Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obiekt R/W0036 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,00

Obiekt R/W0036 - ebook

W ogarniętej walkami powstańczej Warszawie budzi się pradawne zło. Zajęci walką przeciwnicy początkowo nie zwracają uwagi na nowego wroga, który przemierza  warszawskie kanały i morduje ludzi, nie zważając na narodowość, rasę czy przekonania polityczne.
Klęska Polaków na Woli zmusza dowództwo Powstania do ewakuacji mieszkańców Starego Miasta. Jedna z dróg ewakuacyjnych ma prowadzić kanałami na Nowy Świat. Zanim to nastąpi, specjalna grupa stworzona przez pułkownika „Montera” musi zlikwidować terror szalejący pod powierzchnią płonącego miasta. Jednocześnie liczba niemieckich ofiar mitycznego gada wzrasta do niepokojących rozmiarów. Z Berlina przybywa na pomoc specjalna jednostka naukowców z Instytutu SS „Dziedzictwo”.
Czy obie grupy połączą swoje siły w obliczu wspólnego wroga rodzaju ludzkiego? Czy też może wzajemna nienawiść unicestwi je, zanim dowiedzą się czym naprawdę jest Warszawski Bazyliszek?

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62730-13-1
Rozmiar pliku: 801 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spośród legendarnych stworów barbarzyńskiego wschodu ten jeden wzbudza zarazem największą trwogę i najszczerszy szacunek – regulus. Persowie przysięgają, iż istota ta ma tak nikczemną naturę, że sam jej wzrok obraca w popiół wszelkie życie. Jad tego gada jest tak silny, iż jego krople przepalają najprzedniejsze pancerze, docierając do ciała wojów i zadając rany jak od ognia, a nierzadko śmierć okrutną. Przeto już w okresie młodości Egiptu groty strzał moczono w jego ślinie mocno rozcieńczonej wodą. Skóra regulusa jest twarda niczym głaz. Nie przebije jej ni miecz, ni strzała. Jeno ciężka włócznia rzucona krzepkim ramieniem z małej odległości jest w stanie go zranić, lecz nigdy zabić, o czym niejeden nasz legionista przekonał się w zimnych górach Macedonii dwa stulecia temu. Zaiste nie bez powodu nazywają go „małym królem wszelkich zwierząt”.

Gaius Plinius Secundus

„Historia naturalis”

(fragment zaginionej księgi XXXVIII)Słaby blask pochodni w nikłym stopniu rozświetlał mroki podziemnej komnaty. Kacper Hauzenplatz przetarł spocone czoło i rozejrzał się wokół. Jego uwagę przykuły dziwne czarne plamy i zacieki wyraźnie widoczne na pobielonej ścianie piwnicy. Przechodząc obok, przyjrzał się im dokładniej. Ze zgrozą zrozumiał, że są to ślady krwi. Pobladł gwałtownie.

Wytężył wzrok i słuch. Wyobraźnia podsuwała mu coraz to nowe obrazy i dźwięki. Każdy tańczący na ścianach cień mógł być ostatnim, który zobaczy. Każdy najlżejszy nawet szmer mógł zwiastować koniec jego żywota.

Były najemnik saski z wojsk zaciężnych wojewody krakowskiego Jana Zamoyskiego po raz kolejny przeklął swój los. Jutro miał dać głowę pod topór za zabicie po pijanemu jakiegoś polskiego szlachetki, którego nazwiska nawet nie był w stanie wymówić. Dla sędziego grodzkiego jego wina była bezsporna, tak jak i oczekująca go kara. Zabił, więc sam też zginie. Na nic zdały się tłumaczenia, że to Polak go zaczepił. Trup to trup.

Kacper pożegnał się już z życiem, gdy całkiem niespodziewanie odwiedziła go w celi delegacja włodarzy tego zapyziałego grodu. W zamian za zamienienie kary śmierci na banicję miał pokonać jakąś przeklętą bestię gnębiącą mieszczan.

Jak każdy luteranin, Hauzenplatz wyśmiał w skrytości duszy zabobony katolików, zarazem z tego też względu z radością podjął się misji. Zahartowany w bojach wojak niejedno już widział i nabrał przekonania, że najdziksze potwory zazwyczaj rodzącą się w ludzkiej wyobraźni. Jednak gdy stanął przed tą ponurą kamienicą nieopodal warszawskiego rynku, nie był już tak pewny siebie. Poważne miny rajców, księży i strażników miejskich mocno nadszarpnęły jego pewność siebie. Wszyscy patrzyli na niego ze współczuciem zmieszanym z iskrą nadziei. Wchodząc w mrok podziemia, czuł, jak powoli udziela mu się nastrój strachu i niepokoju ludzi zgromadzonych przed kamienicą. Miał wrażenie, jakby wszystkie ich lęki skupiły się w okolicy jego żołądka.

Kacper jeszcze raz ostrożnie oświetlił pierwszą komorę piwnicy. Poza plamami krwi wszystko wydawało się w porządku. I wtedy w nozdrza uderzył go ten charakterystyczny zapach. Znał go bardzo dobrze. Od zawsze towarzyszył jego profesji. Smród rozkładających się zwłok zalegający każde pole bitwy. Gęsty, ciężki, a jednocześnie słodki zapach śmierci.

Spojrzał tęsknie w kierunku drewnianej drabiny prowadzącej na górę. Z trudem zwalczył w sobie pokusę ucieczki i wolno ruszył w głąb piwnicy. Mimo że przeszedł dopiero kilka kroków, pot lał się z niego strumieniami. Płócienna biała koszula nieprzyjemnie przylegała do mokrych pleców. Konopny sznurek, na którym wisiało ogromne lustro, przy każdym ruchu wrzynał się boleśnie w szyję. I jeszcze ten okropny smród.

Najemnik sapnął ze zdenerwowania. Lewą ręką, w której trzymał pochodnię, złapał za prowizoryczną drewnianą ramę lustra, by przestało się bujać. Płomień okopcił trochę szkło, jednocześnie rzucając niesamowity poblask na przeciwległą ścianę. Kacper przez moment zastanawiał się, czy w ogóle jest sens dźwigać to przeklęte lustro.

Ogromne, kryształowe zwierciadło miało być najważniejszym orężem w walce z piekielnym, który zalągł się w tej piwnicy. Tak przynajmniej twierdzili warszawscy rajcowie i klechy. Najemnik od razu, jeszcze w ratuszu, w krótkich żołnierskich słowach dał im znać, że ma odmienne zdanie w tej kwestii.

– Przecież to rzecz oczywista, że szkło nigdy nie zastąpi kawałka porządnej stali – rzucił wówczas szaraczkom prosto w twarz.

Starosta co prawda zdecydowanie oznajmił, co myśli o daniu prawdziwej broni skazańcowi, ale Kacper był uparty. Trzymając w ręce szablę, czuł się znacznie pewniej. Po namyśle postanowił również nie zrezygnować ze „szklanej zbroi”, którą mu ufundowała rada miasta.

Tak na wszelki wypadek.

Ostrożnie, aby nie rozbić lustra, szedł głębiej w mrok przeklętej piwnicy. Cuchnęło coraz bardziej, ale przestał zwracać na to uwagę. Zafrasowało go co innego. O ile w pierwszej komnacie ściany pokrywały duże liczne plamy posoki, to tutaj dosłownie były w niej skąpane. Grozy sytuacji dopełniała podłoga lśniąca czerwienią. Co dziwne, nie widział dotychczas żadnych ciał. Jedynym śladem walki, który zauważył, były trzy długie rysy na ścianie przy wejściu do sąsiedniej komnaty.

Szybkim, nerwowym ruchem skreślił kciukiem prawej ręki znak krzyża na spoconym czole, a szabla zakreśliła w powietrzu łuk, rzucając krótkie błyski na ściany. Rozejrzał się ostrożnie dookoła. Poza kilkoma beczkami oraz jedną starą skrzynią komnata sprawiała wrażenie pustej. Niezdecydowany zatrzymał się.

– I co teraz?

Nagle usłyszał niepokojący dźwięk. Coś jakby mlaskanie przechodzące w urywany syk.

W panice rozglądał się wokół, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby wydawać z siebie te dźwięki. Oczekując najgorszego, Kacper cofnął się pod ścianę i zamarł w bezruchu, uważnie nasłuchując.

Odgłosy nasilały się i dochodziły... jakby spod ziemi. Jeszcze raz rozejrzał się uważnie i tym razem w słabym blasku pochodni zobaczył w kącie piwnicy dziurę w podłodze. Poczuł ostry zapach piekielnej siarki.

Przystanął na moment i przetarł kantem koszuli zroszone potem czoło. Co za diabelstwo siedzi w tej dziurze? – pomyślał, zaciskając zęby ze zdenerwowania. Mieszczanie oczekiwali od niego pokonania bestii, ale nie wspomnieli, jak ma to zrobić. Czy powinien zejść do jej leża? A może raczej powinien tutaj poczekać na przeciwnika i palnąć go ostrzem w czerep, gdy będzie wychodził na powierzchnię? Powoli docierało do niego, że są na świecie gorsze rzeczy niż katowski pieniek.

Głęboko westchnął i zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku dziury. Nie zdążył zrobić nawet dwóch kroków, gdy w otworze ukazał się łeb. Stwór rozejrzał się uważnie i widząc człowieka, bezgłośnie wyszczerzył kły. Kacper momentalnie znieruchomiał.

Bestia szybko wspięła się do środka piwnicy i wyprężyła. Ostre pazury zazgrzytały na kamiennej posadzce. W blasku pochodni zabłyszczały wyszczerzone kły. Kacper pobladł, patrząc na to monstrum, i bezwiednie cofnął się parę kroków. Czuł, jak krople potu strumieniem spływają mu po twarzy. Oparł się o ścianę niezdecydowany.

Podjąć walkę, czy też uciekać? Chyba po raz pierwszy w życiu Kacper Hauzenplatz nie wiedział, co robić.

Potwór nie rzucił się na najemnika, zdawał się za to bardziej zainteresowany lustrem zawieszonym na jego szyi niż nim samym. Upiór jak z najgorszego koszmaru sennego zaczął wolno iść w kierunku swego lustrzanego wizerunku, co chwila przechylając łeb, a migotliwie czerwone ślepia jakby powiększały się z każdą chwilą.

Tuż przed Kacprem bestia zatrzymała się i syknęła w stronę swojego niewyraźnego odbicia w lustrze. Korzystając z tego, żołnierz zamierzył się szablą prosto w czerep bestii. W świetle pochodni błysnęła stal. Jakby wyczuwając intencje człowieka, potwór podniósł łeb i utkwił wzrok w Kacprze, który zamarł z uniesioną ręką. Oczy bestii zdawały się teraz płonąć.

Nagle najemnik z przerażeniem zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie odwrócić wzroku i przestać się wpatrywać w stwora. Jakiś cichutki głos w głowie Kacpra nawoływał do ucieczki. Na próżno.

Ślepia potwora wbijające się w przerażonego człowieka zdawały się hipnotyzować. Krępując jego wolę, bestia zmuszała go do stania w miejscu. Grube krople pojawiły się na czole Kacpra i ściekały na posadzkę. Wytężał całe swoje siły, próbując wyrwać się spod wpływu demona.

– Zostaw mnie! – wrzasnął w udręce.

Jego głos, odbijający się od ścian małej piwnicy, na moment zdekoncentrował bestię. Zamrugała czerwonymi ślepiami i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia.

Niewidzialna siła paraliżująca wolę natychmiast zniknęła i Hauzenplatz zaatakował w desperackiej próbie. Stwór wyprzedził ten ruch, skacząc na przeciwnika. Opadające ostrze ześlizgnęło się po grzbiecie. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, gdy pysk potwora uderzył w pierś najemnika osłoniętą lustrem. Kacper padł zamroczony na podłogę. Zanim zdążył oprzytomnieć, bestia dopadła go, wbijając ogromne zęby w jego ciało. Piwnica wypełniła się wrzaskiem rozszarpywanego człowieka.

Słysząc to, stojący na zewnątrz mieszkańcy przeżegnali się. Jakiś ksiądz zaczął recytować:

– Ojcze nasz, któryś…

Pozostali szybko do niego dołączyli z głośną modlitwą, jakby chcieli zagłuszyć w ten sposób przerażające krzyki dobiegające z czeluści piwnicy. Zresztą po chwili słychać już było tylko upiorny bulgot, który szybko przeszedł w głośne mlaskanie.

Jedynie dwaj bogato ubrani rajcy miejscy nie przyłączyli się do zbiorowej modlitwy, tylko popatrzyli na siebie znacząco.

„Trzeba inaczej pozbyć się piekielnego pomiotu” – zdawały się mówić ich spojrzenia. Jeden z nich skinął na stojących nieopodal kamieniarzy. Opasły majster splunął obficie przed siebie, po czym chwycił wiklinowy kosz pełen kamieni. Czeladnicy poszli w jego ślady. Mamrocząc pod nosem modlitwę do świętej Barbary z Nikomedii, patronki cechu, weszli do przeklętej kamienicy.

Długi pochód zatrzymał się przy zejściu do piwnicy, z której dobiegały właśnie odgłosy makabrycznej uczty. Nagle powietrzem wstrząsnął agonalny krzyk pożeranego żywcem żołnierza. Majster przełknął ślinę. Nie czekał już ani chwili, tylko z rozmachem cisnął ładunek do środka. Drabina, trafiona koszem, złamała się z suchym trzaskiem, przerywając odgłosy piekielnej biesiady.

Z wnętrza dobiegł wściekły ryk, jakby bestia właśnie zorientowała się w planach intruzów. Kolejne kosze lądowały z łoskotem w piwnicy, zasypując stopniowo całą pierwszą komorę. Kamieniarze uwijali się jak w ukropie, starając się nie zwracać uwagi na wściekłe ryki grzebanej żywcem bestii. Już został tylko mały lufcik, gdy spomiędzy kamieni wystrzelił w ich stronę jakiś gałgan. Majster pochylił się, chcąc przyjrzeć się temu, co wyleciało z piwnicy.

– Matko Boska! – wrzasnął, gdy rozpoznał głowę najemnika.

Twarz Niemca była potwornie zmasakrowana. W oczodołach pozostało tylko jedno oko wpatrujące się w majstra z niemym przerażeniem. Kamieniarz zbladł i z trudem przełknął ślinę.

– Szybciej, na Boga – popędzał czeladników, wskazując poszarpane ludzkie szczątki – albo wszyscy skończymy jak on.Przed każdą burzą jest moment absolutnej ciszy. Natura zamiera w oczekiwaniu na pandemonium. Zupełnie jak przed walką.

Taka właśnie, prawie namacalna cisza zaległa na rogu ulic Lipowej i Dobrej w sierpniowe południe. W jednej z kamienic na skrzyżowaniu tych ulic na poddaszu stał w ciemnym pokoju wysoki, może trzydziestoletni szczupły blondyn w niemieckiej panterce z biało-czerwoną opaską na lewym ramieniu. Cały mundur był przykurzony i nosił ślady kilkudniowych walk. Jedynym wyjątkiem były buty. Przedwojenne oficerki lśniły tak, że można się było w nich przejrzeć. Żołnierz na głowie miał zawadiacko przekrzywiony beret z białym orzełkiem.

Stojąc w pewnym oddaleniu od okna, w skupieniu przyglądał się przez lornetkę wysokiej trzypiętrowej kamienicy po drugiej stronie ulicy Lipowej. Fasada obserwowanego budynku była mocno zryta śladami po kulach. Gdzieniegdzie pociski zerwały całe płaty tynku, odsłaniając równy rząd białych cegieł. Ściany dolnych pięter, choć były mocno osmalone, wyglądały na nieuszkodzone. Wszystkie szyby w oknach wybito jeszcze w pierwszym dniu Powstania, przez co dom sprawiał wrażenie zapuszczonej rudery. Wrażenie to pogłębiał widok zabitych deskami okien na parterze. Wzrok powstańca skierował się ku wejściu do budynku. Wyraźnie było widać, iż drzwi do kamienicy ponownie solidnie zabarykadowano. Żołnierz zmełł w ustach przekleństwo. Sadza na ścianach była niestety jedynym widocznym efektem wczorajszych walk z użyciem domowej roboty miotaczy ognia. Powstaniec skierował wzrok na ulicę przed kamienicą i zazgrzytał zębami z wściekłości. Dookoła budynku leżało dużo trupów, zarówno w mundurach, jak i w cywilnych ubraniach. Wszyscy zabici mieli na ramionach biało-czerwone opaski.

– Niech to szlag trafi – zaklął.

Niemcy konsekwentnie od początku walk odmawiali choćby krótkiego zawieszenia broni, aby można było zabrać zabitych i rannych.

– Panie poruczniku? – rozległo się na korytarzu. – Gdzie pan jest?

Porucznik Andrzej Nowakowski, nie odrywając oczu od lornetki, krótko rzucił zmęczonym głosem:

– Tutaj!

Drzwi zaskrzypiały cichutko i na poddasze wszedł niski, krępy mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce w niemieckim hełmie z biało-czerwoną opaską.

– Słucham, kapralu? – Nowakowski w końcu opuścił lornetkę i spojrzał spod przymrużonych powiek na podoficera.

– Kapitan Słaby chce wiedzieć, czy pana pluton jest już gotowy. Nacieramy za piętnaście minut.

Porucznik westchnął głęboko i znowu spojrzał przez lornetkę na sąsiednią kamienicę.

– Powiedzcie kapitanowi, że jesteśmy gotowi. Sygnał, jak się umówiliśmy, punktualnie za piętnaście pierwsza.

Kapral skinął głową i zasalutował. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, odwrócił się i zbiegł po schodach.

Nowakowski jeszcze raz przyjrzał się wrogiej kamienicy, jakby chciał wryć w pamięć każdy szczegół niemieckich pozycji. Od dwóch tygodni powstańcy atakowali niemieckie pozycje na Powiślu, systematycznie wypierając ich z centrum dzielnicy. W końcu został tylko ten dom. Jak to określił kapral Adamczyk: „Stara, dobra, carska kamienica, niech ją jasna cholera”. Pluton porucznika Nowakowskiego trzy dni temu zluzował kompletnie wykrwawione oddziały kapitana Słabego, a potem nastąpiły dwa dni koszmarnych szturmów bez żadnych widocznych efektów.

Dopiero trzecia porażka uświadomiła komuś na górze, że grupa potrzebuje wzmocnienia, a przede wszystkim amunicji. Do tego jednak czasu oddział Nowakowskiego stracił czternastu ludzi.

Po utracie pierwszych pięciu żołnierzy porucznik popadł w dziwne odrętwienie. Niektórzy mówili, że to otrzaskanie się z ogniem. On sam w przypływie melancholii stwierdził, że po prostu zobojętniał na śmierć. Miał przed sobą tylko cel ataku i tylko to się liczyło.

– Przeklęty dom. – Ze złości przygryzł wargę do krwi.

Po raz kolejny jego jasnozielone oczy starannie zlustrowały zamaskowane stanowiska niemieckich karabinów maszynowych. Twarz wykrzywił mściwy uśmieszek. Tym razem mieli szansę zaskoczyć tych bydlaków. Odłożył lornetkę na stół i wziął do ręki stena. Już czas. Nie oglądając się za siebie, wyszedł na klatkę i sprężystym krokiem ruszył na dół. Jego miarowy krok załomotał na schodach. W ciemnym korytarzu czekali na niego żołnierze.

– Baczność! – krzyknął służbiście kapral Adamczyk na jego widok.

– Spocznij – zakomenderował porucznik, zanim jeszcze żołnierze zdążyli zareagować na okrzyk kaprala. – Przygotować broń. Wy dwaj, granaty w pogotowiu. – Wskazał lufą stena dwóch żołnierzy, dla których zabrakło karabinów. – Zaraz zaczynamy – rzucił krótko.

Nie musiał nic więcej mówić. Wszyscy wiedzieli, co mają robić i co ich czeka.

Wyważony ton porucznika podziałał uspokajająco na większość żołnierzy, kilku nawet uśmiechnęło się na myśl o zbliżającej się walce. Niektórzy ukradkiem przeżegnali się. W ciemności zabłysła broń. Visy, steny, błyskawice, szmajsery, a nawet przedwojenne lub zdobyczne mauzery.

Czekali w milczeniu.

Zaniepokojony porucznik spojrzał na zegarek. Fosforyzująca wskazówka minutowa właśnie przeskoczyła na cyfrę 9.

Nagle, gdzieś nad nimi, rozległ się przeciągły ryk. Zanim ucichł, rozległ się następny, po nim jeszcze jeden. Zaraz potem usłyszeli trzy głośne eksplozje zlewające się w jeden wielki huk.

– Teraz! – krzyknął porucznik nie swoim głosem.

Sierżant Wileński z impetem otworzył wielkie drzwi wejściowe. Korytarz zalały promienie słońca. Żołnierze wybiegli z wrzaskiem na ulicę. Nowakowski ruszył jako jeden z pierwszych. Nie chciał, by jego ludzie pomyśleli, że chowa się za rangą lub za ich plecami. Gdy tylko przyzwyczaił oczy do światła słonecznego, zauważył kłęby dymu wydostające się z dwóch okien zajętego przez Niemców domu.

Przystanął na moment, fachowo ocenił efekty ostrzału ze zdobycznych pancerfaustów i mruknął z uznaniem. Dwa strzały trafiły dokładnie w wykryte rano pozycje niemieckich karabinów maszynowych. Kapitan Słaby był zdania, że Niemcom zajmie co najmniej minutę otrząśnięcie się z zaskoczenia i uporządkowanie obrony. Porucznik był zdecydowany nie dawać im tej minuty.

Trzeci strzał z pancerfausta rozbił zabarykadowane duże dwuskrzydłowe drzwi wejściowe kamienicy. Akowcy już szarpali się z ich szczątkami, aby dostać się do środka. Jednocześnie za rogiem zaczynał się pozorowany atak resztek kompanii kapitana Słabego. Żołnierze ostro ostrzeliwali okna niemieckiego budynku. Tym razem uznano, że nie warto oszczędzać amunicji. Nie na ten cel, który kosztował już tyle krwi.

W momencie rozpoczęcia szturmu przez żołnierzy Nowakowskiego, obrońcy rozpoczęli lekki, nieskoordynowany jeszcze ostrzał z okien kamienicy. Dookoła atakujących zagwizdały przelatujące pociski. Jeden z akowców złapał się za brzuch i przewrócił na plecy, głośno wyjąc. Inny, trafiony w głowę, padł na bruk jak kukiełka, której przecięto nagle wszystkie sznurki. Tuż obok niego runął trzeci żołnierz, trzymając się za rozerwane pociskiem gardło. Słychać było wyraźnie, jak rzężąc, stara się rozpaczliwie zaczerpnąć powietrza.

Ostrzał nie był w stanie powstrzymać nacierających. Sierżant Wileński, krzycząc głośno, jako jeden z pierwszych dobiegł do zdemolowanych drzwi wejściowych, przywarł do ściany i wrzucił do środka granat.

– Kryć się! – wrzasnął.

Pozostali żołnierze również przywarli do ścian kamienicy. Rozległa się ogłuszająca eksplozja i z wnętrza budynku wyleciała na ulicę chmura pyłu.

– Bić psubratów! – ryknął Adamczyk, wywijając kolbą powstańczego stena. Odrzucił fragment zawadzających mu drzwi i wpadł do środka, nie czekając, aż opadnie kurz. Zaraz za nim wbiegli szeregowy Michalski oraz sierżant Wileński. Adamczyk przeskoczył próg i wystrzelił długą serię w, jak się okazało, próżnię. Za to na środku korytarza leżały zwłoki dwóch niemieckich żołnierzy zabitych eksplozją. Ciężko było poznać, czy załatwił ich pancerfaust, czy granat. Cała trójka powstańców wbiegła na klatkę schodową.

W tym samym czasie porucznik Nowakowski z resztą oddziału nadal tkwił pod ścianą na zewnątrz budynku. Coraz silniejszy ostrzał z okien utrudniał wbiegnięcie do budynku. Jeden z żołnierzy odbezpieczył granat trzonowy i wrzucił go przez okno do mieszkania na parterze. Najpierw rozległ się brzdęk tłuczonego szkła, a potem paniczne krzyki Niemców. Nastąpiła głośna eksplozja i na głowy powstańców posypały się fragmenty mebli oraz tynku.

W oknie na drugim piętrze pojawiła się sylwetka jakiegoś Niemca, który najwyraźniej próbował im odpłacić tym samym. Nie zdążył nawet odbezpieczyć granatu, gdy jego głowa eksplodowała po trafieniu przez polskiego snajpera. Żołnierz zleciał na bruk, omal nie spadając na Nowakowskiego. Z martwej ręki wypadł i potoczył się po bruku zabezpieczony granat. Porucznik przełknął głośno ślinę i jeszcze raz pogratulował sobie pomysłu, aby zmusić sierżanta Ruczka do niebrania udziału w szturmie i pilnowania okien niemieckiej kamienicy.

Czas jednak płynął nieubłaganie, a niemiecki ostrzał nasilał się. Kończyła się pierwsza minuta ataku. Zgodnie z przewidywaniami kapitana Słabego, obrona stawała się coraz skuteczniejsza. Padali kolejni ranni i zabici. Porucznik wydał z siebie coś na kształt warknięcia. Wiedział, że dalsze zwlekanie oznaczać może jedynie pewną śmierć.

– Naprzód, do środka! – Wykrzykując głośno rozkazy, zaczął popędzać swoich ludzi. Sam też postanowił dać im przykład i nie zważając na lecące wokół pociski, wbiegł do kamienicy. Na korytarzu zderzył się z kapralem Adamczykiem, który wracał ze zdemolowanego granatem mieszkania na parterze. Obaj, klnąc na czym świat stoi, potoczyli się po podłodze.

Tymczasem sierżant Wileński wraz z Michalskim, nie czekając na rozkazy czy resztę oddziału, skoczyli w stronę klatki schodowej. Niemal równocześnie strzelili do niemieckiego kaprala zbiegającego po schodach. Padające ciało wpadło na Wileńskiego, podcinając mu nogi. Przewrócił się i wyrżnął brodą w kamienny stopień. Zamroczony podświadomie złapał się barierki, dzięki czemu nie stoczył się ze schodów wraz ze szwabskim trupem.

W przedsionku było coraz więcej akowców. Porucznik, podnosząc się z podłogi, błyskawicznie ocenił sytuację.

– Was trzech – wskazał żołnierzy przy wyjściu – przeszukać parter, reszta na górę. Prowadzi Wileński.

Sierżant co prawda również zdążył się już podnieść i doprowadzić do porządku, jednak w szarży na górę wyprzedził go Adamczyk. Przysadzisty kapral, mimo swojej tuszy, błyskawicznie wbiegł na pierwsze piętro i zatrzymał się obok skulonego Michalskiego, zwanego przez wszystkich Farciarzem, a to z powodu jego legendarnego już szczęścia. Z otwartych drzwi do dwóch mieszkań Niemcy prowadzili zawzięty ogień. Co gorsza, na górze klatki schodowej odezwał się pistolet maszynowy, całkiem przygważdżając Polaków.

– Niezły bajzel, co, panie kapral? – mruknął Farciarz.

Zanim zagadnięty podoficer zdążył odpowiedzieć, młody szeregowiec zerwał się i pobiegł do mieszkania na lewo.

– Głupi to ma jednak szczęście – wycharczał Adamczyk, widząc, że akurat w tym momencie wszyscy Niemcy zmieniali magazynki. Michalski jak burza wpadł do jednego z mieszkań, gdzie bronili się dwaj wehrmachtowcy. Zdążył jeszcze zastrzelić mocującego się z zapasowym magazynkiem podchorążego, gdy osławione szczęście go opuściło. Drugi z broniących się przeładował broń i władował w niego z całą serię. Poszatkowane pociskami ciało Farciarza uderzyło o ścianę, pozostawiając na niej krwawy ślad.

Jego poświęcenie wykorzystali jednak inni. Dwóch żołnierzy poderwało się za sierżantem Wileńskim. Cała trójka, dodając sobie odwagi wrzaskiem, wbiegła do mieszkania. Niemiec nie zdążył ponownie przeładować broni, gdy dosięgły go kule szarżujących powstańców. Zwalił się na podłogę z twarzą wykrzywioną nienawiścią i bólem.

W momencie, gdy ginął Michalski, kapral Adamczyk z dwoma innymi żołnierzami był mocno zajęty oczyszczaniem sąsiedniego mieszkania. Tu walka była znacznie trudniejsza i bardziej zacięta. Dwóch Niemców, osłaniając się nawzajem, ostrzeliwało się krótkimi seriami z salonu. Pierwszy do mieszkania wpadł zasapany szeregowy Lisiecki. Wbiegając do pokoju, potknął się jednak o podwinięty dywan. Jego głośne „O kurwa!” usłyszeli nawet koledzy walczący jeszcze na klatce schodowej. Lisiecki przez moment próbował złapać równowagę, młócąc wściekle rękami w powietrzu, po czym padł jak długi na podłogę, uderzając na dodatek czołem w poręcz starej sofy. Kula, przeznaczona dla niego, z przeciągłym gwizdem przeleciała mu nad głową i trafiła w twarz biegnącego za nim żołnierza. Nieszczęśnik złapał się za poszarpany policzek i z jękiem upadł na próbującego się podnieść Lisieckiego. Obaj z głośnym łoskotem poturlali się po podłodze, zatrzymując się pod ścianą. Zanim Niemcy zdążyli zareagować na to nieoczekiwane zniknięcie przeciwników, z przedpokoju poleciała w ich stronę seria ze stena Adamczyka. Głośny jazgot brytyjskiego pistoletu maszynowego całkowicie zagłuszył wrzask grubego niemieckiego szeregowca, gdy dwie kule trafiły go w brzuch i udo. Padł na ścianę i powoli osunął się po niej, patrząc dookoła błędnym wzrokiem. Upuścił broń i trzymając się za krwawiący brzuch, zaczął wołać pomocy.

Jego kolega miał więcej szczęścia. Jedna z kul zaledwie drasnęła go w lewe ramię w momencie, gdy chował się za winkiel. Z kuchni dobiegł Lisieckiego głośny stek niemieckich przekleństw. Akowiec delikatnie odepchnął rannego kolegę pod ścianę i wystawił lufę karabinu znad oparcia sofy. Wciąż kręciło mu się w głowie po uderzeniu w sofę. Rękawem przetarł krew spływającą wolnym strumyczkiem z rozcięcia na czole, obiecując sobie w myślach, że następnym razem założy jednak hełm. Bardziej wyczuł niż zobaczył ruch po prawej i krótką serią niemal przeciął na pół próbującego wstać rannego grubasa. Niemiec krzyknął i ponownie upadł na zakrwawioną podłogę. Zwijając się z bólu, potrącił nogami kredens. Mebel zakołysał się mocno, po czym przewrócił się wprost na niego. Rozległ się przerażający łoskot, gdy kryształowe i porcelanowe naczynia rozbijały się o podłogę.

Korzystając z zamieszania, drugi Niemiec wychylił się zza winkla i błyskawicznie oddał trzy strzały w kierunku Polaków. Szybko jednak znowu się schował, gdy przemknęła mu tuż obok twarzy seria ostrzeliwującego się z przedpokoju Adamczyka.

Kapral wślizgnął się do pokoju i skinął Lisieckiemu lufą stena w stronę kuchni. Szeregowiec wzruszył ramionami z niezrozumieniem. Adamczyk westchnął głęboko, po czym wskazał granaty przyczepione do paska Lisieckiego. Szeregowy pokiwał głową, odłożył karabin i drżącymi rękami wyciągnął konspiracyjnej produkcji granat. Nie zdążył go jednak odbezpieczyć, gdy z kuchni wypadł jakiś przedmiot prosto pod jego nogi. Przestraszony odskoczył, zanim rozpoznał niemieckiego lugera. Jednocześnie zza ściany rozległ się głos:

– Nicht schießen. Ich ergebe, nicht schießen.^()

Słysząc to, Adamczyk wyprostował się i spokojnym krokiem przeszedł na środek pokoju. Mimo wszystko cały czas mierzył ze stena w stronę kuchni, rozglądając się uważnie dookoła.

– Wyłazić.

W drzwiach pojawił się mocno wystraszony, na oko dwudziestoletni żołnierz z podniesionymi rękami. Przerażone błękitne oczy wpatrywały się w kaprala z nadzieją.

– Lisiecki, przeszukajcie go, czy nie ma jakiejś broni, i zwiążcie.

Żołnierz szybko doskoczył do Niemca i pchnął go na ścianę. Mrucząc przekleństwa, zrewidował jeńca, wyciągając mu z kieszeni dwa zapasowe magazynki do pistoletu.

Rozglądając się uważnie, Adamczyk podszedł wolnym krokiem do siedzącego za sofą rannego powstańca i spojrzał na niego ze współczuciem zmieszanym z ulgą. Rana, choć mocno krwawiła, nie wyglądała na groźną. Nie zważając na protesty żołnierza, kapral delikatnie obejrzał brzegi rany. Na szczęście kula minęła kość o kilka milimetrów. Adamczyk przelotnie rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Nie zauważywszy niczego godnego uwagi, wybiegł z mieszkania.

Nagle tuż obok rozległ się ogłuszający jazgot szmajsera.

– Co robisz, baranie? – dobiegł Lisieckiego głośny wrzask.

Zdziwiony wychylił się, żeby zobaczyć, co się dzieje na korytarzu. Pierwsze, co mu się rzuciło w oczy, to kapral Adamczyk przyklejony do ściany i miotający przekleństwa do kogoś na zewnątrz mieszkania. Wyglądało na to, że seria z broni jakiegoś wystraszonego powstańca omal nie odstrzeliła Adamczykowi głowy, kiedy ten znienacka wypadł na klatkę schodową.

Kapral przetarł spocone czoło i jeszcze raz popatrzył na dziury po kulach. Zazgrzytał zębami i solennie sobie obiecał dłuższą rozmowę z niezdarą, który omal nie wyprawił go na tamten świat.

Dwaj inni żołnierze pod dowództwem Nowakowskiego, nie zważając na toczącą się walkę w mieszkaniach na pierwszym piętrze, zawzięcie ostrzeliwali niemieckie stanowisko na trzecim piętrze. Korzystając z tego, że udało im się przyblokować Niemców, porucznik popędzał pozostałych do szturmu na drugie piętro. Znowu rozległy się strzały i krzyki zarówno po polsku, jak i po niemiecku.

Rozgrzany poprzednią walką Wileński bez wahania wpadł do mieszkania na drugim piętrze. Pojawił się w samą porę, żeby zobaczyć, jak jakiś akowiec wraz z niemieckim sierżantem tarzają się po podłodze i okładają pięściami. Dwóch innych Niemców, podziurawionych kulami, leżało przy oknie. Obok nich umierał w milczeniu młody powstaniec z paskudną raną brzucha.

Niemiec zaczął brać zdecydowanie górę w szarpaninie, przyparł Polaka do podłogi i zaczął go dusić. Wileński zdecydowanym krokiem podszedł do walczących, przyłożył Niemcowi pistolet do skroni i nacisnął spust. Krew i kawałki mózgu chlusnęły na leżącego na podłodze powstańca.

– Jasna cholera, sierżancie – ochrypłym głosem wykrztusił uratowany, zmazując z twarzy krew.

– Wolę zwyczajne „dziękuję”, szeregowy Borek. A teraz ruszcie dupę. Walka jeszcze się nie skończyła.

Ledwie żywy żołnierz powoli podniósł się na kolana, cały czas rozmasowując obolałe gardło. Nadal czuł się tak, jakby ręce Niemca zaciskały się na jego gardle.

– Prawie mnie zadusił, sukinkot – wyjęczał – a wyglądał na taką chudzinę.

Zaintrygowany sierżant pochylił się nad trupem w nietypowym mundurze. Przewrócił zwłoki na bok i przyjrzał się emblematowi na ramieniu Niemca.

– Niech mnie. Szarotka – powiedział zaskoczony. – Możecie się czuć wyróżnieni, Borek. To prawdziwa elita, ichniejsze wojska górskie. – Sierżant przeładował pistolet, schował go do kabury i pognał dalej na klatkę.

Ciężko oddychając, Borek wstał, zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, po czym zachwiał się zamroczony. Drżącą ręką chwycił się krawędzi stołu i usiadł na krześle. Uznał, że na razie ma dość wojny. Spojrzał smętnie na swojego niedoszłego zabójcę.

– Przy moim zasranym szczęściu to pewnie jedyny taki Niemiec w Warszawie – wychrypiał cicho, w dalszym ciągu rozmasowując gardło.

Na klatce schodowej sierżant Wileński wpadł na szeregowego Ostrzyckiego, który ostrzeliwał długimi seriami ze stena górę klatki schodowej. Na szczycie schodów widać było fragment niemieckiego hełmu podziurawionego kulami. Korzystając z chwili wytchnienia, porucznik Nowakowski wpadł do drugiego mieszkania na tym piętrze. Wszędzie panował całkowity nieład. To właśnie tu trafił jeden z powstańczych pancerfaustów, zabijając niemiecką obsadę MG-42 i przy okazji demolując doszczętnie salon. Nowakowski rozejrzał się po pokoju i zwymiotował. Wszędzie walały się ludzkie szczątki. Tuż przy drzwiach leżał trup wehrmachtowca. Jakimś cudem eksplozja urwała mu pół głowy. Jedyne oko wpatrywało się oskarżycielsko w Nowakowskiego. Porucznik zacisnął zęby i pobiegł dalej. Z poddasza dobiegł go okrzyk:

– Nicht schießen, Kameraden!

– Ja ci dam, kanalio, Kameraden! – wychrypiał mściwie Ostrzycki, który był już w połowie schodów na trzecie piętro.

Jednym susem dopadł starego Niemca, kaprala, który klęczał przy szczycie schodów. Obok niego leżało bez ruchu dwóch innych żołnierzy niemieckich. Krew wąskim strumieniem ściekała na schody. Ostrzycki z rozmachu uderzył kolbą w twarz poddającego się żołnierza, który zachwiał się i z wrzaskiem poleciał na barierkę. Drewniana balustrada pękła z trzaskiem i Niemiec z przeciągłym wyciem spadł trzy piętra niżej.

– Auf Wiedersehen, Kameraden – krzyknął za nim Ostrzycki.

Ciało niemieckiego żołnierza z nieprzyjemnym mlaśnięciem uderzyło o kamienną posadzkę. Z rozbitej czaszki zaczęła wypływać krew zmieszana z kawałkami mózgu.

Zdyszany porucznik w pędzie minął miotającego przekleństwa Ostrzyckiego i wraz z sierżantem Wileńskim wpadł na poddasze. Tu też pancerfaust poczynił nieliche spustoszenie. Przy rozbitym oknie leżały zwłoki dwóch niemieckich żołnierzy oraz poskręcane szczątki karabinu maszynowego.

Pod ścianą siedział ciężko ranny niemiecki kapitan. Na widok Polaków wrzasnął coś niezrozumiałego i przyłożył pistolet do skroni.

– Nein. – Nowakowski wyciągnął rękę w uspokajającym geście.

Niemiec coś odwarknął i pociągnął za spust. Bok jego głowy eksplodował w fontannie krwi, a ciało wolno zjechało po ścianie.

I właśnie w tym momencie skończyła się mordercza walka w kamienicy. Wszędzie zrobiło się niesamowicie cicho.

Wileński, nie widząc żadnego zagrożenia, przewiesił szmajsera przez ramię.

– Zwycięstwo – wychrypiał cicho.

Nowakowski spojrzał tępo na trupa niemieckiego oficera i westchnął.

– Ta... zwycięstwo. Kapralu Adamczyk – rzucił do właśnie wchodzącego na poddasze podoficera – sprawdźcie stan plutonu. Zobaczymy, ile nas to zwycięstwo kosztowało.

Adamczyk odwrócił się bez słowa i zszedł na dół. Po drodze, jak przystało na prawdziwego podoficera, zaczął opieprzać każdego, kto mu się nawinął pod ręką: za nieregulaminowe umundurowanie, nieczyszczoną broń czy niechlujne krwawienie z ran. Szczególną radość poczuł na widok szeregowego Piaskowskiego, który zaczął się tłumaczyć z niefortunnego ostrzału.

Słysząc wrzaski kaprala, porucznik uśmiechnął się pod nosem. No cóż, każdy radził sobie ze stresem, jak umiał. Podszedł wolno do rozbitego okna i czubkiem buta przesunął na bok zwłoki niemieckiego cekaemisty. Z westchnieniem ulgi wyjął z kieszeni munduru srebrną papierośnicę i drżącymi rękami wyciągnął z niej papierosa. Z namaszczeniem włożył go do ust. Zapalił.

Wileński roześmiał się cicho na ten widok. Pamiętał, że porucznik trzy dni temu poprzysiągł sobie, że nie zapali papierosa, dopóki nie zdobędą tej kamienicy. Nie ma to jak dodatkowa motywacja. W takich chwilach jak ta dawało jeszcze się rozpoznać w poruczniku arystokratę, przedstawiciela odchodzącej w przeszłość klasy kojarzonej zazwyczaj z bankietami i pojedynkami na szable.

Nowakowski wolno palił papierosa, rozkoszując się rozsiewaną dookoła wonią tytoniu. Opierając się nonszalancko o framugę rozbitego okna, spojrzał na rozciągająca się przed nim panoramę miasta.

Nad Warszawą kłębiły się dymy. Co chwila powietrzem wstrząsały eksplozje pocisków artyleryjskich. W oddali słychać było nieustający terkot karabinów maszynowych. W całym mieście trwała zażarta walka, ale przynajmniej tu, w tym domu, Polacy odnieśli swoje drobne zwycięstwo. Nowakowski pozwolił sobie na przeciągłe westchnienie, po czym zerknął przelotnie na trupa niemieckiego oficera.

– W sumie szkoda, że sobie palnął w łeb. – Jego twarz wykrzywił grymas. – Chciałem z nim porozmawiać na temat używania naszych rannych jako tarcz strzelniczych... – Przerwał nagle, gdy powietrzem targnął straszliwy huk.

Wileński podszedł wolno do okna.

– Szwaby znowu ostrzeliwują Starówkę. – Skinął palcem w kierunku dużego słupa dymu. – Przyznam, panie poruczniku, że te ich „szafy” robią wrażenie. Już same dźwięki, które wydają z siebie, są dość przerażające, a co dopiero ich siła rażenia.

Nowakowski wyciągnął z ust papierosa i uważniej przyjrzał się skutkom dalekiej eksplozji.

– Przerażające – potwierdził zmęczonym głosem. – Z tym, że tym razem to nie była „szafa”. Nie ten dźwięk, no i tamte walą seriami. To coś nowego, większego – ponownie zaciągnął się dymem – i jak znam życie i szwabów, coś znacznie bardziej złowieszczego^() – dokończył filozoficznie.

Nie wiedział jeszcze, jak przewrotnie prorocze okażą się jego słowa.

------------------------------------------------------------------------

^() Niem.: Nie strzelać. Poddaję się, nie strzelać. (Wszystkie przypisy pochodzą od autora.)

^() W tym dniu Niemcy rozpoczęli ostrzał Starówki z eksperymentalnego samobieżnego moździerza rakietowego Sturmtiger (kal. 380mm).Agata zatrzymała się na moment, gdy pył zaczął mocniej sypać się jej na głowę. Kanonada na powierzchni wzmagała się. Już ponad dwa tygodnie trwały walki w mieście i nie było widać końca tego szaleństwa. Tu, na dole, w warszawskich kanałach, eksplozje niemieckich pocisków i bomb zdawały się przytłumione i odległe, a przez to zwodniczo mniej zabójcze.

Przyglądając się uważnie sufitowi tunelu, odruchowo wyprostowywała fałdy na spódniczce. Miała siedemnaście lat i z dumą służyła w powstańczym zgrupowaniu rotmistrza Bończy^(). Była smukłą, długonogą blondynką, za którą oglądali się chłopcy z całej kompanii. Mimo fatalnych czasów, w których przyszło jej żyć, na drobnej twarzy ciągle promieniała radość życia. Szczególnie teraz, gdy po pięciu latach życia pod niemieckim butem nadchodził czas rewanżu.

Wszystkie jej rówieśniczki pracowały jako sanitariuszki, tylko nie ona. Ku jej rozpaczy okazało się bowiem, że nie mogła znieść widoku krwi obficie lejącej się z ran. Ilekroć przychodziło jej bandażować któregoś z żołnierzy, mdlała lub wymiotowała. Wreszcie porucznik Andrzej Dembowski ulitował się nad nią i namówił do zmiany zajęcia. Oczywiście, nie mogła w tej sytuacji walczyć, więc z radością podjęła się funkcji łączniczki. Dzięki zwinnej i szczupłej sylwetce mogła przedzierać się przez rumowiska czy kanały znacznie łatwiej niż inni żołnierze.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

------------------------------------------------------------------------

^() ostać autentyczna – rtm. Franciszek Sobecki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: