Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowy wizerunek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Wrzesień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nowy wizerunek - ebook

 

Kiedy Alec, szef firmy Świat Dziecka, mówi dziennikarce, że nie przepada za dziećmi, rozpętuje się medialna burza. Na prośbę rady nadzorczej Alec zaczyna pracować nad nowym, cieplejszym wizerunkiem, chociaż nie wierzy w takie głupoty. Ma inaczej się ubierać? Bzdura, garnitur to podstawa i zawsze się sprawdza. Rozdawać nieszczere uśmiechy na imprezach dla dzieci? Niedoczekanie. A może jeszcze całować lepkie od słodyczy buzie? Nie, Julia, jego konsultantka, niewiele wskóra. Nieważne, co zaproponuje, on zgodził się na tę szopkę tylko dla świętego spokoju…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9762-0
Rozmiar pliku: 644 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ DRUGI

To było trochę jak gra w szachy. Albo czekanie, kto pierwszy się ugnie i mrugnie. Tym bardziej go złościło, że okazał się słabszy.

Julia Stillwell była dla niego niespodzianką. Średniego wzrostu, o apetycznie zaokrąglonej figurze, ubrana w kremową jedwabną bluzkę i klasyczną granatową ołówkową spódnicę, robiła wrażenie miłej dziewczyny z sąsiedztwa, osoby, która nikomu nie zagraża. Przeciwników rozbrajała anielskim uśmiechem i dołeczkami w policzkach, co odwracało uwagę od nieco kąśliwego tonu. Jednak tym, co go kompletnie zaskoczyło, była jego natychmiastowa i zdumiewająca reakcja na jej widok. Jakby ktoś wymierzył mu cios prosto w żołądek. Jeszcze się z tego nie otrząsnął.

Po piętnastu minutach Julia spojrzała na zegarek – choć Alec był święcie przekonany, że doskonale wiedziała, która jest godzina – i oznajmiła:

– Muszę się już zbierać, ale jutro skontaktuję się z panem z samego rana.

– Gorąca randka? – zapytał prowokacyjnie, by wytrącić ją z równowagi. Nie powinna być aż taka opanowana. Poza tym był ciekawy, jak zareaguje.

Jednak wcale nie zbił jej z tropu. Przeciwnie, uśmiech, który mu posłała, był swobodny i podszyty humorem.

– To już minęło – odparła.

Co to, do diabła, ma znaczyć? – zachodził w głowę.

Zdjęcia, które stały na jej biurku, były ustawione pod takim kątem, że nie mógł ich widzieć. Fotki męża? Raczej nie. Nie miała obrączki, co już wcześniej zauważył. Może więc zdjęcia ukochanego? Ciekawość, która wprost zżerała Aleca, zirytowała go bardziej niż wymijająca odpowiedź Julii.

– Czy nie za wcześnie kończyć pracę o tej porze? – spytał równie prowokacyjnym tonem jak przed chwilą. – Jeszcze nawet nie ma piątej.

Julia pochyliła się nad komputerem, kliknęła i stojąca za nią drukarka zaczęła wyrzucać zadrukowane kartki.

– Pan do której pracuje? – zapytała, odwracając się i sięgając po wydruki.

– Przynajmniej do szóstej, czasami do siódmej. – Prawdę mówiąc, zostawał w biurze jeszcze dłużej, zwykle nie wychodził wcześniej niż po ósmej. Ze sprzątaczkami i ochroniarzami z nocnej zmiany był niemal za pan brat.

– Ile godzin tygodniowo spędza pan w pracy?

– Pięćdziesiąt do sześćdziesięciu. – I dłużej. W zeszłym tygodniu co najmniej siedemdziesiąt pięć.

Julia pokręciła głową. Jej mina mówiła sama za siebie: „Tak myślałam”.

– Mój tydzień pracy to czterdzieści godzin. Nigdy tego czasu nie przekraczam. Zaczynam wcześnie, więc mogę wcześnie wychodzić. – Znów popatrzyła na zegarek. – Dzisiaj przeciągnęłam o pięć minut. Z pana powodu. – Ułożyła wydruki i wyciągnęła rękę po zszywacz.

Działa szybko i sprawnie, skonstatował w duchu.

– Nie zdarza się pani zostać po godzinach? Biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znalazłem, i honorarium, jakie płaci pani moja firma, chyba warto popracować kilka godzin dłużej. Zawsze to dodatkowe pieniądze. – Był przekonany, że tym razem wreszcie ją zdenerwuje.

Bardzo się jednak zawiódł. Osiągnął tylko tyle, że w jej głosie pojawił się trochę ostrzejszy ton:

– Uważam, że we wszystkim należy zachować odpowiednie proporcje. Poza zawodowym mam prywatne życie i zawsze sprawy osobiste były, są i będą dla mnie ważniejsze niż wynagrodzenie.

– No tak... – Spojrzał na nią z uwagą. – To jeden z plusów, gdy się jest swoim własnym szefem, nieprawdaż?

– Właśnie. Już dawno postanowiłam, że moje dzieci zawsze będą dla mnie na pierwszym miejscu.

– Zaraz... to pani ma dzieci?! – Natychmiast zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało.

Na twarzy Julii pojawił się zacięty wyraz. Przez chwilę milczała, aż wreszcie odparła:

– Dwoje, ale nie ma pan powodu do obaw. Nie zaniedbuję ich. Zapewniam im wszystko, co potrzeba. – Odwróciła w jego stronę fotografie na biurku przedstawiające dwójkę roześmianych dzieci w wieku szkolnym, chłopczyka i dziewczynkę. Oboje mieli dołeczki w policzkach, jak ich mama.

– Przepraszam. – Potarł dłonią kark.

– Okej... Ostatnio wciąż musi pan przepraszać w związku z dziećmi.

– Nie mam nic przeciwko dzieciom. – Boże, dopomóż. Zaczyna się powtarzać jak zdarta płyta.

– Po raz drugi okej... – Zadumała się na moment. – Dam panu wskazówkę, i to gratis. Praca jest dla mnie, nie ja dla pracy. Dlatego nie spędzam w niej całego mojego czasu. Alec – przeszła na ty – naprawdę nie żyjemy tylko po to, żeby pracować. Życie to coś więcej. O wiele więcej.

– Mówisz jak moja matka.

– Przyjmuję to za komplement – odparła.

Nie taka była jego intencja, choć po minie Julii widział, że na to wyszło. Jego starzy wiedli ekstrawaganckie życie ponad stan. Jeszcze nim skończył college, przepuścili olbrzymi spadek po rodzicach mamy. Gdyby nie dziadek ze strony ojca, skończyliby na ulicy bez grosza przy duszy, a on musiałby zrezygnować z prestiżowej uczelni.

Dziadek przed śmiercią wpłacił wszystkie pieniądze na fundusz powierniczy, do którego dostęp miał tylko Alec. Teraz to do niego musieli się zwracać rodzice, gdy znów brakowało im pieniędzy. Ani on, ani oni nie byli z tego szczególnie zadowoleni.

To przez nich spóźnił się na dzisiejsze spotkanie z Julią. Już wychodził z biura, gdy zadzwoniła zdenerwowana matka. Czerwiec dopiero się zaczął, a oni już potrzebowali kasy. Miesiąc w miesiąc dostawali pokaźną sumę na życie, ale całą kwotę wydali na bilety lotnicze – oczywiście w pierwszej klasie – i zarezerwowali dwutygodniowy pobyt ze znajomymi w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym na prywatnej karaibskiej wysepce. Do wyjazdu pozostał tydzień, a oni nie mieli nawet na jedzenie. Nie mówiąc już o kieszonkowym na wakacje.

Uznał, że wreszcie musi być twardy. Postawił się, lecz gdy matka zaczęła płakać, w końcu musiał się ugiąć. Obiecał, że przeleje im na konto dodatkowe siedem tysięcy. Matka przekonywała, że to za mało, potrzeba im przynajmniej dziesięć, jednak stanowczo odmówił.

– Alec, popatrz na to rozsądnie. Jak ojcu i mnie mają się udać wakacje, jeśli będziemy musieli ze wszystkim się szczypać? – nalegała.

– Do kolacji zamów kieliszek wina zamiast podwójnej butelki szampana – tłumaczył twardym tonem. – I nie stawiaj drinków wszystkim gościom w nocnym klubie.

– Alec, ale z ciebie drętwus! Nie interesuje cię nic poza pracą. Nie umiesz się bawić – narzekała Brooke, odkładając słuchawkę.

Rodzice wyjadą na wakacje, a on choć na chwilę od nich odetchnie. Niestety nie na długo, do następnego telefonu z pilną prośbą o dodatkowe pieniądze. Te ich telefony nigdy się nie skończą, tego mógł być pewien. Powtarzały się z taką samą regularnością, jak gwałtowne wichury w Chicago.

Echo tej rozmowy wciąż brzęczało mu w uszach.

– Umiem korzystać z życia, nie żyję wyłącznie pracą – rzekł z przekonaniem.

– Wiem. Wyczytałam o tym w wywiadzie – chłodno odrzekła Julia. – Była narzeczona opowiadała o luksusowych podróżach, jadaniu w najlepszych restauracjach, grze w golfa.

– Co w tym złego? – Nie wyjeżdżał tak często i na tak długo jak rodzice, ale gdy już robił sobie wakacje, to na nic sobie nie żałował.

Julia w zadumie wygięła usta. Bardzo ładne usta, miękkie, pełne. Wprost urzekające... nawet gdy patrzyła na niego chmurnie.

– Na pierwszy rzut oka nic. Poza tym, że dzieci Laurel nie brały w tym udziału.

Chciał zachować spokój, jednak mimowolnie podniósł głos, gdy ripostował:

– To Laurel nie chciała ich z nami zabierać. Sama tak zarządziła. To była jej decyzja.

Córki Laurel, dziewięcioletnia i jedenastoletnia, były miniaturowymi wersjami matki, tak samo kłopotliwymi i wymagającymi jak ona. To dlatego Laurel wolała zostawiać je z opiekunką.

– Próbowałeś ją przekonać, żeby zmieniła zdanie?

– Czy to ważne? – spytał.

– Dla mnie? Nie. Dla opinii publicznej owszem.

– Nie jestem domatorem, nie lubuję się w rodzinnym życiu i nigdy za kogoś takiego się nie podawałem. – Odetchnął głęboko, nie kryjąc irytacji. – Jestem biznesmenem. Bardzo dobrym biznesmenem, dlatego wzięli mnie na szefa Świata Dziecka. Firma potrzebowała sprawdzonego fachowca. Moje życie osobiste nie powinno mieć żadnego odniesienia do tego, co robię na gruncie zawodowym.

– I tak by było, gdybyś nie wyrwał się z tamtą uwagą – odparowała kąśliwie. – Sam się podłożyłeś. Czyli wracamy do punktu wyjścia.

– A niech to... – Zaklął i usiadł. Był wściekły, bo nie mógł nie przyznać jej racji. Ukrył twarz w dłoniach.

– Nie cofniesz już tego, co powiedziałeś – mówiła dalej Julia. – To poszło w świat i po wieczne czasy będzie krążyło w cyberprzestrzeni. Teraz chodzi o zmianę twojego wizerunku, o to, w jaki sposób ludzie będą cię odbierać.

– Wiem. – Opuścił ręce, zacisnął palce w pięść.

– To dobrze. – Profesjonalnie sterowała rozmową. Przybrała bezosobowy ton, żeby nie ujawniać własnego stosunku do konkretnych zachowań. – Dla ludzi, którzy kupują wasze produkty, jesteś synonimem playboya. Masz wysoką pozycję społeczną, władzę i dochody, które pozwalają na życie w wielkim stylu. Dorastałeś w zamożnej rodzinie.

– Taa... – Alec prychnął. Czasami bogactwo oznacza wielką samotność.

– Golf, ekskluzywne restauracje, luksusowe wyjazdy do ekstrawaganckich ośrodków absolutnie nienastawionych na dzieci, to są rozrywki wyłącznie dla dorosłych. W tym kontekście będzie bardzo trudno przekonać rzesze klientów, że masz pojęcie o życiu rodzinnym i związanych z nim potrzebach.

– Dlatego wyślesz mnie na publiczne występy, gdzie będę całował dzieci. Wszystko jasne. – Westchnął, zaciskając pięści.

– Takie podejście niekoniecznie miałam na myśli.

– Postaram się poprawić – wymamrotał.

Julia zanuciła coś pod nosem, a oczy jej się zwęziły, gdy spytała:

– Co powiesz na małą próbę dziś wieczorem?

– Jak mam to rozumieć? – Zmarszczył czoło.

– Zaplanowałeś coś na szóstą?

– O piątej jestem umówiony z szefem księgowości, musimy wyjaśnić kilka nieprawidłowości dotyczących wydatków. Trudno powiedzieć, czy skończymy do szóstej.

– No nie! Służbowe spotkanie po godzinach pracy? Chyba nie jesteś lubianym szefem. – Potrząsnęła głową, uprzedzając jego protest. – Możesz to przełożyć na inny termin?

– Chyba tak – odpowiedział powoli. – Dlaczego?

Jej pełne usta wygięły się w uśmiechu. Bardzo uwodzicielskim, mimo przebiegłego blasku, który błysnął w jej oczach.

– Byłeś kiedyś na zajęciach bejsbolu dla dzieci?

Co jej przyszło do głowy, że zaprosiła go na popołudnie?

Kolejny raz Julia zadawała sobie to pytanie, jadąc z dziećmi zatłoczonymi ulicami. Po lekcjach Danielle i Colin zostawali w szkolnej świetlicy. Stawiała sobie za punkt honoru, żeby nie przebywały tam dłużej niż dwie godziny dziennie, oczywiście z wyjątkiem letnich wakacji. Za tydzień lekcje się skończą, a wtedy dzieciaki będą spędzać tam trzy dni w tygodniu. Przez pozostałe dwa będą u dziadków na przedmieściach Chicago.

Znów ogarnęły ją wyrzuty sumienia, jak zawsze, gdy o tym myślała. Cóż, nic na to nie poradzi. Jest samotną matką, jedynym żywicielem rodziny. Zresztą szkoła zapewnia dzieciom bardzo ciekawy program lata w mieście – organizuje wycieczki, zwiedzanie interesujących miejsc, dzieci pójdą do Muzeum Historii Naturalnej i akwarium, dokładnie spenetrują nadbrzeże nad jeziorem. Nim została mamą, inaczej wyobrażała sobie przyszłość. Zamierzała być z dziećmi w domu. I przez krótki czas tak było. Potem Scott zachorował i wszystkie plany wzięły w łeb.

– Co będzie na kolację? – z tylnego siedzenia zapytał Colin, gdy zatrzymali się na światłach.

– Kupimy kanapki z indykiem w Howard’s Deli – odpowiedziała, przytomnie nie wspominając, że oprócz indyka na razowym pieczywie będą plasterki pomidora, zielonej papryki i sałata. Niech to będzie choć częściowo zdrowy posiłek.

W tylnym lusterku ujrzała skrzywioną minę synka.

– A nie możemy kupić cheeseburgera? Mamusiu, proszę!

Danielle westchnęła, po czym odezwała się surowym tonem:

– Jemu tylko chodzi o zabawkę, którą dodają do dania dla dzieci.

Dziewięć lat, a zachowuje się, jakby miała o dziesięć więcej. Ta jej dorosłość chwilami przerażała Julię. Mała córeczka potrafiła być bardzo poważna i nad wiek dojrzała.

– Masz taką zmarszczkę między brwiami – zauważył Colin. – Czy to znaczy, że się zastanawiasz?

Nie miała ochoty wdawać się teraz w dyskusję, dlatego odparła krótko:

– Może.

Z tylnego siedzenia dobiegło drwiące parsknięcie.

– Jak rodzice mówią, że się nad czymś zastanawiają, albo powiedzą „może”, to znaczy, że nie – rzekła Danielle. – Mama wciąż się... zastanawia... czy puścić mnie na kolonie artystyczne. Już od miesiąca o to proszę.

Julia pochwyciła w lusterku jej zbuntowaną minę.

– Tak, kochanie, zastanawiam się – podkreśliła to słowo – nad koloniami. Jeszcze ich nie skreśliłam.

Na samą myśl o tym wyjeździe czuła skurcz w żołądku. Nie chodziło o miejsce czy cenę, martwiła się, jak Danielle wytrzyma cały tydzień z dala od domu. I jak ona sama zniesie tak długą rozłąkę.

– Ja naprawdę chcę tam pojechać – cicho powiedziała dziewczynka.

– Ja też! – wydarł się Colin. – Mogę też tam pojechać, mamusiu?

– Nie możesz – obruszyła się Danielle. – To nie są kolonie dla małych dzieci. Zresztą nawet nie umiesz ładnie kolorować obrazków, zawsze wychodzisz za linię!

Urażony Colin zawył na całe gardło. Kiedy pięćdziesiąt pięć minut później podjechali do parku, po drodze zatrzymawszy się w delikatesach, Julię już nieźle bolała głowa. Jeszcze nie zatrzymała samochodu, jak Colin odpiął pas i wyskoczył na zewnątrz.

– Hej! Wracaj po swoje rzeczy! – zawołała Julia, nim zdążył odbiec.

Sama miała masę bagażu, czyli składane krzesełka i przenośny daszek chroniący przed palącym słońcem. Danielle nie mogła jej pomóc, bo niosła wodę kupioną po drodze.

Zatrzaskiwała bagażnik, gdy tuż obok niej zaparkował czarny sportowy samochód z ciemnymi szybami. Nie zdziwiła się, gdy ujrzała Aleca. Piękne importowane cacko na dwie osoby. Na pewno nie do przewozu dzieci.

Nadal był w garniturze, jedynie krawat miał lekko poluzowany. Oczy zasłonięte drogimi lustrzanymi okularami. Ważna szycha, to widać na pierwszy rzut oka. Na pewno nie pasował do roli oddanego rodzinie męża i ojca.

– Nieźle się zapowiada – wymamrotała, zmuszając się do uśmiechu.

Zaczął od narzekań. Co nie poprawiło jej nastroju.

– Ale tu gorąco. Zaraz się usmażymy.

– Ciesz się, że dziś my jesteśmy gospodarzami. Kibice przeciwnej drużyny będą przez cały mecz mieć słońce prosto w oczy.

– Mam przez to poczuć się lepiej?

– Mówiłam ci, żebyś się przebrał. – Wzruszyła ramionami.

Gdy zatrzymali się na zakupy, zmieniła spódnicę i pantofle na szorty i sandały.

– To gra w T-ball. Przygotowuje młodsze dzieci do nauki bejsbolu.

– Nie miałem czasu wpaść do domu, jeśli nie chciałem się spóźnić. Po naszym pierwszym spotkaniu wolałem być punktualny.

To chyba miały być przeprosiny. Skinęła głową na znak, że je przyjmuje.

– Może zostawisz marynarkę?

– Z największą chęcią.

Starała się nie patrzeć na niego, gdy się rozbierał, jednak nie mogła się powstrzymać. Cienka, szyta na miarę bawełniana koszula niewiele ukrywała. To nie może być tylko zasługa świetnych genów, facet musi nieźle przykładać się do ćwiczeń. Ta klatka piersiowa, ramiona... Przesunęła wzrok na jego twarz i dopiero teraz spostrzegła, że Alec przygląda się jej uważnie. Chyba z lekkim rozbawieniem. Miał uniesiony kącik ust. Poczuła, że robi się jej gorąco.

Chrząknęła.

– Krawat też – powiedziała, gdy przerzucił marynarkę przez fotel kierowcy.

– Znasz się na tym.

Lekkim szarpnięciem poluzował krawat. Ten gest, choć wykonany w miejscu publicznym, wydał się jej dziwnie znaczący.

Co jej przyszło do głowy?

Teraz nie chodziło o tę spontaniczną propozycję wybrania się z nią i dziećmi na mecz, lecz o zaskakującą reakcję, którą wywołała jego obecność. Nagle zaczęły buzować w niej hormony. Coś takiego od dawna się jej nie przydarzyło, ba, zapomniała, że coś takiego istnieje. To śmieszne. Wcale nie! – zapewniał wewnętrzny głos. Zapiekły ją policzki. Umknęła wzrokiem, zatrzymała spojrzenie na Danielle, która też się jej przyglądała.

– Kto to jest? – zapytała wprost.

Później porozmawia z nią na ten temat.

– To pan McAvoy – powiedziała. – Jest moim klientem. Alec, to moje dzieci, Danielle i Colin.

Danielle nie dawała za wygraną, tylko spytała niezrażona:

– Po co tu przyjechał?

– No co ty, nie wiesz? – powiedział Colin. – Chce zobaczyć, jak gram.

– Masz rację, mistrzu. – Alec dotknął czapki chłopczyka. Zarówno gest, jak i entuzjastyczny ton wydały się sztuczne i naciągane. Starał się, co doceniała, jednak widać było, że brak mu obycia z dziećmi.

Danielle przewróciła oczami.

– Nie jesteśmy mistrzami. – Colin zniżył piskliwy głos do porozumiewawczego szeptu. – No wiesz, w T-ball nie liczą punktów.

– Och. – Alec popatrzył na Julię. Był zmieszany i spięty. Nic dziwnego, czuł się tu bardzo nieswojo.

– Mamo, po co on tutaj przyszedł? – powtórnie spytała córka.

– Danielle – powiedziała cicho, ale stanowczo, posyłając Alecowi przepraszające spojrzenie.

– Nie ma sprawy, nic się nie stało – odrzekł lekkim tonem.

Tak nie było, ale pozostawiła to bez komentarza.

– Pan McAvoy nie ma swoich dzieci, a musi się trochę o nich dowiedzieć, bo jest mu to potrzebne w pracy. Dlatego mu pomagam.

– Ale nie chodzisz z nim, prawda?

– Nie!

– To dobrze.

Julia nawet nie zdążyła zastanowić się, co to miało znaczyć, bo córka dodała:

– Czyli jesteśmy królikami doświadczalnymi?

– To raczej ja jestem królikiem doświadczalnym – rzekł Alec.

Danielle podniosła brwi w zamyśleniu, po czym rzuciła komentarz w swoim stylu:

– Z dziećmi jest bardzo dużo pracy, wiesz o tym, prawda? – Patrzyła na niego przekornie.

– Tak słyszałem.

– Myślisz, że sobie poradzisz? – zapytała wprost. – Bo dla większości mężczyzn to jest za trudne.

Alec popatrzył na Julię, która uśmiechała się blado. Wprawdzie z jej ust nigdy nie padło takie twierdzenie, ale może mimowolnie dawała to do zrozumienia.

– Mam taką nadzieję – odparł Alec. – Moja praca w pewnym sensie od tego zależy.

– Przyszedłeś do właściwej osoby – zapewnił Colin, obdarzając go szczerbatym uśmiechem. – Nasza mama zna się na wszystkim.

Nie przepadał za takimi wszechwiedzącymi znawcami, lecz w przypadku Julii Stillwell był gotów zrobić wyjątek. Zwłaszcza jeśli jej wysiłki nie pójdą na marne i zdoła wykreować jego pozytywny wizerunek.

Musiał przyznać, że jej dzieci wyglądają na bystre i dobrze ułożone... no, może córeczka jest nieco zbyt obcesowa. Cóż, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Bez wątpienia Julia bardzo je kocha, a co jest jeszcze bardziej istotne, są dla niej najważniejsze. Traktuje je zupełnie inaczej niż Laurel. I niż jego rodzice, którzy nigdy nie stawiali go na pierwszym miejscu. Julia ma całkiem inne podejście. Wcześniej kończy pracę, żeby być z dziećmi, i w palącym słońcu kibicuje synowi. Ciekawe, co stało się z panem Stillwellem.

Dzieciaki rzuciły się przed siebie, Colin ze sprzętem do gry, Danielle z butelkami wody.

Alec się opamiętał.

– Mogę coś wziąć?

– Możesz. Dzięki. – Podała mu przenośny daszek spakowany w długiej torbie.

Przewiesił ją sobie przez ramię.

– Strasznie ciężki. – Zmarszczył czoło.

– Jeśli wolisz, możesz wziąć krzesła.

– Wcale się nie użalam. – Najeżył się lekko. – Zdziwiłem się tylko, że dajesz radę tyle targać. – Wskazał głową składane krzesła i wielką torbę. – I jeszcze to.

– Jestem mamą. Wciąż taszczymy ze sobą masę rzeczy. – Nie wyglądała na urażoną, raczej rozbawioną.

I bardzo seksowną. Nadzwyczaj seksowną. Szczupłe ramiona, bawełniana koszulka obciągnięta na piersi...

– Mimo to...

– Wyglądam na słabeusza? – zapytała.

– Wyglądasz na... wysportowaną. – Nie to chciał powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język.

Podeszli do boiska. Trzy niewielkie drzewa rosnące po stronie drużyny gospodarzy rzucały trochę cienia. Ludzie rozłożyli się na kocach, niektórzy przynieśli turystyczne krzesełka.

– Trzeba przyjść dużo wcześniej, żeby znaleźć miejsce w cieniu – powiedziała Julia, idąc za wzrokiem Aleca. Wskazała na niesioną przez niego torbę. – To dlatego zawsze zabieram daszek. Dostałam niezłą nauczkę, gdy Danielle zaczynała tutaj zajęcia.

Danielle zatrzymała się przy kilku dziewczynkach. Wyglądały na jej rówieśnice i rozmawiały z ożywieniem.

– Nadal gra w T-ball? – zapytał Alec. Podobała mu się ta mała, mimo niewyparzonego języka.

– Nie, już z tego wyrosła. Przeszła do następnej grupy, a teraz gra w piłkę nożną. W sobotę mają mecz.

– Czy to znaczy, że powinienem znaleźć na to czas? – Zaśmiał się przekornie.

Julia się zadumała.

– Zobaczymy. Być może przyda ci się jeszcze jedna próba, zanim puszczę cię samego do dzieci bardziej łatwowiernych niż moje.

Ciekawe stwierdzenie. Poczuł się urażony i chciał to okazać, ale nie zdążył, bo Julia zaczęła wołać do syna. Colin i kilkoro innych dzieciaków uganiało się przy ławce drużyny, wzbijając tumany kurzu. Inni rodzice również wkroczyli z interwencją.

– Bardzo poważnie podchodzą do gry – podsumował Alec.

Dzieci ubrane w pomarańczowe stroje z logo sponsora nie przejmowały się upałem i unoszącym się w powietrzu kurzem.

Julia się roześmiała. Kiedy się śmiała, oczy jej błyszczały, a w policzkach robiły się dołki.

– Poczekaj, aż zaczną grać. Zobaczysz, że co i raz piłka poleci na aut, bo zawodnik zainteresuje się zrywaniem mleczy albo właśnie wypadnie mu ząb. – Zatrzymała się i postawiła krzesła. – Tu będzie dobre miejsce.

Pięć minut później daszek był rozłożony. Alec przypłacił to przyciętym palcem. Rozstawili krzesełka i usiedli. W cieniu dało się jakoś wytrzymać.

– Jak twój palec? – zainteresowała się Julia. Przesuwała wzrokiem po zebranych, machając do znajomych. Przez cały czas miała oko na dzieci.

Alec popatrzył na fioletowy ślad na palcu wskazującym.

– Bardziej ucierpiała moja duma. Jak sama sobie z tym radzisz?

– Nie sama. Colin i Danielle są za mali, żeby mogli mi pomóc, ale zwykle proszę kogoś z rodziców. Zawsze ktoś się znajdzie.

Jak na zawołanie wolnym krokiem podeszła do nich postawna kobieta w bejsbolówce i koszulce z napisem „Mama Logana”.

– Cześć, Julio! Właśnie szłam ci pomóc, ale zobaczyłam, że dzisiaj nie jestem ci potrzebna. Kim jest twój nowy znajomy? – Uśmiechnęła się do niego szeroko, w jej oczach malowała się ciekawość.

Zauważył, że niektórzy z rodziców również zerkają w jego stronę. Przy następnej okazji Julia będzie musiała się gęsto tłumaczyć, pomyślał z rozbawieniem.

– To Alec McAvoy. Znamy się... służbowo. Alec, to Karen Croswell. Jest...

– Mamą Logana – dokończył za nią.

Karen popatrzyła na swój bujny biust i się roześmiała. Pierś jej zafalowała. Spojrzała na Aleca z wyraźnym zainteresowaniem.

– Czyli znacie się przez pracę, tak?

– Tak.

Julia chrząknęła.

– Alec jest moim klientem. Zaprosiłam go tutaj, żeby mógł wczuć się w sytuację rodziców, zobaczyć, jak to jest.

Rzeczywiście tak było, jednak zabrzmiało to dość tajemniczo. Nic dziwnego, że Karen to nie wystarczyło.

– Och tak? Czekacie z żoną na dzidziusia?

Uznał, że prościej będzie dostosować się do tej konwencji, dlatego powiedział, niczego tak naprawdę nie wyjaśniając:

– Nie mam ani dzieci, ani żony. – Było to szczerą prawdą.

Mimo to sprostowanie Julii wcale nie przypadło mu do gustu:

– Zamiast żony woli karierę.

Jeśli zamierzała zniechęcić Karen, spudłowała.

– Czyli jesteś tylko jej klientem. – Zaznaczyła słówko „tylko”.

– Mhm.

– Tak. Nic więcej – dodała Julia.

Karen zaświeciły się oczy.

– Podobnie jak Julia, też jestem samotną mamą. Dlatego zawsze trzymamy się razem. Pomagamy sobie przy rozstawianiu daszku i tak dalej. Inne mamy mogą liczyć na pomocną dłoń mężów.

Popatrzył na Julię, lecz z jej twarzy niczego nie mógł wyczytać.

– Julia bardzo dobrze sobie radzi. Jest...

– Wysportowana – dokończyła za niego. – Tak mi powiedziano.

– To miał być komplement.

– I tak to przyjęłam.

Nie był tego taki pewny.

Karen, obserwując tę wymianę zdań, zmarszczyła czoło. Wcale się nie dziwił, że miała wątpliwości.

– Julia jest bardziej zaradna niż ja – powiedziała. – Nie wiem, co bym bez niej zrobiła.

– Dasz sobie radę – z cierpliwym uśmiechem zapewniła ją Julia. Po czym dodała: – Logan znowu ma uczulenie? Chyba pilnie potrzebuje chusteczki.

Karen wyciągnęła rękę do Aleca, mocno potrząsnęła jego dłonią.

– Miło mi było ciebie poznać. Może jeszcze zdarzy się okazja, że się spotkamy. Chętnie ci pokażę, przez co przechodzą rodzice.

– Będę to miał na uwadze.

– Karen bywa czasami trochę... bezceremonialna, ale ma złote serce – powiedziała Julia, gdy zostali sami.

– Wydała mi się... miła. – Nie bardzo wiedział, co jeszcze dodać.

– Domyślam się, że nie jest w twoim typie.

– Nie. – Powiedział to powoli, instynktownie obawiając się, żeby nie wpaść.

– Dzieci bywają utrapieniem.

No tak, zaczyna się podpucha, pomyślał.

– To nie tak – oznajmił. – W przypadku Karen rzecz nie w tym, że jest samotną matką.

– Jasne. Nie przeszkadza ci, że kobieta ma dzieci, ale pod warunkiem że zajmuje się nimi niańka.

Zagotował się w środku. Powoli policzył do dziesięciu.

– To nie fair – rzekł nieco ostrzej, niż chciał.

Julia wzruszyła ramionami. Nie poruszyły jej ani jego ton, ani słowa.

– Tak jesteś postrzegany przez ludzi, którzy kupują produkty waszej firmy.

Tylko przez nich? Jednak pozostawił to pytanie dla siebie.

– Już ci powiedziałem, że nie miałem nic przeciwko dzieciom Laurel. I to nie z ich powodu się rozstaliśmy. – Widząc uniesione brwi Julii, dodał: – Ten związek po prostu się wypalił.

Julia skinęła głową. Ale czy mu uwierzyła? I dlaczego tak mu na tym zależy?

– Teraz się z kimś spotykasz?

To bardzo bezpośrednie pytanie zaskoczyło go.

– Czy to nie zbyt osobista sprawa? – odparował.

– Osobista, ale istotna. No więc jak?

– Nie. Jestem między związkami. – Odczekał moment i spytał: – A ty?

– To sprawa nie tylko osobista, ale i kompletnie nieistotna.

Zacisnął zęby. Boże, ta kobieta naprawdę jest niemożliwa. I z kimś takim będzie musiał pracować nie wiadomo jak długo. Jak niefart, to niefart.

– Wróćmy do twojej koleżanki. Jak już powiedziałem, jest całkiem miła, ale nie wzbudza we mnie zainteresowania. Trudno określić, dlaczego ktoś jest dla ciebie atrakcyjny, na czym to polega. – Tak jak w przypadku nieznośnej i intrygującej Julii Stillwell. – Spotykam się z kobietami, które wydają mi się sympatyczne i ekscytujące.

– I głębokie, to jasne. – Lekko wygięła usta.

Miał wrażenie, że się z niego nabija.

– Uważasz, że jestem płytki?

– Przepraszam. – Spochmurniała, uciekła wzrokiem. – To było niegrzeczne. Nie jestem od wystawiania ocen.

Ta odpowiedź nie rozwiała jego wątpliwości.

Julia popatrzyła w kierunku odchodzącej koleżanki.

– Jej były mąż okazał się skończonym leniem. Od ponad roku nie pokazał się w domu, nie zobaczył się z synem ani dziewczynkami. Nie płaci alimentów. Gdyby nie rodzice Karen, Logan nie miałby gdzie mieszkać, nie mówiąc już o grze w piłkę. Nie dziw się, że Karen trochę przegina, gdy pozna kawalera, który w dodatku zarabia.

Przypomniał sobie swoje gorzkie dzieciństwo i ścisnęło go w gardle. Nawet ci, którzy się nie rozwodzą, bywają fatalnymi rodzicami.

– Musisz nad tym popracować – cierpkim tonem dodała Julia.

– Nad czym?

– Nad tą zniesmaczoną miną. Karen nie jest naciągaczką. Szuka towarzysza i ojca dla swoich dzieci.

Nie zamierzał wyjaśniać, że nie myślał o Karen. Nie miał ochoty opowiadać o swoich rodzicach, dlatego zmienił temat rozmowy:

– A jak jest z tobą? Też jesteś samotną mamą. Szukasz kogoś?

Julia pokręciła głową. Było gorąco jak w piecu, ale jej ton mroził.

– Moim dzieciom i mnie nikogo nie potrzeba.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: