Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O jeden ląd za daleko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

O jeden ląd za daleko - ebook

Jarosław Fischbach zaprasza do podróży przez pustynie, puszcze, góry, morza i rzeki. W ciągu trzydziestu czterech lat wędrówek razem z rodziną i znajomymi przemierzał szlaki Ameryki Południowej, Afryki, Azji i Europy. Nierzadko odwiedzał miejsca nieznane, nieatrakcyjne dla innych podróżników albo takie, do których trudno dotrzeć. W książce opisuje między innymi swoje przygody w Andach, Himalajach, Pantanalu, na Kilimandżaro, Ziemi Ognistej, nad jeziorem Titicaca, a także na nieistniejących już rozlewiskach Tygrysu i Eufratu. Jedną z najbardziej fascynujących historii przeżył jednak tuż obok własnego domu, płynąc Skrwą Lewą, rzeką, która oddziela Mazowsze od Kujaw.

„Książka Jarka to typowa literatura faktu podróżniczego. Zresztą autor we wstępie odwołuje się do Ryszarda Kapuścińskiego, swojego guru. Na szczęście Jarek nie naśladuje pana Ryszarda. Ma swój styl. Oszczędny w opisach, bardzo skoncentrowany na warstwie faktograficznej. To dobra cecha tej książki. Inny walor, który zobaczyłem od razu, to różnorodność miejsc, do których dotarł autor. Góry, pustynie, pojezierza. Azja, Afryka, Ameryki i… Polska. Amazonia gostynińska! Do teraz nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Autentyczna i szczera proza powinna czytelnika zaciekawić, a może zainspirować. Tak więc, jeśli jeszcze nie byliście tam, gdzie autor, przeczytajcie tę pozycję uważnie. Z przyjemnością, której ja doznałem, dowiecie się, jak było i czy warto jechać. Książkę polecam!”
Piotr Pustelnik

Spis treści

Wstęp

 

W pustyni

Chile - Taksówką na pustynię

Argentyna - Powrót do królowej, czyli Atacama raz jeszcze

Maroko - Życie budzi się, gdy słońce idzie spać

 

W puszczy

Brazylia - Dziś na obiad krokodyl!!!

Madagaskar - Przez bezdroża kraju kwitnących płotów

Tanzania - Podróż w czasie i przestrzeni

 

Na wodzie

Polska - Test na zięcia w Amazonii Gostynińskiej

Chile - Przez wyspy rozpaczy, opatrzności i skały wisielca do portu miłosierdzia, czyli sylwester pod krzyżem południa

Argentyna/Chile - Dalej już nie można, czyli na krańcu świata

Boliwia/Peru - Dwa oblicza jeziora Titicaca

Irak - Byłem w raju, którego już nie ma

 

W górach

Peru - U podnóża Huascaranu, czyli z wizytą u zabójcy

Chile/argentyna - W górach na końcu świata zamieszkał wiatr

Tanzania - Podnoście wyżej nogi, bo strasznie kurzycie

Maroko - Na dachu Atlasu

Nepal - Himalajskie lekcje

Chile/Boliwia - W sześć godzin znad Pacyfiku w wysokie Andy

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7705-908-1
Rozmiar pliku: 23 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tanzania

NA TARGU W KARATU

Dojeżdżamy do znanej nam już osady Karatu, miejscowości handlowo-usługowej. To typowa niewielka afrykańska osada, przysłowiowe dwie ulice na krzyż. Oczywiście gruntowe, o pięknej czerwonej barwie. Na skrzyżowaniu, w głównym punkcie miejscowości, znajduje się targ. Sprzedaje się na nim przede wszystkim owoce i warzywa. Dominują wielkie kiście, wręcz gałęzie z wiązkami kilkudziesięciu bananów. Są one znacznie mniejsze i bardziej czerwone od tych, jakie znamy ze sklepów w Polsce. Obok piramidy pomidorów, papai, ananasów, mango, awocado. Jest w czym wybierać. Nie brak tu również „wyrobów przemysłowych”, na przykład sandałów wykonanych ze zużytych opon samochodowych. Przed zjazdem z głównego traktu na wyboistą, gruntową drogę Roland zarządza w jednym z warsztatów dokładny przegląd naszej terenowej toyoty. Przed nami trudny odcinek drogi. Kurz przedostaje się do wnętrza samochodu wszystkimi możliwymi otworami. Chronimy kamery i aparaty fotograficzne, ale w zębach i oczach czujemy drobne ziarenka. Czerwone powulkaniczne gleby są bardzo urodzajne, uprawia się tutaj pszenicę, kukurydzę i fasolę. Co kilkadziesiąt minut mijają nas stare, duże ciężarówki wyładowane cebulą z miejscowych plantacji.

Jesteśmy na wulkanicznej, urodzajnej wyżynie, kilkadziesiąt kilometrów na południe od nas znajdują się góry Hanang. To czwarta pod względem wysokości góra w Tanzanii. Ma bardzo charakterystyczną sylwetkę równobocznego trójkąta. Zbocza porośnięte są gęstą, zieloną dżunglą. Na nocleg zatrzymujemy się na polanie położonej nad niewielkim potokiem. Wieczorem odwiedza nas Momoya Hohidoyi, młody mieszkaniec pobliskiej wioski. Jutro będzie naszym przewodnikiem do koczowisk Buszmenów. Momoya jest wyjątkowo uzdolnionym młodym człowiekiem, otrzymał rządowe stypendium, mógł się kształcić, poznawać nowe języki: suahili oraz angielski. Posługuje się nimi w sposób komunikatywny. Należy do plemienia Tatoga i, co dla nas bardzo istotne, zna narzecza żyjących tu plemion. Długo w nocy siedzimy przy ognisku, aby dowiedzieć się czegoś o tubylcach, do których mamy dotrzeć już za kilka godzin. Zadajemy wiele pytań, jak się okaże następnego dnia, bardzo naiwnych. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jak odmiennych, prymitywnych dla nas warunkach żyją ci ludzie. Nie wiedzieliśmy, że już jutro odbędziemy podróż nie tylko w przestrzeni, ale również w czasie. Cofniemy się o setki, a może nawet tysiące lat. Tymczasem czekała nas niesamowita afrykańska noc, wypełniona magią i tajemnicami. Niebo pełne gwiazd, tworzących jednak zupełnie inne konstelacje niż te znane z Polski, z drugiej półkuli. W pewnej chwili wydawało się, że znajdują się one tuż nad moją głową, na wyciągnięcie ręki. Siedząc przy ognisku, obserwowałem wędrówkę gwiazd po nieboskłonie. Widziałem, jak Krzyż Południa z każdą upływającą godziną zbliża się do linii horyzontu. Od czasu do czasu pojawiała się spadająca gwiazda, myślałem wtedy o kolejnych udanych afrykańskich przygodach oraz o żonie i córkach, które czekały w domu na mój powrót. Ze wszystkich stron dochodziły niesamowite odgłosy. Słyszeliśmy ptaki, świerszcze, cykady, nietoperze, a także dźwięki wydawane przez większe zwierzęta. Kiedy układaliśmy się do snu w namiocie, wyobraźnia pracowała. W końcu, aby nas uspokoić, Roland nakazał schować do samochodu wszelkie skórzane przedmioty: portfele, buty, paski. Chciał w ten sposób ustrzec nas przed ewentualną wizytą hieny, która z dużej odległości wyczuwa zapach skóry. Pozbywszy się obaw, w oczekiwaniu na nadejście snu chłonęliśmy zapachy afrykańskiej nocy, wokół nas kwitły drzewa, krzewy, kwiaty. Te doznania afrykańskiej nocy miały się skończyć z nadejściem świtu, ale tego momentu nie doczekaliśmy, bo pobudka nastąpiła znacznie wcześniej. Jeszcze w blasku księżyca ruszyliśmy ku kolejnej przygodzie. Jadąc bezdrożami przez busz, zastanawialiśmy się, jak nasz przewodnik trafi do Buszmenów. Nie mają oni stałych siedzib, co pewien czas przenoszą się z miejsca na miejsce. Są typowymi nomadami. Wędrują za zwierzyną, na którą polują, w zależności od pory roku migrują wraz z nią. Zajmują się polowaniem i zbieraniem dziko rosnących owoców, jadalnych korzeni i owadów. Po wyczerpaniu się miejscowych zasobów przenoszą swoje „siedziby” w nowe miejsce. Jedyny warunek, aby w nich pozostać na dłużej, to dostęp do wody.

Momoya wypatruje w buszu dymu z ognisk. O świcie udaje się nam go dostrzec i w krótkim czasie docieramy do Buszmenów. Czekamy w samochodzie, a przewodnik uprzedza gospodarzy o naszej wizycie. Ci chętnie, bez najmniejszych obaw, godzą się na nią. Możemy filmować i fotografować, co tylko chcemy, a przy pomocy naszego przewodnika i tłumacza zadawać pytania. Zadziwia mnie sposób komunikowania się Buszmenów. Takiej dziwnej mowy jeszcze nie słyszałem. Rozmawiają pomiędzy sobą w języku khoisan, opartym na tak zwanych mlaskach. Jest to jeden z najstarszych języków świata. Tubylcy wydają się zupełnie nieskrępowani naszą wizytą, to raczej my czujemy się nieswojo, zaburzając ich normalny rytm dnia.

Jest bardzo wcześnie, zastajemy ich przy ogniskach. Większość jeszcze śpi i tylko nieliczni witają nowy dzień i niespodziewanych gości. Członkowie plemienia liczącego około trzydziestu osób są rozlokowani przy trzech ogniskach. Przy pierwszym siedzi liczna grupa kobiet w różnym wieku, obok niektórych z nich śpią niemowlaki owinięte kocami tak szczelnie, że początkowo ich nie zauważamy. Pierwszą czynnością Buszmenów po przebudzeniu jest zapalenie fajki. Wśród kobiet podaje się ją z rąk do rąk. Zrobiona jest z tykwy, a nabijana odmianą tutejszego ziela – zapewne narkotyku, który pozwala na pewien czas zabić uczucie głodu. Każda z kobiet kilkakrotnie zaciąga się fajką, po czym długo kaszle i przekazuje ją sąsiadce. Po tej czynności oczy kobiet są zamglone, a ich ruchy mocno spowolnione. Dopiero później odwijają z betów swoje malutkie pociechy i przystawiają je do piersi. Zastanawia mnie wiek matek, nie widzę wśród nich młodych dziewczyn. Momoya tłumaczy, że ze względu na warunki, w jakich żyją, oraz ubogą dietę ich wiek dojrzewania płciowego jest opóźniony. Pierwsze dzieci pojawiają się stosunkowo późno. Przerwy między kolejnymi ciążami są kilkuletnie. Rodzi się niewiele dzieci. Duży odsetek noworodków umiera w pierwszych tygodniach życia.

BUSZMEŃSKA MATKA

Przy drugim ognisku siedzi grupa mężczyzn i chłopców. Dorośli mężczyźni również palą fajki i zaciągając się dymem, głośno kaszlą. Gdy wstają, spostrzegamy, że są dużo niżsi i drobniejsi od nas. Mężczyźni – w odróżnieniu od kobiet – mają liczne ozdoby, zazwyczaj są to drobne, kolorowe koraliki zawieszone na szyi. Przy trzecim, największym ognisku siedzą kobiety, mężczyźni i dzieci. Wyglądają na rodzinę. Okazuje się, że to wódz plemienia ze swoimi najbliższymi.

Jak każdego ranka, mężczyźni szykują się do polowania. Sprawdzają swoją broń, własnoręcznie wykonane łuki i strzały. Każda ze strzał jest dokładnie oglądana i wygładzana przez pocieranie o zęby. Następnie odbywa się sprawdzenie właściwego mocowania lotek wykonanych z ptasich piór. Niektóre strzały mają kościane lub metalowe groty, a część jest po prostu dobrze zaostrzona. Czasami groty pokryte są substancją trującą, przygotowaną przez wojowników z roślin zebranych w buszu. Te służą do łowów na większego zwierza. Nasi gospodarze robią nam niespodziankę i proponują udział w polowaniu. Dzisiejsze będzie niewielkie, wybiera się na nie zaledwie trzech młodych wojowników. W wyprawie na grubszego zwierza uczestniczą wszyscy mężczyźni. Przed wyruszeniem na łowy robimy wspólne zdjęcie. Wręczam wodzowi egzemplarz „Dziennika Łódzkiego” i oczywiście moment ten utrwalamy na kliszy fotograficznej. Liczę na zwrot gazety, aby ją później wykorzystać przy kolejnych zdjęciach. Nic bardziej mylnego. Gazeta okazuje się największą zdobyczą wodza, za nic w świecie jej nie odda. Przyda się do robienia skrętów. Zadowolony uśmiecha się przyjaźnie, wsadza „Dziennik Łódzki” za krótkie spodenki i oddala się z cennym darem. Fotografuję i filmuję wodza z gazetą. Na zdjęciach widać wyraźnie, że to „Dziennik Łódzki”, a tytuł artykułu na pierwszej stronie brzmi Zamieszki na Retkini.

AUTOR Z WODZEM BUSZMENÓW

Buszmeni nie znają pieniędzy, nic nie kupują ani nie sprzedają. Jeżeli chcą wejść w posiadanie jakiegoś przedmiotu, proponują wymianę. Widzę, że z zainteresowaniem patrzą na niektóre nasze rzeczy. Postanawiam wykorzystać sytuację. Zapragnąłem przywieźć do domu pamiątkę ze spotkania z nimi. Podoba mi się drewniana strzała, zakończona kościanym grotem, nasączonym trucizną. Już po chwili była moja. Oddający mi ją wojownik powiedział, że teraz on weźmie ode mnie rzecz, która najbardziej mu się podoba. Oczywiście szybko wyraziłem zgodę, choć przez moment obawiałem się, czy nie będzie to kamera lub aparat fotograficzny. Na szczęście takie przedmioty są dla Buszmenów zupełnie zbyteczne. Wojownik wybrał oryginalną czapeczkę z Nepalu z napisem „Kathmandu” i szybko, jednym ruchem zdjął mi ją z głowy. Na polowanie wyrusza razem z nami trzech Buszmenów. Wyglądają wyjątkowo oryginalnie, jeden z egzemplarzem „Dziennika Łódzkiego”, drugi w nepalskiej czapeczce, a wszystko to dzieje się w afrykańskim buszu. Oto, do czego prowadzi niespodziewany kontakt ludzi z różnych kultur, różnych cywilizacji.

Doskonale przeszkadzamy Buszmenom w polowaniu, oni poruszają się bezszelestnie z wielką gracją, my robimy dużo hałasu i cała zwierzyna ucieka. Obowiązuje zakaz rozmów, myśliwi porozumiewają się pomiędzy sobą za pomocą gwizdów i dźwięków naśladujących głosy ptaków i zwierząt. Jedyną zdobyczą jest niewielki ptak. Polowanie odbywa się przy użyciu łuku i strzał, broni palnej Buszmeni nie znają. W trakcie łowów jedna ze strzał uwięzła w gałęziach korony drzewa. Jest zbyt cenna, by ją pozostawić. Przez kilkanaście minut oglądaliśmy pokaz wspinaczki na wysokie drzewo wśród wyjątkowo ostrych, kolczastych gałęzi. Wysiłek został nagrodzony i strzała wróciła do Buszmenów. Po powrocie do obozu miny pozostałych współplemieńców są nietęgie, pierwszy poranny posiłek będzie nader skromny. Upolowany ptak zostaje szybko oskubany z piór i… zjedzony na surowo.

Na zakończenie naszego pobytu mężczyźni zapraszają nas na zawody. Będziemy strzelać z łuku, w rywalizacji biorą udział wszyscy mężczyźni, a nawet mali chłopcy. Konkurowanie z nami sprawia im wielką frajdę, czują satysfakcję, gdy okazuje się, że są znacznie lepsi niż ich biali goście. Aby wynagrodzić nam porażkę, uczą nas, jak rozpalić ogień bez użycia zapałek. Pocierają dwa suche drewienka o siebie i podkładają wysuszoną trawę. Płomień pojawia się dość szybko. Po kilku próbach ta sztuka udaje się i nam.

Z WIZYTĄ U BUSZMENÓW

Kobiety, chcąc zaspokoić głód i nakarmić starsze pociechy, idą w busz w poszukiwaniu jadalnych korzeni, dziko rosnących owoców leśnych, a także owadów, które nadają się do spożycia. Buszmeni nie zajmują się gospodarką rolną, nie uprawiają ziemi ani nie hodują zwierząt. Widzieliśmy u nich tylko małe psy, które chętnie bawiły się z dziećmi. Tubylcy z okolic jeziora Eyasi żyją w izolacji, nie utrzymują kontaktów z innymi plemionami. Wymianę towarową prowadzą w bardzo ograniczonym zakresie. Są praktycznie samowystarczalni, potrafią zdobyć pożywienie i skóry, z których robią odzienie i narzuty. Sami robią broń używaną w trakcie polowań. Kobiety plotą koszyki służące do transportu zebranych w buszu owoców. Nie wytwarzają nadmiaru produktów, które mogłyby posłużyć do ewentualnej wymiany handlowej. Żyją własnym życiem, z dala od innych. Kończąc niezapowiadaną wizytę u Buszmenów, jesteśmy im wdzięczni, że okazali się miłymi gospodarzami, otwartymi ludźmi, nie obawiali się kontaktów z nieznanymi przybyszami. Żegnamy się i wyruszamy w poszukiwaniu kolejnych autochtonów.

Tym razem wybieramy się do osady zamieszkiwanej przez plemię Tatoga. Lud ten przed wiekami przybył tu z terenów południowego Sudanu. Dzięki temu, że nasz przewodnik Momoya pochodzi z tego plemienia, jesteśmy bardzo serdecznie witani i podejmowani przez tubylców. Nie mamy też problemów z komunikacją. Język Tatoga jest odmienny od suahili, którym posługują się inne tutejsze plemiona, należy do grupy nilo-saharyjskiej. Zaledwie pięć procent populacji Tatoga zna język suahili – urzędowy język kraju, co wpływa na izolację plemienia.

Od razu widać wzajemną ciekawość. Jesteśmy przedstawicielami dwóch skrajnie różnych światów. My nie wyobrażaliśmy sobie, że można egzystować w taki sposób jak Tatoga, a oni są zaskoczeni naszym wyglądem, ubraniem, jasną skórą, długimi włosami i dużymi brzuchami.

Odwiedzana przez nas wieś jest niewielka. Dziwi nas, że mieszkają w niej tylko kobiety. Są w różnym wieku. Ubrane bardzo skromnie, ale gustownie, ich strój pasuje do tego miejsca. Kolory szat nawiązują do barw otoczenia, większość z nich jest brązowo-czerwona. Kobiety Tatoga przyodziane są w skóry zwierzęce bądź kawałki upiętego materiału, na przegubach dłoni i wokół kostek mają długie zwoje miedzianych bransolet, a na szyi sznury barwnych korali. Głowy wszystkich kobiet są ogolone na łyso, w małżowinach usznych mają bardzo duże dziury, w które można wkładać różne ozdoby. Ciała kobiet są bardzo jędrne i gładkie, twarze bez zmarszczek. Trudno określić ich wiek. Dyskretnie pytamy o to naszego przewodnika. Jest bardzo zdziwiony, ale nie naszą ciekawością, lecz tym, że tu nikt nie zna dokładnie swojego wieku. Dowiadujemy się tylko, że są to jedne ze starszych żon wodza. Widząc nasze zainteresowanie, młodsze dziewczęta urządzają dla nas swoisty pokaz mody. Jak wszędzie na świecie, kobiety chcą zrobić wrażenie na gościach, spodobać się im. Szczególnie do gustu przypada nam dziewczyna z olbrzymimi tatuażami w kształcie dużych okręgów wokół oczu. To bardzo charakterystyczna i typowa ozdoba dla przedstawicielek płci pięknej z plemienia Tatoga. Na szyi wielki, wielokrotnie zwinięty naszyjnik z metalu, obok niego duża ilość korali. Głowa, podobnie jak u pozostałych mieszkanek wsi, wygolona. Na rękach powyżej łokci barwne, wykonane z różnych materiałów bransolety. Kolorytu postaci dodaje także duży kawał dobrze wyprawionej skóry przyozdobionej koralami i efektownie spiętej dużą metalową broszą-agrafką.

Momoya tłumaczy, że w osadzie rezyduje jedna duża rodzina, liczącą kilkadziesiąt osób. Wśród Tatoga rozpowszechnione jest wielożeństwo. Wieś, do której dotarliśmy, to siedziba mężczyzny – przywódcy rodziny, jego dziewięciu żon, licznego potomstwa, wnuków i innych najbliższych członków klanu. Każda z żon pochodzi z innego klanu. Mają swoją hierarchię – na jej szczycie znajduje się najstarsza. Mieszkańcy utrzymują się z hodowli bydła, kóz, owiec i osłów. Od niedawna zajmują się również uprawą roli. Jeszcze kilkanaście lat temu było to plemię koczownicze, trudniące się głównie hodowlą, myślistwem, a także zbieractwem. Jednak rozwój hodowli, który pozwolił im się wzbogacić, zmusił ich do osiadłego trybu życia i zajęcia się także uprawą roli, głównie zbóż, kukurydzy oraz prosa. Zwierzęta dostarczają im mięsa, tłuszczu, skór, mleka, rogów, krwi, a także łajna. Produkty zwierzęce służą również do celów rytualnych. Tatoga są animistami, ich wierzenia przetrwały setki lat. W ich społeczności bardzo istotną rolę odgrywa szaman, osoba, która dba o dobre relacje pomiędzy światem żywych i światem duchów. Członkowie plemienia wierzą, że duchy ich przodków przeniosły się w zaświaty i wstąpiły w zwierzęta, rośliny i żywioły.

Do Tatoga zawitaliśmy w ostatnich dniach lutego, w Tanzanii to końcówka pory suchej. Pastwiska wokół wsi są już bardzo ubogie, skąpa roślinność została skonsumowana przez bydło, część traw wysuszyły promienie słońca. W okolicy pasą się tylko nieliczne stada. Gospodarz osady wraz z większością dorosłych synów i siedmioma żonami udał się na dalej położone, bujniejsze pastwiska. Mężczyźni poza wypasem zajmować się będą także polowaniami, zabiorą na nie młodszych chłopców – w wieku od dwunastu do piętnastu lat. Będą to dla nich wyjątkowo ważne chwile w życiu, nauczą się trudnej sztuki tropienia zwierzyny, a później polowania. Zabicie przez młodego Tatoga wielkiego dziko żyjącego słonia, lwa bądź bawołu potwierdzi odwagę i zręczność chłopca, pozwalając na przyjęcie do grupy wojowników. Tatoga od lat uważani są za doskonałych, dzielnych, odważnych i zaciekłych wojowników. Ta tradycja jest kontynuowana.

W trakcie naszej wizyty wioska jest wyludniona, pozostało w niej zaledwie kilkanaście osób. W osadzie spotykamy dwie najstarsze żony wodza, towarzyszą im dorastające córki, młodsi synowie oraz seniorzy rodu. Część starszych dziewcząt zajmuje się wyprawianiem skór zwierzęcych. Szyją z nich stroje i ozdoby, niektóre z nich trafią na pobliski targ. Za zarobione pieniądze będą mogły zakupić najbardziej niezbędne produkty spożywcze: cukier, herbatę, tytoń, ryż.

Po powitaniu i okazaniu wzajemnej sympatii, zaproszeni jesteśmy do wspólnego domu obu starszych żon wodza. Zawdzięczamy ten zaszczyt obecności Momoya. Konstrukcja domu jest wyjątkowo prosta, główny szkielet powstał z twardych, grubych gałęzi i konarów drzew, które wzmocnione są wysuszoną na słońcu gliną oraz krowim łajnem. Miesza się je z wodą, a następnie suszy na słońcu, uzyskując doskonały, w miarę trwały w tym klimacie budulec. Ma on dodatkową zaletę – stanowi dobry izolator, sprawiając, że w upalny dzień ściany budynku są chłodne, zaś w nocy oddają ciepło. Krowie łajno ma także wiele innych, równie istotnych zastosowań, po wysuszeniu na słońcu pali się nim w piecu, na którym kobiety gotują posiłki. Jest stosowane jako… medykament, po wymieszaniu z wodą i zagotowaniu na ogniu wdychają je chorzy. To takie specyficzne afrykańskie inhalacje. Widząc nasze zdziwione miny, Momoya tłumaczy nam, że krowy wcześniej jadły zioła, które później zostały wydalone. Innych lekarstw tu nie znają, a te naturalne są skuteczne.

W lepiance Tatoga brak okien, jedynym otworem są niskie drzwi wejściowe. Płaskie dachy również zrobione są z gałęzi uszczelnionych krowim łajnem. Wchodzimy bezpośrednio do największej izby, w której koncentruje się całe domowe życie. Jako honorowi goście zostajemy posadzeni na drewnianych ławkach, jedynych meblach w tym pomieszczeniu. Podejmują nas obie żony wodza, za chwilę z innych izb i budynków nadciągają dzieci, ciekawe egzotycznych przybyszów. To dla nich niecodzienne wydarzenie. Wiele z nich po raz pierwszy w życiu widzi białego człowieka. Jesteśmy dla nich wyjątkowo egzotyczni, inni. Wszyscy chcą uczcić przybycie niespodziewanych gości, częstują nas tym, co najcenniejsze, najlepszym nektarem na świecie, czyli mlekiem. Jest to dowód uznania i troski o gości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: