Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odrodzeni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,89

Odrodzeni - ebook

Poznaj bestsellerową serię „Strażnicy gwiazd” jednej z najpopularniejszych autorek powieści young adult! Wkrocz do świata niezwykłej egipskiej mitologii!

Lily Young myślała, że podróżowanie po całym świecie z przebudzonym po tysiącleciach księciem było wielką przygodą. Nie wiedziała jednak, że wyprawa życia dopiero przed nią…

Kiedy Amon i Lily zostają tragicznie rozdzieleni, książę przenosi się do świata Niderlandów nazywanego przez zwykłych ludzi piekłem. Zrozpaczony utratą swojej prawdziwej miłości woli cierpieć w agonii, niż wypełnić swój obowiązek ochrony ludzkości. Tymczasem załamana dziewczyna szuka schronienia na farmie swojej babci. Mimo próby odcięcia się od świata, nieustannie śni koszmary o nieprzemijającym cierpieniu ukochanego.

Przed odejściem chłopak podarował Lily coś wyjątkowego – przedmiot, który łączy tę dwójkę, mimo że dzielą ich światy. Teraz Lily musi użyć starożytnego narzędzia, aby uwolnić Amona oraz ocalić ludzkość przed ciemnością i kompletnym chaosem. Nie zawaha się zrobić tego, co konieczne, żeby osiągnąć swój cel.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-180-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UTRACONA MIŁOŚĆ KOBIETY

Starożytny egipski wiersz miłosny

Utracona! Utracona! Utracona! Ach, utraciłam moją miłość.

Przechodząc obok mojego domu, ukochany nawet się nie obejrzy.

Nie zwraca na mnie uwagi, mimo że się stroję.

Nie kocha mnie.

Boże, wolałabym paść trupem.

Boże! Boże! Boże! Wszechmocny Amonie!

Czy wszystkie moje ofiary i modły masz za nic?

Wszystko, co może budzić zachwyt, darowuję ci.

Usłysz moje wołanie i spraw, by ukochany wrócił do mnie.

Słodkie, słodkie, słodkie niczym miód

Były pocałunki, jakie składał na mych ustach, piersiach, włosach.

Teraz zaś moje serce wyschnięte jest niczym spalone słońcem Południe,

Gdzie pola leżą puste, szare i nagie.

Przyjdź! Przyjdź! Przyjdź! Ucałuj mnie, kiedy będę umierać.

Twój oddech jest życiodajny.

Za sprawą twego pocałunku, mimo że będę już złożona w grobowcu,

Powstanę i zerwę więzy Śmierci.PROLOG

ZGUBIONY

Jak mogłem postąpić tak głupio? – zastanawiał się Amon. Decyzja, by porzucić bezpieczne zaświaty na rzecz krainy umarłych i wiążącej się z nią niepewności, była fatalna i mogła mieć katastrofalne skutki. Ale w tamtym czasie wydawało mu się, że nie może postąpić inaczej. Poza tym pragnął przecież śmierci, chociaż chętnie wybrałby łagodniejszą jej formę.

Przemierzając kamienną ścieżkę wiodącą do miejsca, które, jak zakładał, okaże się tymczasowym schronieniem, Amon zachodził w głowę, jaką postać przybierze dla niego śmierć. Czy zostanie pożarty przez potwora, by potem przez stulecia być powolnie trawionym w jego żołądku? A może obedrze go ze skóry jakiś stwór, którego największą pasją jest zadawanie bólu człowiekowi? Najlepszym losem, jaki podpowiadała mu wyobraźnia, była śmierć przez otrucie. W krainie umarłych nie brakowało jadowitych stworzeń, które tylko czekały, by uśmiercić nieostrożnego wędrowca, zapędzającego się do ich gniazd.

Choć Amon przyzywał śmierć, nie chciał się jej poddać już teraz. Lily dopiero niedawno powróciła do życia śmiertelniczki i upłyną długie lata, nim pojawi się choćby nikła szansa na ponowne spotkanie. Obiecał jej, że spotkają się z zaświatach. Nie wiedział jeszcze, w jaki sposób tego dokona, miał jednak dziesięciolecia na obmyślenie planu. Tak naprawdę nawet gdyby nie poznał Lily i nie zakochał się w niej, i tak wyrzekłby się swojego powołania. Zbyt długo już je wypełniał. A śmierć wcale nie była najgorszym, co mogło go spotkać.

Jego krótkie pobyty w świecie śmiertelników przestały mu wystarczać. Gdyby jeszcze przed poddaniem swojej duszy sądowi bogów spotkał się z braćmi, przejrzeliby jego zamiary i bez wątpienia odwiedliby go od tego pomysłu. Dlatego właśnie zdecydował się zbiec jeszcze przed zobaczeniem braci. Blady cień prawdziwego życia przestał mu wystarczać, pożądał teraz czegoś więcej.

Sprzeniewierzył się swojemu obowiązkowi. Porzucił braci. Teraz zaś wyrzekł się również bogów. Wiedział, że poniesie konsekwencje, ale zupełnie o to nie dbał. Teraz już tylko Lily wiązała go ze ścieżką, po której się poruszał. Gdyby nie ona, bez wahania oddałby się innemu wymiarowi istnienia. Niezależnie od tego, czym by się okazał. Na razie pozostawało mu czekać cierpliwie na właściwy moment.

Dzień za dniem rozrywał na strzępy kolejne przerażające bestie o powykręcanych ciałach, które stawały mu na drodze. Niektóre atakowały go, przyciągnięte jego zuchwałością. Podejrzewał jednak, że część z nich była mścicielami nasłanymi przez bogów z misją wymierzenia mu kary. Jeszcze inne prześladowały go zwabione otaczającą go aurą melancholii. Momenty wytchnienia między kolejnymi walkami były zbyt krótkie. Amon miał poczucie, że dokądkolwiek się zapuszczał i niezależnie od tego, jak bardzo starał się unikać demonów, zawsze i tak go dopadały.

Porzucił co prawda swoje śmiertelne ciało, jednak jego wędrująca dusza nadal do końca nie uwolniła się od potrzeb cielesnych. Na szczęście były znacznie mniej dojmujące niż w świecie ludzkim. Kiedy dopadało go pragnienie, błagał duchy zamieszkujące drzewa, by przynosiły mu wodę. Kiedy zgłodniał, korzystał z zapasów ubitych potworów. A gdy niczego nie mógł znaleźć, a pusty żołądek dawał mu się we znaki, zdarzało mu się upiec na ogniu i zjeść ciała bestii, które zaszlachtował.

Kiedy czuł się krańcowo wyczerpany przez koszmar, który sam na siebie ściągnął, i znalazł stosunkowo bezpieczną kryjówkę, Amon kładł się spać. Jego sen był niespokojny i nigdy nie trwał długo. Wiódł teraz przerażający żywot i jedyne szczęście, jakiego mógł zaznać, odnajdywał właśnie w snach.

W błądzeniu po krainie umarłych najgorsze nie były jednak wcale nieustanne ataki potworów ani pokonywanie przeszkód, które groziły drugą, tym razem nieodwracalną śmiercią. Ani nawet rozłąka z braćmi, którzy na przestrzeni mileniów byli jego nieodłącznymi kompanami. Ani poczucie utraty celu w życiu, braku pewności siebie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył, i świadomości, że ma przypisane stałe miejsce w kosmicznym porządku – miejsce, z którego może nie był zadowolony, ale na które się godził.

Nie. To, co najgorsze, było zarazem tym, co najwspanialsze.

Amon wyczuwał ją.

Lily przebywała w innym miejscu, w innym świecie, a mimo to Amon mógł być obok niej. Kiedy był pewien, że nie grozi mu w danej chwili atak, i decydował się na krótki odpoczynek, wystarczyło, że zamknął oczy – i już ją widział. Uwielbiał te chwile. Mógł unosić się w powietrzu tuż przy niej niczym duch. Nie mógł natomiast odzywać się do niej ani jej dotykać, a ona nie zdawała sobie sprawy z jego odwiedzin, w każdym razie nie bezpośrednio. Jej podświadomość potrafiła wyczuć jego obecność. Że ktoś pilnuje jej na podobieństwo anioła stróża. Było to wielkim błogosławieństwem. Ale zarazem też przekleństwem.

Amon wiedział bowiem, że więź równie potężna jak ich działa w dwie strony. Z początku liczył, że będą mogli jedynie spotykać się w snach. Bo łączącą ich więź zadzierzgnęli niedawno, więc ich umysły będą po prostu ocierać się o siebie delikatnie podczas snu. Szybko jednak okazało się, że połączenie jest znacznie silniejsze, niż zakładał. Kiedy przechadzał się z Lily po ulicach Nowego Jorku, miał świadomość, że ona również podróżuje z nim po koszmarnej krainie umarłych.

Jego decyzja o porzuceniu raju okazała się brzemienna w straszliwe skutki dla dziewczyny, którą kochał, a z krainy umarłych nie było już powrotu. Nie mógł liczyć na pomoc bogów, ponieważ ich zdradził. Jedynym wybawieniem mogła być tylko śmierć. Mimo to, ilekroć wydawało mu się, że powinien już porzucić wysiłki i poddać się mrocznej bestii, która akurat czyhała na jego życie, wyczuwał, jak Lily podświadomie zagrzewa go do dalszej walki. Nakłania, by wytrzymał jeszcze trochę.

Odpowiedzi na nurtujące go pytania próbował szukać w Oku Horusa, jednak to, co w nim widział, wzmagało tylko jego dezorientację. Niekiedy mamiło go przebłyskami możliwych przyszłych wydarzeń. Podpowiadało wyjście. Z wizji wynikało, że jeśli Amon wytrzyma dostatecznie długo w obecnej formie i doczeka naturalnej śmierci Lily, istnieje szansa, że będzie mógł ją odnaleźć. Więź kolejny raz ich połączy.

Kiedy indziej jednak Oko pokazywało mu jakąś obcą Lily, wydawała się zupełnie inną osobą, a wręcz inną istotą niż dziewczyna, którą znał dotąd. Dostrzegał siebie męczonego na torturach. Swoich braci, zazdrosnych i rozwścieczonych. Bogów wojujących z Chaosem. Wizje te nie układały się w sensowną całość. Przecież wszystko wskazywało na to, że przez następne milenium chaos nie będzie zagrażał światu. Poza tym raczej mało prawdopodobne, by bogowie zechcieli zasiąść do wspólnego posiłku, a co dopiero razem, ramię w ramię, wyruszyć na wojnę.

Niepewność nie była dla niego niczym nowym. Zdążył przywyknąć do tego, że dziwne cienie przyszłości i przeszłości mieszają się ze sobą. Oko Horusa widziało wszystko, jednak to, co przed nim odkrywało, zdawało się pozbawione sensu. Zdarzenia ukazywało w pomieszanej kolejności. Zmuszenie Oka, by wskazało konkretną rzecz, wymagało wielkiego skupienia i energii. Ażeby nie oszaleć, Amon przez większość czasu starał się ignorować wizje, które nieustannie bombardowały jego mózg. Od momentu, gdy wkroczył do krainy umarłych, Oko Horusa działało ze zdwojoną siłą.

Wielkie straty energii okazywały się opłacalne, gdy Oko ujawniało przed Amonem przyszłość Lily. Wizje te budziły w nim nadzieję, że pewnego dnia znów będą razem, a on będzie mógł wziąć ją w ramiona.

Widział, jak ujmuje jej twarz w dłonie i czule całuje opuszczone powieki, a potem czuje na języku sól łez, które spłynęły jej po policzkach. Te cudowne chwile jasnowidzenia były teraz wszystkim, czego pragnął. Uznał, że o całą resztę zatroszczy się wszechświat. Być może fakt, że nie zerwał więzi z Lily, świadczył o jego egoizmie. Ale po prostu nie potrafił pozwolić jej odejść. Jeszcze nie teraz, gdy wciąż istniała szansa.

Wiedział wprawdzie, że w snach Lily błądziła razem z nim po krainie umarłych, jednak zdarzały się, choć bardzo rzadko, chwile, gdy oboje spali. Teoretycznie powinien móc wówczas nawiązać z nią kontakt, lecz umysł Lily na to nie pozwalał. Udręki, jakie zsyłała na nią więź, były do tego stopnia wyczerpujące fizycznie, że jej świadomość odcinała się i pozwalała jej zapadać w głęboki sen.

W takich chwilach nie naciskał. Lily potrzebowała wypoczynku i choć rozpaczliwie pragnął z nią porozmawiać, wiedział, że mijałoby się to z celem. Skazał ich oboje na taki los, ponieważ nie był dość silny. Gdyby już od początku kochał ją wystarczająco mocno, by ją opuścić lub w porę odesłać z powrotem, być może nic z tego by się nie wydarzyło.

Oczywiście gdyby w decydującym momencie zabrakło Lily, istniało ryzyko, że zginąłby wraz z braćmi, a na świecie zapanowałby Chaos. Mimo wszystko jednak, gdyby baczniej słuchał podszeptów serca, oszczędziłby jej teraz cierpienia. Pozostałaby zwyczajną śmiertelniczką, jedną z miliardów kobiet żyjących na świecie. Nieistotną, a w każdym razie niewartą uwagi bogów. Wówczas mogłaby być ważna wyłącznie dla niego.

Amon westchnął. Dopóki nosił Lily w sercu, wiedział, że nie przestanie walczyć. Pozostawał jej dłużnikiem. A skoro pragnęła, by nie ustawał w wysiłkach, był pewien, że znajdzie sposób.1

CHWILA WYTCHNIENIA

– Amonie! – zawołałam, budząc się gwałtownie.

Wspomnienie koszmaru, który mi się przyśnił, z wolna bladło, nadal jednak waliło mi serce. Odkąd odkryłam, że potworności nawiedzające mnie w snach nie znikają wraz z przebudzeniem, lecz straszą mnie nadal w ciemnym pokoju, zaczęłam zasypiać przy włączonej lampce. Schwytał go jakiś przerażający stwór. Wydał z siebie pełen satysfakcji pisk. Poczułam bijący od niego fetor, gdy wysunął język, żeby zlizać krew z rany na ramieniu Amona. To wydawało się takie realne.

Drżąc, objęłam się ramionami, wyślizgnęłam z łóżka i poszłam na balkon, z którego rozpościerał się widok na Central Park. Stanęłam w moim ulubionym miejscu, przy kamiennym sokole przycupniętym na balustradzie, i pogłaskałam ptaka po łbie.

Przypominał mi o złotym sokole, w którego wcielał się Amon. Ciepło nagromadzone przez cały dzień w metalowych zdobieniach posągu zdawało się utrzymywać jeszcze przez długi czas. Przynosiło mi pocieszenie, gdy późnym wieczorem, nie mogąc zmrużyć oka, krążyłam po pokoju. Dotykając łba kamiennego ptaka, wyobrażałam sobie Amona takiego, jakim widziałam go po raz ostatni, nie zaś poranionego i znoszącego nieustanne cierpienie mężczyznę, jakim jawił się w moich snach.

Straciłam go. Wiedziałam o tym. Powinnam skupić się na tym, co tu i teraz, może nawet umówić się z kimś na randkę. Jednak niełatwo było konkurować ze wspomnieniem egipskiego księcia słońca. Owszem, Amon nie był ideałem, ale niewiele mu brakowało. Mogłam w każdej chwili bez trudu wyobrazić sobie, że stoi obok – jego złocistą skórę rozgrzaną od słońca, błysk piwnych oczu i ten tajemniczy uśmiech na wydatnych i domagających się pocałunków ustach.

Z westchnieniem oparłam się o balustradę i wybiegłam spojrzeniem ku parkowi. Zakochałam się w facecie, którego wiek liczył się w stuleciach, a ciało obecnie ulegało rozkładowi w bogato zdobionym sarkofagu, przygotowanym dla niego przez samego Anubisa. Duchowa część Amona, która teoretycznie powinna przebywać teraz w raju w oczekiwaniu na czas, gdy znów będzie potrzebny, nawiedzała tymczasem moje sny.

Albo więc Amon znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, albo to ze mną było coś nie tak, odkąd wróciłam z Egiptu. Stwory, które widywałam teraz w snach, były znacznie bardziej przerażające niż wszelkie straszydła mogące być produktem mojej wyobraźni – aż tak pomysłowa nie byłam. Moje podejrzenia, że Amonowi coś grozi, były trudne do zniesienia. Jednak najgorsze było to, że nie mogłam nikomu o tym powiedzieć. Nikt nie wiedział nawet, że ktoś taki jak Amon w ogóle istnieje.

Zresztą to nie do końca prawda. Doktor Hassan wiedział, ale żył po drugiej stronie świata. Po powrocie do domu napisałam do niego list. Ucieszyłam się, gdy odpisał mi w radosnym tonie, lecz i tak byłam pewna, że już wcześniej wszystkiego się domyślił, gdy nie znalazł mojego ciała u stóp piramidy po tym, jak Amon z braćmi ocalili świat przed zagładą. Fakt, że przyczyniłam się do tego sukcesu, napawał mnie autentyczną dumą. Inna sprawa, że niemal przypłaciłam to życiem, gdy podstępem zmusiłam Amona, by wyssał ze mnie energię.

Na odpowiedzi doktora Hassana czekało się miesiąc. Przez ten czas z uporem maniaka każdego dnia zaglądałam do skrytki pocztowej, którą wynajęłam specjalnie z myślą o naszej potajemnej korespondencji. Doktor powtarzał mi, żebym się nie martwiła. Zapewniał, że Amon może liczyć na ochronę ze strony bogów, a on dobrze ukrył ciała braci. Tłumaczył, że powinnam być dumna z poświęceń, na jakie się zdecydowałam dla ratowania świata.

Generalnie do tego ograniczały się jego listy. Z czasem stawały się coraz bardziej lakoniczne, tak jakby jemu również zależało, żebym jak najszybciej zapomniała o tym, co się wydarzyło, i zaczęła żyć swoim życiem. Jak jednak miałam tego dokonać? Amon wciąż nawiedzał moje sny. Nie chcę powiedzieć, że jego wizyty nie sprawiały mi radości. Jednakże koszmary, z którymi mierzył się mój ukochany, wystarczyłyby, by posłać każdą dziewczynę – nawet mnie, która widziała już niejedno – do psychiatryka.

Mój stan niepokoił rodziców. Starałam się udawać, że nie dzieje się ze mną nic nadzwyczajnego, jednak wkrótce stało się jasne, że nie przesypiam nocy. Rodzice oczywiście nie mieli pojęcia, że niedawno otarłam się o śmierć, zakochałam w ożywionej, zabójczo przystojnej mumii i spędziłam nieco dłuższe ferie wiosenne w Egipcie. Fakt, że po tym wszystkim zdołałam dociągnąć jakoś do końca roku szkolnego i ukończyć go z dobrymi ocenami, był nie lada osiągnięciem.

Rodzice nie wiedzieli o moich przygodach z Amonem w Egipcie ani o tym, jak bardzo mnie zmieniły. Sama zresztą nie uświadamiałam sobie skali tych zmian, dopóki nie wróciłam do domu. Sądziłam, że wszystko, czego doświadczyłam: emocje, traumy, bliskość śmierci, odbije się na mojej twarzy. Ale rodzice zauważyli tylko, że zmienił mi się kolor włosów, w których pojawiły się teraz rozjaśnione słońcem pasemka. Nie byli tym zachwyceni.

– Coś ty znowu wymyśliła? – jęknęła matka, po czym chwyciła telefon i wybrała numer naszego fryzjera. Mimo że nie miał nic wspólnego z moim nowym kolorem włosów, wysłuchał jej kazania i natychmiast wyszukał wolny termin, żeby zaradzić wyrządzonym „szkodom”. Cicho, lecz stanowczo wyjaśniłam matce, że nowy kolor całkiem mi się podoba i zamierzam go zachować. W oczach rodziców zakrawało to na bunt i byli moją reakcją, oględnie mówiąc, zszokowani.

O ile jednak moja decyzja, by zachować pasemka, spotkała się z ich krytyką, o tyle prośba, by zamiast Lillianą nazywali mnie Lily, wywołała ich kategoryczny sprzeciw. W rezultacie wkrótce zaczęłam się czuć obco we własnym domu. Zapowiedziałam, że zdam się na ich wybór college’u pod warunkiem, że pozwolą mi spędzić najbliższe lato na farmie u babci w Spring Lake w Iowa. Zrozumiałam, że nie ma już dla mnie znaczenia, gdzie będę studiować, a moja kompromisowa postawa pomoże uśmierzyć lęki, jakie w rodzicach zrodziła nowa fryzura.

Jak tylko otrzymałam z uczelni pismo o przyjęciu na studia, rodzice dali mi spokój. Dla mnie oznaczało to, że nareszcie mogę w spokoju opłakiwać stratę Amona, nie martwiąc się, że ktoś cokolwiek zauważy. Mijały miesiące i wreszcie nadszedł ostatni dzień szkoły.

Kiedy rankiem przed wyjściem z domu przeglądałam się w lustrze, z przerażeniem odkryłam, że moje złociste pasemka, będące ostatnim namacalnym dowodem dotyku Amona, zaczęły ciemnieć. W tym tempie nie będzie po nich śladu do gwiazdki. Rozpłakałam się i długo nie mogłam się uspokoić. W końcu wzięłam prysznic, ubrałam się i poszłam na ceremonię rozdania świadectw.

Jeśli w ogóle matka zwróciła uwagę na moje zaczerwienione od płaczu oczy, pewnie uznała, że wzruszyłam się na myśl o zakończeniu liceum. W rzeczywistości szkoła była mi zupełnie obojętna. Podobnie zresztą jak college i umawianie się z chłopakami. W gruncie rzeczy nic mnie już nie obchodziło.

Wkrótce nadszedł czas wyjazdu i, ku mojemu zdziwieniu, rodzice zaproponowali, że osobiście podrzucą mnie na lotnisko. Czyżby zauważyli w moim zachowaniu więcej, niż sądziłam? A może ogarnęła ich nostalgia na myśl, że ich dziecko dorasta i szykuje się do opuszczenia gniazda? W każdym razie jazda na lotnisko upłynęła w dość niezręcznej atmosferze.

Przez cały czas przyglądałam się mojemu odbiciu w oknie.

Moje oczy wydały mi się wielkie i pozbawione wyrazu; włosy miałam spięte w elegancki, ciasny kok; zaciśnięte usta nadawały mi wygląd kogoś zawziętego i surowego. W sumie wyglądałam niczym klasyczna belferka. Na myśl o tym, jak bardzo moja obecna fryzura nie spodobałaby się Amonowi, uniosłam kącik ust w złośliwym uśmieszku. Wolał, gdy włosy miałam rozpuszczone i zmierzwione.

Po cichych pożegnaniach i dość niezręcznych uściskach rodzice zniknęli, a mnie pochłonął lotniskowy chaos. Doświadczałam burzy emocji. Wciąż żywe było we mnie wspomnienie sprzed paru miesięcy, gdy byliśmy tu razem z Amonem, gdy wystarczał mu drobny gest i czarujący uśmiech do owinięcia sobie każdego wokół palca.

Kiedy zajmowałam miejsce w samolocie, przypomniałam sobie, że dla Amona nawet najbardziej podstawowe czynności, choćby przypinanie się pasem do fotela, były czymś zupełnie nowym. Starałam się o nim nie myśleć, jednak z marnym skutkiem. Jak tylko zamknęłam oczy, ukołysana do snu szumem silników, przeniosłam się znów do jego świata.

Nie potykał się z żadnym monstrum, co stwierdziłam z ulgą, miał jednak paskudną ranę na udzie, z której sączyła się krew. Wciągnął powietrze przez zęby, oderwał przemoczony kawałek legginsów i obwiązał ranę bandażem utworzonym z piachu. U jego stóp leżała zbroja. Amon zrzucił z ramion tunikę, zmoczył ją w niewielkiej kałuży, po czym zaczął przemywać ramiona i szyję. Pozostawało mi mieć nadzieję, że tych kilka drogocennych kropel wody, która zebrała się pod głazem, wystarczy, by ugasić jego pragnienie i oczyścić ranę. Kraina, po której teraz wędrował, była pusta i sucha.

Choć widok jego muskularnego torsu był rozpraszający, bardziej interesował mnie wyraz jego twarzy. Odbijało się w niej krańcowe wyczerpanie, i to nie tylko fizyczne. Zastanawiałam się, czy tęsknił za mną równie mocno jak ja za nim.

– Amonie? – szepnęłam mimowolnie.

Zastygł bez ruchu i się rozejrzał. Zielone oczy połyskiwały mu w ciemności opalizująco. Mimo że ani razu nie zdołałam sprawić, by mnie usłyszał, nie rezygnowałam. Pewnego dnia mi się uda. Po chwili Amon rozluźnił ramiona, usiadł z plecami opartymi o ścianę i zamknął oczy. Wraz z upływem minut jego oddech stawał się spokojniejszy i wtedy coś się zmieniło.

Podczas gdy jego ciało pozostawało w uśpieniu, coś delikatnie mnie otuliło.

– Lily?

Na dźwięk jego głosu załkałam bezgłośnie.

– Amonie? Słyszysz mnie? – zwróciłam się do eterycznej ciemności.

– Tak, słyszę cię, Nehabet.

– Czy to dzieje się naprawdę?

Upłynęła długa chwila, nim odpowiedział:

– Niestety tak.

– Co się z tobą dzieje? – zapytałam rozpaczliwie. – Dlaczego tak cierpisz? Sądziłam, że trafiłeś do zaświatów. Miałam nadzieję, że zaznasz tam spokoju. Dlaczego każdej nocy znosisz tak straszne męczarnie?

– Nie mogę już korzystać z ochrony bogów. Opuściłem mój posterunek.

– Nie rozumiem. Co to znaczy?

– Tyle, że wolę cierpieć, niż wypełniać dalej ich wolę.

– Ale co będzie, jeśli nie zajmiesz się ratowaniem świata?

– Znajdą kogoś na moje miejsce.

– Nadal nie rozumiem. Czy zatem bogowie karzą cię w ten sposób?

Westchnienie Amona było dla mnie nie tylko słyszalne, ale też wyczuwalne.

– To nie oni wybrali dla mnie taki los. Sam zdecydowałem, że będę kroczyć tą ścieżką.

– Amonie, to bardzo trudna droga. Twoi bracia nie mogliby ci pomóc?

– Jesteśmy rozdzieleni. Nic nie mogą już dla mnie zrobić.

– Cierpię, widząc cię w takim stanie.

– Wiem. Przepraszam, że sprawiam ci ból. Nie sądziłem, że nasza więź okaże się taka silna. – Zamilkł na chwilę, po czym dodał: – Young Lily, ty również cierpisz.

– Ale nie tak jak ty – stwierdziłam gorzko drżącym głosem.

– To prawda. Tym niemniej twoje cierpienie jest prawdziwe. To moja wina. Doprowadziła do tego moja samotność.

– Nie możesz obwiniać się za to, że łaknąłeś ludzkiego kontaktu. To sprawka bogów. Nie rozumieją, że każdy chce być kochany. To zupełnie naturalne.

Amon zaśmiał się cynicznie.

– Lily, raz już byłem człowiekiem. Teraz jednak jestem już czymś zupełnie innym. Wyrzekłem się swojego człowieczeństwa dla wyższego dobra.

Nad uśpionym ciałem Amona rozległ się grom, burzowe chmury kłębiły się niczym wzburzony ocean. Kiedy niebo przecięła błyskawica, Amon przebudził się gwałtownie. Momentalnie odczułam jego brak, jakby ktoś zerwał ze mnie ciepły koc. Ziemia drżała, a Amon chwiejnie wstał i siłą umysłu uniósł wykonaną z piachu zbroję, która oplotła mu ciało. Skierował twarz w stronę, z której wiał wiatr, zamknął oczy i powiedział:

– Kocham cię, Lily. Ale teraz powinnaś się już obudzić.

Pobiegł ku ciemności na spotkanie z bestią, która tam na niego czekała, a jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Wiedziałam, że już mnie nie usłyszy. Mimo to szepnęłam na pożegnanie:

– Ja też cię kocham.

Poczułam, że ktoś delikatnie szturcha mnie w ramię.

– Proszę się obudzić. Wylądowaliśmy.2

SPIRIT LAKE

Na odchodnym stewardessa przyjrzała mi się podejrzliwie. Przetarłam oczy. Miałam nadzieję, że rozmowa z Amonem odbyła się tylko w mojej głowie i nie mówiłam na głos przez sen.

Po drodze do strefy odbioru bagażu zauważyłam siwą kobietę wymachującą plakatem z odręcznym napisem LILYPAD – pieszczotliwym przezwiskiem, jakim obdarzyła mnie babcia.

– Cześć, babciu. – Uśmiechnęłam się, gdy opuściła plakat i objęła mnie.

Była krzepką kobietą, żoną farmera, i miała silne ramiona. W jej potężnym uścisku poczułam, jak opuszcza mnie całe napięcie. Rozpuściło się niczym odrobina masła rzuconego na rozgrzaną żeliwną patelnię.

– Ależ się za tobą stęskniłam, Lilypad. Tak dawno się nie widziałyśmy.

– Ja za tobą też tęskniłam.

Nie zdejmując mi dłoni z barków, odsunęła się i zlustrowała mnie od stóp do głów.

– Hmm, a co ty taka szczuplutka? Już ja się tym zajmę – zapowiedziała wesoło, po czym podeszłyśmy do taśmociągu bagażowego. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielką radość mi sprawiłaś, kiedy zapytałaś, czy możesz spędzić ze mną lato.

– Cieszę się, że się zgodziłaś.

– Jak mogłabym się nie zgodzić? Przecież zawsze marzyłam o tym, żebyś przyjechała do mnie na dłużej.

– Jakoś nigdy nie było dobrego momentu – powiedziałam, wzruszając ramionami.

Babcia odchrząknęła głośno.

– Chyba twoi rodzice nigdy nie mogli go znaleźć, co? Nie do wiary, że mój rodzony syn zapomniał, co jest najważniejsze w życiu.

– Wiesz, że cię kochają, babciu.

– Jasne, jeśli miłość objawia się tym, że są zbyt zapracowani, by przedzwonić do starej matki. Ale tak, oczywiście, po swojemu pewnie mnie kochają.

Zauważyłam swoją torbę i ściągnęłam ją z taśmociągu z pomocą babci.

– Głodna? – spytała, kiedy ruszyłyśmy do jej samochodu.

– Umieram z głodu – przyznałam z uśmiechem.

O dziwo wrócił mi apetyt. Nie wiedziałam, czemu to zawdzięczam – spotkaniu z babcią, rozmowie z Amonem czy może odzyskaniu poczucia, że znów jestem sobą. W każdym razie byłam tak głodna, że mogłabym zjeść całą krowę. A biorąc pod uwagę fakt, że wybierałyśmy się na farmę babci, nie było to wcale wykluczone.

Po drodze zajechałyśmy do restauracji, po czym wróciłyśmy na szosę i okazało się, że obie mamy wielką ochotę posłuchać Elvisa. Ponieważ stary samochód babci nie był wyposażony w radio satelitarne, a poruszałyśmy się bocznym drogami, do których nie docierał zwykły sygnał radiowy, śpiewałyśmy same. Na szczęście Elvis nagrał tak dużo piosenek, że ani razu nie musiałyśmy powtarzać tego samego utworu. Wyszukiwałam na telefonie teksty i odśpiewywałyśmy je na całe gardło.

Jazda samochodem dawała cudowne poczucie wolności. Od wielu miesięcy nie czułam się bardziej sobą niż w tej chwili. Było to możliwe, ponieważ oddawałam się tym samym rozrywkom, które były tak bliskie sercu Amona – śmiechowi, ucztowaniu i spędzaniu czasu z ludźmi, którym na mnie zależało.

Kiedy zajechałyśmy na farmę, robiło się już późno. Babcia przedstawiła mnie swojemu nowemu psu – Winstonowi, po Winstonie Churchillu, którego według niej przypominał w każdym calu. Winston wstał ze swojego legowiska na werandzie, podbiegł, merdając ogonem, i obwąchał moją rękę. Babcia poszła zajrzeć do zwierząt gospodarskich, a ja siłowałam się z torbą. Wiedziałam, że kiedy wróci, będzie zmęczona. Babcia miała w zwyczaju kłaść się wcześnie i wstawać skoro świt.

O dziwo jednak, zamiast pójść prosto do swojego pokoju, zaparzyła mi herbaty rumiankowej. Dodała do niej mleka i miodu, dokładnie tak, jak zawsze lubiłam, a na spodeczku położyła maślane ciasteczko. Następnie, jakby wyczuwając, że potrzebuję się wygadać, zaprowadziła mnie do salonu. Bagaże zostawiłam w pokoju dla gości, zabrałam z niego starą kołdrę i usadowiłam się z nią wygodnie na wysłużonej leżance, podczas gdy babcia zajęła miejsce na ulubionym bujanym fotelu.

Popijała małymi łyczkami herbatę i bujała się w fotelu, bacznie mi się przypatrując. Jej oczy lśniły w półmroku.

– Co cię gryzie, Lilypad? – zagadnęła w końcu.

Na usta cisnął mi się strumień słów, ale rozpłynął się na języku niczym czekolada trzymana nad płomieniem.

– Ja… – wybąkałam. – To trudne.

– Chodzi o rodziców? A może o college?

– Nie.

– Ach, rozumiem. Zatem musi chodzić o jakiegoś młodzieńca – zawyrokowała. Skrzywiłam się, jednak milcząco przytaknęłam. – Opowiedz mi o nim.

Czy mogłabym? Jeśli ktokolwiek mógł zrozumieć lub dać wiarę, to właśnie babcia. Anubis wcale nie zakazał mi opowiadania o tym, co się stało. Pewnie uznał, że nikt mi nie uwierzy, a poza tym i tak nie mogło to już niczego zmienić.

– Czy miał kwadratową szczękę? – spytała babcia, wyrywając mnie z rozmyślań.

– Co… co takiego?

– Pytałam o kwadratową szczękę. Wartość mężczyzny można łatwo poznać po jego szczęce.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.

– Babciu, co ty wygadujesz?

– Mówię zupełnie poważnie. Mężczyzn o niezbyt wydatnej szczęce należy unikać. – Przecięła dłonią powietrze, niczym karateka atakujący niewidzialny cel.

– A czy przypadkiem ta zasada nie odnosi się raczej do koni albo krów?

– Twój dziadek, panie świeć nad jego duszą – zaczęła babka, nachylając się do mnie – miał kwadratową szczękę. Był silnym człowiekiem. Dobrym. Nigdy potem nie widziałam mężczyzny, który by mu dorównywał.

Skrzyżowałam ramiona na piersi i przyglądałam się babci z uśmiechem.

– I tym się kierowałaś, kiedy wybrałaś go na męża? Kształtem szczęki?

– Owszem, tym i jeszcze parą na oknach.

– Parą na oknach?

– Zawsze jak się całowaliśmy, na oknach osiadała para.

Zakrztusiłam się herbatą i szybko odstawiłam filiżankę.

– Wcale nie potrzebuję znać takich szczegółów z życia dziadka.

– Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

Wzruszyłam z zawstydzeniem ramionami.

– Cóż, kiedy się nad tym teraz zastanawiam, to faktycznie być może zaparowaliśmy trochę okien. No i szczękę ma dość kanciastą.

– Ha! – zawołała babcia. Oczy jej błysnęły. – No to już coś! – Nie doczekawszy się dalszych informacji, uznała, że nie obejdzie się bez zachęt. – Lilypad, czyżby złamał ci serce?

Zaczęłam trzeć dłonie i po chwili, mimo że ze wszystkich sił starałam się nie rozkleić, z oczu spłynęły mi łzy.

– Cóż, mam złamane serce. Ale to nie jego wina.

– Jak to?

– On… umarł, babciu.

– Ojej. Tak mi przykro, skarbie. – Babcia wstała z fotela i podeszła do mojej leżanki z rozpostartymi ramionami. Bez zastanowienia poderwałam się i rzuciłam jej na szyję. Z oczu płynęła mi już rzeka łez, a babcia głaskała mnie po plecach i szeptała: – Już dobrze, popłacz sobie. Wypłacz się, dziecko. – Po chwili spytała: – A rodzice nic nie wiedzą?

– Nie pochwalaliby tej znajomości – wyjaśniłam, potrząsając głową.

Babcia skinęła głową i przytuliła mnie jeszcze mocniej. Teoretycznie wiedziałam, że Amon w pewnym sensie nadal żyje, jednak przyznanie na głos, że do końca mojego ziemskiego życia pozostanie dla mnie niedostępny, było bardzo przygnębiające. Rozpacz rozsadzała mi pierś niczym nadmiar bagażu walizkę. Szczera rozmowa z babcią i pozwolenie sobie na nieskrywanie emocji pomogło. Smutek uchodził ze mnie powoli, aż wreszcie poczułam się zupełnie spokojna i pusta.

Przez kilka minut siedziałyśmy w milczeniu. Babcia głaskała mnie delikatnie po ramieniu, dopóki nie uniosłam zapłakanej twarzy.

– Babciu, jak sobie z tym poradziłaś? To znaczy ze śmiercią dziadka.

Westchnęła ciężko, a jej dłonie poszukały moich włosów.

– Tak naprawdę ze śmiercią nie można sobie nigdy do końca poradzić. Wiem, że większość przyjaciół powiedziałaby ci co innego, ale tak właśnie wynika z mojego doświadczenia. Zresztą musisz się z tym liczyć, że nikt nie chce słuchać takich mądrości. Ludzie pozwalają ci trochę pobyć samej, dają ci czas na opłakanie zmarłego. Zawsze jednak oczekują, że prędzej czy później weźmiesz się w garść i zaczniesz znowu żyć.

– A więc nie poradziłaś sobie z jego śmiercią?

– Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek mogła. Twój dziadek stanowił nieodłączną część mojego życia. Nie zrozum mnie źle. Smutek zmienia się wraz z upływem czasu. Ważne, żeby człowiek miał co robić. Zdarzają się nawet momenty, gdy zapominasz o cierpieniu. Jednak gdy umiera ktoś, kogo kochałaś, ból zamieszka w tobie na zawsze, niczym drzazga. I ilekroć wrócisz myślami do tej osoby, da o sobie znać na nowo.

Zadrżała mi warga, gdy pomyślałam, że drzazga w moim przypadku bardziej przypomina poszarpany pień drzewa.

– Skarbie, mam nadzieję, że jeszcze bardziej cię nie zasmuciłam.

– Obawiam się, że mój smutek już nie może być większy.

– Pewnie myślisz, że nic ci już nie pozostało. Wyobrażasz sobie, że bez niego życie nie będzie się toczyć dalej. Ale będzie, o ile oczywiście mu na to pozwolisz. Wyobrażam sobie, że twój dziadek nie odszedł na zawsze, lecz po prostu przeniósł się do miejsca, którego ja jeszcze nie mogę odwiedzić. Od dnia, w którym opuścił ten świat, sporo myślałam o śmierci i doszłam do wniosku, że przypomina długą podróż służbową. To rozłąka, której nikt nie chce, ale i nieodłączny składnik życia. Pewnego dnia, nie wiem tylko dokładnie kiedy, ta podróż służbowa dobiegnie końca i znów się spotkamy.

– I naprawdę myślisz, że zobaczysz znów dziadka?

– Nie myślę. Ja to wiem.

– Nie wiedziałam, że jesteś taką romantyczką, babciu.

– Lilypad, nigdy nie zapominaj, jak wielka moc drzemie w twoim sercu.

Wypuściłam z płuc długo wstrzymywane powietrze.

– A co mam robić, dopóki znów się nie spotkamy?

– Zajmij się czymś. Pracuj. Baw się. Ucz. Kochaj rodzinę. Ciesz się życiem najlepiej, jak potrafisz.

– Coś mi się wydaje, że podpisałby się pod tym stwierdzeniem, babciu.

– Jutro opowiesz mi o nim trochę więcej – powiedziała z uśmiechem. – Musiał być wyjątkowy, skoro tak bardzo się zmieniłaś pod jego wpływem.

– Był wyjątkowy – przyznałam, pociągając nosem. – Chyba już się położę.

– Ależ naturalnie. Przyniosę ci inną kołdrę.

Kiedy babcia przetrząsała szafę, ruszyłam do pokoju dla gości, ale przystanęłam i odwróciłam się do niej.

– Czasami miewam koszmarne sny. Jeśli coś usłyszysz, nie przejmuj się.

– O to niech cię głowa nie boli – powiedziała babcia, podając mi grubą kołdrę. – Śpię jak kamień. Poza tym Bossy będzie domagała się wydojenia i zacznie muczeć przed wschodem słońca, więc pewnie i tak za dużo nie pośpimy.

– Dobra – powiedziałam. A kiedy odwróciła się, ruszając ku schodom, zagadnęłam: – Babciu?

– Tak, skarbie?

– Cieszę się, że tu jestem.

– Ja też, Lilypad. Ja też.

Obudził mnie brzęk przestawianych garnków dobiegający z kuchni. W normalnych okolicznościach pospałabym dłużej, ale teraz zarzuciłam na ramiona znoszony szlafrok, który babcia trzymała zawsze dla mnie w szafie, i poczłapałam do kuchni. Babcia była już ubrana, na nogach miała ciężkie robocze buty. Nie odwracając się do mnie, spytała:

– Przygotujesz śniadanie czy wolisz wydoić Bossy?

– Wybieram Bossy – odparłam, ziewając.

– W porządku. Wiadro wisi na kołku zaraz przy drzwiach. Nie żałuj jej siana. Kiedy będzie podjadać, łatwiej ci będzie ją wydoić.

– Tak zrobię.

Szybko założyłam robocze ubrania, które babcia trzymała dla mnie w domu. Gdybym kiedykolwiek spróbowała zawieźć je do naszego nowojorskiego apartamentu, rodzice natychmiast by je spalili. Poza tym babcia zawsze twierdziła, że rzeczy, w których do niej przyjeżdżałam, są zbyt szykowne do pracy na farmie. Dlatego kupiła mi kilka kompletów wytrzymałych roboczych spodni i grubych koszul z długim rękawem, które czekały na mnie zawsze w szufladzie w pokoju dla gości. Ostatnio byłam tu w drugiej klasie liceum, więc podejrzewałam, że ciuchy mogą okazać się zbyt ciasne. Spodnie faktycznie były za krótkie, ale ponieważ ostatnio sporo schudłam, ogółem wszystko leżało na mnie całkiem nieźle.

Tłumiąc ziewnięcie, ruszyłam do obory. Pchnęłam drzwi i w ciemności wymacałam łańcuszek służący do zapalania lampy. Kiedy powitało mnie muczenie, rzuciłam:

– Cześć, Bossy. Jeszcze chwila cierpliwości.

Napełniłam jej żłób świeżym sianem, przywiązałam ją, po czym ustawiłam obok wiadro i stołek. Umyłam ręce i usiadłam. Z policzkiem przytulonym do miękkiego boku zwierzęcia unieruchomiłam wiadro, mając nadzieję, że wciąż pamiętam właściwą technikę. Po jednym poirytowanym ryku i kilku nieudanych próbach odnalazłam właściwy rytm.

Pół godziny później wprawdzie omdlewały mi ze zmęczenia palce, jednak miałam około dziesięciu litrów mleka i zadowoloną krowę. Poklepałam ją po grzbiecie, nakarmiłam konie, zebrałam jajka i ruszyłam ze zdobyczami z powrotem do domu. Kiedy postawiłam wiadro z mlekiem i koszyk z jajkami na kontuarze, babcia mruknęła podziękowania i wskazała szpatułką stół.

– Mam nadzieję, że zgłodniałaś – powiedziała. – Przyrządziłam ci twoje ulubione śniadanie.

– Grzankę francuską z crème brûlée? – spytałam z nadzieją.

– Naturalnie. Do tego jajecznica z serem na bekonie.

Nie ma nic lepszego niż obfite śniadanie po pracy fizycznej. Pochłonęłam trzy grzanki, olbrzymią porcję jajecznicy i cztery plastry bekonu. Do tego wypiłam szklankę świeżego, spienionego mleka. Na koniec westchnęłam z satysfakcją i odsunęłam się od stołu.

Umyłyśmy razem naczynia. Kiedy spytałam, jaki mamy plan na dzisiaj, babcia wręczyła mi jedną ze swoich słynnych list. Sama też chętnie sporządzałam przeróżne listy i teraz zastanawiałam się, czy przejęłam ten zwyczaj od niej, czy też może nasze geny sprawiały, że odczuwałyśmy satysfakcję, odhaczając kolejne pozycje z listy zadań.

Babcia zaplanowała: odchwaszczanie ogrodu; zebranie pomidorów i cukinii; kąpiel psa; wybieganie koni; upieczenie tortu na urodziny jej brata Melvina oraz odwiedzenie grobu dziadka.

Kiedy uporałyśmy się ze wszystkimi obowiązkami gospodarskimi, zabrałyśmy się za pieczenie. Melvin przepadał za tortem truskawkowym. Babcia przygotowała całe ciasto od zera, a za nadzienie posłużył dżem truskawkowy domowej roboty. Wpadła też na pomysł, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: podjechać do jej brata z tortem na koniach.

Kiedy zapytałam, dlaczego upiekła ciasto tylko dla Melvina, nie zaś Melvina i Marvina, wyjaśniła, że gdy bliźniacy byli jeszcze dziećmi, upierali się, żeby rodzice obchodzili osobno ich urodziny; chodziło o zażegnanie ryzyka otrzymania wspólnych prezentów. Ulubiony przysmak Marvina, ciasto cytrynowe tak kwaśne, że nikt prócz niego nie mógł go przełknąć, babcia podrzuciła bratu tydzień wcześniej.

Z jakichś zupełnie dla mnie niezrozumiałych względów babcia nalegała, żebym to ja wiozła ciasto, mimo że mniej pewnie czułam się w siodle. Teoretycznie tort został pancernie zapakowany, włożony do staroświeckiego pojemnika na ciasta z lat 50., lecz i tak przez cały czas bałam się, że w najlepszym razie uszkodzę polewę, a w najgorszym upuszczę tort w krowie placki na drodze.

Jakimś cudem zdołałam jedną ręką prowadzić konia za lejce, a drugą przytrzymywać ciasto, i bez przygód zajechaliśmy do domu Melvina położonego na przeciwnym końcu posiadłości dziadków. Nasza wizyta oczywiście się przeciągnęła i potrwała godzinę. W tym czasie nie mogło zabraknąć pogawędki z rodziną Melvina, uprzejmych pytań, jak się miewają jego dzieci i wnuki, dumnej prezentacji wnuczki, która dopiero co ukończyła liceum, wymiany sadzonek i zwracania pożyczonych salaterek. Po tym wszystkim udałyśmy się z powrotem do domu.

Na moje pytanie, czy od razu odwiedzimy grób dziadka, który znajdował się w zasięgu konnej przejażdżki, babcia pokręciła głową.

– Dziadek woli, jak przychodzę zrobiona na bóstwo.

Wróciłyśmy do domu i zaprowadziłyśmy konie do stajni. Ponieważ dzień był wyjątkowo upalny, uznałam, że nie tylko psu, ale również mi przyda się kąpiel, i wskoczyłam pod prysznic.

Po tym, jak przywitałam się z dziadkiem, uprzątnęłyśmy zeschnięte kwiaty i na ich miejsce wstawiłyśmy nowe, świeżo ścięte, odeszłam kawałek i stanęłam pod drzewem, czekając na babcię. Co jakiś czas zefirek przynosił do mnie jej cichy głos, gdy opowiadała coś nieżyjącemu mężowi. Zastanawiałam się, co takiego mu mówiła. Czy zwierzała się z tego, co wydarzyło się w jej życiu od czasu ostatniej wizyty na jego grobie? Czy może wyznawała, jak bardzo za nim tęskni? A może po prostu, że go kocha?

Kiedy przywołałam w pamięci rozmowę z Amonem, ze smutkiem uświadomiłam sobie, że nie usłyszał mojego wyznania miłości. Powinnam była od niego zacząć. Zamiast tego dopytywałam, czy to, co widzę, dzieje się naprawdę. Miałam taką okazję, by w końcu naprawdę z nim porozmawiać, a zarzuciłam go gradem pytań. To, co się działo, i stojące za tym powody były znacznie mniej ważne niż przekazanie mu tego, co czułam. Postanowiłam, że następnym razem, o ile w ogóle taki będzie, już na samym początku powiem, że go kocham.

Kiedy kładłam się wieczorem, pomyślałam, że babcia miała rację – ciężka praca i skupienie się na tym, by przeżyć życie w najlepszy z możliwych sposobów, potrafią uśmierzyć ból po utracie ukochanej osoby. Wyciągnęłam z torby skarabeusza sercowego, którego podarował mi Amon, i potarłam go palcami. Zielony kamień błyszczał w świetle lampy. W dotyku był ciepły i lekko pulsował, jakby w jego wnętrzu biło serce. Przycisnęłam go do ust, wyobrażając sobie, że dotykam złocistej skóry Amona. Potem położyłam go sobie na sercu, tam, gdzie zaplanował pozostawić go Anubis, gdy przygotowywał mumię Amona.

Wskoczyłam pod kołdrę, podciągnęłam ją pod samą szyję. Ręce skrzyżowałam na piersi, przykrywając nimi klejnot, i zaczęłam myśleć, czy tak właśnie czują się mumifikowani. Mimo tych chorobliwych majaków zdołałam bardzo szybko zasnąć, ściskając skarabeusza. Nie spotkałam jednak we śnie Amona, natomiast obudziło mnie oślepiające światło i donośny głos:

– Lilliano Young, nadeszła pora, abyś wróciła między żywych.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: