Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 326 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY.

Za­ło­że­nie au­to­ra.

Chcą­ce­mu te­raz w do­stat­kach pi­śmien­nych ja­kie­go­kol­wiek na­ro­du ro­ze­znać jego myśl wła­sną, toż cha­rak­ter, po­stać mo­ral­ną i kształt cy­wi­li­za­cyi, trud­nem sta­je się to przed­się­wzię­cie, je­że­li nie nie­po­dob­nem ku wy­ko­na­niu. Za daw­nych cza­sów, – nie mó­wię w za­pa­dłej sta­ro­żyt­no­ści, ale w Eu­ro­pie chrze­ściań­skiej, – umie­jęt­ność szła in­nym stry­chem; w cia­śniej­szych mie­ści­ła się szran­kach, ni­że­li te­raz; kła­dzio­no ją pod pew­ną li­ni­ję i mo­dłę, żeby nie chy­bi­ła ani na tę, ani na owę stro­nę. To praw­da! Lecz wten­czas duch ludz­ki za­wo­dził na głę­bią; w głę­bi prze­ni­kał do ja­sno­ści i szu­kał grun­tu. Dzi­siaj we wszyst­kiem wię­cej po­sta­wy, niż wąt­ku. Bydź może, że te­raz wię­cej umie­my od po­przed­ni­ków na­szych; ale za­pew­ne prze­cho­dzą oni nas tre­ścią i mocą swych po­jęć. Umie­jęt­ność te­raź­niej­sza nie zna żad­ne­go wę­dzi­dła; nie­ukró­co­na żad­ną prze­szko­dą, żad­ną wąt­pli­wo­ścią, jako po­tok wez­bra­ny z gra­nic wy­stę­pu­je. Pły­nie sze­ro­ko, rwi­stym pę­dem, na wszyst­kie roz­le­wa­jąc się stro­ny; ale na swo­jem nie jest tak umoc­nio­na, i tak da­le­ko jak pier­wej nie za­cho­dzi. Dzi­siaj, że tak po­wiem, w szersz i po­dług roz­mia­ru na dłu­gość moc po­jęć na­szych się roz­no­si; przed­tem zaś umysł ludz­ki albo bu­jał w prze­pa­ści­stych ot­chła­niach, albo śmia­łym lo­tem wzbi­jał się w prze­ciw­le­głą stro­nę, do wy­so­ko­ści już dla nas nie­do­ści­głej, i le­d­wo nie ku wy­ży­nom za­wro­tu. Tam szu­kał praw­dzi­wej chwa­ły!

A prze­cież z tego tyl­ko wy­ro­zu­mieć moż­na czło­wie­ka, w tem je­dy­nie prze­nik­nąć do jego du­cha, co on sam głę­bo­ko po­jął, zro­zu­miał, uczuł. Któż bo­wiem zgad­nie isto­tę nic nie­poj­mu­ją­cą? Toż samo z na­ro­dem się dzie­je. Dziel­ność jego po­zna­wań na ja­śnią się wy­ry­wa w wie­dzy roz­po­star­tej, w umie­jęt­no­ści; a siła jego fan­ta­zyi w sztu­ce. Uczu­cie w pie­śni się ma­lu­je.

Rzuć­my okiem na dzi­siej­szą sta­ty­sty­kę nauk. Co za ogrom­ne drze­wo drze­wo wzro­sło z pier­wot­ne­go szcze­pu! Jak wy­bu­ja­ło, jak się roz­ga­łę­zi­ło! Jak sze­ro­ko te­raz zie­mię za­le­ga cie­niem swo­im! I co­raz to nowe pusz­cza od­ro­śle. Le­d­wo nie co­dzien­nie, w po­rząd­ku wia­do­mo­ści na­szych, mno­ży się licz­ba dzia­łów, i mno­żyć się nie prze­sta­je. A za lat sto, za lat dwie­ście, któż wie, czy po­tom­ko­wie nasi przez całe ży­cie swo­je do szkół, jako żaki, cho­dzić nie będą mu­sie­li dla na­ucze­nia się, przy­najm­niej z re­je­stru abe­ca­dło­we­go na­zwisk tylu umie­jęt­no­ści, tylą roz­ma­ite­mi po­chrzczo­nych ty­ty­ła­mi? Każ­dą rzecz ra­dzi­by­śmy ob­ró­cić w umie­jęt­ność; z lada frasz­ki stwo­rzyć na­ukę. Cóż z tego, kie­dy w tem wszyst­ko się z szcze­rej isto­ty wy­tra­wia, wszyst­ko na wierz wy­cho­dzi!… Jak­że wy­ro­zu­mieć na­tu­rę umy­słu pu­blicz­ne­go, gdzie nic nie ma ani grun­tu pod sobą, ani we­wnątrz uję­cia? Cóż wresz­cie wy­ro­zu­mieć z blich­trów w mo­wie i pi­sa­niu?….. Przed­tem któż­by był po­my­ślił, że na­przy­kład o sa­mej sztu­ce ku­cia koni, albo o za­pra­wie mu­lar­skiej i ce­men­tach bę­dzie­my mie­li licz­ne pi­sma, uczo­ne wy­wo­dy, i le­d­wo nie całą li­te­ra­tu­rę? – In­a­czej to kie­dyś by­wa­ło. Lu­dzie nie tak wie­le pi­sa­li o bu­dow­lach i ce­men­tach, a trwal­sze, ozdob­niej­sze sta­wia­li gma­chy. Zką­dże to po­cho­dzi? Dla cze­go pa­miąt­ki sta­re taką oka­za­ło­ścią ja­śnie­ją? Cze­mu tak zdro­ża­ły w na­szem wła­snem mnie­ma­niu? Rzecz na­tu­ral­na. Bo już się na nic ta­kie­go zdo­być nie mo­że­my. Bo zma­le­li­śmy w ro­ze­rwa­niu na­szem; bo pier­wej myśl ludz­ka nie była jako warsz­tat rę­ko­dziel­nia­ny, gdzie, w mia­rę po­dzia­łu pra­cy na co­raz drob­niej­sze za­trud­nie­nia, otrzy­mu­je­my co­raz do­sko­nal­sze wy­rob­ki.

Ten me­cha­nizm tak po­ży­tecz­ny w ręcz­nych ro­bo­tach, wiel­kie szko­dy zrzą­dził w na­uce. Moc du­cha na jed­no­ści za­le­ży; w po­dzia­łach słab­nie, roz­pra­sza się. Umie­jęt­ność sze­rzą­ca się me­cha­nicz­ne­mi środ­ka­mi po­ni­ża ro­zum ludz­ki. W tej mie­rze mam na wzglę­dzie nie­tyl­ko nas sa­mych w Pol­sce, ale całą Eu­ro­pę. Wszy­scy te­raz, jak wi­dać, z jed­ne­go źró­dła czer­pie­my; tak samo wszy­scy czu­je­my, my­śli­my, pi­sze­my. Czyż to nie jest wi­docz­ny sku­tek po­wszech­ne­go me­cha­ni­zmu po­jęć, me­cha­ni­zmu my­śle­nia? W tej jed­no­staj­nej cy­wi­li­za­cyi, za­cie­ra­ją­cej wła­ści­wość in­di­wi­du­al­ną i wszyst­kie pier­wot­ne ce­chy, jak­że trud­no od­kryć i wy­łą­czyć isto­tę na­sze­go na­ro­du w ro­dzin­nej jego osia­dło­ści? Też same wszę­dy for­my ze­wnętrz­ne i rzecz ta sama; te same wi­do­ki, wy­obra­że­nia. Ro­dzi­ciel­stwa zna­mie na dzie­łach uczo­nych, w utwo­rach sztu­ki, w po­ezyi, we wsze­la­kiem mi­ster­stwie dow­ci­pu, nie­gdyś tak wy­dat­ne, tak raź­ne, tak bi­ją­ce w oczy, co­raz wąt­pliw­sze sta­je się. Przyj­dzie ku temu, że go i znać nie bę­dzie. Prze­no­szą się mnie­ma­nia z jed­ne­go kra­ju do dru­gie­go; jed­ne­go trzy­ma­ją się po­rząd­ku; w jed­nych klu­kach za­war­te. Mają tę same moc i nie­moc; tę samę praw­dę i nie­praw­dę. A je­że­li gdzie jaką róż­ni­cę po­strze­żesz, to tyl­ko w ze­wnętrz­nym kro­ju, na zwierzch­nej sza­cie my­śli; w grun­cie żad­nej pra­wie od­mia­ny. Ni­że­li o kosz­tow­ne per­ły i dia­men­ty trud­niej te­raz o no­wość w my­ślach. Nie je­st­że to zna­kiem, że­śmy upa­dli na sile?

Usta­ła świa­tłość pier­wot­nej, aniel­skiej na­tu­ry czło­wie­ka! Usta­ła owa dziel­ność po­zna­wań. Zdrob­nia­ły po – ję­cia; osła­bła usil­ność do wiel­kich rze­czy w za­mę­cie po­tocz­nych spraw spo­łe­czeń­skie­go ży­cia, w nie­prze­bra­nem mnó­stwie wia­do­mo­stek, a naj­bar­dziej roz­strze­le­niem się nauk i umie­ięt­no­ści na nie­zli­czo­ne dzia­ły. Ja­kież mnie­ma­nie za­weź­mie o nas da­le­ka po­tom­ność? Po­wie­li, że­śmy wszy­scy je­den na­ród brat­ni, jed­ną ro­dzi­nę, spól­nym rzą­dzą­cą się ro­zu­mem skła­da­li w Eu­ro­pie? Czy też przy­pi­sze nie­mo­cy, albo le­ni­stwu, że tak róż­ne ple­mio­na, róż­ne mową, po­sta­wą, ję­zy­kiem, oby­cza­jem, w róż­nych za­miesz­ka­łe sie­dli­skach, mia­ły prze­cież jak­by jed­ną gło­wę, jed­ną moc du­cha, jed­nę ima­gi­na­cyą, i jed­ną siłę na­tchnie­nia?…. Za­iste, ob­ró­ciw­szy myśl ku upły­nio­nym cza­som, ła­twiej roz­wi­kła­li­by­śmy cha­rak­ter ide­al­ny któ­re­go­kol­wiek ludu bądź w sta­ro­żyt­no­ści, bądź w wie­kach po­śred­nich z ułam­ków, z sple­śnia­łych resz­tek jego cy­wi­li­za­cyi, jak dzi­siaj z ogrom­ne­go sto­su ksiąg dru­ko­wa­nych i prze­cho­wu­ją­cych się w ca­ło­ści.

Nie będę roz­trzą­sał pism uczo­nych Po­la­ków, ani dzieł pol­skich ar­ty­stów, dla oce­nie­nia ich war­to­ści; bo to wła­ści­wie do kry­ty­ki na­le­ży. Za­mia­rem moim jest: zba­dać du­cha i prze­nik­nąć do isto­ty pol­skie­go na­ro­du w oj­czy­stej li­te­ra­tu­rze.

Całą usil­ność moję w to po­ło­żę, żeby czy­tel­nik wy­ro­zu­miał: jaki jest umysł ogól­ny w Pol­sce pod wzglę­dem ar­ty­stow­skim i na­uko­wym? Gdyż sztu­ka i umie­jęt­ność są to dwa naj­pięk­niej­sze pier­wiast­ki dzi­siej­szej eu­ro­pej­skiej cy­wi­li­za­cyi.

Prócz wzmian­ko­wa­nych prze­szkód, utru­dza­ją­cych wy­ro­zu­mie­nie umy­słu pu­blicz­ne­go, czy­li ogól­ne­go, tu­dzież wy­cią­gnie­nie na ja­śnią isto­ty mo­ral­nej któ­re­go­kol­wiek bądź w dzi­siej­szych cza­sach na­ro­du (co szcze­gól­niej nas sa­mych się ty­czy, któ­rzy tyle prze­ję­li­śmy od ob­cych), i to tak­że co na­stęp­nie po­wiem zda­je się bydź god­ne uwa­ża­nia:

Wszy­scy es­te­ty­cy ra­dzi po­wta­rza­ją, jed­ni za dru­gie­mi: że li­te­ra­tu­ra po­win­na bydź ob­ra­zem na­ro­du. Nic nad­to pew­niej­sze­go. Ale ob­raz na­ro­du, jest tak­że ob­ra­zem cza­su. Czas zaś, ja­kiż­to ru­cho­my ele­ment! Czas nig­dy nie jest rze­czy­wi­ście. Za­wsze sta­je się. Trud­no więc po­ło­żyć gra­ni­cę nie­prze­szkocz­ną mię­dzy upły­nio­nym a przy­szłym cza­sem. (1) Tę głów­ną trud­ność w rze­czy sa­mej spo­ty­kam w pi­śmie mo­jem. Każ­da upły­nio­na chwi­la w prze­szłość za­pa­da: każ­da na­stęp­na, na­wet kie­dy to pi­szę, do przy­szło­ści na­le­ży. Któ­raż go­dzi­nę, któ­rą mi­nu­tę, se­kun­dę uwa­żać jako nie­ru­cho­my punkt mię­dzy temi dwo­ma, je­że­li tak rzec go­dzi się, bie­gu­na­mi cza­su? Mię­dzy prze­szło­ścią i przy­szło­ścią? – Nie­jest-li te­raź­niej­szość złu­dze­niem? Kto w to pil­niej wej­rzy, po­wie: nie­masz te­raź­niej­sze­go cza­su.

Czas był, albo bę­dzie. Nig­dy nie jest. Za­wsze się roz­wi­ja. A prze­cież żą­da­my od spół­cze­snych dzie­jów pi­sa­rza, a szcze­gól­niej od hi­sto­ry­ka spół­cze­snej li­te­ra­tu­ry ob­ra­zu te­raź­niej­szo­ści. Żą­da­my więc tego, cze­go nikt do­ka­zać nie może; bo ten sam hi­sto­ryk co chwi­la, za każ­dem ude­rze­niem pul­su, na­le­ży w po­ło­wie do mi­nio­ne­go, a w po­ło­wie do przy­szłe­go cza­su…..Jak­że uchwy­ci za­ry­sy tej mie­nią­cej się co chwi­la fi­zy­ogno­mii wie­ku? Jak od­ma­lu­je ob­raz, gę­sta, wej­rze­nie ru­cho­mej twa­rzy? Por­tret oso­by nie­cier­pli­wej, nie­spo­koj­nej, któ­ra za każ­dem po­cią­gnie­niem pędz­la wsta­je z miej­sca i od­bie­ga od ar­ty­sty; a po­tem zno­wu wra­ca i od­cho­dzi z od­mien­nem co chwi­la wej­rze­niem to po­chmur­ne­go, to roz­ja­śnio­ne­go lica; któ­ra jest ustaw­nie to w smut­ku, to w we- – (1) Tę samę myśl umie­ści­łem był w ar­ty­ku­le Ku­rie­ra Pol­skie­go: Czas te­raź­niej­szy (Nr. 130). Cały ten ar­ty­kuł w Ku­ry­erze Pol­skim co do sło­wa pra­wie wy­pi­sa­ny z ni­niej­sze­go dzieł­ka.

selu; któ­ra jest wszyst­ka z du­szą i z cia­łem w grze na­mięt­no­ści: – por­tret ta­kiej oso­by bę­dzież jej po­dob­ny? A jed­nak żą­da­my wier­ne­go por­tre­tu od spół­cze­snych dzie­jów pi­sa­rza! – W ta­kim sa­mym przy­pad­ku i ja się znaj­du­je. Trud­ny za­wód, – może trud­niej­szy, ni­że­li inne li­te­rac­kie przed­się­wzię­cia. Z tej przy­czy­ny po­ło­ży­łem na­tem pi­śmie go­dło: in ma­gnis vo­lu­is­se sat est.

CO RO­ZU­MIEĆ PO­TRZE­BA PRZEZ LI­TE­RA­TU­RĘ?

Na­tu­ra wszę­dzie pra­wie sta­wia przed oczy czło­wie­ka na­śla­do­wa­ne ob­ra­zy pier­wot­nych kształ­tów swo­ich i po­sta­ci. Nie masz po­dob­no ja­wi­ska na świe­cie ma­te­ry­al­nym, któ­re­by tym spo­so­bem zda­nia ne­sze­go nie oszu­ki­wa­ło. Wszyst­ko się tu na dwo­je roz­no­si. Drze­wa i kwia­ty na zie­mi, sama zie­mia z swo­je­mi stwo­rze­nia­mi, słoń­ca, księ­życ i gwiaz­dy w wo­dzie się uka­zu­ją. Mas­sy nie­zmier­nej wiel­ko­ści od­bi­ja drob­ny krysz­tał, roz­łam świe­cą­ce­go me­ta­lu, czę­sto­kroć jed­na kro­pel­ka pły­nu. Też same przed­mio­ty roz­ście­la­ją cie­nie kształ­tów swo­ich na płasz­czy­znach po­zio­wych, po­chy­łych i t… d. A cie­nie rze­czy by­wa­ją to więk­sze, to mniej­sze od nich sa­mych. Na­wet dźwięk gło­su po­wta­rza się w miej­scach gó­rzy­stych. Echo jest jako ob­raz, jako cień, a może jako zwier­cia­dło dźwię­ku…. Ob­ło­ki w po­wie­trzu, – otóż niby fan­ta­styc­kie my­śli zie­mi. Pa­trząc na te gór­ne kra­jo­bra­zy, na te urwi­ska skał, na te prze­pa­ści, gro­dy, lasy, na tych jeźdz­ców har­cu­ją­cych po mgli­stem bło­niu, rzekł­byś, że zie­mia duma i za­wie­sza wy­so­ko nad nami sen­ne kształ­ty swo­jej fan­ta­zyi. Co zdzia­ła­ła na po­wierzch­ni, albo co zdzia­łał dow­cip czło­wie­czy, toż samo uno­si w po – wie­trze, osa­dza niby dla roz­ryw­ki na tle ru­cho­mem, na ob­ło­ku, i kłam­li­we ry­su­je po­sta­cie. – A je­że­li pój­dzie­my do mniej zna­nej kra­iny: czyż sen nie jest cie­niem ży­cia ludz­kie­go? Czy­liż we śnie, – w tem fan­ta­styc­kiem prze­obra­że­niu tego co się dzia­ło na ja­wie, – nie roz­ma­wia­my? Nie ro­zu­mie­my i na głę­bo­kie się dow­ci­py nie zdo­by­wa­my?… Idź­my jesz­cze da­lej, w te stro­ny, z kąd, jak mnie­ma Ham­let, ża­den wę­dro­wiec nie po­wró­cił: śmierć czem­że bę­dzie? Tyl­ko cie­niem snu, zwier­cia­dłem noc­nem tego kłam­li­we­go ob­ra­zu ży­cia.

Isto­ta, cień mar­ny i zgi­nie­nie, Otoż trzy pier­wiast­ki bytu. Rze­czy­wi­stość, sen i śmierć trzy roz­dzia­ły w księ­dze je­stestw, – jak­by trzy zwro­ty jed­nej pie­śni, jed­ne­go hym­nu po­chwal­ne­go, w któ­rym peł­no zgo­dy i har­mo­nii, choć tak róż­ne zda­rze­nia wy­ra­ża.

Taka jest po­ezya na­tu­ry. Na­próż­no szu­ka­li­by­śmy wła­ści­we­go na­zwi­ska w pol­skim ję­zy­ku dla tej oso­bli­wo­ści. Trud­no to krót­ko po­wie­dzieć. Cóż zna­czą owe po­roz­rzu­ca­ne świa­dec­twa wi­do­mych kształ­tów, owe omyl­ne po­sta­cie? Jak ro­zu­mieć tę dwo­istość bytu, to dzie­le­nie się, i za­cie­ra­nie? Tę na­śla­dow­czą umie­jęt­ność w przy­ro­dze­niu? Kto rad na ma­łem prze­sta­je, nie­chaj się uczy opty­ki i aku­sty­ki, – a snad­no poj­mie przy­czy­nę od­bi­ja­nia się gło­su, lub uka­zy­wa­nia przed­mio­tów w wo­dzie, i na in­nych cia­łach prze­zro­czy­stych. Ale po­dob­no te na­uki cie­kaw­sze­go umy­słu nie za­spo­ko­ją. Z do­świad­cze­nia wie­dzieć, że to lub owo ta­kim a nie in­nym try­bem dzie­je się w na­tu­rze, nie je­st­to jesz­cze: wszyst­ko wie­dzieć. Pew­ne ja­wi­ska w przy­ro­dze­niu mają, za­kry­te ro­zu­mie­nie; mają ta­jem­ną stro­nę nie­zna­ną fi­zy­ce expe­ry­men­tal­nej. A po­rów­nać­by je moż­na z de­ko­ra­cy­ami wi­do­wisk te­atral­nych, któ­re tyl­ko w per­spek­ty­wie, na sce­nie za­mie­rzo­ny sku­tek czy­nią, kie­dy się za­cznie rzecz po­ema­tu i gra ak­to­rów. Naj­pięk­niej­szy fe­no­men ro­ze­bra­ny i tłó­ma­czo­ny we­dle prze­pi­sów mar­twej na­uki, jest jako te­atral­na de­ko­ra­cya za ku­li­sa­mi.

W wie­ku po­śred­nim, – w tej epo­ce dzi­wów i fan­ta­zyi, za dni Com­po­nel­li i Pa­ra­cel­sa, na­uka przy­ro­dze­nia była sztu­ką ma­gicz­ną, czar­no­księz­kiem mi­ster­stwem. Na­ten­czas ucze­ni i nie­ucy wie­rzy­li w za­kry­te wła­sno­ści – qu­ali­ta­tes oc­cult­ce. Czyż te­raz żad­ne ta­jem­ne ro­zu­mie­nie, ża­den dziw na­sze­go ser­ca nie opa­nu­je? Tę myśl gdzie­in­dziej ob­ró­ciw­szy po­strze­że­my: że owo po­drzeź­nia­nie w na­tu­rze, nie na same kształ­ty się roz­cią­ga i ze­wnętrz­ne po­sta­cie. Wszę­dy ta­kie ana­lo­gi­je spo­ty­ka­ją uwa­gę na­szę. Tę dwo­istość bytu praw­dzi­we­go i omyl­ne­go wi­dzi­my tak­że w ludz­kiem spo­łe­czeń­stwie. Hi­sto­rya to ja­sno po­ka­zu­je. Czy­taj­my dzie­je nie­któ­rych lu­dów w cza­sach za­pa­dłych i now­szych. Jak sze­ro­ko roz­sia­ły po zie­mi je­ste­stwo swo­je! Oto pa­nu­ją na lą­dzie i na mo­rzu; mają licz­ne mia­sta; mają skar­by, po­tę­gę, do­sta­tek wszyst­kie­go. Roz­ka­zu­ją im mą­drzy w prze­ło­żeń­stwie, dziel­ni bo­ha­ty­ro­wie. Mąż wiel­ki, je­den po dru­gim, idzie z nie­prze­rwa­ne­go na­stęp­stwa. Przy­wdzie­wa­ją zbro­je, przod­ku­ją bit­nym szy­kom i brat­nią sła­wę u koń­czyn świa­ta roz­ple­nia­ją. Lecz to nie trwa dłu­go. Czem­że jest hi­sto­rya? Snem lu­dów, cie­niem ich je­ste­stwa. Owe ple­mie, skut­kiem po­przed­nich po­wo­dzeń, za­wi­chrzo­ne nie­zgo­dą, lub roz­piesz­czo­ne nie­wie­ścią mięk­ko­ścią zni­ka z pla­cu. Moc, do­sta­tek, bie­głość w spra­wach, świet­ne prze­wa­gi, do­stoj­ne imie, wszyst­ko roz­pró­szo­ne, jako mgła mija. Wten­czas na kar­ki po­gnę­bio­nych na­stę­pu­ją sil­niej­si, dzi­cy świa­to­bur­cy; dep­cą po nich, z daw­nej oka­za­łej spa­nia­ło­ści dum­nie się na­trzą­sa­jąc; krwa­wym bu­ła­tem nowe rzą­dy na zie­mi grun­tu­ją, i gło­śniej­szą jesz­cze sur­mą ob­wiesz­cza­ją przy­szłym we­kom swój ród i imie. Cóż się sta­ło z lu­dem zwy­cię­żo­nym? – Jest jesz­cze; jesz­cze się jego je­ste­stwo w nic nie roz­wia­ło; prze­cho­dzi do­pie­ro dru­gą ko­lej, dru­gi roz­dział bytu. Zwie­dzio­ne­mu, strą­co­ne­mu z wi­dow­ni dzia­łań, iro­ni­ja losu za­kre­śli­ła cia­śniej­szą sfe­rę na omyl­nym ob­ra­zie, w cie­niu praw­dzi­we­go ży­cia, – nie­ja­ko we śnie po­li­tycz­nym. Tak może prze­trwać kil­ka­set lat. Z cza­sem ato­li i to ostat­ki je­ste­stwa ule­gną za­gła­dzie. Bo ze snu nie­mo­cy prze­cho­dzi na­ród do ciem­niej­szych jesz­cze kra­in… Je­że­li tedy ten lud w po­wo­dze­niu swo­jem, za dni szczę­śliw­szych nie­miał żad­ne­go mę­dr­ca, żad­ne­go dzie­jo­pi­sa, żad­ne­go wiesz­cza, lub ar­ty­sty, za­gi­nie nie­po­chyb­nem za­tra­ce­niem pa­mięć jego imie­nia, – zgi­ną szcząt­ki szcząt­ków.

Wszę­dzie na­tu­ra prze­ma­wia do czło­wie­ka. Peł­no tych zna­ków w przy­ro­dze­niu. Moż­na­by jesz­cze to roz­no­sze­nie się na dwo­je uwa­żać jako sła­bą, i nie­ja­ko in­stynk­to­wą dąż­ność na­tu­ry do re­flek­syi; a przy­najm­niej owe igrzy­ska na­tu­ry, owe fan­ta­styc­kie prze­obra­że­nia zda­ją się bydź go­dłem wła­dzy in­tel­lek­tu­al­nej czło­wie­ka, któ­rą re­fle­xyą zo­wie­my, któ­ra spra­wu­je: że mo­że­my mieć uzna­nie sa­mych sie­bie w na­szem je­ste­stwie . (1)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: