Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obserwator - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
19 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Obserwator - ebook

Wie o tobie wszystko.

Śledzi każdy twój ruch w sieci.

Jeśli staniesz się jego ofiarą, dowiesz się, gdy będzie za późno.

 

Ponury thriller psychologiczny, wciągający i bardzo na czasie.

 

Widzi wszystko, co robisz, wie, co oglądasz i co kupujesz.

Zna twoich przyjaciół i wrogów.

Czyta każdy wpis w sieci, ogląda każde opublikowane zdjęcie.

Wie o twoich sekretach, słabościach i lękach.

Hejterzy, którzy żyją online, czasem opuszczają wirtualny świat…

Młoda dziennikarka Sophie Fortune znika w tajemniczych okolicznościach. Policja bardzo szybko rezygnuje z poszukiwań. Dziewczyna miała za sobą próby samobójcze, a tym razem zostawiła wiadomość: TO SIĘ MUSI SKOŃCZYĆ. DZIŚ JUŻ KONIEC.

Zrozpaczony ojciec dziewczyny – choć przed laty, pochłonięty pracą w Dubaju, stracił kontakt z córką – nie chce uwierzyć w jej samobójstwo. Na własną rękę rozpoczyna śledztwo i szybko odkrywa kilka niepokojących faktów.

Zanim Sophie zniknęła, przygotowywała dziennikarską prowokację dla brukowca, w którym pracowała. W tym samym czasie dziewczyna była wielokrotnie atakowana na swoim blogu przez osobę podpisaną jako Starry Ubado. Ktoś składał na nią donosy i nasyłał policję. Została napadnięta na ulicy przez tajemniczego napastnika. Cały czas żyła w strachu przed bezwzględnym internetowym trollem, który wiedział o niej o wiele za dużo. A to dopiero początek koszmaru, jaki ktoś dla niej przygotował.

Ten thriller przeraża! Od tej pory kilka razy zastanowisz się, nim wrzucisz do sieci zdjęcie lub wpis.

D.B. Thorne od piętnastu lat żyje z pisania. Zaczynał od branży reklamowej, następnie tworzył dla telewizji i współpracował z wieloma komikami, między innymi z Jimmym Carrem, Alanem Carrem, Davidem Mitchellem oraz Bobem Mortimerem. W Wielkiej Brytanii jest uważany za „osobowość internetową” – wykorzystując sieć, obnaża biurokrację, luki w systemach bezpieczeństwa, pretensjonalizm i brak poczucia humoru przeróżnych osób, w tym celebrytów.

Obserwator to jego czwarta powieść.

 

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-265-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Fortune spojrzał na mężczyznę odpowiedzialnego za poszukiwania jego zaginionej córki z konsternacją, jaką z reguły rezerwował dla porażająco nieudolnych kandydatów, z którymi odbywał rozmowy o pracę. Czy naprawdę ten człowiek zajmuje się odtwarzaniem chronologii zdarzeń poprzedzających jej zniknięcie? To on ma podążać za tropami i zbierać dane? Był gruby i niechlujny, wyglądał jak ktoś, kto nagle obudził się ze świadomością, że odtąd sam musi prać i prasować. Czyli, domyślał się Fortune, niedawno zakończyło się jego nieudane małżeństwo i teraz żywi się daniami na wynos.

Patrzył na mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu w pokoju przesłuchań i czuł narastającą panikę. Zamrugał i odezwał się:

– Słucham?

– Ograniczyliśmy poszukiwania – powiedział Marsh. Miał małe oczka, którymi patrzył wszędzie, tylko nie na Fortune’a. – Nie mieliśmy wyjścia.

– Ale ona wciąż się nie odnalazła.

Marsh pokiwał głową.

– Wiem. Przykro mi. Tyle że minęło kilka tygodni, a wciąż nie znaleźliśmy… – urwał. Ciała, pomyślał Fortune, chciałeś powiedzieć: ciała, ale zabrakło ci odwagi. Marsh zakasłał. – Nie zamykamy śledztwa. Po prostu… zmieniamy jego charakter.

– Zmieniacie charakter… – powtórzył Fortune. – Co to w ogóle znaczy? – Brzmiało to jak jedna z tych pustych fraz, którymi szasta młody personel w jego biurze: podnosić poprzeczkę, luzować krawat, poszerzać krąg zainteresowanych. Ładne słowa i nic poza tym. Bez sensu.

– Panie Fortune – odezwał się Marsh. – To zrozumiałe, że jest pan zdenerwowany…

– Oczywiście, że zrozumiałe. Przecież chodzi o moją córkę. Zniknęła, a wy nie macie nic: ani tropów, ani pomysłów. Jakby zapadła się pod ziemię. A teraz co? Poddajecie się? – Próbował, ale nie zdołał ukryć desperacji w głosie.

– Nie poddajemy się. Zmienia…

– Zmieniacie charakter śledztwa. Tak, słyszałem. Nadal jednak nie wiem, co to znaczy.

– To znaczy… – Marsh westchnął. – Panie Fortune, naprawdę staramy się odnaleźć pańską córkę.

– Jakoś słabo wam to wychodzi.

– Pracujemy z taką intensywnością, na jaką pozwalają nam środki, którymi dysponujemy.

– Na jak wiele tych waszych „środków” zasługuje zaginiona dziewczyna? Dziesięciu policjantów? Czterech? Jednego? Jak ważne jest dla was jej życie?

Marsh wyprostował plecy i rozmasował nasadę nosa. Miał rzadkie siwe włosy. Nie, pomyślał Fortune, niemożliwe, żeby to on był odpowiedzialny za poszukiwania. Moja córka zasługuje na kogoś lepszego.

– Panie Fortune, zrobiliśmy, co było w naszej mocy. Utworzyliśmy grupę zajmującą się sprawą zaginięcia, założyliśmy centrum koordynacyjne, przesłuchaliśmy wszystkich: znajomych, kolegów, koleżanki, byłych chłopaków. Zwróciliśmy się o pomoc do mediów. Przejrzeliśmy nagrania z monitoringów. – Uniósł ramiona. – I nic. Na tym etapie niewiele więcej możemy zrobić. Bez… – Znów chciał to powiedzieć: bez ciała. Ciała mojego jedynego dziecka, pomyślał Fortune. Mojej córeczki Sophie.

– Nie możecie zarzucić poszukiwań.

– Nie zarzucamy. Ograniczamy. Nie mamy wyjścia.

– Ilu ludzi zajmuje się tą sprawą? Ilu się nią teraz zajmuje?

Marsh sięgnął po długopis, żeby skupić na czymś wzrok, byle nie patrzeć na Fortune’a.

– W tej chwili, panie Fortune, śledztwo kontynuuje jeden z naszych funkcjonariuszy. Powtarzam: nie zostało zakończone, a jedynie ograniczone.

– Jedna osoba. Jeden funkcjonariusz. – Fortune przymknął oczy. Przyleciał z daleka. Specjalnie wziął urlop. – Co może zdziałać jeden policjant? Moja córka przebywa nie wiadomo gdzie i potrzebuje pomocy. – Usłyszał błagalny ton we własnym głosie. Mój Boże, pomyślał, przemawia przeze mnie desperacja.

– Panie Fortune, jak pan sądzi, co stało się z pańską córką?

– Przecież po to tu jestem: żeby dowiedzieć się tego od was.

– No dobrze, ale kiedy usłyszał pan, że zaginęła, to jaka była pana pierwsza myśl?

Fortune pokręcił głową.

– Nie wiem. Że… nie wiem.

– Że co?

Fortune wzruszył ramionami i podjął próbę opanowania nerwów.

– Że wyjechała na wakacje. Uciekła z nowym chłopakiem. Nie wiem. To mogło być cokolwiek.

Marsh pokiwał głową i odchylił się na krześle. Siedzieli w milczeniu naprzeciw siebie. Fortune słyszał buczenie i terkot klimatyzatora – urządzenie dzieliły lata świetlne od nowoczesnej i cichej klimatyzacji w jego biurze w Dubaju.

Rozległo się pukanie do drzwi. Weszła młoda kobieta, przyniosła dwa kubki kawy i postawiła je na stole. Marsh podziękował skinieniem głowy. Kiedy wyszła, zamykając drzwi z cichym stuknięciem, sięgnął po jeden ze styropianowych kubeczków, upił łyk, skrzywił się i ostrożnie odstawił kubek.

– Ile razy pańska córka podejmowała próby samobójcze?

Ach, oto i jest. Pytanie, którego Fortune się spodziewał i z którym nie chciał się mierzyć. Przypomniał sobie szpitalne korytarze, twarde krzesła, żonę u boku, stukanie jej obcasów na linoleum. Niespieszne tykanie wiszącego na ścianie zegara. Niejednego zegara. W niejednym szpitalu.

– Nie – powiedział. – Nie.

– Nie możemy wykluczyć żadnej ewentualności – odparł Marsh. – A biorąc pod uwagę przeszłość pańskiej córki…

Szkoda, pomyślał Fortune, że Marsh boi się kończyć zdania i nie potrafi powiedzieć, jak jest naprawdę. Że Sophie należała do osób burzliwie przeżywających wiek dojrzewania; że jako kilkunastolatka, a nawet jeszcze jako dwudziestoparolatka, była kapryśna, nerwowa, przygnębiona, gniewna. Zagubiona.

– Przed zniknięciem czuła się lepiej. Dużo lepiej. Była zupełnie inną osobą.

Przestała targać się na własne życie. Wcześniej łykała prochy, współlokatorzy znajdowali ją po powrocie z nocnej zmiany w barze i wzywali karetkę. Potem trzeba było przy niej czuwać. Były przeprosiny, były łzy. Ale poprawiło jej się, powoli zaczęła układać sobie życie – tak przynajmniej Fortune sądził.

Marsh westchnął i otworzył akta, które przyniósł ze sobą i położył na stole. Cienka beżowa teczka. Jeśli to wszystko, pomyślał Fortune, jeśli w tym zawiera się cały wynik śledztwa, to się nie napracowali. Marsh wyjął koszulkę na dokumenty i położył ją przed Fortune’em.

– Znaleźliśmy coś takiego – powiedział.

Kartka A4 pokryta była bazgrołami czarnym długopisem, rozmieszczonymi bez ładu i składu. Kilkukrotnie podkreślone: „To się musi skończyć”. „Dziś już koniec” napisane wiele razy w tym samym miejscu, grubymi, świecącymi tuszem literami, aż do przedarcia papieru. „Nie mogę już. Nie mogę już. Nie mogę już”. A na samym dole, starannie wykaligrafowane wielkimi literami: „DLACZEGO MUSZĘ TO ZNOSIĆ?”.

Fortune przyjrzał się zawijasom przy „g” i „j” oraz swobodnej kresce, jakby ten, kto to pisał, chciał powiedzieć: „Do diabła z wami wszystkimi”. Bez wątpienia to charakter pisma Sophie.

– Co to jest? – spytał.

– Znaleźliśmy na biurku pańskiej córki – odparł Marsh. – Przykro mi.

Fortune raz jeszcze przyjrzał się kartce. Niemożliwe, przecież to niczego nie dowodzi.

– To nic nie znaczy – stwierdził.

– Być może nie. Ale biorąc pod uwagę przeszłość… – Znowu to zrobił. Znowu zawiesił zdanie. Po czym sięgnął po kubek i napił się kawy, patrząc wszędzie, tylko nie na Fortune’a.

– To nie jest list pożegnalny – powiedział Fortune.

– Panie Fortune, w przeszłości pańska córka próbowała się zabić. Teraz zniknęła i nikt nie wie, co się z nią stało. Nie odnaleźliśmy ciała. Nie miała wrogów. Prowadziła… niekonwencjonalny styl życia. Czytałem wpisy na jej blogu. Jesteśmy w Londynie, a ten potrafi działać na ludzi, zwłaszcza młodych. Nietrudno poczuć się samotnie w wielkim mieście.

Ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Do środka wsunął głowę młody policjant i ruchem brody wezwał Marsha. Marsh odsunął krzesło, rzucił: „Przepraszam na chwilę” i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

Fortune popatrzył na kartkę zapisaną pismem Sophie i spróbował wyobrazić sobie twarz córki. Kiedy widział ją po raz ostatni? Przed wieloma miesiącami. Z trudem ją sobie przypominał, lepiej pamiętał ją z czasów, kiedy była dzieckiem. Była piękną dziewczynką – to na pewno. Podrzucał ją i łapał, a jej pełne zachwytu oczy lśniły w słońcu. Śmiech. Jego córka. Zanim ją stracił. Zanim coś mrocznego i obcego, czego Fortune nigdy nie potrafił zrozumieć, pozbawiło ją radości. Zanim odpuściła go sobie. Albo on odpuścił ją.

Przymknął oczy i spróbował przyjąć wygodniejszą pozycję. Miał wrażenie, że od kilkunastu godzin jedynie przemyka od jednego klimatyzowanego pomieszczenia do drugiego, uczestniczy w onirycznej podróży, niemającej nic wspólnego z prawdziwym, żyjącym światem. Siedząc w chłodnej kabinie firmowego mercedesa, patrzył, jak za oknem przesuwał się piaszczysty krajobraz dubajskich przedmieść. Czytał gazetę w poczekalni na lotnisku; panowała w niej idealna temperatura. Potem samolot, Heathrow i kolejny mercedes, starszy model niż firmowa maszyna, którą przemieszczał się po Dubaju, ale też wyposażona w klimatyzację. Następnie hotel i komenda na zapuszczonych peryferiach Londynu – gdzie wiatr rozwiewa stosy kartonów i styropianu – a w niej brudnozielony pokój przesłuchań. Fortune był zmęczony i nie miał najmniejszej ochoty brać udziału w tym, co tu się odbywało. Wolał, by był to tylko sen.

Marsh wrócił, przeprosił i ponownie usiadł. Fortune przyglądał mu się beznamiętnym wzrokiem. Marsh wziął głęboki oddech.

– Panie Fortune – zaczął. – Jest mi przykro, naprawdę. Nie chcę, żeby myślał pan, że sprawa zaginięcia pańskiej córki została zamknięta. Ale jeśli mam być szczery, to chyba obaj wiemy, że pańska córka była niezrównoważona i brzmiącym najprawdopodobniej wytłumaczeniem jej zniknięcia jest to, że odebrała sobie życie.

Fortune musiał przyznać Marshowi jedno: tym razem facet dokończył zdanie, mimo że na pewno nie było to dla niego łatwe.

– Czyli co? To koniec?

– Nie, panie Fortune, to jeszcze nie koniec. Ale zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Jeżeli dowiemy się czegoś nowego, wtedy oczywiście przesuniemy do tej sprawy dodatkowe środki. Na razie jednak wyczerpaliśmy wszystkie możliwości. Poza tym mamy też inne sprawy. Mnóstwo spraw.

Fortune siedział przez chwilę w milczeniu, dopóki nie zorientował się, że z punktu widzenia Marsha spotkanie dobiegło końca. Pokonał ponad trzy tysiące kilometrów i wziął urlop tylko po to, by usłyszeć, że odbył tę podróż na darmo, zaś jego córka wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest martwa. Wstał.

– Kto jest pańskim przełożonym?

Marsh pokręcił głową.

– To nic nie da.

– Tak być nie może… Nie możecie tego tak zostawić. Jeden funkcjonariusz? To nie w porządku. Chodzi o moją córkę. – Puste słowa, marne. Zrobiło mu się wstyd.

– Przykro mi – powiedział Marsh.

– Wątpię – odparł Fortune. – Myślę, że ma pan to gdzieś.

Marsh zerknął na zegarek.

– Obawiam się, że musimy kończyć.

Budżetówka, pomyślał Fortune. Dokładnie taka, jak ją malują. Małpy u steru, ślepy prowadzi kulawego, obłąkani kierują zakładem dla umysłowo chorych. Skończyły mu się metafory. Potrząsnął głową. Nikt nie szuka jego córki. Zupełnie nikt.

Marsh zabrał teczkę ze stołu, przeszedł obok Fortune’a i otworzył drzwi.

– Przykro mi – powtórzył, a Fortune’a znów ogarnęła panika, tak jakby opuszczając to pomieszczenie, tracił wszelkie szanse na odnalezienie Sophie. W końcu wstał i podszedł do drzwi. Sam powinien jej poszukać. Powinien być tu dla niej. To nie wina tego policjanta, tylko moja, pomyślał. Wyłącznie moja.

Wyminął Marsha, nawet na niego nie patrząc. Zrobił to nie po to, by wyrazić pogardę dla funkcjonariusza, lecz aby tamten nie dostrzegł wstydu i poczucia winy w jego spojrzeniu.

Pachniało już wiosną, choć nadal było zimno. Fortune poczuł typowe dla każdego ekspatrianta przelotne niedowierzanie w to, że w ogóle można tu mieszkać, w tym kraju niszczejącej infrastruktury, zanikających wartości i pogody powodującej butwienie duszy. Rozejrzał się za taksówką, ale kierowcy taryf niechętnie zapuszczali się na odległe wschodnie peryferie stolicy.

Zapalił papierosa, osłaniając dłonią płomień zapalniczki, i się zaciągnął. Czekał, aż nikotyna zrobi swoje. Zakasłał, spróbował się opanować, ale rozkaszlał się jeszcze bardziej. Kolejna rzecz: w Dubaju możesz palić, gdzie chcesz, tutaj – nie. Stał na chodniku i ćmił, przyglądając się mijającym go imigrantom, tak jakby te ulice nie należały już do niego, lecz do nich. Mężczyzna o kulach i z twarzą pokrytą tatuażami poprosił go o drobne na hostel. Fortune wsunął dłoń do kieszeni i przypomniał sobie, że ostatnie funty wydał na kawę na lotnisku.

– Przykro mi – powiedział. – Nie mam.

Jakiś rowerzysta wyprzedził auto i okrutnie przy tym zwymyślał kierowcę. Właściciel sklepu spożywczego – o rysach, które świadczyły, że pochodził z Bliskiego Wschodu – wyszedł przed budynek i stał z założonymi rękami, z dumą stawiając czoło światu. Młoda kobieta pchała przed sobą wózek z dzieckiem, klnąc do kogoś, z kim rozmawiała przez telefon. W końcu pojawiła się taksówka. Fortune wsiadł i podał taryfiarzowi nazwę luksusowego, pięciogwiazdkowego hotelu, przybytku, w którym ludzie rozumieją zasady.2

Od kiedy to wynajęcie mieszkania, w którym: po pierwsze, ogrzewanie jest, ale nie działa, po drugie, brak oświetlenia przed wejściem do budynku, przez co wieczorem człowiek ryzykuje, że się przewróci i połamie sobie coś ważnego (na przykład iPhone’a), kosztuje tysiąc funtów miesięcznie?

Zadzwoniłam do Sama i zapytałam go o to. Stwierdził, że zajmie się tym i że wpisał sobie na listę. Zapytałam, jak długa jest ta jego lista. Odpowiedział słowami: „Jak długie jest moje co?”, i śmiechem. Tak to właśnie wygląda.

Potem dodał – i muszę przyznać, że wciąż o tym myślę – że były na mnie skargi.

– Jakie skargi?

– Na hałas.

– Jaki hałas?

Westchnął, jakby słyszał to już setki razy. Ale mówiłam serio: nie hałasowałam, absolutnie nie. Bądźmy szczerzy: nie mam tylu znajomych, żeby zapraszać ich do siebie i robić z nimi harmider.

– Chodzi o muzykę – odparł Sam. – Głośną muzykę, przez całą noc. Było parę zgłoszeń.

– Nie hałasowałam.

– Nie no, jasne. Ale mimo wszystko postaraj się robić to, co robisz, wiesz… trochę ciszej.

– Przecież mówię, że nie hałasowałam, a już na pewno nie w nocy. Kto się poskarżył?

– Nie mam pojęcia. Dostałem tylko wiadomość na telefon.

– Nie hałasowałam – powtórzyłam. Co miałam powiedzieć? Nie było sensu się spierać. Sam najwyraźniej wiedział swoje i już. – Z innej beczki: w mieszkaniu jest zimno. Czy możesz naprawić ogrzewanie?

– Wiesz co? – odparł Sam. – Ty będziesz się zachowywała ciszej, a ja przesunę cię na pierwsze miejsce na liście. Umowa stoi?

Nawet nie udawał, że bierze pod uwagę ewentualność, że jednak mówię prawdę. Mimo że płaciłam mu tysiąc funtów miesięcznie za możliwość mieszkania w zimnej, ciemnej norze. Chcecie wiedzieć, co mu odpowiedziałam?

– Okej.

No, ale szczerze mówiąc, akurat wtedy nie miałam czasu na kłótnię, ponieważ stałam przed barem o nazwie Mingles i z nadzieją wypatrywałam pewnej młodej damy, która umówiła się ze mną na spotkanie. Wiedziałam, że jeśli przyjdzie i jeżeli to, co powie, okaże się prawdą, moja kariera dziennikarska ruszy z miejsca. Gdyby tak się stało, mogłabym się przenieść do innego mieszkania, takiego z ogrzewaniem, działającym oświetleniem i może nawet z nowym telewizorem.

Młoda dama – tak ją nazywam, pełna anonimowość – opisała mi swój wygląd i rzeczywiście nie miałam trudności z wypatrzeniem jej. Powiedziała, że jest wysoka i dość ładna, i niewiele się pomyliła, z tą delikatną różnicą, że okazała się bardzo wysoka i olśniewająco piękna. A także, co było widać na pierwszy rzut oka, ewidentnie niepełnoletnia, mniej więcej piętnastoletnia, co wszakże nie przeszkodziło barmanowi w sprzedaniu jej piwa. Niewykluczone, że po prostu z miejsca zadurzył się w niej, bo wyglądała naprawdę zjawiskowo. Siedziała na stołku przy barze, nogami prawie sięgała do podłogi.

Spytałam, czy jest osobą, z którą się umówiłam, a kiedy odparła, że owszem, powiedziałam, że wobec tego sorry, ale nie możemy tu rozmawiać. Jesteś niepełnoletnia i pijesz alkohol. Musimy zadbać, aby wszystko, absolutnie wszystko, odbyło się zgodnie z literą prawa. Przewróciła oczami i westchnęła, jak to nastolatka. Oby tylko nie utrudniała.

Pozwólcie, że skrócę jej historię do najważniejszego: dziewczyna ma piętnaście lat, a pewien telewizyjny celebryta – mając pełną świadomość co do jej wieku – przespał się z nią i podał jej narkotyki. Jestem dziennikarką. I mam tu temat. Nie mogę wypuścić tej młodej damy z rąk, dopóki news nie trafi do mediów.

– Postawić ci kawę? – spytałam.

– Jeszcze nie skończyłam piwa.

– Daj spokój – powiedziałam. – Nie komplikuj. Proszę.

Kolejna przewrotka oczami i superdługie westchnienie, ale w końcu wypowiedziała upragnione: „Okej”. Uwielbiam nastolatki. Próbują od wszystkiego się wymigać, ale najlepsze z nich nie mają nic przeciwko byciu przyłapanym na gorącym uczynku. Zsunęła się ze stołka gładko jak woda, która wypływa ze szklanki, i spojrzała na mnie z góry, a nie jestem niska.

– Na pewno chcesz to zrobić? – zapytałam.

– Na pewno – odparła. – Zasłużył sobie.

Zgodziłam się z nią w całej rozciągłości.3

Fortune złapał taksówkę na stacji. Kiedy dotarł na miejsce, zapłacił kierowcy i wysiadł. Zdążył zapomnieć, ile drzew rosło tu, gdzie mieszkał przez tyle lat, zanim zamienił liście i trawę na piasek pustyni i wieżowce. Zastanowił się, czy jest takie miejsce, które dziś mógł nazwać domem, i odpowiedział sobie krótko: na pewno nie Dubaj. I na pewno nie tu – już nie. Minęło zbyt wiele czasu.

Pchnął drewnianą furtkę w wiejskim stylu, zamknął ją za sobą i ruszył w stronę budynku. Żwir, którym wysypany był podjazd, chrzęścił pod jego stopami. Dawniej powitałoby go szczekanie stukniętego springer-spaniela wabiącego się Peter, nazwanego tak przez Sophie. Peter. Nietypowe imię dla psa, ale też psiak nie należał do zwyczajnych. W końcu jednak trzeba było go uśpić, a że nikt się nie kwapił, zajął się tym Fortune. Zapamiętał to.

Zadzwonił do drzwi i wsłuchał się w świergot ptaków i szum odległej autostrady. Essex, miasto-sypialnia, przedmieście, idylla. Sielanka jak w Żonach ze Stepford, samozadowolenie zwycięzców zza korporacyjnych biurek, bezpiecznie, zielono, przy głównych ulicach butiki i drogie winiarnie. Nigdy nie przepadał za tym miejscem: powierzchownym i sztucznym. Równie nierzeczywistym jak Dubaj. Usłyszał ruch w domu i przez szybkę ze zmąconego szkła zobaczył, że ktoś się zbliża. Po chwili drzwi się uchyliły i pojawiła się w nich Jean.

Wyglądała pięknie, kiedy tak mrugała pod światło, i Fortune’a aż ścisnęło w żołądku, poczuł gwałtowną eksplozję smutku i żalu. Jean spojrzała na niego obojętnie.

– Cześć – odezwała się.

Fortune miał ochotę powiedzieć jej, że wygląda cudownie, zupełnie jak w dniu, kiedy się poznali – tak powiedziałby mężczyzna wciąż zakochany w swojej żonie, niezależnie od tego, jak wiele lat razem przeżyli – ale nabrał tylko powietrza, wiedząc doskonale, że nie ma odwagi tego zrobić.

– Cześć – odparł. – Przepraszam. Zapomniałem kluczy.

Jean pokiwała głową, ale nie patrzyła na niego, tylko gdzieś obok.

– Wejdź – powiedziała, jakby zwracała się do kogoś stojącego za jego plecami, choć oczywiście był sam.

– Świetnie wyglądasz – bąknął Fortune, ale żona zdążyła się już odwrócić i przejść kilka kroków ciemnym korytarzem. Zatrzymała się.

– Słucham?

– Nic takiego – odparł.

– Wydawało mi się, że coś mówiłeś.

– Nie.

Poszedł za nią do kuchni, po drodze stawiając walizkę przy schodach, tak jakby przyjechał do pensjonatu, a nie do własnego domu, w którym w innym życiu próbował stworzyć rodzinę.

Usiedli naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, przy dwóch kubkach herbaty i tykającym zegarze ściennym. Fortune przyglądał się żonie. Wydawała się zmęczona i zobojętniała, jak gdyby połowa jej „ja” zamieszkiwała jakieś inne, nieznane miejsce.

– Byłem na policji – powtórzył informację, którą wcześniej przekazał jej przez telefon.

– U tego policjanta, jak mu tam? Marsha?

– Powiedział, że ograniczają poszukiwania.

Jean ujęła swój kubek obiema dłońmi i odruchowo pokiwała głową.

– Uważają, że się zabiła.

– A ty? Jak myślisz?

Jean zamilkła i zamknęła oczy, a kiedy po dłuższej chwili je otworzyła, zobaczył w nich łzy.

– Chciałabym móc powiedzieć, że w to nie wierzę.

Fortune pomyślał o tym, jak wytrwale żona wspierała Sophie. Znosiła jej gniew, wybaczała zniewagi, pokazywała siłę, gdy Sophie się załamywała. Wierzyła w córkę. Wierzyła w nią znacznie mocniej niż Fortune.

– Nie wiemy tego na pewno – odparł. – W każdej chwili może zapukać do drzwi.

Jean westchnęła i powoli pokręciła głową. Nadal nie patrzyła na męża, a gdy się znów odezwała, zabrzmiało to tak, jakby mówiła do siebie.

– „No cześć, chyba za mną nie tęskniliście, co? Wyjechałam na wakacje, tylko zapomniałam powiedzieć. No nie wierzę, żeście się tak bardzo martwili”. – Dopiero teraz na niego spojrzała. – Wiesz, ile razy to sobie powtarzałam? Setki. Ale jej tu nie ma, odeszła i nie przytrafiło się jej nic dobrego. Nic.

– Jean – zaczął Fortune. – Jest za wcześnie, żeby…

– Nie jest za wcześnie – odpowiedziała powoli i wyraźnie. – Jest za późno. O wiele za późno.

– Nie możesz się poddać.

Roześmiała się, a w jej śmiechu nie było nawet cienia ciepła i humoru.

– Nie mogę co?

Fortune wiedział, jak to się skończy. Wiedział też, że nie jest w stanie temu zapobiec.

– Nie możesz się poddać.

Żona ostrożnie postawiła kubek na stole.

– Jakie masz moralne prawo mówić mi coś takiego? Poddawanie się to przecież twoja działka.

– Jean…

– Nie podoba ci się, że policja rezygnuje z szukania Sophie? Przejrzyj się w cholernym lustrze.

Nie odpowiedział i przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Wyraźnie czuł bicie swojego serca i żałował, że nie ma pojęcia, co powinien teraz powiedzieć i jak zasypać przepaść, która otworzyła się między nimi. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że dzieli ich zbyt wiele lat i ocean rozczarowań.

– Kiedy ostatnio z nią rozmawiałeś? – spytała Jean.

– Z Sophie? Mniej więcej przed miesiącem.

Wcześniej, dużo wcześniej, ale nie mógł tego powiedzieć. Trzy albo cztery miesiące bez rozmowy z własną córką. Czy to normalne? Na pewno nie.

– Jak się ostatnio czuła? – spytał.

Jean upiła herbatę, zamykając oczy, żeby para z gorącego napoju nie dostała jej się do oczu.

– Źle. Zachowywała się niezbornie, paranoicznie. Powiedziałam… – przerwała i przystawiła brzeg kubka do zaciśniętych ust. – Powiedziałam jej, że nie mogę już tego znieść. Że sama musi sobie poradzić. – Nie odrywała kubka od ust, jakby czerpała pociechę z tego gestu. Teraz powinienem wyciągnąć rękę i dotknąć jej dłoni, pomyślał Fortune. Pocieszyć ją. Nie zrobił tego jednak, nawet się do tego nie zbliżył.

– Dopiero zaczynała na swoim. Było wiadomo, że w nowym mieście będzie jej ciężko.

– Nie było mnie przy niej.

– Nie jest dzieckiem.

– Potrzebowała pomocy.

Fortune nie odpowiedział. Ileż to razy mówił żonie, żeby się nie wtrącała, żeby odpuściła i pozwoliła, by Sophie uczyła się na własnych błędach. Czy chciał w ten sposób po raz kolejny powiedzieć, że powinni ją sobie odpuścić?

– Nie miej do siebie pretensji – odezwał się słowami tak wytartymi i wyświechtanymi, że nawet ich nie zarejestrowała; nie zdołały pokonać dzielącego ich dystansu.

Fortune usłyszał miauczenie kota. Spojrzał na zwierzę, które przemknęło mu między nogami, i spróbował sobie przypomnieć, jak się ono wabi, ale na próżno. Jean wstała i podeszła do lodówki. Wyjęła mleko. Stała tak z butelką w ręku, jakby zapomniała, co miała zrobić, unieruchomiona przez wezbraną falę smutku i poczucia winy. Fortune poczuł, że na widok żony i na myśl o córce – która najprawdopodobniej nie żyje; na pewno nie żyje, bo przecież oboje z Jean zachowują się tak, jakby była już martwa – coś ściska go w gardle.

Wstał od stołu i podszedł do żony, ale zanim zdążył się do niej zbliżyć, ona się odwróciła i powiedziała:

– Proszę cię, nie dotykaj mnie.

W domu było wiele zdjęć Jean i Sophie, ale na mało którym widniała podobizna Fortune’a. Zawsze uśmiechnięte, harmonię ich oczu wzmacniało podobieństwo wyrazów twarzy. Sophie była ich jedynym dzieckiem, to na nią Jean przelała miłość i poświęcenie w ilości, która wydawała się Fortune’owi nieskończona. Sięgnął po jedną z fotografii: Jean i Sophie na wakacjach, w tle ruiny, rzymskie albo może greckie. Nie pojechał z nimi, pewnie był w pracy. Przegapił wiele wyjazdów, kolacji, okazji do zbliżenia, zasypania przepaści, okazania wsparcia i uczuć. Zastanawiał się, dlaczego było to dla niego takie trudne, wręcz niemożliwe. Zawsze łatwiej mu było zostać w biurze, niż zaangażować się w trud wychowywania dziecka. Teraz już było za późno.

Jean poszła na górę, żeby się położyć, Fortune zaś postanowił udać się do garażu i sprawdzić, czy znajdzie tam jakieś ślady, że kiedyś tu mieszkał i że kiedyś nazywał to miejsce domem. Nie wyprowadził się przecież oficjalnie, po prostu od roku przebywał w Dubaju. Rozglądając się za kluczami do garażu, poczuł niezadowolenie. Dom. Zapłacił za niego. Zapracował na niego. Gdzie te klucze?

W kącie garażu nadal stały jego kije do golfa w czarno-białej skórzanej torbie z logo Titleist, pełny zestaw, wszystkie te irony, woodsy, wedge i puttery. Kiedy je kupił, skłamał Jean w kwestii ceny, nie zamierzał jej informować, ile naprawdę kosztowały. Wysunął torbę i przyjrzał się kijom. Wyjął siódemkę iron i zważył go w dłoni. Wyobraził sobie, że uderza piłeczkę i posyła ją na fairway. Piłeczka opuszcza kołek i podkręcona ląduje tuż przed greenem. Przeciwnik wydaje jęk zawodu. Niezły strzał, przyznaje niechętnie. Potem drinki w klubie i gratulacje. Sześćdziesiąt osiem punktów na koncie.

– Nie pójdziesz. – Głos Jean za plecami.

Odwrócił się z kijem w dłoni.

– Co?

– Nie pójdziesz grać w golfa.

– Nie, nie. Chciałem tylko zobaczyć, czy… nadal tu są. – Jean, golfowa wdowa. Kiedyś się z tego śmiali. Krótko.

– Są. Ale będziesz musiał je zabrać.

Zmarszczył czoło.

– Dokąd?

Pokręciła głową.

– Nie wiem. – Zrobiła krok do tyłu, jakby się bała, że Fortune rzuci się na nią z kijem. – Chcę, żebyś się wyprowadził. Na dobre.

– Słucham?

– Odejdź – odparła. – Po prostu… odejdź.

Fortune pomyślał o wspólnych początkach, o czasach, w których wydawało się, że spotkanie było im pisane, że czuwa nad nimi szczęśliwa gwiazda. Tymczasem teraz Jean stała do niego bokiem, tak jakby patrzenie mu prosto w oczy napawało ją odrazą. Tak jakby jego obecność odczuwała jako zniewagę. Ścisnął mocniej kij, jak gdyby chciał się obronić nim przed bijącym od niej wstrętem. Jak do tego doszło?

Wtedy nagle i z nieoczekiwanym smutkiem uświadomił sobie, że zniknięcie córki nie mogło przecież zbliżyć ich do siebie, a jedynie ostatecznie oddalić jedno od drugiego. Nie zostało nic, żadne spoiwo, żaden powód, by dłużej zachowywać pozory małżeństwa. To koniec.

– Dokąd mam pójść? – zapytał.

– Nie wiem – odparła żona. – Nie wiem, co zrobisz. Nic o tobie nie wiem. Idź, dokąd chcesz. Bylebyś nie został tutaj.

– Kto się tobą zajmie?

Śmiech, znów ten sam, pozbawiony wesołości i ciepła.

– Dam sobie radę.

– Chcę pomóc.

– Nie możesz.

– Mogę spróbować.

– Nie rób tego.

Fortune spojrzał na dom, na który zapracował i za który zapłacił.

– Chcę zobaczyć jej pokój.

Jean westchnęła i odwróciła się do niego plecami. Fortune poszedł za nią do domu, żeby się pożegnać.

Spędził w tym pokoju zdecydowanie zbyt mało czasu, mimo że należał do jego córki przez niemal całe jej życie. Wracał do domu zbyt późno, żeby czytać jej bajki na dobranoc. Dostał zakaz wstępu, kiedy miała ile, dziesięć lat? Nie wchodzić! Zamknięte! Szanować prywatność! Narzuta, kilka ubrań w szafie, zdjęcia przyjaciół przyczepione do ściany nad biurkiem – wszystko mu nieznane.

Czy jednak może mieć do siebie pretensje? Zawsze była trudna i gniewna, zachowywała się niedorzecznie. Była niepoznawalna. Przysiadł na łóżku i poczuł na ramionach ciężar panującej tu ciszy. Pokój nie chciał zdradzić mu swoich sekretów, intymnych szczegółów, tajemnic życia Sophie.

Po kilku minutach zszedł na dół, zabrał walizkę i torbę z kijami do golfa i ruszył podjazdem w stronę bramy. Dopiero tam, na ulicy, zadzwoni po taksówkę, która zabierze go na stację.4

High Times i Miss Fortune: Pięć rzeczy, których dowiedziałam się w taksówce

No więc wczoraj wieczorem jechałam taksówką (tak, było późno; nie, nie byłam pijana) i rozmawiałam z kierowcą, jak to każdy. Napisałam „jak każdy”, ale w sumie niektórzy nie przepadają za rozmowami z taksówkarzami. Jeden mój znajomy powiedział, że zawsze prosi, żeby się do niego nie odzywali, na to ja, że to trochę niegrzeczne. „Może i tak – odparł – ale kogo to obchodzi? Taryfiarz to tylko taryfiarz”.

Już nie jest moim znajomym.

Ale do rzeczy. Jechałam taksówką, rozmawialiśmy i powiedziałam kierowcy (który, jeśli chcecie wiedzieć, ma na imię Ted), że właśnie wróciłam z Brazylii. Odparł, że zawsze chciał tam pojechać, ale nie udało mu się, bo śmiertelnie boi się latać i kiedy ostatni raz leciał samolotem – wracał z Alicante – wrzeszczał przez całą drogę i pięć stewardes musiało go przypinać do fotela.

Nie to jednak chciałam opowiedzieć. Otóż dowiedziałam się, że to kraj (Brazylia) zawdzięcza swoją nazwę orzechowi (brazylijskiemu), a nie odwrotnie. Innymi słowy, najpierw był orzech, a potem nazwali tak państwo. Dziwaczne, co nie?

Tak o tym myślałam i zaczęłam się zastanawiać nad wszystkim, czego dowiedziałam się w taksówkach. I okazało się, że jest tego całkiem sporo. Oto pięć najważniejszych rzeczy, których dowiedziałam się w taksówce:

5. Dowiedziałam się, że jeden z moich byłych chłopaków przespał się nie z jedną, ale z dwojgiem moich znajomych. Zwróćcie uwagę, że napisałam „dwojgiem” – to dlatego, że tymi znajomymi byli kobieta i mężczyzna. Mało tego, zrobił to w czasie, kiedy jeszcze się ze mną spotykał. Dowiedziałam się o tym, bo akurat jechałam z nim taksówką i nagle w pijackim napadzie szczerości (i we łzach) wszystko mi wyznał. Nie muszę chyba dodawać, że poprosiłam kierowcę, żeby się zatrzymał, po czym wykopałam gościa (chłopaka, nie taryfiarza) na ulicę i puściłam mimo uszu jego błagania, że nie ma pieniędzy i niby jak ma się dostać do domu, a potem zignorowałam miliard esemesów, którymi mnie zasypał. Krzyżyk na drogę.

4. Dowiedziałam się, że światem rządzą Żydzi, w dodatku sprzymierzyli się z muzułmanami i dążą do zdestabilizowania Zachodu. „Dowiedziałam się” nie znaczy, że „uwierzyłam”, okej? A że czekałam wieki na taksówkę i nie uśmiechał mi się spacer w deszczu do domu, to przez całą drogę tylko kiwałam głową, słuchając paplaniny taryfiarza. Ech.

3. Dowiedziałam się od jednego kierowcy, że jego córka leży w szpitalu, dlatego on jeździ na nocki, żeby w ciągu dnia móc przy niej czuwać, i że jest zmęczony, ale potrzebuje pieniędzy, chociaż niedawno dowiedział się, że guz mózgu, który wykryto u jego córki, jest nieuleczalny i jej śmierć to tylko kwestia czasu. Głos mu się łamał, kiedy mi o tym opowiadał. Dowiedziałam się, że niektórzy mają tak ciężkie życie, że chyba tylko cudem chce im się to wszystko ciągnąć.

2. Dowiedziałam się, że parę dni wcześniej tą samą taksówką jechał T… W… Podobno na światłach przy Piccadilly pochylił się i zaproponował kierowcy działkę koki.

1. Dowiedziałam się, że nie ma piękniejszego widoku niż dwoje ludzi całujących się na moście Alberta w sobotnią noc, kiedy światła Londynu odbijają się w Tamizie, zaś ciała tych dwojga splatają się naturalnie jak gałęzie bluszczu i delikatnie jak muzyka.

KOMENTARZE:

SharnaJ: LOL z chłopaka. Miałam to samo, kiedy wracaliśmy z imprezy! Powiedział, że całował się z moją najlepszą kumpelą! Ale ja swojego nie wyrzuciłam, tylko… wyszłam za niego!

LozLoz: Zabawne!

CatLover: Biedny taksówkarz i jego córka! Serce się kraje.

Starry Ubado: Mam nadzieję, że kiedy następnym razem wsiądziesz do taksówki, kierowca cię zgwałci, ty tępa dziwko.

To tylko blog. Poważnie, tak tylko piszę o swoim życiu. Prawie nikt tego nie czyta, a mimo to wciąż pielęgnuję w sobie szalone marzenie, że zyskuję milion obserwujących, zamieniam bloga w kanał na YouTubie, przyjmuję reklamy i zarabiam tyle kasy, że stać mnie na kupienie sobie zamku we Francji, gdzie zaczynam uprawiać winogrona i zakochuję się w miejscowym diabelskim nasieniu.

Ale serio, to tylko blog. Czemu więc ludzie czują potrzebę zostawiania takich komentarzy? Wmawiam sobie, że to po prostu jakiś samotny nastolatek, który musi się wyładować, bo nie ma dziewczyny, ale jeśli wcale tak nie jest? Jeśli to tak naprawdę otumaniony sterydami, napakowany wielkolud, który ma pokój wyklejony moimi zdjęciami, a na każdym moja twarz została brutalnie wydrapana?

Czytałam kiedyś artykuł o tym, że trolle i psychopaci mają podobne cechy charakteru. Jednym i drugim brakuje empatii i poczucia winy. Chyba znaczy to, że powinnam poświęcać mniej czasu na czytanie tekstów w necie; marna pociecha.

Troll nie wygra. Dalej będę pisała i marzyła o dniu, w którym zamienię stukanie w klawiaturę na szalony prowansalski romans z szelmowskim Francuzem. Jasne. Każdemu wolno marzyć.

Wydaje mi się, że posuwamy się do przodu z dziewczyną, z którą spotkałam się w barze. Będę o niej pisała per „Dziecko Z”. Nadal jest chętna do współpracy. Poznałam jej matkę (po ojcu zostało tylko wspomnienie) i ona też jest zdecydowana zrobić kolejny krok. Chce, żeby posłali tę kanalię z telewizji za kratki. To znaczy, gotowa jest wyrządzić mu dużo więcej, i należy pochwalić ją za inwencję, ale przypomniałam jej, że średniowiecze już się skończyło i dziś, w tych wspaniałych, oświeconych czasach, nie robimy już ludziom takich rzeczy.

Teraz wszystko w rękach prawników, którzy zastanawiają się, czy jeśli upublicznimy tę historię, zostaniemy pozwani i oskubani. Chcą niepodważalnych dowodów, to ich warunek, dlatego boję się, że ostatecznie nic z tego nie wyjdzie, ale staram się, robię wszystko, co mogę, żeby się udało. Czuję się trochę jak Erin Brockovich, tyle że nie wyglądam tak efektownie jak ona i zasady moralne, którymi się kieruję, nie są bynajmniej doskonałe. No, ale choć troszkę ją przypominam. Jestem kimś, z kogo matka (albo ojciec!) może być dumna. Wszystko to takie pasjonujące.5

– Jak to zniknęło?

– Nie zniknęło. To znaczy, mamy nadzieję, że nie. Po prostu… się zapodziało.

– Zniknęło, zapodziało się, co za różnica? – Fortune podniósł głowę z poduszki i usiadł na łóżku. Postawił stopy na podłodze. Ściskał w dłoni telefon, czuł, jak jego krawędzie, choć zaokrąglone, wżynają mu się w palce. Rozmówca, Alex, kolega z pracy, zamilkł i spróbował odzyskać nad sobą panowanie. Po chwili zaczął jeszcze raz.

– No więc zapodziało się.

– Ile?

Znów milczenie, które nie wróżyło nic dobrego.

– Alex, na miłość boską. Ile?

– Niecałe dziewięćdziesiąt milionów.

– Dolarów?

– Aha.

Palcami wolnej dłoni Fortune przeczesał włosy. Zamknął oczy, zacisnął powieki tak mocno, jakby liczył, że kiedy znów je otworzy, wszystko będzie jak dawniej. Ta wiadomość to katastrofa.

– Jak… – Wstał i podszedł do okna. Wyjrzał na dziedziniec hotelu. – Jak to się stało?

– Nie wiem. Może kiedy zmienialiśmy serwery… Badamy sprawę.

– Dziewięćdziesiąt milionów?

– No. Mniej więcej.

– Po prostu zniknęło?

– Badamy to – powtórzył Alex, a Fortune wyczuł strach i desperację w głosie kolegi. Uspokój się, chłopie, powiedział bezgłośnie do siebie. Jesteś szefem. Daj dobry przykład.

– Okej – odezwał się głośno. – Okej, nie panikujmy. Kto nad tym pracuje?

– Wszyscy. Nikt nie poszedł do domu.

– To dobrze. Kto o tym wie?

– Zespół. Musieliśmy powiadomić Owena.

Owen, przełożony Fortune’a. Jedyny przełożony. Formalnie rzecz biorąc, Fortune odpowiadał za operacje jednego z największych prywatnych banków w Dubaju, Owen zaś był dyrektorem generalnym. Niedobrze.

– Udziałowcy?

– Nie wiedzą. Jeszcze za wcześnie.

– Musisz powiedzieć tym od relacji z klientami. Wymyśl jakąś historię.

– Jaką historię?

– Mamy usterki techniczne, nie ma powodu do obaw. Powiedz cokolwiek, byle ogólnikami. Nie chcę, żeby wokół tego zrobił się szum.

– Jasne.

– Wiadomo, ile zajmie naprawienie tego?

– Jeszcze nie.

– Dzwoniłeś do Sadlera?

– Ta. Powiedział, że może przyjechać… – urwał.

– Tak?

– Dodał, że policzy sobie tysiąc dolarów za dzień.

– Cały Sadler – westchnął Fortune. – Dobra, nieważne. Jest nam potrzebny. Sprowadź go. I pilnuj, niech się przyłoży. Informuj mnie.

– Owen szaleje. Chce, żebyś przyleciał.

– Nie wie, że zaginęła moja córka? – Jasne, że wie. Po prostu nie uważa, żeby zniknięcie człowieka było ważniejsze od zawieruszonych PIENIĘDZY, o które, jak Fortune zdążył zauważyć, Owen troszczy się bardziej niż o cokolwiek innego. Alex nie odpowiadał. Fortune’owi zrobiło mu się go żal. Ale niestety, musiał zostać w Londynie, był tu potrzebny.

– Alex, proszę cię, nie każ mi przylatywać. Bardzo cię proszę.

– Postaram się,

– Rób wszystko, co możesz.

– Robię, Fortune.

– To dobrze. Okej. Odzywaj się.

Rozłączył się, położył się na łóżku i wbił spojrzenie w sufit. Dziewięćdziesiąt milionów dolarów. Takie pieniądze nie znikają ot tak. Zapewne chodzi o jakiś błąd techniczny, niewłaściwą linijkę kodu, źle wprowadzoną komendę. Wszystko się wyjaśni. Zawiesił się na tej myśli na ułamek sekundy, po czym nagle dotarło do niego, o jak wielkiej sumie mowa. Może jednak powinien polecieć? To w końcu jego praca, jego odpowiedzialność. A on przecież traktuje pracę poważnie i równie poważnie podchodzi do odpowiedzialności. Przez to stracił wakacje z Sophie, weekendowe wypady, przedstawienia w szkole, czytanie na dobranoc. Tak to sobie przez lata tłumaczył. Nie tym, że po prostu nie nadawał się do życia rodzinnego, nie rozumiał go, nie interesowało go ono, nie potrafił się zaangażować. Nie, nigdy tego nie umiał.

Jego córka wynajmowała mieszkanie w Hackney, kawalerkę nad barem kawowym prowadzonym przez młodych mężczyzn z długimi brodami i tatuażami. Wyglądali jak piraci, którzy niedawno zeszli na ląd i zasmakowali w paleniu i mieleniu kawy. Sam nie wiedział, po co tu przyszedł. Nie miał klucza. Wiedział, że nikogo nie zastanie. A mimo to wyobrażał sobie, że zapuka do drzwi i otworzy mu uśmiechnięta Sophie, po czym wyjaśni, gdzie i dlaczego tak długo była.

Oczywiście nikt mu nie otworzył. Zapukał ponownie, odczekał kilka chwil, a następnie pchnął drzwi prowadzące do baru, poczuł zapach palonych ziaren kawy i usłyszał muzykę. Przy długim stole siedzieli młodzi ludzie i pracowali na laptopach. Fortune podszedł do długiego, wysokiego, wykończonego blachą ocynkowaną kontuaru, pod którym znajdowała się gablota, a w niej duże, trochę niechlujnie – „rzemieślniczo” – upieczone ciasta. Wyglądały na smaczne.

– Co podać? – spytał młody mężczyzna z tunelami w wydłużonych płatkach uszu.

– Wie pan, kto mieszka na górze?

– Nie – odparł. – A co?

– Mieszkała tam moja córka – powiedział Fortune i zaraz się poprawił. – Mieszka.

Barman zmarszczył brwi.

– To po co pan pyta?

– Widział ją pan? Wysoka, czarne włosy. Ładna.

Mężczyzna przetarł szmatką blat.

– Możliwe.

– Kiedy?

– Jakiś czas temu.

– A dokładnie?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie wiem, człowieku. Kilka tygodni? To ta, która zaginęła, nie? Miałem tu policję.

– Rozmawiali z panem?

– Tak – odparł i dodał niecierpliwie, jakby mówił do dziecka: – Przecież powiedziałem. Chce pan kawę?

– Nie.

– Smaczna. Nowa mieszanka, z Boliwii.

Fortune pokręcił głową.

– Dziękuję, że chciał pan porozmawiać.

Mężczyzna wzruszył ramionami i powrócił do polerowania lśniącego blatu. Fortune przez chwilę stał bez ruchu. Czuł się zagubiony, nie miał planu, nie wiedział, dokąd pójść, co robić ani z kim rozmawiać. Zaczęło padać, lunęło i zacinało tak, że ludzie naciągali płaszcze i kurtki na głowy i pospiesznie szukali suchego azylu. Pod oknem baru przebiegł jakiś mężczyzna i zatrzymał się przy drzwiach do mieszkania Sophie. Fortune zawiesił na nim spojrzenie. Mężczyzna wyjął klucz i wszedł do środka. Do mieszkania córki Fortune’a.

Fortune ponownie zapukał do drzwi. Spod wyblakłej czarnej farby, tam gdzie słońce i deszcz zrobiły swoje, przebijało gołe drewno. Odczekał chwilę, aż usłyszał kroki na schodach. Otworzył mu młody mężczyzna z krótkimi, ufarbowanymi na czarno włosami. Czy w tej części miasta nie mieszka nikt w średnim wieku?

– Tak?

– Kim pan jest? – spytał Fortune.

– Mam na imię Tom – padła odpowiedź. – A o co chodzi?

– Tu mieszka moja córka.

Mężczyzna wyglądał na zbitego z tropu.

– Nie wydaje mi się.

– Ależ tak – powiedział Fortune. – To jej mieszkanie.

Mężczyzna spojrzał na niego pytająco.

– Ta dziewczyna, która zaginęła?

– Tak. Moja córka.

– O mój Boże. – Podrapał się po głowie. Włosy miał mokre od deszczu. Westchnął. – Chce pan wejść?

Fortune udał się za nim na górę ciemną klatką schodową, trzymając się ściany.

– Proszę uważać – ostrzegł mężczyzna. – Właściciel jeszcze nie naprawił światła.

Otworzył drzwi na piętrze i znaleźli się w jasno oświetlonym salonie ze ścianami z gołych cegieł i niedokładnie polakierowaną podłogą. Fortune rozejrzał się, popatrzył na sofę i wyobraził sobie, że jego córka siedzi na niej z podwiniętymi nogami i spokojnie pisze na laptopie.

Mężczyzna odwrócił się do Fortune’a. Był niski, miał przyjazną twarz, wyglądał na życzliwego.

– Pańska córka już tu nie mieszka.

Fortune zmarszczył czoło.

– Ale mieszkała.

– No tak. Niech pan posłucha, panie…

– Fortune.

– Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że był jakiś problem czy problemy. – Znowu podrapał się po głowie. Wyraźnie czuł się nieswojo. – Zresztą nie wiem.

Fortune ponownie rozejrzał się zdezorientowany po pomieszczeniu, spojrzał na gazety na ławie, książki na półkach.

– Czyli to wszystko … nie należy do niej?

– Zgadza się. Właśnie to chcę powiedzieć. To moje rzeczy.

– Kiedy pan się wprowadził?

– Dwa tygodnie temu.

– W takim razie… gdzie są rzeczy mojej córki?

– Nie wiem.

– Jak to pan nie wie?

– No nie wiem. Mieszkanie było puste, kiedy się wprowadzałem. Nie było jej tu.

Przez chwilę Fortune milczał, nie bardzo wiedząc, co ma począć ani co myśleć.

– Wobec tego gdzie mieszkała?

Tom był skrępowany, nie potrafił poradzić sobie z konsternacją pogrążonego w smutku rodzica.

– Nie mam pojęcia.

– Ona… – zaczął Fortune, ale urwał na dźwięk otwieranych drzwi i kroków na schodach. W drzwiach do pokoju stanęła kobieta o rzadkich blond włosach. Na widok Fortune’a uśmiechnęła się niepewnie.

– Dzień dobry… – przerwała krępującą ciszę.

– Harriet – odezwał się Tom. – To… pan Fortune, ojciec tej kobiety, która zaginęła. Tej, która tu wcześniej mieszkała.

Jej uśmiech nieco przybladł, ale wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Współczuję panu, to musi być okropne.

Fortune był zanadto zdezorientowany, by odpowiedzieć. Oto stał w mieszkaniu, w którym, jak sądził, żyła jego córka, i rozmawiał z młodymi ludźmi, którzy nic o niej nie wiedzieli. Nagle rozkasłał się i zgiął wpół. Wystawił przed siebie rękę, ale nie znalazł niczego, na czym mógłby się oprzeć.

– Dobrze się pan czuje? – spytał Tom.

– Muszę usiąść.

– Może tutaj – powiedziała Harriet, wskazując na sofę. – Chce pan się czegoś napić?

Fortune usiadł, oparł łokcie na kolanach, pochylił głowę i pokręcił nią.

– Nie.

Dwoje młodych ludzi stało nad nim i patrzyło, nie bardzo wiedząc, co począć z tym dziwnym, obcym człowiekiem, który przyszedł do ich domu.

– Z kim mogę porozmawiać? – spytał Fortune.

– O czym?

– O mojej córce. O tym, co się stało… Co się stało z jej rzeczami.

– Z agentem od wynajmu – powiedziała Harriet. – Ale uprzedzam, że to wredna menda.

– Mam jego wizytówkę – dodał Tom. – Poszukam.

Zaczął grzebać w szufladach. Siedzisko sofy zafalowało; to Harriet usiadła obok Fortune’a.

– Wiadomo coś o pańskiej córce?

Fortune pokręcił głową, nie odrywając wzroku od podłogi.

– Nie.

– Jakieś tropy, coś… – urwała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. – Cokolwiek?

– Nic.

– Proszę – powiedział Tom. Fortune podniósł głowę. Chłopak wręczył mu wizytówkę. – Tak jak mówiła Harriet, gość jest trochę…

– Pospolity chuj – sprecyzowała Harriet. – Kazał nam zapłacić zadatek za trzy miesiące. Myśli, że napadliśmy na bank, czy co? A i tak do tej pory nie mamy tu internetu. I ogrzewanie siada.

– On powinien wiedzieć, co się stało z rzeczami pańskiej córki – pocieszył go Tom. – Bardzo mi przykro.

Fortune dźwignął się z kanapy.

– W porządku.

– Współczuję panu – powtórzyła Harriet. – Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni.

Przysunęła się do Toma. Miła para, pomyślał Fortune, życzliwa, wielkoduszna. Pokiwał głową, zebrał się do wyjścia, a po chwili odwrócił się, powiedział: „Dziękuję”, i zszedł ciemnymi schodami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: