Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odkrywając tajemnice - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odkrywając tajemnice - ebook

NOWA TRYLOGIA NA MIARĘ

Pięćdziesięciu twarzy Greya

 

Sara i Chris wyjeżdżają do Paryża. Ledwo udaje się im rozwikłać zagadki z przeszłości i wyplątać z poważnych kłopotów, a już czekają na nich kolejne niespodzianki. Sara zostaje oskarżona o morderstwo Rebeki.

 

Toczy się śledztwo, a tajemniczy świat Paryża budzi w Sarze niepokój. Pojawiające się kobiety wywołują w niej poczucie zagrożenia, a obietnice Chrisa, że nie będzie miał przed nią tajemnic, okazują się złudne.

 

Odkrywając sekrety Chrisa, Sara zanurza się w jego intymnym świecie. Poznaje najbardziej zranione i kruche zakamarki jego duszy. Czy warto dociekać prawdy? Jak potoczą się losy Sary? Czy to prawdziwa miłość, która zwycięży wszystko?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-573-3
Rozmiar pliku: 618 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Dzię­ku­ję moim Un­der­gro­und An­gels za ich fa­scy­na­cję na­pi­sa­ny­mi prze­ze mnie książ­ka­mi i roz­gła­sza­nie świa­tu o ich ist­nie­niu. Do­ce­niam wa­sze uwiel­bie­nie dla tej se­rii i wy­si­łek wło­żo­ny w po­moc przy jej roz­po­wszech­nia­niu. Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia skła­dam Bran­dy, Lau­rze, Rae, Zi­cie i Man­dy. Moje pa­nie, je­ste­ście cu­dow­ne. Dzię­ku­ję tak­że Al­lys­si i Aeme­lii za do­gry­wa­nie sza­lo­nych ter­mi­nów.

Dzię­ku­ję wszyst­kim w Si­mon i Schu­s­ter, któ­rzy pra­co­wa­li przy tej se­rii, a w szcze­gól­no­ści mo­jej re­dak­tor­ce Mic­ki Nu­ding.

Dzię­ku­ję Lo­uise Fury za jej wspar­cie, od­da­nie i cięż­ką pra­cę.

I dzię­ku­ję Die­go za to, że w ma­ga­zy­nie zna­lazł pa­mięt­nik, któ­ry za­in­spi­ro­wał mnie do stwo­rze­nia tej se­rii. Za to, że prak­tycz­nie zmu­sił mnie do na­pi­sa­nia książ­ki o na­mięt­no­ści, pa­mięt­ni­ku i ma­ga­zy­nie (pod wa­run­kiem, że to nie ja umrę!).Śro­da, 11 lip­ca 2012 r.

Jest pół­noc. Sie­dzę na ho­te­lo­wym bal­ko­nie na Maui. Dźwięk fal oce­anu roz­bi­ja­ją­cych się o brzeg dzia­ła jak nar­ko­tyk. Tro­chę uspo­ka­ja cha­os, któ­ry mam w so­bie. Trud­no uwie­rzyć, że sta­łam się po­dróż­nicz­ką i znaw­czy­nią sztu­ki. Że nie je­stem kel­ner­ką, któ­ra le­d­wo wią­że ko­niec z koń­cem. Ja. Re­be­ka Ma­son. Po­dróż­nicz­ka. Nie­ła­two w to uwie­rzyć. Tak samo jak w to, co wy­da­rzy­ło się w mi­nio­nym roku.

Mój nowy męż­czy­zna leży w ho­te­lo­wym łóż­ku. Nagi i pięk­ny. Śpi zmę­czo­ny po ko­la­cji, drin­kach i na­mięt­nym sek­sie. Seks. Tyl­ko tak mogę to na­zwać. On mówi, że upra­wia­my mi­łość, ale ja nie po­tra­fię tak o tym my­śleć. Cho­ciaż chcia­ła­bym. I to bar­dzo.

Dla­cze­go nie wtu­lam się te­raz w nie­go i nie cie­szę się zmy­sło­wą bli­sko­ścią jego cie­płe­go, wy­spor­to­wa­ne­go cia­ła? Po­win­nam, ale przez wia­do­mość, któ­ra przy­szła na moją ko­mór­kę, nie mogę. „On” na­pi­sał, bym za­dzwo­ni­ła. On, o któ­rym nie je­stem w sta­nie za­po­mnieć. Pra­gnę go i tę­sk­nię za jego do­ty­kiem i po­ca­łun­ka­mi. Za ude­rze­nia­mi pej­cza na mo­jej skó­rze, któ­re przy­no­szą jed­no­cze­śnie ból i nie­sa­mo­wi­tą przy­jem­ność.

Wal­czę z po­ku­są wy­bra­nia jego nu­me­ru. Pró­bu­ję so­bie to wy­per­swa­do­wać. Mój nowy męż­czy­zna za­słu­gu­je na coś lep­sze­go. Tak jak i ja za­słu­gu­ję na coś wię­cej niż to, co daje mi mój Pan. Je­śli do nie­go za­dzwo­nię, oka­żę brak sza­cun­ku dla no­wej oso­by w moim ży­ciu. I dla sie­bie. Gdy­by nie to, że spra­wiał wra­że­nie de­spe­rac­ko pra­gną­ce­go kon­tak­tu ze mną... To nie­do­rzecz­ne. Ten męż­czy­zna ni­g­dy nie był zde­spe­ro­wa­ny.

Ostat­nie ty­go­dnie wy­peł­nio­ne były cu­dow­ną na­mięt­no­ścią i od­kry­wa­niem – świa­ta i sie­bie na­wza­jem. Po­win­nam za­chwy­cać się tym wszyst­kim i wiel­bić męż­czy­znę, któ­ry mi to umoż­li­wia. Od­no­si suk­ce­sy. Jest przy­stoj­ny i sek­sow­ny pod każ­dym wzglę­dem. Ale to nie jego pie­nią­dze mnie po­cią­ga­ją. Po­do­ba mi się pa­sja, z jaką je za­ra­bia. To, ja­kie wie­dzie ży­cie. To, jak ko­cha się ze mną. Jest nie­sa­mo­wi­cie pew­ny sie­bie. Za nic nie prze­pra­sza. Zna sie­bie i ak­cep­tu­je sie­bie ca­łe­go. A mimo to nie jego na­zy­wam Pa­nem. Ni­g­dy na­wet nie spoj­rzę na nie­go w ten spo­sób. Nie wiem, cze­mu nie po­tra­fię się w nim za­ko­chać. Nie ro­zu­miem też, dla­cze­go ni­g­dy nie będę wo­bec nie­go ule­gła. Na­wet gdy­by o to po­pro­sił (choć wiem, że tego nie zro­bi).

Je­śli mam być szcze­ra ze sobą, to mu­szę przy­znać, że jest tyl­ko je­den po­wód, dla któ­re­go nie po­tra­fię otwo­rzyć się na tę nową mi­łość. „On” cią­gle jest moim Pa­nem. W moim ser­cu i w mo­jej du­szy. Na­wet w mo­jej gło­wie.

Ale on mnie nie ko­cha. On na­wet nie wie­rzy w mi­łość. Nie mogę uda­wać, że tego nie wiem. Zbyt wie­le razy mi to po­wta­rzał.

Po­że­gna­łam się z nim i nie za­dzwo­nię do nie­go. Wiem, że je­śli się zła­mię, po­now­nie wpad­nę w si­dła jego uro­ku. Po­now­nie ska­żę się na za­gu­bie­nie.Rozdział pierwszy

Żad­nych kom­pro­mi­sów, Saro. Wszyst­ko albo nic. To moja pro­po­zy­cja. Mu­sisz pod­jąć de­cy­zję, czy na­praw­dę tego chcesz. Za­re­zer­wo­wa­łem lot w Ame­ri­can Air­li­nes na two­je na­zwi­sko. Będę na po­kła­dzie. Mam na­dzie­ję, że ty też.

Chris wy­po­wie­dział to ul­ti­ma­tum, po­dał kon­kret­ny ter­min i zo­sta­wił mnie w po­ko­ju mo­jej za­gi­nio­nej przy­ja­ciół­ki. Ga­pię się w stro­nę drzwi, któ­ry­mi wy­szedł. Bu­zu­ją we mnie emo­cje, spra­wia­jąc fi­zycz­ny ból. Szu­kał mnie. Zna­lazł. Po na­szej okrop­nej kłót­ni na­dal chce, że­bym po­je­cha­ła z nim do Pa­ry­ża. Chce, aby­śmy na nowo się od­na­leź­li. Jak może ocze­ki­wać, że w ułam­ku se­kun­dy wsta­nę i rzu­cę wszyst­ko? Nie wy­ja­dę ot tak, ale… On wy­jeż­dża. Ser­ce pęka mi na myśl o tym, że go stra­cę, a w głę­bi du­szy wiem, że tak wła­śnie się sta­nie, je­śli po­zwo­lę mu wy­je­chać. Mu­si­my po­roz­ma­wiać. Mu­si­my wy­ja­śnić so­bie, co tak na­praw­dę wy­da­rzy­ło się ze­szłej nocy, i to za­nim po­je­dzie­my do Fran­cji.

Drżą­cą ręką się­gam po te­le­fon i wy­bie­ram nu­mer Chri­sa. Z bi­ją­cym ser­cem cze­kam, aż od­bie­rze.

Dryń. Dryń. Dryń.

Sły­szę jego gar­dło­wy, uwo­dzi­ciel­ski głos. To pocz­ta gło­so­wa. Ogar­nia mnie bez­sil­ność. Nie. Nie. Nie. To nie może się tak skoń­czyć. To zbyt wie­le. Prze­cież wczo­raj o mało co Ava mnie nie za­bi­ła. Chris nie ro­zu­mie, że to dla mnie zbyt wie­le na­raz? Mam ocho­tę wrzesz­czeć.

Po­now­nie wy­bie­ram jego nu­mer. Sły­szę iry­tu­ją­ce po­wtó­rze­nia dzwon­ka. Znów pocz­ta gło­so­wa. Cho­le­ra! Mu­szę zła­pać go w domu, za­nim po­je­dzie na lot­ni­sko.

Wsta­ję i chwiej­nym kro­kiem ru­szam w kie­run­ku drzwi. Trzę­są­cą się dło­nią za­my­kam je za sobą i mo­dlę się, by Ella wró­ci­ła cała i zdro­wa z po­dró­ży po Eu­ro­pie. Jej mil­cze­nie ko­ja­rzy mi się z mil­cze­niem Re­be­ki. To sil­niej­sze ode mnie. Prze­szy­wa­ją mnie dresz­cze, kie­dy sto­ję w ciem­nym ko­ry­ta­rzu przed miesz­ka­niem Elli. Chcia­ła­bym być te­raz w ra­mio­nach Chri­sa. Chcia­ła­bym za­po­mnieć o kosz­ma­rze zwią­za­nym z Re­be­ką. O tym, że Ava ją za­mor­do­wa­ła i pró­bo­wa­ła za­bić i mnie.

Sto­ję na par­kin­gu i raz jesz­cze pa­trzę na bu­dy­nek. Dła­wi mnie ból. Elli nic nie jest, po­cie­szam samą sie­bie. Wsia­dam do mo­je­go srebr­ne­go for­da, kie­dy na­gle do­cie­ra do mnie, że mam dwa po­wo­dy, aby po­je­chać do Pa­ry­ża: Chris i Ella. I są to bar­dzo do­bre po­wo­dy.

Do­jazd do miesz­ka­nia, któ­re dzie­lę z Chri­sem, zaj­mu­je mi mniej niż kwa­drans, ale mam wra­że­nie, że trwa to całą wiecz­ność. Kie­dy pod­jeż­dżam pod ele­ganc­ki wie­żo­wiec, je­stem kłęb­kiem ner­wów. Po­da­ję par­kin­go­we­mu klu­czy­ki od sa­mo­cho­du. To nowy pra­cow­nik, któ­re­go jesz­cze nie znam.

– Pro­szę zo­sta­wić sa­mo­chód tu­taj. – A jed­nak roz­wa­żam dro­gę na lot­ni­sko.

Na­wet je­śli po­ja­dę, nie ozna­cza to, że wsią­dę do sa­mo­lo­tu. Nie w tych oko­licz­no­ściach. Prze­ko­nam Chri­sa, żeby prze­ło­żył wy­lot.

Szyb­ko wsia­dam do win­dy i zu­peł­nie nie zwra­cam uwa­gi na oto­cze­nie. Drzwi za­my­ka­ją się za mną, a mnie ogar­nia dziw­ne zde­ner­wo­wa­nie. Za chwi­lę go zo­ba­czę. Prze­cież to cho­re. To Chris. Nie mam po­wo­du, by się de­ner­wo­wać. Ko­cham go. Ni­g­dy nie ko­cha­łam ni­ko­go tak jak jego. Mimo to jaz­da win­dą na dwu­dzie­ste pię­tro jest nie do znie­sie­nia. Ża­łu­ję, że nie za­py­ta­łam par­kin­go­we­go, czy Chris jest w miesz­ka­niu.

– Bła­gam, bądź – szep­czę do sie­bie. – Bła­gam.

Dzwo­nek sy­gna­li­zu­je, że je­stem na miej­scu. Drzwi roz­su­wa­ją się. Przez chwi­lę wpa­tru­ję się w ko­ry­tarz pro­wa­dzą­cy do na­sze­go miesz­ka­nia. Na­sze miesz­ka­nie. Na­dal bę­dzie na­sze, je­że­li z nim nie po­ja­dę? Ty­dzień temu od­su­nął się ode mnie. Za­miast po­zwo­lić mi, bym po­mo­gła mu upo­rać się z bó­lem po śmier­ci Dy­la­na, dzie­cia­ka, któ­re­go za­brał rak, za­mknął się w so­bie. Spra­wił, że po­czu­łam się po­zba­wio­na domu. Przy­rzekł, że ni­g­dy wię­cej nie za­cho­wa się w ten spo­sób, że w przy­szło­ści nie na­ra­zi mnie na ta­kie po­czu­cie stra­ty. Ale przy­szłość już się za­czę­ła, a ja je­stem za­gu­bio­na. Bez nie­go.

– Chris – wo­łam, idąc ko­ry­ta­rzem. Od­po­wia­da mi ci­sza. Ro­bię kil­ka kro­ków. Ogar­nia mnie pust­ka. Nie ma go tu. Wy­je­chał.

Po­wo­li od­wra­cam się w stro­nę sa­lo­nu z prze­szklo­ną ścia­ną – okna się­ga­ją od pod­ło­gi po sam su­fit. Nad mia­stem wscho­dzi słoń­ce. Ogar­nia mnie fala wspo­mnień. Jest ich tak wie­le – Chris i ja w tym po­miesz­cze­niu, w tym miesz­ka­niu. Czu­ję jego za­pach. Jak­by był tuż obok. Czu­ję jego obec­ność. Mu­szę go do­tknąć.

Mój wzrok przy­zwy­cza­ił się już do pół­mro­ku. Wi­dzę, że do jed­nej z szyb coś przy­cze­pio­no. Kart­ka przy­kle­jo­na ta­śmą. Czu­ję ukłu­cie w ser­cu, bo wisi do­kład­nie tam, gdzie kie­dyś Chris mnie ze­rżnął i roz­bu­dził we mnie pa­lą­cą żą­dzę i na­mięt­ność. Tak, że cała się w nim za­tra­ci­łam.

Prze­cho­dzę przez sa­lon i od­kle­jam kart­kę od okna.

Saro,

lot mamy o dzie­wią­tej. Mu­sisz być na lot­ni­sku go­dzi­nę wcze­śniej, żeby przejść od­pra­wę, a w przy­pad­ku rej­sów mię­dzy­na­ro­do­wych prze­pi­sy są prze­strze­ga­ne bar­dzo re­stryk­cyj­nie. To bę­dzie dłu­gi lot. Ubierz się wy­god­nie. Ja­cob bę­dzie cze­kał na dole o siód­mej, żeby unik­nąć kor­ków. Za­wie­zie cię na lot­ni­sko. Je­śli zde­cy­du­jesz się po­le­cieć.

Chris

Żad­ne­go „ko­cham cię” czy „pro­szę, po­leć”. Ale to cały Chris. Może i nie znam wszyst­kich jego ta­jem­nic, ale jego już po­zna­łam. Wiem, że to jed­na z jego prób. Chce, bym sama pod­ję­ła de­cy­zję, bez su­ge­ro­wa­nia się jego sło­wa­mi. Dla­te­go nie ma go w miesz­ka­niu.

Na­gle uświa­da­miam so­bie, co my­śli. Znam go. Pły­nie z tego po­cie­sze­nie, bo jest to waż­ne od­kry­cie. Znam go.

Pa­trzę na ze­gar nad drzwia­mi do kuch­ni. Wstrzy­mu­ję od­dech. Już pra­wie szó­sta. Mam go­dzi­nę na pod­ję­cie de­cy­zji o wy­jeź­dzie za gra­ni­cę z Chri­sem. I na spa­ko­wa­nie się.

Sia­dam na pod­ło­dze i opie­ram się o okno, o któ­re opie­ra­łam się tak­że wte­dy, kie­dy przy­pro­wa­dził mnie tu­taj po raz pierw­szy. Je­stem zmę­czo­na i czu­ję się tak samo naga i ob­na­żo­na jak tam­te­go dnia.

Go­dzi­na. Mam go­dzi­nę, żeby do­trzeć na lot­ni­sko, je­śli się zde­cy­du­ję. Moje spodnie są brud­ne, bo ta­rza­łam się po zie­mi, kie­dy ta wa­riat­ka pró­bo­wa­ła mnie za­bić. Wło­sy opa­da­ją mi na ra­mio­na jak cięż­ka ko­ta­ra. Taka sama jak ta, któ­ra spo­wi­ja moje my­śli. Mu­szę wziąć prysz­nic. Po­trze­bu­ję snu. Mu­szę pod­jąć de­cy­zję. Te­raz.

Ubra­na w ak­sa­mit­ny czar­ny dres, z tor­bą na ra­mie­niu, przy­glą­dam się na­pi­som nad bram­ka­mi „DFW/Dal­las” i „Pa­ryż”. Ser­ce bije mi jak osza­la­łe.

Je­stem tu­taj. Z ba­ga­żem. Z kar­tą po­kła­do­wą. Od­dy­cham tak szyb­ko, że mam wra­że­nie, że się hi­per­wen­ty­lu­ję, co zresz­tą przy­tra­fi­ło mi się już dwa razy w ży­ciu. Raz, kie­dy po­wie­dzia­no mi, że zmar­ła moja mama, i dru­gi raz, kie­dy by­łam w ma­ga­zy­nie z rze­cza­mi Re­be­ki i na­gle zga­sły świa­tła w ca­łym bu­dyn­ku. Nie mam po­ję­cia, cze­mu te­raz je­stem w ta­kim sta­nie. Po pro­stu zu­peł­nie się nie kon­tro­lu­ję.

Tym­cza­sem przez gło­śni­ki wy­wo­łu­ją moje na­zwi­sko. Mu­szę wsia­dać.

Zmu­szam się do zro­bie­nia kro­ku. Pod­no­szę rękę, aby dać znak ob­słu­dze lot­ni­ska, że to mnie wzy­wa­ją. Po­da­ję ko­muś bi­let. Na­wet nie pa­trzę, kto mnie ob­słu­gu­je. Ochryp­nię­tym gło­sem od­po­wia­dam na py­ta­nia, któ­re wy­la­tu­ją mi z pa­mię­ci se­kun­dę póź­niej. Mu­szę uspo­ko­ić od­dech, za­nim ze­mdle­ję. Nie po­do­ba mi się to, że je­stem taka sła­ba. Kie­dy w koń­cu sta­nę się pew­na sie­bie?

Pod­no­szę z pod­ło­gi tor­bę od Lo­uisa Vu­it­to­na, któ­rą Chris ku­pił mi, kie­dy je­cha­li­śmy do Napa, żeby po­znać jego chrzest­nych, za­rzu­cam ją po­now­nie na ra­mię, a nogi ugi­na­ją się pode mną. Kie­dy pod­cho­dzę do scho­dów pro­wa­dzą­cych na po­kład sa­mo­lo­tu, ser­ce za­mie­ra mi w pier­si. W drzwiach stoi Chris. Cze­ka na mnie. Wy­glą­da nie­sa­mo­wi­cie mę­sko i sma­ko­wi­cie. Ma na so­bie dżin­sy, gra­na­to­wą ko­szul­kę i wy­so­kie buty. Z kil­ku­dnio­wym za­ro­stem i cu­dow­nie zmierz­wio­ny­mi blond wło­sa­mi jest cho­dzą­cą do­sko­na­ło­ścią. Wszyst­ko prze­sta­je mieć zna­cze­nie. Li­czy się tyl­ko on. Wszyst­ko w moim ży­ciu jest te­raz na swo­im miej­scu.

Bie­giem ru­szam w jego stro­nę. Wy­cho­dzi mi na­prze­ciw i moc­no obej­mu­je sil­ny­mi ra­mio­na­mi. Jego odu­rza­ją­cy za­pach wdzie­ra się w moje zmy­sły. Czu­ję, jak oży­wam. Mogę swo­bod­nie od­dy­chać i moc­no sto­ję na zie­mi. Już nie mam w so­bie ani cie­nia wąt­pli­wo­ści. Moje miej­sce jest przy Chri­sie.

Za­rzu­cam mu ręce na szy­ję i moc­no się w nie­go wtu­lam. Do­ty­ka usta­mi mo­ich warg i jego mę­ski, aro­ma­tycz­ny smak znie­wa­la mnie, tak jak tego pra­gnę.

Je­stem w domu, bo je­stem z nim. Ca­łu­ję go tak, jak­bym ro­bi­ła to po raz ostat­ni. Jak­bym ko­na­ła z pra­gnie­nia, któ­re tyl­ko on je­den może uga­sić. Wiem, że tak jest. Wy­peł­nia wszyst­kie luki w moim ży­ciu. Za­wsze tak było. Na­wet wte­dy, gdy jesz­cze się nie zna­li­śmy.

Chris w koń­cu od­ry­wa się ode mnie. Chcia­ła­bym ca­ło­wać go dłu­żej. Zno­wu od­dy­cham cięż­ko, ale tym ra­zem przez emo­cje, po­żą­da­nie i na­mięt­ność.

Mój męż­czy­zna od­gar­nia mi świe­żo umy­te wło­sy z twa­rzy i pa­trzy żar­li­wie w oczy.

– Po­wiedz, że je­steś tu­taj, bo tego chcesz, a nie dla­te­go, że cię do tego zmu­si­łem.

– Nie wy­je­dziesz beze mnie – obie­cu­ję i mam na­dzie­ję, że ro­zu­mie, jak wie­le chcę mu przez to po­wie­dzieć. Nie po­wie­dzia­łam, że nie wy­je­dzie. Po­wie­dzia­łam, że nie zro­bi tego beze mnie.

Wi­dzę, jak po­wo­li do­cie­ra do nie­go sens mo­ich słów.

– Nie chcia­łem cię zmu­szać – mówi bar­dzo po­waż­nym i udrę­czo­nym to­nem. Li­czę na to, że po­mo­gę mu wy­do­stać się z tej udrę­ki. Na­gle Chris się waha. – Po­trze­bo­wa­łem…

– Ro­zu­miem, cze­go po­trze­bo­wa­łeś – szep­czę i gła­dzę go po po­licz­ku. W koń­cu to ro­zu­miem. – Po­trze­bo­wa­łeś wie­dzieć, że ko­cham cię na tyle moc­no, by zro­bić to dla cie­bie. Mu­sia­łeś to wie­dzieć, za­nim po­zwo­lisz mi na od­kry­cie ta­jem­nic, któ­re cze­ka­ją na mnie w Pa­ry­żu.

– Pa­nie Me­rit, pro­szę wejść do sa­mo­lo­tu – woła ste­war­de­sa.

Żad­ne z nas na­wet nie zer­ka w jej stro­nę. Je­ste­śmy cał­ko­wi­cie za­pa­trze­ni w sie­bie. Na twa­rzy Chri­sa wi­dzę emo­cje, któ­re nim te­raz tar­ga­ją. Emo­cje, któ­re po­zwa­la zo­ba­czyć tyl­ko mnie. Wie­le zna­czy dla mnie to, że chce mi po­ka­zać coś, cze­go nie wi­dział nikt inny.

– Ostat­ni mo­ment na zmia­nę zda­nia – mówi spo­koj­nie. W jego gło­sie sły­szę rzad­ką nutę nie­pew­no­ści. Jak­by się bał, że się wy­co­fam.

Tak, ale boi się tak­że tego, że zo­sta­nę, bo jesz­cze tylu rze­czy o nim nie wiem. Ten strach udzie­la się i mnie. Prze­cież po­zna­łam już dość mrocz­ne ob­li­cze Chri­sa. Co cze­ka nas w Pa­ry­żu? Co ta­kie­go mam tam od­kryć, że może to mną wstrzą­snąć?

– Pa­nie Me­rit.

– Już – rzu­ca ostro, nie od­ry­wa­jąc ode mnie spoj­rze­nia. – Saro, mu­si­my iść.

– Co­kol­wiek to jest – mó­wię – po­ra­dzę so­bie z tym. My so­bie po­ra­dzi­my. – Przy­po­mi­nam so­bie, jak sta­nął w mo­jej obro­nie przed oj­cem i moim by­łym. Chris za­spo­ka­ja moje po­trze­by, otwie­ra­jąc daw­no za­mknię­te drzwi do swo­je­go ży­cia i uczuć. Nie po­ża­łu­je tego. Będę o nas wal­czyć.

Chwy­tam go za rękę.

– Leć­my do Pa­ry­ża.

Moja na­dzie­ja na odro­bi­nę pry­wat­no­ści szyb­ko zni­ka, kie­dy znaj­du­je­my na­sze miej­sca. Sie­dze­nie obok zaj­mu­je star­sza ko­bie­ta w ja­skra­wej fio­le­to­wej ko­szu­li. Po­sy­ła mi uśmiech, któ­ry jest przy­ja­ciel­ski i tak samo od­waż­ny jak ko­lor jej bluz­ki. Uda­je mi się od­wza­jem­nić wy­raz sym­pa­tii, co – bio­rąc pod uwa­gę mój stan emo­cjo­nal­ny i lek­ki strach przed la­ta­niem – nie jest ła­twe.

Chris wska­zu­je mi miej­sce przy oknie. Sia­dam, a on w tym cza­sie umiesz­cza moją tor­bę w schow­ku nad na­szy­mi gło­wa­mi. Je­stem cał­ko­wi­cie za­uro­czo­na tym męż­czy­zną. Stał się ca­łym moim świa­tem. Przy­glą­dam się jego przy­stoj­nej twa­rzy, sze­ro­kim ra­mio­nom i mię­śniom pod­kre­ślo­nym ob­ci­słą ko­szul­ką. Na wspo­mnie­nie tego, jak nie­sa­mo­wi­cie sil­ny wy­da­je się, kie­dy sta­je przede mną ubra­ny tyl­ko w swój fan­ta­stycz­ny ta­tu­aż, któ­re­go żywe ko­lo­ry wy­su­wa­ją się te­raz spod pra­we­go rę­ka­wa, czu­ję przy­pływ cie­pła. Uwiel­biam ten ta­tu­aż, łącz­nik z prze­szło­ścią, któ­rą wkrót­ce po­znam w ca­ło­ści. Ko­cham Chri­sa.

On za­my­ka scho­wek i mówi coś do na­szej wie­ko­wej to­wa­rzysz­ki, któ­ra w od­po­wie­dzi tyl­ko się uśmie­cha. Ob­ser­wu­ję ich z ra­do­ścią, ale w koń­cu do­strze­gam w oczach Chri­sa mrok, co przy­po­mi­na mi o cier­pie­niu, któ­re tak do­brze cho­wa pod ma­ską sek­sow­ne­go uro­ku. Pod­ję­łam słusz­ną de­cy­zję, le­cąc z nim do Pa­ry­ża. Znaj­dę spo­sób, by ule­czyć jego ból.

Kie­dy Chris sia­da na swo­im miej­scu, po­mię­dzy mną a na­szą to­wa­rzysz­ką, pa­trzę na pla­ster na jego czo­le i opa­tru­nek na ręce. Wie­dzia­łam, że wczo­raj prze­ciął so­bie skó­rę gło­wy, ale skąd ten ban­daż? Ogar­nia mnie prze­ra­że­nie, gdy po­my­ślę, że mógł zgi­nąć, kie­dy wczo­raj stra­cił pa­no­wa­nie nad mo­to­cy­klem, pró­bu­jąc ra­to­wać moje ży­cie.

– Jak się czu­jesz? – py­tam, de­li­kat­nie kła­dąc dłoń na ban­da­żu.

– Rana na gło­wie oka­za­ła się zu­peł­nie nie­groź­na. A ręka to nie­spo­dzian­ka. Ale jest do­brze. Tyl­ko kil­ka szwów. – Kła­dzie swo­ją cie­płą, sil­ną dłoń na mo­jej. Cu­dow­nie. – A od­po­wia­da­jąc na two­je py­ta­nie, czu­ję się do­sko­na­le, bo je­steś tu­taj.

– Chris – wy­po­wia­dam jego imię mięk­kim i drżą­cym od tłu­mio­nych emo­cji gło­sem. Jest mię­dzy nami mnó­stwo nie­do­po­wie­dzeń, któ­re tyl­ko wzma­ga­ją na­pię­cie po kłót­ni, w jaką wda­li­śmy się, nim po­je­cha­łam do domu Mar­ka. A Chris po­je­chał za mną. – Ja… – Ktoś gło­śno śmie­je się z tyłu, prze­ry­wa­jąc mi w pół sło­wa. – Mu­si­my…

Chris po­chy­la się w moją stro­nę i ca­łu­je mnie. De­li­kat­na piesz­czo­ta ust.

– Po­roz­ma­wiać. Wiem. I po­roz­ma­wia­my. W domu wszyst­ko so­bie wy­ja­śni­my.

– W domu?

– Ko­cha­nie, mó­wi­łem ci już. – Spla­ta swo­je pal­ce z mo­imi. – Wszyst­ko, co mam, na­le­ży do cie­bie. W Pa­ry­żu mamy dom.

Oczy­wi­ście, że ma dom w Pa­ry­żu. Do tej pory ja­koś o tym nie my­śla­łam. Pa­trzę na na­sze sple­cio­ne dło­nie i za­sta­na­wiam się, czy będę czu­ła się tam jak w domu.

Chris gła­dzi mnie po po­licz­ku, więc pa­trzę mu w oczy.

– Wszyst­ko wy­ja­śni­my so­bie, gdy do­trze­my na miej­sce – przy­rze­ka.

Przy­glą­dam się jego twa­rzy, szu­ka­jąc na niej pew­no­ści, któ­rą po­wi­nien ema­no­wać męż­czy­zna kon­tro­lu­ją­cy każ­dą sy­tu­ację. Ale nie znaj­du­ję jej tam. W jego oczach wi­dzę cień wąt­pli­wo­ści, jak­by wca­le nie był prze­ko­na­ny, czy rze­czy­wi­ście wszyst­ko so­bie wy­ja­śni­my. Mnie też ogar­nia nie­pew­ność. Ale sko­ro on chce spró­bo­wać, to ja tak­że. Jego za­pew­nie­nie musi mi na ra­zie wy­star­czyć. Oby­dwo­je wie­my jed­nak, że na dłuż­szą metę po­trze­ba cze­goś wię­cej.

Pią­tek, 13 lip­ca 2012 r.

Za­dzwo­ni­łam.

Nie po­win­nam, ale zro­bi­łam to. Dźwięk jego ak­sa­mit­ne­go, głę­bo­kie­go gło­su wy­po­wia­da­ją­ce­go moje imię był dla mnie zgu­bą. Ju­tro mam le­cieć do Au­stra­lii, ale nie je­stem pew­na, czy tego chcę. Chy­ba nie by­ło­by to uczci­we wo­bec mo­je­go no­we­go part­ne­ra. Zwłasz­cza te­raz, kie­dy wiem, że na­dal je­stem za­ko­cha­na w moim Panu.

Dziś był inny. Wy­szedł poza swo­ją rolę. Na chwi­lę stał się męż­czy­zną, któ­ry do­strze­ga we mnie ko­bie­tę, a nie tyl­ko swo­ją pod­da­ną. Sły­sza­łam sła­bość i wraż­li­wość w jego gło­sie. Sły­sza­łam żywą po­trze­bę, a na­wet i proś­bę. Czy mam uwie­rzyć, że od­krył ist­nie­nie mi­ło­ści?

W tym mo­men­cie dry­fu­ję po mo­rzu obiet­nic, że wszyst­ko się zmie­ni, gdy wró­cę do domu. Do­mem, moim do­mem na­zy­wa San Fran­ci­sco i swo­ją po­sia­dłość. Chce, że­bym zno­wu z nim za­miesz­ka­ła, że­bym po­zby­ła się swo­je­go apar­ta­men­tu i w ten spo­sób zre­zy­gno­wa­ła z mo­je­go pla­nu awa­ryj­ne­go. Już nie bę­dzie mię­dzy nami umo­wy. Bę­dzie­my tyl­ko my.

Chcę, by tak było. Po­trze­bu­ję nas. Dla­cze­go za­tem ogar­nia mnie to złe prze­czu­cie? Tak samo czu­łam się, ma­jąc kosz­ma­ry o mo­jej mat­ce. Cze­go mam się bać, po­dej­mu­jąc de­cy­zję o po­wro­cie do nie­go? Oprócz zła­ma­ne­go ser­ca? Od­kry­cie na­szej praw­dzi­wej wię­zi, w któ­rą za­wsze wie­rzy­łam, war­te jest tego ry­zy­ka…Rozdział drugi

Otwie­ram oczy i jesz­cze nie cał­kiem roz­bu­dzo­na wi­dzę obok sie­bie po­grą­żo­ne­go we śnie Chri­sa. Do mo­jej świa­do­mo­ści do­cie­ra dźwięk ja­kie­goś ko­mu­ni­ka­tu. Do­pie­ro po chwi­li przy­po­mi­nam so­bie, że od wie­lu go­dzin je­stem na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu. Jed­na ze ste­war­des mówi do pa­sa­że­rów po fran­cu­sku i je­dy­ne, co ro­zu­miem, to sło­wo Pa­ris.

Sku­piam uwa­gę na Chri­sie, jego zmy­sło­wych ustach i uro­czo roz­czo­chra­nych wło­sach. Uśmie­cham się do sie­bie, wy­obra­ża­jąc so­bie jego re­ak­cję na epi­tet „uro­czy”. De­li­kat­nie gła­dzę go po po­licz­ku. Jest przy­stoj­ny, ale nie ma kla­sycz­ne­go typu uro­dy jak Mark. Chris jest na­tu­ral­ny i cał­ko­wi­cie mę­ski. Nie że­bym uwa­ża­ła Mar­ka za przy­stoj­nia­ka. Sama nie wiem, co wła­ści­wie o nim my­ślę po tym wszyst­kim.

Chris bu­dzi się i pa­trzy na mnie cu­dow­nie zie­lo­ny­mi ocza­mi.

– Cześć, ko­cha­nie. – Zdej­mu­je moją dłoń ze swo­jej twa­rzy i ca­łu­je ją. Od opusz­ków pal­ców, przez ra­mię, aż do dołu brzu­cha czu­ję przy­jem­ne ła­sko­ta­nie.

– Cześć – od­po­wia­dam. – Wy­da­je mi się, że bę­dzie­my za chwi­lę lą­do­wać. – Ste­war­de­sa po­twier­dza moje do­my­sły. – Wcze­śniej po­da­li ko­mu­ni­kat po fran­cu­sku, a wiesz, że nie znam tego ję­zy­ka.

– Coś na to po­ra­dzi­my – obie­cu­je, kie­dy usta­wia­my opar­cia fo­te­li w od­po­wied­niej po­zy­cji.

– Nie rób so­bie zbyt­nich na­dziei. Część mó­zgu od­po­wie­dzial­na za ucze­nie się ob­cych ję­zy­ków u mnie nie dzia­ła – pry­cham. Prze­cze­su­ję wło­sy pal­ca­mi. Je­stem prze­ko­na­na, że wy­glą­dam jak wrak czło­wie­ka. Gdy­by nie to, że Chris wi­dział mnie już cho­rą i wy­mio­tu­ją­cą, a i tak nie prze­stał mnie ko­chać, pew­nie po­czu­ła­bym się te­raz bar­dzo nie­kom­for­to­wo. Zresz­tą je­stem zbyt zmę­czo­na, żeby się tym te­raz przej­mo­wać.

– Zdzi­wisz się, jak szyb­ko za­ła­piesz ję­zyk, kie­dy bę­dziesz sły­sza­ła go co­dzien­nie – mówi. – Co po­wiesz na krót­ką lek­cję w trak­cie lą­do­wa­nia? Przy­da się coś na od­wró­ce­nie uwa­gi. Wiem, że tej czę­ści lotu nie zno­sisz naj­bar­dziej.

– Je­stem tak zmę­czo­na, że nie mam siły bać się ka­ta­stro­fy. Nie mam też siły na lek­cję fran­cu­skie­go. – Krę­cę gło­wą.

– Je t’aime.

– Też cię ko­cham – od­po­wia­dam. Oglą­dam cza­sem fil­my, więc wiem, co po­wie­dział, ale to jest szczyt mo­ich moż­li­wo­ści w tym ję­zy­ku.

Uśmie­cha się uwo­dzi­ciel­sko, tak jak czę­sto to robi.

– Mon­tre-moi, qu­and nous se­rons ren­trés.

Spo­sób, w jaki wy­po­wia­da te sło­wa, wy­wo­łu­je przy­jem­ny dreszcz, któ­ry roz­bu­dza moje zmy­sły. Mam do­bry po­wód, by na­uczyć się fran­cu­skie­go.

– Nie mam po­ję­cia, co po­wie­dzia­łeś, ale było to cho­ler­nie sek­sow­ne.

Chris po­chy­la się nade mną i ca­łu­je mnie w szy­ję.

– Dla­te­go po­wtó­rzę jesz­cze raz – szep­cze. – Mon­tre-moi, qu­and nous se­rons ren­trés. Po­każ mi, gdy wró­ci­my do domu.

I na­gle, tak po pro­stu, całe zmę­cze­nie zni­ka, a ja nie mogę się już do­cze­kać, kie­dy zo­ba­czę nasz nowy dom. Co złe­go może wy­da­rzyć się w Pa­ry­żu? To mia­sto sztu­ki, kul­tu­ry i hi­sto­rii. Peł­no tu no­wych do­znań. Tu to­czy się ży­cie. Ży­cie z Chri­sem.

Sta­ram się cie­szyć z tego, że je­stem w Pa­ry­żu – mie­ście świa­teł i ro­man­su – ale ja­koś mi to nie wy­cho­dzi. Prze­szy­wa­ją­ce do szpi­ku ko­ści zmę­cze­nie po­now­nie bie­rze górę. Na­wet Chris stwier­dza, że jest zmę­czo­ny. Z ręką na ser­cu przy­znam, że z wiel­ką chę­cią po­ło­żę się spać w łóż­ku obok mo­je­go męż­czy­zny.

Wy­sia­da­my z sa­mo­lo­tu na lot­ni­sku, któ­re nie wy­róż­nia się ni­czym szcze­gól­nym. Na­pi­sy po an­giel­sku i fran­cu­sku wska­zu­ją nam dro­gę. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych ta­kie ta­blicz­ki za­wsze są po an­giel­sku i hisz­pań­sku. To po­do­bień­stwo daje mi po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. I bu­dzi na­dzie­ję, że nie będę cał­ko­wi­cie bez­rad­na bez zna­jo­mo­ści fran­cu­skie­go.

Do­cho­dzi­my do ru­cho­me­go chod­ni­ka, któ­rym prze­miesz­cza­my się przez dziw­nie za­krę­ca­ją­cy tu­nel. Obok nie­go znaj­du­je się nie­ty­po­wa klat­ka scho­do­wa, o bar­dzo nie­re­gu­lar­nym kształ­cie, któ­ry raz wzno­si się, raz opa­da. Nie wy­obra­żam so­bie, żeby kto­kol­wiek jej uży­wał. Cze­mu ona wy­glą­da jak si­nu­so­ida? Wy­da­je mi się to nie­lo­gicz­ne i kło­po­tli­we, przez co do­pa­da mnie po­czu­cie za­gu­bie­nia.

Na­gle pod na­szy­mi sto­pa­mi lą­du­ją ba­ga­że. Chris przy­tu­la mnie do sie­bie. Nie pa­trzę na nie­go. Nie chcę, żeby wi­dział, że je­stem nie w so­sie. Zresz­tą jego bli­skość daje mi tyle cie­pła, że opla­tam go ra­mio­na­mi i wdy­cham zna­ny mi za­pach. To cu­dow­ne uczu­cie przy­po­mi­na mi o tym, że je­stem tu dla nie­go. Nic wię­cej się nie li­czy.

– Co się dzie­je? – pyta ła­god­nie i od­chy­la­jąc gło­wę, pod­kła­da pa­lec pod mój pod­bró­dek, zmu­sza­jąc mnie do spoj­rze­nia na nie­go.

Kie­dy pa­trzę mu w oczy, do­strze­gam w nich tro­skę. Za­wsze za­ska­ku­je mnie, ale też spra­wia przy­jem­ność to, że po­tra­fi być taki czu­ły i de­li­kat­ny, choć jest męż­czy­zną, któ­ry za­spo­ko­je­nie od­naj­du­je w bólu.

Sta­ję na pal­cach i lek­ko ca­łu­ję go w usta.

– To zmę­cze­nie. – Opusz­ka­mi pal­ców wio­dę po jego war­gach.

Ła­pie mnie za dłoń i przy­trzy­mu­je ją.

– Wiesz, że ci nie wie­rzę?

Uśmie­cham się nie­pew­nie.

– Po pro­stu chcę w koń­cu zo­stać z tobą sama. – I to bar­dzo.

Chris gła­dzi mnie po gło­wie. Gest jest za­chłan­ny, ale i da­ją­cy po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Mam wra­że­nie, że chce trzy­mać mnie moc­no przy so­bie, jak­by się bał, że zmie­nię zda­nie i na­gle go opusz­czę.

– To jest nas dwo­je, ko­cha­nie – szep­cze.

Mo­gła­bym mu przy­siąc, że ni­g­dzie się nie wy­bie­ram, ale sło­wa nie mają tu zna­cze­nia. Li­czą się czy­ny. To, że tu­taj je­stem. Że prze­trwam sztorm, któ­ry we­dług nie­go nie­ba­wem nad­cią­gnie, i nie opusz­czę na­sze­go stat­ku.

Do­cie­ra­my do koń­ca tu­ne­lu. Po na­szej le­wej stro­nie wi­dzę re­stau­ra­cje i skle­py oraz prze­ra­ża­ją­co dłu­gą ko­lej­kę do od­pra­wy pasz­por­to­wej.

– Bar­dzo się cie­szę, że nie mu­si­my przez to prze­cho­dzić – wzdy­cham z ulgą.

– Wła­ści­wie, to mu­si­my – po­nu­ro od­po­wia­da Chris. – Mu­si­my po­ka­zać pasz­por­ty, żeby wyjść z lot­ni­ska.

Sta­ję jak wry­ta.

– Nie. Po­wiedz, że żar­tu­jesz. Je­stem taka zmę­czo­na.

Chris po­pra­wia opa­da­ją­ce pa­ski to­reb wi­szą­cych na jego ra­mio­nach.

– To nie po­trwa tak dłu­go, jak my­ślisz.

– Po­wie­dzia­ła re­cep­cjo­nist­ka w za­tło­czo­nej po­cze­kal­ni u le­ka­rza – od­po­wia­dam, wzdy­cha­jąc. – Pój­dę do ła­zien­ki, za­nim sta­nie­my w tej ko­lej­ce.

Chris ca­łu­je mnie w czo­ło.

– Do­bry po­mysł. Też pój­dę.

Roz­cho­dzi­my się do ła­zie­nek, któ­re w tym kra­ju na­zy­wa­ne są to­ilet­te. To sło­wo wy­da­je mi się ta­kie ba­nal­ne. Wcho­dzę do ła­zien­ki i sta­ję w ko­lej­ce. Za­sta­na­wiam się, czy an­giel­skie okre­śle­nie ba­th­ro­om dla Fran­cu­zów też brzmi dziw­nie. Stoi przede mną pięć ko­biet. Są tyl­ko dwie ka­bi­ny i dwie umy­wal­ki. Nie ma szans na szyb­kie opusz­cze­nie tego miej­sca.

Obok mnie prze­cho­dzi ko­bie­ta, któ­ra lu­stru­je mnie od stóp do głów. Na chwi­lę za­trzy­mu­je wzrok na mo­jej twa­rzy i za­sta­na­wiam się, czy wi­dać po mnie, że je­stem Ame­ry­kan­ką. Cho­ciaż w su­mie nie wiem, jak wy­glą­da ty­po­wa Ame­ry­kan­ka. Ja wy­glą­dam zwy­czaj­nie. Tak my­ślę. Sły­szę dźwięk ko­mór­ki. Wyj­mu­ję ją z to­reb­ki i od­czy­tu­ję wia­do­mość od ope­ra­to­ra, któ­ry in­for­mu­je mnie, że wy­dam for­tu­nę na roz­mo­wy, je­śli nie do­ko­nam pew­nych zmian na kon­cie. To pew­nie jed­na z wie­lu spraw, z któ­ry­mi będę mu­sia­ła się upo­rać.

Prze­su­wa­jąc się w ko­lej­ce, pod­no­szę wzrok. Ko­lej­na ko­bie­ta przy­glą­da mi się upo­rczy­wie. Za­czy­nam się za­sta­na­wiać, czy my­jąc zęby w sa­mo­lo­cie, nie wy­sma­ro­wa­łam się przy­pad­kiem pa­stą. A może mam roz­ma­za­ną szmin­kę wo­kół ust? Roz­glą­dam się za lu­strem, ale żad­ne­go nie wi­dzę. Co? Nie ma lu­ster? Żad­na Ame­ry­kan­ka tego nie znie­sie. Ko­bie­ty z róż­nych kra­jów nie mogą róż­nić się aż tak bar­dzo, praw­da?

– Jest tu gdzieś lu­stro? – rzu­cam py­ta­nie w prze­strzeń. Od­po­wia­da­ją mi nie­me spoj­rze­nia. – An­giel­ski? – Spoj­rze­nia sta­ją się pu­ste. Dwie ko­bie­ty krę­cą gło­wa­mi. Wspa­nia­le.

Wzdy­cham. Je­stem prze­ko­na­na, że wy­glą­dam okrop­nie. Ża­łu­ję, że ko­sme­ty­ki i lu­ster­ko wsa­dzi­łam do tor­by Chri­sa, za­miast do swo­jej. Spraw­dzam go­dzi­nę w te­le­fo­nie i bez­sku­tecz­nie pró­bu­ję prze­sta­wić ze­ga­rek na czas eu­ro­pej­ski. Tu­taj jest wcze­sny ra­nek, czy­li ja­kieś sześć albo osiem go­dzin póź­niej niż w San Fran­ci­sco. A może dzie­więć? Bez zna­cze­nia. Je­śli pój­dę spać zbyt wcze­śnie, bę­dzie mi cięż­ko przy­sto­so­wać się do zmia­ny cza­su.

W koń­cu uda­je mi się wyjść z ła­zien­ki, ale ro­bię to w ta­kim tem­pie, że wpa­dam na ko­goś. Ci­cho sa­pię, kie­dy sil­ne ręce chwy­ta­ją mnie, po­wstrzy­mu­jąc od upad­ku.

– Prze­pra­szam – mó­wię, pa­trząc na ro­słe­go, przy­stoj­ne­go, oko­ło trzy­dzie­sto­let­nie­go męż­czy­znę o ciem­nych wło­sach. – Nic się panu… – ury­wam. Czy on w ogó­le zna an­giel­ski?

Męż­czy­zna od­po­wia­da coś po fran­cu­sku i od­cho­dząc, rzu­ca krót­kie par­don.

Czu­ję w cie­le nie­przy­jem­ne na­pię­cie i nie­wy­tłu­ma­czal­ną chęć pój­ścia za nim. Na szczę­ście po­ja­wia się Chris.

– Coś się sta­ło? – pyta za­nie­po­ko­jo­ny.

Tak. Nie. Tak.

– Wpa­dłam na ja­kie­goś fa­ce­ta.

Chris prze­kli­na i się­ga po moją to­reb­kę. Jest roz­pię­ta. Je­stem pew­na, że wcze­śniej ją za­pi­na­łam.

– O, nie – mó­wię, grze­biąc w niej po­spiesz­nie. Nie ma mo­je­go port­fe­la. – Nie. Nie. Nie wie­rzę, że to się sta­ło. Ukradł mi port­fel!

– Gdzie masz pasz­port? – pyta ze spo­ko­jem Chris i od­sta­wia na­sze ba­ga­że na pod­ło­gę.

Zde­ner­wo­wa­na szu­kam do­ku­men­tu. Za­czy­na mnie mdlić. Krę­cę gło­wą z nie­do­wie­rza­niem.

– Nie ma go. Co te­raz?

– Spo­koj­nie, ko­cha­nie. Mam two­ją kar­tę pasz­por­to­wą. Od­pra­wa bę­dzie dla nas tyl­ko nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­na. A dzię­ki kar­cie bę­dziesz mo­gła wy­ro­bić nowy pasz­port w kon­su­la­cie.

Bio­rę głę­bo­ki od­dech. Spo­sób, w jaki wy­po­wia­da sło­wa „dla nas”, dzia­ła na mnie…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: