O chłopcu, ptaszynie i pewnym trumniarzu - ebook
O chłopcu, ptaszynie i pewnym trumniarzu - ebook
Allora to magiczne miejsce, gdzie zawsze słychać szum fal, widać latające ryby i każdy wie wszystko o wszystkich.
Alberto po trzydziestu latach ciężkiej pracy jako trumniarz czuje się przeraźliwie samotny. Jednak wraz z pojawieniem się w Allorze chłopca o imieniu Tito i jego niezwykłej ptaszyny Fii, los Alberto nieoczekiwanie się odmienia.
Życie trumniarza już nigdy nie będzie takie samo.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8154-061-2 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nazywała się „wykwintne żółtko” – tłumaczyła Rosa Finestra każdemu, kto chciał słuchać.
– Powstała ze sproszkowanego oka pawiego pióra – dodawała Clara Finestra, kiwając głową z mądrą miną.
Choć siostry rozpływały się w zachwytach nad swoim jaskrawym domem, to jednak sąsiedni budynek jeszcze bardziej rzucał się w oczy.
Dom Alberta Cavella górował nad wszystkimi zabudowaniami na wzgórzu. Wyżej, na samym szczycie, był już tylko cmentarz. Budynek wznosił się niczym jaskrawy lazurowy klejnot połyskujący nad morzem. I był nie tylko jaskrawy. Był głośny. Był głośny, kiedy wprowadził się do niego Alberto ze swoją żoną, Violettą. Stał się jeszcze głośniejszy po narodzinach ich pierwszego dziecka, dziewczynki o imionach Anna Marie, i jeszcze głośniejszy po przyjściu na świat ich syna, Antonia, i jeszcze głośniejszy, kiedy mały cud o imieniu Aida po raz pierwszy zapłakał w jego jaskrawych ścianach.
Alberto był stolarzem: najlepszym w całej Allorze. Za dnia robił łóżka, stoły i krzesła na zlecenie klientów, a w nocy tworzył zabawki dla dzieci.
Z każdą nową zabawką dom wypełniał się innymi odgłosami: piskami radości, kiedy Anna Marie zeskakiwała z obrotowego krzesełka, gniewnymi okrzykami Aidy, która domagała się, żeby brat oddał jej ulubioną lalkę, i wołaniem: „Wio! Wio!”, kiedy Antonio galopował na drewnianym koniu w górę i w dół po schodach.
Ich dom był pełen światła, śmiechu i harmidru przez siedem szczęśliwych lat. Do nadejścia zarazy.
Zaraza pojawiła się w najchłodniejszym miesiącu zimy, ale do Allory dotarła dopiero wiosną.
Pierwsi zachorowali ludzie na budowie nowej kolei, która łączyła Allorę z północą, a potem lekarze, którzy się nimi zajmowali, i artyści, którzy przyjechali malować miasteczko. Tylko jedna rodzina była na tyle bogata, żeby uciec. Burmistrz zabrał swoich bliskich na długie wakacje w miejsce, gdzie zaraza nie dotarła.
– Powodzenia! – zawołał przez tłuste ramię, kiedy luksusowy powóz ciągnięty przez sześć białych koni wywoził ich w siną dal.
Na początku zmarłych chowano na cmentarzu pojedynczo, potem po dwoje, następnie po troje w jednym grobie – ale kiedy zaraza się rozprzestrzeniła, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie.
Z tyłu w ogrodzeniu cmentarza zrobiono furtkę, a w skale wykuto wąskie schody, które prowadziły do wody. Martwych nie zakopywano, tylko owijano w koce i wrzucano do rozszalałego morza.
W miarę jak liczba zmarłych rosła, a żywych malała, na brukowanych ulicach Allory robiło się coraz ciszej. Nikt nie malował domów, a okiennice, kiedyś otwierane na powitanie wiosny, były zatrzaśnięte na głucho. Nawet siostry Finestry nie wychylały z domu swoich wścibskich nosów.
Podobnie jak nieukończone obrazy, które leżały porzucone na ulicach, Allora zaczęła blaknąć.
Zaraza wspinała się po wzgórzu – budynek po budynku – aż w końcu dotarła do domu Alberta.
Najpierw zabrała najstrasze dziecko. Kiedy Anna Marie czytała książkę na ulubionym krześle, Alberto dostrzegł za jej lewym uchem fioletowy ślad. Potem zachorował Antonio. Kiedy chłopiec zmagał się w łóżku z chorobą, ślad pojawił się na ciele małej Aidy.
Violetta i Alberto troszczyli się o każde z chorych dzieci. Całowali je, kiedy płakały, tulili je, kiedy kwiliły, a gdy na każde z nich przychodził jego czas, mówili:
– Ależ tak, oczywiście, że pewnego dnia znów się spotkamy.
Violetta dotrzymała obietnicy i dołączyła do dzieci dwa dni później. Kiedy tego samego wieczoru tragarze zmarłych przyszli po ciała, Alberto ich nie oddał.
– Nie mogę – powiedział dwóm mężczyznom czekającym przed frontowymi drzwiami. – Nie mogę pozwolić wam ich wyrzucić. Nie do tego okrutnego morza.
Nawet z miejsca, gdzie stał, przed położonym najwyżej na wzgórzu domem Alberto widział wzbijającą się pianę tam, gdzie fale uderzały o szare kamienie na dole. Nie mógł znieść myśli, że jego bliscy mieliby być wrzuceni właśnie tam.
– Musi pan coś z nimi zrobić – odparli mężczyźni. – Nie może ich pan zostawić w domu. To sprzyja rozprzestrzenianiu się zarazy.
– Pochowam ich.
– Wszyscy trumniarze nie żyją. Dziś rano zmarł ostatni.
– Więc sam złożę im trumny.
I Alberto właśnie tak zrobił. Poszedł do swojego warsztatu i po raz pierwszy zbudował coś nie dla żywych, lecz dla zmarłych. Zbił trumnę dla żony, trumnę dla najstarszej córki, trumnę dla jedynego syna i trumnę dla małej Aidy. Każda była mniejsza od poprzedniej i mieściły się w sobie jak matrioszki.
Kiedy jego bliscy zostali pochowani, Alberto wrócił do warsztatu i zaczął szykować trumnę dla siebie. Ale kiedy ją skończył... zaraza opuściła miasto. Burmistrz wrócił z wakacji, siostry Finestry otworzyły na powrót okiennice, a ludzie znów zaczęli spacerować ulicami Allory.
Jednak zamiast do nich dołączyć, Alberto siedział każdego dnia obok swojej trumny, czekając, aż fioletowy ślad znów się pojawi i tym razem zabierze jego.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------