Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ocalało tylko serce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ocalało tylko serce - ebook

Ocalało tylko serce

Autorka „Jedynego takiego miejsca”, uwielbiana przez czytelników, Klaudia Bianek, powraca z historią, która rozgrzeje Twoje serce!

Klara to dziewczyna potrafiąca zauroczyć niejednego chłopaka: bystra, piękna, niebojąca się czerpać z życia garściami, a jednocześnie bardzo niepewna siebie. Jest zagubiona i stoi na życiowym rozdrożu, zastanawiając się, czy prawdziwa miłość istnieje i czy kiedykolwiek uda jej się odnaleźć prawdziwe uczucie. Niespodziewanie spotyka kogoś, kto wywróci cały jej świat do góry nogami.

Aleksander jest prawdziwym bohaterem, który ocalił niejedno życie, przy okazji narażając swoje własne. Uważany za tajemniczego i aroganckiego, ukrywa przed wszystkimi swoją historię, nie mając nadziei na lepsze jutro. Nie spodziewa się, że na świecie jest jeszcze ktoś, kto może pokochać go takim jakim jest. Każdej nocy zadaje sobie pytanie: czy było warto? I doskonale wie, że tak.

Czy bolesne wspomnienia pozwolą Aleksandrowi powrócić do normalnego życia? Czy Klara odkryje, co tak naprawdę wydarzyło się w jego życiu i przebije się przez mur, który zbudował wokół swojego serca? Czy oboje mają szansę na ocalenie?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66431-73-7
Rozmiar pliku: 812 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Klara

Od kilku tygodni starałam się walczyć z moją skłonnością do spóźniania się. Tego dnia szczególnie mi zależało, żeby być na czas w domu rodziców, bo przygotowali uroczystą kolację, na którą zaprosili mnie oraz Antka, prosząc o stawiennictwo na godzinę dziewiętnastą.

Tylko ja byłam na tyle zdolna, żeby nie wyrobić się na godzinę dziewiętnastą. Spod osiedla wyruszyłam o osiemnastej pięćdziesiąt, a do domu rodziców położonego na obrzeżach Groszkowic dotarłam z piętnastominutowym opóźnieniem. Mama zdążyła dwa razy do mnie zadzwonić, a Antek napisał wiadomość z pytaniem, gdzie się podziewam.

Zaparkowałam przed bramą wjazdową, bo już z daleka widziałam, że na podjeździe stoi samochód Antka i jeszcze jeden, którego nie znałam. Poprawiłam szal, otulając nim twarz, zabrałam z siedzenia pasażera moją małą torebkę i najszybciej jak tylko mogłam, przebiegłam do drzwi wejściowych, bo wiatr zdawał się wzmagać z sekundy na sekundę. Styczeń raczył nas deszczem, wiatrem i niskimi temperaturami, a najgorsze było to, że w najbliższych tygodniach nie zapowiadano żadnej zmiany na lepsze.

Już w progu usłyszałam rozmowy toczące się w salonie. Zdążyłam zdjąć szal, gdy mama wypadła z kuchni i uśmiechnęła się z ulgą na mój widok.

– Klara, nareszcie! – zawołała i utuliła mnie, całując w policzek.

Czterdziestoośmioletnia Zofia Zegarek była niska i pulchna, a jej jasne włosy zawsze uczesane były w misterny kok. Na szyi mamy zawsze połyskiwały perły, a palce pełne były pierścionków. W uszach niezmiennie błyszczały kolczyki, na nadgarstkach połyskiwały bransoletki. Moja rodzicielka była absolutną, totalną sroką i kochała wszelkiego rodzaju świecidełka.

– Wybacz spóźnienie, mamo – wyszeptałam z zakłopotaniem i uśmiechnęłam się, po czym odwiesiłam płaszcz na wieszak, założyłam torebkę na ramię i poprawiłam prostą, granatową sukienkę. – Zauważyłam na podjeździe jakiś obcy samochód i… – zaczęłam, lecz mama uścisnęła moje ramię i poprowadziła mnie do salonu.

– Mamy gości. Chodź, przedstawię cię.

Przy rozłożonym na całą długość stole siedział mój tata, Antek oraz trzy nieznane mi osoby. Oczy wszystkich zwróciły się w kierunku moim i mamy, gdy weszłyśmy do pomieszczenia.

– Jest nasza spóźnialska! – zawołał Antek z szerokim uśmiechem złoczyńcy, a ja zmrużyłam groźnie oczy, posyłając mu chłodne spojrzenie.

– Kochani, poznajcie naszą córkę, Klarę – powiedziała uroczyście mama, a ja mimowolnie spłonęłam rumieńcem. – Klarciu, to moja serdeczna koleżanka Danusia Daliszewska, to jej mąż Marian i ich syn Aleksander. – Mama najpierw wskazała dłonią na uśmiechniętą, ciemnowłosą kobietę z wyraźnymi zmarszczkami wokół oczu, a następnie na mężczyznę w podobnym do żony wieku, który miał przyprószone siwizną sumiaste wąsy. Ostatnią przedstawioną mi osobą był chłopak w zbliżonym do Antka wieku.

Pierwsze, co mnie w nim uderzyło, to duże, szare oczy otoczone woalką ciemnych rzęs. Miał krótkie, czarne włosy i mocne rysy twarzy, a kwadratową szczękę pokrywał kilkudniowy, starannie wystylizowany zarost. Ubrany był w czarny golf, który opinał jego szerokie ramiona i uwydatniał seksowne dłonie o długich palcach. Spojrzeliśmy na siebie przez chwilę, ale szybko odwrócił wzrok, a mięśnie na jego szczęce zadrgały. Szybkie skinięcie miało być najwyraźniej formą przywitania.

Ukłoniłam się państwu Daliszewskim i usiadłam obok mojego brata, zdając sobie sprawę, że jestem bardziej spięta, niż powinnam być, biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zasiadłam do stołu w domu rodzinnym.

– Czemu się znowu spóźniłaś, co? – spytał cicho Antek i popatrzył na mnie.

– A ty myślisz, że ja wiem? Zaczęłam się szykować odpowiednio wcześnie, ale i tak wyjechałam z osiedla dopiero za dziesięć… – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. – Pójdę zapytać mamę, czy pomóc jej w kuchni… – dodałam i wstałam od stołu.

Mama przygotowywała talerze i sztućce do podania kolacji, a przy tym nuciła sobie pod nosem z radością. Uwielbiała przyjmować gości i cieszyło ją, gdy mogła kogoś obsłużyć.

– Pomóc ci w czymś, mamo? – zapytałam od wejścia, a ona spojrzała na mnie pogodnie.

– Nie trzeba, kochanie. Dam sobie radę. – Jej odpowiedź zupełnie mnie nie zdziwiła.

– Daj spokój, pomogę – odpowiedziałam uparcie i od razu złapałam za talerze i sztućce, idąc z nimi do salonu.

Rozmowa toczyła się w najlepsze. Pan Daliszewski prawił z moim tatą o polityce, a pani Daliszewska przysłuchiwała się rozmowie Antka z jej synem. Ja bez słowa zaczęłam rozkładać talerze przed gośćmi i chyba celowo rozegrałam to tak, że ostatni talerz musiałam położyć przed Aleksandrem.

Pochylając się lekko nad nim, poczułam głęboki, mocny, ale niesamowicie męski zapach wody kolońskiej i szamponu do włosów. Zacisnęłam usta i odsunęłam się szybko, jednak zauważyłam, że on nawet nie drgnął, jak gdyby w ogóle nie zauważył, że pojawił się przed nim talerz.

W ciągu dziesięciu minut rozłożyłyśmy z mamą wszystkie potrawy na stole, a tata wyciągnął z barku karafkę z whisky oraz wino.

– Dobrze, moi drodzy. To kto i co pije? – zapytał, rozglądając się po wszystkich.

Antek zgłosił się jako pierwszy i posłał tacie zuchwałe spojrzenie, zapewne chcąc mu utrzeć nosa za te wszystkie czasy, gdy tata odmawiał mu łyku piwa przed uzyskaniem pełnoletności. Pan Daliszewski także uniósł rękę, a mama szturchnęła swoją koleżankę, pytając, czy ma ochotę na lampkę wina. Ja przyjechałam autem, więc nie zareagowałam, Aleksander także się nie odezwał.

– Aleks, a ty nie wypijesz? – zagadnął go tata, na co on pokręcił głową.

– Ktoś musi kierować – odpowiedział spokojnie. Jego głos to była kolejna rzecz, od której można było się uzależnić. Niesamowicie głęboki, męski, niemal przeszywający na wskroś i brzmiący tak, jak gdyby wydobywał się z najgłębszych zakamarków jego seksownego ciała.

Niech to szlag, od czasów Alana z nikim nie spałam i chyba powoli zaczynało mi się to udzielać…

– A może Klarcia mogłaby was odwieźć, co? – wypaliła nagle mama, a ja spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. – I tak nie pijesz, kochanie, a Aleks wtedy mógłby… Czy to jakiś problem? – zapytała i znów uśmiechnęła się do mnie szeroko, automatycznie wymazując z moich ust jakiekolwiek zaprzeczenie.

– Jasne, nie ma problemu. Mogę państwa odwieźć. Jutro i tak zamierzam wpaść do rodziców, to mogłabym podrzucić cię po samochód – odpowiedziałam, przy ostatnim zdaniu zwracając się do Aleksandra.

Jego spojrzenie było naprawdę przeszywające, a wyraźne usta tak niebywale odznaczały się na tle ciemnego zarostu. Szybko popatrzył na tatę i skinął głową, co oznaczało, że skusi się na szklaneczkę whisky.

Kolacja przebiegła w miłej i radosnej atmosferze, a podczas deseru wszyscy z wyjątkiem mnie byli już w naprawdę zabawowych nastrojach. Aleksander kilkukrotnie uśmiechnął się do Antka i mojego taty, bo oboje najwyraźniej próbowali zrobić wszystko, żeby go rozruszać, co nie było łatwe, bo chyba był cholernie poważnym człowiekiem.

Nie mogłam się powstrzymać od zerkania na niego, gdy te jego ładne usta unosiły się w uśmiechu, a wokół szarych oczu zaznaczały się drobne zmarszczki. Mogłam sobie pozwolić na trochę obserwacyjnej swobody, bo i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mama i pani Danuta prowadziły rozmowę o domowych wypiekach, a tata z Antkiem, panem Marianem i Aleksandrem wykłócali się na tematy piłkarskie.

W którymś momencie usłyszałam, że w torebce dzwoni mój telefon. Szybko go wyszperałam i, przepraszając wszystkich, wstałam od stołu. Poszłam do kuchni, gdzie odebrałam połączenie od Kamila. Był moim kolegą ze studiów, a od trzech tygodni spotykaliśmy się na bardziej prywatnej stopie.

– Halo?

– Hej, Klara! – zaczął swoim przyjemnym, ciepłym głosem. – Co dziś porabiasz?

– Tak się składa, że jestem na kolacji u rodziców – odpowiedziałam i przeczesałam dłonią jasne włosy, przerzucając je na jedno ramię. Fale, które z taką precyzją przygotowywałam przed wyjściem, już opadły. – A ty co robisz?

– Wróciłem właśnie do mieszkania, bo byliśmy z chłopakami na piwie, i pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać – odpowiedział, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam, jak leży na swoim jednoosobowym łóżku, patrzy w sufit, przyciska telefon do ucha i uśmiecha się. – Długo ci tam zejdzie?

– Ciężko stwierdzić, bo rodzice zaprosili znajomych i wrobili mnie w odwózkę, więc zapewne to trochę potrwa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może umówimy się na jutro? – zaproponowałam i usłyszałam długie westchnienie po drugiej stronie.

– Niech będzie – odpowiedział. – Napisz mi, gdy będziesz już w domu, dobra?

– Dobra.

Pożegnaliśmy się i już miałam wrócić do salonu, gdy nagle w wejściu do kuchni pojawił się Aleksander.

Teraz mogłam zobaczyć, że cały był ubrany na czarno i prezentował się po prostu nieziemsko. Jego sylwetka była mocna i atletyczna, a do tego był tak wysoki, że ja prawdopodobnie sięgałam mu poniżej ramienia. Patrzył na mnie, a ja patrzyłam na niego i nie do końca podobało mi się to, że zabrakło mi tchu.

– Gdzie znajdę łazienkę? – zapytał po chwili. Głos miał chłodny, niemal szorstki, więc szybko wybudziłam się z dziwacznego letargu.

– Korytarzem do samego końca, pierwsze drzwi na lewo – odpowiedziałam spokojnie, a on bez podziękowania odwrócił się i odszedł.

Od razu to zauważyłam. Miał sztywną sylwetkę i utykał na prawą nogę. Starał się to tuszować, ale ja zbyt dokładnie mu się przyglądałam, żeby nie zwrócić na to uwagi.

Wróciłam do salonu i zobaczyłam, że uśmiechy zniknęły z ust mojej mamy i pani Daliszewskiej. Antek, tata i pan Daliszewski też byli poważni. Wszyscy jakoś dziwnie szeptali i raptownie podskoczyli na mój widok.

O co im chodziło?

Chwilę po mnie do pokoju wrócił Aleksander i znów wszyscy zaczęli się normalnie zachowywać. Antek był wesoły, mama rozgadana, tata rozlewał alkohol. I trwało to aż do północy, bo wtedy wreszcie państwo Daliszewscy zapytali, czy mogłabym ich odwieźć do domu.

Mama obdarowała nas wszystkich kilkunastoma pudełkami z jedzeniem: dwa rodzaje sałatek, makaron z sosem serowym, jakaś pieczeń w sosie grzybowym, roladki wieprzowe, ciasto… Było tego mnóstwo i nie pomagały żadne protesty, bo ułożyła mi to wszystko w bagażniku i podziękowała gościom za przybycie. Antek pokiwał mi głową z progu domu, bo dzisiejszą noc miał spędzić u rodziców.

Zajęłam miejsce kierowcy, a państwo Daliszewscy usadowili się z tyłu. Obok mnie pojawił się Aleksander, który wsiadał powoli i zajęło mu to chwilę. Nie chciałam się przypatrywać, ale kątem oka zaobserwowałam, że musiał podciągnąć prawą nogę rękami, żeby usadowić ją odpowiednio w samochodzie.

– Dokąd mam jechać? – zapytałam, gdy wszyscy zapięli pasy i mogłam ruszyć.

– Nas, kochana, zawieź na osiedle Jagiellońskie – powiedziała pani Daliszewska. Przytaknęłam w milczeniu.

Samochód wypełniała ciemność i ciężka cisza, więc włączyłam radio, a po chwili z głośników popłynęły pierwsze dźwięki piosenki Bez znieczulenia zespołu happysad. Lubiłam ich utwory, więc te najlepsze zgrałam na płytę i słuchałam ich często podczas jazdy.

Po jakichś ośmiu minutach zaparkowałam na osiedlu i wysiadłam, żeby pomóc państwu Daliszewskim zabrać się z całym prowiantem podarowanym przez mamę. Otworzyłam bagażnik i wyciągnęłam ze środka pudełka, podając powoli, żeby mogli je sobie ułożyć w ramionach. Pożegnali się i podziękowali za podwózkę, po czym oboje zniknęli w klatce najbliższego bloku.

Wsiadłam do auta i zdałam sobie sprawę, że jeśli do tej pory czułam się niezręcznie, to chyba naprawdę nie zastanawiałam się, jak to będzie zostać sam na sam z milczącym, niemal gburowatym Aleksandrem. Siedział na miejscu pasażera i patrzył przed siebie, jak gdyby w ogóle nie dostrzegał mojej obecności.

– Dokąd teraz? – zapytałam cicho, odpalając samochód.

– Na Jackowskiego – odparł sucho.

Już miałam ochotę powiedzieć mu, że to niesamowite, bo okazało się, że mieszkamy bardzo blisko siebie. Moje osiedle sąsiadowało z ulicą Jackowskiego, ale biorąc pod uwagę jego stosunek do rozmowy ze mną, postanowiłam darować sobie tego typu wstawki konwersacyjne, bo i tak nie wykazywał zainteresowania żadnym dialogiem.

Kilka minut później zatrzymałam się pod starą kamienicą. Wyłączyłam silnik i wysiadłam, bo wiedziałam, że znów będzie potrzebował dłuższej chwili. Nie miałam pojęcia, co było z jego nogą, ale czy powinno mnie to w ogóle obchodzić? Otworzyłam bagażnik i ułożyłam pudełka z jego prowiantem, żeby mógł je zabrać.

– Nie potrzebuję tego. Weź do siebie – powiedział oschle, stając obok mnie i wpatrując się w stosik przygotowanego jedzenia.

– Mama dała to dla ciebie, więc proszę, weź to – odpowiedziałam cicho i spojrzałam na niego.

Jego szare oczy zderzyły się z moimi niebieskimi. Wiedziałam, że jest zamknięty i uparty, ale niczego więcej nie mogłam wyłapać, bo zacisnął usta i przeniósł wzrok gdzieś poza mnie.

– Nie chcę tego, Klara – wycedził, a ja mimowolnie uniosłam brwi, bo to był pierwszy przejaw zainteresowania z jego strony.

– Proszę cię, weź to jedzenie, bo ja ani moja współlokatorka nie pochłoniemy tego nawet w tydzień – odpowiedziałam spokojnie, a wtedy, ku mojemu zdumieniu zobaczyłam, że kąciki jego ust zadrgały.

Co, do diabła?

– Tak, zauważyłem, że nie jesz zbyt wiele – wypalił, a mnie dosłownie opadła szczęka.

Jak to zauważył? Przecież przez cały wieczór mnie ignorował!

Zbyłam jego słowa milczeniem, bo zupełnie nie przychodziło mi do głowy, co mogłabym powiedzieć. Zamiast tego wręczyłam mu wszystkie pudełka od mamy i uśmiechnęłam się.

Był naprawdę przystojnym mężczyzną. Zupełnie nie w moim stylu, bo ja zdecydowanie bardziej wolałam typowych luzaków, a Aleksander Daliszewski był chodzącą elegancją. Prezentował się fantastycznie w tych czarnych ubraniach, dłuższym płaszczu, rękawiczkach… Patrzenie na niego sprawiało, że każda normalna kobieta zapominała o silnym styczniowym wietrze i przeszywającym zimnie.

– Dzięki za podwózkę – powiedział i odsunął się o krok.

– Nie ma za co – odparłam i zatrzasnęłam klapę bagażnika. – O której mogę jutro podjechać, żeby zawieźć cię po samochód?

– Trzynasta będzie w porządku?

– Tak, pewnie – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami, żeby tylko nie posłać mu uśmiechu. – Dobranoc – dodałam.

– Dobranoc. – Usłyszawszy odpowiedź, wsiadłam do auta i po chwili odjechałam, nie patrząc w lusterko wsteczne na znikającego w kamienicy Aleksandra Daliszewskiego.

Co było z tą jego nogą?Aleksander

Dziś po raz pierwszy od dwóch lat dobrowolnie wyszedłem do ludzi. Mama od kilku dni bezustannie namawiała mnie, żebym wybrał się z nimi na tę kolację do Zegarków. Ona i pani Zosia poznały się osiem lat temu w szpitalu i odnalazły przed dwoma miesiącami, chcąc odnowić kontakty. Nie byłem do końca przekonany do tego pomysłu, bo stroniłem od ludzi, ale jednocześnie chciałem uszczęśliwić mamę, bo od dnia mojego wypadku nie miała zbyt wielu powodów do uśmiechu…

Dom Zegarków był duży i ładny, a wnętrze udowadniało, że finansowo stali całkiem nieźle. Przywitali nas serdecznie, a następnie przedstawili nam Antka, młodszego ode mnie o rok chłopaka, z którym od razu złapałem wspólny język. Pani Zosia powiedziała, że czekamy jeszcze na jedną osobę.

Pojawiła się z piętnastominutowym spóźnieniem.

Niska i filigranowa, z jasnymi, długimi, falowanymi włosami i ogromnymi, niebieskimi oczami. Jej drobna twarz w kształcie serca, wydatne, malinowe usta i prosta sukienka w granatowym kolorze sprawiały, że każdy kto na nią patrzył, odczuwał silną potrzebę otoczenia jej opieką.

Miała na imię Klara. Nigdy nie znałem nikogo o takim imieniu, ale musiałem przyznać, że do niej pasowało idealnie. Była pięć lat młodsza ode mnie. Jej delikatność, niewymuszona elegancja i skromność sprawiały, że obserwowałem ją mimowolnie przez całą kolację, po prostu nie potrafiłem się powstrzymać. Jadła niewiele i przy każdej możliwej okazji uciekała od stołu. W którymś momencie podsłuchałem jej rozmowę telefoniczną, a po wyrazie twarzy domyśliłem się, że jest mi tak samo nieprzychylna jak ja jej.

Bo ja już żadnej kobiecie nie byłem przychylny.

Przeżyłem swoją wielką miłość. Miała na imię Sandra – dziewczyna, która zmieniła wszystko. Poznaliśmy się w liceum, byłem dwa lata starszy, a ona zagubiona w murach nowej szkoły i szukająca nowych znajomości. Nasze nagłe uczucie było na tyle mocne, że dosłownie zwalało nas z nóg. Oświadczyłem się jej w dniu, w którym kończyła szkołę średnią, a po kolejnych dwóch latach wzięliśmy ślub. Byliśmy dobrym, choć młodym małżeństwem, które pomimo wieku dawało sobie radę z problemami dnia codziennego. Jej studia i moja służba w Straży Pożarnej, rozłąki i częsty brak kasy – nic nie było w stanie nas złamać.

Aż do dnia mojego wypadku.

To wtedy wszystko się zmieniło.

Sandra stwierdziła po prostu, że nie da rady żyć z takim facetem jak ja. Uznała, że to przerasta jej wszelkie wyobrażenia, a ona jest młoda i nie może tak się ograniczać. Spakowała się i odeszła. A ja wróciłem ze szpitala do pustego mieszkania, gdzie nie było już jej ubrań, kosmetyków, laptopa, zdjęć.

Wielu ludzi ją oceniało, wyzywało, potępiało, lecz ja pomimo tych wszystkich samotnych nocy, gdy dręczył mnie nieopisany ból, zarówno fizyczny, jak i emocjonalny… Nie potrafiłem przestać jej kochać. Odciąłem się, bo chociaż chciała mnie odwiedzić i porozmawiać, to odmówiłem.

Nie byłem jej ofiarą. Gardziłem jej litością. Skupiłem się na odbudowywaniu samego siebie – głównie ciała, bo dusza spłonęła razem z domem Patryka Lelki. Pozostała rozległa blizna po oparzeniu trzeciego stopnia, obejmująca całe plecy, fragment szyi i karku oraz prawe ramię. Pozostały niemożliwe do zniesienia bóle fantomowe w kikucie – pozostałości po amputacji prawej nogi powyżej kolana. Pozostał wiszący w szafie mundur galowy i wszystkie elementy munduru koszarowego. Z moich marzeń o pracy w Państwowej Straży Pożarnej pozostały tylko zgliszcza. A w szufladzie komody nadal leżał dyplom ukończenia Szkoły Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie.

Tamtego dnia wydarzyło się wiele… Opanowały mnie adrenalina i chęć niesienia pomocy, ale przede wszystkim jakieś głupie przekonanie o niezniszczalności. Na obrzeżach Groszkowic płonął dom jednorodzinny. Ze środka wynieśliśmy matkę, ojca, córkę i przerażonego kota. Byliśmy wykończeni, ale musieliśmy pracować dalej. Zdążyłem zdjąć część mojego osprzętu, gdy matka krzyknęła, że w środku został Patryk.

A Patryk miał wtedy dwanaście lat i zaledwie półtorej godziny wcześniej wrócił z treningu karate, po czym położył się spać.

Nie myślałem, bo ratunek był w tym momencie kluczowy. Bez pełnego ubioru rzuciłem się biegiem do płonącego domu i zgięty wpół przeszukiwałem pomieszczenia. Żar wyduszał mi powietrze z płuc i ostatkiem sił dotarłem do pokoju chłopaka, gdzie wyrwałem go nieprzytomnego z łóżka i popędziłem do wyjścia. Widziałem już światło z zewnątrz, poprzez ryk ognia słyszałem krzyki moich kolegów.

Najgłośniejszym dźwiękiem był jednak trzask stropu nad moją głową. Zdążyłem spojrzeć w górę, gdy wszystko runęło. Nakryłem chłopaka swoim ciałem i pozwoliłem pochłonąć się ciemności…

Nie pamiętałem niczego, gdy przebudziłem się w szpitalu. Bolało mnie wszystko, a środki przeciwbólowe zdawały się w ogóle na mnie nie działać. Leżałem jak otumaniony, a dookoła kręcili się ludzie. Nie mogłem się ruszyć i z odmętów umysłu wyłoniła się myśl, że pewnie mam złamany kręgosłup. Wokół mnie było biało, czucie ciała było zaburzone…

Lekarze szybko uznali, że jestem gotowy, by usłyszeć, że doznałem poparzenia trzeciego stopnia pleców i ramienia, a oprócz tego zmuszeni byli amputować mi część prawej nogi powyżej kolana. A później przyszła Sandra i, płacząc, powiedziała, że odchodzi…

Kto by to przeżył? Ja do dnia dzisiejszego nie wiedziałem, jak to przetrwałem. Jak dałem sobie radę z bólem emocjonalnym i fizycznym?

Były spotkania z terapeutami, psychologami, rehabilitacje, ćwiczenia, wizyty u kolejnych specjalistów… I chociaż przez większość czasu czułem, że to mi nie pomoże, to ostatecznie stanąłem na nogi – jakkolwiek niefortunnie by to brzmiało. Przerobiłem ból powodowany przez zwykłą protezę, a ostatecznie musiałem się zaprzyjaźnić z mioelektryczną – najbardziej zaawansowaną, ciężką, ale dającą spore możliwości.

Zrezygnowałem z przeszczepu skóry, bo o wiele łatwiejsze było nauczenie się życia w takim wydaniu niż przechodzenie kolejnych operacji, których efekt nie był z góry i na sto procent przesądzony. Chciałem wypracować sobie samotny system życia, bo na inne już nie liczyłem.

To i tak był cud, że wyszedłem z tego cało.

Ale najważniejsze, że Patryk Lelek też.

Charakterystyczne pukanie do drzwi wyrwało mnie z łóżka chwilę po dziesiątej. Na progu mieszkania zobaczyłem dobrze znanego mi czternastolatka, który w prawej dłoni ściskał rączkę siatki z, jak już wiedziałem, kolejnym pożywnym prezentem od jego matki.

– Wejdź – powiedziałem i odsunąłem się z przejścia, wpuszczając Patryka do środka.

Przez ostatnie dwa lata wyraźnie urósł i powoli zaczynał wchodzić w okres mutacji, bo jego głos stał się wysoki i cienki. Czasem zauważałem, że wstydzi się tego, lecz taktownie nigdy nie skomentowałem tej zmiany, bo chciałem, żeby czuł się przy mnie swobodnie i pewnie.

– Mama dała babeczki nadziewane konfiturą wiśniową – powiedział i położył na kuchennym stole torbę, po czym zdjął z siebie kurtkę, szalik i czapkę. – Okropnie wieje!

– Już wczoraj wieczorem było nie za ciekawie – odpowiedziałem i od razu nalałem mleka do rondelka, bo mieliśmy z Patrykiem taką tradycję, że ilekroć przyszedł, to za każdym razem piliśmy kakao.

– A gdzie wczoraj byłeś? Bo zauważyłem, że nie ma samochodu przed kamienicą – zagadnął z ciekawskim uśmiechem.

Mały cwaniak próbował mnie na czymś złapać?

– Rodzice namówili mnie na kolację u ich znajomych – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a krągła twarz Patryka rozświetliła się w uśmiechu.

– O, czyli możemy wykreślić z listy pierwszy krok! – zawołał radośnie. Zmarszczyłem brwi z niezrozumieniem.

– Z jakiej znowu listy?

– Stworzyłem listę rzeczy, które musisz zrobić, żeby wszystko wróciło do normy – odpowiedział spokojnie i zrobił tę swoją przemądrzałą minę, którą już doskonale znałem.

Nie chciałem mówić przy Patryku, że nie ma szans, żeby cokolwiek wróciło do normy, bo kiedyś chlapnąłem przy nim bezmyślnie o tym, że moje życie przepadło, a on się rozpłakał i zaczął mnie przepraszać, bo uznał, że to wszystko jego wina.

Nigdy, nawet przez ułamek sekundy nie przeszło mi przez myśl, żeby obwiniać go o obrażenia mojego ciała. Sam pobiegłem mu na ratunek i zawiniłem wyłącznie swoją bezmyślnością. Patryk po tym pożarze stał się wrażliwszy niż wcześniej; tak przynajmniej mówiła mi jego mama.

Postanowiłem zbyć milczeniem jego słowa i żeby zmienić temat, zajrzałem do torby, wyciągając ze środka plastikowy pojemnik z babeczkami, które swoim słodkim zapachem wypełniły całą kuchnię.

– Jak tak dalej będziecie robić, to ja się nie uniosę… – powiedziałem z przyganą, a Patryk wyszczerzył się radośnie.

– Mama zawsze mnie pyta, kiedy się do ciebie wybieram. Wstaje wtedy wcześniej i coś piecze, żebym mógł ci przynieść – odparł, a ja uśmiechnąłem się tylko. Doskonale wiedziałem, że Donata Lelek każdym takim gestem dziękowała mi za uratowanie życia jej synowi.

– Podziękuj jej ode mnie. Jak zawsze.

– Podziękuję – odparł i wstał, po czym wyjął z szafki talerz i przełożył na niego babeczki. Ja w tym czasie wrzuciłem do mleka trzy czubate łyżki kakao i jedną łyżkę cukru, po czym zacząłem mieszać. – A pamiętasz, jak ci mówiłem, że Monika bierze ślub? – zagadnął, a ja przytaknąłem.

Monika była o osiem lat starszą siostrą Patryka i już od trzech lat była zaręczona ze swoim chłopakiem. To nie powinno nikogo dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że ich związek rozpoczął się w pierwszej klasie gimnazjum.

– Mama mi dzisiaj powiedziała, że Monika chce cię zaprosić. Oczywiście z dziewczyną – powiedział z szerokim uśmiechem, a ja zamarłem na krótką chwilę i popatrzyłem na niego poważnie. – No nie gap się tak, Aleks! To dopiero dwudziestego ósmego marca, więc zdążysz sobie kogoś znaleźć do tego czasu, nie?

Tak, dla dzieciaka w wieku Patryka logicznym wydawało się, że moim jedynym problemem był brak dziewczyny. A ja nie wyobrażałem sobie iść na ślub, bawić się świetnie i zabrać ze sobą kogoś, kto nie jest Sandrą.

Osoba towarzysząca to akurat mój najmniejszy problem…

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – mruknąłem i wyłączyłem palnik, po czym rozlałem kakao do dwóch kubków. Jeden postawiłem przed Patrykiem, a z drugim usiadłem naprzeciwko niego.

– A dlaczego nie? Będzie megazabawa! Monika się obrazi, jeśli jej odmówisz! – odpowiedział natychmiast i ostrożnie wysiorbał pierwszy łyk, uśmiechając się z lubością. – Pyszne!

– Zobaczymy, jak to będzie – mruknąłem na odczepne, bo najgorzej bym postąpił, gdybym dalej maglował ten temat z czternastolatkiem po przejściach.

Przez kolejne trzy godziny bawiliśmy się po prostu świetnie. Zaczęliśmy od gier komputerowych, później wspólnie przygotowaliśmy pizzę z najróżniejszymi dodatkami, aż w końcu zasiedliśmy do naszej ulubionej gry – scrabbli. Spędzanie czasu z Patrykiem było jednym z najlepszych momentów, jakie miałem w obecnym życiu. Dzieciak dawał mi sporo radości i paradoksalnie, zamiast przypominać o złych wydarzeniach, pozwalał o nich zapomnieć.

Oboje nieco się zdziwiliśmy, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Popatrzyliśmy na siebie, wzruszyliśmy ramionami, a ja wstałem, żeby otworzyć. Dopiero gdy ujrzałem na progu mojego mieszkania Klarę, przypomniałem sobie, że przecież byłem z nią umówiony na podwózkę po moje auto.

Stała przede mną w szarej czapce z włochatym pomponem, spod której wystawały jej jasne włosy. W czarnym płaszczu, grubych szarych rajstopach i botkach na słupku wyglądała słodko i niewinnie, a jej zakłopotany wyraz twarzy tylko dopełniał ten obraz.

– Hej, byliśmy umówieni, pamiętasz? – zapytała niepewnie, najwyraźniej sugerując, że byłem zbyt napity, żeby pamiętać.

– Jasne. Wejdź – odpowiedziałem i odsunąłem się na bok, a ona niepewnie przekroczyła próg.

Rozejrzała się i było widać zdumienie na jej twarzy, gdy dostrzegła siedzącego przy stole chłopca. Skinąłem głową, by weszła do pokoju, co uczyniła nie tylko niepewnie, ale też chyba niechętnie.

– Poczekasz chwilę? Trochę się zasiedzieliśmy. Wezmę tylko dokumenty i kluczyki – powiedziałem, a ona przytaknęła, stojąc w progu, blisko wejścia. – Patryk, jeśli chcesz, to możesz zaczekać na mnie, ale będziemy musieli zadzwonić do twojej mamy – dodałem, zwracając się do czternastolatka, który z mieszaniną ciekawości i niedowierzania wpatrywał się w Klarę.

– Nie, nie. Ja już się będę zbierał, bo mam sporo zadań domowych do odrobienia – odpowiedział i wstał od stołu. Minął nas, a po chwili wrócił z talerzem, na którym zostały jeszcze cztery babeczki. Wyciągnął je w kierunku Klary, a ja zacisnąłem usta, żeby się nie roześmiać. Ten dzieciak był niemożliwy. – Proszę się poczęstować. W środku jest konfitura wiśniowa – powiedział, patrząc na dziewczynę z uśmiechem.

Zakłopotanie Klary stało się jeszcze wyraźniejsze, a jej szybkie spojrzenie w moim kierunku utwierdziło mnie w przekonaniu, że była gotowa odmówić, ale to nie było tak proste, jak mogłoby jej się wydawać, gdy Patryk patrzył na nią błagalnie.

Wreszcie sięgnęła po jedną babeczkę i posłała chłopakowi uroczy uśmiech.

– Bardzo ci dziękuję – powiedziała cicho i na naszych oczach odgryzła kawałek. Patrzyłem, jak zamyka oczy z rozkoszy, a po chwili oblizuje kąciki ust z okruszków. Szybko odwróciłem wzrok, bo nagle poczułem, że jest coś niestosownego w obserwowaniu tej dziewczyny podczas jedzenia. – Przepyszne! – pochwaliła szczerze i odgryzła kolejny kawałek.

– Moja mama je upiekła – wyjaśnił dumnie Patryk, a Klara posłała mu kolejny uśmiech.

– Wobec tego przekaż mamie, że babeczki wprost rozpływają się w ustach – odpowiedziała serdecznie.

– Dobra, pójdę po te kluczyki – mruknąłem szybko, żeby przerwać tę dziwną sytuację. Poszedłem do drugiego, mniejszego pokoju, który służył mi za sypialnię. Z szafki nocnej zabrałem dokumenty i klucze od auta, chowając je do tylnej kieszeni ciemnych dżinsów. Upewniłem się jeszcze, że mam przy sobie telefon i ubrałem w korytarzu płaszcz, a przy zakładaniu butów dziękowałem w duchu, że Klara i Patryk tak chętnie ze sobą rozmawiali i nie zwracali na mnie uwagi.

Przeciągnąłem przez szyję szalik, a na dłonie wciągnąłem rękawiczki. Poczekaliśmy aż młody też się ubierze i wreszcie całą trójką opuściliśmy moje małe mieszkanie w starej kamienicy. Z Patrykiem rozstaliśmy się przy wyjściu z budynku, bo on poszedł wzdłuż ulicy, a my wsiedliśmy do samochodu Klary.

– Przepraszam, że musiałaś czekać – powiedziałem, gdy ruszyliśmy.

– Nie ma sprawy – odpowiedziała i włączyła się do ruchu, obserwując ze skupieniem sytuację na drodze. – Fajny chłopak z tego Patryka – dodała z uśmiechem, a ja przytaknąłem.

– Tak, jest świetny.

Tylko tyle, bo nie chciałem kontynuować tematu, który mógłby doprowadzić do tego, że opowiedziałbym Klarze o okolicznościach naszego poznania, które przecież zmieniły moje życie na zawsze.

Jechaliśmy w milczeniu, bo najwyraźniej żadne z nas nie miało ochoty i pomysłu na prowadzenie niezobowiązującej, bezsensownej konwersacji. Obserwowałem mijanych na ulicy ludzi, jadące przed nami samochody i próbowałem nie skupiać się na panującej między nami ciszy. Straciłem umiejętność prowadzenia porywającej rozmowy z kimkolwiek, a już na pewno z kobietami. Tym bardziej, jeśli te kobiety były tak niewinne i atrakcyjne.

Po jakimś kwadransie dotarliśmy pod dom państwa Zegarków. Wysiedliśmy z samochodu (co zajęło mi dłuższą chwilę) i przeszliśmy przez uliczkę, kierując się do drzwi wejściowych. Zamierzałem się tylko przywitać i odjechać.

Nim doszliśmy do wejścia, w progu stanęła uśmiechnięta pani Zosia, która serdecznie nas powitała.

– Dzień dobry! Od rana was wypatrywałam! – zawołała radośnie i porwała Klarę w ramiona, całując jej policzek. Zdumiewało mnie, jak wiele ta kobieta miała w sobie serdeczności.

– Wczoraj umówiliśmy się na trzynastą – odpowiedziała Klara, patrząc na matkę. – Antek wstał?

– A coś ty! Siedział w ojcem prawie do rana i teraz oboje odsypiają – odpowiedziała z dezaprobatą. – Aleksandrze, wejdziesz na herbatę, tak?

Uśmiechnąłem się krótko.

– Bardzo pani dziękuję, ale spieszę się dzisiaj. Chciałem się tylko przywitać i muszę uciekać – odpowiedziałem, kłamiąc na temat tego pośpiechu, bo tak naprawdę nie miałem nic istotnego do roboty. Planowałem wrócić do mieszkania i może trochę poćwiczyć.

– Wielka szkoda! Ale pamiętaj, że zawsze chętnie będziemy cię tu gościć – odpowiedziała pani Zosia.

Posłałem jej uśmiech, po czym pożegnałem się, spojrzałem krótko na Klarę, która także się we mnie wpatrywała, i wsiadłem do samochodu.

Do samego wieczoru ćwiczyłem w zaciszu własnego mieszkania, a później wziąłem prysznic i włączyłem sobie mój ulubiony serial Chicago Fire. Chociaż dożywotnio utraciłem możliwość spełniania swojego marzenia w zawodzie strażaka, to nadal z pasją oddawałem się obserwowaniu, jak inni to robią. Było we mnie trochę zazdrości i mnóstwo goryczy. Nie pomagała samotność i cowieczorne roztrząsanie mojego rozstania z Sandrą.

Tego wieczoru mój telefon znów zabrzęczał, a ja już przed odczytaniem wiadomości wiedziałam, jaka jest jej treść i kto jest nadawcą.

Aleks, proszę. Chcę się dogadać. Czekam do końca listopada na odzew od ciebie. W przeciwnym razie wszystko będziemy musieli załatwić w sądzie.

W ostatnich tygodniach Sandrze bardzo zaczęło zależeć na szybkim i polubownym rozwodzie, a to stanowiło dla mnie sygnał, że być może kogoś poznała i miała plany już w żadnym stopniu niezwiązane ze mną.

Nie powinno mnie to do cholery dziwić, ale jednak…

W jednej sekundzie, działając pod wpływem impulsu, wybrałem numer do Marty, młodszej siostry Sandry i mojej najlepszej przyjaciółki.

– Hej, Aleks! – zawołała radośnie, odbierając już po pierwszym sygnale.

– Część. Mam do ciebie jedno pytanie… – zacząłem i niemal słyszałem, jak moja rozmówczyni wstrzymała oddech, bo znała mnie już na tyle dobrze, by wiedzieć, że ton mojej wypowiedzi nie wróżył niczego dobrego. – Czy Sandra ma kogoś?

Po drugiej stronie zapadła głucha cisza, a ja byłem więcej niż pewien, że Marta zamarła. Czy potrzebowałem innej, bardziej dosadnej odpowiedzi?

– Marta… – wyszeptałem, próbując ją upomnieć i ponaglić.

– Aleks, nie mówmy o tym.

– Chcę wiedzieć – powiedziałem stanowczo i zacisnąłem zęby, czując, jak dopada mnie złość.

– Myślę, że znasz odpowiedź. Przykro mi, ale ona…

Nie potrzebowałem usłyszeć więcej. Przerwałem połączenie i zacisnąłem mocno powieki, próbując uporać się z rwącym bólem w klatce piersiowej.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: