Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O granicy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Rok wydania:
2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

O granicy - ebook

Wydana w roku 1994 książka to jedna z najważniejszych pozycji w dorobku Gabriela Liiceanu. Jak napisał w przedmowie sam autor, nie jest to książka trudna, lecz ambitna – nie specjalistyczna rozprawa z dziedziny filozofii, ale autentyczny filozoficzny traktat, w którym rumuński myśliciel, nie rezygnując z profesjonalnej perspektywy filozofa, czyni gest nieczęsto spotykany w dzisiejszej literaturze filozoficznej. Porusza, w niebanalny sposób, fundamentalne problemy egzystencji, przede wszystkim wolności jej granic, a także odpowiedzialności, lęku, ludzkich projektów i ich ograniczeń.

W roku 1997 książka ukazała się w przekładzie na język francuski pod tytułem De la limite. Petit traité à l’usage des orgueilleux.

Gabriel Liiceanu (ur. 1942) – jeden z najbardziej znanych rumuńskich filozofów i eseistów, uczeń Constantina Noiki, któremu poświęcił tłumaczoną także na Polski książkę Dziennik z Pălţinişu, emerytowany profesor Uniwersytetu w Bukareszcie, założyciel i dyrektor czołowego rumuńskiego wydawnictwa Humanitas, tłumacz i komentator tekstów m.in. Platona, Schellinga i Heideggera, publicysta i działacz kulturalny, współautor filmów o Cioranie i Ionesco. Autor kilkudziesięciu pozycji książkowych. Do jego najważniejszych osiągnięć z ostatnich lat należą choćby rozprawy Om şi simbol (Człowiek i symbol, 2005), Despre minciună (O kłamstwie, 2006), Despre ură (O nienawiści, 2007) czy Continentele insomnei (Kontynenty bezsenności, 2017

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-242-3386-1
Rozmiar pliku: 488 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa

Niniejsza książka mogłaby równie dobrze nosić tytuł O wolności. Uznałem jednak, że będzie właściwiej, jeśli tytuł tym stronom nada element, który sprawia, że wolność staje się wolnością ludzką, a nie wolnością po prostu – czyli właśnie granica. Nazwałem „wolnością grawitacyjną” tę wolność, która potrzebuje granicy, by funkcjonować. Ta książka zatem mogłaby też zostać zatytułowana O wolności ludzkiej jako wolności grawitacyjnej.

Uwarunkowania, z którymi każdy byt ludzki wyrusza w swą drogę i które stanowią część jego uposażenia jako „granice”; uwarunkowania, których ten byt nie wybierał, lecz w ramach których wznosi się i ćwiczy nasza własna możność wyboru – zostały określone jako „zasób własne – cudze”. Istniejemy jako byty wolne w tej mierze, w jakiej jesteśmy „zawiśli”, w jakiej zależymy od tego wszystkiego, co pochodzi spoza sfery naszego wyboru, a co tak właśnie – nie należąc do nas we właściwym sensie tego słowa – konstytuuje nas w najbardziej własny sposób. Wymienić tu można czasy, w których się urodziliśmy, nasze cielesne i duchowe uposażenie, rasę, plemię oraz wszystkie inne uwarunkowania czy też ograniczenia – w liczbie dwunastu – które poddałem analizie w rozdziale Składniki zasobu własne – cudze.

Wolność, która także należy do składowych zasobu własne – cudze, jako jedno z nieuniknionych uwarunkowań naszego bytu, jest – w odróżnieniu od wszystkich innych granic konstytuujących nas od samego początku – granicą usamodzielnioną, „buntowniczą”, granicą zdolną z kolei do tworzenia ograniczeń. Język rumuński jest w sytuacji uprzywilejowanej, bo tą samą rodziną słów może wyrazić aktywną stronę wolności oraz rezultat tej aktywności: postanawianie (hotărârea) jako istota wolności (wybieram, decyduję, postanawiam) równoważy się za każdym razem z „granicami” (hotare), cięciami w tkance możliwego, cięciami, które przez następowanie po sobie naszych wyborów budują nasze życie i nadają naszej egzystencji określony wyraz. Ten jedyny i paradoksalny zabieg lingwistyczny, który uchwytuje działanie wolności jako trajektorii pewnego losu, został opisany w rozdziale O granicy i decydowaniu. Dlatego też książka poświęcona wolności mogłaby nosić tytuł tego rozdziału.

Człowiek jednak nigdy nie zaznaje spokoju w jakichś granicach, definicja człowieka zawsze go wyprzedza, w jakimś zaprojektowanym kroku, który ma zostać wykonany w postaci pewnego nowego rozgraniczenia i nowego ustanowienia granicy. Dlatego też wolność, jako plastyczność granicy i nieograniczone jej pomnażanie, staje się „włączeniem w projekt”. Stosownie do tego, że w projekt włączam siebie, innego, wielu bądź otaczające mnie rzeczy, część książki nosząca tytuł Wolność jako włączenie w projekt ma cztery rozdziały: Postanawiać odnośnie do siebie; Postanawiać odnośnie do czegoś; Postanawiać odnośnie do kogoś; Postanawiać odnośnie do wielu. Ponieważ jest tu objęta cała sfera realizowania wolności, książka niniejsza mogłaby mieć tytuł O wolności jako przejmowaniu w projekt.

Wreszcie, gdy wolność zwraca się ku samej sobie i stawia sobie pytanie o swe własne źródło i własne udzielanie (skąd pochodzi nasza wolność?), wymyka się wszelkim granicom i wszelkim uwarunkowaniom, które czyniły ją możliwą i traci solidny grunt swego realizowania się. Wolność, włączając sama siebie w projekt, ciąży ku sferze, w której znikają znaki orientacyjne i której nie da się bezpośrednio nazwać. Jest to jedyna sfera, w której można rozwiązać zagadkę naszej wolności. W sferze tej jesteśmy wezwani do udzielenia, w obliczu źródła naszej wolności, odpowiedzi na temat tego, jak z niej korzystamy (rozdział Wolność jako przejmowanie w projekt. Odpowiedzialność i wina). Sfera ta, która nadaje sens ludzkiej egzystencji, jest sferą najważniejszą. Dla nas jednak pozostaje sferą spraw nieokreślonych.

Książka ta, od początku do końca, jest książką o sprawach nieokreślonych. Sprawy nieokreślone to sprawy najważniejsze. Skoro jednak do spraw tych mogłem dotrzeć tylko wychodząc od granic świata i granic naszej wolności, zatytułowałem tę książkę O granicy.

Z wyjątkiem Aneksów, które reprezentują odrzucane po kolei formy dyskursu o granicy (historyczną, hermeneutyczną, egzegetyczną), stronice poniższe składają się na książkę bez bibliografii (brak w niej odniesień do jakichkolwiek nazwisk czy cytatów), książkę wynalezioną z zapomnianych przez autora myśli, namiętności i lektur, a niekiedy wręcz z mizerii naszych istnień, jak też z historii, która przetoczyła się nad tą częścią świata.

Niniejszy dyskurs o granicy usiłuje ponadto być konstrukcją, i w tym sensie jest książką filozoficzną niemal w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Z tego powodu rozdziały poświęcone lękowi, niezdecydowaniu, przeznaczeniu, lenistwu, zaprzepaszczeniu, głupocie, możliwości czy też miłości nie są stronicami arbitralnie połączonymi w bezładne eseje, lecz momentami, które zrodziły się poniekąd z konieczności, jako rezultat ściśle określonej intencji. Wpisują się więc w logikę idei, którą dyktują im rytm i zawartość.

Kończąc tę książkę w takiej formie, zadałem sobie pytanie, czy jest to książka „ciężka”. Nie sądzę. Jest to raczej książka ambitna, która odważa się mówić „z góry” o nas, ludziach. Łudzę się jednak, że może ją przeczytać każdy. Chciałbym, by była to książka prawdziwa, którą każdy czytelnik odłoży z przekonaniem, że znalazł tu coś więcej, na obrzeżach spraw, o których mniemał, że wie wszystko. To się przynajmniej przydarzyło autorowi tej książki, podczas jej pisania.

Dwa spośród rozdziałów niniejszej książki: Składniki zasobu własne – cudze oraz Odpowiedzialność i wina zrodziły się (dotyczy to nawet dookreślenia ich struktury i szczegółów podejścia do tematyki) w następstwie rozmów z Alexandru Dragomirem i Andreiem Pleşu. Raz jeszcze dziękuję im w tym miejscu.

Păltiniş, 10 sierpnia 1944 r.O wolności grawitacyjnej

Wolność grawitacyjna

Tak jak lot jest możliwy tylko dzięki działaniu grawitacji, tak też wolność ma sens tylko w warunkach istnienia granicy. Wolność rzeczywista to wolność grawitacyjna i należy ją odróżnić od wolności wyidealizowanej, „czystej”. W obszarze wolności niegrawitacyjnej zdarzyć może się cokolwiek. Ale właśnie dlatego, że cokolwiek może się zdarzyć, w takim obszarze nie zdarza się nic. Nic to przestrzeń wolności niegrawitacyjnej, to „przestrzeń”, w której możliwe jest wszystko i w której, w rzeczy samej, nie zdarza się nic. Przestrzeń wolności niegrawitacyjnej to przestrzeń przed-bytu1. Pierwszą granicą, która umożliwia zaistnienie wolności jest sam fakt bycia. Wraz z faktem, że coś istnieje, zamiast nie istnieć, pojawia się granica jako warunek przejawiania się wolności grawitacyjnej, wolności, która musi zależeć, być zawisła od czegoś, by mogła się przejawiać. Byt tworzy pole odniesienia dla wolności, sam jest jej grawitacyjnym warunkiem. Coś dochodzi do istnienia – znaczy to, że coś wyszło z absolutnego nieokreślenia nicości, ze swego nieograniczenia i przyjęło granicę bytu. I tak droga, która otwiera się ku wolności grawitacyjnej, zaczyna się wraz z samym faktem bycia.

W ten sposób dochodzi do tego, że pierwszym ograniczeniem, które muszę znieść jako podmiot wolności grawitacyjnej, jest właśnie fakt bycia. Lecz fakt bycia jest z kolei czystym niezdeterminowaniem w samym sobie. Być czym? To „coś” jest dodatkowym ograniczeniem i dopiero ono wydobywa byt z niezdeterminowania, które sprawiłoby, że zlałby się on z nicością. By mogła zaistnieć wolność grawitacyjna, do faktu prostego i nagiego bycia należy dodać fakt bycia świadomym faktu bycia. Bycie oraz świadomość bycia to warunki zaistnienia wolności grawitacyjnej: być i, w konkretnym przypadku, „być świadomym faktu bycia” to granice, przez które dokonuje się przejście od wolności „czystej” do wolności grawitacyjnej.

Następnie, bycie świadomym wymaga nowego ograniczenia. W przeciwnym razie bowiem bycie świadomym tego, że jesteś, byłoby czystym niezdeterminowaniem, nawet jeśli nie w tej mierze, w jakiej zwykły fakt bycia. Świadomość faktu bycia przysługuje w równej mierze Bogu, aniołowi i człowiekowi. Być świadomym tego, że jesteś – jak? Jako nieskończony, wieczny, skończony? Skończoność, wraz z byciem i świadomością, jest trzecim ograniczającym warunkiem wolności jako wolności grawitacyjnej. Być, być świadomym, że jesteś i, w danym przypadku, być świadomym, że jesteś skończony – to czynniki określające warunki wolności grawitacyjnej jako ludzkiej wolności.

Fakt bycia człowiekiem jednakże wciąż pozostaje czystym nieokreśleniem. Jaki człowiek? Mężczyzna czy kobieta? Biały, czarny czy żółty? W jakiej epoce urodzony, w jakim kraju, z jakich rodziców, do jakiej kasty należący? Mówiący jakim językiem, jaką religię wyznający? Razem z bytem, świadomością i skończonością, płeć, rasa, epoka, miejsce, pochodzenie, kasta, język i religia tworzą krąg determinacji, wewnątrz którego realizuje się wolność grawitacyjna jako wolność uwarunkowana. Wszystkie te granice bowiem tworzą warunki jej realizowania, stabilny grunt, na którym się ona wznosi, system ogrodzeń, z wnętrza którego jawi się ona jako wolność.

Cechą charakterystyczną wszystkich wymienionych granic jest to, że pochodzą one spoza sfery naszego wyboru. Nie wybrałem tego, że jestem, że jestem człowiekiem, że jestem mężczyzną, że mam białą skórę, że urodziłem się w takim a takim dniu, w takim a takim miejscu, z takich, a nie innych rodziców, że tak a tak się nazywam, że mówię językiem, którym mówię, że wyznaję tę, a nie inną religię. Żadnej z tych rzeczy nie wybierałem. A skoro nie wybrałem tego, że jestem oraz że jestem człowiekiem, nie wybierałem tego, by być wolny. Oto paradoks wolności grawitacyjnej: wolność, wraz z granicami, które czynią ją możliwą, nie pochodzi od mnie. Wolność jest dana, a jako taka nie może stanowić przedmiotu późniejszego wyboru. Nie można odrzucić tego, co zostało dane – wolność, wraz z wszystkimi innymi granicami, tworzącymi krąg, w którym się przejawia, ma charakter naturalny: jest wynikiem udzielenia, które nie zostało wywołane, i przyjęcia, które nie jest swobodne. Człowiek otrzymuje wolność spoza swej wolności. Wolny w swej istocie, nie jest wolny na poziomie ustanowienia siebie jako bytu wolnego. Jest wolnym wytworem, i w ten sposób nie jest nijak zamieszany w akt udzielania mu jego własnej wolności2.

Zasób własne – cudze

A zatem „ktoś inny”, bądź „nikt”, wybrał za nas. Dostosowanie się do warunków wolności grawitacyjnej polega właśnie na akceptacji faktu, że „ktoś”, lub „nikt”, posłużył się nami jako istotami wolnymi. Nie możemy decydować odnośnie do „kogoś”, lub „nikogo”, wszystko, co możemy wiedzieć to to, że co się tyczy naszej wolności, nie my decydowaliśmy, tworząc ją.

Istnienie w nas zasobu, który poprzedza nasze wybory, zasobu, który bierze swój początek w fakcie bycia, a kończy na samej wolności, danej nam naturalnie, rodzi od razu pytanie o relację między własnym a cudzym. Zanim doszedłem do tego, by decydować o sobie, a zatem by nadać granice moim czynom i mojemu życiu, tworząc się w ten sposób jako ja, ktoś inny (lub nikt) zdecydował za mnie. Zanim zdecydowałem o sobie w mym wnętrzu, zdecydowano o mnie; granice, konstytuujące mnie właśnie jako to, czym jestem, otrzymałem ze sfery, gdzie moje wybory nie sięgają. Sama moja wolność, w imię której będę o sobie decydować w taki bądź inny sposób, jest częścią tej granicy, której ja nie nakreśliłem, lecz którą otrzymałem wraz z samym faktem bycia człowiekiem. Dlatego też wszystko, co we mnie zostało zdecydowane jawi mi się jako jednocześnie własne i cudze. Jako własne, ponieważ stanowi część mojego uposażenia, a jako cudze, gdyż, choć jest częścią mnie, pojawiło się we mnie bez mojego udziału ani wiedzy. Tak oto to, co nasze własne – sam fakt bycia, nasza ludzkość (zatem samo brzemię wolności), płeć, rasa i inne określenia – są dla nas czymś najbardziej obcym. Najwyższe dostosowanie to dostosowanie się do nas samych, do naszego zasobu własne – cudze, do różnych sposobów, w którym o nas zadecydowano, nie pytając nas o to. Wolność grawitacyjna zakłada zaakceptowanie warunku, że buduje się na cudzym terenie. Przeznaczenie to wolny projekt, realizowany na projekcie cudzym (bądź jego pozorach), środkami i na warunkach, których nie wybieraliśmy. Życie każdego z nas to wynik tej współpracy: współpracujemy z kimś bądź z nikim w realizacji naszego życia.

Ta współpraca zostaje zakłócona, gdy próbujemy dowiedzieć się, z kim w istocie współpracujemy. Staje się ona jeszcze trudniejsza, gdy myśl, że ktoś lub też nikt wybrał za nas, wywołuje nieskończony żal. Zaś niemożliwa staje się wtedy, kiedy ten fakt jest odczuwany jako upokorzenie i przekształca się w pretekst do nieustannego buntu. I przeciwnie, współpraca staje się naturalna, gdy to, co w nas obce, staje się własne, a to, co pochodzi spoza sfery naszego wyboru, przeżywa się tak, jakby było przez nas wybrane. Życzyć sobie tego, by na nowo przeżyć to samo życie, które się przeżyło: oto najwyższy stopień powodzenia, który można osiągnąć dzięki współpracy z tym, co w nas obce – i to właśnie zazwyczaj nazywa się szczęściem. Szczęście i powodzenie nie zależą od jakości uposażenia, lecz od stopnia jego zaakceptowania, jak również zdolności do jego przyswojenia i wykorzystania w szeregu projektów naszej wolności.

Pokora, pycha i poniżenie

Świadomość, że wszelkie powodzenie pochodzi ze współpracy ze sposobem, w jaki o mnie zdecydowano, że ten sposób nie jest moją zasługą, lecz jakąś częścią, która pojawiła się we mnie bez mego udziału, rodzi pokorę. Pokora to szacunek w obliczu nierozpoznawalnego źródła, które o mnie zdecydowało, które mnie ukonstytuowało poza mną. I podczas gdy sama wolność została mi udzielona, to wszystko, co z niej wypływa jako akt wolny i przeze mnie zdecydowany, może zostać sprowadzone do źródła i zrelatywizowane jako zasługa. Pokora wynika ze świadomości faktu, że każde postanowienie i każda realizacja projektu własnego wznosi się na cudzym projekcie, innymi słowy, we wszelkim naszym powodzeniu jesteśmy tylko środkami, czy raczej współuczestnikami. Myśl, że nie wszystko od nas zależy, że to nie my w ostatecznym rozrachunku zdecydowaliśmy o sobie, jest podstawą pokory. Pokora to sposób przejawiania się wdzięczności niemającej określonego adresata. To pełen skupienia hołd złożony anonimowemu horyzontowi, instancji, która, jakkolwiek ją określimy, pozostanie w oddaleniu swej nieosiągalności. Pokora jest szacunkiem wobec tego, co od nas większe, ale w inny sposób niż w porządku ludzkim. Tylko wraz ze świadomością nieosiągalnej wyższości pojawia się pokora w jej pełnym znaczeniu. Pokora odczuwana wobec czegoś, co od nas wyższe w porządku ludzkim, to zaledwie odblask świadomości, że nasza wolność nie jest swą własną przyczyną, że została nam udzielona.

Przeciwnie, gdy fakt, że zadecydowano co do nas w kilku podstawowych aspektach, takich jak bycie, bycie świadomymi, bycie wolnymi (zatem nawet co się tyczy naszej zdolności do decydowania) można odczuwać jako ogromne poniżenie, rodzi się pycha: co za poniżenie! Nikt się nas nie pytał, nawet odnośnie do tego, co się tyczy nas samych! Kiedy to, co jest w nas własne – cudze, staje się po prostu obce; kiedy zamiast dostosowania się do naszego uposażenia pojawia się bunt przeciwko „temu”, kto nas wyposażył, nie pytając nas o zdanie; kiedy w miejsce miłości do siebie zjawia się nienawiść, rozpacz i odraza, że jesteśmy, choć nie uznajemy siebie za twórców tego, czym jesteśmy – wolność zwraca się przeciwko swemu grawitacyjnemu warunkowi, chce się wyzwolić od samej siebie i potwierdzić jako wolność czysta. Pojedynek między tym, co we mnie grawitacyjne, a moją wolnością kończy się samobójstwem. Samobójstwo to lucyferyczne przekroczenie granic wolności grawitacyjnej. To wolność, która chce dotrzeć do źródła wolności i która, w ten sposób, tłumi wolność grawitacyjną. Wolność, jako wolność najwyższa, zstępuje do swych najgłębszych korzeni, aż do faktu bycia, decydując o swym najwyższym warunku i wybierając to, by więcej nie być. Samobójstwo jest przeniesieniem śmierci w sferę wolności i, w ten sposób, odzyskaniem niczego jako stanu poprzedzającego moje poniżenie3.

Ponieważ decyduję przeciwko byciu, przeciwko mojemu pierwszemu i najwyższemu poniżeniu (polega ono na tym, że ktoś inny lub nikt wmieszał się w moje bycie bez mojej zgody), suwerennie postanawiam, że mój byt to nic i jestem teraz po raz pierwszy, bez żadnego kompromisu, bez żadnej współpracy z jakąkolwiek instancją inną niż ja sam. Decydując się na nic, zacieram poniżenie płynące z faktu, że jestem, choć nikt mnie o to nie pytał; w ten sposób zacieram też cały łańcuch upokorzeń, płynących z owego „być”, które zostało mi narzucone: poniżenie wynikające z tego, że jestem świadomy, że jestem mężczyzną bądź kobietą, że urodziłem się w takim a nie innym wieku czy też miejscu.

Samobójstwo, z tego powodu, że chce rozstrzygać odnośnie do „być” lub „nie być”, jest paroksyzmowym wyrazem bezmiernej pychy. Ten, kto popełnia samobójstwo, sprowadza do wymiaru poniżenia każdą decyzję, która go dotyczy, a co do której nie zasięgnięto jego zdania. W ten sposób sprawia, że dyskusyjny staje się sam warunek wolności grawitacyjnej, czyli to, że moja zdolność do decydowania o sobie i decydowania w ogólności może działać tylko w obszarze wytyczonym na mocy jakiejś uprzedniej decyzji. Człowiek pyszny ignoruje fakt, że prawdziwe poniżenie ma miejsce wyłącznie wtedy, gdy ktoś decyduje nie tylko co do mnie, ale i zamiast mnie. Otóż o tym, że jestem, że jestem świadomy, że jestem człowiekiem itd., nie postanowiono „zamiast mnie”, ponieważ z zasady nie są to możliwe przedmioty mojej decyzji. Nie zaszło tu żadne podstawienie, a ja jestem „na swoim miejscu” właśnie dzięki granicom, które otrzymałem zanim doszedłem do tego, żeby postanawiać i postanawiać o sobie. W zakres poniżenia wchodzą jedynie późniejsze decyzje płynące z mojej możliwości wyboru, które mnie dotyczą, lecz podjęcia których mi się zabrania, choć mógłbym je podjąć sam. Zostajesz poniżony, gdy ktoś decyduje za ciebie w sytuacji, w której wypadałoby, byś sam zdecydował, i mógłbyś to zrobić. Co więcej, każde autentyczne poniżenie musi pochodzić z jakiegoś rozpoznawalnego źródła i być wymierzone bezpośrednio we mnie (przykładowo, stwierdzenie, że zostałeś „poniżony” przez naturę, to tylko pewien sposób wysławiania się). Poniżenie to granica narzucona: zamiast granicy, którą mogę sobie wyznaczyć od wewnątrz, dostaję, bez mojej zgody, jakąś granicę pochodzącą z zewnątrz, zamiast decydować o sobie – choć mógłbym to czynić – jestem przedmiotem decyzji. Przestaję być, w tym, co mnie dotyczy, instancją decyzyjną w tym zakresach, w których mógłbym nią być. Dlatego poniżenie to najstraszniejszy zamach na wolność. To nie ja postanawiam, co jest dla mnie dobre, a co złe, kiedy powinienem się bronić, a kiedy narażać, co wypada, a co nie wypada mi czynić. O ile odebrano mi prawo do decydowania odnośnie do tego, co mnie dotyczy, o ile za to, co robię i za to, czym jestem, otrzymuję nagrodę bądź karę – jestem udziecinniony. Poniżenie to udziecinnienie. Będąc upokorzony, doświadczam regresu do stadium, w którym we wszystkich istotnych względach decyduje się za mnie, gdyż ja nie mogę decydować co do siebie. Lecz nie mogę nie dlatego, że nie mogę, ale dlatego, że mojej możności wzbroniono się przejawiać. Upokorzenie narzuca mi świadomość mojego fałszywego upośledzenia. Gdy decyduje się zamiast mnie, zostaję unieważniony, zostaję sztucznie zamieniony w kalekę.

Ponieważ nie postanawiam o sobie, ponieważ stałem się przedmiotem cudzego postanowienia, ponieważ moje ograniczenia pochodzą z zewnątrz, nie mogę ustanowić się jako ja. Ja już nie jestem ja; mnie już nie ma, ja jestem tylko moim upokorzeniem, sposobem, w jaki powołano mnie do bytu – czyli postanowiono o mnie – poza mną. Ja jestem tylko sposobem, w jaki zostaję unicestwiony. Poniżenie to unicestwienie. Być poniżonym aż do końca znaczy nie móc już nadać samemu sobie żadnej granicy, nie móc już postanawiać o sobie w żadnym względzie, znaczy to być ukształtowanym tylko przez zewnętrzne granice, być „postanowionym” od początku do końca. „Ja” nie ma już żadnej wartości refleksyjnej, lecz jest zwartym wytworem uwarunkowań zewnętrznych względem mnie.

W poniżeniu nie uznaję szczerze autorytetu instancji, która postanawia za mnie; jej postanowienie nie wzbogaca mnie, lecz pomniejsza, zubaża lub wręcz unicestwia moje „ja”. O tyle, o ile nie uznaję tej instancji za wyższą, granica, którą mi ona nadaje, nie jest akceptowana, lecz narzucona. Przemoc granicy, jak też postanowienia powziętego za mnie, bierze się ze świadomości, że instancja, która decyduje, jest niższa w stosunku do instancji, którą jestem ja.

Właśnie dlatego, że pokora odbiera mi możliwość bycia „ja”, wyznacza mi, w formie negatywnej, granicę, od której powinienem istnieć jako wytwór mojej decyzji. Tak samo jest z pychą: właśnie dlatego, że podnosi bunt przeciw tej części mnie, która poprzedza moją wolność, a której, jako nie-zasłużonej przeze mnie, nie uznaje, pycha wyznacza mi, w formie negatywnej, granicę, do której jestem czymś innym niż wytworem mojej decyzji i mojej wolności. Spośród pokory i pychy, ta pierwsza to pozytywny wskaźnik tego, co nie zależy od mojej wolności i odwrotnie – tego, co powinno zrodzić się jako projekt i wytwór mojej wolności. Pokora to świadomość granicy, która oddziela zasób własne – cudze od wszystkich projektów mojej wolności. Zawsze utrzymuje równowagę między tymi dwoma obszarami i jest jedynym sposobem na uchronienie „ja” przed hipertrofią wolności (przerost pychy) oraz jej atrofią (przerost uniżenia); odrzuca na równi pychę i uniżoność. Z jednej strony pokora wie, że to, co wyższe, nie może upokarzać. Z tego powodu nie wchodzi w konflikt ani z tym, co poprzedza przyczynowo naszą wolność, ani z tym, co wyposażone w większy stopień wolności. I dlatego odrzuca pychę jako formę nieodpowiedniego stosunku względem tego, co wyższe i nieuznawania go. Z drugiej strony, ponieważ pokora ma świadomość wolności, odrzuca uniżoność jako dominację niższego nad wyższym, jak też jako uszczerbek wolności.

1 Bóg, jako przedstawiciel przed-bytu i podmiot Stworzenia, jest pojęciem wolności niegrawitacyjnej. Granica jest narzędziem wolności czystej, która zaczyna tworzyć.

2 Dlatego każda definicja wolności musi pozostać paradoksalna. Wolność jest ograniczeniem tej miary, co te, wśród których realizuje się jako nieograniczenie. Innymi słowy: wolność to ta przyjęta granica, która jest zdolna tworzyć ograniczenia wyższej rangi niż te przyjęte.

3 To, że Bóg nie może popełnić samobójstwa, jest oczywiste, gdyż nie może powrócić do stanu, w którym się znajduje od samego początku. Podobnie jak człowiek, nie ma drogi powrotnej, ponieważ w jego przypadku byt i nicość pokrywają się z sobą w sposób nieskończony. Bóg jest w tej samej mierze, w jakiej nie jest.Składniki zasobu własne – cudze

Wolność wyraża się jako decyzja, której podejmowanie dokonuje się na stałym tle uprzednich ograniczeń: moja zdolność do postanawiania, jako wyraz mojej wolności, realizuje się wewnątrz granic, które choć są moje, nie ja sobie wyznaczyłem. Zanim zacznę się tworzyć przez moje własne postanowienia, jestem tym, czym jestem, dzięki nadanym mi granicom. Dystans między zasobem własne – cudze a udziałem mojej wolności jest dystansem między ja otrzymanym a ja skonstruowanym. Jako byt wolny jestem zmuszony współdziałać z zestawem granic ja otrzymanego. Wolność ludzka przybiera postać wiązki granic, a one są warunkiem jej realizacji, obszarem, na którym owa wolność się wznosi jako wolność ograniczona i uwarunkowana. Opisać grawitacyjną przestrzeń wolności znaczy dokonać przeglądu składników zasobu cudze – własne, sporządzić inwentarz granic, które mnie konstytuują i które mi przynależą wcześniej niż moje postanowienia.

Przestrzeń grawitacyjna wolności ma zatem układ tego typu, jaki tu przedstawiamy. Zauważmy, że składniki zasobu własne – cudze tworzą dwie odmienne kategorie, zależnie od tego, czy wolność może bądź nie może je kwestionować.

Uposażenie somatyczne

Uposażenie mentalne

Płeć

Pochodzenie (rodzice)

Rasa

Narodowość („plemię”)

Epoka

Miejsce

Język

Religia

Nazwisko

Klasa („kasta”)

Wolność

Być

Być świadomym

Być skończonym

Granice, uwarunkowania niezmienne (moja wolność nie może ich kwestionować)

Granice, uwarunkowania podlegające zmianom (moja wolność może je kwestionować)

Część z tych granic, choć przyjąłem je bez mojej woli ani wiedzy, można, gdy raz zostaną zakwestionowane, zmodyfikować, zastąpić, zrekonstruować na poziomie mojej wolności. Inne granice, czy też uwarunkowania, są niezmienne, nieuchronne: w ich obliczu jestem bezradny i mogę je jedynie zaakceptować jako takie. Płeć, uposażenie somatyczne, uposażenie mentalne, pochodzenie, rasa, narodowość („plemię”), epoka – to granice niezmienne, uwarunkowania, poza które realizacja mojej wolności nigdy nie może wykroczyć. Będąc mężczyzną, nie mogę stać się kobietą, nie mogę zmienić postury cielesnej lub kształtu mojej ręki ani też duchowego profilu, tak jak nie mogę wybrać sobie innych rodziców, innej rasy czy też innej epoki niż ta, w której się urodziłem. Przeciwnie: miejsce, język, religia, nazwisko i klasa („kasta”) mogą być przedmiotem dalszych negocjacji z moją wolnością i mogą zostać zakwestionowane, usunięte czy zastąpione mocą mojej własnej decyzji. Mogę przenieść się z miejsca, w którym się urodziłem, i osiąść w innym, mogę zadomowić się w innym języku, mogę zmienić religię, podobnie jak, w ostatecznym rachunku, to ode mnie zależy, czy zmienię swój status społeczny.

Moja wolność, zanim zacznie wybierać, zanim zacznie dokonywać cięć w tkance możliwości i nadawać zarys ciągom czynów, które składają się na treść życia, wyraża się jako określona postawa wobec nadanych granic, jako wolność, która zwraca się ku memu uposażeniu i rozważa je w tym, co w nim nieodwołalne, i w tym, co w nim przekształcalne. Zanim nadam sobie lub też temu wszystkiemu, co mnie otacza, jakiś kształt, mogę być w zgodzie lub też nie z wiązką nadanych mi ograniczeń, jak też mogę tworzyć swe życie w zgodzie albo też w wewnętrznej niezgodzie z tym, co mi dano. Mogę przyjąć jako takie składniki zasobu własne – cudze, mogę zaakceptować część z nich, mogę wreszcie nie godzić się na nic, co mnie poprzedza. Nie czuję się nieszczęśliwy z powodu ograniczeń, których nie mogę podważyć, nie czuję potrzeby zmienienia niczego z tego, co podważyć byłbym zdolny. Bądź też przeciwnie: cierpię z powodu tego, czego nie mogę zmienić, śpieszę się, by zmodyfikować te uwarunkowania, które mógłbym zakwestionować. Mogę akceptować swój wygląd czy uposażenie mentalne, bądź też je nienawidzić, mogę życzyć sobie innych rodziców, tęsknić za jakąś inną krainą, wyrzec się pochodzenia, żałować, że urodziłem się w tym, a nie w innym wieku, marzyć, że jestem biały, podczas gdy jestem czarny, odczuwać swoje nazwisko jako przekleństwo, nie cierpieć swej męskości bądź kobiecości. Mogę zatem godzić się lub nie godzić z granicami, które mam i życzyć sobie innych, mogę też podważać prestiż każdej granicy: odrzucać z zasady płciowość i odczuwać pokusę androgynii; nie pragnąć żadnego miejsca, być człowiekiem dystopicznym, wiecznym tułaczem, kierować się instynktem wędrownego ptaka; źle się czuć w każdym z plemion tego świata, pragnąć odcięcia od wszelkich korzeni.

Jednakże ten sposób traktowania wiązki otrzymanych granic – kontestowanie jakiejś konkretnej formy, w którą jesteś wtłoczony, lub kontestacja wszystkiego, co cię przyszpila – to spóźnione dzieło wolności, która kończy tym, że działa rewizjonistycznie lub buntowniczo, w ramach dobrze ustalonego modelu kulturowego (humanizm, romantyzm). Rozwód ze wszystkim, co stało się twoje w wyniku cudzego nadania, tak jak i towarzyszące ci niezadowolenie nie wyznaczają reguł, zgodnie z którymi podchodzisz do nadanych ci granic. W tym wartościowaniu przeważa pogodzenie się, dostosowanie, zażyłość, akcent pada w tym przypadku na „własne”, nie na „cudze”. Od samego początku utożsamiam się – i to irracjonalnie – z tym, co mi przynależy, choć pochodzi spoza mnie. Kocham moje ciało, niezależnie od tego, czy mi się podoba, czy nie, ponieważ jest to moje ciało; miejsce urodzenia, nazwisko, plemienność itd. są jednakowo akceptowane, gdyż wszystkie otacza aura najwyższego prestiżu: prestiżu mojego „ja”. Mój rozum, sprawny bądź nie, jest mój; język, w którym mówię od urodzenia, to mój język; bogowie, do których modliłem się najpierw, są moimi bogami. Wszystko, co „moje” jest mi najbliższe i dlatego zgoda na to, co mi wewnętrznie przynależy, jest zazwyczaj całkowita. Utożsamienie z wiązką granic, tworzącą zasób własne – cudze dokonuje się spontanicznie i to właśnie owo utożsamienie jest podstawą agresywności.

Na pierwszy rzut oka wydaje się dziwne, że zgoda z własnymi granicami może przybrać agresywną formę wykluczenia, wykluczenia tego wszystkiego, co wypada poza moje określenia. Wszak to wszystko, co nie mieści się w tych określeniach, nadal pozostaje w obrębie szerszej tożsamości określanej jako „człowiek”. Jakkolwiek odmienny byłbym przez konstelację tych dwunastu określeń, nie mogę nie stwierdzić, że ktokolwiek inny ze swej strony ma udział w owych dwunastu określeniach i w ten sposób jest, jak ja, człowiekiem. Także inny jest mężczyzną lub kobietą, także inny ma ciało i umysł, także inny ma jakieś pochodzenie, mówi jakimś językiem, gdzieś się urodził. Inny, dzięki tym dwunastu określeniom, jest ze mną tożsamy, jest człowiekiem. Dlatego właśnie inny jest identycznym innym, identycznym dzięki unikalnej cesze bycia człowiekiem i dzięki wspomnianym dwunastu granicom, które ta cecha zakłada, wszędzie i zawsze. Jak to zatem możliwe, by sama ta podstawa tożsamości stała się podstawą wykluczenia i agresywności? Jak inny identyczny może przemienić się w innego różnego, skoro być człowiekiem znaczy mieć udział w owych dwunastu składnikach zasobu własne – cudze, a udział w nich zanurza nas w obszernej tożsamości wyznaczonej przez cechę bycia człowiekiem? Gdzie, w ramach tej tożsamości, pojawia się różnica będąca źródłem wykluczenia i agresywności?

Mogłoby się wydawać, że żadna tożsamość nie jest na tyle potężna, by zatrzeć różnicę i odmienność, które istnieją w jej łonie. Oczywiście inny jest ze mną tożsamy przez swą cechę bycia człowiekiem, jak też przez wiązkę określeń, które posiada, a które są identyczne z tą, którą posiadam ja: i on mówi jakimś językiem, i on ma jakąś płeć, i on wyznaje jakąś religię, i on gdzieś się urodził. Ale on mówi innym językiem (polskim, a nie szwedzkim), ma inną płeć (jest kobietą, a nie mężczyzną), wyznaje inną religię (jest muzułmaninem, nie chrześcijaninem), urodził się w innym kraju. Rzecz jasna, inny to inny identyczny, ale jednocześnie ów ktoś identyczny jest inny. Zaś identyczne, które jest inne (inny język, inni rodzice, inna płeć, inna narodowość itd.) jest nieswoje, jest nieswojskością, jest tym, co obce, tym, co z tylu punktów widzenia (z dwunastu, które nas łączą, ale jednocześnie oddzielają) jest odmienne ode mnie. Dla mnie jako dla mężczyzny kobieta jest nieswoja i obca (na tyle obca, że w końcu staje się „tajemnicą”), dla mnie jako dla Europejczyka Azjata jest nieswój i obcy (w końcu przeradza się w „azjatycką tajemnicę”), dla mnie jako dla człowieka wieku XX człowiek średniowieczny jest tak obcy, że aż staje się innym człowiekiem. W skrajnym przypadku, wszystko to, co poza moim „ja”, jest dla mnie obce.

Jestem tak mocno okopany w różnicy ustanowionej przez moje granice, że tożsamość, którą dzielę z innymi staje się nieuchwytna. Naturalność tego, czym jestem, zmienia w nienaturalność wszystko to, co ode mnie inne. Wszystko we mnie pozostaje w zgodzie z tymi dwunastoma określeniami, które mnie warunkują w swej konkretności, lecz tej zgodzie towarzyszy absolutny opór wobec tego, by to samo prawo przysługiwało też innemu („Jak to możliwe, że jesteś Persem?”; „Jak to możliwe, że jesteś Francuzem?”). Istnieje jakaś prostacka wyższość, którą daje ci twoja własna granica i która sprawia, że ocena jakiejkolwiek innej granicy oscyluje między pobłażliwością a niechęcią. Niewyznawana wprost pogarda współczesnych dla ludzi, którzy żyli w innych czasach („biedni ci ludzie ze średniowiecza!”), osłupienie w obliczu innych bogów, niechęć, jaką rodzą w nas nowe zwyczaje jakiegoś innego narodu, zdumienie słowami jakiegoś innego języka, zachwyt nad rodzimym krajobrazem – wszystkie te zjawiska wywodzą się ze spontanicznego utożsamienia się z moim własnym systemem granic.

Ponieważ system ten wychwytuje to wszystko, co w nas poszczególne, nie jestem w stanie utożsamić się z cechami charakterystycznymi dla człowieka w ogóle. Istnieje utajony terroryzm granicy własnej, spontaniczna postać jej rozszerzania i narzucania. Logika mojej własnej klasy dąży do tego, by stać się powszechną, podobnie logika mego narodu, moi bogowie powinni stać się bogami wszystkich, forma umysłu, ba, nawet i kształt głowy, którą myślę, dążą ku temu, by zdobyć wyłączność. Do właściwości bycia człowiekiem, która nie jest niczym innym jak delikatną siłą abstrakcji, muszę dochodzić po przebyciu – w sposób racjonalny i zapośredniczony – trudnej ścieżki analogii i przeniesienia, podczas gdy w nadanej mi granicy, mającej ze swej strony energię konkretu, jestem osadzony od samego początku i bez jakiegokolwiek wysiłku. Wszelki wielki konflikt ma u swych podstaw trudności w dojściu do abstrakcji, którą jest „człowiek”, i w zapanowaniu nad skłonnością do przeszacowywania tych zróżnicowań, które mi przypadły w udziale i które mnie określają w sposób spontaniczny oraz irracjonalny. Tożsamość (CZŁOWIEK) i różnice (dwanaście uwarunkowań) nigdy nie są w stanie równowagi. Potrzeba by ogromnego otwarcia ramion, zatarcia wszystkiego, co różne, rozpłynięcia się wszelkich granic na drodze afektywnej, by składniki zasobu własne – cudze straciły swą negatywną moc. Tylko równość w obliczu śmierci i Boga (to najwyższe piętro unicestwienia różnic) przywodzi mi na myśl granicę skończoności i fakt bycia człowiekiem, które pycha wynikła z zamknięcia się we własnych uwarunkowaniach każe mi na każdym kroku spychać w zapomnienie.

Jakie jednak miejsce w konstelacji składników zasobu własne – cudze przypada wolności? Widzieliśmy, że wolność to jedyna z otrzymanych granic (nadano mi ją i, podobnie jak inne granice, pochodzi ona spoza sfery mojego wyboru), dzięki której mogę dokonywać wyborów, a z kolei przez to, że wybieram, mogę ustanawiać granice. Z tym, że wolności, jako zdolności wyboru, nie można realizować w sposób „wolny”, lecz jedynie jako ograniczoną innymi granicami, tworzącymi zasób własne – cudze. Czy są to jedyne granice, które ograniczają, a jednocześnie umożliwiają realizację wolności, czyniąc ją zależną od…., przemieniając ją w wolność grawitacyjną?

Wolność jako wybór może się urzeczywistniać jedynie w tej mierze, w której opiera się na świadomości istnienia różnych możliwości, których realizacja zależy tylko ode mnie: na świadomości istnienia moich możliwości. Wolność to możliwość wyboru między wieloma możliwościami. Znaczy to, że by móc dokonywać wyboru, muszę najpierw dokonać przeglądu możliwości, spośród których mogę wybrać. Inwentarz możliwości, będący przesłanką możliwości wybierania i jej warunkiem, jest granicą, którą zakłada wolność grawitacyjna i która jej towarzyszy z samej jej istoty; jest tak dlatego, że inwentarz możliwości, w ramach którego wybór może się realizować, jest nieuchronnie skończony (nieskończoność nie może wejść w skład inwentarza) i sam w sobie stanowi granicę. Wolność, jako wolność grawitacyjna, nie jest określona tylko przez zestaw danych z góry granic należących do zasobu własne – cudze, ale też przez skończony zestaw możliwości, spośród których wybieram. Zawód, przy którym zostaję, jest jednym z zawodów z inwentarza, który mam pod ręką. Zawód ten, raz wybrany, stanowi granicę, która wyznaczam sobie w wolny sposób (granicę wynikającą z mojego postanowienia), lecz granicę tę wybieram spośród skończonej liczby możliwości. Ja decyduję, postanawiam, wybieram – zatem jestem wolny – ale wybieram, ustanawiając granicę wewnątrz (ograniczonego) zestawu wybieralnych możliwości. „Granica inwentarza” – skończone pole możliwości, w którym porusza się mój wybór – jest, obok granicy wyznaczonej przez składniki zasobu własne – cudze, drugim grawitacyjnym obliczem wolności. Wolność urzeczywistnia się jako wolność, z jednej strony schwytana w sieć wspomnianych dwunastu uwarunkowań, a z drugiej strony – we własnych granicach wyboru.

Tyle, że to ograniczenie wolności w polu wyboru jest rekompensowane otwarciem wolności na nowo w przestrzeni początkowych ograniczeń, wyznaczonych przez składniki zasobu własne – cudze. Widzieliśmy, że wolność może się ku tym składnikom zwrócić, że może je rozpatrywać i poddawać ponownemu rozpatrzeniu. W pierwszej instancji odkrywam, że jestem ześrodkowany (osadzony) na dwunastu składnikach zasobu własne – cudze: na mojej płci, narodowości, języku itd. Jestem „ześrodkowany” w tej mierze, w której uważam, że oś świata biegnie, na przykład, przez moją wioskę, przez moją męskość, przez słowa należące do mojej mowy, czy też przez bogów mojej religii. Następnie odkrywam, że istnieją inne wsie, inne zwyczaje, inne języki, inne krajobrazy, inne szczepy, inne ołtarze, a przez nie wszystkie podobnie przechodzi „oś świata”. Od tej chwili moje ześrodkowanie relatywizuje się, staje się policzalne, można je umieścić w inwentarzu w jednym rzędzie z innymi istniejącymi ześrodkowaniami. Tym, co przychodzi w ślad za uświadomieniem sobie rożności ześrodkowań, jest decentracja. Ona za jednym zamachem otwiera przede mną pole wyboru, a to, co zostało mi dane, może być porównane, przewartościowane i w końcu może stać się przedmiotem jakiejś decyzji: pozostaję w obrębie początkowego ześrodkowania – z tym, że teraz staje się ono ześrodkowaniem wybranym, a nie udzielonym – bądź też je odrzucam, wybierając inny język, inne plemię, inne nazwisko, ba, nawet – odmawiając sobie kondycji człowieka współczesnego – azyl w innej epoce, przeszłej lub przyszłej. W tym przypadku, za decentracją może iść re-centracja. Jestem nadal ześrodkowany na jakimś języku, na jakiejś religii i na jakimś nazwisku, ale są to inny język, inna religia i inne nazwisko, które, tym razem, to ja wybrałem. Recentracja polega na dopasowaniu składników zasobu własne – cudze.

OBSERWACJA

Źródłem fanatyzmu jest ześrodkowanie, które nigdy nie zostało skonfrontowane z innymi horyzontami świata, które nie dochodzi do porównania, które nie może się zrelatywizować, krótko mówiąc – ześrodkowanie, któremu odmówiona została decentracja. W ten sposób nie jestem zdolny do szlachetnej myśli, że na wielkiej wadze świata wszystkie konkretyzacje składników zasobu własne – cudze ważą tak samo i że z tej przyczyny są równie uprawnione. Decentracja nie oznacza utraty ześrodkowania, lecz przeformułowanie w systemie otrzymanych granic jako przyrost tolerancji wobec innych ześrodkowań i z towarzyszeniem myśli, że twoje własne ześrodkowanie to koniec końców jedynie owoc przypadku („mogło być inaczej”).

Źródłem fanatyzmu może być, w równej mierze, recentracja: skoro wkroczyłem tam, gdzie wybrano za mnie i przez ponowny wybór dokonałem sprostowania w źródłowym zarysie mojego „ja”, kocham z większą pasją wynik tego kategorycznego gestu jako spóźniony dowód mojej wolności. Sprostowanie to dumny czyn „ja”, które dokonało przeszczepu wolności w przestrzeni danych z góry uwarunkowań: to, co pochodzi spoza sfery mojego wyboru podlega redefinicji w obszarze mojej decyzji. Recentracja dokonuje w ten sposób przemieszczenia źródła: język, bogowie, plemię, miejsce itd. nie pochodzą już z jakiegoś anonimowego źródła, lecz mają swój początek w decyzji mojego „ja”. Właśnie dlatego przemieszczenie źródła musi być potwierdzone w fanatyzmie recentracji: muszę dowieść sobie samemu, tak jak i innym, że to, co wybrałem jest lepsze niż to, co wybrano dla mnie. Dlatego z dewocją będę się odnosić do nowych bogów, którym kłanianie się ja wybrałem, wzmożoną troskliwością będę używać języka, w którym mówienie i pisanie ja wybrałem. Fanatyzm recentracji ma usunąć ze mnie najmniejszy cień żalu lub wątpliwości dotyczącej cięcia, którego dokonałem w perymetrze zasobu własne – cudze.Spis treści

Przedmowa

O wolności grawitacyjnej

Wolność grawitacyjna

Zasób własne – cudze

Pokora, pycha i poniżenie

Składniki zasobu własne – cudze

O granicy i postanawianiu

Wolność jako włączanie w projekt

Postanawiać odnośnie do siebie (postanawiać o sobie)

Trwoga i wolność

Niepostanawianie i nieobecność przeznaczenia

O przeznaczeniu. Sekwencja „do przekroczenia – do osiągnięcia”

Choroby przeznaczenia. Lenistwo, zaprzepaszczenie, bowaryzm

Głupota jako zakrzepnięcie w projekcie

Postanawiać odnośnie do czegoś. Stosunek do rzeczy

Stosunek do rzeczy, którą nie ja (my) stworzyłem. Nazywanie. Piecza. Niszczenie

Stosunek do rzeczy wytworzonej przeze mnie (przez nas). Produkcja i tworzenie

Postanawiać odnośnie do kogoś

Stawanie się w przestrzeni wolności. Moment paideiczny

Stawanie się w przestrzeni wolności. Miłość

Postanawiać odnośnie do wielu (wszystkich)

Prawo, trwoga przed przeznaczeniem i przeznaczenie zbiorowe

Wolność jako przejmowanie w projekt. Odpowiedzialność i wina

Epilog

Aneksy

Znaczenia rdzenia *per- i kompleks peratologiczny

Wola ograniczenia: mit genezy. Rzeźba

Heidegger, dzieło sztuki i granica

O filozofowaniu i pisarstwie Gabriela Liiceanu – Andrzej Zawadzki

Posłowie – Jakub Kornhauser

Indeks pojęć
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: