Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowelle - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowelle - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 242 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NA FOL­WAR­KU.

Wię­cej kło­po­tu i wsty­du spra­wił swej ro­dzi­ciel­ce Fra­nek, na świat się zja­wia­jąc, niż po­cie­chy; wię­cej go też nie­za­do­wo­le­nia spo­tka­ło, niż ma­cie­rzyń­skie­mu ser­cu wła­ści­wych piesz­czot.

Już­bo przy­znać trze­ba, że wy­brał so­bie czas wiel­ce nie­wła­ści­wy na swo­je uro­dzi­ny, a kwiet­nio­wy po­ra­nek, w któ­rym mal­ca, owi­nię­te­go w brud­ne pie­lu­chy, zło­żo­no do dziu­ra­wej ko­biał­ki, był jed­nym z naj­przy­krzej­szych w nie­zbyt we­so­łem ży­ciu jego mat­ki, ku­char­ki fol­warcz­nej w Dziu­bi­nie. Nie­wła­ści­wem zaś dla­te­go było jego po­ja­wie­nie się w cia­snej ko­mo­rze, z kuch­nią gra­ni­czą­cej, że ku­char­ka zgo­dzo­ną była, jako "pan­na", że za­tem, ten jej nie­za­po­wie­dzia­ny uprzed­nią umo­wą przy­cho­wek źle świad­czył o mo­ral­no­ści kró­lo­wej wa­rzą­chwi i garn­ka. Szczę­ściem dla mat­ki i dziec­ka, miej­sco­wi dzie­dzi­ce po­błaż­li­wem okiem spo­glą­da­li na tę ułom­ność, wła­ści­wą sła­bym cha­rak­te­rom, a że nasi wie­śnia­cy w po­ję­ciach swo­ich na mo­ral­ność nie są bar­dzo su­ro­wi, więc nie czy­nio­no ku­char­ce wiel­kich wy­mó­wek i je­dy­nie mło­dzi chłop­cy od źre­ba­ków i trzo­dy, za­ja­da­jąc "ja­głę" z mle­kiem, w bok się zna­czą­co trą­ca­li, po­mru­ku­jąc:

– Że też to taką babę kto chciał!….

Mie­li ra­cyą. Mat­ka Fran­ka była brzyd­ką. Po­mi­mo swo­ich dwu­dzie­stu sze­ściu lat, była przed­wcze­śnie zwięd­nię­tą i jak­by zgnę­bio­ną. Głę­bo­ko osa­dzo­ne oczy świe­ci­ły się ogniem nie­na­tu­ral­nym, a chu­da jej po­stać zgar­bio­na w cho­dzie, spra­wia­ła wra­że­nie od­strę­cza­ją­ce, któ­re bar­dziej jesz­cze po­tę­go­wa­ło się, gdy Mag­du­sia, jak ją zwa­no, śmiać się po­czę­ła; siwe jej oczy, przy­mru­żo­ne zlek­ka, nie­przy­jem­nie od­bi­ja­ły się na tle twa­rzy ogo­rza­łej, ospo­wa­tej i ust sze­ro­kich, z któ­rych wy­glą­dał nie­po­kaź­ny sze­reg czar­nych, nie­rów­nych zę­bów. Ale ta jej ze­wnętrz­na szpet­ność nie da­wa­ła żad­ne­go po­ję­cia o jej przy­mio­tach we­wnętrz­nych.

Była to ko­bie­ta ła­god­na, ci­cha, rzad­ko mó­wią­ca, a już je­że­li jej się to tra­fi­ło, to mó­wi­ła gło­sem przy­ci­szo­nym, mru­żąc przy­tem oczy i nie­chęt­nie od­po­wia­da­jąc na zby­tecz­ne py­ta­nia. Co do pra­co­wi­to­ści, to trud­no­by zna­leść bar­dziej pil­nej od Mag­dy. Nic też dziw­ne­go, że jej smut­ne po­ło­że­nie wzbu­dzi­ło w cze­la­dzi Dziu­bi­na ra­czej żal i współ­czu­cie, niż po­gar­dę.

Po­ło­że­nie było smut­ne, w ca­łem sło­wa zna­cze­niu.

Nowo na­ro­dzo­ne dzie­cię nie mia­ło ojca, któ­ry­by się do nie­go przy­znał. Mag­da mo­gła­by pew­nie o nim po­wie­dzieć, ale upar­cie mil­cza­ła, więc też Jó­ziek, pe­łen spry­tu chło­pak, nie mo­gąc do­ciec ta­jem­ni­cy ro­dzin­nej Mag­dy i Fran­ka, rzu­cił myśl na­zwa­nia mal­ca "Żoł­nie­rza­kiem".

– Nikt, tyl­ko pew­ni­kiem jaki żoł­nierz…–

do­dał na po­twier­dze­nie swe­go przy­pusz­cze­nia.

I Fra­nek, naj­spo­koj­niej­sze dziec­ko, ochrzczo­ny zo­stał epi­te­tem, je­że­li nie woj­sko­wym, to bądź­co­bądź ma­ją­cym zwią­zek z tą sfe­rą.

Mag­da, przy­szedł­szy do zdro­wia, wró­ci­ła też do swo­ich pier­wot­nych za­jęć, ob­ję­ła na­po­wrót za­rząd kuch­ni "dla lu­dzi", – jak gwo­li od­mia­ny z pań­stwem na­zy­wa­ją pa­rob­ków – po­daw­ne­mu skro­ba­ła kar­to­fle, prze­sie­wa­ła groch i tę je­dy­nie zmia­nę w swych za­ję­ciach za­pro­wa­dzi­ła, że jed­ną nogą, zwol­na, po­ru­sza­ła nie­wiel­ką ko­biał­kę, w któ­rej ko­ły­sał się z po­waż­ną miną Fra­nek

"Żoł­nie­rzak".

Żeby też dziec­ko w ko­ły­sce mo­gło prze­czuć choć część tego, co je ma kie­dyś spo­tkać!…. pew­nie­by tak ra­do­śnie rą­cząt ku świa­tu nie wy­cią­ga­ło i uśmie­chem nie wy­ra­ża­ło swe­go za­do­wo­le­nia. Fra­nek uśmie­chał się jak i inne, a mat­ka, ukrad­kiem na dziec­ko pa­trząc, wi­dzia­ła je duże, zdro­we i szczę­śli­we a na­de­wszyst­ko do­bre.

Oj, te ma­rze­nia ma­cie­rzyń­skie!

Nie są­dzę, aby za­pa­trzo­ny bez­myśl­nie w czar­ne bel­ki su­fi­tu, Fra­nek prze­czu­wał, że obok nie­go znaj­du­je się isto­ta, któ­ra tak go­rą­co pra­gnie szczę­ścia dla mal­ca, któ­ra osła­nia dziu­ra­wym ka­fta­nem bose no­ży­ny ma­leń­stwa i w ką­cie, ci­cha­czem, po­pła­ku­je nad cięż­ką dolą swe­go "pę­dra­ka". O swo­jej bie­dzie na­wet nie my­śli Mag­du­sia.

– Co tam, ro­zu­mu­je, ja tam byle co zjem a prze­śpię się to i na bar­ło­gu, byle ten ma­lec nie gło­do­wał.

Dzię­ki tej pie­czo­ło­wi­to­ści z jed­nej stro­ny a re­zy­gna­cyi mat­ki ku wszel­kim pra­wie in­dy­wi­du­al­nym po­trze­bom z dru­giej, Fra­nek miał za­pew­nio­ną tro­skli­wość praw­dzi­wą, ze wszyst­kie­mi wy­go­da­mi, na ja­kie zdo­być się mo­gła kuch­nia fol­warcz­na w Dziu­bi­nie.

Ba! żeby to Mag­du­sia była cho­ciaż po­my­wacz­ką przy pań­skiej kuch­ni, to zu­peł­nie co in­ne­go. Naj­przód, mia­ła­by o wie­le mniej za­ję­cia, po­wtó­re izba, w któ­rej miesz­ka­ła po­my­wacz­ka była wid­ną, cie­płą i su­chą;

po­trze­cie, wia­do­mo, że z wiel­kie­go ła­twiej coś urwać nie­znacz­nie, niż z mniej­sze­go, w któ­rem brak naj­drob­niej­szej rze­czy do­strzec by moż­na; nie­wąt­pli­wie więc po­ma­ga­jąc ku­cha­rzo­wi, Mag­du­sia jaki taki ka­wa­łek dla dziec­ka by do­sta­ła, lub wzię­ła bez wiel­kie­go uszczerb­ku. Ale w kuch­ni

"ludz­kiej"ani my­śleć o tem: za­kra­ka­no by ją, gdy­by któ­ry z lu­dzi sto­łu­ją­cych się u niej spo­strzegł, że ką­sek smacz­niej­szy cho­wa­ła. To też Mag­da nie­raz do­brze się na­fra­so­wa­ła, zkąd wy­do­stać ten lub inny sma­ko­łyk. Tyl­ko nie na­le­ży so­bie wy­obra­żać tego sma­ko­ły­ka w po­sta­ci ja­kie­go ciast­ka lub sło­dy­czy; nie, to była wprost resz­ta z obia­du pań­skie­go, buł­ka bia­ła, któ­rą Mag­da w mle­ku roz­go­to­wy­wa­ła, albo też ka­wa­łek bu­lio­nu. Z ra­cyi wzmian­ki o tym ostat­nim, mu­szę uzu­peł­nić tę wia­do­mość, a to dla nie­poda­nia mo­ich bo­ha­te­rów w po­są­dze­nie, iż pro­dukt zu­peł­nie nie­zna­ny kuch­ni fol­warcz­nej zna­lazł się w ich po­sia­da­niu. Sta­ło się to za spra­wą pew­nej do­brej ko­bie­ty, któ­ra peł­niąc we dwo­rze obo­wiąz­ki klucz­ni­cy, li­to­wa­ła się nad lo­sem ma­łe­go Fran­ka i od cza­su do… cza­su mat­ce jego czy­ni­ła da­ro­wi­zny z roz­ma­itych pro­duk­tów spi­żar­ni dwor­skiej.

Fra­nek rósł cią­gle, mało się trosz­cząc, czy i ile kło­po­tu oso­bą swo­ją spra­wia: rósł, kształ­ty jego po­czę­ły przy­bie­rać for­mę bar­dziej ozna­czo­ną, ko­biał­ka oka­za­ła się wkrót­ce za szczu­płem po­miesz­cze­niem dla nie­go i w bar­dzo nie­dłu­gim cza­sie

"Żoł­nie­rzak" awan­so­wał na pie­chu­ra, bę­dą­ce­go wpraw­dzie za­wsze w tyl­nej stra­ży puł­ku ma­łych pro­siąt przed kuch­nią, ale za to z nie­zwy­kłą szyb­ko­ścią po­su­wa­ją­ce­go się po pod­ło­dze za po­śred­nic­twem roz­ma­itych czę­ści cia­ła, ku temu przy­dat­nych.

Są to cza­sy w ży­ciu Fran­ka naj­świet­niej­sze pra­wie. Wszyst­ko co go ota­cza­ło, zaj­mo­wa­ło się nim szcze­rze i po więk­szej czę­ści życz­li­wie. I tak, dwa małe psia­ki… kwa­te­ru­ją­ce w kuch­ni, li­czy­ły się do przy­ja­ciół naj­szczer­szych; byli to nie­od­stęp­ni pra­wie to­wa­rzy­sze, ob­li­zu­ją­cy tłu­ste ręce ma­łe­go Fran­ka a czę­sto przez nie­go ob­da­rze­ni cięż­kim ra­zem spo­rej wa­rzą­chwi, któ­rą mu mat­ka do za­ba­wy da­wa­ła. Nie­zmier­nie za­baw­ne by­wa­ły epi­zo­dy, gdy Mag­da, ode­braw­szy od dziec­ka wa­rzą­chew, za­nu­rzy­ła ją w ka­szę, wy­mie­sza­ła w garn­ku i wsku­tek pła­czu mal­ca, zwra­ca­ła. Wów­czas po­mię­dzy Fran­kiem i szcze­nię­ta­mi za­czy­nał się bój o pra­wo wy­li­za­nia łyż­ki; spór taki koń­czył się zwy­kle zgod­nie z pra­wa­mi wal­ki o byt i prze­wa­gi sil­niej­sze­go. Zresz­tą Kru­czek i Bu­rek byli jesz­cze naj­lep­szy­mi z oto­cze­nia ma­ło­let­nie­go; na­wet po­rów­ny­wać ich nie moż­na z ta­kim nie­go­dziw­cem, jak duży in­dyk, któ­ry upa­trzyw­szy so­bie coś do czer­wo­ne­go ka­fta­na Fran­ka (prze­rób­ka z mat­czy­nej spód­ni­cy) ten­den­cyj­nie iry­to­wał się na wi­dok mal­ca. Już­to przy­znać trze­ba, że chy­biał zu­peł­nie celu, Fran­ka bo­wiem śmie­szył ogrom­nie gniew"dyka", jak na­zy­wał swe­go wro­ga.

Prze­cho­dząc roz­ma­ite fazy wie­ku, Fra­nek wy­rósł po­wo­li z to­wa­rzy­stwa Krucz­ka i Bur­ka, (któ­rzy do­cze­ka­li się awan­su na bry­ta­nów po­dwó­rzo­wych), po­zbył się nie – przy­jaź­ni in­dy­ka, któ­re­go te­raz za­pę­dzał na noc­leg do kur­ni­ków i stop­nio­wo szla­chet­nie­jąc w swo­ich przy­zwy­cza­je­niach i oby­cza­jach, przy­jaź­nić się po­czął ze zwie­rzę­ta­mi szla­chet­niej­sze­go ga­tun­ku, jak cie­lę­ta, źre­ba­ki, a na­wet kozą, bie­ga­ją­cą sa­mo­pas po po­dwó­rzu. Był­to czas, w któ­rym Fra­nek, ubra­ny w nie­zbyt bia­łą ko­szu­lę i nie­nad­to dłu­gie spodnie jed­ną szel­ką pod­trzy­my­wa­ne, po­czął bie­gać na pole do chłop­ca od źre­ba­ków, za­ga­niał kacz­ki ze sta­wu, swe­go an­ta­go­ni­stę in­dy­ka z miną zwy­cięż­cy pę­dząc przed sobą, jak­by ze sło­wa­mi: vae vic­tis! Fra­nek był udziel­nym księ­ciem (uczciw­szy uszy) na dzie­dziń­cu dziu­biń­skim. Rzad­ko kto za­cho­dził tu­taj, naj­częst­szym go­ściem była Mi­cha­ło­wa, klucz­ni­ca. Jej przyj­ście zwia­sto­wa­ło Fran­ko­wi ja­kiś pre­zent, mile więc wi­tał po­ja­wie­nie się swo­jej pro­tek­tor­ki, któ­rą zda­le­ka uj­rzaw­szy, do­pę­dzał i po rę­kach ca­ło­wał.

– Masz tu ka­wa­łek sera, a nie upuść, –

mó­wi­ła Mi­cha­ło­wa, wy­do­by­wa­jąc z ko­szycz­ka spo­rą krom­kę.

– Oho!

– Co ta­kie­go? – py­ta­ła.

– Nic, po­wia­dam, albo ja głu­pi.

I za­ja­dał, aż mu się uszy trzę­sły, cięż­ko przy­tem sa­piąc i od cza­su do cza­su no­sem po­cią­ga­jąc.

– Co tam, pani Mi­cha­ło­wa do­bra, ale to nic… – ma­wiał.

– Jak­to nic? – py­ta­ła mat­ka.

– Ale bo oto, ma­tu­lu, co tam za temi koł­ka­mi?

– Tam – za szta­che­ta­mi?

– Aha.

– To dwór. Tam miesz­ka pan.

– Pan Mi­chał?

– Ale gdzie tam, taki pan, coto wszyst­ko jego i ta izba, i te kury.

– A ja czyj? – py­tał cie­ka­wie chło­piec.

– Ty je­steś mój – od­po­wia­da­ła mat­ka.

– A mat­ka czy­ja? – py­tał da­lej.

– Swo­ja.

– Aha, to źle, bo pani Mi­cha­ło­wa, to nie swo­ja, tyl­ko pana Mi­cha­ła.

– Ci­cho siedź. Przez chwi­lę mil­czał.

– Ma­tu­lu!

– Co?

– Ja pój­dę do dwo­ru.

– Nie moż­na, siedź w izbie.

– Dla­cze­go nie moż­na do dwo­ru?

– Bo tam miesz­ka pan.

– No, to co?

– No, to nie moż­na. Ci­cho siedź. Chło­piec za­milkł.

– Czy ma­tu­lu, pan do­bry?

– Do­bry.

– To ja pój­dę do pana.

– Ej, Fra­nek, siedź, pó­kim do­bra…

– Ma­tu­lu!

– Co?

– Ja pój­dę na dwór zo­ba­czyć, czy kacz­ki z wody wró­ci­ły.

– Do­brze.

Wy­biegł, ale nie kacz­kom się przy­glą­dać, tyl­ko dwo­ro­wi przez szta­che­ty. Nę­cił go ten ob­szer­ny gmach, o ścia­nach bie­lo­nych, oknach du­żych, cie­ka­wi­ły go scho­dy, na ga­nek wio­dą­ce, klom­by z kwia­ta­mi, a naj­bar­dziej pa­nicz, któ­ry co­dzien­nie wy­jeż­dżał na bar­dzo ład­nym ko­ni­ku. Nie­raz Fra­nek, sie­dząc na pniu, po­rzu­co­nym przed kuch­nią, wy­grze­wał się na słoń­cu i smacz­nie za­sy­piał, ma­rząc o pa­ni­czu, o sio­dle bia­łem, co na ko­ni­ku ka­rym le­ża­ło, o dwo­rze, ogro­dzie… Wy­obra­żał sie­bie na miej­scu pa­ni­cza, we­so­ło pa­ra­du­ją­ce­go po po­lach, aż zbu­dzo­ny gło­sem mat­ki:

– Fra­nek, nieś obiad owcza­rzo­wi!

Zry­wał się i śpie­szył pod las, nie prze­sta­jąc wy­obra­żać so­bie za­cza­ro­wa­nej kra­iny, świa­ta "za­szta­che­to­we­go".ZA SZTA­CHE­TA­MI.

Prę­dzej­by się Fra­nek spo­dzie­wał, że pani Mi­cha­ło­wa za­po­mni mu przy­nieść sera, lub że nie­go­dzi­wy in­dyk oprze się wła­dzy jego i nie ze­chce pójść do kur­ni­ka, niż, że się do­sta­nie za szta­che­ty. Ale, już­to za­wsze bywa tak na świe­cie, że przy­jem­no­ści, za­rów­no jak i przy­kro­ści, spa­da­jąc nie­spo­dzia­nie, po­tę­gu­ją przez to swo­je zna­cze­nie. W wa­run­kach zwy­czaj­nych, to jest cią­głe­go pra­gnie­nia, po­zwo­le­nie uda­nia się do dwo­ru nie zro­bi­ło­by na "Żoł­nie­rza­ku" ta­kie­go wra­że­nia, ja­kie na nim wy­war­ło w zda­rze­niu na­stę­pu­ją­cem: Pa­nicz, wy­jeż­dża­jąc ze dwo­ru, za­po­mniał za­brać z sobą szpi­cró­zgi i już był prze­jeż­dżał koło fol­war­ku, kie­dy spo­strzegł brak jej. Fra­nek uj­rzaw­szy pa­ni­cza w bra­mie, wszedł na płot i od­chy­liw­szy ka­pe­lu­sza sło­mia­ne­go, po­czął się przy­glą­dać swe­mu ma­rze­niu, na ten raz, ucie­le­śnio­ne­mu. Na­gle, pa­nicz za­trzy­mał się przed chłop­cem. Fra­nek po­czął zła­zić z pło­tu.

– Hej, chło­piec, – za­wo­łał jeź­dziec; – jak ci na imię?

– Fra­nek.

– Czy­to ty je­steś Żoł­nie­rzak?

– Aha!

– No, to idź do dwo­ru i po­wiedz Jó­ze­fo­wi, żeby ci dał szpi­cru­tę, któ­ra zo­sta­łą na gan­ku, po­wiedz, że to dla mnie, tyl­ko śpiesz się.

Chło­piec już znikł; kie­dy wbie­gał za furt­kę, przez któ­rą szło się od fol­war­ku do dwor­ku, ser­ce gwał­tow­nie mu za­bi­ło. Od­dech za­parł się w pier­sich. Fra­nek chwi­lę się za­trzy­mał, okiem ogar­nął dwór i ogród i po­biegł da­lej. Nowe zdzi­wie­nie. Na gan­ku sta­ła pa­nien­ka. Pew­nie pa­nien­ka, bo tak ład­nie ubra­na.

– Cze­go tu chcesz? – za­py­ta­ła su­ro­wo Fran­ka.

– Pa­nicz… ka­zał przy­nieść ró­zgę… – ją­kał się Fra­nek.

– Jaką ró­zgę?

– Na ko­nia. Pa­nicz tam stoi za fol­war­kiem.

– A tyś co za je­den?

– Fra­nek.

– Żoł­nie­rzak?

– A ju­ści.

– Masz ró­zgę i wra­caj pręd­ko. Otrzy­maw­szy żą­da­ny przed­miot, po – mknął w stro­nę fol­war­ku. Kie­dy się furt­ka za nim za­mknę­ła, po­czuł się swo­bod­niej­szym, jak­by u sie­bie, to też we­so­ło pod­sko­czył i ku pa­ni­czo­wi po­dą­żył. Od­daw­szy szpi­cró­zgę, sta­nął z boku, ko­nio­wi się przy­glą­da­jąc.

– Ile ty Fra­nek masz lat? – za­gad­nął pa­nicz.

– Albo ja wiem.

– A któż wie?

– Ma­tu­la.

– Za­wo­łaj mat­ki.

Chło­piec uwie­sił się drzwi, wo­ła­jąc:

– Mat­ko, mat­ko, chodź­cie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: