Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obiecaj mi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lipca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obiecaj mi - ebook

Minęło sześć lat od czasu, kiedy Myron po raz ostatni bawił się w detektywa. U boku nowej dziewczyny - Ali Wilder - prowadzi spokojne i uporządkowane życie, zaś jego psychopatyczny przyjaciel Win, nie musi, jak dawniej, nieustannie ratować mu życia. Ale to, co dobre, dobiega właśnie końca... Jakiś czasu temu Myron wymógł na dwóch nastoletnich dziewczynach, Aimee i Erin, wiążącą obietnicę - w razie jakichkolwiek kłopotów, zwrócą się do niego o pomoc. Kilka dni później telefon dzwoni - o drugiej w nocy! Spełniając swoje przyrzeczenie, Myron zabiera nastolatkę z Manhattanu i odwozi do domu jej przyjaciółki w New Jersey. Następnego dnia rodzice Aimee odkrywają zniknięcie córki. Morderstwo, czy ucieczka z domu? Myron był ostatnią osobą, która ją widziała - automatycznie staje się głównym podejrzanym...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7659-487-3
Rozmiar pliku: 993 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HAR­LAN CO­BEN

Współ­cze­sny pi­sarz ame­ry­kań­ski, któ­ry uzna­nie w krę­gu mi­ło­śni­ków li­te­ra­tu­ry sen­sa­cyj­nej zdo­był trze­cią książ­ką Bez skru­pu­łów, opu­bli­ko­wa­ną w 1995. Jako pierw­szy współ­cze­sny au­tor otrzy­mał trzy pre­sti­żo­we na­gro­dy li­te­rac­kie przy­zna­wa­ne w ka­te­go­rii po­wie­ści kry­mi­nal­nej, w tym naj­waż­niej­szą – Ed­gar Poe Award. Świa­to­wa po­pu­lar­ność Co­be­na za­czę­ła się w 2001 od thril­le­ra Nie mów ni­ko­mu, be­st­sel­le­ra w USA i Eu­ro­pie (ze­kra­ni­zo­wa­ne­go w 2006 przez Gu­il­lau­me’a Ca­ne­ta; obec­nie w USA po­wsta­je re­ma­ke). Ko­lej­ne po­wie­ści, za któ­re otrzy­mał wie­lo­mi­lio­no­we za­licz­ki od wy­daw­ców, m.in. Bez po­że­gna­nia, Nie­win­ny, W głę­bi lasu, Za­gi­nio­na, Na go­rą­cym uczyn­ku, Wszy­scy mamy ta­jem­ni­ce, Schro­nie­nie, Zo­stań przy mnie i Se­conds Away uczy­ni­ły go me­ga­gwiaz­dą ga­tun­ku i jed­nym z naj­chęt­niej czy­ta­nych au­to­rów, tak­że w Pol­sce. W mar­cu 2013 uka­zał się jego nowy thril­ler Six Years.Tego au­to­ra

NIE MÓW NI­KO­MU

BEZ PO­ŻE­GNA­NIA

JE­DY­NA SZAN­SA

TYL­KO JED­NO SPOJ­RZE­NIE

NIE­WIN­NY

W GŁĘ­BI LASU

ZA­CHO­WAJ SPO­KÓJ

MI­STY­FI­KA­CJA

NA GO­RĄ­CYM UCZYN­KU

KLI­NI­KA ŚMIER­CI

ZO­STAŃ PRZY MNIE

SZEŚĆ LAT PÓŹ­NIEJ

Jako współ­au­tor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZ­ŁĄ­CZY

NAJ­LEP­SZE AME­RY­KAŃ­SKIE OPO­WIA­DA­NIA KRY­MI­NAL­NE 2011

z My­ro­nem Bo­li­ta­rem

BEZ SKRU­PU­ŁÓW

KRÓT­KA PIŁ­KA

BEZ ŚLA­DU

BŁĘ­KIT­NA KREW

JE­DEN FAŁ­SZY­WY RUCH

OSTAT­NI SZCZE­GÓŁ

NAJ­CZAR­NIEJ­SZY STRACH

OBIE­CAJ MI

ZA­GI­NIO­NA

WSZY­SCY MAMY TA­JEM­NI­CE

SCHRO­NIE­NIE

KIL­KA SE­KUND OD ŚMIER­CI

www.har­lan­co­ben.com1

Za­gi­nio­na dziew­czy­na – wciąż mó­wi­li o niej w wia­do­mo­ściach, za­wsze po­ka­zu­jąc to zwy­czaj­ne szkol­ne zdję­cie za­gi­nio­nej na­sto­lat­ki, wie­cie ja­kie: tę­czo­we roz­my­te tło, prze­sad­nie sta­ran­ne ucze­sa­nie i za­kło­po­ta­ny uśmiech – a po­tem krót­kie cię­cie i wi­dzi­my zroz­pa­czo­nych ro­dzi­ców na traw­ni­ku przed do­mem, oto­czo­nych la­sem mi­kro­fo­nów – mat­ka w mil­cze­niu roni łzy, oj­ciec drżą­cy­mi war­ga­mi od­czy­tu­je oświad­cze­nie… Ta dziew­czy­na, ta za­gi­nio­na dziew­czy­na, wła­śnie prze­szła obok Edny Sky­lar.

Edna za­sty­gła.

Stan­ley, jej mąż, zro­bił jesz­cze dwa kro­ki, za­nim za­uwa­żył, że żony już nie ma u jego boku. Od­wró­cił się.

– Edno?

Sta­li w cen­trum No­we­go Jor­ku, w po­bli­żu skrzy­żo­wa­nia Dwu­dzie­stej Pierw­szej Uli­cy z Ósmą Ale­ją. Tego so­bot­nie­go po­po­łu­dnia na uli­cach było nie­wie­le po­jaz­dów. Za to chod­ni­ka­mi prze­wa­la­ły się tłu­my pie­szych. Za­gi­nio­na dziew­czy­na kie­ro­wa­ła się w stro­nę śród­mie­ścia.

Stan­ley wes­tchnął ze znu­że­niem.

– Co zno­wu?

– Cii.

Mu­sia­ła się za­sta­no­wić. To szkol­ne zdję­cie dziew­czy­ny, to na tę­czo­wym roz­my­tym tle. Edna za­mknę­ła oczy. Sta­ra­ła się przy­wo­łać ten ob­raz z pa­mię­ci. Zna­leźć po­do­bień­stwa i róż­ni­ce.

Na fo­to­gra­fii za­gi­nio­na dziew­czy­na mia­ła dłu­gie my­sie wło­sy. Ko­bie­ta, któ­ra prze­szła obok – ko­bie­ta, nie dziew­czy­na, po­nie­waż prze­cho­dzą­ca wy­glą­da­ła na star­szą, ale może zdję­cie zro­bio­no daw­no – mia­ła wło­sy rude, krót­sze i lek­ko krę­co­ne. Dziew­czy­na ze zdję­cia nie no­si­ła oku­la­rów. Ta idą­ca na pół­noc Ósmą Ale­ją mia­ła szkła w mod­nych pro­sto­kąt­nych opraw­kach. Ubra­nie i ma­ki­jaż bar­dziej do­ro­słe. Lep­sze okre­śle­nie nie przy­cho­dzi­ło jej do gło­wy.

Stu­dio­wa­nie twa­rzy było dla Edny czymś wię­cej niż hob­by. Mia­ła sześć­dzie­siąt trzy lata i w swo­jej gru­pie wie­ko­wej na­le­ża­ła do nie­wie­lu le­ka­rek spe­cja­li­zu­ją­cych się w ge­ne­ty­ce. Wciąż mia­ła do czy­nie­nia z twa­rza­mi. Część jej umy­słu za­wsze je ana­li­zo­wa­ła, na­wet poza go­dzi­na­mi pra­cy. Dok­tor Edna Sky­lar nic nie mo­gła na to po­ra­dzić – stu­dio­wa­ła ludz­kie twa­rze. Przy­ja­cie­le i człon­ko­wie ro­dzi­ny przy­wy­kli do jej ba­daw­cze­go wzro­ku, lecz u ob­cych lu­dzi, któ­rzy jej do­brze nie zna­li, wzbu­dzał nie­po­kój.

Te­raz też to ro­bi­ła. Idąc uli­cą. Igno­ru­jąc – jak czę­sto jej się to zda­rza­ło – ob­ra­zy i dźwię­ki. Od­da­jąc się nie­zwy­kle przy­jem­ne­mu za­ję­ciu, ja­kim było stu­dio­wa­nie twa­rzy prze­chod­niów. No­tu­jąc w my­ślach kształt ko­ści po­licz­ko­wych i wiel­kość żu­chwy, roz­staw oczu i dłu­gość mał­żo­win usznych, za­ry­sy szczęk i głę­bo­kość oczo­do­łów. I dla­te­go, choć ubra­nie i wło­sy mia­ły inny ko­lor, po­mi­mo oku­la­rów w mod­nych opraw­kach, do­ro­słe­go ma­ki­ja­żu i ubio­ru, Edna roz­po­zna­ła za­gi­nio­ną dziew­czy­nę.

– Szła z ja­kimś męż­czy­zną.

– Co?

Edna nie zda­wa­ła so­bie spra­wy z tego, że po­wie­dzia­ła to na głos.

– Dziew­czy­na.

Stan­ley zmarsz­czył brwi.

– O czym ty mó­wisz, Edno?

To zdję­cie. Zwy­czaj­na szkol­na fo­to­gra­fia. Wi­dy­wa­łeś ta­kie mi­lion razy. Zdję­cie ta­kiej dziew­czy­ny w szkol­nym al­bu­mie wy­wo­łu­je bu­rzę roz­ma­itych uczuć. W jed­nej chwi­li wi­dzisz całą jej prze­szłość i przy­szłość. Czu­jesz mło­dzień­czą ra­dość i ból doj­rze­wa­nia. Do­strze­gasz moż­li­wo­ści. Ogar­nia cię lek­ka no­stal­gia. Wi­dzisz bły­ska­wicz­nie mi­ja­ją­ce lata, stu­dia, mał­żeń­stwo, dzie­ci, tego typu rze­czy.

Kie­dy jed­nak ta sama fo­to­gra­fia mi­gnie ci w wie­czor­nych wia­do­mo­ściach, bu­dzi prze­ra­że­nie. Pa­trzysz na tę twarz, na za­kło­po­ta­ny uśmiech, na dłu­gie wło­sy oraz opusz­czo­ne ręce, i twój umysł za­pusz­cza się w mrocz­ne miej­sca, któ­rych nig­dy nie po­wi­nien od­wie­dzać.

Jak daw­no Ka­tie – bo tak mia­ła na imię, Ka­tie – za­gi­nę­ła?

Edna usi­ło­wa­ła so­bie przy­po­mnieć. Chy­ba przed mie­sią­cem. Może przed sze­ścio­ma ty­go­dnia­mi. In­for­ma­cję po­da­wa­no tyl­ko w lo­kal­nych wia­do­mo­ściach, i to nie­zbyt dłu­go. Nie­któ­rzy uwa­ża­li, że Ka­tie Ro­che­ster ucie­kła z domu. Kil­ka dni przed swo­im znik­nię­ciem ukoń­czy­ła osiem­na­ście lat – co czy­ni­ło ją do­ro­słą i znacz­nie zmniej­sza­ło prio­ry­tet spra­wy. Po­dej­rze­wa­no kło­po­ty do­mo­we, szcze­gól­nie z su­ro­wym, choć po­ru­szo­nym jej znik­nię­ciem oj­cem.

Może Edna się po­my­li­ła. Może to nie była Ka­tie.

Ist­niał tyl­ko je­den spo­sób, żeby się upew­nić.

– Po­spiesz się – po­wie­dzia­ła do Stan­leya.

– Co? Do­kąd idzie­my?

Nie było cza­su na wy­ja­śnie­nia. Dziew­czy­na za­pew­ne do­tar­ła już do na­stęp­ne­go skrzy­żo­wa­nia. Edna wie­dzia­ła, że Stan­ley pój­dzie za nią. Stan­ley Ric­ken­back, gi­ne­ko­log-po­łoż­nik, był jej dru­gim mę­żem. Pierw­szy był jak wi­cher, nie­wia­ry­god­nie mę­ski, na­zbyt przy­stoj­ny i zbyt na­mięt­ny, a poza tym kom­plet­ny osioł. Za­pew­ne krzyw­dzi­ła go taką oce­ną, ale co z tego? Po­mysł po­ślu­bie­nia le­kar­ki – przed czter­dzie­sto­ma laty – wy­da­wał się za­baw­ny Mę­żo­wi Nu­mer Je­den. Rze­czy­wi­stość jed­nak nie pa­so­wa­ła do jego wy­obra­żeń. My­ślał, że kie­dy po­ja­wią się dzie­ci, Edna bę­dzie mniej cza­su po­świę­ca­ła pra­cy. Tak się nie sta­ło. Wręcz prze­ciw­nie. Praw­dę mó­wiąc – co nie uszło uwa­gi dzie­ci – Edna bar­dziej lu­bi­ła le­czyć niż mat­ko­wać.

Raź­no ru­szy­ła na­przód. Chod­ni­ki były za­tło­czo­ne. Ze­szła na uli­cę i przy­spie­szy­ła kro­ku, trzy­ma­jąc się bli­sko kra­węż­ni­ka. Stan­ley pró­bo­wał za nią na­dą­żyć.

– Edna?

– Trzy­maj się mnie.

Do­go­nił ją.

– Co my ro­bi­my?

Edna szu­ka­ła ru­dych wło­sów.

Tam. Tro­chę z przo­du i na lewo.

Mu­sia­ła przyj­rzeć się do­kład­niej. Pę­dem po­mknę­ła przed sie­bie. Wi­dok do­brze ubra­nej ko­bie­ty po sześć­dzie­siąt­ce bie­gną­cej uli­cą wzbu­dził­by sen­sa­cję w więk­szo­ści miejsc na świe­cie, ale to był Man­hat­tan. Tu­taj mało kto zwró­cił na nią uwa­gę.

Wy­prze­dzi­ła dziew­czy­nę, sta­ra­jąc się nie ro­bić tego zbyt osten­ta­cyj­nie, cho­wa­jąc się za ple­ca­mi wy­so­kich prze­chod­niów, a kie­dy za­ję­ła do­god­ną po­zy­cję, od­wró­ci­ła się. Dziew­czy­na, któ­rą uwa­ża­ła za Ka­tie, szła ku niej. Ich spoj­rze­nia spo­tka­ły się na mo­ment i Edna już wie­dzia­ła.

To ona.

Ka­tie Ro­che­ster była z ciem­no­wło­sym męż­czy­zną, za­pew­ne po trzy­dzie­st­ce. Trzy­ma­li się za ręce. Nie wy­glą­da­ła na spe­cjal­nie przy­gnę­bio­ną. Ra­czej na za­do­wo­lo­ną, przy­najm­niej do chwi­li, gdy na­po­tka­ła spoj­rze­nie Edny. Oczy­wi­ście, to jesz­cze o ni­czym nie świad­czy­ło. Eli­za­beth Smart, dziew­czyn­ka po­rwa­na w Utah, by­wa­ła w pu­blicz­nych miej­scach ze swo­im po­ry­wa­czem i nig­dy nie pró­bo­wa­ła wzy­wać po­mo­cy. Może tu­taj sy­tu­acja była po­dob­na.

Edna bar­dzo w to wąt­pi­ła.

Ru­do­wło­sa szep­nę­ła coś do swe­go to­wa­rzy­sza. Przy­spie­szy­li kro­ku. Edna zo­ba­czy­ła, jak skrę­ci­li w pra­wo i ze­szli po scho­dach me­tra. Ozna­ko­wa­nie wska­zy­wa­ło li­nie A, C, E oraz I. Stan­ley do­go­nił Ednę. Już miał coś po­wie­dzieć, ale za­uwa­żył jej minę i nie ode­zwał się.

– Chodź – po­wie­dzia­ła.

Szyb­ko obe­szli ba­rier­kę i za­czę­li scho­dzić po scho­dach. Za­gi­nio­na dziew­czy­na i ciem­no­wło­sy męż­czy­zna już prze­szli przez bram­kę. Edna ru­szy­ła za nimi.

– Niech to szlag.

– Co?

– Nie mam kar­ty.

– Ja mam – po­wie­dział Stan­ley.

– Daj mi ją. Szyb­ko.

Stan­ley wy­jął z port­fe­la kar­tę i jej po­dał. Prze­su­nę­ła nią przez czyt­nik, prze­szła przez bram­kę i od­da­ła mu. Nie cze­ka­ła.

Tam­ci ze­szli scho­da­mi po pra­wej. Ru­szy­ła za nimi. Usły­sza­ła szum nad­jeż­dża­ją­ce­go skła­du i przy­spie­szy­ła kro­ku.

Wa­go­ny za­trzy­ma­ły się z pi­skiem ha­mul­ców. Drzwi się roz­su­nę­ły. Ser­ce wa­li­ło jej w pier­si. Ro­zej­rza­ła się na boki, szu­ka­jąc ru­dych wło­sów.

Nic.

Gdzie się po­dzia­ła ta dziew­czy­na?

– Edno?

To Stan­ley. Do­go­nił ją.

Edna nie od­po­wie­dzia­ła. Sta­ła na pe­ro­nie, ale po Ka­tie Ro­che­ster nig­dzie nie było śla­du. A na­wet gdy­by był, to co wte­dy? Co Edna mo­gła­by zro­bić? Wsiąść do wa­go­nu i śle­dzić tych dwo­je? Jak dłu­go? I co po­tem? Do­wie­dzieć się, gdzie jest ich apar­ta­ment lub dom i za­dzwo­nić na po­li­cję…

Ktoś do­tknął jej ra­mie­nia.

Edna od­wró­ci­ła się. Przed nią sta­ła za­gi­nio­na dziew­czy­na.

Jesz­cze dłu­go po­tem Edna za­sta­na­wia­ła się, co wła­ści­wie zo­ba­czy­ła w jej twa­rzy. Bła­ga­nie? Roz­pacz? Chłod­ny spo­kój? Może na­wet roz­ba­wie­nie? Zde­cy­do­wa­nie? Chy­ba wszyst­ko to po tro­sze.

Przez mo­ment tyl­ko sta­ły i spo­glą­da­ły na sie­bie. Ru­chli­wy tłum, nie­wy­raź­ne dźwię­ki do­by­wa­ją­ce się z gło­śni­ków, szum skła­du – wszyst­ko to zni­kło, były tyl­ko one dwie.

– Pro­szę – po­wie­dzia­ła szep­tem za­gi­nio­na dziew­czy­na. – Nie może pani ni­ko­mu wy­ja­wić, że mnie pani wi­dzia­ła.

I we­szła do wa­go­nu. Ednę prze­szedł dreszcz. Drzwi po­wo­li się za­mknę­ły. Edna chcia­ła coś zro­bić, coś po­wie­dzieć, ale nie mo­gła się po­ru­szyć. Nie od­ry­wa­ła oczu od dziew­czy­ny.

– Pro­szę – po­wtó­rzy­ła bez­gło­śnie tam­ta przez szy­bę.

A po­tem skład znikł w ciem­no­ści.2

W su­te­re­nie My­ro­na były dwie na­sto­lat­ki.

Tak to się za­czę­ło. Ile­kroć po­tem My­ron wspo­mi­nał wszyst­kie te nie­szczę­sne wy­da­rze­nia, za­wsze drę­czy­ły go te same wąt­pli­wo­ści. Co by było, gdy­by nie po­trze­bo­wał lodu. Gdy­by otwo­rzył drzwi swo­je­go po­ko­ju w su­te­re­nie mi­nu­tę wcze­śniej lub póź­niej. Gdy­by te dwie na­sto­let­nie dziew­czy­ny – a w ogó­le co one ro­bi­ły w jego po­ko­ju? – roz­ma­wia­ły szep­tem i nie usły­szał ich słów.

Co by było, gdy­by nie wty­kał nosa w nie swo­je spra­wy.

Ze szczy­tu scho­dów My­ron usły­szał dziew­czę­ce chi­cho­ty. Przy­sta­nął. Przez mo­ment za­sta­na­wiał się, czy nie za­wró­cić, zo­sta­wia­jąc je same. Jego nie­wiel­kie­mu to­wa­rzy­stwu koń­czył się lód, ale jesz­cze go nie za­bra­kło. My­ron mógł odejść.

Za­nim jed­nak zdą­żył to zro­bić, głos jed­nej z dziew­cząt przy­pły­nął ni­czym dym w górę scho­dów.

– A więc wy­szłaś z Ran­dym?

Dru­ga po­wie­dzia­ła:

– O Boże, ale by­li­śmy na­wa­le­ni.

– Pi­wem?

– Pi­wem i go­rza­łą.

– Jak wró­ci­łaś do domu?

– Ran­dy pro­wa­dził.

Sto­ją­cy na szczy­cie scho­dów My­ron zdrę­twiał.

– Prze­cież po­wie­dzia­łaś.

– Cii. – A po­tem: – Hej, jest tam ktoś?

No tak, usły­sza­ły go.

My­ron raź­no zbiegł po scho­dach, po­gwiz­du­jąc pod no­sem. Pan Lu­za­czek. W daw­nej sy­pial­ni My­ro­na sie­dzia­ły dwie dziew­czy­ny. Su­te­re­na zo­sta­ła wy­koń­czo­na w 1975 i tak też wy­glą­da­ła. Oj­ciec My­ro­na, któ­ry obec­nie pę­tał się wraz z mał­żon­ką po apar­ta­men­cie nie­opo­dal Boca Ra­ton, był zwo­len­ni­kiem dwu­stron­nej ta­śmy kle­ją­cej. Drew­nia­ne pa­ne­le, któ­re ze­sta­rza­ły się tak samo jak be­ta­max, za­czę­ły od­pa­dać. W kil­ku miej­scach od­sło­ni­ły be­to­no­we ścia­ny ob­ła­żą­ce z far­by. Płyt­ki pod­ło­gi, przy­kle­jo­ne ja­kimś kiep­skim kle­jem, od­cho­dzi­ły od pod­ło­ża. Trzesz­cza­ły pod no­ga­mi jak roz­gnia­ta­ne chrząsz­cze.

Dwie dziew­czy­ny – jed­ną z nich My­ron znał przez całe jej ży­cie, dru­gą po­znał tego dnia – po­pa­trzy­ły na nie­go ze zdzi­wie­niem. Przez mo­ment pa­no­wa­ła ci­sza. My­ron po­ma­chał im ręką.

– Cześć, dziew­czy­ny.

My­ron Bo­li­tar był dum­ny ze swych kon­wer­sa­cyj­nych umie­jęt­no­ści.

Obie dziew­czy­ny koń­czy­ły li­ceum i były ślicz­ne w ten źre­bię­cy spo­sób. Sie­dzą­ca na rogu jego sta­re­go łóż­ka – ta, któ­rą po­znał za­le­d­wie przed go­dzi­ną – mia­ła na imię Erin. My­ron od dwóch mie­się­cy cho­dził na rand­ki z jej mat­ką, Ali Wil­der, wdo­wą i dzien­ni­kar­ką pra­cu­ją­cą jako wol­ny strze­lec. To skrom­ne przy­ję­cie, wy­da­ne w ro­dzin­nym domu My­ro­na, bę­dą­cym te­raz jego wła­sno­ścią, sta­no­wi­ło coś w ro­dza­ju for­mal­ne­go za­twier­dze­nia sta­tu­su My­ro­na i Ali jako pary.

Dru­ga dziew­czy­na, Aimee Biel, od­po­wie­dzia­ła ta­kim sa­mym to­nem i mach­nię­ciem ręki.

– Cześć, My­ron.

Znów ci­sza.

Po raz pierw­szy zo­ba­czył Aimee Biel dzień po jej na­ro­dzi­nach w szpi­ta­lu Świę­te­go Bar­na­by. Aimee i jej ro­dzi­ce, Cla­ire i Erik, miesz­ka­li dwa skrzy­żo­wa­nia da­lej. My­ron znał Cla­ire z cza­sów, gdy obo­je cho­dzi­li do He­ri­ta­ge Mid­dle Scho­ol, nie­ca­ły ki­lo­metr od miej­sca, gdzie te­raz się spo­tka­li. My­ron spoj­rzał na Aimee. Na mo­ment cof­nął się w cza­sie o po­nad dwa­dzie­ścia pięć lat. Była tak po­dob­na do mat­ki, z ta­kim sa­mym ło­bu­zer­skim uśmie­chem, że od­niósł wra­że­nie, jak­by spo­glą­dał przez por­tal cza­su.

– Przy­sze­dłem wziąć tro­chę lodu – rzekł.

Wska­zał kciu­kiem lo­dów­kę, pod­kre­śla­jąc te sło­wa.

– Cool – po­wie­dzia­ła Aimee.

– Na­wet bar­dzo – rzekł My­ron.

Za­śmiał się. Sam.

Wciąż z tym głu­pim uśmie­chem na twa­rzy, po­pa­trzył na Erin. Od­wró­ci­ła wzrok. Dziś prze­waż­nie tak re­ago­wa­ła na jego sło­wa. Uprzej­mie i obo­jęt­nie.

– Mogę cię o coś za­py­tać? – po­wie­dzia­ła Aimee.

– Strze­laj.

Roz­ło­ży­ła ręce.

– Czy to na­praw­dę był kie­dyś twój po­kój?

– Istot­nie.

Dziew­czy­ny po­pa­trzy­ły po so­bie i za­chi­cho­ta­ły.

– Bo co? – spy­tał My­ron.

– Ten po­kój… no wiesz, chy­ba nie mógł­by być bar­dziej la­mer­ski?

Erin w koń­cu ode­zwa­ła się.

– Jest zbyt re­tro na­wet jak na re­tro.

– Jak mó­wi­li­ście na to? – za­py­ta­ła Aimee, wska­zu­jąc pal­cem w dół, na fo­tel, na któ­rym sie­dzia­ła.

– Le­ni­wiec – od­parł My­ron.

Dziew­czy­ny znów za­chi­cho­ta­ły.

– A dla­cze­go w tej lamp­ce jest czar­na ża­rów­ka?

– Żeby pla­ka­ty się ja­rzy­ły.

Znów śmiech.

– Słu­chaj­cie, cho­dzi­łem wte­dy do li­ceum – rzekł My­ron, jak­by to wszyst­ko tłu­ma­czy­ło.

– Przy­pro­wa­dzi­łeś tu kie­dyś ja­kąś dziew­czy­nę? – za­py­ta­ła Aimee.

My­ron przy­ło­żył dłoń do pier­si.

– Praw­dzi­wy dżen­tel­men nig­dy nie mówi o swo­ich pod­bo­jach – od­parł i na­tych­miast do­dał: – Tak.

– Ile?

– Co ile?

– Ile dziew­czyn tu przy­pro­wa­dzi­łeś?

– Och. W przy­bli­że­niu. – My­ron spoj­rzał na su­fit i na­kre­ślił coś w po­wie­trzu wska­zu­ją­cym pal­cem. – Plus mi­nus trzy. Po­wie­dział­bym, że ja­kieś osiem­set lub dzie­więć­set ty­się­cy.

To wy­wo­ła­ło grom­ki śmiech.

– Wła­ści­wie mama mówi, że by­łeś na­praw­dę przy­stoj­ny – cią­gnę­ła Aimee.

My­ron uniósł brwi.

– By­łem?

Obie dziew­czy­ny przy­bi­ły so­bie piąt­kę, tur­la­jąc się ze śmie­chu. My­ron po­trzą­snął gło­wą i wy­mam­ro­tał coś o sza­cun­ku dla star­szych. Kie­dy się uspo­ko­iły, Aimee po­wie­dzia­ła:

– Mogę cię jesz­cze o coś za­py­tać?

– Strze­laj.

– Ale po­waż­nie.

– Mów.

– Two­je zdję­cia na gó­rze. Te przy drzwiach.

My­ron kiw­nął gło­wą. Wie­dział już, do cze­go ona zmie­rza.

– By­łeś na okład­ce „Sports Il­lu­stra­ted”.

– By­łem.

– Mama i tato mó­wią, że by­łeś chy­ba naj­lep­szym ko­szy­ka­rzem w kra­ju.

– Mama i tato prze­sa­dza­ją – rzekł My­ron.

Obie dziew­czy­ny ga­pi­ły się na nie­go. Mi­nę­ło pięć se­kund. Po­tem jesz­cze pięć.

– Czyż­by coś utkwi­ło mi mię­dzy zę­ba­mi? – za­py­tał My­ron.

– Czy nie… no wiesz, czy nie zwer­bo­wa­li cię La­kers?

– Cel­tics – spro­sto­wał.

– Prze­pra­szam, Cel­tics. – Aimee nadal nie spusz­cza­ła z nie­go oczu. – I mia­łeś kon­tu­zję ko­la­na, praw­da?

– Praw­da.

– To za­koń­czy­ło two­ją ka­rie­rę. Tak po pro­stu.

– Wła­ści­wie tak.

– I jak. – Aimee wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Jak się wte­dy czu­łeś?

– Kie­dy do­zna­łem kon­tu­zji?

– By­łeś gwiaz­dą. A po­tem bach i już nig­dy wię­cej nie mo­głeś grać.

Dziew­czy­ny cze­ka­ły na od­po­wiedź. My­ron usi­ło­wał wy­my­ślić coś głę­bo­kie­go.

– Par­szy­wie – od­parł.

To im się spodo­ba­ło.

Aimee po­krę­ci­ła gło­wą.

– To mu­sia­ło być naj­gor­sze.

My­ron spoj­rzał na Erin. Spu­ści­ła oczy. W po­ko­ju za­pa­dła ci­sza. Cze­kał. W koń­cu dziew­czy­na pod­nio­sła wzrok. Wy­glą­da­ła na prze­stra­szo­ną, była taka drob­na i mło­da. Chciał ją przy­tu­lić, ale wie­dział, że był­by to fa­tal­ny ruch.

– Nie – rzekł ła­god­nie, wciąż pa­trząc jej w oczy. – Wca­le nie to było naj­gor­sze.

Głos z góry scho­dów za­wo­łał:

– My­ro­nie?

– Idę.

Już pra­wie od­cho­dził. Na­stęp­ne co by było gdy­by. Jed­nak wciąż pa­mię­tał te sło­wa, któ­re usły­szał, sto­jąc na gó­rze scho­dów: „Ran­dy pro­wa­dził. Pi­wem i go­rza­łą”. Prze­cież nie mógł tego tak zo­sta­wić, praw­da?

– Chcę wam opo­wie­dzieć pew­ną hi­sto­rię – za­czął. I za­milkł. Chciał opo­wie­dzieć im o jed­nym wy­da­rze­niu ze swo­ich szkol­nych cza­sów. O pry­wat­ce w domu Bar­ry’ego Bren­ne­ra. O niej chciał im opo­wie­dzieć. Koń­czył wte­dy li­ceum – tak jak one te­raz. Nie wy­le­wa­no za koł­nierz. Jego dru­ży­na, Li­ving­ston Lan­cers, wła­śnie wy­gra­ła sta­no­wy tur­niej ko­szy­ków­ki, dzię­ki czter­dzie­stu trzem punk­tom zdo­by­tym przez wscho­dzą­cą gwiaz­dę, My­ro­na Bo­li­ta­ra. Wszy­scy byli pi­ja­ni. Pa­mię­tał Deb­bie Fran­kel, in­te­li­gent­ną dziew­czy­nę, żywe sre­bro, za­wsze pod­no­szą­cą rękę, żeby nie zgo­dzić się z na­uczy­cie­lem, za­wsze spie­ra­ją­cą się i ma­ją­cą inne zda­nie, za co wszy­scy ją uwiel­bia­li. O pół­no­cy Deb­bie przy­szła i po­że­gna­ła się z nim. Oku­la­ry zsu­nę­ły się jej na czu­bek nosa. Wła­śnie to naj­le­piej za­pa­mię­tał – to, że zsu­nę­ły się jej oku­la­ry. My­ron wi­dział, że Deb­bie jest na­wa­lo­na. Tak jak dwie inne dziew­czy­ny, któ­re wsia­dły do sa­mo­cho­du.

Ła­two się do­my­ślić za­koń­cze­nia tej hi­sto­rii. Za szyb­ko zjeż­dża­ły ze wzgó­rza na So­uth Oran­ge Ave­nue. Deb­bie zgi­nę­ła w wy­pad­ku. Zmiaż­dżo­ny sa­mo­chód przez sześć lat wy­sta­wia­no przed li­ceum. My­ron za­sta­na­wiał się, gdzie się po­tem po­dział, co w koń­cu zro­bi­li z tym wra­kiem.

– Jaką? – spy­ta­ła Aimee.

Jed­nak My­ron nie opo­wie­dział im o Deb­bie Fran­kel. Erin i Aimee nie­wąt­pli­wie sły­sza­ły inne wer­sje tej opo­wie­ści. Nie zro­bi­ła­by na nich wra­że­nia. Był tego pe­wien. Tak więc spró­bo­wał cze­goś in­ne­go.

– Chciał­bym, że­by­ście mi coś obie­ca­ły – po­wie­dział.

Erin i Aimee po­pa­trzy­ły na nie­go ze zdzi­wie­niem.

Wy­jął z kie­sze­ni port­fel i wy­cią­gnął z nie­go dwie wi­zy­tów­ki.

Otwo­rzył gór­ną szu­fla­dę biur­ka i zna­lazł dłu­go­pis, w któ­rym jesz­cze nie za­sechł tusz.

– Tu ma­cie nu­me­ry mo­ich te­le­fo­nów – do­mo­we­go, służ­bo­we­go, ko­mór­ko­we­go i w moim no­wo­jor­skim miesz­ka­niu.

Za­pi­sał nu­me­ry na wi­zy­tów­kach i wrę­czył je dziew­czę­tom. Wzię­ły je bez sło­wa.

– Wy­słu­chaj­cie mnie, do­brze? Gdy­by­ście kie­dyś mia­ły kło­po­ty. Gdy­by­ście były po paru drin­kach albo gdy­by wasi chłop­cy byli, gdy­by­ście były za­la­ne, na haju albo nie wiem co. Obie­caj­cie mi. Obie­caj­cie, że do mnie za­dzwo­ni­cie. Przy­ja­dę, gdzie­kol­wiek bę­dzie­cie. Nie będę o nic py­tał. Nic nie po­wiem wa­szym ro­dzi­com. Obie­cu­ję wam. Za­wio­zę was, do­kąd­kol­wiek ze­chce­cie, obo­jęt­nie o ja­kiej po­rze. Nie­waż­ne, gdzie bę­dzie­cie ani jak na­wa­lo­ne. Przez całą dobę, sie­dem dni w ty­go­dniu. Za­dzwoń­cie, a ja przy­ja­dę.

Dziew­czę­ta mil­cza­ły.

My­ron zro­bił krok w ich kie­run­ku. Sta­rał się, by w jego gło­sie nie usły­sza­ły bła­gal­nej nuty.

– Tyl­ko pro­szę… pro­szę, nig­dy nie jedź­cie z kimś, kto pił.

Pa­trzy­ły na nie­go.

– Obie­caj­cie – po­wie­dział.

I po chwi­li – oto ostat­nie co by było gdy­by – zro­bi­ły to.3

Dwie go­dzi­ny póź­niej Aimee i jej ro­dzi­ce wy­szli pierw­si.

My­ron od­pro­wa­dził ich do drzwi. Cla­ire na­chy­li­ła się do jego ucha.

– Sły­sza­łam, że dziew­czyn­ki ze­szły do two­je­go daw­ne­go po­ko­ju.

– Yhm.

Uśmiech­nę­ła się ło­bu­zer­sko.

– Po­wie­dzia­łeś im o…?

– Boże, nie.

Cla­ire po­krę­ci­ła gło­wą.

– Je­steś taki pru­de­ryj­ny.

On i Cla­ire przy­jaź­ni­li się w szko­le śred­niej. Uwiel­biał ją za nie­za­leż­ność po­glą­dów. Za­cho­wy­wa­ła się – jak by to po­wie­dzieć – ni­czym fa­cet. Kie­dy szli ra­zem na pry­wat­kę, pró­bo­wa­ła so­bie ko­goś po­de­rwać i zwy­kle mia­ła wię­cej szczę­ścia niż on, po­nie­waż – do li­cha – była atrak­cyj­ną dziew­czy­ną. Lu­bi­ła mię­śnia­ków. Uma­wia­ła się parę razy, a po­tem ich rzu­ca­ła.

Te­raz była praw­ni­kiem. Prze­spa­li się ze sobą wła­śnie w tej su­te­re­nie, pod­czas prze­rwy wa­ka­cyj­nej w ostat­niej kla­sie. My­ron był z tego po­wo­du bar­dziej spię­ty niż ona. Cla­ire na­stęp­ne­go dnia wca­le nie czu­ła się skrę­po­wa­na. Żad­nych wy­rzu­tów czy zna­czą­ce­go mil­cze­nia, żad­ne­go „może po­win­ni­śmy po­roz­ma­wiać o tym, co się sta­ło”.

Ani za­chę­ty do bisu.

Na stu­diach po­zna­ła przy­szłe­go męża, „Eri­ka przez k”. Tak za­wsze się przed­sta­wiał. Erik był chu­dy i spię­ty. Rzad­ko się uśmie­chał. Nie­mal nig­dy się nie śmiał. Za­wsze no­sił ide­al­nie do­bra­ne kra­wa­ty. Erik przez k nie był męż­czy­zną, ja­kie­go My­ron spo­dzie­wał się zo­ba­czyć u boku Cla­ire, ale ich mał­żeń­stwo wy­glą­da­ło na uda­ne. Za­pew­ne na za­sa­dzie przy­cią­ga­ją­cych się prze­ci­wieństw.

Erik moc­no uści­snął mu dłoń, sta­ra­jąc się na­wią­zać kon­takt wzro­ko­wy.

– Zo­ba­czę cię w nie­dzie­lę?

W nie­dziel­ne po­ran­ki gry­wa­li cza­sem w ko­sza, ale My­ron od kil­ku mie­się­cy prze­stał przy­cho­dzić na bo­isko.

– Nie, w tym ty­go­dniu nie przyj­dę.

Erik ski­nął gło­wą, jak­by usły­szał ja­kąś nie­zwy­kle głę­bo­ką uwa­gę, po czym ru­szył do drzwi. Tłu­miąc śmiech, Aimee po­ma­cha­ła My­ro­no­wi ręką.

– Miło było z tobą po­ga­dać, My­ro­nie.

– Mnie też, Aimee.

Spró­bo­wał po­słać jej spoj­rze­nie mó­wią­ce „pa­mię­taj o obiet­ni­cy”. Nie wie­dział, czy mu się uda­ło, ale Aimee ski­nę­ła mu gło­wą, za­nim wy­szła.

Cla­ire po­ca­ło­wa­ła go w po­li­czek i znów szep­nę­ła do ucha:

– Wy­glą­dasz na szczę­śli­we­go.

– Bo je­stem – od­parł.

Roz­pro­mie­ni­ła się.

– Ali jest wspa­nia­ła, praw­da?

– Owszem.

– Czy nie je­stem naj­więk­szą ze swa­tek?

– Jak żyw­cem wzię­ta z tan­det­nej wer­sji Skrzyp­ka na da­chu – od­parł.

– Nie na­ci­skam. Jed­nak je­stem naj­lep­sza, no nie? W po­rząd­ku, co­fam to. Je­stem wspa­nia­ła.

– Nadal mó­wi­my o swa­ta­niu, praw­da?

– Rów­nież. Wiem, że w czym in­nym też je­stem naj­lep­sza.

– Yhm – mruk­nął My­ron.

Dała mu kuk­sań­ca w ra­mię i wy­szła. Pa­trząc, jak od­cho­dzi, po­trzą­snął gło­wą i uśmiech­nął się. W pew­nym sen­sie za­wsze masz sie­dem­na­ście lat i cze­kasz, aż za­cznie się praw­dzi­we ży­cie.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej Ali Wil­der, nowa pani jego ser­ca, za­wo­ła­ła swo­je dzie­ci. My­ron od­pro­wa­dził ich do sa­mo­cho­du. Dzie­wię­cio­let­ni Jack dum­nie no­sił strój Cel­tics z daw­nym nu­me­rem My­ro­na. Na­stęp­ny trend w mo­dzie hip-ho­po­wej. Naj­pierw były to stro­je spor­to­we ulu­bio­nych gra­czy. Te­raz na wi­try­nie in­ter­ne­to­wej na­zy­wa­ją­cej się Wiel­cy­Prze­gra­ni.com albo po­dob­nie sprze­da­wa­no stro­je gra­czy, któ­rzy się nie spraw­dzi­li, nie mie­li oka­zji się wy­ka­zać albo za­koń­czy­li ka­rie­rę z po­wo­du kon­tu­zji.

Tak jak My­ron. Jack miał do­pie­ro dzie­więć lat i nie wy­czu­wał iro­nii sy­tu­acji.

Kie­dy do­szli do sa­mo­cho­du, Jack uści­skał My­ro­na. Nie wie­dząc, jak za­re­ago­wać, My­ron też go uści­snął, ale krót­ko. Erin trzy­ma­ła się z da­le­ka. Kiw­nę­ła mu gło­wą i usia­dła z tyłu. Jack po­szedł w śla­dy star­szej sio­stry. Ali z My­ro­nem sta­li i uśmie­cha­li się do sie­bie jak para od nie­daw­na cho­dzą­cych ze sobą głup­ta­sów.

– Było miło – po­wie­dzia­ła Ali.

My­ron wciąż się uśmie­chał. Ali pa­trzy­ła na nie­go tymi cu­dow­ny­mi zie­lo­no­orze­cho­wy­mi ocza­mi. Mia­ła zło­to­ru­de wło­sy i po­zo­sta­ło­ści pie­gów z dzie­ciń­stwa. Jej twarz była sze­ro­ka, a uśmiech obez­wład­nia­ją­cy.

– Co ta­kie­go? – za­py­ta­ła.

– Pięk­nie wy­glą­dasz.

– Czło­wie­ku, ale umiesz ka­dzić.

– Nie chcę się chwa­lić, ale tak. Owszem, umiem.

Ali obej­rza­ła się w stro­nę domu. Win – tak na­praw­dę Wind­sor Hor­ne Loc­kwo­od Trze­ci – stał tam z za­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi, opar­ty o fra­mu­gę.

– Twój przy­ja­ciel, Win – po­wie­dzia­ła Ali – wy­da­je się miły.

– Nie jest.

– Wiem. Po pro­stu po­my­śla­łam, że tak po­wiem, sko­ro jest two­im przy­ja­cie­lem i w ogó­le.

– Win jest skom­pli­ko­wa­ny.

– I przy­stoj­ny.

– On o tym wie.

– Jed­nak nie w moim ty­pie. Zbyt ład­ny. Za bar­dzo wy­glą­da na bo­ga­te­go la­lu­sia.

– A ty wo­lisz mu­sku­lar­nych w ty­pie ma­cho – rzekł My­ron. – Ro­zu­miem.

Prych­nę­ła.

– Dla­cze­go on mi się tak przy­glą­da?

– Mam zga­dy­wać? Za­pew­ne oce­nia twój ty­łek.

– Do­brze wie­dzieć, że ktoś to robi.

My­ron od­kaszl­nął i od­wró­cił wzrok.

– Za­tem chcesz, że­by­śmy ju­tro ra­zem zje­dli obiad?

– By­ło­by miło.

– Wpad­nę po cie­bie o siód­mej.

Ali po­ło­ży­ła dłoń na jego pier­si. My­ro­na prze­szedł elek­try­zu­ją­cy dreszcz. Sta­nę­ła na pal­cach – był od niej o gło­wę wyż­szy – i po­ca­ło­wa­ła go w po­li­czek.

– Ugo­tu­ję coś.

– Na­praw­dę?

– Zo­sta­nie­my w domu.

– Wspa­nia­le. Za­tem to bę­dzie spo­tka­nie ro­dzin­ne? Że­bym le­piej po­znał dzie­cia­ki?

– Dzie­ci ju­trzej­szą noc spę­dzą u mo­jej sio­stry.

– Och.

Ali ob­rzu­ci­ła go kar­cą­cym spoj­rze­niem i usia­dła za kie­row­ni­cą.

– Och – po­wtó­rzył My­ron.

Unio­sła brew.

– Nie trze­ba było się prze­chwa­lać, jak umiesz ka­dzić.

Po tych sło­wach od­je­cha­ła. My­ron, wciąż z głup­ko­wa­tym uśmie­chem na ustach, pa­trzył, jak sa­mo­chód zni­ka w mro­ku. Po­tem od­wró­cił się i po­szedł z po­wro­tem do domu. Win nie ru­szył się. W ży­ciu My­ro­na za­szło wie­le zmian – jego ro­dzi­ce prze­pro­wa­dzi­li się na po­łu­dnie, Espe­ran­za mia­ła dziec­ko, fir­ma dzia­ła­ła in­a­czej, zmie­ni­ła się na­wet Wiel­ka Cyn­di, ale Win po­zo­stał taki sam. Jego po­pie­la­to­sza­re wło­sy odro­bi­nę po­si­wia­ły na skro­niach, ale nadal był su­per­sam­cem. Pa­try­cju­szow­ska szczę­ka, ide­al­ny kształt nosa, nie­ska­zi­tel­nie rów­ny prze­dzia­łek – wprost cuch­nął ka­stą uprzy­wi­le­jo­wa­nych, iry­tu­jąc bia­ły­mi bu­ci­ka­mi i opa­le­ni­zną z pola gol­fo­we­go.

– Sześć i osiem dzie­sią­tych – po­wie­dział. – Za­okrą­glij­my do sied­miu.

– Prze­pra­szam?

Win wy­cią­gnął rękę, dło­nią w dół, i po­ru­szył nią zna­czą­co.

– Two­ja pani Wil­der. W lek­kim za­okrą­gle­niu dał­bym jej sió­dem­kę.

– O rany, to na­praw­dę coś. Sko­ro wy­cho­dzi z two­ich ust.

Wró­ci­li do domu i usie­dli w ga­bi­ne­cie. Win za­ło­żył nogę na nogę, po­ka­zu­jąc za­wsze nie­na­gan­ne kan­ty spodni. Miał wy­nio­słą minę, któ­ra na sta­łe go­ści­ła na jego twa­rzy. Wy­glą­dał na roz­piesz­czo­ne­go, ze­psu­te­go mię­cza­ka – je­śli ktoś pa­trzył tyl­ko na jego twarz. Jed­nak jego cia­ło opo­wia­da­ło zu­peł­nie inną hi­sto­rię. Było mu­sku­lar­ne i ży­la­ste, nie tyle przy­po­mi­na­ją­ce na­pię­tą sprę­ży­nę, ile moc­no skrę­co­ny zwój dru­tu kol­cza­ste­go.

Zło­żył dło­nie, sty­ka­jąc je czub­ka­mi pal­ców. Ten gest pa­so­wał do Wina.

– Mogę cię o coś spy­tać?

– Nie.

– Dla­cze­go z nią je­steś?

– Żar­tu­jesz, praw­da?

– Nie. Po pro­stu chcę wie­dzieć, co ta­kie­go wi­dzisz w pani Ali Wil­der.

My­ron po­trzą­snął gło­wą.

– Wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem cię za­pra­szać.

– Ach, ale za­pro­si­łeś. Po­zwól więc, że roz­wi­nę moją wy­po­wiedź.

– Pro­szę, nie rób tego.

– Na stu­diach była to roz­kosz­na Emi­ly Do­wning. Po­tem, oczy­wi­ście, two­ja brat­nia du­sza przez po­nad dzie­sięć lat, zmy­sło­wa Jes­si­ca Cu­lver. Był też krót­ki ro­mans z Bren­dą Slau­gh­ter, a tak­że, ostat­nio, na­mięt­ność do Te­re­se Col­lins.

– Czy chcesz mi coś po­wie­dzieć?

– Chcę. – Win roz­ło­żył dło­nie i znów je zło­żył. – Co łą­czy te wszyst­kie ko­bie­ty, two­je byłe mi­ło­ści?

– Ty mi to po­wiedz – rzekł My­ron.

– Jed­no sło­wo: uro­da.

– To ma być to sło­wo?

– Go­rą­ce sztu­ki – cią­gnął Win swym sno­bi­stycz­nym to­nem. – Jed­na w dru­gą. W ska­li od jed­ne­go do dzie­się­ciu oce­nił­bym Emi­ly na dzie­więć. I by­ła­by to naj­niż­sza oce­na. Uro­da Jes­si­ki tak biła po oczach, że wy­cho­dzi­ła poza ska­lę. Te­re­se Col­lins i Bren­dzie Slau­gh­ter dał­bym pra­wie dzie­sięć.

– I jako eks­pert.

– Dał­bym jej naj­wy­żej sie­dem – do­koń­czył za nie­go Win.

My­ron tyl­ko po­krę­cił gło­wą.

– Dla­te­go po­wiedz mi, pro­szę – rzekł Win – co cię w niej tak po­cią­ga?

– Py­tasz po­waż­nie?

– Owszem.

– No cóż, mam dla cie­bie wia­do­mość, Win. Przede wszyst­kim, cho­ciaż to nie­istot­ne, nie zga­dzam się z two­ją oce­ną.

– Ach tak? Ile więc dał­byś pani Wil­der?

– Nie za­mie­rzam o tym z tobą dys­ku­to­wać. Jed­nak po­wiem ci coś. Ali ma ten ro­dzaj uro­dy, któ­ry do­ce­nia się z cza­sem. Z po­cząt­ku uwa­żasz, że jest dość atrak­cyj­na, ale kie­dy le­piej ją po­znasz.

– Ba.

– Ba?

– Do­ra­biasz teo­rię do fak­tów.

– No cóż, mam dla cie­bie jesz­cze jed­ną wia­do­mość. Wy­gląd nie jest naj­waż­niej­szy.

– Ba.

– Znów to ba?

Win po­now­nie złą­czył czub­ki pal­ców.

– Za­graj­my w taką grę. Ja po­wiem ja­kieś sło­wo. Ty po­wiesz mi, z czym ci się ono sko­ja­rzy­ło.

My­ron za­mknął oczy.

– Nie wiem, dla­cze­go dys­ku­tu­ję z tobą o spra­wach ser­co­wych. To jak roz­ma­wiać z głu­chym o Mo­zar­cie.

– Tak, bar­dzo za­baw­ne. Oto pierw­sze sło­wo. A wła­ści­wie dwa. Po­wiedz mi, z czym ci się ko­ja­rzy: Ali Wil­der.

– Cie­pło – rzekł My­ron.

– Łgarz.

– No do­brze, chy­ba po­win­ni­śmy za­koń­czyć tę roz­mo­wę.

– My­ro­nie?

– Co?

– Kie­dy ostat­ni raz pró­bo­wa­łeś ko­goś ura­to­wać?

Jak zwy­kle przed ocza­mi My­ro­na w stro­bo­sko­po­wych roz­bły­skach prze­mknę­ło sze­reg twa­rzy. Pró­bo­wał o nich za­po­mnieć.

– My­ro­nie?

– Nie za­czy­naj – po­wie­dział ci­cho My­ron. – Do­sta­łem na­ucz­kę.

– Na­praw­dę?

Te­raz my­ślał o Ali, o tym cu­dow­nym uśmie­chu i szcze­rej twa­rzy. My­ślał o Aimee i Erin w swo­im daw­nym po­ko­ju w su­te­re­nie, a tak­że o obiet­ni­cy, któ­rą na nich wy­mu­sił.

– Ali nie po­trze­bu­je ra­tun­ku, My­ro­nie.

– My­ślisz, że o to mi cho­dzi?

– Kie­dy wy­ma­wiam jej imię, z czym ci się ono ko­ja­rzy?

– Z cie­płem – po­wtó­rzył My­ron.

Jed­nak tym ra­zem na­wet on wie­dział, że to kłam­stwo.

Sześć lat.

Tyle cza­su mi­nę­ło, od kie­dy My­ron ostat­nio od­gry­wał su­per­bo­ha­te­ra. Przez tych sześć lat ni­ko­go nie ude­rzył. Nie miał w ręku bro­ni, nie mó­wiąc już o strze­la­niu z niej. Ni­ko­mu nie gro­ził i jemu nie gro­żo­no. Nie żar­to­wał z wy­kar­mio­ny­mi ste­ry­da­mi mię­śnia­ka­mi. Nie wzy­wał Wina, nadal naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce­go czło­wie­ka, ja­kie­go znał, żeby dał mu wspar­cie lub wy­cią­gnął go z ta­ra­pa­tów. Przez tych sześć lat ża­den z jego klien­tów nie zo­stał za­mor­do­wa­ny – co w jego in­te­re­sie było praw­dzi­wym suk­ce­sem. Ża­den nie zo­stał po­strze­lo­ny ani aresz­to­wa­ny – no, oprócz tego oskar­że­nia o pro­sty­tu­cję w Las Ve­gas, ale My­ron nadal twier­dził, że to była pro­wo­ka­cja. Ża­den z jego klien­tów, zna­jo­mych czy bli­skich nie za­gi­nął.

My­ron do­stał na­ucz­kę.

Nie pchaj nosa w nie swo­je spra­wy. Nie je­steś Bat­ma­nem, a Win nie jest psy­cho­pa­tycz­nym Ro­bi­nem. Owszem, w cza­sach gdy ba­wił się w bo­ha­te­ra, My­ron ura­to­wał kil­ka nie­win­nych osób, w tym swo­je dziec­ko. Je­re­my, jego syn, miał te­raz dzie­więt­na­ście lat – w to też My­ro­no­wi trud­no było uwie­rzyć – i od­by­wał służ­bę woj­sko­wą w ja­kimś bli­żej nie­okre­ślo­nym miej­scu na Bli­skim Wscho­dzie.

Jed­nak i tu­taj My­ron wy­rzą­dził szko­dy. Spójrz­cie, co sta­ło się z Du­ane, Chri­stia­nem, Gre­giem, Lin­dą i Jac­kiem. A przede wszyst­kim – o czym My­ron nie mógł za­po­mnieć – z Bren­dą. Wciąż czę­sto cho­dził na jej grób. Może i tak by zgi­nę­ła, nie wia­do­mo. Może to nie była jego wina.

Zwy­cię­stwa szyb­ko prze­mi­ja­ją. Klę­ski i umar­li zo­sta­ją z tobą, kle­pią cię w ra­mię, idą z tobą krok w krok, na­wie­dza­ją w snach.

Tak czy in­a­czej My­ron po­grze­bał swój kom­pleks bo­ha­te­ra. Przez sześć ostat­nich lat jego ży­cie było spo­koj­ne, nor­mal­ne, prze­cięt­ne – na­wet nud­ne.

Po­zmy­wał na­czy­nia. Po­miesz­ki­wał w Li­ving­ston w sta­nie New Jer­sey, w tym sa­mym mie­ście – a na­wet w tym sa­mym domu – w któ­rym się wy­cho­wał. Jego ro­dzi­ce, uko­cha­ni El­len i Alan Bo­li­ta­ro­wie, przed pię­cio­ma laty wy­emi­gro­wa­li stąd i wró­ci­li w swo­je ro­dzin­ne stro­ny na po­łu­dniu Flo­ry­dy. My­ron ku­pił ich dom, trak­tu­jąc to jako in­we­sty­cję (i to do­brą), a tak­że po to, żeby ro­dzi­ce mie­li gdzie się za­trzy­mać, gdy przy­ja­dą tu na kil­ka cie­plej­szych mie­się­cy roku. Mniej wię­cej jed­ną trze­cią cza­su spę­dzał w tym domu na przed­mie­ściach, a dwie trze­cie w wy­naj­mo­wa­nym wspól­nie z Wi­nem apar­ta­men­cie w słyn­nym bu­dyn­ku Da­ko­ta przy Cen­tral Park West w cen­trum No­we­go Jor­ku.

Po­my­ślał o na­stęp­nej nocy i rand­ce z Ali. Win był idio­tą, bez wąt­pie­nia, lecz jak zwy­kle swo­imi py­ta­nia­mi tra­fił w czu­ły punkt, je­śli nie w dzie­siąt­kę. Za­po­mnij­my o wy­glą­dzie. To kom­plet­ny non­sens. I za­po­mnij­my o kom­plek­sie bo­ha­te­ra. Nie o to cho­dzi. Coś jed­nak w tym było i mia­ło to coś wspól­ne­go z tra­ge­dią Ali. Cho­ciaż bar­dzo się sta­rał, nie mógł po­zbyć się tego wra­że­nia.

Co do kom­plek­su bo­ha­te­ra, to obiet­ni­ca, któ­rą wy­mógł na Aimee i Erin, nie mia­ła z tym nic wspól­ne­go. Nie­waż­ne, kim je­steś – do­ra­sta­nie to trud­ny okres. Szko­ła śred­nia to pole bi­twy. Jako chło­piec My­ron cie­szył się po­pu­lar­no­ścią. Był jed­nym z naj­lep­szych ko­szy­ka­rzy w kra­ju i – cy­tu­jąc ulu­bio­ny zwrot ko­men­ta­to­rów – obie­cu­ją­cym mło­dym spor­tow­cem. Je­śli ko­muś w szko­le wszyst­ko po­win­no iść jak po ma­śle, to za­wod­ni­ko­wi ta­kie­mu jak My­ron Bo­li­tar. Jed­nak nie szło. Nikt nie prze­cho­dzi tego okre­su bez szwan­ku.

Okres doj­rze­wa­nia po pro­stu trze­ba prze­trwać. To wszyst­ko. Trze­ba go prze­żyć.

Może wła­śnie to po­wi­nien po­wie­dzieć tym dwom dziew­czę­tom.4

Na­stęp­ne­go ran­ka My­ron po­je­chał do pra­cy.

Jego biu­ro znaj­do­wa­ło się na dwu­dzie­stym pię­trze wie­żow­ca Lock-Hor­ne – na­zwa­ne­go tak od na­zwi­ska Wina – przy Park Ave­nue i Pięć­dzie­sią­tej Dru­giej Uli­cy w cen­trum Man­hat­ta­nu. Kie­dy otwo­rzy­ły się drzwi win­dy, My­ro­na po­wi­ta­ła duża ta­blicz­ka – nie­daw­no tu umiesz­czo­na – gło­szą­ca wy­myśl­ny­mi li­te­ra­mi: REP MB.

To Espe­ran­za wy­my­śli­ła ten nowy znak fir­mo­wy. M jak My­ron. B jak Bo­li­tar. Rep ze wzglę­du na to, że zaj­mo­wa­li się re­pre­zen­to­wa­niem. My­ron oso­bi­ście wy­my­ślił ten skrót. Kie­dy mó­wił o tym lu­dziom, ro­bił zna­czą­cą prze­rwę, cze­ka­jąc, aż ucich­ną okla­ski.

Po­cząt­ko­wo, kie­dy dzia­ła­ła je­dy­nie w śro­do­wi­sku spor­to­wym, fir­ma na­zy­wa­ła się Agen­cja Rep­Sport MB, a nie Rep MB. W cią­gu ostat­nich pię­ciu lat fir­ma roz­sze­rzy­ła swój pro­fil dzia­łal­no­ści, re­pre­zen­tu­jąc ak­to­rów, au­to­rów i róż­ne zna­ne oso­bi­sto­ści. Stąd ten spryt­ny skrót pier­wot­nej na­zwy. Trze­ba po­zbyć się zby­tecz­nych rze­czy, spa­lić nad­miar tłusz­czu. No tak, oto Rep MB, dzia­ła­ją­ca zgod­nie ze swo­ją na­zwą.

My­ron usły­szał płacz dziec­ka. Wi­docz­nie Espe­ran­za już przy­szła. Zaj­rzał do jej ga­bi­ne­tu.

Kar­mi­ła pier­sią. Na­tych­miast spu­ścił wzrok.

– Hmm, przyj­dę póź­niej.

– Nie bądź głu­pi – po­wie­dzia­ła Espe­ran­za. – My­ślał­by kto, że jesz­cze nig­dy nie wi­dzia­łeś pier­si.

– Wi­dzia­łem, ale nie ostat­nio.

– I na pew­no nie taką dużą – do­da­ła. – Usiądź.

Z po­cząt­ku w Rep­Sport MB My­ron był su­per­a­gen­tem, a Espe­ran­za re­cep­cjo­nist­ką, se­kre­tar­ką i żeń­ską od­mia­ną Pię­tasz­ka. Być może pa­mię­ta­cie Espe­ran­zę z cza­sów, gdy wy­stę­po­wa­ła jako mała, sek­sow­na, za­wo­do­wa za­pa­śnicz­ka pod pseu­do­ni­mem Mała Po­ca­hon­tas. W każ­dy nie­dziel­ny ra­nek na no­wo­jor­skim Chan­nel 11 Espe­ran­za po­ja­wia­ła się na rin­gu, w pió­ro­pu­szu i uszy­tym ze sztucz­ne­go za­mszu bi­ki­ni, na któ­re­go wi­dok śli­ni­ła się cała mę­ska część wi­dow­ni. Ra­zem ze swo­ją part­ner­ką, Wiel­ką Sze­fo­wą, w praw­dzi­wym ży­ciu zna­ną jako Wiel­ka Cyn­di, zdo­by­ły mię­dzy­na­ro­do­wą na­gro­dę or­ga­ni­za­cji Pięk­no i Uro­da Za­pa­śnic­twa, czy­li PiUZ. Po­cząt­ko­wo or­ga­ni­za­cja mia­ła na­zy­wać się Pięk­no i Chwa­ła Za­pa­śnic­twa, ale me­dia mia­ły kło­pot z nie­po­praw­nym po­li­tycz­nie skró­tem.

Obec­nie Espe­ran­za była wi­ce­pre­ze­sem fir­my, ale pra­wie sa­mo­dziel­nie pro­wa­dzi­ła jej dział spor­to­wy.

– Prze­pra­szam, że nie by­łam na two­im wie­czor­ku za­po­znaw­czym.

– To nie był wie­czo­rek za­po­znaw­czy.

– Sko­ro tak mó­wisz… Hec­tor się prze­zię­bił.

– Już mu le­piej?

– W po­rząd­ku.

– A co mamy na ta­pe­cie?

– Mi­cha­ela Di­sce­po­lo. Mu­si­my za­ła­twić spra­wę jego kon­trak­tu.

– Gi­gan­ci wciąż wlo­ką się w ogo­nie?

– Tak.

– Za­tem po­wi­nien za­cho­wać nie­za­leż­ność – rzekł My­ron. – Uwa­żam, że to bę­dzie do­bre po­su­nię­cie, szcze­gól­nie ze wzglę­du na to, jak on gra.

– Tyl­ko że Di­sce­po­lo to lo­jal­ny fa­cet. Wo­lał­by pod­pi­sać z nimi kon­trakt.

Espe­ran­za od­ję­ła Hec­to­ra od pier­si i przy­ło­ży­ła go do dru­giej. My­ron sta­rał się nie od­wra­cać oczu zbyt szyb­ko. Nig­dy nie wie­dział, jak ma się za­cho­wać, kie­dy ko­bie­ta kar­mi­ła przy nim pier­sią. Chciał pod­cho­dzić do tego w doj­rza­ły spo­sób, ale nie miał po­ję­cia jak. Nie ga­pić się, ale też nie od­wra­cać wzro­ku. Jak to wy­po­środ­ko­wać?

– Mam ci coś do po­wie­dze­nia – ode­zwa­ła się po chwi­li Espe­ran­za.

– Och?

– Tom i ja po­bie­ra­my się.

My­ron nic nie po­wie­dział. Po­czuł się dziw­nie.

– No co?

– Gra­tu­la­cje.

– Tyl­ko tyle?

– Je­stem za­sko­czo­ny, to wszyst­ko. Ale na­praw­dę uwa­żam, że to wspa­nia­ła wia­do­mość. Kie­dy bę­dzie ten wiel­ki dzień?

– Za trzy ty­go­dnie, w so­bo­tę. Po­zwól jed­nak, że o coś cię za­py­tam. Te­raz, kie­dy wy­cho­dzę za ojca mo­je­go dziec­ka, czy nadal je­stem ko­bie­tą upa­dłą?

– Nie są­dzę.

– Do li­cha. Lu­bię być ko­bie­tą upa­dłą.

– No cóż, i tak masz nie­ślub­ne dziec­ko.

– Cel­na uwa­ga. Będę się tym po­cie­szać.

My­ron po­pa­trzył na nią.

– Co jest?

– Ty za­męż­na.

Po­krę­cił gło­wą.

– Nig­dy nie lu­bi­łam trwa­łych związ­ków, praw­da?

– Zmie­nia­łaś part­ne­rów jak rę­ka­wicz­ki.

Espe­ran­za uśmiech­nę­ła się.

– Praw­da.

– Na­wet nie pa­mię­tam, że­byś dłu­żej niż… po­wiedz­my mie­siąc, trzy­ma­ła się jed­nej płci.

– Cu­dow­ny bi­sek­su­alizm. Jed­nak z To­mem jest in­a­czej.

– Dla­cze­go?

– Ko­cham go.

Nic nie po­wie­dział.

– Nie są­dzi­łeś, że po­tra­fię zwią­zać się z jed­ną oso­bą.

– Nig­dy tego nie mó­wi­łem.

– Wiesz, na czym po­le­ga bi­sek­su­alizm?

– Oczy­wi­ście – od­parł My­ron. – Cho­dzi­łem z wie­lo­ma bi­sek­su­al­ny­mi ko­bie­ta­mi. Jak tyl­ko wspo­mnia­łem o sek­sie, sły­sza­łem „cześć”.

Espe­ran­za tyl­ko po­pa­trzy­ła na nie­go.

– No do­brze, to sta­ry ka­wał – rzekł. – Po pro­stu.

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Lu­bię ko­bie­ty i męż­czyzn. Je­śli jed­nak wią­żę się z kimś, to z oso­bą, nie z płcią. Ro­zu­miesz?

– Ja­sne.

– To do­brze. A te­raz po­wiedz mi, co jest nie w po­rząd­ku z tobą i tą Ali Wil­der.

– Wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

– Win mówi, że jesz­cze nie spa­li­ście ze sobą.

– Win tak po­wie­dział?

– Tak.

– Kie­dy?

– Dziś rano.

– Po pro­stu przy­szedł tu i tak po­wie­dział?

– Naj­pierw rzu­cił uwa­gę na te­mat mo­je­go biu­stu po­więk­szo­ne­go po po­ro­dzie, a po­tem, owszem, po­wie­dział mi, że cho­dzisz na rand­ki z tą ko­bie­tą pra­wie od dwóch mie­się­cy i jesz­cze nie za­bra­łeś się do rze­czy.

– Z cze­go to wnio­sku­je?

– Z mowy cia­ła.

– Tak po­wie­dział?

– Win umie in­ter­pre­to­wać mowę cia­ła.

My­ron po­trzą­snął gło­wą.

– Za­tem ma ra­cję?

– Dziś wie­czo­rem mam zjeść ko­la­cję u Ali. Dzie­ci zo­sta­ną na noc u jej sio­stry.

– Ona tak za­pla­no­wa­ła?

– Tak.

– I jesz­cze nie…?

Wciąż kar­miąc Hec­to­ra, Espe­ran­za zdo­ła­ła wy­ko­nać zna­czą­cy gest.

– Jesz­cze nie.

– O rany.

– Cze­kam na ja­kiś znak.

– Jaki? Ma ci przy­słać wici? Za­pro­si­ła cię do swo­je­go domu i za­po­wie­dzia­ła, że dzie­ci nie bę­dzie przez całą noc.

– Wiem.

– To mię­dzy­na­ro­do­wy znak ozna­cza­ją­cy „po­ciup­ciaj mnie”. Nic nie po­wie­dział.

– My­ro­nie?

– Tak.

– Ona jest wdo­wą, nie in­wa­lid­ką. Za­pew­ne jest prze­ra­żo­na.

– Dla­te­go się nie spie­szę.

– To słod­kie i szla­chet­ne, ale głu­pie. I wca­le nie po­ma­ga.

– Za­tem su­ge­ru­jesz…?

– Po­tęż­ne ciup­cia­nie, tak.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: