Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niki i Tesla. Bunt armii robotów - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niki i Tesla. Bunt armii robotów - ebook

Kiedy w miasteczku Half Moon Bay wybucha plaga włamań, jedenastoletni detektywi Nick i Tesla postanawiają schwytać sprawców. Aby tego dokonać, będą musieli opracować mnóstwo nowych gadżetów i wynalazków! W poświęconej robotom kontynuacji powieści ,,Niki i Tesla ,,W Laboratorium pod napięciem" niezwykłe rodzeństwo wybuduje cztery różne drozdy z przedmiotów, które można znaleźć w domu. Także i Ty będziesz mógł je zrobić, drogi Czytelniku, gdyż na niezbędne plany i instrukcje natkniesz się podczas lektury tej książki. Przekonaj się, czy Niki i Tesla zdołają złapać przestępcę i powstrzymać jego armię robotów, zanim będzie za późno! 

„Science Bob” Pflugfelder uczy w szkole podstawowej w Newton w stanie Massachusetts. Steve Hockensmith pisze powieści w Alamedzie w stanie Kalifornia. Żaden z nich nie zginął podczas pisania tej książki!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7773-808-5
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UWAGA!

Pro­jek­ty opi­sa­ne na stro­nach Niki i Te­sla kon­stru­ują wy­ko­rzy­stu­ją elek­trycz­ność, sub­stan­cje tok­sycz­ne i ła­two­pal­ne, znaj­du­ją­ce się cza­sa­mi pod ci­śnie­niem, a tak­że ostre na­rzę­dzia. Za­nim przy­stą­pisz do za­ba­wy, po­proś ko­goś do­ro­słe­go o do­kład­ne prze­stu­dio­wa­nie in­struk­cji. Nie­kie­dy mu­sisz po­pro­sić o po­moc ko­goś do­ro­słe­go tak­że pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia opi­sa­nych eks­pe­ry­men­tów.

Choć wie­rzy­my, że są one bez­piecz­ne i przy­ja­zne dla ro­dzi­ny, ostrze­ga­my, że wy­pad­ki cho­dzą po lu­dziach. Ni­ko­mu nie mo­że­my za­gwa­ran­to­wać bez­pie­czeń­stwa. Dla­te­go wła­śnie au­to­rzy i wy­daw­cy nie po­no­szą od­po­wie­dzial­no­ści za ja­kie­kol­wiek szko­dy wy­ni­ka­ją­ce z wy­ko­rzy­sty­wa­nia, wła­ści­we­go czy nie­wła­ści­we­go, in­for­ma­cji za­war­tych w tej książ­ce. Pa­mię­taj, że ist­nie­nie szcze­gó­ło­wych in­struk­cji nie zwal­nia cię z ko­rzy­sta­nia z ro­zu­mu!Rozdział 1

Niki pra­co­wał w la­bo­ra­to­rium w piw­ni­cy. Przy­go­to­wy­wał wul­kan z octu i pły­nu do my­cia na­czyń.

Te­sla w tym sa­mym la­bo­ra­to­rium kon­stru­owa­ła ra­kie­tę z octu i prosz­ku do pie­cze­nia.

Wu­jek Newt też był w la­bo­ra­to­rium. Uwi­jał się z od­ku­rza­czem za­si­la­nym kom­po­stem, a zbu­do­wa­nym z dmu­cha­wy do li­ści i tor­by gni­ją­cych ba­na­nów. I to wła­śnie od­ku­rzacz eks­plo­do­wał jako pierw­szy.

Na szczę­ście Ba­na­no­Vac 8000 naj­pierw za­czął sy­czeć i się to­pić, dzię­ki cze­mu jego wy­na­laz­ca zdo­łał za­wo­łać:

– A niech to! Zno­wu to samo!

Ro­dzeń­stwo już wie­dzia­ło, co to ozna­cza. Od razu po­rzu­ci­ło zlew­ki, pro­bów­ki oraz szczyp­ce i po­pę­dzi­ło w stro­nę roz­kle­ko­ta­nych scho­dów. Szyb­ko tam nie do­tar­ło, bo sła­bo oświe­tlo­na piw­ni­ca była za­pcha­na sta­ry­mi kom­pu­te­ra­mi, usmo­lo­ny­mi na­rzę­dzia­mi oraz po­rzu­co­ny­mi wy­na­laz­ka­mi (tu de­sko­rol­ka z na­pę­dem ra­kie­to­wym, tam au­to­mat do sprze­da­ży pi­łe­czek ze zło­tą ryb­ką w środ­ku), wresz­cie usta­wio­ny­mi wzdłuż ścia­ny ta­jem­ni­czy­mi urzą­dze­nia­mi, któ­re szu­mia­ły, trzę­sły się i co ja­kiś czas wy­da­wa­ły z sie­bie gło­śne ping! Nie­któ­re ga­dże­ty były ze­psu­te. Wszyst­kie po­kry­wa­ła sa­dza.

– Szyb­ciej, wuj­ku! – za­wo­łał Niki, wspi­na­jąc się z sio­strą po scho­dach.

Męż­czy­zna na­le­żał bo­wiem do tych lu­dzi, któ­rym trze­ba było przy­po­mi­nać o uciecz­ce na­wet w ob­li­czu mo­gą­ce­go eks­plo­do­wać od­ku­rza­cza.

– Nic nie ro­zu­miem – stwier­dził i jak­by od nie­chce­nia pod­niósł się zza za­gra­co­ne­go sto­łu, żeby ru­szyć za dzie­cia­ka­mi. – Prze­cież tym ra­zem pro­por­cja tle­nu do me­ta­nu była ide­al­na.

– To samo twier­dzi­łeś po­przed­nio – przy­po­mnia­ła mu Te­sla.

– Wiem. Wte­dy też była ide­al­na!

Ro­dzeń­stwo wdra­pa­ło się na górę i od­wró­ci­ło, żeby spraw­dzić, czy męż­czy­zna na pew­no za nimi po­dą­ża.

– Mógł­byś się tro­chę po­spie­szyć? – za­py­tał znie­cier­pli­wio­ny Niki.

Wu­jek mach­nął na nie­go.

– Daj spo­kój, mam jesz­cze pięć se­kund na uciecz­kę. Może na­wet sześć. No… te­raz już czte­ry.

Dzie­cia­ki wy­co­fa­ły się do kuch­ni. Po chwi­li do­łą­czył do nich sam wy­na­laz­ca, za­cho­wu­jąc cał­ko­wi­ty spo­kój.

– Dwie – po­wie­dział. – Jed­ną.

Niki, Te­sla i wu­jek Newt przez chwi­lę sta­li bez ru­chu, wpa­tru­jąc się w drzwi pro­wa­dzą­ce do piw­ni­cy. W koń­cu roz­le­gło się gło­śne bu­uum!, aż dom za­drżał w po­sa­dach.

– Wi­dzi­cie? Mia­łem mnó­stwo cza­su!

Z piw­ni­cy za­czął wy­do­by­wać się dym. Śmier­dział jak sto przy­pa­lo­nych ba­be­czek ba­na­no­wych wy­ło­żo­nych na słoń­ce na miej­skim wy­sy­pi­sku śmie­ci.

– Fu­uuu! – jęk­nął męż­czy­zna, krzy­wiąc się i marsz­cząc nos. – Cuch­nie go­rzej niż za­zwy­czaj. Wy­cho­dzi­my!

Po­pro­wa­dził dzie­cia­ki na po­dwór­ko za do­mem. Tyl­ne drzwi zo­sta­wił otwar­te, żeby dym ulot­nił się, za­miast za­gnieź­dzić w domu na sta­łe. Na­wet Eu­re­ka, jego bez­wło­sa kot­ka, do­łą­czy­ła do nich. Przy­cup­nę­ła na gan­ku i za­czę­ła zli­zy­wać po­piół ze swo­je­go po­marsz­czo­ne­go, ły­se­go tył­ka.

Był let­ni, sło­necz­ny dzień. Je­den z są­sia­dów, pan Jo­nes, przy­ja­zny star­szy męż­czy­zna, któ­re­go wu­jek z nie­zna­nych po­wo­dów za­wsze na­zy­wał pa­nem Blac­kwel­lem, ko­sił wła­śnie traw­nik.

Na­gle wy­łą­czył ko­siar­kę i skie­ro­wał w stro­nę ro­dzeń­stwa oku­la­ry o szkłach ni­czym den­ka bu­te­lek.

– Mam za­dzwo­nić po straż po­żar­ną? – za­py­tał tro­chę za­nie­po­ko­jo­ny.

– Nie, dzię­ku­je­my, pa­nie Blac­kwell – od­po­wie­dział wu­jek. – To bo­ga­ta w me­tan pul­pa ba­na­no­wa we­szła w re­ak­cję z tle­nem. Wy­two­rzy­ła mnó­stwo dwu­tlen­ku wę­gla oraz parę wod­ną.

– Aha – stwier­dził pan Jo­nes, uśmiech­nął się i po­ki­wał gło­wą, naj­wy­raź­niej nie ro­zu­mie­jąc ani sło­wa. – Za­tem wszyst­ko w po­rząd­ku.

– Pro­szę nie przej­mo­wać się dy­mem. Po­wi­nien ulot­nić się w cią­gu go­dzi­ny.

– Go­dzi­ny? – za­py­tał ktoś.

Od­wró­ci­li się. Ich są­siad­ka, Ju­lie Cas­ser­ly, in­ten­syw­nie wpa­try­wa­ła się w ro­dzeń­stwo. Przy­kuc­nię­ta na gan­ku swo­je­go domu sa­dzi­ła nowe be­go­nie na grząd­ce, któ­rą (po­dob­no) dwa ty­go­dnie wcze­śniej znisz­czy­ła sa­mo­ko­szą­ca ko­siar­ka do tra­wy wuj­ka New­ta.

Po chwi­li me­lo­dra­ma­tycz­nie za­ka­sła­ła i wska­za­ła ry­dlem cuch­ną­cy dym wy­do­by­wa­ją­cy się zza drzwi domu wuj­ka New­ta.

– Chy­ba nie ocze­ku­je­cie, że wy­trzy­mam ten smród przez go­dzi­nę?

– Oczy­wi­ście, że nie, Ju­lie – od­parł wu­jek. – Za­wsze prze­cież mo­żesz za­mknąć się w swo­im domu.

Ko­bie­ta po­de­rwa­ła się na rów­ne nogi i… zro­bi­ła do­kład­nie to, co za­su­ge­ro­wał. Jed­nak w spo­so­bie, w któ­ry się żach­nę­ła i chrząk­nę­ła, było coś, co jed­no­znacz­nie su­ge­ro­wa­ło, że nie ucie­ka je­dy­nie przed dy­mem.

– Jak są­dzi­cie, do kogo za­dzwo­ni? – za­py­ta­ła Te­sla. – Na po­li­cję czy do stra­ży po­żar­nej?

– I tu, i tam – od­po­wie­dział Niki. – Oraz praw­do­po­dob­nie do Pen­ta­go­nu i Bia­łe­go Domu.

Pan Jo­nes uru­cho­mił ko­siar­kę.

– Mógł­bym ją zmo­dy­fi­ko­wać, żeby sama pie­lę­gno­wa­ła za pana traw­ni­ki, pa­nie Blac­kwell! – za­wo­łał wu­jek.

Star­szy męż­czy­zna mach­nął ręką i wró­cił do ko­sze­nia tra­wy. Naj­wy­raź­niej do­brze wie­dział, co ozna­cza do­pusz­cze­nie wy­na­laz­cy do sprzę­tu ogro­do­we­go.

– No cóż… – wes­tchnął wu­jek Newt. – Chy­ba na­de­szła pora na włosz­czy­znę!

– Co? – Prze­stra­szy­ło się ro­dzeń­stwo.

Wu­jek wcią­gnął w płu­ca odro­bi­nę cuch­ną­ce­go po­wie­trza.

– Nie wiem jak wy, ale ja na­bra­łem ocho­ty na kur­cza­ko­we ve­su­vio Ra­nal­lie­go.

Dzie­cia­ki spoj­rza­ły na nie­go za­sko­czo­ne. Żad­ne z nich nie wie­dzia­ło, co to jest kur­cza­ko­we ve­su­vio. Każ­de ko­ja­rzy­ło na­to­miast piz­zę z Kuch­ni Wło­skiej Ra­nal­lie­go. Była wy­śmie­ni­ta!

– Idzie­my – za­de­cy­do­wa­ła Te­sla.

Była nie­dzie­la, dzie­sią­ta rano – pora, o któ­rej więk­szość lu­dzi uni­ka­ła wło­skie­go żar­cia. Je­śli jed­nak ro­dzeń­stwo w cią­gu pierw­szych dwóch ty­go­dni po­by­tu u wuj­ka na­uczy­ło się o nim cze­goś no­we­go, to wła­śnie tego, że nie był on więk­szo­ścią lu­dzi.

– Cu­dow­nie! – za­wo­łał i kla­pą la­bo­ra­to­ryj­ne­go ki­tla ni­czym ma­ską za­sło­nił so­bie usta. – Wlej­cie do baku ga­lon ole­ju, a ja sko­czę po elek­trycz­ny śli­niak. Chcę go prze­te­sto­wać.

Ru­szył w stro­nę drzwi, zza któ­rych wciąż wy­do­sta­wał się dym. Te­sla zła­pa­ła go za pra­wą rękę, a Niki za lewą.

– Chy­ba na ra­zie nie po­wi­nie­neś tam wra­cać. Le­piej po­cze­kać do cza­su, aż w środ­ku da się co­kol­wiek zo­ba­czyć – po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka.

– I, no wiesz… od­dy­chać – do­dał jej brat.

Kie­dy męż­czy­zna się za­sta­na­wiał, ro­dzeń­stwo ob­ser­wo­wa­ło go z nie­po­ko­jem. Oba­wia­ło się nie tyl­ko tego, że się udu­si w swo­im domu. Stra­chem na­pa­wa­ła ich rów­nież per­spek­ty­wa za­bra­nia elek­trycz­ne­go śli­nia­ka do re­stau­ra­cji. Urzą­dze­nie mia­ło uczyć dzie­ci es­te­tycz­ne­go je­dze­nia i ra­zić je prą­dem za każ­dym ra­zem, gdy lą­do­wał na nim choć­by okru­szek.

Wu­jek jadł nie­chluj­nie, a słu­cha­nie, jak co chwi­la po­krzy­ku­je, ra­żo­ny prą­dem, nie na­le­ża­ło do przy­jem­nych.

– W po­rząd­ku. Po­ra­dzi­my so­bie bez śli­nia­ka – stwier­dził w koń­cu i spoj­rzał na kota. – Ty zo­sta­jesz! – do­dał.

Eu­re­ka skoń­czy­ła ob­li­zy­wać swój ty­łek i po­wlo­kła się w stro­nę be­go­nii za­sa­dzo­nych przez są­siad­kę. Praw­do­po­dob­nie za­sta­na­wia­ła się, czy je zjeść, czy zo­sta­wić przy nich odro­bi­nę na­wo­zu.

– Do newt­mo­bi­lu! – za­wo­łał męż­czy­zna.

Newt­mo­bil był po­obi­ja­nym zie­lo­no-brą­zo­wym gra­tem, któ­ry wu­jek zło­żył z uszko­dzo­ne­go vo­lvo, woj­sko­we­go je­epa z de­mo­bi­lu oraz ło­dzi. Wła­śnie nie­spiesz­nie pyr­ko­tał uli­cą, a Niki ob­ser­wo­wał, czy nie go­nią ich psy. Die­slow­ski sil­nik spa­lał bo­wiem zu­ży­ty olej spo­żyw­czy, któ­ry do­star­cza­ły lo­kal­ne bary szyb­kiej ob­słu­gi, z re­gu­ły wdzięcz­ne, że ktoś chciał wziąć od nich sma­że­ni­nę, za wy­wóz któ­rej mu­sia­ły­by za­pła­cić. W efek­cie spa­li­ny wy­do­sta­ją­ce się z tłu­mi­ka pach­nia­ły bar­dziej jak chrup­kie fryt­ki niż kla­sycz­ny tle­nek wę­gla. Dla­te­go wi­dok pę­dzą­cych za sa­mo­cho­dem ob­śli­nio­ne­go owczar­ka col­lie, spa­nie­la czy chi­hu­ahuy ze smy­czą cią­gną­cą się po zie­mi nie był dla ro­dzeń­stwa ni­czym wy­jąt­ko­wym.

Dziś Niki nie na­mie­rzył psów, choć zde­ter­mi­no­wa­na wie­wiór­ka do­trzy­my­wa­ła im kro­ku przez dość dłu­gi czas. Zo­sta­ła jed­nak z tyłu i wró­ci­ła do zbie­ra­nia orze­chów, za­nim wóz do­tarł do ru­chli­wej dro­gi sta­no­wej cią­gną­cej się wzdłuż wy­brze­ża Pa­cy­fi­ku, łą­czą­cej osie­dle wuj­ka New­ta z cen­trum mia­stecz­ka Half Moon Bay. I do­brze, że za­ję­ła się orze­cha­mi, bo Niki bał się, że bę­dzie mu­siał wy­siąść z auta i prze­go­nić gry­zo­nia, za­nim ten na do­bre przy­ssie się do rury wy­de­cho­wej i da się po­wieźć ku śmier­ci.

Ta­kie wła­śnie pro­ble­my mia­ło się wte­dy, gdy miesz­ka­ło się w Ka­li­for­nii z New­to­nem Ga­li­le­uszem Hol­tem, po­wszech­nie zna­nym jako wu­jek Newt. W ro­dzin­nej Wir­gi­nii ja­kimś dziw­nym tra­fem pro­ble­my omi­ja­ły chłop­ca (a przy­naj­mniej tak mu się te­raz wy­da­wa­ło). Nie­ste­ty jego ro­dzi­ce byli na­ukow­ca­mi i pra­co­wa­li dla rzą­du. Pew­ne­go dnia oświad­czy­li, że wy­jeż­dża­ją do Uz­be­ki­sta­nu ba­dać iry­ga­cję soi. To dla­te­go ro­dzeń­stwo zo­sta­ło ze­sła­ne na całe lato do eks­cen­trycz­ne­go męż­czy­zny, któ­re­go pra­wie nie zna­ło.

Niki ni­g­dy nie lu­bił soi. Te­raz wręcz jej nie­na­wi­dził.

„Z miesz­ka­nia z sza­lo­nym na­ukow­cem pły­nie jed­nak pew­na ko­rzyść”, po­wta­rzał so­bie. Za­rów­no on, jak i jego sio­stra sami uwa­ża­li się za sza­lo­nych na­ukow­ców i dla­te­go szyb­ko do­ce­ni­li la­bo­ra­to­rium wuj­ka. Nie po­tra­fi­li jed­nak za­po­mnieć o przy­ja­cio­łach, z któ­ry­mi roz­sta­li się na wie­le ty­go­dni. Wciąż też tę­sk­ni­li za do­mem i ro­dzi­ca­mi, któ­rzy wy­je­cha­li do od­le­głe­go kra­ju naj­wy­raź­niej po­zba­wio­ne­go łącz­no­ści te­le­fo­nicz­nej.

Nie roz­ma­wia­li z nimi od roz­sta­nia dwa ty­go­dnie temu.

Ja­kiś nie­wy­raź­ny, ró­żo­wa­wy kształt mi­gnął przed ocza­mi Ni­kie­go.

– Za­dzwoń po po­go­to­wie. Za­padł w śpiącz­kę – usły­szał głos sio­stry.

Za­mru­gał i sku­pił wzrok. Nie­wy­raź­ne sta­ło się wy­raź­ne.

Te­sla ma­cha­ła dło­nią tuż przed jego twa­rzą.

Wciąż nie­przy­tom­nie pa­trzył za sie­bie, choć daw­no już za­par­ko­wa­li przed Kuch­nią Wło­ską Ra­nal­lie­go.

– Hall­lo­ooo! – za­wo­ła­ła dziew­czyn­ka. – Jest ktoś w domu?

– Nie – od­po­wie­dział Niki. – Nie je­stem w domu, choć bar­dzo bym chciał.

Sio­stra cof­nę­ła rękę i po­sła­ła mu spoj­rze­nie peł­ne zro­zu­mie­nia. Za­wsze po­tra­fi­ła ro­bić do­brą minę do złej gry. W ogó­le była od­waż­niej­sza. Jed­nak Niki wie­dział, że mar­twi się o ro­dzi­ców tak samo jak on.

– Spójrz na dru­gą stro­nę me­da­lu – stwier­dzi­ła. – Na śnia­da­nie zje­my piz­zę!

Chło­piec za­czął gra­mo­lić się z sa­mo­cho­du.

– Masz ra­cję, dru­ga stro­na me­da­lu wca­le nie jest taka zła.

Oka­za­ło się, że nie­ste­ty była zła.

Ra­nal­li nie otwo­rzył jesz­cze lo­ka­lu. Na piz­zę i kur­cza­ko­we ve­su­vio mu­sie­li za­cze­kać go­dzi­nę.

– No cóż… I tak jest za wcze­śnie na wy­żer­kę – za­uwa­ży­ła Te­sla.

– Ni­g­dy nie jest za wcze­śnie na wy­żer­kę – mruk­nął Niki.

Wu­jek nie­czę­sto pro­po­no­wał im coś, co nie po­cho­dzi­ło z pusz­ki bądź pu­deł­ka, a chło­piec miał już dość kon­ser­wo­wa­nej wo­ło­wi­ny z ma­ka­ro­nem oraz ko­lo­ro­wych chru­pek śnia­da­nio­wych. Dla­te­go ze smut­kiem wpa­try­wał się w ta­blicz­kę z na­pi­sem ZA­MKNIĘ­TE, wi­szą­cą za szkla­ny­mi drzwia­mi re­stau­ra­cji.

Na­gle za szy­bą coś się po­ru­szy­ło.

– Hej! – za­wo­łał Niki i zmru­żył oczy. – Co to jest?

Po­zo­sta­li do­sko­czy­li do nie­go i zaj­rze­li do środ­ka.

– Czy to… – za­czął Niki.

– Tak, to chy­ba to – wtrą­cił wu­jek.

– No nie­eeee! – jęk­nę­ło jed­no­cze­śnie ro­dzeń­stwo.

Do­oko­ła lady, na któ­rej sta­ła kasa, cho­dził nie­wiel­ki, srebr­ny obiekt.

Ro­bot.

Ma­szy­na skie­ro­wa­ła w ich stro­nę swo­je czer­wo­ne, świe­cą­ce oczy i przez chwi­lę im się przy­glą­da­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: