Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Norra Latin - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Norra Latin - ebook

Szkoła Norra Latin skrywa straszliwą tajemnicę – wiele lat temu, podczas spektaklu Snu Nocy Letniej Shakespeare’a jeden z nauczycieli zmarł na deskach sceny teatralnej. Choć prasa i grono pedagogiczne twierdzi, że był to jedynie nieszczęśliwy wypadek, wokół tego tragicznego wydarzenia narosło wiele legend... Wszystko to brzmi jak typowa bajka dla nowych uczniów, których starsi koledzy chcą przestraszyć pierwszego dnia szkoły. Ale czy na pewno?

W momencie, gdy do szkoły, do klasy o profilu teatralnym, trafiają Clea i Tamar, zaczynają się dziać wokół nich dziwne rzeczy...

Losy nastolatek, choć skrajnie się od siebie różnią, zostają wplecione w jedną, tajemniczą historię. Autorka po mistrzowsku buduje napięcie, z każdą stroną odkrywa jedynie rąbek tajemnicy Norra Latin. Z całą pewnością jest to lektura, od której trudno się oderwać!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8057-390-1
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Sztokholm 2017

Na przełomie XIX i XX wieku w centrum Sztokholmu powstało pięć dużych szkół średnich: Norra Latin, Södra Latin, Norra Real, Östra Real i Kungsholmens Gymnasium.

Pięć okazałych kamiennych budynków przystosowanych do innych czasów, do magistrów i profesorów, lekcji łaciny oraz porannych modlitw. Teraz te piękne placówki są mało nowoczesne i z trudem mieszczą dzisiejszą liczbę uczniów. Mimo to uczęszcza do nich młodzież z całego Sztokholmu, przepycha się łokciami, biegając w górę i w dół po wyślizganych kamiennych schodach. Ale do Norra Latin już nie.

Szkołę zamknięto blisko sto lat po jej otwarciu w tysiąc osiemset osiemdziesiątym roku w obecności króla Oscara II. Okazało się, że w dzielnicy Norrmalm nie jest potrzebne liceum ogólnokształcące. Budynek szkoły odrestaurowano i przekształcono w centrum konferencyjne. Rewizorzy popijają kawę przy stolikach w zakrytych szklanych dachem atriach, w których kiedyś odbywały się szkolne potańcówki. Zarząd odbywa posiedzenia w dawnej pracowni biologicznej.

Tak to wygląda w rzeczywistości.

Ale w tej powieści Sztokholm nigdy nie zamknął liceum Norra Latin. Uczniowie wciąż biegają tutaj krużgankami, występują w auli, jedzą lody na trawniku przed wejściem głównym i grają w piłkę na dużym boisku na tyłach budynku.

W Sztokholmie przedstawionym w niniejszej książce Norra Latin jest jednym z prestiżowych liceów, do których trudno się dostać i w którym jest klasa o profilu teatralnym.

Poza tym Szwecja i jej stolica przedstawione w niniejszej powieści są prawie takie same jak w rzeczywistości.

Prawie.CLEA

– Zadam ci teraz kilka pytań.

Policjantka w mundurze kuca przede mną i próbuje nawiązać kontakt wzrokowy. Ciemne oczy, śniada cera, czarne włosy. Jej spokojny głos daje poczucie bezpieczeństwa. Rozmawia ze mną. Zadaje mi pytania. Nie wiem, co odpowiadam, o ile w ogóle odpowiadam. Nie pamiętam, kiedy okryła mnie kocem. Czy to w ogóle była ona?

Jak się tutaj znalazłam?

Na elewacji Norra Latin pulsują niebieskie światła, a mnie się wydaje, że oglądam jakiś serial. Policjant wychodzący głównym wejściem, ratownik medyczny wysiadający z karetki, rozmawiający ze sobą ochroniarze z firmy ochroniarskiej – oni wszyscy to statyści. Ich praca polega na tworzeniu naturalnego tła i skrupulatnie wypełniają polecenia.

– Clea?

Ja mam niewielką rolę. Szesnastolatki. Ofiary. Świadka. Pojawiam się zaledwie w kilku scenach. Policjantka wymawiająca moje imię gra pewnie większą, drugoplanową rolę. Może widzowie będą śledzić w serialu jej życie rodzinne. Prawdopodobnie za dużo pracuje, a w domu czekają na nią rozczarowany partner i dwójka dzieci, które już śpią, gdy w nocy zakrada się do ich pokoju i ze smutkiem całuje je w czoło.

– Clea? – powtarza policjantka. – Kto to zrobił?

Gdzieś tutaj są jeszcze śledczy. Główni bohaterowie próbujący zrozumieć, co tak naprawdę się stało i dlaczego. Szukam ich wzrokiem, lecz nie widzę nikogo, kto pasowałby do tej roli. W moją stronę nie zmierza posuwistym krokiem żaden posiwiały komisarz w średnim wieku ubrany w płaszcz trzepoczący na wietrze. Żaden przystojny i błyskotliwy śledczy z zaburzeniami utrudniającymi mu życie społeczne.

Nie mam zielonego pojęcia, jak to wygląda w rzeczywistości.

– Clea? – kolejny raz mówi drugoplanowa policjantka.

Teraz siedzi na ławce obok mnie. Woń metalu. Miedzi. Chowam dłonie pod koc.

– Co tam się właściwie stało? – pyta. – Czy ktoś jeszcze jest ranny? Kto tam był oprócz ciebie?

Zeszłoroczne liście na ziemi, chociaż jest wiosna. Marzec, niebawem kwiecień. Zmierzamy ku jaśniejszym czasom. Widziałam przebiśniegi i krokusy. Przebiśniegi i krokusy. „Zmierzamy ku jaśniejszym czasom”.

– Tim – odpowiadam słabym głosem, nieomal szeptem. – Tim tam był. Tim Helander.

– Wiemy.

Kamera robi zbliżenie na twarz policjantki. Jej spojrzenie jest wnikliwe i zatroskane. Może mimo wszystko gra główną rolę.

– Nic mu nie jest? – pytam.

– Nie mam jeszcze wszystkich informacji, ale jest w dobrych rękach. Możesz mi opowiedzieć, co się wydarzyło?

Opowiedzieć.

W jej ustach to brzmi tak prosto.

Kiedyś myślałam, że wszystko jest dość proste. Kiedyś myślałam, że znam świat, ludzi i siebie samą.

„Możesz mi opowiedzieć, co się wydarzyło?”

Jak mam to zrobić, skoro nie wiem, co jest prawdą. Skoro nawet nie jestem do końca pewna, co jest rzeczywiste.

Kiedyś tyle rzeczy było dla mnie oczywistych.

Że magia nie istnieje.

Że mogę polegać na Timie. Mimo wszystko.

Że wiem, kim jestem.

Że Tamar Lominadze to oceniająca sucz – tak myślałam dość długo.

Wszystko to okazało się nieprawdą i teraz nie jestem już nawet pewna, jak się oddycha. Naprawdę mam wrażenie, że zapomniałam, jak to się robi.

– Wcześniej wymieniłaś inne nazwisko – przypomina policjantka. – Kim jest Erling Jensen? Czy to on za tym stoi?

Śmiech. Nieludzki śmiech, którego nigdy nie zapomnę. Spoglądam w kierunku szkoły, na niebieskie światła pulsujące jak serce. Niebieski kolor działa uspokajająco. Myśl o niebieskim. Niebieskie świata. Niebieskie światła. Niebieski. Myśl o drzewach.

Marznę, zacieram dłonie, by je rozgrzać. Czuję lepką krew.

– Czyja to krew, Clea?

Nóż. Co tak naprawdę się stało?

– Ten Erling Jensen, czy on też był w auli?

– Proszę nie wypowiadać jego imienia – szepczę i teraz cała się trzęsę, jest mi zimno, przygryzam wargę tak mocno, że zaczyna krwawić.

Gwiazdy spadające z nieba i tańczące wokół nas. Tamar, która chwyta mnie ze rękę.

– Tamar... – mówię. – Tamar Lominadze. Jest tutaj?

Policjantka marszczy czoło.

Widzę, że zaraz udzieli mi odpowiedzi.

A ja nie chcę wiedzieć, chcę zakryć uszy, chcę krzyczeć.TAMAR

Jedno powinno być jasne:

Dobrze mi się żyło w Östersund.

Członkowie mojej rodziny mnie kochali, a ja kochałam ich. Nie byłam samotna, nikt mi nie dokuczał. Razem z przyjaciółmi określaliśmy się mianem wyobcowanych, lecz tak naprawdę nie byliśmy jakoś bardzo wykluczeni. Jasne, musieliśmy się mierzyć z różnymi nieprzyjemnościami, ale nie my jedni cierpieliśmy z tego powodu.

Wiedzieliśmy, jak to jest nie dostać listu z Hogwartu w dniu jedenastych urodzin. Wiedzieliśmy, jak to jest zakochać się w bohaterze kreskówki. Poznaliśmy się, bo kochaliśmy te same rzeczy, a potem się zaprzyjaźniliśmy. Razem przechodziliśmy przez wszystkie trudności i problemy.

Byłam idiotką, ale szczęśliwą idiotką. Nie uciekłam do Sztokholmu, tylko przeprowadziłam się tutaj z miłości do teatru.

Podążaj za swoimi marzeniami, mówią wszyscy. I ja właśnie to zrobiłam. To były moje marzenia i moja decyzja rozpętała to wszystko.

A przynajmniej tak mi się wydaje.

Ale może jest tak, jak twierdzi Sam i nie mamy wolnej woli. Kieruje nami rodzaj wewnętrznego oprogramowania, na które mamy tak znikomy wpływ jak na bicie serca i ruchy robaczkowe jelit, a decyzje zapadają na długo, zanim je w swoim przekonaniu podejmiemy.

Może istnieje jakaś siła wyższa, która już zdecydowała, jak będzie wyglądało nasze życie.

A może wszystko jest tylko dziełem przypadku.

Może rację miał ktoś, kto powiedział, że to, co niektórzy nazywają przypadkiem albo losem, to rodzaj magii.

Oto co się wydarzyło.CLEA

Gdzie historie mają swój początek?

Nie chodzi mi tutaj o wymyśloną opowieść, tylko o coś, co wydarzyło się naprawdę. Skąd wiemy, co jest strzałem startowym, tą chwilą, kiedy wszystko się zaczyna?

Policja nigdy się nie dowie, co się wydarzyło w Norra Latin tamtej marcowej nocy.

Ale gdybym miała o tym opowiedzieć, gdybym miała połączyć wydarzenia w spójną historię, to pewnie zaczęłabym tak:

Mam osiem lat i leżę za czerwoną kanapą w naszym salonie. Jest wieczór i palą się wszystkie lampy, z wyjątkiem tej u sufitu, ponieważ mama uważa, że świeci zbyt mocno. Na kanapie siedzi mama i rozmawia z Margot Wallenius. Ja leżę na brzuchu i gram na telefonie, ale nie mogę się skoncentrować, bo nie potrafię odciąć się od ich głosów.

Margot jest w moim życiu od zawsze. Różni się od babci i innych znanych mi starych ludzi. Margot mnie nie rozpieszcza, nie przymila się. Zadaje pytania i uważnie słucha moich odpowiedzi. Czasami mnie pilnuje i wtedy puszcza mi czarno-białe filmy. Mój ulubiony to Kapitan Blood, opowiada o piracie. Margot nigdy nie jest cicho, gdy oglądamy film. Opowiada o aktorach i reżyserach, scenarzystach i producentach. Wie wszystko. Podziwiam ją, choć równocześnie trochę jej się boję. Kiedy wchodzi do pokoju, w powietrzu wyczuwa się napięcie.

Teraz rozmawiają z mamą o sztuce, którą Margot ma reżyserować. Medea. Została napisana tysiąc lat temu w Grecji i opowiada o Medei zdradzonej przez męża Jazona, dla którego wszystko poświęciła. Medea mści się na nim, mordując ich synów. Uważam, że to bardzo dziwna zemsta, skoro to były również jej dzieci. Mama chyba zapomniała, że leżę za kanapą. Zazwyczaj nie lubi, gdy słucham takich rzeczy. Ale ja przecież wiem, że to bajka, a w bajkach pojawiają się mroczne historie, jak w tej o Jasiu i Małgosi, których ojciec porzucił w lesie.

Margot i mama rozmawiają o budowaniu roli i innych skomplikowanych dla mnie rzeczach. Z tego, co zrozumiałam, mama ma zagrać Medeę, a Jack Helander Jazona, tego dupka, jak to ujęła mama, który był mężem Medei. Mama i Jack znają się jeszcze z liceum, chodzili do jednej klasy. Grali ze sobą wiele razy. Jack ma syna o imieniu Tim, starszego ode mnie o rok i gdy słyszę, że to on ma zagrać jedno z dzieci Medei i Jazona, eksploduje we mnie zazdrość.

Oboje z Timem wychowujemy się w teatrze i na planach filmowych, ale podczas gdy Tim zagrał już kilka niewielkich ról, ja nigdy nie miałam takiej szansy. Próbuję przekonywać mamę, lecz ona za każdym razem mówi nie. Twierdzi, że mogę poczekać, aż będę wystarczająco duża, żeby wiedzieć, „w co się pakuję”. Jakbym tego nie wiedziała, obserwując ją przez całe moje życie.

Podnoszę się, a mama aż podskakuje. Naprawdę zapomniała, że tu jestem. Margot spogląda na mnie ostro. Moje policzki płoną.

– Chcę zagrać drugie dziecko – oświadczam, przewieszając się przez kanapę w kierunku mamy. – Skoro Jack bierze swojego syna, to ty możesz chyba wziąć mnie?

– Kochanie, to dwaj chłopcy.

Mówi tak, żeby się wykręcić, wiem to.

– To bez znaczenia – stwierdzam, wbijając w nią wzrok. – W Wieczorze Trzech Króli zagrałaś Violę, która udawała, że jest chłopakiem. Poza tym Tim ma tak samo długie włosy jak ja. Chłopcy miewają długie włosy.

– To okrutna sztuka! – oświadcza mama.

– Ale ja chcę – mówię, po czym zwracam się do Margot, bo wiem, że to reżyser o wszystkim decyduje: – Proszę.

– Jeśli o mnie chodzi, to się zgadzam – oznajmia Margot. – Ostatnie słowo należy jednak do twojej mamy.

Przez trzy dni marudzę mamie. Tym razem nie zamierzam się poddać. I mam wrażenie, że Margot mnie popiera.

– To okrutna sztuka! – powtarza mama trzeciego wieczoru.

Leży obok mnie na łóżku i czyta mi na głos Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa.

– Ale mamo, przecież wiem, że to na niby – wzdycham. – Poza tym to chyba dobrze, jeśli twoje prawdziwe dziecko zagra twoje dziecko. Twoja rola tylko na tym skorzysta.

Mama parska śmiechem, ja zaś uświadamiam sobie, jak absurdalnie musiały zabrzmieć w moich ustach te słowa. Słowa zasłyszane przeze mnie, a wypowiadane przez jej przyjaciół w różnych sytuacjach, na poważnie i dla żartu.

– Wiesz, że będziecie się wymieniać z dwójką innych dzieci? – uprzedza mama. – Czyli nie będziesz grała w każdym spektaklu.

Mocno ją ściskam. Zgodziła się.

Nadszedł dzień premiery i czekam z mamą za kulisami, położyła mi dłoń na karku. Tim stoi po jej drugiej stronie. Słucham aktorów grających na scenie. Słowa padają niczym czyste krople wody. Widownię spowija ciemność. Nieomal słyszę, jak słuchają. Ich koncentrację. Aktorzy tkają między sobą a publicznością sieć z pięknych nici. Czuję jej wibracje.

Za chwilę mam wyjść na scenę razem z mamą i Timem. Jego tata Jack też tu gdzieś jest, lecz w tym momencie go nie widzę.

Spoglądam na twarz mamy. Teraz wciąż jest moją mamą, choć na twarzy ma grubą warstwę teatralnej charakteryzacji, ale na scenie staje się kimś obcym. To trochę nieprzyjemne, lecz fascynujące zarazem. Wczoraj, na próbie generalnej, idąc boso po scenie, też stałam się kimś innym. Moją pustkę wypełniło światło. Stałam się wyraźna.

Mama zamyka oczy, a ja się zastanawiam, czy powtarza swoje kwestie. Każdego wieczoru leży w wannie i recytuje. Ja nic nie mówię w tej sztuce, ale w głowie opowiadam sobie historię o dzieciach Medei i Jazona, nieświadomych swojego strasznego losu. Ja wiem, lecz syn Medei nie wie, że sztuka kończy się tym, że nasza matka nas zabija.

Mama popycha nas ku sobie, mnie i Tima. Moja zimna dłoń w jego ciepłej dłoni. Tim wpatruje się przed siebie pustym wzrokiem. Przygryza wargę. Jego długie, kasztanowe włosy są zaplecione, dokładnie tak jak moje.

Zastanawiam się, czy czuje to co ja, że to, co robimy, jest magiczne. Zastanawiam się, czy czuje te nici ciągnące nas na scenę.

Po spektaklu wszyscy są zadowoleni. Brawa trwają bez końca. Publiczność raz za razem wywołuje nas na scenę. Kwiaty stojące w czarnych plastikowych wiaderkach zostają rozdane.

Zbieramy się w foyer na popremierowy toast. Wciąż jestem na boso i pod stopami czuję miękką, grubą wykładzinę. Za oknami panuje kompletna ciemność, ludzie mijający teatr nie mają pojęcia, że tutaj jest całkiem inny świat. Jack podnosi mamę i robi z nią kilka obrotów, a wszyscy się śmieją. Nawet Tim lekko się uśmiecha, gdy na chwilę odrywa wzrok od gry na swoim telefonie. Mam wrażenie, że jesteśmy jedną rodziną, my, którzy pracowaliśmy nad tym spektaklem. Moja normalna rodzina jest bardzo mała, składa się z mamy, babci mieszkającej w Helsinkach i ojca, z którym widuję się tylko od czasu do czasu. Ta teatralna rodzina jest dużo większa. Czuję ogromne podekscytowanie i myślę, że dzisiejszego wieczoru nie zasnę.

Jack unosi swój kieliszek i wskazuje palcem wiszący na ścianie stary portret przedstawiający jego dziadka ze strony matki, wielkiego aktora i reżysera. Jack mówi, że jest coś wyjątkowego w tym, że ten zawód przechodzi w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie.

– Niczym pochodnia olimpijska – stwierdza, patrząc na Tima, który znowu podnosi wzrok znad swojej komórki i napotyka spojrzenie ojca z powagą dla mnie zaskakującą.

Margot podchodzi i podaje mi rękę.

– Gratuluję pierwszej premiery – oznajmia.

– Dziękuję – mówię.

Uśmiecha się do mnie, a ja chcę jej wyjaśnić, co czuję, że teatr zarówno daje poczucie bezpieczeństwa, jak i oczarowuje, lecz mam świadomość, że ona już to wie.

– Chcę zostać aktorką – oświadczam.

– Już nią jesteś, Cleo – mówi Margot.

W jej głosie jest duma i zarazem smutek. A może tylko ja tak to pamiętam.

.

Mam jedenaście lat. Tim i ja siedzimy po przeciwległych stronach czerwonej kanapy. Wtedy stała w salonie, teraz znajduje się w moim pokoju. Za zamkniętymi drzwiami słychać muzykę i hałaśliwe głosy oraz śmiechy dorosłych. Do salonu przenika słaba woń dymu papierosowego. Koniec końców na imprezie mamy zawsze znajdzie się ktoś, kto pali w domu.

W pokoju panuje ciemność, światło jest zgaszone. Na ławie leży mój laptop, na ekranie widać kobietę na łóżku. Jej ciałem wstrząsają silne konwulsje, ryczy jak dzikie zwierzę. Trzyma ją dwóch mężczyzn. Tim zawsze chce oglądać horrory. Ja chcę i nie chcę. Potem nie mogę zasnąć, nawiedzają mnie straszne obrazy. Ale i tak je oglądam. Towarzyszy temu dreszczyk emocji. To jak jazda kolejką górską. Kiedy oglądam jakiś horror z Gabi, Angelicą i innymi koleżankami, zazwyczaj krzyczymy i chowamy się za siebie. Wrzeszczymy i śmiejemy się jednocześnie, aż w końcu nie wiemy, czy krzyczymy ze śmiechu, czy ze strachu.

Tim uznałby mnie za śmieszną, gdybym zaczęła krzyczeć. Jego twarz jest tak samo odprężona podczas oglądania egzorcyzmów, jak wtedy, gdy w dzieciństwie oglądaliśmy Shreka. Staram się, by moja twarz również nie wyrażała żadnych emocji. Czasami Tim zerka na mnie po jakiejś wyjątkowo okropnej scenie. To jest jak test. Chcę go zdać.

– Słuchaj... – mówi.

Nie odrywa wzroku od ekranu, na którym ta kobieta rozdrapuje sobie twarz.

– Tak? – pytam.

Odwraca się ku mnie. Jego długie włosy przyklejają się do podłokietnika, rozkładają się za jego głową niczym wachlarz. Wielu ludzi bierze go za dziewczynę, ale nigdy nikt się z niego nie nabija. Nie tylko dlatego, że Tim zawsze ma najnowszą komórkę i gry. Nie tylko dlatego, że jego ojciec zaczął dostawać role w międzynarodowych filmach i serialach. Tim roztacza wokół siebie aurę tego, że wszystko, co robi, jest słuszne, cokolwiek to jest. Ci, którzy go spotykają, chcą mu zaimponować, nawet dorośli. Jest najpopularniejszym chłopakiem w swojej szkole, powiedziała mi o tym jedna dziewczyna na balecie. I wszystko mu uchodzi na sucho.

– Słyszałaś o Norra Latin? – pyta Tim.

Przed oczami mam jasny budynek z kamienia. Znajduje się niedaleko Tegnérlunden, parku, przy którym mieszkamy. Mama zazwyczaj wskazuje go palcem i mówi, że się tam uczyła, jakbym już zdążyła o tym zapomnieć od ostatniego razu, gdy mi o tym opowiadała. „Chodziłam z tatą Tima do jednej klasy – mówi z lekkim uśmiechem. – Rany, jacy byliśmy młodzi”. Dla mnie uczniowie liceum krążący po naszej okolicy wyglądają na prawie dorosłych. Nie mogę się doczekać, aż stanę się jedną z nich. Już zdecydowałam, że będę się starać o przyjęcie do klasy o profilu teatralnym w Norra Latin.

– Tak, przecież moja mama i twój tata chodzili do jednej klasy – przypominam.

– Wspominała coś o tej szkole? – dopytuje.

– Że lubiła tam chodzić.

– Nic więcej?

Świdruje mnie wzrokiem. Żałuję, że nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat.

– Czy ja wiem, nic specjalnego...

Tim zaciska usta. Zerka na ekran. Mężczyźni kładą kobietę na łóżku, jeden z nich czyta łacińskie formułki z jakiejś książki. Obok nich stoi starsza kobieta i płacze, przyciska krucyfiks do piersi.

– A czemu pytasz?

– Tata opowiedział mi o pewnej sprawie.

Znowu na mnie patrzy. Mierzy mnie wzrokiem. Jakby próbował ocenić, czy jestem godna zaufania. Staram się na taką wyglądać. Na zainteresowaną, ale niezbyt zainteresowaną.

– To okropna rzecz. Jesteś pewna, że chcesz to usłyszeć?

– Jasne – odpowiadam, podciągam nogi i opieram kolana o oparcie kanapy.

– Okej.

Wolno kiwa głową, jakby naprawdę mierzył się z całą tą sytuacją, przygotowywał się psychicznie. Jego tata robi podobny gest. Zastanawiam się, czy Tim jest tego świadomy.

– Kiedyś Norra Latin była szkołą dla chłopców – zaczyna. – Podczas drugiej wojny światowej coś się tam wydarzyło. Pracował tam wtedy pewien nauczyciel, który lubił uprzykrzać życie innym. Przy każdej okazji wymierzał uczniom baty. W tamtych czasach to było dozwolone. Ale raz posunął się za daleko. Zatłukł na śmierć chłopaka w twoim wieku. Nie wiadomo, co zrobił z ciałem, lecz od tamtego czasu w szkole pojawia się duch. Mały chłopiec o czarnych oczach z rozległymi ranami i siniakami na twarzy i rękach. Pyta, czy profesor wciąż jest na niego zły.

Zastanawiam się, czy to rzeczywiście tata Tima wyjawił mu te szczegóły, czy Tim je wymyślił. Ciągle zmyśla, od zawsze. Ale nie kłamie, żeby móc krzyknąć: „Ha ha, oszukałem cię!”. Raczej chodzi o to, że różnica między prawdą a kłamstwem nie jest dla niego istotna. Tworzy swoją własną rzeczywistość, która wciąga mimo woli. Chociaż podejrzewam, że Tim właśnie skłamał, to jego słowa przyprawiają mnie o dreszcze.

– Tak czy owak, ten zamordowany chłopak miał starszego brata, który uczył się w Norra Latin. Nazywał się Erling Jensen i wiedział, co ten nauczyciel zrobił jego bratu. Ale policja mu nie uwierzyła, bo pochodził z biednej rodziny i takie tam. Erling postanowił się zemścić.

Przez mieszkanie przetacza się głośny, tubalny śmiech. Jack. Tata Tima. Widzę, jak Tim sztywnieje, jak jego wzrok przesuwa się na znajdujące się za mną drzwi.

– I co zrobił? – pytam. – Jak się zemścił?

Tim znowu na mnie patrzy. Na powrót jest w opowiadanej przez siebie historii.

– Uczniowie planowali wystawić sztukę. Sen nocy letniej Szekspira. Erling był świetnym aktorem, więc dostał dużą rolę. Grali w auli dla wszystkich uczniów i nauczycieli. Na zewnątrz szalała burza. Deszcz smagał szyby, zawodził wiatr. Coś wisiało w powietrzu. Coś złowieszczego.

To brzmi jak historia o duchach, którą słyszałam zbyt wiele razy. Ale Tim nadaje słowom znaczenia. Naprawdę wierzy w to, co mówi. Niebieskie światło ekranu rozjaśnia jego twarz. Uświadamiam sobie, że w pokoju panuje ciemność.

– Erling miał wystąpić w ostatniej scenie – opowiada Tim. – Wyszedł na scenę w masce, w której nigdy wcześniej nie występował. Czerwonej masce.

Światło monitora przygasa, gdy pojawiają się napisy końcowe. Rozlega się przejmująca, spokojna melodia.

– Widownia nie wiedziała, że maska nie powinna była się pojawić, pozostali aktorzy pomyśleli, że to jakiś żart Erlinga. Nie mogli przerwać w połowie sceny, więc grali dalej.

Tim świdruje mnie wzrokiem.

– Erling wygłosił ostatni monolog, ale gdy to zrobił, nikt nie bił brawa. Ludzie siedzieli jak zamurowani. A Erling stał sam na scenie w czerwonej masce. Panowała kompletna cisza. Czarne jak węgiel oczy Erlinga wpatrywały się w publiczność.

Włoski na rękach stają mi dęba. Mam to przed oczami. Nastolatek sam na scenie. Groteskowa, czerwona maska.

– Nagle Erling wskazał tego nauczyciela palcem i powiedział: „Wiem, co zrobiłeś. Oko za oko, ząb za ząb”. I wtedy nauczyciel wstał. Jakby lunatykował.

Znowu ten tubalny śmiech, ale Tim zdaje się go nie słyszeć. Ścisza głos i opowiada dalej:

– Najpierw dostał drgawek. Takich spazmów jak ta opętana kobieta na filmie. Cały się trząsł i tak szczękał zębami, że dźwięk niósł się echem po całej auli. Krew wypływała mu z kącików ust. Pogryzł sobie język. A potem krew zaczęła płynąć z jego nosa, uszu...

– I nikt nic nie zrobił? – przerywam mu, bo nie chcę dłużej tego słuchać.

– Wszystko działo się tak szybko – wyjaśnia Tim. – Nikt nie wiedział, co się dzieje. I nagle nauczyciel runął jak długi. Uderzył głową o kamienną posadzkę i roztrzaskał sobie głowę, mózg wypłynął z czaszki. Ciałem jeszcze jakiś czas wstrząsały konwulsje, ale po chwili wszystko się uspokoiło. Krew wciąż płynęła, lecz on już nie żył.

Ekran się wygasił. Jedynym źródłem światła są teraz uliczne latarnie rzucające długie cienie.

– Co się później stało? – pytam szeptem.

– Zapanował chaos. Wszyscy wybiegli z auli, przyjechała karetka, policja... Ale nauczyciel nie żył, a Erling zniknął.

– Zniknął?

Tim kiwa twierdząco głową. Chcę zapalić lampę, ale nie mam odwagi się ruszyć.

– Ostatni raz widziano go na scenie. Nikt nie zauważył, jak z niej schodzi: żaden z pozostałych aktorów, nikt z widowni. Po prostu... zapadł się pod ziemię.

Podciągam kolana do brody i obejmuję nogi ramionami. Tęsknię za mamą. Pewnie stoi w salonie otoczona wianuszkiem wielbicieli, opowiada jakąś historię swoim ciepłym głosem, którego mogę słuchać godzinami, tą śpiewną fińską odmianą szwedzkiego, według niektórych „tak słodką” albo „jakby mówił Muminek”, chociaż nikt ich nie pyta o zdanie.

– Nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego nauczyciel zmarł – dodaje Tim. – Inni uczniowie poinformowali policję o młodszym bracie Erlinga i o tym, że Erling wspominał o zemście. Ale policja nie znalazła żadnych dowodów. Zaczęły tylko krążyć nieprzyjemne plotki.

– Jakie plotki?

– Że w tej masce znajdował się demon, który w imieniu Erlinga zamordował nauczyciela, po czym sprawił, że Erling popełnił samobójstwo.

Tim opuszcza wzrok, przeciąga dłonią po czerwonej poduszce.

– Ludzie widywali go w Norra Latin. Czarną postać w czerwonej masce. Woźny go zobaczył i oszalał. I dziewczyna z klasy naszych rodziców... Wiesz, co napisała w swoim liście pożegnalnym?

Dłoń Tima przestaje się poruszać. Tim podnosi wzrok i spogląda mi prosto w oczy.

„Nie jestem jego ostatnią ofiarą”.

Jego oczy są jak dwa jasne punkty w ciemności. Nie poznaję go. Przeszywa mnie zimny dreszcz, jak podczas nurkowania, gdy dociera się do warstwy wody, której nie ogrzało słońce.

Słychać zbliżające się kroki i w następnej sekundzie otwierają się drzwi. Odwracam się. W progu stoi słodka dwudziestopięciolatka. Najnowsza dziewczyna Jacka. Nie mam pojęcia, jak jej na imię, wiem tylko, że to nie ta sama, którą poznałam, gdy ostatnio widziałam się z Timem.

– Rany – mówi i uśmiecha się, udając luz. – Siedzicie tak po ciemku?

Błądzi ręką po ścianie w poszukiwaniu włącznika i zapala górne światło. Mrugam oczami.

– Ładny masz pokój, Clara – stwierdza, rozglądając się.

– Clea – poprawiam ją.

– Przepraszam, Clea. Bardzo ładne imię.

– Dzięki.

Tim siedzi w milczeniu, wpatrując się w swoje stopy.

– Twój tata chce, żebyś pojechał do domu – mówi do Tima dziewczyna jego ojca. – Dochodzi pierwsza.

– On też jedzie? – spokojnie pyta Tim.

Jakby chciał ją zmusić do tego, by wyartykułowała to na głos, choć już znał odpowiedź.

– Nie. – Na twarzy dziewczyny znowu pojawia się ten pseudoluzacki uśmiech. – Zostanie jeszcze chwilę. Stwierdził, że możemy razem wrócić wcześniej. Jestem wykończona, a jutro muszę się uczyć do egzaminu.

Czyżby była jedną z tych, które przejmują się Timem? Które nie tylko chcą być dziewczyną tego fantastycznego, trudnego i niebezpiecznego Jacka Helandera, lecz również poważną macochą biednego Tima Helandera? A może po prostu nie jest w stanie patrzeć, jak Jack flirtuje z innymi kobietami? Czyżby zrobił się agresywny i kogoś zwyzywał, zagroził, że go pobije?

Nie wiem wszystkiego o Timie i jego życiu, ale mam wystarczające rozeznanie. Słyszę ciche rozmowy mamy z przyjaciółmi, czytam plotki, obserwuję i wyciągam własne wnioski.

– W takim razie lepiej jedźmy, skoro tata tego chce – oznajmia Tim z takim chłodem, że wstrzymuję oddech.

Tego rodzaju cynizm nie powinien się pojawiać u dwunastolatka, tymczasem przepełnia go całego, gdy wstaje z kanapy i odgarnia włosy z czoła.

– Zamówię taksówkę. – Na twarzy dziewczyny widać ulgę. – Pa, Clea!

– Pa! – odpowiadam.

Zostawia drzwi otwarte na oścież. Widzę pewną scenografkę wychodzącą z toalety chwiejnym krokiem, mam nadzieję, że nie zauważy Tima i mnie. Należy do tych męczących dorosłych, którzy gadają jak najęci, gdy upiją się na imprezie. I zawsze się upija.

– Muszę lecieć – oznajmia Tim w drodze do drzwi.

– Poczekaj – proszę, zeskakując z kanapy. – Czy to prawda? To, o czym mi opowiedziałeś?

– A jak myślisz?

– Tak.

Nie dlatego, że jestem tego pewna, tylko dlatego, że chcę mu sprawić przyjemność. Tim się uśmiecha. To jeden z tych jego rzadkich uśmiechów, dla których człowiek jest gotów zrobić wszystko. Nagle chwyta mnie za rękę. Spoglądam w jego brązowe oczy.

– Zawsze masz takie zimne dłonie – stwierdza.

– Może to twoje są za ciepłe.

Tim się śmieje.

– Do zobaczenia – mówi, wychodząc z pokoju.

Zamykam za nim drzwi. Na klucz. Nie mam siły myć zębów, bo musiałabym wejść między przyjaciół mamy, którzy chcieliby mnie ściskać i znowu pytaliby, jak tam w szkole i do której chodzę klasy.

Śpię przy włączonej lampce, lecz to nie odgania sennych koszmarów.

Następnego dnia mama sprząta, a reżyser, który został u nas na noc, smaży naleśniki. Kiedy włączam zmywarkę, okazuje się, że nie działa. Mama kompletnie się załamuje, zaczyna płakać. Potem przeprasza i jemy śniadanie.

– To przez ten przeklęty stres – tłumaczy się mama. – Muszę się nauczyć odmawiać.

Nie chcę opowiadać o moich sennych koszmarach, nie chcę jej jeszcze bardziej denerwować. Tyle ma teraz pracy.

W niektóre wieczory zostaje ze mną opiekunka, a w inne chodzę z mamą do Teatru Dramatycznego i czekam za kulisami Małej Sceny. Leżę na kanapie w bufecie i czytam albo gram na telefonie. Na ścianie wiszą fotografie aktorów z różnych spektakli. Zostały zrobione przed premierą i jest na nich napisane: „Powodzenia!”. Rozpoznaję mnóstwo twarzy. Mamę, Margot, Jacka.

Chciałabym mieć odwagę napisać do Tima i jeszcze raz go spytać, czy to, co mi opowiedział, jest prawdą. Chciałabym, żeby przyznał, że to wszystko zmyślił. Bo w noc po jego opowieści boję się zasnąć. Norra Latin znajduje się tak blisko naszego domu. A jeśli stamtąd emanuje zło? Jeśli je przywołałam, mówiąc, że wierzę w historię Tima? A jeśli się obudzę i zobaczę czerwoną maskę lewitującą w ciemnym narożniku naprzeciwko mojego łóżka? Młodszego brata Erlinga z zadrapaniami na twarzy? Nauczyciela z krwią wypływającą z oczu?

Pewnego poniedziałkowego popołudnia, gdy mama jak zwykle ma wolne i nie musi iść do teatru, zmywamy razem po obiedzie. Mama stwierdza, że wyglądam na zmęczoną. Koniec końców wszystko ze mnie wyciąga.

– Rany boskie – mówi.

Płucze szklankę i stawia ją na suszarce. Sięgam po nią i wycieram ją kuchenną ściereczką. Jest jeszcze ciepła.

– Przecież minęło kilka tygodni, dusiłaś to w sobie tak długo? – dodaje.

Wzruszam ramionami.

– A ja niczego nie zauważyłam – ciągnie, dolewając cytrynowego płynu do mycia naczyń i wody. – Rany boskie.

– Nic się nie stało – zapewniam, koncentrując się na usuwaniu zacieku ze szklanki. – Nie powiesz nic Jackowi, prawda?

– A dlaczego pytasz?

– Nie chcę, żeby się wkurzył na Tima.

Mama spogląda na mnie, trzymając w ręku szczotkę do zmywania.

– No co? – pytam.

– Nie, nic. Ja tylko... To miłe, że martwisz się o Tima. I nic nie powiem.

Wkłada talerz do spienionej wody i krawędzią szczotki zeskrobuje zaschnięty sos pomidorowy.

– Że też Jack opowiada mu takie okropne historie... – odzywa się, opłukując talerz. – Niestety nie zawsze należy wierzyć w to, co mówią dorośli.

Wzdycham. Jakby to była dla mnie jakaś nowość.

– Tim pewnie też trochę przesadził – oznajmiam i wycieram talerz, który podaje mi mama, zeskrobuję paznokciem niedomyte resztki sosu.

– Tak, ktoś tu zdecydowanie przeholował. – Wkłada sztućce do wody. – W wersji, którą ja słyszałam, ten nauczyciel zmarł na atak serca. A to, że młodszy brat Erlinga został zamordowany, to dla mnie kompletna nowość.

Zamieram.

– A cała reszta jest prawdą?

– Nie, nie. – Mama odgarnia nadgarstkiem kosmyk włosów z czoła. – To tylko legenda. Kilku uczniów ze starszej klasy opowiedziało ją nam, Jackowi i mnie, gdy rozpoczynaliśmy naukę w Norra Latin. – Mama się śmieje. – Jack naprawdę wkręcił się w tę historię. Lubił straszyć ludzi. W drugiej klasie zorganizowaliśmy imprezę dla pierwszaków z klasy o profilu teatralnym...

Milknie i wykonuje szczotką kółka w garnku.

– I?

– Opowiem ci, jak będziesz starsza.

– Co? Upiliście się, tak? – drażnię się z nią.

– Wytrzyj – prosi mama, podając mi opłukany garnek.

– Jaki był Jack w liceum?

– Młodszy. Bardziej... naiwny.

– Co oznacza naiwny?

– Niewinny – z uśmiechem odpowiada mama. – Przez jakiś czas był we mnie naprawdę zakochany.

– Co takiego? Byliście parą?

– Nie. Ja nie byłam nim zainteresowana.

Lekko się czerwieni. To dla mnie zawsze tak samo fascynujące, słuchać, jak mama opowiada o swoim życiu przede mną, o tym czasie, gdy jeszcze nie istniałam.

– Czy to prawda, że ktoś z waszej klasy popełnił samobójstwo? – pytam.

– Nie – odpowiada mama. – I jeśli Erlig Jensen naprawdę istniał, to był zwyczajnym chłopakiem, Cleo, i zdecydowanie nie nawiedza Norra Latin.

W kolejnych latach rzadko myślę o historii, którą opowiedział mi Tim, i gdy zaczynam naukę w Norra Latin, prawie już o niej nie pamiętam.

Nie mam pojęcia, że ta historia zmieni moje życie. Że pewnej marcowej nocy będę siedzieć na ławce przed Norra Latin i na dźwięk imienia Erling tak mocno przygryzę wargę, że aż zacznie krwawić.

Smak krwi w ustach.

Ale to się dopiero wydarzy.

.

Mam piętnaście lat i to mój pierwszy dzień w liceum. Pierwszy dzień mojego nowego życia. Jeszcze niedawno należałam do najstarszych uczniów w szkole, teraz należę do najmłodszych, lecz czuję się naprawdę dorosła, gdy razem z Gabi idę korytarzem.

Jest niespotykanie zimny sierpniowy dzień, pada deszcz. Nasze buty zostawiają mokre ślady na kamiennej posadzce. Kiedy tu weszłam po raz pierwszy, zaskoczyło mnie, że w środku szkoła jest jakby... wydrążona. Duży, prostokątny wewnętrzny dziedziniec z dwiema klatkami schodowymi pośrodku. Dwa zakryte szklanym dachem atria, jedno na północ od północnych schodów, a drugie na południe od południowych. Tutaj nie ma żadnych korytarzy, zamiast tego są krużganki wzdłuż atriów.

Południowymi schodami pokonujemy dwa piętra i wchodzimy na „galerię estetów”, gdzie mieszczą się pracownie klas o profilu teatralnym i muzycznym. Gabi opowiada o swoim nowym tatuażu, o tym, że ciało postrzega tatuaże jak infekcje, z którymi trzeba walczyć. Opowiada o komórkach zjadających barwnik. Nie słucham jej zbyt uważnie, ale to nie szkodzi. W tym momencie Gabi gada dla samego gadania. Naszą uwagę pochłania co innego.

Tylko pierwszoklasiści mają dzisiaj apel i wszyscy starają się wyglądać, jakby czuli się tutaj jak u siebie. Wszyscy patrzą, szukają, marzą. Gabi i ja rzucamy się w oczy, w naszych letnich sukienkach, rozpuszczonych włosach, moich ciemnych i jej złotorudych. Słychać nasze śmiechy, nasze pewne siebie głosy. Udajemy, że nie dostrzegamy tych wszystkich spojrzeń, chociaż nam schlebiają.

Żadna z nas nie wypowiada na głos swoich myśli: „Wyobrażasz sobie, że tego dokonałyśmy? Obie dostałyśmy się do tej szkoły, dokładnie tak jak zaplanowałyśmy!”. Gdybyśmy to wyartykułowały, przyznałybyśmy się, że kiedykolwiek w to zwątpiłyśmy. „Jasne, że się dostaniemy” – powtarzałyśmy po egzaminie wstępnym w marcu. – „To oczywiste, że się dostaniemy. Co by bez nas zrobili?” – mówiłyśmy trochę z ironią, a trochę na poważnie. To było jak zaklęcie, prośba skierowana do wszechświata: Daj nam to, na co zasługujemy! Byłyśmy pewne siebie, dokładnie tak jak teraz, idąc równym krokiem i trzymając się za ręce luźno splecionymi palcami.

Wiemy, że będziemy przez całe życie konkurować o te same role, ale obiecałyśmy sobie, że to nas nigdy nie poróżni. Obiecałyśmy sobie, że jeśli któraś z nas umrze, ta druga spali jej pamiętnik. Obiecałyśmy sobie, że nigdy nie będziemy nudziarami. Że szturmem zdobędziemy świat. I to jest nasz pierwszy krok.

Wysokie drzwi do sali teatralnej, gdzie zdawałyśmy egzamin wstępny, są otwarte na oścież. Kiedy byłam tutaj ostatnio, zaciągnięto zasłony, lecz teraz widzę niebo, wierzchołki drzew i najwyższe piętra budynków otaczających szkołę. Deszcz bębni o szyby. Odnotowuję czarne linoleum na podłodze. Czarna kotara obramowuje scenę. Scena jest pusta, wszyscy siedzą na widowni przywodzącej mi na myśl amfiteatr.

Gabi ściska moją rękę. To sygnał. „Spójrz”.

Na samej górze siedzi Angelica Möller i pisze coś na telefonie. Blond włosy ma zebrane w niedbały kok. Zauważywszy mnie i Gabi, uśmiecha się fałszywie, a my odpowiadamy jej równie fałszywym uśmiechem.

– A co z Södra?

Kiedy kończyłyśmy dziewiątą klasę w Adolfie Fredriku^(), zaledwie kilka ulic stąd, Angelica oświadczyła, że złożyła papiery do klasy o profilu teatralnym zarówno w Södra, jak i Norra Latin, ale że zdecydowanie stawia na tę pierwszą. Powiedziała to ostentacyjnie, ponieważ wiedziała, że obie z Gabi chcemy dostać się do Norra.

– Pewnie się nie dostała – stwierdzam cicho, zdejmując buty.

– Żal mi nas – mówi Gabi.

Przez sześć lat Angelica chodziła razem z nami do jednej klasy i śpiewałyśmy z nią w chórze. Długo trzymałyśmy się razem. Angelica zawsze była intrygantką, ale dopiero w ósmej klasie zaczęłyśmy zauważać, że rozsiewa fałszywe plotki i zdradza nasze tajemnice. Jak tę, że mój ojciec przeprowadził się do Włoch na kilka miesięcy przed moim urodzeniem i przez dwa lata nie dawał znaku życia. Oszczerstwa jak to, że Gabi rzekomo uprawiała grupowy seks z dwoma chłopakami na wyjeździe chóru. I teraz miałyśmy jeszcze chodzić z nią do jednej klasy przez kolejne trzy lata?

– Aron! – woła Gabi, a czarnowłosy chłopak odrywa wzrok od swojej komórki, wstaje, podchodzi do nas i wita się.

Aron Nilsson Rossi. Widywaliśmy się na różnych imprezach w ostatnich klasach podstawówki. Zna Tima. Tima, z którym w ostatnim roku prawie się nie spotykałam, ciągle za to o nim słyszałam. Tima, który mało co publikuje, ale rozsiewa plotki i pogłoski na swój temat. Rok temu rozpoczął naukę w Östra Real, lecz zrezygnował i od tamtej pory słyszę różne rzeczy. Podobno był w Los Angeles, Nowym Jorku, Londynie, Berlinie i w Tajlandii. Inni mówili, że jest w Sztokholmie, ale zapadł się pod ziemię. Że zerwał umowę ze swoim agentem. Krążą plotki o imprezach, które wymykają się spod kontroli, dziewczynach, rehabilitacji.

Ciekawe, co z tego wszystkiego jest prawdą. Ciekawe, gdzie on się teraz znajduje. Chcę zapytać o to Arona, lecz rozmawiają z Gabi na temat imprezy, na której mnie nie było, więc tylko rozglądam się po klasie. Trzech chłopaków razem z Aronem, dziesięć dziewczyn razem z Gabi i ze mną. Poznaję Royę, z którą chodziłam na balet. Machamy do siebie. Pozostałych nie znam.

Dziewczyna z prostymi, czarnymi włosami do ramion siedzi na samym brzegu pierwszej ławki, pochylona nad swoją komórką. Podnosi wzrok i nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy. Wygląda na głęboko niezainteresowaną. Nie lubię ludzi, którzy tak wyraźnie dystansują się od innych. Co próbują tym udowodnić?

Ktoś otacza mnie ramieniem.

Tim.

– Siema – wita się z uśmiechem.

Nie mogę wydobyć z siebie słowa.

– Cholera, stary! – krzyczy Aron i rzuca się na Tima, więc wszyscy troje lądujemy w niewygodnym uścisku.

Tim go odpycha, śmieje się.

– Ale jak to? – odzywa się Gabi. – Będziesz tutaj chodził?

– Ktoś zrezygnował, więc wskoczyłem na jego miejsce.

– Jesteś kompletnie... – mówi Aron, chichocząc, po czym odwraca się do mnie i do Gabi. – Spotkaliśmy się wczoraj, ale nic mi nie powiedział. Ani słowa. Gnojek.

Pozostałe osoby zawzięcie udają, że nas nie słyszą, że na nas nie zerkają. Jestem do tego przyzwyczajona, gdy ludzie siedzący obok mnie na stołówce albo w kawiarni milkną i nagle mam wrażenie, że stoję przed publicznością. Czasami nawet to lubię.

Ale czarnowłosa dziewczyna nie zerka, tylko patrzy wprost na mnie i wygląda na wkurzoną.

„Masz jakiś problem?” – myślę.

Podejrzana, naburmuszona dziewczyna w rogu.

Takie było moje pierwsze wrażenie na widok Tamar Lominadze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: