Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowy dowód - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nowy dowód - ebook

Bestsellerowe powieści Jeffreya Eugenidesa udowodniły, że autor jest bystrym obserwatorem tak różnorodnych sfer życia, jak kryzys wieku dojrzewania, samopoznanie, miłość, czy rodzina. Przedstawione w Nowym dowodzie historie penetrują bogate i intrygujące obszary codzienności.

Ten zbiór prezentuje postaci stojące w obliczu kryzysów osobistych i narodowych. Spotkamy tu niespełnionego poetę, który zazdroszcząc bogactwa innym, podczas gwałtownego wzrostu cen nieruchomości zostaje malwersantem; klawikordzistę, którego marzenia o sztuce rozwiały się skonfrontowane z obowiązkami małżeńskimi i ojcowskimi; uczennicę szkoły średniej, która wiedziona chęcią wyrwania się spod wpływu imigranckiej rodziny i tradycji aranżowanych małżeństw podejmuje dramatyczną decyzję, wywracającą do góry nogami życie brytyjskiego fizyka.

To piękna proza z frapującą narracją i gęstą od zaskakujących pomysłów, jednocześnie zachowuje wdzięczną płynność stylu. Te opowiadania stanowią świadectwo rozwoju i dojrzałości wielkiego amerykańskiego pisarza.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-543-9
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Marudy

Wjeżdżając na podjazd wynajętym samochodem, Cathy dostrzega znak i nie może powstrzymać się od śmiechu. „Wyndham Falls. Godziwe życie na emeryturze”.

Della opisywała to chyba jakoś inaczej.

Po chwili wyłania się budynek. Główne wejście sprawia dość dobre wrażenie. Jest duże i przeszklone, z białymi ławeczkami na zewnątrz i aurą medycznego uporządkowania. Ale już umieszczone z tyłu posiadłości apartamenty z ogródkami są małe i nędzne. Malutkie ganki, przypominające zwierzęce zagrody. Wrażenie, że wewnątrz, za zasłoniętymi oknami i sfatygowanymi drzwiami, toczy się samotne życie.

Kiedy wysiada z samochodu, wydaje się jej, że jest tu o pięć stopni cieplej niż rano przed lotniskiem w Detroit. Błękitne styczniowe niebo jest prawie bezchmurne. Żadnych oznak śnieżycy, przed którą ostrzegał ją Clark, próbując zatrzymać ją w domu, by się o niego zatroszczyła.

– Może pojechałabyś w przyszłym tygodniu? – zapytał. – Ona wytrzyma.

W połowie drogi do frontowego wejścia Cathy przypomina sobie o prezencie dla Delli, więc wraca po niego do samochodu. Wyjmując go z walizki, ponownie odczuwa zadowolenie, że w pracy pakuje prezenty. Papier jest gruby, gąbczasty, niebielony, imitujący korę brzozową (dopiero w trzecim sklepie papierniczym znalazła coś, co jej się spodobało). Zamiast przykleić jarmarczną kokardkę, Cathy ucięła gałązki z choinki – którą właśnie mieli wystawić przed dom – i zrobiła z nich wianek. Teraz prezent wygląda tak, jakby był ręcznie zrobiony i organiczny, niczym podarunek składany podczas indiańskiego obrzędu, jak coś wręczanego nie człowiekowi, a ziemi.

Zawartość natomiast jest już zupełnie nieoryginalna. Cathy zawsze daje Delli to samo – książkę.

Choć tym razem to coś więcej. Coś w rodzaju lekarstwa.

Odkąd przeniosła się do Connecticut, Della narzeka, że już nie może czytać. „Ostatnio po prostu nie jestem w stanie skupić się na książce” – tak wyjaśnia to przez telefon. I chociaż nie mówi dlaczego, obie znają przyczynę.

Pewnego sierpniowego popołudnia w zeszłym roku, podczas corocznej wizyty Cathy w Contoocook, gdzie Della wówczas wciąż mieszkała, Della wspomniała, że lekarka skierowała ją na badania. Minęła dopiero piąta, słońce chowało się za sosnami. Żeby nie czuć oparów farby, piły margaritę na zabudowanej werandzie.

– Jakie badania?

– Mnóstwo głupich badań – odparła Della, robiąc przy tym minę. – Na przykład ta terapeutka, do której mnie skierowała, uważa się za terapeutkę, ale nie wygląda na więcej jak dwadzieścia pięć lat, każe mi rysować wskazówki na zegarze. Jakbym była w przedszkolu. Albo pokazuje mi kilka obrazków i mówi, żebym je zapamiętała. I nagle zaczyna mówić o zupełnie innych sprawach, rozumiesz. Chce odwrócić moją uwagę. A potem pyta, co było na tych obrazkach.

Cathy spojrzała na twarz Delli w szarym świetle. W wieku osiemdziesięciu ośmiu lat nadal jest piękną, pełną wigoru kobietą, jej prosto przycięte siwe włosy kojarzą się Cathy z upudrowaną peruką. Czasem rozmawia sama ze sobą lub wpatruje się w przestrzeń, ale nie częściej niż każdy, kto tyle czasu spędza w samotności.

– Jak ci poszło?

– Szału nie było.

Dzień wcześniej, wracając samochodem ze sklepu żelaznego w Concord, Della zaczęła denerwować się wybranym odcieniem farby. Czy jest dostatecznie jasna? Może powinny ją zwrócić. Wcale nie wyglądała tak radośnie, jak na próbce farby w sklepie. Och, wyrzucone pieniądze! Wreszcie Cathy powiedziała:

– Dello, znów zaczynasz się niepokoić.

To wystarczyło. Z twarzy Delli zniknęło całe napięcie, jakby ktoś posypał ją czarodziejskim pyłem.

– Wiem – powiedziała. – Musisz mi mówić, kiedy tak się zachowuję.

Siedząc na werandzie i popijając drinka, Cathy odparła:

– Nie przejmowałabym się tym, Dello. Wszyscy denerwują się takimi badaniami.

Kilka dni później Cathy wróciła do Detroit. Więcej nie słyszała o badaniach. A potem, we wrześniu, Della zadzwoniła, żeby powiedzieć, że doktor Sutton umówiła się z nią na wizytę domową i poprosiła najstarszego syna Delli, Bennetta, żeby był przy tym obecny.

– Jeśli chce, żeby Bennett tutaj przyjeżdżał – powiedziała Della – to pewnie ma złe wieści.

W dzień wizyty – był poniedziałek – Cathy czekała na telefon od Delli. Kiedy wreszcie zadzwoniła, w jej głosie słychać było ekscytację, niemal euforię. Cathy sądziła, że lekarka oceniła, że ze zdrowiem Delli jest wszystko w porządku. Ale Della nawet nie wspomniała o wynikach badań, tylko, niemal oszalała ze szczęścia, powiedziała:

– Doktor Sutton nie mogła się nadziwić, jak pięknie urządziłyśmy mój dom! Powiedziałam jej, jaka to była ruina, kiedy się tu wprowadziłam, i jak podczas każdej twojej wizyty razem obmyślałyśmy wszystko, a ona nie mogła w to uwierzyć. Uznała, że jest po prostu uroczy!

Może Della nie chciała przyjąć do wiadomości diagnozy, a może już o niej zapomniała. Tak czy inaczej, Cathy obawiała się o nią.

Ostatecznie to Bennett musiał przekazać jej szczegółowe informacje medyczne. Przedstawił je suchym, rzeczowym tonem. Pracując w firmie ubezpieczeniowej w Hartford, Bennett codziennie oblicza prawdopodobieństwo choroby i śmierci i być może dlatego tak to zabrzmiało.

– Lekarka mówi, że mama nie może już prowadzić samochodu. Ani korzystać z kuchenki. Przepisze jej jakiejś lekarstwa, które powinny ustabilizować jej stan. Na jakiś czas. Ale, w każdym razie, rzecz w tym, że nie może mieszkać sama.

– Byłam u niej w zeszłym miesiącu i twoja mama wyglądała dobrze – powiedziała Cathy. – Po prostu się niepokoi, to wszystko.

Bennett odezwał się po krótkiej pauzie:

– Tak, zgadza się. To częściowo kwestia niepokoju. Niepokój to część tego wszystkiego.

A co Cathy mogła ze swojej strony zrobić? Nie tylko mieszkała daleko na Środkowym Zachodzie, ale też była w pewnym sensie kimś osobliwym czy nawet niepożądanym w życiu Delli. Cathy i Della znają się od czterdziestu lat. Spotkały się, kiedy obie pracowały na wydziale pielęgniarskim. Cathy miała wtedy trzydzieści lat i była świeżo po rozwodzie. Przeprowadziła się do rodziców, żeby matka mogła opiekować się Mikiem i Johnem, kiedy Cathy pracowała. Della, typowa matka z przedmieścia, mieszkająca w wymyślnym domu nad jeziorem, była już po pięćdziesiątce. Wróciła do pracy nie dlatego, że rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy, jak Cathy, ale po prostu nie miała żadnego zajęcia. Jej dwaj najstarsi synowie wyprowadzili się już z domu. Najmłodszy, Robbie, był w szkole średniej.

W normalnej sytuacji nie powinny mieć kontaktu w szkole. Cathy pracowała na dole w kwesturze, a Della była kierowniczką dziekanatu. Pewnego dnia jednak Cathy przypadkiem usłyszała w stołówce, jak Della mówi o programie Weight Watchers, zachwycając się tym, jak łatwo jest utrzymać tę dietę i jak to nie trzeba się głodzić.

Cathy właśnie zaczęła znowu spotykać się z mężczyznami. Inaczej mówiąc, puszczała się na lewo i prawo. Po rozwodzie ogarnęło ją rozpaczliwe pragnienie, żeby nadrobić stracony czas. Zachowywała się lekkomyślnie jak nastolatka, robiąc to z ludźmi, których ledwo znała, na tylnych kanapach samochodów lub na podłodze wyłożonych wykładziną dywanową furgonetek, zaparkowanych na miejskich ulicach pod domami, w których grzecznie spały porządne chrześcijańskie rodziny. Poza sporadycznymi przyjemnościami, jakie dawały jej spotkania z mężczyznami, Cathy chciała się w jakiś sposób ukarać, jakby to męskie trykanie i wpychanie mogło nauczyć ją trochę rozumu, przynajmniej na tyle, żeby powstrzymać ją przed ponownym poślubieniem kogoś takiego jak jej były mąż.

Powróciwszy po północy do domu z jednego z takich spotkań, Cathy wzięła prysznic. Po wyjściu stanęła przed lustrem w łazience, oceniając się tym samym obiektywnym okiem, z jakim później zajmowała się remontami domów. Co można naprawić? Co ukryć? Z czym trzeba żyć i w związku z tym co należy ignorować?

Zaczęła uczęszczać na spotkania Weight Watchers. Della woziła ją tam samochodem. Mała i zadziorna, z rozjaśnionymi końcówkami włosów, wielkimi okularami w półprzezroczystych różowawych oprawkach i w błyszczącej bluzce ze sztucznego jedwabiu, Della siedziała na poduszce, żeby cokolwiek widzieć znad kierownicy swojego cadillaca. Założyła szmirowate broszki w kształcie bąków lub jamników i zlała się perfumami. To musiała być jakaś własna marka domu handlowego, kwiatowa i przesłodzona, opracowana, żeby maskować kobiecy zapach, a nie go podkreślać, jak olejki do ciała, którymi Cathy skrapiała swoje punkty uciskowe. Wyobraziła sobie Dellę, która rozpyla perfumy, a potem jak kretynka podskakuje w ich mgiełce.

Kiedy już straciły kilka kilogramów, raz w tygodniu szły zaszaleć, na drinki i kolację. Della miała w torebce licznik kalorii, dla pewności, że zbytnio nie przesadziły. Przy takiej okazji odkryły margaritę.

– Hej, wiesz, co jest niskokaloryczne? – zapytała Della. – Tequi­la. Tylko dwieście trzydzieści pięć kalorii na sto gramów. – O cukrze w drinkach wolały nie myśleć.

Della była tylko pięć lat młodsza od matki Cathy. Miała podobne jak jej matka opinie na temat seksu i małżeństwa, ale łatwiej było słuchać tych przestarzałych mądrości, kiedy wygłaszał je ktoś, kto z góry nie zakłada, że jest właścicielem twojego ciała. Różnice między Dellą a matką Cathy wyraźnie wskazywały, że jej mama nie była, jak to się zawsze Cathy zdawało, arbitrem moralności, ale po prostu normalną osobą z jej wadami i zaletami.

Okazało się, że Cathy i Della mają wiele wspólnego. Obie lubiły rękodzielnictwo: dekupaż, koszykarstwo, antykizowanie, tego typu rzeczy. I uwielbiały czytać. Pożyczały sobie nawzajem książki z biblioteki, a potem sięgały po te same książki, żeby je jednocześnie czytać i omawiać. Nie uważały się za intelektualistki, ale potrafiły odróżnić dobrą literaturę od złej. Przede wszystkim lubiły dobrze opowiedzianą historię. Częściej pamiętały fabuły książek niż ich tytuły czy autorów.

Cathy unikała wizyt w domu Delli w Grosse Pointe. Nie chciała narażać się na kontakt z włochatymi wykładzinami dywanowymi czy pastelowymi zasłonami albo na spotkanie z republikańskim mężem Delli. I nigdy też nie zaprosiła Delli do domu rodziców. Lepiej było spotykać się na neutralnym gruncie, gdzie nikt nie mógł im przypomnieć, jak do siebie nie pasują.

Pewnego wieczoru, dwa lata po pierwszym spotkaniu, Cathy zabrała Dellę na przyjęcie organizowane przez jakieś jej znajome. Jedna z nich uczestniczyła kiedyś w wykładzie Krishnamurtiego, więc teraz wszystkie rozsiadły się na podłodze, na ozdobnych poduszkach z kanapy, i słuchały jej opowieści. Wśród obecnych zaczął krążyć dżoint.

Oho, pomyślała Cathy, kiedy skręt dotarł do Delli. Ale ku jej zaskoczeniu Della zaciągnęła się i podała go dalej.

– No to już szczyt – powiedziała potem Della. – Przez ciebie palę trawę.

– Przepraszam – odparła Cathy, śmiejąc się. – Ale… czy coś poczułaś?

– Nie. I cieszę się, że nie. Gdyby Dick wiedział, że palę marihuanę, dostałby szału.

Ale się uśmiechała, zadowolona, że może mieć jakąś tajemnicę.

Miały też inne sekrety. Kilka lat po poślubieniu Clarka Cathy nie mogła już dłużej wytrzymać i się wyprowadziła. Zameldowała się w motelu, przy Eight Mile.

– Jeśli Clark zadzwoni, nie mów mu, gdzie jestem – poprosiła Dellę. A Della nic nie powiedziała. Przez tydzień co wieczór przynosiła Cathy jedzenie i słuchała jej pomstowania, aż przestała się tym przejmować. Przynajmniej na tyle, żeby się pogodzić.

– Prezent? Dla mnie?

Wciąż jeszcze przepełniona dziewczęcym entuzjazmem Della patrzy szeroko otwartymi oczami na pakunek, który podaje jej Cathy. Siedzi w niebieskim fotelu przy oknie, w rzeczywistości jedynym w tej małej zagraconej kawalerce. Cathy przycupnęła niezgrabnie na pobliskiej kanapie. W pokoju jest ciemno, ponieważ żaluzje są opuszczone.

– Niespodzianka – mówi Cathy, zmuszając się do uśmiechu.

Pod wpływem tego, co mówił Bennett, miała wrażenie, że Wynd­ham Falls to apartamenty dla seniorów, którzy chcą żyć niezależnie, a jednocześnie pod opieką. Na stronie internetowej wspominano o „pomocy w nagłych wypadkach” i o „środowiskowych aniołach opiekuńczych”. Ale w broszurze, po którą Cathy, wchodząc, sięgnęła w holu, wyczytała, że Wyndham ogłasza się jako „społeczność emerytalna 55+”. Obok wielu starszych lokatorów, którzy pokonują korytarze, pchając przed sobą aluminiowe balkoniki, są tu młodsi weterani wojenni, z brodami, w kamizelkach i czapkach, zasuwający na elektrycznych wózkach inwalidzkich. Nie ma personelu pielęgniarskiego. To tańsze rozwiązanie niż apartamenty dla seniorów i świadczenia są minimalne: przygotowane posiłki w jadalni, raz w tygodniu zmiana pościeli. To wszystko.

Sama Della nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania w sierpniu. Przygotowując się na wizytę, założyła czystą dżinsową sukienkę bez rękawów oraz żółty top i w odpowiednich miejscach i ilościach nałożyła też szminkę i makijaż. Jedyna różnica polega na tym, że Della również używa balkonika. Tydzień po przeprowadzce poślizgnęła się i uderzyła głową w chodnik przed wejściem. Straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, ujrzała wpatrującego się w nią wielkiego przystojnego niebieskookiego sanitariusza. Della spojrzała na niego i zapytała:

– Czy już umarłam i jestem w niebie?

W szpitalu zrobili Delli rezonans magnetyczny, żeby stwierdzić, czy nie doszło do krwotoku mózgowego. Potem przyszedł młody lekarz, żeby sprawdzić, czy nie odniosła innych obrażeń.

– No to sobie wyobraź – powiedziała Della Cathy przez telefon. – Osiemdziesięcioośmioletnia baba i młody lekarz, który sprawdza mnie centymetr po centymetrze. Dokładnie tak, centymetr po centymetrze. Powiedziałam mu: „Nie wiem, ile panu płacą, ale na pewno za mało”.

Te przejawy jej dobrego humoru potwierdzają to, co Cathy przez cały czas czuła – że mętlik w głowie Delli ma w dużej mierze podłoże emocjonalne. Lekarze uwielbiają wydawać diagnozę i przepisywać tabletki bez zwracania uwagi na stojącego przed nimi człowieka.

Sama Della nigdy nie używała określenia ze swojej diagnozy. Zamiast tego mówiła „moja choroba” lub „ta moja dolegliwość”. Kiedyś powiedziała:

– Nigdy nie pamiętam, jak nazywa się to, co mi dolega. To coś takiego, czego człowiek dostaje, kiedy się starzeje. Coś takiego, czego najbardziej się nie chce. I właśnie to mam.

Innym razem powiedziała:

– To nie alzheimer, ale coś następnego w kolejności.

Cathy nie jest zaskoczona tym, że Della wypiera z myśli fachową terminologię. Demencja nie jest miłym słowem. Brzmi to bezlitośnie, agresywnie, jak gdyby demon wygrzebywał mózg kawałek po kawałku; a jednak w rzeczywistości tak właśnie jest.

Teraz patrzy na stojący w kącie balkonik Delli, okropną purpurową konstrukcję z siedziskiem z czarnej sztucznej skóry. Spod kanapy wystają pudełka. W zlewie malutkiego aneksu kuchennego piętrzą się naczynia. Nic strasznego. Ale dom Delli zawsze był wyjątkowo schludny i ten bałagan jest niepokojący.

Cathy cieszy się, że przyniosła prezent.

– Nie otworzysz go? – pyta.

Della spogląda na podarunek, jakby właśnie zmaterializował się jej w dłoniach.

– Och, oczywiście.

Odwraca paczkę. Sprawdza jej spód. Uśmiecha się niepewnie. Jakby zdawała sobie sprawę, że w tym momencie należy się uśmiechnąć, choć nie wie dlaczego.

– Spójrz na ten ozdobny papier do pakowania! – mówi wreszcie. – Jest po prostu cudowny. Muszę uważać, żeby go nie rozedrzeć. Może go jeszcze wykorzystam.

– Możesz to rozerwać. Nie mam nic przeciwko.

– Nie, nie – nalega Della. – Chcę zachować ten piękny papier.

Jej stare, pokryte plamami dłonie zmagają się z papierem do pakowania, aż w końcu się odkleja. Książka spada jej na kolana.

Della nie poznaje.

To jeszcze nie musi nic znaczyć. Ukazało się nowe wydanie. Zdobiącą oryginalne wydanie ilustrację, na której dwie kobiety siedziały ze skrzyżowanymi nogami w wigwamie, zastąpiła efektowniejsza kolorowa fotografia przykrytych śniegiem wierzchołków gór.

Chwilę później Della wykrzykuje:

– Ojejku! Nasza ulubiona!

– To nie wszystko – mówi Cathy, wskazując okładkę. – Popatrz. „Dwudziestolecie pierwszego wydania! Ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy!” Dasz wiarę?

– Cóż, zawsze wiedziałyśmy, że to dobra książka.

– Pewnie, że wiedziałyśmy. Ludzie powinni nas słuchać. – I już cichszym głosem Cathy dodaje: – Pomyślałam, że może dzięki tej książce wróciłabyś do czytania, Dello. Przecież tak dobrze ją znasz.

– Hej, oczywiście. Żeby trochę rozruszać mózg. Ostatnią książkę, którą mi wysłałaś, ten Pokój, czytam już od dwóch miesięcy, a jeszcze nie wyszłam za dwudziestą stronę.

– Ta książka jest dosyć ciężka.

– Kręci się wokół kogoś, kto tkwi w pokoju! Z czymś mi się to kojarzy.

Cathy się śmieje. Ale Della niezupełnie żartuje, więc Cathy korzysta z okazji. Zsuwa się z kanapy i wymachując rękami w stronę ścian, zaczyna biadolić:

– Czy Bennett i Robbie nie mogli znaleźć ci lepszego miejsca niż to tutaj?

– Pewnie mogli – odpowiada Della. – Ale mówią, że nie mogą. Robbie ma alimenty na głowie i musi płacić na dziecko. A jeśli chodzi o Bennetta, ta Joanne prawdopodobnie nie chce, żeby wydawał na mnie jakieś pieniądze. Nigdy mnie nie lubiła.

Cathy wsuwa głowę do łazienki. Nie jest tak źle, jak się obawiała; nie jest brudno, nie widzi też niczego żenującego. Ale gumowana zasłona prysznicowa kojarzy jej się z wyposażeniem domu wariatów. Z czymś takim można poradzić sobie od razu.

– Mam pomysł. – Cathy odwraca się z powrotem do Delli. – Wzięłaś ze sobą rodzinne zdjęcia?

– No pewnie. Powiedziałem Bennettowi, że nigdzie nie ruszam się bez moich albumów z fotografiami. Kazał mi, co prawda, zostawić wszystkie porządne meble, żeby łatwiej było sprzedać dom. Ale wiesz co? Do tej pory nikt się nim nie zainteresował.

Jeśli Cathy słucha, nie daje tego po sobie poznać. Podchodzi do okna i szarpie do góry żaluzje.

– Na początek trochę tu rozjaśnimy. Powiesimy zdjęcia na ścianach. Niech choć trochę wygląda to na miejsce, w którym mieszkasz.

– To mi się podoba. Gdyby nie było tutaj tak żałośnie, chyba czułabym się lepiej w tym miejscu. Bo teraz mam wrażenie, jakby mnie więzili. – Della kręci głową. – A do tego jeszcze niektórzy ludzie bywają tu trochę nerwowi.

– Są zdenerwowani, co?

– Bardzo zdenerwowani – mówi Della, śmiejąc się. – Trzeba uważać, obok kogo siada się przy lunchu.

Po wyjściu Cathy Della spogląda z fotela na parking. W oddali gromadzą się chmury. Cathy powiedziała, że śnieżyca dotrze tu najwcześniej w poniedziałek, kiedy ona już odjedzie, ale Della, nieco zaniepokojona, sięga po pilota.

Kieruje go w stronę telewizora i naciska przycisk. Nic się nie dzieje.

– Ten nowy telewizor od Bennetta jest nic niewart – mówi, jakby ktoś, Cathy albo ktokolwiek inny, nadal tam był i jej słuchał. – Musisz najpierw włączyć telewizor, a potem tę druga skrzynkę na dole. Ale nawet gdy uda mi się uruchomić ten przeklęty telewizor, nigdy nie mogę znaleźć żadnego programu, który lubię.

Odkłada pilota w momencie, kiedy Cathy wychodzi z budynku, zmierzając do samochodu. Della śledzi jej kroki z zakłopotaniem i fascynacją. Głównym powodem, dla którego starała się zniechęcić Cathy do wyjścia teraz, nie była pogoda. Rzecz w tym, że Della nie jest pewna, czy jest gotowa na tę wizytę. Od czasu upadku i pobytu w szpitalu nie czuje się zbyt dobrze. Trochę przymulona. Wypady z Cathy, rzucenie się w wir działalności mogą przekraczać jej siły.

Z drugiej strony miło byłoby rozjaśnić to mieszkanie. Patrząc na ponure ściany, Della próbuje wyobrazić sobie, jak to będzie, kiedy zaroi się na nich od ukochanych, ważnych dla niej twarzy.

A potem przychodzą chwile, kiedy ma wrażenie, że nic się nie dzieje, w każdym razie nic w teraźniejszości. Takie okresy zdarzają się ostatnio Delli coraz częściej. Czasem szuka książki adresowej lub parzy sobie kawę i nieoczekiwanie powraca do świata ludzi i przedmiotów, o których od lat nie myślała. Te wspomnienia wytrącają ją z równowagi, i to nie dlatego, że niosą ze sobą coś nieprzyjemnego (choć często bywa i tak), ale dlatego, że ich sugestywność przyćmiewa codzienne życie Delli, powodując, że staje się wyblakłe jak stara, zbyt wiele razy prana bluzka. Ostatnio często powraca do niej wspomnienie składziku na węgiel, w którym w dzieciństwie musiała spać, po tym jak przeprowadzili się z Paducah do Detroit i odszedł od nich ojciec. Della, jej mama i brat mieszkali w pensjonacie. Mama i Glenn mieli normalne pokoje na piętrze, ale Della musiała mieszkać w piwnicy. Z domu nie dało się nawet dostać do jej pokoju. Trzeba było wyjść na podwórko na tyłach budynku i unieść klapę, która prowadziła do piwnicy. Gospodyni pobieliła pomieszczenie, wstawiła łóżko i dołożyła do tego kilka poduszek zrobionych z worków na mąkę. Ale Della nie dała się na to nabrać. Klapa była metalowa i brakowało tam okien. W środku panowały egipskie ciemności. Och, jakże nienawidziłam schodzić do tego składu na węgiel każdego wieczoru. Jakbym schodziła prosto do krypty!

Ale nigdy się nie skarżyłam. Po prostu robiłam, co mi kazano.

Della miała w życiu tylko jedno miejsce, które należało wyłącznie do niej – mały domek w Contoocook. Oczywiście w jej wieku było z tym mnóstwo kłopotów. Wspinanie się na wzgórze zimą lub szukanie kogoś, kto zrzuciłby śnieg z dachu, żeby ten się nie zawalił i żywcem jej nie pogrzebał. Może doktor Sutton, Bennett i Robbie mają rację. Może lepiej jej będzie tutaj, a nie tam.

Kiedy ponownie wygląda przez okno, samochodu Cathy nie widać. Della podnosi więc książkę, którą przyniosła jej przyjaciółka. Błękitne góry na okładce wciąż zbijają ją nieco z tropu. Ale tytuł jest ten sam: Dwie stare kobiety: alaskijska opowieść o zdradzie, odwadze i przetrwaniu. Otwiera książkę i przewraca kartki, zatrzymując się od czasu do czasu i podziwiając ilustracje.

A potem wraca do pierwszej strony. Skupia wzrok na słowach i śledzi je jedno po drugim na całej stronie. Jedno zdanie. Dwa. Następnie cały akapit. Tak dużo już zapomniała, odkąd ostatnio czytała tę książkę, że ta historia wydaje się nowa, choć jednak znana. Urzekająca. Ale ulgę przynosi jej przede wszystkim sama czynność, zapominanie się, zagłębianie i pogrążanie w życiu innych.

Podobnie jak wiele książek, które Della przeczytała przez te lata, to Cathy poleciła jej Dwie stare kobiety. Po odejściu z wydziału pielęgniarskiego Cathy zaczęła pracować w księgarni. W tym czasie ponownie wyszła za mąż i wraz z Clarkiem przeprowadzili się do starego wiejskiego domu, który następnie remontowała przez dziesięć lat.

Della zapoznała się z harmonogramem pracy Cathy i zaglądała do księgarni podczas jej zmian, zwłaszcza w czwartkowe wieczory, kiedy klientów było niewielu i Cathy miała czas porozmawiać.

I dlatego też Della wybrała właśnie czwartek, aby podzielić się z Cathy nowinami.

– Zaczynaj, słucham – powiedziała Cathy. Pchała wózek z książkami po księgarni i uzupełniała zawartość półek, a tymczasem Della siedziała w fotelu w dziale poezji. Cathy zaproponowała herbatę, ale Della odpowiedziała:

– Wolałabym raczej piwko.

Cathy znalazła jedną butelkę w lodówce na zapleczu, pozostałość po podpisywaniu książek. Było już po siódmej w kwietniowy wieczór i sklep był pusty.

Della zaczęła opowiadać Cathy o swoim mężu, o jego dziwnym zachowaniu. Powiedziała, że nie ma pojęcia, co w niego wstąpiło.

– Na przykład kilka tygodni temu Dick wstaje z łóżka w środku nocy. Zanim się zorientowałam, słyszę, jak cofa samochód na podjeździe. Pomyślałem sobie „Cóż, może to ta chwila. Może ma już dość i więcej go nie zobaczę”.

– Ale wrócił – powiedziała Cathy, kładąc książkę na półce.

– Tak. Jakąś godzinę później. Zeszłam po schodach i znalazłam go na dole. Na kolanach, na dywanie, a wokół te wszystkie porozkładane mapy drogowe.

Kiedy Della zapytała męża, co on, do diabła, wyprawia, Dick odparł, że szuka możliwości inwestycyjnych na Florydzie. Położonych przy plaży nieruchomości na nisko wycenianych terenach, do których można bezpośrednio dolecieć z dużych miast.

– Powiedziałam mu: „Mamy dość pieniędzy. Możesz po prostu przejść na emeryturę i będzie nam dobrze. Po co ci teraz takie ryzyko?”. I wiesz, co mi odpowiedział? Stwierdził: „W moim słowniku nie ma wyrazu emerytura”.

Cathy zniknęła w dziale samoobsługowym. Della była zbyt pochłonięta swoją historią, żeby wstać i pójść za nią. Przygnębiona zwiesiła głowę, wpatrując się w podłogę. W jej tonie pobrzmiewały zdumienie i oburzenie na pomysły, których potrafią uczepić się mężczyźni, szczególnie gdy się starzeją. Wyglądało to jak napad obłędu, tylko że mężowie brali to szaleństwo za nagłe olśnienie. „Właśnie wpadłem na pomysł!” – mawiał zawsze Dick. Mogli robić cokolwiek, jeść obiad, wybierać się do kina, ale kiedy nachodziło go natchnienie, stawał jak wryty i oznajmiał: „Hej, właśnie wpadłem na pomysł”. A potem stał nieruchomo, z podbródkiem wspartym na palcu, analizując, kalkulując.

Jego ostatni pomysł dotyczył ośrodka w pobliżu Parku Narodowego Everglades. Na zrobionej polaroidem fotografii, którą pokazał Delli, ośrodek wyglądał na uroczy, ale znajdujący się w opłakanym stanie pawilon myśliwski otoczony dębami wirginijskimi. Tym razem było jednak inaczej, Dick postanowił bowiem wdrożyć swój pomysł w życie. Nic nie mówiąc Delli, wziął pożyczkę pod hipotekę tej nieruchomości, a jako zaliczkę wpłacił część ich oszczędności emerytalnych.

– Jesteśmy teraz dumnymi właścicielami naszego własnego kurortu w Everglades na Florydzie! – oznajmił.

Choć Della mówiła o tym Cathy z żalem, sprawiało jej to też przyjemność. Obiema dłońmi ściskała butelkę piwa. W księgarni panowała cisza, na zewnątrz niebo było ciemne, okoliczne sklepy pozamykano już na noc. Czuła, że to ich miejsce.

– I teraz jesteśmy skazani na ten cholerny stary kurort – stwierdziła Della. – Dick chce przerobić go na budynek z mieszkaniami własnościowymi. Żeby się tym zająć, jak mówi, musi przenieść się na Florydę. I jak zwykle chce mnie ciągnąć ze sobą.

Cathy pojawiła się ponownie, pchając wózek. Della oczekiwała, że na jej twarzy pojawi się współczucie, ale Cathy miała zaciśnięte usta.

– Więc się przeprowadzacie? – zapytała chłodno.

– Muszę. On mnie zmusza.

– Nikt cię nie zmusza.

Powiedziała to przemądrzałym tonem, jakiego ostatnio używała. Jakby przeczytała cały rozdział poradnika samodoskonalenia i w związku z tym mogła dzielić się psychologicznymi spostrzeżeniami oraz udzielać małżeńskich rad.

– Co masz na myśli, mówiąc, że nikt mnie nie zmusza? Dick mnie zmusza.

– A co z twoją pracą?

– Będę musiała z niej zrezygnować. Nie chcę, lubię pracować. Ale…

– Ale jak zwykle ulegniesz.

Ta uwaga była nie tylko niegrzeczna, ale też niesprawiedliwa. Co Della, zdaniem Cathy, powinna zrobić? Rozwieść się z mężem po czterdziestu latach małżeństwa? Znaleźć sobie mieszkanie i zacząć umawiać się z nieznajomymi mężczyznami, jak to robiła Cathy, kiedy się poznały?

– Chcesz rzucić pracę i wyjechać na Florydę, nie ma sprawy – powiedziała Cathy. – Ale ja mam pracę. I jeśli nie masz nic przeciwko temu, muszę zrobić tu kilka rzeczy przed zamknięciem.

Nigdy wcześniej się nie kłóciły. W następnych tygodniach, kiedy Della myślała, żeby zadzwonić do Cathy, za każdym razem dochodziła do wniosku, że wciąż jest zbyt rozgniewana. Bo niby kim była Cathy, żeby mówić jej, jak ma wyglądać jej małżeństwo? Ona i Clark przez połowę życia skakali sobie do gardeł.

Miesiąc później, w chwili gdy Della pakowała ostatnie pudła dla firmy przeprowadzkowej, w jej domu pojawiła Cathy.

– Jesteś na mnie wściekła? – zapytała Cathy, kiedy Della otworzyła drzwi.

– Prawdę mówiąc, czasami można odnieść wrażenie, że pozjadałaś wszystkie rozumy.

To chyba było zbyt złośliwe, ponieważ Cathy wybuchnęła płaczem. Zgarbiła się i zaczęła żałośnie lamentować:

– Będzie mi cię brakowało, Dello!

Łzy spływały jej po twarzy. Rozłożyła ramiona, jakby chciała ją objąć. Delli nie podobała się pierwsza reakcja Cathy i nie była pewna, jak zareagować na drugą.

– Natychmiast przestań – powiedziała. – Przez ciebie też zaraz zacznę płakać.

Cathy tylko jeszcze bardziej się rozbeczała.

Zaniepokojona Della powiedziała:

– Nadal będziemy mogły rozmawiać przez telefon, Cathy. Pisać listy. I się odwiedzać. Możesz przyjechać do naszego „kurortu”. Pewnie jest tam pełno węży i aligatorów, ale będziesz mile widziana.

Cathy się nie roześmiała. Powiedziała przez łzy:

– Dick nie życzy sobie moich odwiedzin. Nienawidzi mnie.

– To nieprawda.

– W takim razie to ja go nienawidzę! Traktuje cię jak szmatę, Dello. Przepraszam, ale to prawda. A teraz przez niego rzucasz pracę i jedziesz na Florydę? I co masz tam niby robić?

– Dość już tego – powiedziała Della.

– Już dobrze, dobrze! Jestem po prostu taka zdenerwowana!

Ale Cathy powoli się uspokajała. Po chwili powiedziała:

– Coś ci przyniosłam. – Otworzyła torebkę. – Któregoś dnia przysłali to do księgarni. Z małego wydawnictwa na Alasce. Nie zamawialiśmy tej książki, ale kiedy zaczęłam ją czytać, nie mogłam się oderwać. Nie chcę ci zdradzać, o czym to jest, ale, jak by to powiedzieć… wydaje się naprawdę odpowiednia! Sama zobaczysz, kiedy ją przeczytasz. – Patrzyła Delli prosto w oczy. – Czasami książki wkraczają w nasze życie nie bez powodu, Dello. To naprawdę niesamowite.

Della nigdy nie wiedziała, jak się zachować, kiedy Cathy zaczynała wciągać ją na pogranicze mistyki. Czasami twierdziła, że księżyc wpłynął na jej nastrój, i wówczas nadawała specjalne znaczenie prostym zbiegom okoliczności. Tego dnia Della podziękowała Cathy za książkę i udało jej się pohamować łzy, kiedy ostatecznie jednak uścisnęły się na pożegnanie.

Na okładce książki widniał rysunek. Dwie Indianki siedzące w tipi. Cathy interesowała się tego typu rzeczami, ostatnio również opowieściami o rdzennych Amerykanach czy powstaniach niewolników na Haiti, historiami o duchach czy magicznych zdarzeniach. Della lubiła niektóre z nich bardziej niż inne.

Spakowała książkę do pudła z różnymi drobiazgami, które nie zostało jeszcze zamknięte i zaklejone taśmą.

A co stało się z nią potem? Wysłała pudło wraz z wszystkimi innymi na Florydę. Okazało się, że w jedynej sypialni ich pawilonu myśliwskiego nie ma miejsca na wszystkie rzeczy, więc musieli je złożyć w magazynie. Ośrodek zbankrutował rok później. Wkrótce Dick przeprowadził Dellę do Miami, a potem do Daytony i na koniec do Hilton Head, sam starając się rozwinąć kolejne przedsięwzięcia. Dopiero po jego śmierci, kiedy Della zmagała się z konsekwencjami upadłości, musiała otworzyć magazyn i wyprzedać meble. Przeglądając pudła, prawie dziesięć lat wcześniej wysłane na Florydę, otworzyła karton z różnościami, z którego wypadły Dwie stare kobiety.

Książka przywołuje starą legendę Atapasków, którą autorka, Velma Wallis, słyszała jako dorastająca dziewczynka. Opowieść przekazywano „z matki na córkę”; to historia dwóch starych kobiet o imionach Ch’idzigyaak i Sa’, które podczas klęski głodu zostały pozostawione przez plemię własnemu losowi.

Pozostawione na pewną śmierć, mówiąc wprost. Bo taki był zwyczaj.

Tylko że te dwie stare kobiety nie umierają. Porzucone w lesie, zaczynają ze sobą rozmawiać. Czyż kiedyś nie wiedziały, jak się poluje, łowi ryby czy poszukuje żywności? I czy nie mogą tego zrobić znowu? I tak właśnie robią, na powrót uczą się wszystkiego, co umiały w młodości, polują, łowią ryby w przerębli, a w pewnym momencie ukrywają się przed kanibalami, którzy przechodzą w okolicy. Robią przeróżne rzeczy.

Jeden z rysunków ukazywał dwie kobiety wędrujące przez alaskańską tundrę. W kurtkach z kapturem i butach z foki ciągną sanie, przy czym kobieta z przodu jest nieco mniej zgarbiona niż ta druga. Podpis brzmiał: „Nasze plemię wyruszyło na poszukiwanie pożywienia do kraju, o którym opowiadali nam dziadkowie, gdzieś daleko za górami. Nas natomiast uznano za niezdolne do marszu razem z nimi, ponieważ chodzimy o kiju i jesteśmy powolne”.

Pewne fragmenty się wyróżniały, na przykład ten, kiedy Ch’idzigyaak mówi: „Wiem, nie masz wątpliwości, że przeżyjemy. Jesteś młodsza”. Mogła tylko uśmiechnąć się gorzko na tę uwagę, bo nie dawniej jak wczoraj obie uznano za zbyt stare, żeby żyć z młodymi.

– To tak jak my dwie – powiedziała Della, kiedy wreszcie przeczytała książkę i zadzwoniła do Cathy. – Jedna młodsza, druga starsza, ale obie mają takie same kłopoty.

Na początku był to tylko żart. Zabawnie było porównywać ich własną sytuację, na przedmieściach Detroit i na wsi w stanie New Hampshire, z egzystencjalnym dramatem starych eskimoskich kobiet. Ale dało się też odczuć autentyczne podobieństwa. Della przeniosła się do Contoocook, żeby być bliżej Robbiego, ale dwa lata później Robbie przeprowadził się do Nowego Jorku, pozostawiając ją w lesie, zdaną wyłącznie na siebie. Zamknięto księgarnię Cathy. Zajęła się domową sprzedażą ciast własnego wypieku. Clark przeszedł na emeryturę i całe dni spędzał przed telewizorem, urzeczony pięknymi pogodynkami w wiadomościach. Piersiaste, w obcisłych, jaskrawo kolorowych sukienkach, chwiały się przed mapami pogodowymi, jakby naśladując fronty burzowe. Wszyscy czterej synowie Cathy wyjechali z Detroit. Mieszkali daleko, po drugiej stronie gór.

Della i Cathy szczególnie lubiły jedną ilustrację w książce. Ch’idzigyaak rzucała na niej toporkiem, a Sa’ to obserwowała. Podpis brzmiał: „Jeśli zobaczymy wiewiórkę, może uda nam się ją upolować toporkami, jak w czasach, gdy byłyśmy młode”.

To zdanie stało się ich mottem. Jeśli jedna z nich była przygnębiona albo musiała rozwiązać jakiś problem, druga dzwoniła i mówiła:

– To jest pora topora.

Znaczyło to: weź się w garść, nie rozczulaj się nad sobą.

Była to kolejna cecha, którą dzieliły z dwiema eskimoskimi kobietami. Plemię nie zostawiło Ch’idzigyaak i Sa’ tylko dlatego, że były stare. Zrobiło to także dlatego, że ciągle narzekały. Stale biadoliły, cóż to im nie dolega i cóż je nie boli.

Mężowie często uważali, że żony za dużo narzekają. Ale to również było narzekanie. Męski sposób, żeby kobiety się zamknęły. Mimo to Della i Cathy zdawały sobie sprawę, że same były winne niektórym ze swoich zgryzot. Pozwalały, żeby wszystko się psuło, wpadały w ponury nastrój i się dąsały. Nawet jeśli ich mężowie pytali, czy coś się stało, nie chciały nic na ten temat powiedzieć. Zbyt dużą przyjemność sprawiało im użalanie się nad swoim losem. Żeby odczuć ulgę, musiałyby przestać być sobą.

Co takiego było w narzekaniu, że tak dobrze się z tym czuły? Że ty i cierpiąca wraz z tobą osoba wychodzicie z wyczerpującej sesji, jakby z kąpieli w spa, odświeżeni i czując mrowienie w całym ciele?

Przez lata Della i Cathy zapominały na dłużej o Dwóch starych kobietach. I w pewnym momencie jedna z nich ponownie sięga po książkę, na powrót budzi się w niej entuzjazm i nakłania tę drugą, żeby znowu ją przeczytać. Książka nie jest powieścią detektywistyczną czy kryminalną, nie należy do gatunków, które pochłaniają. Jest raczej czymś w rodzaju podręcznika, jak żyć. Książka je inspiruje. Nie potrafią znieść tych kalumnii rzucanych przez ich snobistycznych synów. Ale teraz nie trzeba jej bronić. Sprzedano dwa miliony egzemplarzy! Rocznicowe wydanie! To chyba dostateczny dowód, że miały rację.

Gdy Cathy przyjeżdża następnego ranka do Wyndham Falls, czuje śnieg w powietrzu. Temperatura spadła i wokół panuje absolutna cisza, nie ma wiatru, wszystkie ptaki gdzieś się pochowały.

Jako dziewczyna, jeszcze mieszkając w stanie Michigan, uwielbiała takie chwile złowieszczej ciszy. Zwiastowały odwołanie lekcji, czas spędzony z matką w domu, budowę śnieżnych fortów na trawniku. Nawet teraz, w wieku siedemdziesięciu lat, podniecają ją wielkie burze. Ale obecnie w samym centrum jej oczekiwania mieści się mroczne pragnienie – chęć niemal samounicestwienia albo oczyszczenia. Czasami, kiedy rozmyśla o zmianach klimatycznych, o świecie zmierzającym do kataklizmu, Cathy mówi sobie:

– Och, niech to się po prostu skończy. Zasługujemy na to. Pozamiatać wszystko i zacząć od nowa.

Della jest już ubrana i gotowa do wyjścia. Cathy chwali przyjaciółkę, że ładnie wygląda, ale nie może się powstrzymać, żeby nie dodać:

– Musisz powiedzieć fryzjerce, żeby nie używała tej odżywki, Dello. Masz zbyt cienkie włosy. Są przez nią zbyt przylizane.

– Spróbuj tylko coś powiedzieć tej kobiecie – mówi Della, przesuwając balkonik po korytarzu. – Niczego nie słucha.

– W takim razie niech Bennett zabierze cię do salonu.

– Tak, pewnie. Marne szanse.

Kiedy wychodzą na zewnątrz, Cathy notuje w głowie, żeby wysłać e-mail do Bennetta. Pewnie nie zdaje sobie sprawy, że coś tak błahego jak zrobienie sobie fryzury podnosi kobietę na duchu.

Z balkonikiem Della porusza się powoli. Musi pokonać chodnik i zejść z krawężnika na parking. Cathy pomaga jej zająć miejsce pasażera w samochodzie, a następnie niesie balkonik wokół samochodu i wkłada do bagażnika. Musi się przez chwilę zastanowić, jak go złożyć i podnieść siedzisko.

Chwilę później są w drodze. Della, pochylona, uważnie lustruje drogę i udziela Cathy wskazówek.

– Widzę, że znasz już okolicę – mówi Cathy z aprobatą.

– Tak – odpowiada Della. – Może te tabletki jednak działają.

Cathy wolałaby rozejrzeć się za ramkami w jakimś przyjemniejszym miejscu, w Pottery Barn lub Crate and Barrel, ale Della kieruje ją do Goodwill w pobliskim przydrożnym centrum handlowym. Na parkingu Cathy wykonuje tę samą operację, ale tym razem w odwrotnej kolejności: rozkłada balkonik i niesie go dookoła samochodu, żeby Della mogła stanąć. Kiedy Della już rusza z miejsca, idzie przyzwoitym tempem.

Po wejściu do sklepu czują się jak za dawnych czasów. Przechodzą przez zalaną fluorescencyjnym światłem przestrzeń z połyskującymi podłogami, wytężając wzrok jak podczas zabawy w poszukiwanie skarbów. Na widok działu z wyrobami szklanymi Della mówi: „Zaraz, potrzebne mi są nowe ładne szklanki” i skręcają.

Ramy do obrazów znajdują się w tylnej części sklepu. W połowie drogi linoleum ustępuje miejsca nagiemu betonowi.

– Trzeba tu uważać na podłogę – mówi Della. – To taka trochę hop-hopka.

Cathy bierze ją pod ramię. Kiedy dochodzą do przejścia między regałami, mówi:

– Zostań tutaj, Dello. Ja się rozejrzę.

Jak to zwykle bywa z używanymi produktami, problem polega na znalezieniu dopasowanego zestawu.

Żadnego porządku. Cathy przegląda jedną ramkę po drugiej, każda jest w innym rozmiarze i stylu. Po chwili dostrzega zestaw pasujących do siebie prostych czarnych drewnianych ramek. Właśnie je wyciąga, kiedy za plecami słyszy jakiś dźwięk. Raczej nie krzyk, lecz coś innego. Po prostu głęboki wdech. Odwraca się i widzi Dellę; na jej twarzy maluje się zdziwienie. Wychyliła się, żeby się czemuś przyjrzeć – Cathy nie wie, co chciała zobaczyć – i w tym momencie ręka ześlizgnęła się jej z uchwytu balkoniku.

Przed laty, kiedy Cathy i Dick mieli żaglówkę, Della o mało co się nie utopiła. Łódka była wówczas zacumowana, a Della poślizgnęła się, wchodząc na pokład, i wpadła w toń mrocznej zielonej wody przystani.

– Nigdy nie nauczyłam się pływać – opowiadała o tym Cathy. – Ale nie bałam się. Tam w dole panował taki spokój. Jakimś cudem udało mi się wydostać na powierzchnię. Dick wrzeszczał, przywołując portowego chłopaka, który w końcu przyszedł i mnie złapał.

Teraz twarz Delli wygląda tak, jak mogłaby wyglądać – wyobraża sobie Cathy – wówczas pod wodą. Della jest lekko zaskoczona. Pogodna. Jakby odpowiedzialność przejęły siły, nad którymi nie potrafi zapanować, więc nie ma sensu się opierać.

Tym razem jednak zdumienie nie potrafi jej ocalić. Della przewraca się na bok, na regały. Metalowa krawędź ze zgrzytliwym dźwiękiem zdziera skórę z jej ramienia, jakby to była krajalnica do mięsa. Della uderza skronią w następną półkę. Cathy krzyczy. Szkło pęka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: