Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niszczycielska broń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niszczycielska broń - ebook

• Czy Tygrys był najlepszym czołgiem II wojny światowej?
• Czy Sherman był czołgiem doskonałym czy śmiertelną pułapką?
• Czy armata kaliber 88 mm była naprawdę najlepszym „zabójcą czołgów”?
• Jakie były najlepsze transportery opancerzone?
• Czy pistolet Luger działał równie wspaniale jak wyglądał?
• Dlaczego pistolet maszynowy PPSz-41, słynna pepesza, stał się znakiem firmowym radzieckiej piechoty?
• Dlaczego pancerfaust był skuteczniejszy niż bazooka?


Robert Slayton przedstawia najsłynniejsze pistolety, karabiny, moździerze, broń przeciwpancerną, czołgi, samochody. Porównuje je na podstawie obiektywnych kryteriów, takich jak niezawodność, celność czy siła ognia.


Pasjonująca książka, napisana z poczuciem humoru, pełna żywych anegdot i wspomnień użytkowników broni, to pierwszy ranking uzbrojenia wojsk lądowych II wojny światowej – krytyczny, logiczny, demistyfikujący wojenną technologię i ujawniający prawdziwe wady i zalety broni, którą walczono na wszystkich frontach.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6527-8
Rozmiar pliku: 6,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Jako marine w stanie spoczynku brałem udział w wielu dyskusjach o tym, które systemy broni w II wojnie światowej były najlepsze. Ludziom niepamiętającym dawnych czasów bardzo przydałaby się taka książka jak ta.

Oczywiście sprawę uzbrojenia można rozpatrywać w różnych aspektach. Dla mnie, jako oficera zabezpieczenia technicznego, najważniejsze jest to, żeby broń była skuteczna w walce, a nie na poligonie czy w laboratorium, a żołnierz mógł trafić i zniszczyć to, do czego celuje.

W Korpusie Piechoty Morskiej ocenialiśmy broń według kryteriów niezawodności, dostępności, łatwości obsługi i trwałości. Uważam, że Slayton w swojej książce odwołuje się właśnie do nich. Ocenia każdą broń sprawiedliwie pod względem jej skuteczności, nawet wtedy jeżeli musi przedstawić złą, a w niektórych przypadkach wyjątkowo fatalną.

Po lekturze książki Slaytona widzę wyraźnie, że Niemcy przesadzili z precyzją, gdy tymczasem Rosjanie konstruowali broń z myślą o polu walki. Oznaczało to, że zazwyczaj robili broń bardziej niezawodną, którą ich żołnierze mogli posłużyć się wtedy, kiedy była im potrzebna.

Z kolei Stany Zjednoczone produkowały wiele typów broni w ogromnych ilościach, dowodząc tym samym, że można wygrywać wojny masową produkcją.

Na podstawie tej książki każdy może stwierdzić, jak wielkie postępy poczyniono w zakresie skuteczności systemów uzbrojenia. Młodym oficerom i podoficerom książka ta pomoże znaleźć odpowiedź na wiele pytań. Zaleciłbym Niszczycielską broń jako lekturę obowiązkową w każdej jednostce, żeby żołnierze mogli się przekonać, w jaki sposób wygrano II wojnę światową.

Wayne Carson, major w stanie spoczynku

Korpus Piechoty Morskiej Stanów ZjednoczonychWstęp

Najlepsza broń II wojny światowej? O rany, chyba mam kłopoty! Jeden z moich kolegów powiedział, że książka taka wywoła wielkie zamieszanie, ponieważ każdy wyrobił już sobie na ten temat jakąś opinię. Powiedział, że zacznę dostawać całe kosze listów z wyzwiskami, że znienawidzą mnie nawet pracownicy poczty. A przecież jest to dopiero pierwszy tom, na temat broni wojsk lądowych. W następnej książce zamierzam omówić samoloty i okręty.

Ustalmy więc na początku pewne podstawowe zasady. Uważam, że każda broń, która ocaliła ci życie w czasie wojny, jest bronią najdoskonalszą. Jeżeli byłeś w opałach i sprzęt dobrze działał – karabin strzelał bez zacięć i celnie, a czołg przywiózł cię z powrotem – nie ulega wątpliwości, że jest to najcudowniejszy produkt wszech czasów, ponieważ ocalił ci życie. A to, bądź co bądź, liczy się najbardziej. Nie mam zamiaru spierać się z takimi ocenami.

Jednak istnieją też kryteria obiektywne, takie jak: niezawodność, celność, siła ognia, szybkostrzelność i łatwa dostępność. Przekonałem się, że w tym przypadku najważniejsze jest ustalenie precyzyjnych, jednoznacznych kryteriów, jakie powinna spełniać najlepsza broń w danej kategorii, a następnie stosowanie ich w sprawiedliwy i jasny sposób. I właśnie w tym miejscu zaczynają się spory. Mam nadzieję, że w przyjaznym tonie.

Chciałbym, żeby książka ta nie była czymś w rodzaju chamskiej bójki w knajpie, podczas której ludzie zbierają guzy i siniaki, ale raczej staroświecką dyskusją przy okrągłym stole, sympatyczną pogawędką, jaką kumple toczą przy piwie i pizzy, kiedy rozmowa zejdzie na sprawy broni czasu wojny. Zawsze jest to rodzaj sporu toczonego z poczuciem humoru i powściągliwością typowymi dla przyjacielskich dyskusji, które kończą się tym, że wszyscy mają rację i wszyscy się mylą. Zapewne już od zarania ludzkości, od chwili, w której zaczęto się zastanawiać nad tym, jaka włócznia czy topór bojowy lepiej sprawowały się w czasie ostatnich łowów i walk, toczono takie rozmowy. Nie uważam się bynajmniej za wielkiego eksperta w sprawie uzbrojenia. Po prostu sporo czytałem i myślałem na ten temat, i chciałbym teraz wtrącić do dyskusji swoje trzy grosze.

Tak więc ta książka ma być początkiem, a nie końcem. Ma wywołać dyskusję (ale nie awanturę), a nie ją zamknąć. Mam nadzieję, że sprowokuje parę rozmów. Ale przede wszystkim ma dostarczać ciekawych informacji i dobrej zabawy.Część I Broń piechoty

1. Pistolety

Kiedy amerykańskie władze wojskowe w połowie lat 80. ubiegłego wieku zadały sobie wiele trudu, zmieniając broń osobistą, prawie wszyscy uznali to za stratę czasu. Izraelskie siły zbrojne, które zapewne są najbardziej zahartowanym w walkach wojskiem na świecie, zwracały niewielką uwagę na tę sprawę i w dalszym ciągu mają w wyposażeniu starą (zaprojektowaną w 1951 roku) Berettę z magazynkiem na zaledwie osiem naboi, podczas gdy wiele pistoletów ma już magazynki 15-nabojowe.

Inni wypowiadają się bardziej kategorycznie i uważają wręcz pistolet za najbardziej bezużyteczną broń na polu walki, archaiczny relikt przeszłości. Oto klasyczny atak różnych rodzajów wojsk w czasach II wojny światowej: pociski burzące robią wielkie dziury w krajobrazie, karabiny maszynowe wypluwają setki kul na minutę, wozy pancerne mielą ziemię, strzelając przeciwpancernymi pociskami. A teraz proszę sobie wyobrazić w tej scenerii rozhisteryzowanego żołnierza, który biega, trzymając w ręku maleńki pistolet, strzelający maleńkimi pociskami, które nie lecą ani zbyt szybko, ani zbyt daleko. Kapitan John Nalis, który w 2003 roku walczył w Iraku w 4. Dywizji Piechoty, napisał, że standardowa wojskowa broń osobista „to ładna ozdoba, ale w czasie walki nie jest warta splunięcia”¹.

A jednak każdy, kto brał udział w walce, wie, że kiedy waży się nasze życie, staramy się podejmować jak najmniejsze ryzyko. Oczywiście pistolet nie ma takiej siły rażenia jak karabin, ale co będzie, jeżeli karabin się zatnie? Albo po prostu w czasie bezpośredniego starcia zabraknie amunicji? Zazwyczaj łatwiej jest wyciągnąć nową broń, niż załadować starą, a są sytuacje, kiedy sekundy decydują o wszystkim². Podczas wojny w Wietnamie wielu żołnierzy kupowało pistolety prywatnie, traktując je jako broń rezerwową, i większość miała przynajmniej jeden, a niekiedy kilka egzemplarzy broni palnej. Znam żołnierza, który był wyposażony w cztery sztuki – karabin i trzy pistolety, w tym maleńki pistolecik kaliber 0,22 cala (5,5 mm). Wydawać by się mogło, że w epoce śmigłowców i pocisków odłamkowych taka pukawka nie ma racji bytu, ale dla żołnierzy frontowych w pewnych sytuacjach stanowiła ostatnią deskę ratunku. Jeden z najlepszych specjalistów od broni ręcznej, Timothy Mullin, stwierdził: „Pistolet wojskowy jest rzadko używany, ale czasem nic nie może go zastąpić” i nazwał pistolet „narzędziem, które może pozwolić żołnierzowi bezpiecznie wrócić do domu, a nie pozostać martwym, zapomnianym w odległym kraju”³.

Większość żołnierzy noszących pistolety to ludzie, którzy używają broni innej niż karabiny (na przykład piloci czy czołgiści), albo wojska tyłowe, gdzie prawdopodobieństwo udziału w walce jest niewielkie. Mimo to na wszelki wypadek muszą mieć przy sobie broń, chociaż nie są zbyt intensywnie szkoleni w posługiwaniu się nią i prawdopodobnie nigdy jej nie użyją.

Dochodzimy więc do głównej konkluzji tej książki – istnieją różne rodzaje broni dla różnych rodzajów wojsk. Należy koniecznie oddzielić broń strzelecką pola walki od broni osobistej żołnierzy posługujących się bardziej skomplikowanym sprzętem (takim jak samoloty czy czołgi) lub służących w jednostkach tyłowych. Żołnierze należący do dwóch ostatnich kategorii, którzy w czasie II wojny światowej stanowili zdecydowaną większość w siłach zbrojnych wszystkich państw, jeśli byli nawet dobrze przeszkoleni, nie osiągali umiejętności bojowych tych, którzy bez przerwy stawali twarzą w twarz z wrogiem.

Na przykład weterani sił specjalnych, z którymi rozmawiałem, w przeciwieństwie do większości zwykłych piechurów w czasie walk w Wietnamie zdecydowanie woleli karabin M-14 od M-16. M-14 był wielki i koszmarnie ciężki, gdy brnęło się z nim przez dżunglę, i jako broń samopowtarzalna^() strzelał ogniem pojedynczym. Bardzo więc różnił się od M-16, który był o wiele lżejszy i mógł strzelać ogniem ciągłym. Jednak Zielone Berety – specjaliści przygotowani do dźwigania ciężkiego wyposażenia i umiejący prowadzić ogień pojedynczy z zabójczą skutecznością – cenili niezawodność M-14 i jego siłę powalającą, dwa aspekty, którymi zdecydowanie górował nad M-16. Podobnie kiedy zapytałem nieżyjącego już Charliego Beckwitha, założyciela Delta Force, co jego ludzie sądzą o nowym, lżejszym pistolecie Beretta kaliber 9 mm, odpowiedział, że Delta go nie używa. Pozostała wierna pistoletowi kaliber 0,45 (11,43 mm), który wymagał o wiele więcej szkolenia, ale był znacznie skuteczniejszy.

Kiedy więc zadajemy pytanie, jaka była najlepsza broń krótka II wojny światowej, odpowiedź zależy od tego, co robisz w wojsku. Jeżeli jesteś piechurem, wolisz pistolet samopowtarzalny. Jest bardziej skomplikowany i potrzebuje o wiele więcej zabiegów konserwacyjnych, ale strzela się z niego szybciej i łatwiej, a ponowne załadowanie zajmuje zaledwie niewielką część czasu potrzebną na uzupełnienie amunicji w rewolwerze. A troska o broń, dbanie o to, żeby była czysta i sprawna, jest dla każdego żołnierza kwestią przeżycia. Nic nowego pod słońcem.

W tej kategorii mamy dwóch pretendentów do zaszczytnego tytułu najlepszej bojowej broni krótkiej II wojny światowej. Są świadectwem geniuszu ich twórcy, ponieważ oba pistolety zostały w dużej mierze skonstruowane przez tego samego człowieka. John Browning (1855–1926) był największym wynalazcą w historii broni palnej, który zaprojektował, skonstruował i udoskonalił więcej typów uzbrojenia strzeleckiego niż ktokolwiek inny. Większość z nich to arcydzieła. Zajmował się ciężkimi karabinami maszynowymi i małymi działkami szybkostrzelnymi, a także strzelbami śrutowymi i karabinami. W dziedzinie pistoletów samopowtarzalnych jego projekty były tak doskonale pomyślane i tak popularne, że do dzisiejszego dnia w wielu krajach europejskich tego rodzaju broń krótka nazywana jest „Browningami” czy „Brauningami”.

O tytuł najlepszej bojowej broni krótkiej II wojny światowej mogą właściwie ubiegać się dwaj konkurenci: Colt M1911A1 i Browning GP, Grand Puissance, czyli Hi-Power, przy czym to ostatnie określenie jest dosłownym tłumaczeniem francuskiego określenia „wielkiej mocy”.

Konkurencja w tej dziedzinie nie była wielka. Ani Włosi, ani Japończycy nie odgrywali tu wielkiej roli, a Rosjanie mieli w wyposażeniu zmodyfikowaną wersję Colta. Wielka Brytania pozostała wierna swoim przestarzałym rewolwerom kaliber 0,38 cala (9,65 mm), co było kiepskim pomysłem, ponieważ zawsze przeciążony system zaopatrzenia musiał dostarczać inną amunicję do broni krótkiej, a inną do pistoletów maszynowych. Uniknęli tego Niemcy i Rosjanie, którzy do obu rodzajów broni używali tych samych nabojów. Poza tym Brytyjczycy z jakiegoś powodu mieli skłonność do knocenia produkcji tej amunicji, do której dawano zbyt małą lub zbyt dużą ilość prochu, co w obu przypadkach mogło uszkodzić broń. Nic więc dziwnego, że żołnierze Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, a zwłaszcza komandosi, przy pierwszej okazji zaopatrywali się w Browningi Hi-Power lub Colty. Niemcy dokonali przełomu, opracowując pistolet samopowtarzalny podwójnego działania^() Walther P.38. Jednak nawet ich najlepszy pistolet – Luger^() – często zawodził na polu walki. Wyglądał wprawdzie wspaniale, ale przy każdym wystrzale odsłaniało się jego wnętrze. Groziło to katastrofą, ponieważ deszcz, błoto i kurz mogły dostać się do środka i spowodować zacięcie.

Colt M1911A1

Natomiast dwa pistolety znajdujące się na szczycie tej listy, Colt M1911A1 oraz Browning Hi-Power, były doskonałe. Historia Colta jest dobrze znana miłośnikom broni palnej. W czasie wojny hiszpańsko-amerykańskiej Wojska Lądowe Stanów Zjednoczonych przekonały się, że będący na ich wyposażeniu rewolwer kaliber 0,38 nie dysponuje odpowiednią siłą powalającą, aby na Filipinach uporać się z wojownikami Moro. Wystrzelony z niego pocisk zadawał rany, nazywane obecnie eufemistycznie „terminalnymi”, ale nie był w stanie zatrzymać atakującego dużej postury człowieka. W konsekwencji Amerykanie ginęli i odnosili rany od ciosów włóczni, mieczów i siekier, ponieważ ich rozpędzeni umierający przeciwnicy dalej kłuli i rąbali. Dlatego też Wojsko Lądowe Stanów Zjednoczonych postanowiło zamówić nową broń, o pocisku dysponującym większą siłą rażenia.

Najpierw należało ustalić, jaki będzie w nim użyty nabój. Od 1904 roku pułkownik John Thompson (wynalazca tommyguna) wspólnie z pułkownikiem Louisem LaGrande’em rozpoczęli niezwykłą serię prób, jakich nie wykonywano nigdy wcześniej i niemożliwych do przeprowadzenia obecnie.

Obaj oficerowie zrezygnowali z mierzenia tradycyjnych parametrów, takich jak prędkość początkowa, masa pocisku lub jego energia mierzona w funtach na stopę kwadratową. Zamiast tego przeprowadzili doświadczenia, w czasie których wykorzystano 16 wołów, 2 konie i 10 ludzkich zwłok, aby porównać efekt działania pocisków różnych kalibrów. Thompson osobiście przeprowadził ostatnią, makabryczną próbę, strzelając do zwłok zawieszonych za szyję i określając siłę uderzenia na podstawie tego, jak bardzo się odchyliły od pionu. Później obaj panowie w towarzystwie sierżanta, który był ekspertem w strzelaniu z broni krótkiej, pojechali do zakładów Nelsona Morrisa w Union Stockyards w Chicago, opisanych po latach w Dżungli Uptona Sinclaira. Sierżant strzelał pociskami różnego kalibru, celując w płuca i brzuchy wołów, aby określić, który z nich najskuteczniej je powali. Na podstawie tych eksperymentów ustalono, że powinien zostać użyty pocisk kaliber 0,45. Następnie Biuro Uzbrojenia wybrało pistolet nadający się do tego naboju. Odrzucono wiele konkurencyjnych typów, w tym również wersję Lugera o kalibrze 0,45⁴.

Pistolet samopowtarzalny Colt M1911A1 (fot. Ed Heasley, U.S. Army Ordnance Museum, Aberdeen Proving Ground).

Ostatecznie wybrano konstrukcję zaprojektowaną przez Johna Browninga dla Colt Firearms. Colt M1911A1 jest do dnia dzisiejszego jednym z najdoskonalszych pistoletów bojowych. Łączy w sobie dwie najważniejsze dla żołnierza cechy – niezawodność i prostotę, przy czym ten ostatni czynnik wynika z faktu, że są tylko trzy główne części: lufa, zespół zamka i zespół szkieletu. Pistolet nie będzie działał, jeżeli zostanie w niewłaściwy sposób złożony (proszę się nie śmiać, to wcale nie odnosi się do wszystkich pistoletów), a zbyt mocna amunicja nie wyrwie zamka, co sprawia sporo kłopotów w innych konstrukcjach. Będzie funkcjonował bez względu na warunki, a w rękach eksperta samopowtarzalna czterdziestkapiątka jest bardzo precyzyjną bronią. W czasie II wojny światowej rząd Stanów Zjednoczonych zakupił 1 900 000 tych pistoletów – „ostatnich desek ratunku” – ale największy kontrakt otrzymał nie Colt Firearms, ale Remington-Rand, który wykonał 900 000 egzemplarzy, podczas gdy Colt i Ithaca Gun Company po 400 000. O tym, do czego ta broń była zdolna, świadczy incydent na Guadalcanal. Trzej Japończycy na amerykańskich tyłach chcieli zabić generała Archera Vandergifta, który znajdował się na otwartej przestrzeni i nie miał przy sobie żadnej broni. Według jednej z relacji „Sheffield Banta, stary wiarus, którego nic nie było w stanie wyprowadzić z równowagi, przerwał na chwilę wystukiwanie na maszynie meldunku, wyciągnął czterdziestkępiątkę z kabury i zastrzelił ich w biegu”. Jak wynika z meldunków, niektórzy wzięci do niewoli niemieccy oficerowie mieli przy sobie właśnie Colty, co świadczy o tym, że wysoko je cenili⁵.

Jednak Browning uważał, że lepsze jest wrogiem dobrego, i wkrótce zaczął doskonalić swój pierwowzór. Genialność Colta M1911A1 wynikała stąd, że Browning znalazł sposób zastosowania nabojów o dużej sile rażenia w pistolecie samopowtarzalnym. Zasadniczo wszystkie pistolety tego rodzaju wykorzystują powstającą przy wystrzale siłę odrzutu do ponownego napięcia kurka, wyrzucenia pustej łuski, wyjęcia z magazynka nowego naboju i wprowadzenia go do komory nabojowej. Innymi słowy, przy każdym wystrzale broń sama napina kurek i ładuje się, nie wymagając od strzelającego wykonywania tych czynności. Przy naboju niewielkiej mocy w pistolecie, albo mocniejszym w dużym pistolecie maszynowym, jest to stosunkowo prosty proces, nazwany odrzutem swobodnym, w którym siła odrzutu jest równoważona masą zamka oraz napięciem sprężyny powrotnej. Jeżeli jednak włoży się nabój dużej mocy do standardowego pistoletu, działające siły staną się tak wielkie, że zamek zostanie wyrwany i cały majdan poleci w twarz strzelającego⁶.

Browning wpadł na pomysł połączenia na chwilę zamka z dodatkową masą solidnego kawałka metalu, jakim jest lufa. Połączenie to stawiało większy opór sile odrzutu dużego naboju. Po przesunięciu się o ułamek cala – na tyle, aby spowolnić odrzut – oba elementy rozdzielały się i zamek kontynuował ruch wsteczny w zwolnionym tempie. Na końcu ich wspólnej drogi połączenie wahadłowe rozdzielało obie części.

Pomysł był doskonały, ale połączenie takie stanowiło ruchomą część, a ruchome części mogą się psuć. Dlatego w nowym pistolecie Browning wprowadził wyfrezowaną w szkielecie krzywkę o nieskomplikowanym kształcie, po której musi przesunąć się zamek, aby nastąpiło jego odryglowanie. Nic prostszego pod słońcem.

Po śmierci Browninga w 1926 roku prace nad pistoletem, obecnie kaliber 9 mm, były kontynuowane przez Dieudonne’a Saive’a z Fabrique National, belgijskiej firmy zbrojeniowej. Browning prowadził w niej dużą część prac nad pistoletami. Projektanta Saive’a uznaje się za twórcę innego nowatorskiego rozwiązania w Hi-Power – magazynka mieszczącego 13 naboi. Mimo tak znacznego powiększenia magazynka broń w dalszym ciągu dobrze leżała w dłoni. W owym czasie tylko do Mausera o przedłużonym magazynku można było załadować tyle naboi.

Browning Hi-Power

Pierwszy Browning Hi-Power pojawił się w 1935 roku. Podobnie jak Colt był prosty i niezawodny i oba dobrze leżały w dłoni. Od razu zwraca to uwagę, gdy bierze się je do ręki. Po II wojnie światowej Browning stał się standardową bronią krótką NATO niemal wszędzie poza Stanami Zjednoczonymi (które oczywiście trzymają się Colta M1911A1). Został wprowadzony do użycia w ponad 50 krajach. W Browningi uzbrojone są takie elitarne jednostki, jak brytyjska Special Air Service czy Hostage Rescue Team (Zespół Ratowania Zakładników) FBI.

Mamy więc dwa podobne pistolety, oba zaprojektowane przez tego samego człowieka, oba posiadające wiele identycznych cech, stanowiące doskonałą broń dla frontowych żołnierzy. Wielokrotnie ludzie, którzy postawili na nią swoje życie i wygrali, powtarzają to samo – pistolet był lepszy niż człowiek, który go używał.

I na tym, oczywiście, polega problem. Ten, kto używa danego pistoletu, zawsze będzie jego zaprzysięgłym zwolennikiem. A więc, który z nich jest lepszy?

Powiem krótko – oba są doskonałe i nikt nigdy nie popełnił pomyłki, używając jednego z nich. Konieczne więc staje się zdefiniowanie kryterium oceny. Biorąc pod uwagę podobieństwa i pomijając drobne różnice, takie jak na przykład to, że Colt jest nieco większy od Browninga, wszystko sprowadza się w istocie do wyboru pomiędzy 13 nabojami kaliber 9 mm a 7 kaliber 0,45 cala (11,43 mm).

Browning Hi-Power (fot. Ed Heasley, U.S. Army Ordnance Museum, Aberdeen Proving Ground).

Pod tym względem Colt wygrywa w przedbiegach. Wróćmy do doświadczeń przeprowadzonych przez pułkowników Thompsona i LaGrande’a. W czasie pierwszej serii prób ustalili, że w przypadku postrzałów głowy skutek działania pocisków 9 mm i 0,45 cala jest zasadniczo podobny. Nie miało znaczenia, czy większy pocisk utkwi gdzieś w środku, a mniejszy i szybszy wyleci z drugiej strony, zabierając ze sobą połowę czaszki. Kiedy jednak uderzały w inną tkankę kostną, pojawiały się znaczne różnice, ponieważ duże, wolne pociski kaliber 0,45 cala powodowały o wiele większe uszkodzenia niż mniejsze, szybsze kaliber 9 mm. Było to jeszcze bardziej zauważalne w czasie obserwacji wychylenia zwłok, ponieważ pociski 0,45 cala, które zatrzymywały się w ciele, powodowały gwałtowniejsze kołysanie się denatów niż 9-milimetrowe, przechodzące przez nie przy wydatkowaniu proporcjonalnie mniejszej energii. Kiedy eksperymentatorzy przeszli do rzeźni, wyniki okazały się najbardziej przekonujące. Dziesięć pocisków 9 mm, wystrzelonych w płuca i wnętrzności, nie powalało wołu, ale zdarzyło się to po czterech lub pięciu wystrzałach z rewolweru Colt kaliber 0,45. Na podstawie tych doświadczeń oficerowie zalecili rządowi Stanów Zjednoczonych, aby przyjął na uzbrojenie broń, w której są używane naboje kaliber 0,45 cala. Ich ustalenia, uzyskane poprzez tak makabryczne testy, są aktualne do dziś. Colt wygrywa więc nie dlatego, że jest lepszą bronią, ale ponieważ używa się w nim lepszego naboju. Dlatego jest najlepszym bojowym pistoletem II wojny światowej.

Jednak nie dla wszystkich. Colt świetnie się spisuje w rękach doświadczonego frontowego piechura, ale mimo wszystko pozostaje „artylerią”. Jest wielki, ciężki, trudny do opanowania dla każdego niewyszkolonego użytkownika, czyli dla zdecydowanej większości żołnierzy na całym świecie.

Ci ludzie potrzebują czegoś mniejszego, lżejszego, o wiele prostszego. Potrzebują czegoś, co nie ma guziczków i dźwigienek, w którym nie trzeba martwić się bezpiecznikiem, odciąganiem zamka przed oddaniem pierwszego wystrzału. Potrzebują broni, która nigdy się nie zatnie, ponieważ dawno już zapomnieli, jak usunąć usterkę. Potrzebują możliwie jak najprostszej broni palnej, takiej, która w razie potrzeby plunie paroma pociskami, jeżeli nawet użytkownik nigdy z nią nie ćwiczył i od lat jej nie czyścił. Innymi słowy potrzebują rewolweru.

Tak jest, rewolweru. Oczywiście żaden żołnierz frontowy nie wybierze takiej broni. Nie są samopowtarzalne, ich ponowne załadowanie trwa wieki i mieszczą zaledwie sześć naboi. Ale są najlepszą bronią dla ludzi, którzy działają daleko za liniami wroga, albo dla takich jak piloci, którzy choć rzadko uczestniczą w walce na lądzie, mimo wszystko potrzebują jakiegoś zabezpieczenia. W przypadku rewolweru po prostu ściąga się język spustowy i broń strzela. Jeżeli trafi się niewypał – co w przypadku pistoletu spowoduje zacięcie – po prostu należy nacisnąć spust jeszcze raz, bębenek się obróci i następny nabój znajdzie się w odpowiednim miejscu. Jest to najprostsza, najbardziej niezawodna broń krótka.

Rewolwer Smith & Wesson kaliber 0,38

Najlepszą z tego rodzaju broni był rewolwer Smith & Wesson Victory kaliber 0,38, początkowo nazywany Military and Police Model (wzór wojskowo-policyjny), a następnie Model 10. Lekki, solidny, niezawodny i celny, był używany przez żołnierzy niemal wszędzie. Brytyjczycy zakupili, ile mogli, czyli 900 000 S & W kaliber 0,38 (określają go jako kaliber 380/200), i były tak dobre, że wojskowi woleli je od służbowych sześciostrzałowców Enfield. Brytyjczycy dostarczali je również hojną ręką organizacjom ruchu oporu w okupowanej Europie, które bardzo potrzebowały lekkiej i godnej zaufania broni krótkiej. W tym samym czasie Stany Zjednoczone zakupiły kolejne 257 000 egzemplarzy przystosowanych do nieco silniejszego naboju 0,38 special. Brytyjczycy mogli je kupić z lufami o długości 4, 5 lub 6 cali (odpowiednio 10, 12,5 i 15 cm), podczas gdy Amerykanie używali wzorów z lufami o długości 2,5 lub 4 cale (6,25 lub 10 cm). Mechanizm był typowy dla Smith & Wessona – nieco długi, ale płynny ruch języka spustowego związany z systemem napinającym, wykonany z doskonałych materiałów, dzięki czemu mógł działać wiecznie przy minimalnych zabiegach konserwacyjnych. Choć rewolwery miały dość proste wykończenie, były wyjątkowo dobrze wykonane i po 50 latach wciąż dobrze strzelają.

Rewolwer Smith & Wesson Victory (Robert Bruce Military Photo Features).

Jest to zapewne najbardziej kontrowersyjna opinia zawarta w tej książce. Już słyszę głosy oponentów: „Trzydziestkaósemka na polu walki? Przecież nawet gliniarze już jej nie używają! Obudź się, człowieku!” Otóż chodzi mi o to, że broń taka nie powinna być ani zbyt ciężka, ani zbyt wielkiego kalibru, ponieważ jest przeznaczona dla ludzi, którzy nie bardzo wiedzą, jak się nią posługiwać, i mają nadzieję, że nigdy nie będą musieli z niej strzelać. Dlatego też rewolwer kaliber 0,38, lżejszy, o słabszym odrzucie, jest bardziej przydatny niż nie tylko pistolet, ale nawet wielki stary rewolwer kaliber 0,45, potomek wspaniałych kowbojskich rewolwerów, które ważyły tonę i silnie odrzucały.

Już omawiałem problemy związane z wyborem dla tego rodzaju wojsk pistoletu kaliber 0,45, ale powinienem wyjaśnić, dlaczego zrezygnowano z przydzielania im zarówno Coltów, jak i rewolwerów S & W 0,45, które zapewniałyby prawdziwą siłę ognia.

Rzecz w tym, że dla ludzi, którzy prawdopodobnie nigdy nie użyją tej broni, siła ognia nie jest wcale taka ważna. Na przykład agenci OSS byli prawdziwymi bohaterami, ale działali w konspiracji i mieli nadzieję, że nigdy nie użyją broni palnej. Posługiwali się lekkimi pistoletami Colt, które były łatwe do ukrycia i noszenia, ale najczęściej strzelały małym pociskiem kaliber 0,32 (pistolet samopowtarzalny Colt, kaliber 7,65). Agenci brytyjskiego SOE (Special Operation Executive – Zarząd Operacji Specjalnych), szykując się do skoku za linie wroga, często brali ze sobą rewolwery S & W 0,38.

Rewolwery kaliber 0,45 miały niewątpliwie dużą siłę rażenia, ale były trudne w użyciu. Trzeba mieć wielką dłoń i długie palce, żeby dobrze się nimi posługiwać, zwłaszcza egzemplarzami z mechanizmem samonapinającym. Poza tym są koszmarnie ciężkie: rewolwer S & W 0,45 waży 1,01 kilograma, a jego odpowiednik produkcji Colta jest jeszcze cięższy i waży 1,125 kilograma. Dla porównania pistolet M1911A1 0,45 waży 1,093 kilograma. Natomiast rewolwer S & W Victory – zaledwie około 0,48 kilograma, co jest bardziej odpowiednie dla broni, która ma być użyta tylko w sytuacjach nadzwyczajnych.

S & W Model 10 ma niewielki rozmiar, pasuje do większości dłoni i łatwo nad nim zapanować. Używają go gliniarze na całym świecie: w Komendzie Policji Miasta Nowy Jork, w Królewskiej Policji w Hongkongu, w Scotland Yardzie i Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Wszyscy są z niego zadowoleni. Jest również celny. Podczas ogólnoświatowych zawodów strzeleckich w 1913 roku U.S. Rewolwer Association (Stowarzyszenie Rewolwerowe Stanów Zjednoczonych) było największą grupą uczestników i 20 z 40 ustanowionych wówczas rekordów przypadło strzelcom używających Smith & Wessonów, najczęściej model 10, choć w wersji sportowej.

I jeszcze jedno: „Gun Test”, moim zdaniem najpoważniejsze obecnie czasopismo poświęcone broni palnej, nazwało model 10 „archetypem rewolweru z systemem samonapinającym”. Co więcej, Smith & Wesson sprzedał więcej rewolwerów Military and Police i ich następców niż pozostałych typów rewolwerów razem wziętych. Innymi słowy była to wspaniała broń, jeżeli użytkownik nie znajdował się na linii frontu, i nie taka zła, kiedy na niej był. Wielu uczestników II wojny światowej uważa, że była to w ogóle najlepsza broń krótka ze wszystkich istniejących⁷.2. Pistolety maszynowe

Niewiele osób poza wojskiem i instytucjami policyjnymi wie, czym naprawdę jest pistolet maszynowy. Dla większości ludzi jest to coś, co strzela ogniem ciągłym i było używane przez gangsterów takich jak Al Capone. Częściowo mają rację, ale skoro ogień ciągły stanowi cechę wyróżniającą, to dlaczego AK-47 jest karabinkiem, a nie pistoletem maszynowym?

Aby więc zrozumieć, czym są pistolety maszynowe, musimy cofnąć się w czasie i zorientować się, dlaczego zostały skonstruowane i w jaki sposób były używane. To z kolei ukaże nam również ich charakterystyczne cechy.

Nasza opowieść zaczyna się w epoce przed I wojną światową. W owym czasie wszystkie wielkie armie wykorzystywały silne, zapewniające dużą donośność naboje karabinowe, takie jak amerykańskie 0,30-06 cala (7,62 mm), brytyjskie 0,303 cala (7,62 mm), niemieckie 7,9 mm czy rosyjskie 7,62 mm. Pozwalały one prowadzić celny ogień na odległość przynajmniej 800 do 1000 metrów i były w stanie śmiertelnie razić na odległość 1,6 kilometra, a nawet o wiele większą. Oznaczało to jednak, że bardzo kopały. Takiej siły odrzutu nie można było lekceważyć i aby jakoś ją wytłumić, karabiny musiały stać się długą i ciężką bronią.

Tak więc, gdyby ktoś chciał wystrzelić te pociski ogniem ciągłym, musiałby się liczyć z kilkuset solidnymi uderzeniami na minutę. Nie wiem, czy znalazłby się człowiek, który zniósłby coś takiego, zwłaszcza gdyby ciosy te zadawał standardowy, trzymany w rękach karabin o masie około 4 kilogramów. Dlatego też konstruktorzy, którzy starali się stworzyć broń o potężnej sile ognia, czyli to, co zostało później nazwane karabinem maszynowym (to znaczy bronią strzelającą ogniem ciągłym i używającą amunicji typu karabinowego), musieli zbudować coś dużego i co więcej, ustawionego na solidnej, nieporęcznej i bardzo, ale to bardzo wytrzymałej podstawie, która byłaby w stanie pochłonąć wstrząsy. Niemiecki MG08, typowy karabin maszynowy z czasów I wojny światowej, ważył 22 kilogramy, a jego trójnóg – kolejne 34,65 kilograma. Z powodu tej masy i uzyskiwanej donośności pierwsze podstawy karabinów maszynowych przypominały bardziej lawety artyleryjskie i początkowo karabiny maszynowe były używane jak armaty polowe i ustawiane na kołach za linią frontu. Na początku I wojny światowej wszystkie armie wprowadziły znacznie prostsze trójnogi (chociaż w dalszym ciągu masywne według późniejszych standardów) i umieściły kaemy w okopach na pierwszej linii, skąd prowadziły morderczy ogień.

Silny nabój dawał karabinowi maszynowemu wielką siłę rażenia, ale oznaczał również, że znajdujący się w wyposażeniu każdego żołnierza standardowy karabin był ciężką i niewygodną bronią. Natomiast wojna w okopach toczyła się na niewielką odległość. Pozycje często dzieliło zaledwie 100–200 metrów, po co więc komu był karabin strzelający na odległość 1,5 kilometra? Jeszcze bardziej problematyczna była sytuacja, kiedy tyraliera żołnierzy wpadała do okopów wroga. Tutaj długie, standardowe karabiny stawały się prawdziwą zawadą i w tych zakamarkach były szalenie nieporęczne. Poza tym miały najczęściej zaledwie pięć naboi, a przecież w czasie prowadzonej na bardzo bliski dystans niewiarygodnie intensywnej walki potrzebna była duża siła ognia. Żołnierze walczący w okopach woleli posługiwać się bronią krótką, granatami, a nawet tak prymitywnym, służącym do walki wręcz orężem, jak wyostrzone łopatki saperskie, do których nigdy nie brakowało amunicji i które nigdy nie przestawały zabijać.

W 1917 roku Niemcy zaczęli realizować nowe koncepcje, które miały pomóc im przełamać pat na froncie zachodnim, wymagające nowych narzędzi walki. Wszystkie wielkie armie stosowały wówczas bezpośrednie szturmy, ustawiając żołnierzy w długie tyraliery, aby przełamywali linie wroga samą przewagą liczebną. Większość z nich jednak po prostu ginęła, nie osiągając celu.

Niemcy zamiast tego stworzyli oddziały szturmowe, niewielkie grupki piechurów, którzy poruszali się bez zbytniego obciążenia, zygzakami, wykorzystując wszelkie możliwe ukrycia, unikając przeszkód i punktów umocnionych do chwili dotarcia do wyznaczonych celów. Wtedy musieli działać szybko, wykorzystując niszczącą, przygniatającą siłę ognia. Służyły im do tego ręczne granaty, ale potrzeba było czegoś więcej.

Problem był prosty. Jak sprawić, żeby broń strzelała ogniem ciągłym, ale mógł się nią sprawnie posługiwać pojedynczy żołnierz, nie obawiając się przy tym, że karabin wywichnie mu ramię? Rozglądając się wokół, Niemcy znaleźli odpowiedź w rozwiązaniu, które po raz pierwszy zastosowali Włosi, ale właściwie nie wykorzystali go w praktyce. Synowie Rzymu skonstruowali karabin maszynowy Vilar Perosa, broń umieszczoną na równie masywnej podstawie jak wszystkie inne kaemy, w której jednak używano nie naboi karabinowych, ale o wiele słabszych pistoletowych.

Niemieccy projektanci uznali, że jest to właściwa odpowiedź. Z pistoletów strzela się, trzymając je w jednej ręce, i nie przyciska się do ramienia masywnej kolby, w jaką zaopatrzony jest karabin. W związku z czym używane w nich naboje muszą być zdecydowanie słabsze niż karabinowe. Oznacza to również, że powodują niewielki odrzut i prowadzenie nimi ciągłego ognia z broni o standardowych rozmiarach nie stwarza problemów przeciętnemu żołnierzowi⁸. Oczywiście pociski nie lecą daleko, zazwyczaj przy ogniu celowanym na odległość 25–50, najwyżej 100 metrów, ale podczas walki w okopach całkowicie to wystarczało. Jedna z najwcześniejszych broni tego rodzaju, Thompson, był nazywany w ogłoszeniach reklamowych „miotłą okopową”, mógł szybko i dokładnie wymieść z transzei żołnierzy przeciwnika.

Tak właśnie narodził się pistolet maszynowy, którego definicja jest teraz jasna – to broń palna wyposażona w kolbę, strzelająca ogniem ciągłym, w której jest używana amunicja pistoletowa. Jeżeli skreślimy to ostatnie kryterium (jak ma to miejsce w przypadku karabinków szturmowych, w których stosuje się nabój pośredni, o czym będzie mowa w następnym rozdziale), otrzymuje się całkowicie odmienną broń.

Pistolet maszynowy nigdy nie miał łatwego życia. Żołnierze starej daty unikali go, początkowo dlatego, że uważali, iż prawdziwy wiarus woli prowadzić celowany ogień na dużą odległość (co wcale nie było prawdą), a później ze względu na to, że wczesnych wersji tej broni używały amerykańskie gangi w czasie prohibicji i Irlandzka Armia Republikańska – IRA. Brytyjskie władze wojskowe nazywały je w oficjalnych dokumentach „bronią gangsterską” i odmawiały ich kupowania. Działo się tak, dopóki na początku II wojny światowej Anglicy nie natknęli się na silny ogień niemieckich Schmeisserów⁹, i nie uznali, że chcą ich mieć jak najwięcej, i zaczęli nadrabiać zaległości.

Po wojnie broń ta szybko przestała cieszyć się uznaniem, ponieważ pojawił się karabinek szturmowy, który umiał zrobić to samo co peem, ale o wiele lepiej (znowu, patrz następny rozdział). Dopiero specjalistyczne działania jednostek antyterrorystycznych przywróciły do łask pistolety maszynowe, ponieważ okazały się one doskonałym narzędziem do prowadzenia intensywnej walki na małe odległości. Oprócz takich wyspecjalizowanych formacji używa ich również kilka jednostek liniowych – na przykład podczas wojny w Zatoce w 1991 roku amerykańscy czołgiści mieli peemy M-3 Grease Gun w czołgach Abrams i traktowali je jako uzbrojenie pomocnicze.

Z tej krótkiej historii pistoletów maszynowych wynika, że ich najlepszymi latami była II wojna światowa. Do historii broni palnej weszło wiele wspaniałych peemów – poczynając od amerykańskiego tommyguna, kończąc na brytyjskim Stenie. Naszym zadaniem jest wybranie najlepszego.

Znowu zamierzam podzielić ten rodzaj broni na dwie kategorie, ze względu na sposób podejścia do projektowania i produkcji pistoletów maszynowych. W pierwszej w większym stopniu kładzie się nacisk na sztukę rusznikarską – tu broń jest pięknie wykończona, zarówno jej części drewniane, jak i metalowe – przy czym te ostatnie są frezowane z bloków stali. Każdy żołnierz, który posiadał taką broń, uwielbiał ją, a pracownicy służb uzbrojenia podziwiali doskonałe wykonawstwo za każdym razem, kiedy mieli możność rozłożyć takie cudo na części.

Broń taką można nazwać rękodziełem. Ale istnieje też broń utylitarna. Pistolety maszynowe były i są w dalszym ciągu jedną z najprostszych do wykonania broni i w wielu przypadkach taniej jest je wyprodukować niż broń krótką. Stosuje się w nich najprostszą z możliwych zasadę swobodnego zamka, wymagającą prostych mechanizmów, w których występuje niewiele ruchomych części. Jeżeli są wykonywane w prymitywny sposób, z tłoczonymi częściami metalowymi, mogą być produkowane masowo. Oczywiście będą one o wiele mniej celne niż tamte dzieła sztuki, ale mogą okazać się w równym stopniu niezawodne. Były pomyślane jako „rozpylacze”, a nie broń strzelca wyborowego, a tanie, łatwe w produkcji wersje pozwalały wyposażyć całe armie w ręczną broń strzelającą ogniem ciągłym.

PIĘKNOŚCI

Zacznijmy od ślicznotek. W czasie II wojny światowej było wiele bardzo dobrych pistoletów maszynowych, ale trzy z nich można nazwać doskonałymi: Berettę 1938a, Suomi i Owena.

Beretta 1938a

Roy Dunlap zaciągnął się do Wojsk Lądowych Stanów Zjednoczonych w 1942 roku i ponieważ był już wówczas doświadczonym rusznikarzem, nic dziwnego, że wylądował w Wydziale Uzbrojenia. Służył w Europie i na Pacyfiku, a w wydanych w 1948 roku pamiętnikach Ordnance Went Up Front, stwierdził, że Beretta wz. 1938a była jego „ulubioną bronią w tej klasie”. Wiele osób przyznałoby mu rację¹⁰.

Peem Beretta był pod każdym względem zachwycającą rzeczą. Zaprojektowany przez Tullia Marengoniego i produkowany przez Pietra Berettę, miał dwa języki spustowe – jeden do strzelania ogniem pojedynczym, drugi zaś ciągłym, a stosowane w nim magazynki mieściły 10, 20 lub 40 naboi. Należał, do najlepszych konstrukcji, jakie kiedykolwiek opracowano, i stanowił, punkt wyjścia przy projektowaniu magazynka do słynnego, powojennego Uzi. Beretty zawsze należały do najlepszych pistoletów maszynowych i niezawodność tej broni była zdecydowanie powyżej przeciętnej. Większość zacięć wynikała z wadliwego zasilania z kiepsko wykonanego magazynka, nie z innych przyczyn. Większość części, a zwłaszcza zamek, była wykonana bardzo precyzyjnie z bloku stalowego.

Pistolet maszynowy Beretta 1938a (fot. Ed Heasley, U.S. Army Ordnance Museum, Aberdeen Proving Ground).

Przede wszystkim Beretta odznaczała się idealnym wyważeniem, co jest najtrudniejsze do osiągnięcia. Każdy potwierdza, że posługiwanie się nią było rozkoszą, ponieważ cudownie leżała w rękach. Terry Gander, który pisze o broni ręcznej do „Jane’s”, uważa, że był to jeden z najdoskonalszych pistoletów maszynowych wszech czasów pod względem jakości wykonania i niezawodności. Mullin, jeden z niewielu współczesnych autorów, który rzeczywiście strzelał z wszystkich rodzajów broni, o których pisze, twierdzi, że strzelanie z Beretty w pozycji stojąc z wolnej ręki i z pozycji klęcząc było łatwe, że peem był „świetnie wyważony” i stanowił „arcydzieło”¹¹. Dunlap uważa, że „strzelało się z niego łatwo i wygodnie” jak z „dwudziestkidwójki^() (…) i była to czysta przyjemność”, oraz dodaje: „Nikt nie zawracał sobie głowy żadnym innym pistoletem maszynowym, jeżeli mógł zdobyć Berettę M38 (…) Lubili go nawet Niemcy, którzy nienawidzili przyznawać, że ktoś oprócz nich zdołał wyprodukować coś dobrego”.

Koniec wersji demonstracyjnej.Przypisy dolne

^() Broń półautomatyczna to taka, w której wystrzał następuje przy każdorazowym naciśnięciu spustu, natomiast broń maszynowa lub automatyczna prowadzi ogień przez cały czas, kiedy naciśnięty jest język spustowy. Jednakże wyłącznie w przypadku pistoletów, broń półautomatyczna często jest określana jako „automatyczna”. Pogmatwane, prawda? (przyp. autora). W przypadku polskiej terminologii tego rodzaju pomieszanie terminologii nie występuje, ponieważ to, co w anglojęzycznej terminologii jest nazywane bronią półautomatyczną, w polskiej jest określane jako broń samopowtarzalna i ten termin będzie stosowany w przekładzie (przyp. tłum.).

^() Aby zrozumieć różnicę pomiędzy bronią krótką pojedynczego i podwójnego działania, należy zwrócić w pierwszym rzędzie uwagę na fakt, że do oddania wystrzału potrzebne są dwie czynności – napięcie kurka i zwolnienie go. W przypadku broni pojedynczego działania tylko jedną z tych czynności wykonujemy, ściągając spust. Proszę przypomnieć sobie kowbojski sześciostrzałowy rewolwer – posługujący się nim strzelec odciągał najpierw kurek kciukiem, a następnie ściągał spust, żeby oddać strzał. W broni podwójnego działania ściągnięcie spustu powoduje najpierw napięcie kurka, a następnie zwolnienie go – jeden ruch języka spustowego powoduje dwa działania, choć w rezultacie spust jest bardziej twardy i jego ściągnięcie trwa dłużej. W polskiej terminologii broń podwójnego działania jest też nazywana bronią z systemem samonapinającym (przyp. tłum.).

^() Luger P08, bardziej znany jako parabellum (przyp. tłum.).

^() Pistolet kaliber 0,22 (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: