Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oddech - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oddech - ebook

Ebook "Oddech" to trzecia część trylogii wspomnieniowej napisanej przez Monikę Jaruzelską. To część najbardziej intymna i jednocześnie kontynuacja poprzednich tomów.

Najnowszy ebook Jaruzelskiej napisany został po śmierci ojca, dlatego też jest najbardziej emocjonalnym wyznaniem jakie dotychczas oddała w ręce czytelników autorka.

Napisany z dużym poczuciem humoru ebook jest biograficzną historią pełną autoironii i dystansu do siebie.

Monika Jaruzelska opisuje swoje wspomnienia barwnym językiem, utrwala również wspomnienia rodziców, tworząc ciekawy zapis minionej epoki.

Ebook dostępny jest w dwóch mobilnych formatach - EPUB i MOBI.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7700-191-2
Rozmiar pliku: 965 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Oddech

Słyszałam pierwszy oddech mojego syna i ostatni oddech mojego ojca. Czas się domknął. Poczułam kojący smutek zrozumienia. Każda biografia, mniej lub bardziej wzniosła, każdy życiorys, zwykły i niezwykły, zaczyna się i kończy tak samo. Wszystko dzieje się między wdechem i wydechem…

Życie to nie komedia romantyczna z happy endem. Na co dzień wypieramy świadomość nieuchronnego końca swojego i najbliższych. Chcemy być jak dzieci, które wierzą, że na ostatniej stronie bajki zobaczą słowa „I żyli długo i szczęśliwie…”. A przecież „życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową”.

To nie będzie książka o śmierci, epitafium dla zmarłego. Wręcz przeciwnie, to będzie opowieść o emocjach, których doświadczają tylko żywi. Ci, którzy mogą wziąć kolejny oddech i ruszyć dalej. Nawet jeśli jest to bardzo trudne. Bo może jest tak, jak pisała afroamerykańska poetka Maya Angelou, która zmarła trzy dni po śmierci mojego ojca – życia nie mierzy się liczbą oddechów, a liczbą chwil, które zapierają dech w piersi.

------------------------------------------------------------------------

1 Tę myśl wyczytał Krzysztof Zanussi na murze i wykorzystał jako tytuł filmu.14 grudnia 2014

Budzę się z bólu, żadna pozycja nie przynosi ulgi. Posypałam się, najpierw płuca, teraz to. Wstaję, biorę coś przeciwbólowego, cholera… skończyły się pyralgina i voltaren. Ręce mi drętwieją, wszystko stało się tak nagle, znienacka. Tak jakby organizm przez ostatnie lata był w gotowości bojowej, ciągle sprawny i zmobilizowany, aż w końcu zdezerterował. Zbyt długo jechałam na oparach, silnik się zatarł. Poddał się, nie wytrzymał…

Boli mnie głowa i nie mogę spać,

chociaż dokoła wszyscy już posnęli,

nie mogę leżeć, a nie mogę wstać…

Siadam do komputera. Na Onecie film Noc z generałem. Późnym wieczorem 12 grudnia 2000 roku Teresa Torańska przyszła porozmawiać z ojcem, oczywiście na temat stanu wojennego. Tymczasem przed domem stali protestujący i zapalali znicze. Ojciec tłumaczył swoją decyzję, razem z Torańską patrzyli przez okno na tych stojących na ulicy. Czasem kamera odwracała się od głównych rozmówców i pokazywała resztę ekipy, która siedząc przy stole, przysłuchiwała się dyskusji. Z boku stała mama, pełniąc honory pani domu. Momentami ojciec irytował się pytaniami pani Teresy... A dla mnie w tej chwili coś innego okazało się ważniejsze. Patrzyłam na zatrzymany w kadrze czas. Rodzice jeszcze tacy sprawni, a Lula taka młoda i szczupła...

Ojca już nie ma, odeszła Teresa Torańska. Zgodnie z przepowiednią ojca – mama i Lula jeszcze żyją.

------------------------------------------------------------------------

6 Maciej Maleńczuk, Ostatnia nocka.15 grudnia 2014

2.20. Uderzenie gorąca. To już to…? Najwyższy czas. W końcu mam pięćdziesiąt jeden lat. Czuję się, jakbym miała dziesięć więcej. Co najmniej. Ten rok jest graniczny. Tyle rzeczy się skończyło.

Rano zaczynam rehabilitację w szpitalu, potrwa trzy tygodnie. W końcu trzeba będzie napisać jakiś wesoły rozdział. Ale to już w dzień. Bo w nocy zawsze te mroczne myśli. Na dodatek przygotowuję się do wywiadu z Krzysztofem Zanussim dla Onetu. Oglądam Spiralę, Góry o zmierzchu. I moje ulubione Za ścianą. Wchodzę w nie jak w masło. Tak mi to wszystko bliskie, choćby przez te Tatry… Nie nastraja jednak optymistycznie.

Memento mori i dobranoc.

Rozmowy nocą (2007 rok)

– Mamo, wstawaj, pooglądamy Animal Planet.

– Śpij, syneczku, jest środek nocy.

– Ale ja chcę popatrzeć na film o zwierzętach.

– Jest trzecia nad ranem. Jak wstaniemy, to sobie pooglądasz.

– Ja już wstałem.

– Synku, jestem nieprzytomna. Daj mi spać. Zresztą w telewizji nic nie ma w nocy.

– Dlaczego?

– Bo wszystkie zwierzątka śpią.

Cisza. Z łóżeczka Gucia słyszę miarowy oddech. Uff, zasnął. Może i mnie się uda…

– Mamo, wstawaj! Na pewno jest film o sowach!

Płuca

Najpierw czułam przepalenie, potem ogólne rozbicie. Zawiozłam Gucia do szkoły i po powrocie do domu musiałam się położyć. Bolały mnie stawy i było mi zimno. Po kilku godzinach wstałam, żeby odebrać syna. Stojąc w korkach, w deszczu, myślałam, że ta droga nigdy się nie skończy. Dałam Guciowi obiad, wróciłam do łóżka i zostałam tam na kilka tygodni. Z przerwami na pobyty w szpitalu.

„Na zapalenie płuc choruje rocznie około 450 milionów ludzi – siedem procent ogólnej liczby ludności świata – a liczba zgonów sięga około 4 milionów. Choć w XIX wieku William Osler nazwał zapalenie »kapitanem oddziałów śmierci«, w XX wieku chorych można było leczyć skuteczniej dzięki wprowadzeniu terapii antybiotykowej i szczepionek, wciąż jednak zapalenie płuc stanowi jedną z głównych przyczyn zgonów w krajach rozwijających się, a także wśród starszych i przewlekle chorych osób oraz małych dzieci”.

Podanie kolejnego antybiotyku okazało się na tyle skuteczne, że nie zdążyłam już 12 listopada świętować Światowego Dnia Zapalenia Płuc.

------------------------------------------------------------------------

7 Wikipedia.Lęki

Codziennie, wożąc syna do szkoły, mijam kościół NMP Matki Kościoła przy ulicy Domaniewskiej. Tam była odprawiona msza pogrzebowa mamy Reni. Od frontu kościoła już od lat wisi billboard z Janem Pawłem II i słynnymi słowami „NIE LĘKAJCIE SIĘ”. Łatwo mówić: „Nie lękajcie się”... A test semestralny z matematyki? A kredyt we frankach? A nowotwory?

Gucio: – Mamo, czego mamy się nie lękać?

Już chyba wiem, czego boję się najbardziej. Szkoły! Klasówek i testów semestralnych ze wszystkich przedmiotów. Nieodrobionych prac domowych. Działań z niewiadomą, no i ocen oczywiście. Nie mogę spać, dopytuję Gucia, co było zadane, co będzie na teście. Wpadam w panikę, a potem w przygnębienie. Czy to moja trauma szkolna się odzywa? Patrzę na syna i jego kolegów, ile mają pracy i stresu. Po co tak? Przez program? Bo nie przez szkołę ani nauczycieli.

Moje doświadczenia z młodych lat jednak są inne. Nam było dużo łatwiej. Mniej materiału, krótki dzień szkolny, a przez to czas na zabawę. Relacje koleżeńskie, pasje i zwykłe wygłupy. A teraz szkoły jakby musiały formować przyszłych korporacyjnych stachanowców, nauczyciele też stają się niewolnikami. Bo wraz z uczniami zostali uzależnieni od systemu. Procedury, procedury, procedury. Wszystko według klucza, testy, średnia ocen obliczona przez komputer, inwigilacja przez dziennik elektroniczny oglądany każdego dnia przez rodziców. I porównywanie ocen z kolegami czy z innymi matkami. Hegemonia testu, kult rywalizacji.

„Niestety dziś zamiast uczyć, sprawdza się wiedzę. O wartości nauczyciela nie decyduje już wpływ, jaki wywiera na życie ucznia, tylko ocena, jaką dziecko uzyska na teście. A wartość ucznia zbyt często zostaje zredukowana do liczby punktów (…)”.

Nie chcę takiego życia ani dla dziecka, ani dla siebie. Swojej szkoły chyba tak się nie bałam. A może tego aż tak nie pamiętam? A może to dlatego, że sama wciąż nie odrobiłam swojej najważniejszej lekcji…?

------------------------------------------------------------------------

8 Regina Brett, Bóg zawsze znajdzie ci pracę. 50 lekcji, jak szukać spełnienia, przeł. Olga Siara, Insignis, Kraków 2014.Leki i lęki

– Viva pharmacy! – krzyczała przed laty radośnie moja przyjaciółka, zjeżdżając dziarsko na nartach.

Godzinę wcześniej nie miała siły nawet na to, aby zmusić się do zapięcia kurtki. Nagle mała, optymistycznie różowa tabletka sprawiła, że śnieg okazał się bielszy, a stok łagodniejszy.

„Życie z xanaxem czystym relaksem!” – brzmiało domorosłe hasło reklamowe powtarzane w kręgu moich znajomych ze świata mody. A największą wadą tego czarodziejskiego leku była jego prawie natychmiastowa skuteczność, oznaczająca uzależnienie się od pogodnego spokoju, który wywołuje. Skutki uboczne? Kto by się nad tym zastanawiał, jeśli lek czynił takie cuda.

Życie nas pogania, nie uznaje zwolnień z pracy, mniejszej wydolności lub twórczego lenistwa. Szybciej! Lepiej! Skuteczniej! Nasze codzienne wyścigi najlepiej obrazują reklamy. „Silniejszy lek od bólu”. „Są rzeczy niezawodne, którym zawsze ufam”. „Potrójny mechanizm działania zwalcza najważniejsze objawy przeziębienia i grypy”. „Kicham na przeziębienie”. „Już w porządku, mój żołądku”. „Nowy lek na zmęczenie”. „Przeciw oznakom starości”... I oczywiście dobrze, żeby leki były łatwo dostępne, czyli „Bez recepty”.

Pani rzecznik patentowy jednej z firm farmaceutycznych opowiada, jak ważną rolę spełnia opieranie kampanii reklamowej produktu farmaceutycznego na sloganie. Ponieważ klienci bardzo szybko kojarzą sobie dany lek z promowanym hasłem. I dlatego należy zachęcać właścicieli do rejestracji sloganów jako znaków towarowych. Bo to pozwala na łatwiejsze dochodzenie roszczeń w przypadkach naruszenia praw...

Podobno są cztery typy klienta, do których należy trafić ze sloganem. Pierwszy to eksperymentator, czyli ten, który chętnie leczy się sam, czyta literaturę medyczną, śledzi reklamy nowych leków. Drugi typ to pacjent spolegliwy, czyli ten, który dba o swoje zdrowie, regularnie kontroluje stan swego zdrowia, korzysta z zaleceń lekarza, kupuje tylko leki zaordynowane. Trzeci typ to hipochondryk – przesadnie dba o własne zdrowie, stale pogłębia wiedzę medyczną, kupuje dużo leków, w tym nowości. No i czwarty typ: ignorant. Ten nie przejmuje się stanem swojego zdrowia, nie chodzi do lekarza, w przypadku dolegliwości lokalizuje je i idzie do apteki.

Oczywiście: „Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, ponieważ każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża twojemu życiu lub zdrowiu”. Ale to tylko formalność, która ma zabezpieczyć producenta przed ewentualnym procesem sądowym.

Zamiast przechorować grypę, natychmiast likwidujemy jej objawy. Bo w dzisiejszych czasach choroba to luksus niedostępny dla wszystkich. Włoskie dolce far niente staje się coraz mniej dostępnym produktem na rynku... Pracownik musi być zmotywowany i podnieść swoją efektywność. Dlatego w Stanach coraz większą popularnością cieszy się stymulant zwany „drzemką w pigułce”. Zażyj lek, a będziesz pracował przez dwie doby bez przerwy – tak jest reklamowany. Ale to nie wszystko. Bo jeśli zażyjesz dodatkowo niebieską tabletkę na potencję, to w przerwie na lunch nie zmarnujesz czasu, tylko staniesz na wysokości zadania!

A pamiętacie jeszcze te czasy, kiedy…

Gorączka

…kiedy najpierw było uczucie mentolowego chłodu na skórze. Dogłębny dreszcz i zjeżone na przedramieniu włoski. Ciężka głowa, którą trzeba było podeprzeć rękami, i głos nauczycielki dobiegający z oddali. Potem rozpalone czoło i piekące policzki.

– Pani psorko, mogę pójść z Moniką do pani pielęgniarki? – proponuje koleżanka z ławki.

Ceratowa kozetka za parawanem, strząsany termometr wyjęty z metalowej szafki, ostry zapach denaturatu do odkażania. Dziesięć minut mierzenia pod pachą i najpiękniejsze słowa świata:

– Trzydzieści osiem i dwie kreski… Spakuj książki i do domu.

Jeszcze przed wyjściem z gabinetu drewniana szpatułka na języku.

– Aaa…

– O, ropne gardło…

Po kwadransie już w łóżku, pod pierzyną. Jeszcze tylko moment, kiedy przeszywa człowieka dreszcz przy pierwszym kontakcie z zimną pościelą, a potem fala obezwładniającej rozkoszy, z każdą sekundą bardziej rozpalającej ciało. Gorączka. Tomasz Mann twierdził, że choroba jest wyuzdaną formą życia.

Co najmniej tydzień w domu. Bez klasówek, wstawania, gdy za oknem jeszcze ciemno, przeciągłego ziewania na lekcji wychowania obywatelskiego, kiedy nauczycielka rozrysowywuje na tablicy: Struktury rad narodowych jako terenowe organy władz państwowych.

Najlepiej, gdyby przez ten cały czas padał deszcz. A po spadku gorączki herbata z malinami, emskie, no i – wstrzymuję oddech, czy Kasi i Marcinowi uda się uratować miłość... Zamiast Naszej szkapy Konopnickiej, Zapałka na zakręcie Siesickiej.

Chwilo, trwaj wiecznie!

Oblubieniec

Kiedy byłam mała, czasem mama zabierała mnie do swojej krawcowej. Było to gdzieś w pobliżu centrum. W każdym razie pamiętam dobrze ten szereg starych kamienic łączących się od frontu, z zadbanymi fasadami i paradnymi wejściami dla państwa. Od wewnątrz kamienice prezentowały się już gorzej: podwórka studnie z wejściem dla służby, czyli na tak zwane „kuchenne schody”. Znowu mi się kojarzy to ze słowami piosenki (jakieś natręctwo chyba):

Tu żadnej pory roku oprócz zimy nie ma

obcy mur z obcym murem graniczy

na łodyżce podwórka więdnie lniany kwiatek nieba.

W jednej z takich kamienic znajdował się zakład krawiecki pani, której nazwiska już nie pamiętam. Nie przepadałam za wizytami u niej. Ale potrzeba bliskości mamy i uczestnictwa w jej życiu była silniejsza. U krawcowej pachniało tkaninami, pewnie to była naftalina lub suszona roślina nazywana bagnem, która też podobno chroni przed namolnością moli. Krawcowa trzymała szpilki w zaciśniętych zębach i patrzyła na swoje dzieło w lustrze. Mama też patrzyła w lustro, w przymierzanej kreacji odwracając się miękko to w jedną, to w drugą stronę, z baletowo wygiętą szyją. Pewnego razu, gdy przymiarki trwały zbyt długo, znudzona wyszłam na podwórko. W pierwszej chwili poczułam charakterystyczną woń, która kojarzy się z dzikimi kotami i pijakami, do tego stęchliznę murów, do których nigdy nie dociera słońce. Nagle spostrzegłam coś, co niemalże powaliło mnie z nóg. Przy lichym krzaczku bzu na samym środku ciemnego podwórka stała kapliczka. Umajona sztucznymi kwiatami z kolorowej gąbki i drutu, takimi, jakie widywało się dawniej na jarmarcznych strzelnicach. Pomiędzy tymi kwiatami zobaczyłam czyjś portret. Mężczyznę o niezwykłej urodzie, o łagodnym, czułym, niemalże kobiecym spojrzeniu. Tkliwość jego oczu i serce, z którego biły namalowane promienie światła, wywołały we mnie takie wzruszenie, że do dzisiaj nie potrafię go opisać. Stałam tam jak wryta, zapatrzona w kiczowaty obrazek i nie wiedziałam, co zrobić ze swoimi uczuciami. Na wszelki wypadek zakochałam się.

------------------------------------------------------------------------

9 Kantata, słowa Jan Zych, muzyka Jan Kanty Pawluśkiewicz, wykonanie Marek Grechuta.Opiekun spolegliwy

Przypomnę zalecenie pani rzecznika patentowego jednej z firm farmaceutycznych – wśród głównych typów klientów jest pacjent spolegliwy, czyli ten, który dba o swoje zdrowie, regularnie kontroluje stan swego zdrowia, korzysta z zaleceń lekarza i kupuje tylko leki zaordynowane.

Już mi się nie chce zwracać uwagi. Może zresztą nie wypada kogoś towarzysko pouczać. Jednak coraz częściej słyszę, jak młodzi, nawet inteligenci i humaniści, błędnie używają przymiotnika „spolegliwy” w znaczeniu „uległy”, „ten, który ustępuje i poddaje się innym”. Na nic walka językoznawców, nawet tak wybitnych autorytetów jak Jerzy Bralczyk. W mediach też lubią słowa „spolegliwy” używać w przeciwnym do prawdziwego znaczeniu. Powtarzam zatem dobitnie: obywatele i obywatelki, spolegliwy znaczy opiekuńczy, ten, na kim można polegać jak na Zawiszy, ten, który opiekuje się innymi, a nie sobą! Jest to termin sformułowany przez profesora Tadeusza Kotarbińskiego, który tłumaczył, dlaczego warto istnieć: „Żeby poznać świat, kochać kogoś, być czyimś przyjacielem lub po prostu być komuś potrzebnym”.

Kiedy byłam jeszcze dzieckiem, najczęściej moje ważne rozmowy z ojcem odbywały się nad brzegiem jeziora Omulew, na ławce pod starymi lipami w późnopopołudniowych godzinach. Pewnego dnia ojciec tłumaczył mi różnicę pomiędzy słowem „inteligent” a „intelektualista”. Z tej rozmowy szczególnie utkwiły mi w pamięci trzy nazwiska z listy intelektualistów: profesor Tadeusz Kotarbiński, Krzysztof Zanussi i profesor Janusz Tazbir. Kiedy mówił o Kotarbińskim, po raz pierwszy usłyszałam określenie „opiekun spolegliwy”. Ojciec tłumaczył je z pewnego rodzaju przesłaniem – że jest to obowiązek: być takim człowiekiem dla innych. Powiało smrodkiem dydaktycznym, więc oczywiście przyjęłam wtedy tę argumentację z niechęcią, że znowu czegoś ode mnie będzie oczekiwał. A ja nie jestem w stanie temu sprostać. Jakbym przeczuwała, że w przyszłości będę musiała stać się opoką dla zbyt wielu osób. I jako opiekun spolegliwy wytrwać na posterunku do końca.

17 grudnia 2014

Coraz trudniej wstać, ubrać się, umycie włosów urasta do… sama nawet nie wiem do czego. Jak skleić myśl w logiczną narrację? Chciałabym się schować, znowu trzeba się ubrać, a tu fobia społeczna. Ciągle żrę. Od choroby wrzucam w siebie kisiele i zalewam wrzątkiem. Słodka chwila w gorzkich dniach. Kałdun mi urósł, ważę chyba… a co mi za różnica? Wieczorem znowu trzeba będzie się rozebrać. Tylko po to, żeby rano się ubrać. Lepiej spać w ubraniu. Żeby nie skończyć jak ten carski oficer, który popełnił samobójstwo, strzelając sobie w łeb. W pożegnalnym liście do bliskich lakonicznie napisał: „Odiewatsa – rozdiewatsa. Mnie nadajeło…”.

------------------------------------------------------------------------

10 Ubierać się – rozbierać. Znudziło mi się…Zły sen

Umarły dom z mrocznymi oczodołami wybitych okien. Rozdziawione w niemym krzyku umarłego usta wyważonych drzwi. Wilgotna ciemność i trupi odór opuszczonych budynków. Chyba poznaję to miejsce. Pod butami złowrogo zgrzyta rozgniatane szkło. Coś złego czai się za ścianą. Kiedyś tu byłam, dawno temu…

Budzę się ze strachu. Już wiem – to Salamandra. Perła tatrzańskiego kurortu z początku dwudziestego wieku. Miejsce magiczne niczym Berghof z Czarodziejskiej góry, gdzie czas staje w miejscu, aby zastanowić się nad przemijaniem. Gdzie zazdrość i medycyna opisane przez Michała Choromańskiego wydarzyły się naprawdę. I gdzie namiętność przechodzi w kaszel gruźlika, a choroba staje się wyuzdaną formą życia. Eros contra Thanatos.

Najpierw było sanatorium w Kościelisku, które założył doktor Kazimierz Dłuski. To znana postać ruchu socjalistycznego przełomu XIX i XX wieku. Związany z Ludwikiem Waryńskim i Bolesławem Limanowskim działał politycznie na emigracji. W Paryżu ukończył studia medyczne i prowadził w stolicy Francji dom otwarty. Wielu znanych Polaków gościło w jego progach. Do kraju powrócił w 1899 roku i niemal natychmiast osiadł w Zakopanem, związując się z polskimi górami już praktycznie na zawsze. Sanatorium dla pacjentów mających problemy z płucami otworzył w 1902 roku w bardzo ciekawym architektonicznie budynku, dopiero co wówczas postawionym. Wiodła do niego stroma ścieżka od strony Krzeptówek, a wokół rozciągał się świerkowy las. Dłuski był również współzałożycielem TOPR-u i jego pierwszym prezesem oraz współtwórcą Muzeum Tatrzańskiego im. Tytusa Chałubińskiego. Były potem i inne jego zasługi dla kraju. A więc jak na jednego człowieka całkiem sporo. Na dodatek ożenił się z panią doktor Bronisławą Skłodowską, starszą siostrą przyszłej noblistki Marii. A jego córka Helena została jedną z pierwszych kobiet taterniczek. Maria Curie-Skłodowska dzięki państwu Dłuskim mogła wyjechać w 1891 roku do Paryża na studia. A w 1911 roku przebywała u nich w Kościelisku. Mieszkała w budynku nazwanym Dworkiem Prezydenckim, w którym później zatrzymywali się i Józef Piłsudski, i Ignacy Mościcki. W tym budynku, zaprojektowanym przez Stanisława Witkiewicza, mieszkali również sami Dłuscy. Do wybuchu II wojny światowej pokój Marii, która wsparła siostrę i szwagra finansowo, aby mogli rozbudować sanatorium, był zachowany w Dworku Prezydenckim jako jej muzeum.

Ocalał piękny plakat z 1914 roku reklamujący Sanatoryum dla chorych piersiowych w Zakopanem ze stoma pokojami. A na nim takie informacje:

„Styl gmachu ściśle sanatoryalny. Obszerne leżalnie dla kuracyi klimatycznej. Elektryczne oświetlenie, centralne ogrzewanie, kanalizacya. Kąpiele i natryski. Wodociąg zimnej i gorącej wody w każdym pokoju. Wzorowe urządzenia desynfekcyjne: Kamera odkażająca pod ciśnieniem dla pościeli, maszyna do desynfekcyi naczynia stołowego. Specyalne urządzenie do spalania plwociny. Dwie windy osobowe elektryczne aż do 4-go piętra. Pralnia parowa. Meble zmywalne. Kuchnia wykwintna i obfita.

Kaplica ze stałym kapelanem. Zasobna czytelnia, biblioteka, fortepian. Sala teatralna, przedstawienia i koncerty na miejscu. Apteka, laboratoryum, pracownia Röntgena. Poczta dwa razy dziennie. Telefon i telegraf w miejscu. Powozy i sanie otwarte i kryte na miejscu.

Pawilon izolacyjny na wypadek choroby zakaźnej. Hotelik sanatoryalny dla towarzyszących obok gmachu. 6 posiłków dziennie.

Ceny: Utrzymanie wraz z mieszkaniem i leczeniem od 12 koron dziennie.

Personel lekarski: Naczelny Lekarz i Dyrektor: Dr KAZIMIERZ DŁUSKI i 3-ch asystentów. Lekarz-kobieta”.

W sanatorium opisanym przez Tomasza Manna oprócz obfitej diety i werandowania dla ciała oraz kaplicy i biblioteki dla ducha zaaplikowano pacjentom coś jeszcze – modną nowość prosto z Austrii, czyli psychoanalizę, dzięki której szczególnie pacjentki mogły poczuć się dogłębniej zbadane, niemalże w dosłownym znaczeniu.

„A, Krokowski! – zawołał Settembrini. – Chodzi tu sobie, a zna wszystkie tajemnice naszych pań. Proszę tylko zwrócić uwagę na symbolikę jego ubrania: odziewa się czarno, żeby zaznaczyć, że noc jest właściwą dziedziną jego studiów. Człowiek ten ma w głowie tylko jedną jedyną myśl, a ta jest sprośna”.

Ciekawe, czy w Kościelisku był jakiś doktor Krokowski?...

To wszystko działo się w 1914 roku! Co prawda za chwilę wybuchnie I wojna światowa… i skończą się sanatoryjne luksusy. Ale Europejczycy byli przekonani, że wojna przeczyści ich stajnię Augiasza. Jak u Manna – zgnuśniały świat zapragnie zmian. A narrator pożegna idącego na front Hansa Castorpa smutną refleksją: „Żegnaj więc – bez względu na to, czy żyć będziesz, czy też padniesz. Złe masz widoki na przyszłość, straszliwy tan, który cię porwał, potrwa jeszcze dobrych parę latek i nie założylibyśmy się, czy wyjdziesz z tego cało”.

------------------------------------------------------------------------

11 Tomasz Mann, Czarodziejska góra, przeł. Józef Kramsztyk, Czytelnik, Warszawa 1982.

12 Tamże.Eros i Thanatos

Jako dziecko jeździłam z babcią do Kościeliska. Mieszkałyśmy we wspomnianym Dworku Prezydenckim. Pamiętam związaną z nim legendę krążącą wśród personelu WDW i okolicznych górali – że straszy w nim duch kobiety, która mieszkała w Dworku i popełniła samobójstwo, rzucając się ze skały, oczywiście z miłości. W Towarzyszce Panience pisałam o skrzypiących tam starych schodach…

– Rudolf, złaź, bo nie mogę się ruszyć!

…no więc ja się nigdy nie bałam, choć mama twierdziła, że widziała tańczącą zjawę na tych schodach. Teraz domyślam się, że prawdopodobnie w legendzie połączono historie dwóch kobiet. Córki państwa Dłuskich, Heleny, która w 1920 roku wyjechała do Stanów Zjednoczonych i rok później otruła się w Chicago gazem. Oraz Jadwigi Janczewskiej, malarki i wielkiej miłości Witkacego, która w sanatorium doktora Dłuskiego leczyła gruźlicę. W 1914 roku przebywał w Zakopanem zaprzyjaźniony z Witkacym Karol Szymanowski. Podobno Jadwiga, już zaręczona z Witkacym, zakochała się w nim. Z tego powodu doszło do zatargu między pisarzem a kompozytorem. W efekcie czego Jadwiga się zastrzeliła z browninga pod Skałą Pisaną w Dolinie Kościeliskiej. Pięknie i romantycznie? Wtedy miłość chodziła ze śmiercią w parze, a takie tragedie należały do dobrego tonu wśród bohemy i wyższych sfer. No i góry. Czyż można sobie wyobrazić lepsze miejsce na odejście z tego świata?

I tylko Tatry niech w śniegu zapłaczą.

Za tobą. Za mną. Za nami.

Oto są sprawy najprostsze.

I nic

ponad Tatrami.

------------------------------------------------------------------------

13 Jalu Kurek, Wysoka Gerlachowska, Warszawa 1970.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: