Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odczarowanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odczarowanie - ebook

Opracowanie inspirowane m.in. pracami R. Dawkinsa i D. Dennetta podejmuje polemikę pomiędzy rozumem, a wiarą traktując Boga, jako hipotezę wymagającą potwierdzenia w surowych warunkach nauki. Jest to zarazem próba odnalezienia części wspólnych pomiędzy tak różnymi światami. Kontrowersyjna, a czasami łagodząca napięcia publikacja stara się przedstawić zagadnienie z różnych punktów widzenia. Nauka, filozofia, teologia i historia, wszystko to przeplata się w poszukiwaniu dowodów istnienia Boga.

Kategoria: Filozofia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8104-630-5
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

„Żaden Bóg nigdy nie dał człowiekowi prawa do wolności przekonań”.

Jerzy Kijewski

Rozważania nad fenomenem, jakim jest wiara milionów ludzi w istnienie nadprzyrodzonych i niewytłumaczalnych sił trwa nieprzerwanie od wieków. W zależności od głoszonych przekonań oraz miejsca i czasu ich upublicznienia możliwe było nałożenie ewentualnych konsekwencji na śmiałków poddających w wątpliwość całość lub część przekonań religijnych. Nawet współcześnie krytyka podstaw religii i religijności jest często uważana za zbyt daleko idącą ingerencję w obszar prawnie chroniony lub przynajmniej za działania dalece nietaktowne. Prowadzi to niejako do wymuszonej akceptacji obarczonego licznymi wewnętrznymi sprzeczności religijnego sposobu pojmowania rzeczywistości.

Uderzające okazuje się zbiorowe wyrzeczenie się naturalnego dla każdego człowieka dążenia do potwierdzenia, zbadania wszystkich przesłanek stojących za wyznawanym przekonaniem. Prowadzi to do sytuacji, gdy wbrew własnej logice przyjmujemy tezy z założenia irracjonalne uznając je jedynie na podstawie wieloletniej tradycji czy potęgi instytucji je głoszącej, co w żadnym przypadku nie może zastąpić rzetelnej weryfikacji dowodów przemawiających za lub przeciw nim. Sam Harris pisał wręcz o ludzkim mózgu, że jest on istną fabryką przekonań, która stale chłonie, wytwarza i łączy różne liczne przekonania o otaczającym nas świecie ale i o nas samych.

Każdy chyba doświadczył takiego odczucia np. po nietrafionym zakupie, kiedy to wobec zaistniałej już sytuacji usilnie szukamy dobrych jej stron, by w konsekwencji przyznać „może to w końcu nie jest takie złe”. Potrafimy się w końcu sami oszukiwać by uzyskać emocjonalny komfort wobec niewygodnych faktów.

Mogłoby się wydawać, że w XXI wieku badający rzeczywistość rozum wygra z niczym niepopartymi zabobonami. Tak się jednak nie stało, a wiara ze swoimi irracjonalnymi założeniami trzyma się mocno przechodząc z pokolenia na pokolenie. Fenomen ten zapewne można wytłumaczyć przywiązaniem do tradycji z jednej strony oraz strachem lub raczej pewną formą zabezpieczenia się na przyszłość na zasadzie „a co jeśli to jednak prawda?” Jest to swoista forma polisy ubezpieczeniowej, kiedy to ponosimy stosunkowo niewielki koszt dzisiaj by zabezpieczyć się wobec niepewnej przyszłości.

Wiara dodatkowo podejmuje próby „wyjaśnienia” świata znacznie prościej niż czyni to nauka. Aby pojąć zasady funkcjonowania świata trzeba się wysilić i zdobyć wiedzę z obszaru fizyki, chemii i jeszcze kilku innych nauk przyrodniczych. Religia tłumaczy to samo znacznie prościej, w sposób idealny dla szerszych mas odbiorców.

Taka interpretacja fenomenu wiary nie zmienia jednak jej irracjonalnych podstaw. W dalszym ciągu nie jest ona poparta żadną wiedzę naukową, a brak dowodów powinien stać się dość jednoznaczną i wyraźną przesłanką. Każde twierdzenie nieudowodnione przez ponad dwa tysiące lat powinno wzbudzać poważne wątpliwości co do swojej prawdziwości.

Podczas dyskusji z osobami wierzącymi na argument dotyczący dowodów na istnienie jakichkolwiek sił nadprzyrodzonych niezwykle często pada argument o analogiczne dowody na nieistnienie Boga. Podstawowy błąd takiego rozumowania wynika z równego traktowania obowiązków obu stron dyskusji obligując wszystkich, w takim samym stopniu, do prezentacji dowodów potwierdzających ich punkt widzenia. Równowaga ta jest jednak zaburzona, co wynika z jej logicznych podstaw. Jeżeli ja wymyślę dowolny byt obdarzony nadprzyrodzoną mocą to absurdem byłoby twierdzenie, że istnieje on tylko, dlatego że inni nie potrafią udowodnić jego nieistnienia, tak więc to pomysłodawca, a obecnie raczej wyznawca ma obowiązek udowodnić swoje twierdzenia, a nie oponent ma poszukiwać dowodów na ich podważenie. Obowiązek ten jest jeszcze dodatkowo potęgowany przez samą religię poprzez tzw. obowiązek ewangelizacji. Tak więc propagowane są na kolejne pokolenia wypracowane przez wieki przekonania niepoparte żadnymi dowodami naukowymi.

Przyjmując założenie, że to pomysłodawca wprowadzający nowe twierdzenie ma obowiązek udowodnienia jego prawdziwości widzimy dalsze tego konsekwencje. Najstarsze ślady kultu religijnego przedstawicieli naszego gatunku pochodzą z przed 95 tys. lat, początki samego tylko Homo Sapiens czyli już człowieka rozumnego datowane są na ok 300 tys. lat temu tak więc najpierw byliśmy niewierzący, co więcej dłużej byliśmy niewierzący niż wierzący.

Zawsze też można rozbudować koncepcję Boga o niemożliwość jego udowodnienia. Wówczas brak dowodów staje się elementem wiary, swoistą cechą jego samego. Jeżeli powiem, że wierzę niewidzialnego Boga to fakt, że nikt go nie widzi będzie wspiera tą wiarę bo spełniona jest jego cecha, którą przyjęliśmy na samym początku. Zatem brak dowodów na niemożliwego do udowodnienia Boga jest potwierdzeniem jego cechy.

Chociaż można by podejmować próby doszukiwania się nietzscheańskich inspiracji niniejsze opracowanie było w dużej mierze pisane pod wpływem m.in. prac amerykańskiego filozofa Daniela C. Dennetta oraz profesora Richarda Dawkinsa z Uniwersytetu Oksfordzkiego czy publicysty Sama Harrisa, którzy w swoich dotychczasowych publikacjach nie tylko krytykowali wyznawanie niczym nieudowodnionej wiary, ale prezentował postawę niezłomnego naukowca, który nieustannie poszukuje niepodważalnych dowodów na poparcie swoich tez. Podobnie jak i oni nie jestem w stanie przyjąć za ogólnie obowiązującą prawdę twierdzenia, które nie zostało wiarygodnie zbadane, potwierdzone i udowodnione. Nie ukrywam też, że spora część tej publikacji jak i jej podobnych zawiera jeszcze sporą dawkę twierdzeń, hipotez lub spekulacji stanowiących jednocześnie ciekawy punkt startowy wymagający dalszych badań i dociekań. Jeżeli nawet niewielka część stawianych tu hipotez znalazłaby swoje potwierdzenie to naprawdę mamy już nad czym się zastanawiać w kwestiach wiary.

Czy zatem zagadnienia religii można poddać surowemu osądowi nauki? Czy poszczególne twierdzenia i dogmaty można wpleść w tryby bezdusznego wnioskowania i analizy uzyskanych wyników? Na styku religia i nauka dominuje przekonanie, że są to zupełnie rozdzielne obszary, że religii nie da się zweryfikować naukowymi metodami. Sprzeciw wobec takiego postawienia sprawy legł u podstaw dalszych rozważań tego opracowania. Religię da się i należy badać, a argumentów za tym dostarcza nam sama religia, która niejako wkracza w obszar nauki twierdząc o stanie faktycznym rzeczywistości. To religia poprzez opisy ze swoich świętych ksiąg podaje konkretne wydarzenia jako historyczne, jako zaistniałe na tym świecie. Morze czerwone w końcu miało rozstąpić się na tym świecie, a nie gdzieś w zaświatach. Jezus miał chodzić po tafli konkretnie określonego zbiornika wodnego. Tak więc jeżeli chcemy twierdzić, że tak właśnie było i podawać to jako fakt historyczny musimy poddać to weryfikacji. Sam kościół sięga do narzędzi naukowego poznania. W swoich procedurach bada w pełni naukowymi metodami cuda przypisywane kandydatom na przyszłych świętych. Jednocześnie wiara stała się już tak silnym, powszechnym i wpływającym na codzienne funkcjonowanie całych społeczeństw zjawiskiem, że wręcz nie może pozostawać poza obszarem naukowej weryfikacji. Jeżeli zgadzamy się z przyznaniem religii silnej roli w kształtowaniu bieżącej rzeczywistości od polityki poprzez kształtowanie prawa po stosunki międzyludzkie to musimy o niej możliwie jak najwięcej wiedzieć.

Dodatkowo jeśli zgodzimy się z tym, że wielu ludzi wręcz osobiście doznaje objawień, bo oto ujrzą boską postać lub usłyszą głos przemawiający wprost do nich to już nie możemy twierdzić, że jest to poza zasięgiem i zainteresowaniem nauki. Ludzki mózg w swoich licznych połączeniach neuronowych odebrał uznany za „realny” dźwięk i obraz zatem jest to już jak najbardziej pole działań nauki.

W dalszej części przedstawione zostaną różne wyniki badań ludzi, którzy na przestrzeni lat przyglądali się zagadnieniom wiary. Przykładając „szkiełko i oko” do tematu, który uznawany jest za tabu odkrywali różne nieznane nam tajniki tego zagadnienia. Dowiemy się, m.in. że uczucia duchowe można np. sztucznie wywoływać odpowiednio stymulując nasz mózg, przyjrzymy się również efektom pracy takich znakomitości świata nauki jak Sigmund Freud czy Karol Darwin. Poszukamy ponadto naturalnych, czysto biologicznych i ewolucyjnie uzasadnionych mechanizmów zdolnych do wytworzenia wierzeń.

„Czy nie starczy, że ogród jest piękny? Czy muszą w nim jeszcze mieszkać wróżki?”

Douglas Noël AdamsI. Niewidzialny produkt

„Niewykluczone, że w niektórych z tych doktryn

tkwi ziarno prawdy, ale ich powszechna akceptacja wskazuje na brak intelektualnego rygoru i sceptycyzmu oraz na zastępowanie doświadczenia przez iluzje i marzenia”.

Carl Edward Sagan

Wiara, powtarzając za Billem Maherem, jest jak próba sprzedaży niewidzialnego produktu, podkreślenia wymaga jednak fakt, iż jest to bardzo udana próba. Nikt nigdy nie widział Boga ani nawet niepodważalnego dowodu na jego istnienie, a uznajemy go za postać istniejącą, a nawet świadomie kierującą naszym życiem. Postawa taka od wieków była wykorzystywana do zdobywania władzy, posłuszeństwa czy wreszcie majątków. Ów niewidzialny produkt, jaki jest nam oferowany w swoich podstawach zakłada ponoszenie kosztów dziś, aby zapewnić nam lepszą przyszłość po śmierci. Nie wiemy jednak jak wygląda owa przyszłość, jest to jedynie obietnica, której i tak nie możemy zweryfikować ani rozliczyć z niej osób ją składających. Jedyne, co jest w całym procesie realne i pewne to ów bieżący koszt, jaki trzeba ponieść, aby obietnica ta była nam dana.

Co stoi za tym, że ludzie „kupują” tak niepewny niewidzialny produkt? W dużej mierze jest to strach, strach przed nieuniknioną wieczną karą, która nota bene jest równie prawdopodobna jak i obiecana nagroda. Opracowana na przestrzeni wieków krwawa i bolesna wizja kary ma za zadanie wzbudzać wątpliwość („a co jeśli to jednak prawda?”), a tym samym motywować do wiary „na wszelki wypadek” podobnie jak asekuracyjna wiara wynikająca ze słynnego Zakładu Pascala. Jest to typowa forma zabezpieczenia przed mało prawdopodobnym, ale niezwykle dotkliwym następstwem. Jeżeli do tego dodamy, że koszt nałożony na jednostkę w postaci udziału w obrzędach czy danin nie będzie wydawał się zbyt duży to tego typu zabezpieczenie zacznie funkcjonować przypominając nieco współczesne polisy ubezpieczeniowe gdzie koszt ponoszony przez wyznawcę stanie się odpowiednikiem składki wnoszonej do całego systemu. Zarówno w przypadku ubezpieczeń jak i religii sprzedawany jest niewidzialny produkt, i tu i tu przedmiotem obrotu jest swoista obietnica, zapewnienie pewnych zdarzeń w przyszłości. Różnica jest jednak taka, że każdy z nas osobiście zna kogoś kto „dostąpił” odszkodowania i nikogo kto zbawienia.

U podstaw fenomenu wiary legło zatem mniej lub bardziej świadome działanie we własnym interesie. Jest to działanie ukierunkowane na zapewnienie sobie lepszej przyszłości po śmierci, co nosi przesłanki cynicznej gry we własnym interesie, a bieżący koszt ma teraz charakter inwestycji, której efektów spodziewamy się w późniejszym życiu. Przez całe życie bijemy pokłony przed różnego rodzaju bóstwami w nadziei, że coś na tym „ugramy” lub czegoś unikniemy. Tak interpretowana wiara nosi przesłanki zwykłej transakcji wymiennej czy też umowy zawartej z Bogiem, poprzez ziemskich pośredników, którzy w jego imieniu przyjmują profity, a my żyjemy w przekonaniu, że tą drogą zapewnimy sobie lepsze miejsce po śmierci. Jest to nic innego jak tylko podlizywanie się Bogu, od którego chcemy coś w zamian uzyskać. Wierzący robią zatem dobre uczynki, aby zagwarantować sobie zbawienie, ateiści robią dobre uczynki bezinteresownie. Czynienie dobra bezinteresownie, bez wizji nagrody, musi mieć w sumie wyższą wartość moralną.

Strach i własny interes legły u podstaw wiary i funkcjonują tak samo przez wieki niosąc nadzieję, że kiedyś będzie nam lepiej i że mamy na to wpływ teraz. Czy zatem rujnowanie tej nadziei nie jest zbyt okrutne? Bo jak tu powiedzieć osobom cierpiącym, że nic ich już nie czeka, że to co mają to już wszystko, odebranie nadziei wydaje się niezwykle okrutne, ale czy złudna nadzieja i okłamywanie jest lepszym rozwiązaniem? A jeżeli uznamy, że mimo wszystko jest nam potrzebna nadzieja, jaką daje religia, pomimo braku jakichkolwiek dowodów na jej prawdziwość, to może powinniśmy otwarcie przyznać, że jest to nic innego jak tylko przydatne kłamstwo. Ale jeśli uznajemy religię jako przydatną to czy warto ją badać czy wręcz krytykować lub podważać? Pytanie to powinno jednak brzmieć inaczej. Czy nawet jeśli coś jest korzystne to czy z tego powodu mamy prawo na świadome fałszowanie rzeczywistości?

Podczas licznych dyskusji z osobami wierzącymi niemal zawsze pada ten sam argument skali. Zakłada on, że przecież tyle osób wierzy, więc wszyscy oni nie mogą się przecież mylić. Otóż mogą się mylić, a skala rozprzestrzenienia się wiary nie jest tu żadnym argumentem. W historii świata mamy ogrom przypadków, w których ogół się mylił, a mniejszość miała rację. Kiedyś większość ludzi twierdziła, że Ziemia jest płaska, że Słońce krąży wokół niej, a morza zamieszkują potwory pożerające statki kupców. Przez wieki medycy wierzyli w skuteczność leczenia poprzez upuszczanie krwi. Współcześnie wiemy już, że niosło to za sobą raczej zagrożenie dla zdrowia i życia chorego. Poglądy te były uznawane za prawdziwe, a każdy, kto się z nimi nie zgadzał w najlepszym przypadku był uznawany za odmieńca. Nie zmienia to faktu, że w tych przypadkach większość po prostu się myliła, a sam argument skali nie może być traktowany jako ostateczny wyznacznik.

Fakt rozprzestrzenienia się wiary można wytłumaczyć tym, że po prostu była ona potrzebna. Dawała nadzieję oraz odpowiedzi na pytania, na które współcześnie odpowiada nauka. Z jednej strony zaspokajała ciekawość udzielając prostych odpowiedzi na trudne pytania, na które dawniej człowiek nie mógł samodzielnie udzielić odpowiedzi, z drugiej zaś rozbudzała wizję lepszego jutra. Któż nie skusiłby się na taką perspektywę? Obrońcy wiary zaznaczają, że nie można tego porównywać, że religia odpowiada na inne kategorie pytań. Otóż nie, nie dość, że religia stawia twierdzenia o świecie fizycznym i o wydarzeniach podawanych jako historyczne to na nic tak naprawdę nie odpowiada bo każde jej twierdzenie ostatecznie i tak trzeba przyjąć na wiarę. Twierdzenie, że religia odpowiada na pytania, na które nie odpowiada nauka, typu „dlaczego?” i „po co?” autorytarnie wcześniej jednak zakłada, że w ogóle istnieje jakieś „dlaczego?” i „po co?”

Wielość i różnorodność wyznań doprowadziła do powstania teorii „piekła nieuniknionego”. Pogląd ten zakłada, iż niezależnie od naszych czynów i sposobu życia wszyscy zostaną potępieni z prostego powodu. Wyznając jedną konkretną wiarę pozostajemy ateistami wobec pozostałych i w ten sposób, jako niewierzący wobec tysięcy różnych bogów powinniśmy trafić do ich piekieł. Upraszczając nieco opisywany model załóżmy, że istnieją tylko dwie religie chrześcijaństwo i islam. Będąc wyznawcą chrześcijaństwa pozostaję ateistą wobec islamu, a tym samym zasługuję na potępienie wg. tej religii. Wyznając islam, analogicznie pozostaję ateistą wobec chrześcijaństwa, więc powinienem trafić do chrześcijańskiego piekła. Rozwiązaniem wydawałoby się wyznawanie wszystkich możliwych religii, aby uniknąć tego przykrego losu. Otóż nie, gdyż w tym momencie pojawia się przykazanie ”nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, co niechybnie przyczyniłoby się do ukarania naszego hipotetycznego wyznawcy. Pojmowanie Boga jako absolutu jednego wobec wszystkich religii też w tej sytuacji nie pomaga, gdyż on sam na kartach Pisma Świętego mówi wprost o „innych bogach”.

Tak, więc pogląd ten głosi, że niezależnie, co uczynimy los nasz może być tylko jeden, a my nie mamy wpływu nawet na to, w którym piekle wolelibyśmy się znaleźć.

Przedstawiony tu problem mnogości religii przypomina raczej wielką loterię gdzie nieświadomi swojej przyszłości musimy wybrać jedną z pośród wielu dostępnych religii, by potem u bram raju usłyszeć,

— Przepraszam, ale pomyliłeś się, wybrałeś nie to wyznanie, żegnam.

Przypomina to wprawdzie wielką loterię, ale możliwości wyboru jest znacznie więcej, co obniża nam prawdopodobieństwo dokonania „właściwego wyboru”. Podjęcie przemyślanej, świadomej decyzji jest też ograniczone obszarem kulturowym, w jakim się urodzimy. Jaką możliwość swobodnego wyboru religii ma człowiek urodzony w państwie wyznaniowym, w którym dominuje jedna religia? Bierze on zatem udział we wspomnianej wcześniej wyznaniowej loterii z narzuconym mu przez otoczenie losem. Potrafimy nawet z pełnym przekonaniem bronić trafności tego „wyboru” będąc jednocześnie świadomym, że gdybyśmy się tylko urodzili np. w Iraku, Indiach czy Pakistanie z równie silnym przekonaniem bronilibyśmy trafności wyboru zupełnie innego systemu wierzeń. Człowiek jest zatem ateistą bo taki jest jego wybór, jeżeli jest jednak katolikiem, muzułmaninem czy buddystą to głównie dlatego, że takie jest jego położenie geograficzne.

Jest to nieco prześmiewczy obraz podejścia do religii, ale skutecznie obrazujący absurd, w jakim żyjemy, jaki został nam wpojony i prawdopodobnie przekażemy go kolejnym pokoleniom. Wspomniany już Richard Dawkins porównał ten proces do wirusa, który jest przekazywany na kolejne pokolenia, klasyfikując je i przypisując do poszczególnych grup. Zarażanie tym „wirusem” trwa i nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało go zatrzymać. Zauważmy jak przebiega ten proces w przypadku katolicyzmu. Leżące u podstaw chrześcijaństwa Stary i Nowy Testament różnią się zasadniczo poziomem abstrakcyjności. Pomijam fakt, że zarówno Stary i Nowy Testament opisują wydarzenia irracjonalne i w żaden sposób nieudowodnione. Stary Testament opisuje jednak wydarzenia znacznie bardziej abstrakcyjne jak stworzenie świata w sześć dni czy fakt przeżycia człowieka przez trzy dni wewnątrz wielkiej ryby. Nowy Testament skupia się na życiu i nauczaniu Jezusa Chrystusa momentami tylko opisując cudowne wydarzenia jak chodzenie po wodzie czy rozmnożenie pokarmów. Są to irracjonalne wydarzenia, które pozornie wydają się bardziej „prawdopodobne”. Jak do tego zatem podchodzi się w systemie edukacji? Otóż lekcje religii we wczesnych klasach szkoły podstawowej skupiają się właśnie na „bardziej abstrakcyjnym” Starym Testamencie, wykorzystując w ten sposób naiwność małych dzieci ich nieznajomość innych nauk przyrodniczych, łatwowierność oraz zaufanie, jakim darzą autorytet nauczyciela. W kolejnych latach, gdy uczeń przestaje już tak bezkrytycznie wierzyć w każde słowo, zaczyna być krytyczny wobec świata, a jednocześnie zaczyna posiadać wiedzę z innych dziedzin, nauka religii stopniowo przechodzi w kierunku Nowego Testamentu. Testamentu opisującego wydarzenia, które łatwiej uznać za fakty historyczne.

W tym miejscu często padają głosy, że to był Stary Testament, a Nowy to wszystko zmienił. Słyszymy, że Stary Testament Wprawdzie jest nieco „magiczny” i niezwykle krwawy, ale mamy też Nowy, który łagodzi wcześniejszy przekaz. Podstawą wiary jest jednak Słowo Boże jako całość, a nie Stary czy Nowy Testament rozdzielnie. Nowy Testament nie jest aneksem znoszącym zapisy Starego. Jak bowiem mielibyśmy traktować w takim przypadku np. 10 przykazań, które pochodzą ze Starego Testamentu?

Jest to zapewne przemyślana strategia indoktrynacji, nastawionej w końcu na efekt, jakim jest pozyskanie bezkrytycznego wyznawcy. Zastanawiam się jak wyglądałaby lekcja religii gdyby odwrócić opisane wyżej relacje i np. licealistom przedstawić biblijny opis stworzenia świata czy rozstąpienie się Morza Czerwonego? Mogłoby się to spotkać ze sceptycyzmem, dodatkowymi pytaniami, wątpliwościami. Wyszłyby na jaw oczywiste sprzeczności z wiedzą pozyskaną z nauk przyrodniczych.

Ostatecznie trzeba przyznać, że żadna wiara nie posiada naukowo potwierdzonych podstaw, a mimo to rości sobie prawa od kształtowania naszej rzeczywistości od wymiaru sprawiedliwości poprzez podatki czy medycynę po kształcenie dzieci. Skutkuje to ciągłą chęcią organizowania życia innych osób wg własnych przekonań. Czy mamy do tego prawo? Czy jeden człowiek może mówić innemu jak ma żyć? Wydawałoby się, że odpowiedź powinna być negatywna, a jednak rzeczywistość jest odmienna. Osoby wierzące wpływają na polityków, by ci kształtowali naszą codzienność wg ich wizji świata. Stąd biorą się konflikty wokół praw homoseksualistów, obecności religii w szkołach, obecności symboli religijnych w urzędach, odwołań w konstytucji czy w końcu finansowania kościołów. Jesteśmy świadkami jak jedna grupa usiłuje kształtować prawo dotyczące wszystkich, również tych, którzy do niej nie należą, zamiast pozostawić pewną dozę wolności oraz prawa o decydowaniu o sobie. Pamiętajmy, że stan prawny mamy jeden, a sumień wiele.

Obserwując dzisiejszy świat można zauważyć, że religia, a raczej religie przekształcają się stopniowo w coś na kształt firm świadczących podobne usługi i wzajemnie konkurujących o klientów — wiernych. Nieśmiało słyszalne stają się przy tym głosy, iż tego typu konkurencja w efekcie dąży do wzbogacenia oferty poszczególnych wyznań, a tym samym i całego „rynku religijnego”. Czy w ogóle możemy mówić o religii w kategoriach z pogranicza ekonomii i marketingu? Być może pod względem praw, jakimi się kieruje nie różni się ona od innych produktów oferowanych nam przez rynek każdego dnia.

Pierwszym specjalistą od marketingu religijnego okazał się już sam Apostoł Paweł. Podjął on bowiem na samym początku funkcjonowania nowej wówczas religii dość istotne z punktu widzenia pozyskiwania nowych wiernych decyzje. Zadecydowano wówczas o rezygnacji z nakłaniania nowych współwyznawców do niektórych zasad prawa mojżeszowego. Rezygnacja z takich tradycji jak obrzezanie mężczyzn czy wyłączenie niektórych rodzajów potraw uczyniły religię mniej kłopotliwą, a tym samym łatwiejszą do upowszechnienia. Kosztem złamania niektórych kłopotliwych nakazów i zakazów udało się dopasować religię do „wymagań rynku”.

Niemal do złudzenia przypomina to wyścig czysto komercyjnych marek w walce o klienta, a w tym przypadku o wiernego. Znane są już przypadki, gdy świątynie różnych wyznań rozpoczęły proces ubiegania się o certyfikaty ISO, aby potwierdzić wysoką, jakość swojego systemu zarządzania. Czy można to już uznać za działania o charakterze marketingowym? To zależy, do czego w dalszym etapie uzyskany certyfikat posłuży. Jeżeli stanie się on elementem nawoływania czy wręcz pozyskiwania nowych wiernych to mamy do czynienia z marketingiem w najczystszej postaci.

Mistrzami marketingu religijnego są amerykańscy teleewangeliści, którzy całymi godzinami mogą naprzemiennie grozić, straszyć, błagać, obiecywać i zachęcać dopóki przesuwający się u dołu ekranu numer rachunku bankowego nie zostanie zasilony odpowiednią sumą datków. Rozgorączkowany tłum wiernych w studio traktuje ich jak celebrytów co ci skutecznie podtrzymują kolejnymi płomiennymi kazaniami. Do historii już przeszło oświadczenie amerykańskiego teleewangelisty Orala Robertsa, który oświadczył iż „Bóg weźmie go do siebie” jeżeli nie uda mu się zebrać datków na kwotę 8 milionów dolarów.

Kontrowersyjne działania amerykańskich teleewangelistów można nazwać „lokalnym epizodem”. Świat wiary często jednak dystansuje się od takich naciągaczy woląc nie epatować tak otwarcie ze swoimi oczekiwaniami czy potrzebami.

Zdaniem profesora zarządzania komunikacją Alexandra Moutchnik z Akademii Media Design w Monachium Kościół jest w stanie wytworzyć i wytwarza różnego rodzaju, powiązane z nim i „dobrze sprzedawane” mniejsze marki, jak np. Światowe Dni Młodzieży. W czasie tych dni następuje z jednej strony spotkanie młodych z papieżem, z drugiej zaś religia upowszechniana i umacnia jest w umysłach zgromadzonych.

Społeczność międzynarodowa już dawno zauważyła ten proces, podjęto nawet próby formalnej klasyfikacji oferty religijnej. Światowa Organizacja Handlu prowadzi Centralną Klasyfikację Produktów, w której znajdują się wszystkie oferowane na rynku produkty i usługi. Na kartach tej klasyfikacji znajdujemy pozycję „usługi religijne” z dalszym podziałem na konkretne typy usług. Świadczy to o tym, że rynek usług religijnych jest zauważalny na szczeblu międzynarodowym, co więcej może nawet stanowić istotną część gospodarki.

Fakt postrzegania Kościołów jako usługodawców w połączeniu z ich aktualną pozycją rynkową może w konsekwencji wpłynąć na ich strategię działania względem innych wyznań i samych wiernych. Małe związki wyznaniowe chcące konkurować z wielkimi religiami muszą prowadzić bardziej intensywną i wielokanałową akcję marketingową. Stąd też biorą się różne formy marketingu religijnego za pośrednictwem np. mediów elektronicznych.

Jest to jednak mało zróżnicowany produkt, obrzędy religijne w wielu Kościołach wyglądają podobnie, trudno zatem konkurować na tym polu. Siła marketingu skupia się często na innych aspektach jak autorytet czy entuzjazm jakiegoś lokalnego duchownego, jednorazowe lub cykliczne, dobrze rozpropagowane akcje i wydarzenia np. festyny, koncerty religijne czy pielgrzymki. Problemem dla marketingu religii jest sam produkt, którego nie można pokazać, jest nim bowiem zbawienie. Trudno jest zareklamować „niewidzialny produkt”, to jest jedynie forma obietnicy, pewnych wydarzeń po śmierci, których nie może zweryfikować ani sam kupujący ani nawet sprzedający. Nie możemy w reklamie telewizyjnej przedstawić uśmiechniętych klientów zachwalających zbawienie oferowane przez konkretne wyznanie. Skąd zatem mamy mieć pewność, że wybieramy produkt pewny i dobrej, jakości skoro sam sprzedający jeszcze go nie wypróbował? Uwzględniając przy tym ograniczoną możliwość wyboru religii, dochodzimy do wniosku, że wolność wyznania to trochę teoretyczna swoboda wyboru. Większość wierzących jest członkami wyznania, w którym się urodzili, podobnie jak są użytkownikami języka, w którym się wychowali. Późniejsze prawo do odstąpienia od lokalnej religii, czy zamiana na inną, ograniczone jest różnego typu społecznymi, lub wręcz prawnymi obostrzeniami, których skrajnym wyrazem jest podejście do tego tematu w państwach czysto wyznaniowych.

„Za grobem nie znajdą niczego oprócz śmierci. Ale powinniśmy trzymać to w tajemnicy i dla ich własnego dobra łudzić ich nagrodą niebios i życiem wiecznym”.

Fiodor Dostojewski „Bracia Karamazow”

W praktyce częściej obserwujemy stopniowe odchodzenie od religii poprzez zaniedbywanie nakładanych przez nią obowiązków, by w konsekwencji całkowicie z niej zrezygnować, niż świadoma z niej rezygnacja lub przejście do całkiem nowego wyznania. Zauważalna jest również praktyka polegająca na celebrowaniu zachowań postreligijnych tzn. pierwotnie wywodzących się z religii lecz obecnie luźno lub wcale już z nią niepowiązanymi np. halloween czy hojny św. Mikołaj. Wraz ze stopniowym obniżaniem znaczenia religii w codziennym życiu znacznie łatwiej jest nam porównywać ją do produktów, których zamiana i tym samym dopasowanie do indywidualnych potrzeb jest znacznie łatwiejsze. Ostatecznie i tak każda religia obiecuje, że uwolni człowieka. Żadna jednak nie planuje uczynić tego za jego życia.

Socjolog Jochen Hirschle z Uniwersytetu w Innsbrucku uważa jednak, że linia podziału, a tym samym i walka konkurencyjna przebiega w nieco innej płaszczyźnie. To nie wyznania konkurują między sobą, a raczej wszystkie razem walczą z laicyzującym się światem o zahamowanie procesów odejścia od religii, jako takiej. W czasach, gdy kino, pub czy teatr stały się skuteczną i nierzadko ciekawszą alternatywą dla spędzania swojego czasu kościoły stały się jedynie jedną z wielu opcji spędzenia niedzielnego popołudnia. W praktyce wyznania mają swoich konkurentów na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony są to właśnie inne wyznania odbierające sobie nawzajem wiernych, z drugiej zaś laicki świat konsumpcji, który skutecznie odciąga ludzi od mało atrakcyjnego współcześnie świata religijnego umartwienia.

Pierwsi podróżnicy przywozili ze swych wypraw liczne opowieści o niewiarygodnych stworzeniach, których to istnienia rzekomo byli świadkami. Słuchacze często łaknący wiedzy o świecie przyjmowali ich słowa na wiarę. W końcu mieli „wiarygodne” źródło informacji z pierwszej ręki. Podróżnik był zatem traktowany niemal jak współczesny ekspert w danej dziedzinie, jego słowa były wystarczającym potwierdzeniem, że tak jest. Brak wiedzy o świecie, z którą można by porównać owe opowieści sprawiał, że było to jedyne źródło informacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w momencie, kiedy pozostali również zaczęli podróżować, co pozwalało na dokonanie weryfikacji zasłyszanych opowieści.

Ludzka wyobraźnia podsycana opowieściami innych fantastów, a niekiedy i własnymi doświadczeniami prowadziła do kreowania coraz to bardziej niezwykłych hipotez. Odnalezienie czaszki dinozaura mogło przyczynić się do powstania opowieści o smokach, wspomnienie zmarłego w śnie mogło lec u podstaw wymyślenia zaświatów i życia po śmierci. Kreowano w ten sposób nowatorskie teorie, które często wygłaszane przez autorytety wdzierały się w ludzką świadomość, gdzie uznawane były za pewnik.

Człowiekowi, w kontekście braku wystarczających informacji, dosyć łatwo przychodziło akceptowanie twierdzeń niepopartych żadnymi badaniami. Kiedyś przejawiało się to wiarą w przedziwne potwory, magię czy duchy i bóstwa. Dziś, kiedy uważamy się już za światłe społeczeństwo i jednoznacznie odrzucamy stare zabobony nadal dosyć często wbrew logice wczytujemy się w horoskopy lub zawierzamy niepotwierdzonym zabiegom medycyny alternatywnej. Wiele kultur poważnie podchodziło do zagadnień czarów i magii, a obecnie przyzwyczailiśmy się do obecności w przestrzeni publicznej znawców astrologii i zawodowych wróżbiarzy. Nasza zdolność do magicznego pojmowania świata została ukierunkowana w stronę przeróżnych teorii spiskowych lub chorobliwego zawierzenia przesądom. Sportowiec na ważne zawody założy swoją szczęśliwą koszulkę, a student zabierze na ważny egzamin swój szczęśliwy długopis uważając przy tym, aby po drodze nie napotkać czarnego kota (na marginesie można by zwrócić uwagę, że jeżeli Bóg przyczynia się do wygranej sportowca to w taki sam sposób przyczynia się do przegranej kogoś innego). Cóż są ludzie, którzy są święcie przekonani, że Elvis Presley żył w ukryciu jeszcze długo po roku 1977 kiedy to ogłoszono jego śmierć lub wręcz relacjonują swoje porwanie i pobyt na statku kosmitów.

30 października 1938 roku nowojorska stacja radiowa CBS nadała słuchowisko będące adaptacją powieści Georga Wellesa. Powieść „Wojna światów” opublikowana pod koniec XIX wieku opisywała inwazję Marsjan na Anglię lecz na potrzeby słuchowiska zmodyfikowano ją tak, aby inwazja odbyła się w Stanach Zjednoczonych. Efekt w pełni zaskoczył radiowców. Pomimo jasnego komunikatu na początku audycji, iż jest to jedynie adaptacja powieści oraz niezwykle fantastycznych opisów strzelających laserami kosmitów z czułkami w panikę wpadło tysiące Amerykanów.

Na posterunkach policji i w siedzibie radia rozdzwoniły się telefony, ludzie zaczęli porzucać domy i uciekać w popłochu, doprowadzając do zablokowania głównych dróg wylotowych. Inni uzbrojeni w strzelby zaczęli wypatrywać najeźdźców. Pomimo, że żadnej inwazji nie było to znaleźli się nawet świadkowie, którzy zapewniali, że widzieli te „potwory”.

Historia z fantastycznym słuchowiskiem radia CBS pokazuje, jak łatwo poddajemy się sugestii i wierzymy, a nawet widzimy coś czego nie ma. Przypadek ten był później wielokrotnie analizowany przez różnej maści psychologów i socjologów, którzy chcieli dowiedzieć się jak to możliwe, że tak wielu ludzi uwierzyło w wydawałoby się dość abstrakcyjne treści. Zapewne istotną rolę odegrał tu autorytet radia, które w latach 30 uchodziło za rzetelne źródło informacji. Zresztą do dziś dużo łatwiej jest nam przyjąć za pewną i rzetelną informację podaną np. w telewizji.

Nasza wrodzona podatność na zawierzane autorytetom oraz zdolność do magicznego pojmowania świata była niejednokrotnie wykorzystywana przez różnych hochsztaplerów i oszustów, a czasem i zwykłych kawalarzy.

Mechanizm zawierzania autorytetom wykorzystała w roku 1966 brytyjska telewizja BBC emitując w prima aprilis reportaż z farmy uprawiającej … spaghetti. Co istotne dla całej sprawy prezenterem był Richard Dimbleby czyli dziennikarz stacji, który zajmował się do tej pory jedynie poważnymi relacjami, nigdy nie żartujący na antenie i prezentujący rzetelne dziennikarstwo. Wizerunek dziennikarza zajmującego się wyłącznie najważniejszymi sprawami i relacjonującego dotychczas wyłącznie najistotniejsze wieści ze świata tak dalece wpisał się w świadomość brytyjskich telewidzów, że w żadnym wypadku nie wyobrażali oni sobie Richarda żartującego. Zadziałał mechanizm autorytetu. Stąd też tak wielu telewidzów uwierzyło mu gdy z pełną powagą relacjonował sposób uprawy spaghetti, wskazywał na najczęściej atakujące je szkodniki oraz tłumaczył dlaczego makaron dorasta zawsze do tej samej długości. Efekt byłby zapewne inny gdyby zamiast poważnego reportera z podobnym reportażem wystąpił np. komik Alfred Hawthorne Hill. Na szczęście w tym przypadku ludzka naiwność została wykorzystana jedynie dla niewinnego żartu. Jak powiedział niegdyś Mark Twain „1 kwietnia jest dniem, w którym przypomina się nam, kim jesteśmy przez pozostałe 364 dni”.

Nie zawsze jednak nasza naiwność wykorzystywana jest w tak nieszkodliwy sposób. Przeróżni uzdrowiciele potrafią sprzedać ludziom złudzenie poprawy ich losu. Sprawiają wrażenie, że posiedli jakieś nadprzyrodzone zdolności, w które my poprzez naszą podatność na magiczne pojmowanie świata wierzymy. Przykładów różnych uzdrowicieli znajdziemy niezwykle dużo, rzadko jednak udaje się im jednoznacznie wykazać oszustwo jakim się posługują.

Sztuki tej udało się dokonać jednej z ekip telewizyjnych, która w latach 1975 — 1977 nagrywała reportaż o działających głównie w Brazylii i na Filipinach uzdrowicielach „chirurgach”. Zyskali oni spore uznanie wśród lokalnych społeczności, w których działali. Ludzie ci bez żadnej wiedzy medycznej, ani nawet bez żadnych narządzi dokonywali skomplikowanych zabiegów chirurgicznych. Na oczach świadków wsuwali rękę w brzuch chorego po czym wyjmowali ją zakrwawioną wraz z wyrwanym guzem. Po ranie nie było żadnego znaku, żadnej blizny, a niezdezynfekowana ręka „chirurga” nie dokonywała żadnych zakażeń. Blizny oraz zakażeń oczywiście nie mogło być bo nie było też samego zabiegu. Lokalna społeczność w pełni jednak zawierzała magicznym zdolnościom uzdrowicieli. Jak bowiem mogli inaczej sobie wytłumaczyć to co widzieli? Automatycznie wyjaśniali to czego nie rozumieli zdolnościami nadprzyrodzonymi.

Nieco bardziej sceptyczna ekipa telewizyjna podejrzewając szwindel założyła, że jest to głównie dopracowana gra aktorska uzdrowiciela oraz zwinne ręce, które jedynie sprawiały wrażenie jakby zagłębiały się we wnętrznościach chorego.

Lokalna społeczność wierzyła jednak w magiczną moc „chirurga” jeszcze długo po tym jak ekipa telewizyjna w tajemnicy przed nim wykradła i przebadała tkani wyjęte z pacjenta wykazując, że były to m.in. elementy organów kurczaka, a krew pochodziła od krowy.

O sile naszej podatności na magiczne i irracjonalne myślenie niech zaświadcza fakt, że przejawia się ona nie tylko w działaniach pojedynczych osób ale i instytucji czy państw. Znane są przypadki kiedy to policja w poszukiwaniu zaginionej osoby uciekała się do pomocy zawodowych jasnowidzów. Na kartach historii zapisał się epizod z II Wojny Światowej kiedy to Niemcy przy wsparciu astrologa Karla Ernsta Krafta starali się przewidzieć dalsze losy wojny. Alianci robili w tym czasie dokładnie to samo odwołując się do wróżbiarza Louisa de Wohla. Obaj panowie dostarczali swoim mocodawcom wróżby i przepowiednie zgodne z ich oczekiwaniem, przewidując zwycięstwo odpowiednio Niemiec i Aliantów.

Dowodem na wiarygodność wszelkich tego typu „magów” niech będzie fakt, iż ufundowana przez Jamesa Randiego i współtworzony przez niego Komitet ds. Badań Naukowych Zjawisk Paranormalnych nagroda w wysokości 1 mln dolarów przeznaczona dla każdego kto metodami naukowymi, w wiarygodny sposób udowodni dowolne zjawisko paranormalne jeszcze nigdy nikomu nie została przyznana.

Na tle tych wszystkich hochsztaplerów religia wcale nie wydaje się być bardziej wiarygodna ani bardziej potwierdzona. Nie przeszkadza to jej jednak prezentować się, jako poważna nauka, a przekazywanie jej dzieciom sugeruje, że opiera się ona na faktach historycznych i naukowych. Czy jest w tym wszystkim jeszcze miejsce na racjonalne myślenie? Zbyt mało racjonalizmu skazywałoby nas na życie w „magicznym świecie” gdzie naukowiec i kapłan znaczyłby zapewne to samo, a większość zagadnień tłumaczono by cudami lub tzw. Boską interwencją, co prowadziłoby do cywilizacyjnej śmierci. Skrajny racjonalizm jest z kolei punktem nieosiągalnym, to forma utopii lekceważąca sporą część ludzkiej świadomości skłaniającej nas do owego magicznego myślenia. Nie powinniśmy zatem walczyć z którymkolwiek ze sposobów myślenia, powinniśmy raczej dbać o ich optymalny dobór tak, aby nie popaść w niebezpieczną skrajność.

Religie utrwalając się i upowszechniając przechodziły wiele etapów, by w konsekwencji uzyskać sukces i utrwalić się na stałe w świadomości ludzi. Najlepszym sposobem wiernego przekazywania treści wiary jest pismo i jako takie legło u podstaw licznych kultów. Wcześniej jednak treści te były przez wiele pokoleń przekazywane wyłącznie ustnie. Jak zatem zapewnić przetrwanie treściom, które nie doczekał się jeszcze wiarygodnej formy utrwalenia i przekazu? Najlepiej poprzez wielość kopii. Gdy mamy do dyspozycji tylko jeden zegarek to nie wiemy czy działa on prawidłowo, czy się minimalnie śpieszy czy późni. Gdy mam dwa zegarki to wiemy, że działają prawidłowo gdy oba wskazują tę samą godzinę, lecz gdy pojawia się różnica to nie wiemy który śpieszy, a który późni. Gdy mam do dyspozycji trzy zegarki i jeden wskazuje inną godzinę niż dwa pozostałe to wiemy, że to właśnie on zawiódł bo niezwykle mało prawdopodobne jest, aby dwa pozostałe zepsuły się w ten sam sposób i pokazywały tą samą błędną godzinę. W ten sam sposób przekazuje się rytuały religijne poprzez zwielokrotnienie. Jeżeli ja nie pamiętam kroków tańca lub słów świętej pieśni (a nie ma jeszcze spisanych rytuałów ani śpiewników) to z pewnością w grupie tancerzy lub śpiewaków znajdę kogoś u kogo będę mógł skorygować swoją niewiedzę. Stąd też tak wiele religii wypracowało w swoich kultach różne formy zbiorowych obrzędów.

Aby uspójnić dalsze rozważania należałoby doprecyzować pojawiające się gdzieniegdzie, ale za to konsekwentnie pojęcie racjonalności. Racjonalizm to cecha kierująca nasze poczynania w stronę działań zwiększających prawdopodobieństwo osiągnięcie wyznaczonego celu. Zgodnie z tym założeniem podejmujemy nieustannie cały szereg decyzji, które w naszym przekonaniu są racjonalne. Podejmowane decyzje mogą być jednak dalece zróżnicowane, zakładając tożsamość celów możemy do nich dążyć różnymi drogami, a decyzja o jej wyborze będzie uzależniona od posiadanej wiedzy oraz dostępnych środków. Tym samym wszelkie działania prowadzące do uzyskania obranego celu będzie można uznać za racjonalne i odwrotnie wszelkie inne działania będzie można określić, jako nieracjonalne. Kontynuując tego typu rozważania można dojść do wniosku, iż wszelkie działania wywodzące się z nieracjonalnych przekonań same stają się nieracjonalne.

Ideałem racjonalnego postępowania jest rozstrzyganie sporu pomiędzy przeczuciami, nagłymi bodźcami zmysłowymi, a rozumem na rzecz tego ostatniego. Bezbłędne rozumowanie winno zatem wieść prym nad naszymi przeczuciami, a w przypadku sprzecznych komunikatów racjonalny umysł powinien odrzucić swoje przeczucia całkowicie uznając je za mylące lub zakłócające obraz. Do podobnego konfliktu dochodzi na płaszczyźnie religijnej. Z jednej strony słyszymy, czujemy, że jest ktoś nad nami, a z drugiej rozum „krzyczy” wręcz by to zbadać i udowodnić. Racjonalny umysł odrzuca jednak wszelkie twierdzenia oparte jedynie na niepotwierdzonych przesłankach.

Wszelkie próby łączenia obu tych nurtów myślowych, z uwagi na znaczące różnice między nimi, skazane są na niepowodzenie. Nauka dostarcza twierdzeń zweryfikowanych pod kątem ich prawidłowości, wykorzystując przy tym surowe zasady dochodzenia prawdy oraz poprzez wielokrotną weryfikację uzyskanych wyników. Badacze dokonują prób obalenia własnych twierdzeń, poszukują w nich dziur i uchybień. Działania te czynione są przez cały czas prac nad nowym twierdzeniem, ale również i później, tj. po jego uznaniu przez świat nauki. Procedura weryfikacji naukowej zakłada wielokrotne obserwowanie badanego obiektu w zróżnicowanych warunkach, by możliwe było wyciągnięcie jak największej ilości wniosków. Jeżeli badana hipoteza przetrwa ową procedurę oraz wielokrotne próby podważenia uzyskanych w ten sposób wyników, wnioski końcowe mogą być upublicznione i poparte autorytetem nauki. Ogłoszenie wyników badań nie jest jednak końcem prac w tym obszarze, w każdym momencie wyniki mogą być podważone i obalone przez kolejne pokolenia badaczy.

Przekonania religijne zupełnie nie odnajdują się w tak surowej procedurze weryfikacji. Nie ma tu bowiem miejsca na przyjmowanie czegokolwiek na wiarę czy bezkrytycznie. Metoda naukowa eliminuje przyjęte z góry wyobrażenia i zastępuje je stopniowym dochodzeniem do prawdy. Krytyka w religii traktowana jest w najlepszym przypadku, jako nietakt, a sam krytyk porównywany niemalże do heretyka. Wręcz przeciwnie wygląda to w świecie nauki, krytyka jest tu niezbędna do odkrywania i sięgania coraz dalej w niezbadanych jeszcze obszarach. Każde twierdzenie naukowe, które posiadałoby tyle dowodów potwierdzających jego prawdziwość co religia, w warunkach surowej naukowej weryfikacji uznane by było za błędne. Cechą wspólną wszystkich systemów religijnych jest jednak jawna i wyraźna różnica pomiędzy poziomem pewności wyznawców, a stopniem udowodnienia prawdziwości podstaw tej wiary. Dochodzi zatem do wyraźnego zaburzenia racjonalnego myślenia, kiedy to jesteśmy w stanie twierdzić o prawdziwości zdarzeń i postaci, na których istnienie nie mamy żadnego dowodu. Brak dowodu nie staje się tu zatem żadną podstawą do zmiany swoich przekonań. Cechą charakterystyczną wszelakich wierzeń religijnych jest ogromna dysproporcja pomiędzy ogromnym przekonaniem o ich prawdziwości, a nikłym stopniem ich udowodnienia. Tą dysproporcję zapewne miał na myśli Bertrand Russell gdy mówił „Nigdy nie umierałbym za swoje przekonania, bo mogę się mylić”.

Twierdzenie, że zarówno w nauce, podobnie jak i w religii jesteśmy skazani na zawierzenie przekonaniom głoszonym przez autorytety również nie jest prawdziwe. Przewaga nauki jest taka, że ostatecznie każde twierdzenie jesteśmy w stanie sami zweryfikować. Będzie to oczywiście wymagało poświęcenia znacznej ilości czasu i wysiłku, ale sfera ta nie jest przed nikim ostatecznie zamknięta. Zawierzenie naukowcom wywodzi się raczej z kwestii praktycznych, samodzielne weryfikowanie wszystkich twierdzeń byłoby bowiem niezwykle praco i czasochłonne, lecz wiedza ta jest ogólnodostępna i nie skrywa się za żadną niepojętą tajemnicą. Można zatem zawierzyć twierdzeniom naukowym „na słowo” mając w świadomości fakt, iż gdyby były one błędne z niezwykłą ochotą zostałyby one podważone przez całą rzeszę innych naukowców. Naukowcy niejako „patrzą sobie na ręce” doszukując się błędów w twierdzeniach kolegów i wytykając je, jeżeli tylko nadarzy się okazja. Wierzymy zatem naukowcom bo wiemy, że całe ich rzesze, a czasem i pokolenia robiły wszystko by wykazać błędy twierdzeń naukowych i im się to nie udało. Widzimy zatem, że przyjmowanie za pewnik twierdzeń naukowców nie jest tożsame z bezkrytycznym przyjmowaniem słów kapłanów. Nauka ma bowiem dwie fascynujące cechy, są nimi samonadzór i samonaprawa.

Powyższe rozważania najlepiej kwitują słowa Giordano Bruno, człowieka którego życiorys najdobitniej ukazuje konflikt pomiędzy wiarą, a nauką: „Ignorancja i arogancja to dwie nierozłączne siostrzyce. Kto chce w prawidłowy sposób rozumować powinien umieć się odzwyczaić od przyjmowania czegokolwiek na wiarę. Przyzwyczajenie się do wierzenia jest największą przeszkodą poznania naukowego”.II. Prawdopodobne początki

„Ateistą jestem z powodów moralnych.

Uważam, że twórcę rozpoznajemy poprzez jego dzieło. W moim odczuciu świat jest skonstruowany tak fatalnie,

że wolę wierzyć, iż nikt go nie stworzył!”

Stanisław Lem

Niepewność, jaką spotykamy w tytule tego rozdziału obrazuje przypuszczalny charakter początków religii. Możemy się wprawdzie domyślać jak to się wszystko zaczęło, ale do pewności nam jeszcze daleko. Archeologia dostarcza nam podstaw do tego by wyciągać wnioski i formułować teorie o początkach religii. Możemy dotrzeć do pierwszych symboli, czy przedmiotów wykorzystywanych w obrzędach, ale czy poznamy kiedyś, co myśleli ówcześni ludzie o otaczającym ich świecie? Co popchnęło ich do opracowania skomplikowanych systemów wierzeń? Tego możemy się obecnie jedynie domyślać.

Darmowy fragment
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: