­ry­skie­go apar­ta­men­tu przy uli­cy Me­cha­in. Wer­ni­saż od­był się w 1972 roku w pa­ry­skiej ga­le­rii Lu­xem­burg. Ta­ma­ra Łem­pic­ka wró­ci­ła na sce­nę, a hi­sto­ria sztu­ki nig­dy wcze­śniej ani póź­niej nie wi­dzia­ła tak trium­fal­ne­go po­wro­tu. W No­wym Jor­ku jej zna­le­zio­na na pchlim tar­gu „Czer­wo­na tu­ni­ka” za­wi­sła obok Ma­ti­sa i To­ulo­use-Lau­tre­ca.

Ta­ma­ra Łem­pic­ka ostat­nie lata ży­cia spę­dzi­ła w po­sia­dło­ści w Mek­sy­ku z mło­dym ho­mo­sek­su­al­nym rzeź­bia­rzem Vic­to­rem Con­tre­ra­sem. Ze swe­go ogro­du w wil­li w Cu­er­na­va­ca wi­dzia­ła wul­kan Po­po­ca­tépetl, zwa­ny przez Az­te­ków „dy­mią­cą górą”. Gdy umar­ła 18 mar­ca 1980 roku, cór­ka, speł­nia­jąc jej wolę, roz­sy­pa­ła z he­li­kop­te­ra pro­chy mat­ki nad jego kra­te­rem. Nie roz­pa­cza­ła. Mat­ka, oprócz tego, że na­ma­lo­wa­ła jej kil­ka por­tre­tów (za je­den z nich, „Ki­zet­te na bal­ko­nie”, otrzy­ma­ła w 1928 roku je­dy­ną w ży­ciu na­gro­dę), ty­ra­ni­zo­wa­ła ją, jak zresz­tą swo­ich mę­żów, ko­chan­ków i ko­chan­ki, a po­tem w 1967 roku wy­dzie­dzi­czy­ła.

Po śmier­ci sła­wa Łem­pic­kiej jesz­cze wzro­sła. Jej ob­ra­zy osią­gnę­ły za­wrot­ne ceny. W 1994 r. Bar­bra Stre­isand, któ­ra 19 lat wcze­śniej na­by­ła ob­raz za­ty­tu­ło­wa­ny „Adam i Ewa” za trzy ty­sią­ce do­la­rów, od­sprze­da­ła go za bli­sko dwa mi­lio­ny. Ma­don­na nie tyl­ko po­sia­da trzy płót­na ma­lar­ki, ale pali się do za­gra­nia Łem­pic­kiej w fil­mie, któ­ry z pew­no­ścią już daw­no by po­wstał, gdy­by nie brak zgo­dy cór­ki ar­tyst­ki. Wiel­bi­cie­lem au­tor­ki au­to­por­tre­tu w zie­lo­nym bu­gat­ti jest też Jack Ni­chol­son.

Ta­ma­ra Łem­pic­ka, któ­ra jesz­cze kil­ka lat temu nie fi­gu­ro­wa­ła w an­to­lo­giach ma­lar­skich mo­der­ni­zmu, zwa­ne­go też art déco, sta­ła się jego czo­ło­wą przed­sta­wi­ciel­ką. Nie mo­gło być in­a­czej. Nie­stru­dzo­na przy szta­lu­gach za dnia, fem­me fa­ta­le nocą, am­bit­na, wy­zwo­lo­na, wy­ra­fi­no­wa­na, mia­ła wpływ nie tyl­ko na sztu­kę, ale i na modę, zwy­cza­je oraz styl ży­cia. Jak na kró­lo­wą przy­sta­ło.

Mał­go­rza­ta Brą­czyk

Dzien­ni­kar­ka i tłu­macz­ka ję­zy­ka wło­skie­go. Je­śli nie po­dró­żu­je, miesz­ka w Ne­apo­lu lub na wsi w Be­ski­dzie Ni­skim. Pu­bli­ko­wa­ła m.in. w „Prze­glą­dzie”, „Na­tio­nal Geo­gra­phic”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: