Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odsiecz. Powieść historyczna z czasów piastowskich - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odsiecz. Powieść historyczna z czasów piastowskich - ebook

Trwająca od wielu lat wojna między Bolesławem Chrobrym a cesarzem Henrykiem II kończy się zwycięstwem Polski. Podpisany w Budziszynie traktat ma być gwarancją upragnionego pokoju, ale dla drużyny wiernych przyjaciół wcale nie oznacza to końca przygód. Gromosław, Czambor, Bernard i Randulf ponownie otrzymują rozkazy od Bolesława Chrobrego. Kraj Obodrytów ugina się pod ciężarem wojny domowej i reakcji pogańskiej, a tracący poparcie książę Mścisław potrzebuje pomocy. Nieustraszona kompania natychmiast wyrusza z odsieczą. Czy i tym razem przyjaciele wypełnią należycie swoją misję? Jakie straty będą musieli ponieść? Jaka przyszłość czeka ich samych?
Pełna przygód i barwnych opisów powieść pozwala nam przenieść się w odległe czasy panowania Chrobrego i podążać razem z bohaterami przez krainy Połabia, poznając niełatwą historię tego regionu.

Miasto pękało w szwach od przybyłych gości. Wielu przyjezdnych rycerzy opłaciło kwatery u mieszkańców. Sam Bolesław z rodziną i najważniejsi znaczeniem możni rozgościli się w zamku. Przedpola miasta usiały liczne namioty pocztów, giermków i służących. Dodatkowo pod Budziszynem obozowały niewielkie kontyngenty oddziałów połabskich reprezentujących plemiona Połabia włączone w granice Polski: Łużyczanie, Milczanie, Szprewianie, południowi Wkrzanie. Nie zabrakło również skromnego oddziału jazdy sojusznika Polski na Połabiu – Stodoranii. Bolesław zamierzał ich wszystkich, razem z oddziałami polskimi, ustawić w paradzie wojskowej przed wjazdem do miasta – dla zaimponowania cesarskiej delegacji.

Robert F. Barkowski

Jest polskim pisarzem, zamieszkałym za granicą. Jego twórczość pisarska, obejmująca powieści historyczne i książki popularnonaukowe, opisuje dzieje średniowiecznej Europy, szczególnie Polski piastowskiej i Słowiańszczyzny. Odsiecz jest kolejnym tomem przygód z udziałem poddanych Bolesława Chrobrego: Gromosłwa, Randulfa, Czambora i Bernarda - w cyklu Powieść historyczna z czasów piastowskich.
Więcej o autorze: robert-barkowski.com

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-798-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POSTACIE HISTORYCZNE
(W PORZĄDKU ALFABETYCZNYM)

--------------------------------- -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Anatrog krewny Mścisława, z jego nadania zarządzał Liubicami
Arnulf biskup Halberstadt
Bazyli Boioannes katepano bizantyjski w południowych Włoszech
Bazyli II Bułgarobójca cesarz Bizancjum
Bernhard II książę Saksonii
Bolesław Chrobry książę z dynastii Piastów, władca Polski
Dietrich I (spolszczone Dytryk) graf saski: od 1015 roku w Szwabengau, od 1017 roku w Eilenburg, Brehna, Hassegau i Gau Siusili. Od 1032 roku margrabia Marchii Łużyckiej
Fryderyk komornik cesarski, najwybitniejszy mąż zaufania cesarza Henryka II
Gero arcybiskup Magdeburga (1012-1023)
Gniew/Gneus krewny Mścisława, z którego nadania zarządzał Łączynem
Gotszalk syn Przybygniewa-Uto
Herman I margrabia Miśni (1009-1038), ożeniony z córką Bolesława Chrobrego, Regelindą
Kazimierz Karol (później z przydomkiem Odnowiciel) – syn Mieszka II Lamberta, wnuk Bolesława Chrobrego
Lotar Udo I graf ze Stade
Meles z Bari longobardzki możnowładca, przywódca powstań przeciwko Bizancjum
Mieszko II Lambert syn Bolesława Chrobrego, następca polskiego tronu
Mścisław z dynastii Nakonidów, władca zwierzchni Księstwa Obodrytów, tytularnie król według rodzimej tradycji
Oda Miśnieńska czwarta i ostatnia żona Bolesława Chrobrego, siostra margrabiego miśnieńskiego Hermana I
Przybygniew-Uto syn Mścisława, następca obodryckiego tronu
Racibor książę z dynastii połabskiej (plemienia Połabian właściwych) z grodem stołecznym w Raciborzu, winny posłuszeństwo Mścisławowi
Rainulf Drengot normański najemnik we Włoszech
Sederyk książę z dynastii wagryjskiej z grodem stołecznym Starigard, winny posłuszeństwo Mścisławowi
Ulf Torgilsson szwagier Kanuta Wielkiego. Po śmierci brata Kanuta, Haralda II w 1019 roku, zarządzał Danią w czasie pobytu Kanuta w Anglii
Zygfryd syn margrabiego Hodona, wierny lennik Bolesław Chrobrego od 1015 roku (po bitwie w Lesie Dziadoszan) aż do śmierci około 1028-1030 roku. Namiestnik Łużyc z nadania Chrobrego
--------------------------------- -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------POSTACIE FIKCYJNE
(W PORZĄDKU ALFABETYCZNYM)

------------------- ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Adelajda siostrzenica margrabiego miśnieńskiego Hermana, przebywająca w klasztorze w Mechlinie
Bernard (Benno) saski rycerz pochodzący z możnowładczego rodu Saksonii, siostrzeniec margrabiego Gerona II poległego w 1015 roku w bitwie w lesie Dziadoszan. Lennik Polski, komes grodu Dobry Ług
Budzisław syn Gromosława i Matyldy
Burzysław połabski książę z dynastii stodorańskiej, władca Kopanika, lennik Polski
Cedrog obodrycki rycerz z drużyny Radzigasta
Czambor polski rycerz z Gdańska, syn Stęgniewa
Dunmar obodrycki rycerz z drużyny Radzigasta
Enzicho mnich misyjny z Bawarii
Fryderuna bratanica biskupa Miśni, przebywająca w klasztorze w Mechlinie
Glabunka siostra Czambora
Gniewosz młodszy brat Czambora
Gromosław (Gromo) polski rycerz z Lubusza, syn komesa Wodzisława
Gran z dynastii obodryckiej, krewny Mścisława, pretendent do obodryckiego tronu
Grut obodrycki rycerz, lennik Mścisława, zwierzchnik grodu Graby nad Ładą
Halldórr jarl na wyspie Møn, szwagier Czambora
Miklon obodrycki kapłan, opiekun bóstwa Prowe
Matylda połabska księżniczka z Kopanika, żona Gromosława
Nikrot z dynastii obodryckiej, krewny Mścisława, pretendent do obodryckiego tronu
Przemir polski rycerz z Krakowa
Radzigast obodrycki namiestnik grodu Czarnotin
Randulf longobardzki książę na czasowym wygnaniu, syn księcia Pandulfa II z Benewentu
Rościmir polski rycerz z Sandomierza
Sławigost połabski książę z dynastii stodorańskiej, niezależny władca Brenny (Braniboru)
Stęgniew ojciec Czambora, wojskowy zarządca gdańskiego podgrodzia
Stodomira córka Gromosława i Matyldy
Suanhilda córka Zygfryda, namiestnika Łużyc i lennika Polski, przebywająca w klasztorze w Mechlinie
Ściętobor doradca Mścisława
Unibor połabski książę z dynastii stodorańskiej, władca Hobolina
Wojomir połabski wojownik, naczelnik wkrzańskiego grodu, lennik Polski
Wszędobór polski rycerz z Wrocławia
Zwodzisława siostra Gromosława
Żdaniec polski rycerz z Kalisza
------------------- ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------OBECNE NIEMIECKIE NAZWY MIEJSC SŁOWIAŃSKICH NA POŁABIU:

Barta – Barth

Borzów – Börzow

Budziszyn – Bautzen

Chociebuż – Cottbus

Ciani – Zützen in Luckau

Czarna Elstera – Schwarze Elster, rzeka

Czarnotin – Zarrentin am Schaalsee

Czerwiszcze – Zerbst/Anhalt

Dębowa – Dahme, rzeka

Dobry Ług – Doberlug-Kirchhain

Dosza – Dosse, rzeka

Dubin – Dobbin am See

Dymin – Demmin

Graby – Grabow (Elde)

Gryfia – Greifswald

Kalawa – Calau

Koniowo (_Connoburg_) – Göhlen

Kopanik – Köpenick, dzielnica Berlina

Kosowiki – Koßwig

Krępowo – Krembz

Lasy Szprewy, Błota – Spreewald, obszar geograficzny

Łączyn – Lenzen

Liubice – Lubeka

Lubin – Lübben/Spreewald

Lubusz – Lebus

Łaba – Elbe, rzeka

Łada – Elde, rzeka

Łużyce (Dolne Łużyce) – Niederlausitz

Mechlin – Mecklenburg

Milsko (Górne Łużyce) – Oberlausitz

Morze Słowiańskie – południowo-zachodnie Morze Bałtyckie

Parchim – Parchim

Piana – Peene, rzeka

Racibórz – Ratzeburg

Radusz – Raddusch

Rochelinzi – Rochlitz nad rzeką Muldą

Roztocze/Roztoka – Rostock

Rugia – Rügen, wyspa

Soława – Saale, rzeka

Starigard – Oldenburg in Holstein

Strzała – Strehla

Strzałów – Stralsund

Trawa – Trawe, rzeka

Trzebotowo nad Dołężą – Altentreptow

Warnawa – Warnow, rzeka

Wietoszów – Vetschau/Spreewald

Wołogoszcz – Wolgast

Wyszomir – Wismar

Zwierzyn – Schwerin

Żwirowo – KremminBUDZISZYN

Słowiańskie plemię Milczan zasiedlało południowo-wschodni zakątek Połabia, u źródeł Szprewy. Od południa sąsiadowali z Czechami, od zachodu z Głomaczami, od północy z Łużyczanami, od wschodu z plemionami polskimi. Mową i obyczajami najbardziej z plemionami czeskimi spokrewnieni. Ich głównym ośrodkiem grodowym był Budziszyn, rozłożony na skalistym płaskowyżu urozmaiconym falistymi wzniesieniami. Płaskowyż od zachodu i północy graniczył z wartką wodą Szprewy. Mury miasta schodziły tam bezpośrednio nad brzeg rzeki. Miasto składało się z obszernego grodu chronionego wysokimi wałami obronnymi i położonego wewnątrz kompleksu zamkowego otoczonego własnym murem. Na zewnątrz wałów obronnych, po wschodniej i południowej stronie, rozciągały się zabudowania kilku podgrodzi. Od niedawna powstawały także nowe podgrodzia na zachodzie, po drugiej stronie Szprewy, dla których wybudowano kilka mostów ułatwiających codzienny ruch.

Na terenie zamkowym dominował wielki kasztel określany przez Milczan mianem _Hród_, z wysoką, narożną wieżą zwaną Wieżą Rzeczną, z racji tego, że wbudowana była w mur obronny wcinający się w tym miejscu w nurt Szprewy oblewającej wieżę z trzech stron. Na dziedzińcu, naprzeciwko kasztelu, wznosiła się niewielka, ale pojemna rotunda kościelna pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny.

Podgrodzie pokryte było licznymi ciasno pobudowanymi domami, poprzecinane krętymi uliczkami wijącymi się w górę i w dół pagórkowatym terenem. Na najwyższym wzniesieniu podgrodzia, zwanym Górą Pomyłek, znajdował się targ mięsny i kościół pod wezwaniem świętego Piotra, wybudowany z inicjatywy miśnieńskiego biskupa Idziego. Za kościołem rozłożony był kolejny plac targowy, największy w Budziszynie, stąd zwany Głównym. Place targowe, kościoły i mnogość domostw świadczyły o dobrobycie i zamożności mieszkańców, które brały się bez wątpienia z sąsiedztwa z największym traktem kupieckim ówczesnej Europy, którego początki sięgają drogi budowanej w starożytnych czasach przez legiony rzymskie. Trakt ów, zwany przez Rzymian Via Regia, ciągnął się od Hiszpanii, poprzez królestwa Franków Zachodnich, cesarstwo niemieckie i tutejsze Połabie, dalej przez polskie: Zgorzelec, Wrocław i Kraków aż do Kijowa u Rusów. Niedaleko na zachód od Budziszyna Via Regia przecinał inny prastary trakt kupiecki, sięgający od Szczecina do Rzymu, zwany Via Imperii.

Nie dziwi zatem, skąd brało się bogactwo mieszkańców Budziszyna. Nie dziwi również, dlaczego sąsiedzi uparcie dążyli do zapanowania nad ziemią Milczan i Budziszynem. Któż by zrezygnował z kontroli ośrodka przynoszącego niebagatelne dochody?

Przed kilkoma wiekami Milczanie znosili cierpliwie wędrujące po ich ziemi rozmaite plemiona germańskie, które kierowane niezrozumiałymi emocjami i dążeniami przesuwały się raz tu, raz tam, po czym znikały i życie Milczan toczyło się dalej utartym trybem. Znosili czas jakiś również wojownicze armie Węgrów, przechodzących przez ich ziemie w trakcie licznych najazdów na tereny niemieckie. Ba, zaprzyjaźnili się nawet z Węgrami, użyczając im gościny. Przed stu laty na Połabie wkroczył król niemiecki Henryk Ptasznik i wolność Milczan poszła w zapomnienie. Później do podbojowych zapędów Niemców dołączyły najazdy Czechów i Polaków. Ostatni udzielny władca Milczan panujący na Budziszynie, Dobromir, nie był nawet rodowitym Milczaninem – pochodził ze stodorańskiej dynastii w Brennie. Dobromir, pan szlachetny i czcigodny, jak o nim mawiano, zapewnił sobie spokój, wydając córki za ościennych władców: Emnildę za polskiego Bolesława, inną za niemieckiego Guncelina, margrabiego Miśni.

W Budziszynie wszystko się zaczęło, w Budziszynie wszystko się zakończy. Siedemnaście lat trwającej z przerwami wojny pomiędzy Bolesławem a Henrykiem, pomiędzy władcą Polski a niemieckim władcą cesarstwa. Działania zbrojne rozpoczął Bolesław, zajmując miasto w 1002 roku. Wojnę zakończy pokój, którego podpisanie pomiędzy Bolesławem a najwyższymi rangą przedstawicielami cesarstwa zaplanowano na piątek trzydziestego stycznia 1018 roku w Budziszynie. Jak zapisał przysłany z Merseburga mnich, mający dla potrzeb kroniki tamtejszego biskupa Thietmara zanotować przebieg zawierania układów: _In civitas Budusin: Ad initium belli – Finis belli_. Koniec wojny między Polską i Niemcami. Koniec wojny zwycięskiej dla Polski.

Budziszyn przygotowywał się na wielkie uroczystości i przyjęcie wspaniałych gości. Bolesław pojawił się w mieście przed kilkoma dniami wraz z synami Mieszkiem i Ottonem, półtorarocznym wnukiem Kazimierzem Karolem oraz elitą świeckich i duchownych możnych państwa. Wśród nich znajdował się arcybiskup Gniezna Radzim, brat przyrodni świętego Wojciecha.

Miasto pękało w szwach od przybyłych gości. Wielu przyjezdnych rycerzy opłaciło kwatery u mieszkańców. Sam Bolesław z rodziną i najważniejsi znaczeniem możni rozgościli się w zamku. Przedpola miasta usiały liczne namioty pocztów, giermków i służących. Dodatkowo pod Budziszynem obozowały niewielkie kontyngenty oddziałów reprezentujących plemiona Połabia włączone w granice Polski: Łużyczanie, Milczanie, Szprewianie, południowi Wkrzanie. Nie zabrakło również skromnego oddziału jazdy sojusznika Polski na Połabiu – Stodoranii. Bolesław zamierzał ich wszystkich, razem z oddziałami polskimi, ustawić w paradzie wojskowej przed wjazdem do miasta – dla zaimponowania cesarskiej delegacji.

Dwa dni przed terminem podpisywania pokoju, środowego poranka dwudziestego ósmego stycznia roku Pańskiego 1018, na podgrodziu w Budziszynie wybuchła wielka bijatyka pomiędzy piastowskimi tarczownikami a miejscowymi wietnikami, czyli wywodzącymi się z połabskich kmieci wojownikami zawodowymi, rekrutującymi się z podgrodzi i okolicznych osad. Na szczęście nie sięgnięto po oręż, ale i tak krwi mnóstwo upłynęło z połamanych nosów i wybitych zębów. Jak do tego doszło? Bolesław rozdzielił pomiędzy zebrane wojska jeńców wojennych – ale jedynie lutyckich wojowników – których nazbierało się w Budziszynie przez tyle lat wojny. Każdy, od rycerza do zwykłego tarczownika, otrzymał jeńca. Wtorkowego wieczora wyszynki i karczmy miasta pękały od nadmiaru ucztujących. Nie inaczej działo się w największej karczmie Budziszyna, położonej po zachodniej stronie podgrodzia, którą przepełniali wymieszanymi nawzajem tarczownicy i wietnicy. Przyśpiewki, hulanki, świętowanie. Braterstwo między plemionami, Polacy i Połabianie, nadzwyczaj przyjazna atmosfera.

Przy którejś ławie dwaj młodzieńcy, tarczownik i wietnik, gdy już im na dobre zamąciło w głowach od trunków, prowokowali się nawzajem przechwałkami. Poszło o spór, że niby który z lutyckich jeńców, w których posiadanie weszli, lepszy, ten od wietnika, czy ten od tarczownika. Od słowa do słowa, coraz buńczuczniej się przekomarzając, postanowili zmierzyć jeńców w pojedynku. Wnet do zakładu dołączyli kolejni kompani. Postanowiono ostatecznie, że dziesięciu jeńców od wietników zmierzy się z dziesięcioma jeńcami od tarczowników. Głupota udzieliła się wszystkim i w całej karczmie zawierano zakłady, kto wygra. Tym sposobem, pomimo uprzedniego bratania się nawzajem, tarczownicy i wietnicy podzieli się na dwa obozy. O pojedynku na oręż nie było mowy, chociaż wszyscy porządnie trunkami spojeni, żaden nie poważyłby się pogwałcić rozporządzenia Bolesława, że podczas uroczystości pokojowych w Budziszynie burdy z bronią w ręku śmiercią będą karane. Postanowili, że jeńcy będą się ścigać po chodniku za blankami na zwieńczeniu murów łączących dwie baszty po zachodniej stronie. Szerokim na dziesięć kroków i długim na ponad sto pięćdziesiąt kroków. Biegać mieli parami, każdorazowo jeden od wietników i jeden od tarczowników. Chodnik na zwieńczeniu muru wysoko, stąd mniemano, że jeńcy nie mają możliwości ucieczki. Zresztą wyjść z baszt strzegli strażnicy.

Prosto z karczmy, przehulawszy całą noc i poranek, udali się wszyscy tłumnie w kierunku murów. Zebrali się u podnóża, od strony placu targowego. Szczęście mieli, że w kościele po drugiej stronie placu rozpoczęło się już nabożeństwo i nikt z możnych, łącznie z Bolesławem, nie dojrzał ich zamiarów. Jedynie otaczający kościół gwardziści Bolesława zwani Krwawymi Skrzydłami spozierali na ich krzątaninę, ale bez większego zainteresowania. Przyprowadzono wybranych jeńców i rozpoczął się pojedynek. Pierwsza para – wygrał jeniec wietnika. Druga para – ponowna wygrana wietknikowego jeńca. To samo w trzeciej, czwartej, piątej i szóstej parze. Wtedy mocno niezadowoleni tarczownicy nabrali nieokreślonych podejrzeń. Doszło do pierwszych sprzeczek. Któryś z basztowych strażników, zanosząc się śmiechem, zakrzyknął, że tarczownicy dali się nabrać jak stare, ślepe osły, bo im wietnicy do ścigania Biegaczy wystawili.

Od słowa do słowa, usłużni strażnicy wyjaśnili tarczownikom, kim są Biegacze. Biegacz to specjalność niektórych plemion Połabia. Zostać Biegaczem to marzenie wielu młodzieńców, ale niewielu przechodzi z powodzeniem okres szkolenia. Gdy już któryś spełni wszystkie próby, zostaje Biegaczem. Wtedy zajmuje szczególne, znaczące stanowisko w obrębie osady, grodu, plemienia. Na obszarach środkowego Połabia, tam gdzie bagienne lasy Szprewy, gęste puszcze Wkrzanów, Redarów, Tolężan, Morzyczan, topieliska nad Odrą – tam nie ma gońców czy posłańców na koniach, są za to Biegacze. Tamtędy nie przedrze się żaden jeździec, w przeciwieństwie do Biegacza. Ten bardzo szybko dotrze do punktu docelowego, pokona wszystkie przeszkody terenu. Ominie zasieki, przeciśnie się przez leśne gęstwiny, po tajemnych groblach przebędzie bagna i trzęsawiska, przepłynie rzeki i jeziora. Cały czas w biegu. W czasach pokoju Biegacze utrzymują łączność między osadami, w czasie wojennym roznoszą meldunki między oddziałami.

Milczanie w Budziszynie służący w oddziałach wietników, jako rodowici Połabianie, wiedzieli doskonale, kim są Biegacze, a polscy tarczownicy nie mieli o tym żadnego pojęcia. Poczuli się oszukani. W zmieszanym tłumie zebranych tarczowników i wietników wybuchły pierwsze przepychanki i wyzwiska. W międzyczasie pobiegły ostatnie pary, do dziesiątej. Wygrali oczywiście Biegacze. Tarczownicy zarzucili wietnikom oszustwo, tu i ówdzie dochodziło do wzajemnej szarpaniny. Wtedy stało się najgorsze. Zgromadzeni na murze przy baszcie jeńcy biorący udział w wyścigu wykorzystali powstały zamęt i nieuwagę strażników i powyskakiwali przez otwory między blankami na drugą stronę muru, na zewnątrz miasta. Lutycy zauważyli, że na zewnątrz do podnóża murów przylegają zbite w długi szereg chałupy pokryte grubą warstwą słomianych dachów, więc zaryzykowali skoki na miękką słomę. Strażnicy podnieśli alarm. Tymczasem okazało się, że chaty pod murem skrywały domy nierządnic. Lutycy spadli na dachy, lądując na słomie i wpadając do środka. Z chat wyskoczyły gołe dziewuchy i chłopy, wrzeszcząc z przestrachu. Między rozbieganą grupą gołych nierządnic i ich klientów Lutycy przedzierali się w kierunku rzeki, po czym wskoczyli do wody, przepłynęli na drugą stronę Szprawy i umknęli z szybkością chyżych jeleni w stronę lasów.

Niektórzy wietnicy i tarczownicy zaprzestali chwilowo szarpania się nawzajem i rzucili się do bramy, by wyłapać uciekinierów. Wszystko na nic. Kłótnia na placu przemieniła się w masową bójkę, tarczowników ogarnął szał i rzucili się gromadnie na wietników. Postawiony w stan alarmu garnizon grodu trudził się z przywracaniem porządku, z mozołem rozszczepiając skłębione w zacietrzewieniu ciała. Na którejś z baszt wbudowanych w okalające Budziszyn mury puściły strażnikom nerwy. Uwiesili się wszyscy na sznurze ostrzegawczego dzwonu, wprawiając go w oszalałe trzepotanie.

Wrzawa, harmider i przeraźliwe bicie basztowego dzwonu dotarły do pobliskiego kościoła stojącego na wzniesieniu we wschodnim rogu rozległego placu targowego podgrodzia i wypełnionego po ostatni zakątek uczestnikami mszy. Wśród nich książę Bolesław z rodziną, świecka i duchowna elita państwa, przedstawiciele ważnych rodów, najmożniejsi wasale, kilku gości z zagranicy. Natychmiast przerwano poranne nabożeństwo, drzwi kościoła rozwarły się gwałtownie, wypuszczając na zewnątrz zdezorientowany tłum wiernych. To nie żarty! W kościele wszyscy bezbronni, prawo nakazywało broń przed kościołem składować. A tu na alarm biją, zdradziecki najazd, zamach na władcę! Jak najszybciej za miecze chwytać! Gdzieś ktoś zakrzyknął, że pokój zerwany, cesarz na czele potężnej armii pod miasto podchodzi. Podobno widziano też nieprzeliczone zastępy Lutyków z powiewającymi pogańskimi sztandarami. Zauważono również czeską jazdę…

Krwawe Skrzydła, osławiona gwardia Bolesława będąca niejako elitarną drużyną księcia, otoczyli wysypujących się z kościoła ludzi szczelnym, głębokim na trzy szeregi ochronnym kordonem sczepionych tarcz i obnażonych mieczy.

– Na placu wielka bijatyka – meldował Bolesławowi nadbiegły gwardzista, łapiąc haustami powietrze. – Rzucili się na siebie niczym opętane złym miodem niedźwiedzie, zwykłe woje, połabskie i nasze. Wojownicy garnizonowi usiłują opanować sytuację.

Jednak nic nie wskazywało na rychłe zakończenie bójki, pomimo ofiarnego trudu garnizonowej straży. Na szczęście wśród zebranych pod kościołem opadła początkowa panika. Żaden najazd, żadna zdrada. Tu i ówdzie pobrzmiewały już pierwsze żartobliwe przycinki.

W bezpośrednim otoczeniu władcy Polski panowało poważne milczenie. Nikt nie śmiał pofolgować odprężeniu. Czekali na reakcję Bolesława, chociaż niektórym pobłyskiwały w oczach ogniki wesołości. Już z samego rana mieli sporo uciechy po nieudanym polowaniu władcy.

Bolesław tymczasem objął ramionami stojących po jego bokach synów, Mieszka i Ottona.

– Pojutrze zjedzie cesarska delegacja – wyrzekł, obserwując nadal w skupieniu rozgardiasz na placu. – Najznamienitsi niemieccy możnowładcy, arcybiskupi i książęta, palatyni i margrabiowie, nie wspominając już pomniejszych w znaczeniu. I jak myślicie… – przerwał i spojrzał kolejno na Mieszka i Ottona, po czym zwiększając siłę głosu, kontynuował: –
…co oni sobie pomyślą o waszym ojcu, gdy się o tym dowiedzą? Pomyślą: Bolesław, wielki władca Słowian, Połabia mu się zachciewa, a zwykły połabski lud wojenny łby polskim tarczownikom rozbija. W czasie pokoju? A może ten Bolesław niezdolny do władania Połabiem? – Rozejrzał się wokół po zebranych. Głos jego zabrzmiał tubalnie. – Jak mnie zwiecie? Chrobry? Wielki? Wspaniały? To kim ja jestem dla tych warchołów tam? – Wskazał prawicą w stronę bijatyki.

Na te słowa nikt nie ważył się odezwać. Zdrętwieli w oczekiwaniu. Boże najłaskawszy, spraw, przeleciało przez głowę opatowi Tuniemu, żeby on rzezi na tych prostych wojownikach nie nakazał.

– Są zabici? – spytał gwardzistę Bolesław, przerywając ciszę.

– Nie ma, za broń nie chwycili, ale wielu poharatanych na ciele, medyków w Budziszynie zabraknie…

– Dość. – Przerwał mu książę, po czym wydał rozkaz dowódcy Krwawych Skrzydeł: Mają natychmiast przywrócić porządek, wyłuskać sprawców i przyprowadzić ich przed jego oblicze.

– Zostajemy tutaj? – wtrącił Stoigniew. – Co rozkazujecie, książę?

– Moja gwardia rozprawi się szybko z tumultem, palatynie – odparł Bolesław. – Pytasz znienacka, jakbyś ich nie znał. Przecież niejednokrotnie do boju ich prowadziłeś.

– Pytam, bo przecież pojutrze delegacja cesarska zjedzie…

– Na przyjęcie delegacji wszystko przygotowane – odrzekł Bolesław i, wskazując ręką na zajęte bijatyką tłumy, ciągnął: – A ci tam, mieli szpaler długi na dwie mile wzdłuż drogi na przedpolach Budziszyna ustawić. Dla przywitania cesarskich gości. Połabianie po lewej stronie, tarczownicy po prawej. Odświętnie w wypolerowane zbroje przywdziani, tarcze świeżą farbą pokryte. I co teraz? Posiniaczeni i pokrwawieni mają stawać? Gęby im miodem ciemnym smarować i mąką przysypać? A może tarczami twarze zasłaniać? Nie dość im wczorajszych krotochwil z malowaniem tarcz? Teraz jeszcze to. – Bolesław uśmiechnął się, po raz pierwszy od momentu opuszczenia kościoła. – Znieść tutaj stoły i ławy, popatrzymy na moich gwardzistów. I przesłuchamy prowodyrów zajścia. Wywarów grzanych przynieść, ta zima dziwna ponad miarę, niby koniec stycznia, a śniegu brak i wody nie przymarzły, niby słońce przygrzewa, ale ziąb po kościach się rozchodzi.

Weterani Krwawych Skrzydeł ruszyli spełnić rozkaz. Przeklinali między sobą siarczyście, że ledwo wojna się skończyła, to teraz przyjdzie im pospólstwo nadzorować. Tymczasem Bolesław wraz z otoczeniem rozsiedli się na zestawionych naprędce ławach, przyglądając się z zainteresowaniem rozgrywanym na placu scenom. Interwencja Krwawych Skrzydeł nie potrwała długo. Niebawem rozpędzono skłębione w bijatyce gromady. Przed oblicze Bolesława przyprowadzono dwóch winnych całego zamieszania. Tak przynajmniej twierdzili gwardziści.

Dwóch młodzieńców. Zwykły połabski wojownik z budziszyńskiego podgrodzia, wietnik, i szeregowy polski tarczownik. Obaj mocno posiniaczeni na twarzach. Polak ze zwisającą na brodzie płachtą naderwanej wargi, Połabianin z prawym okiem całkowicie skrytym za napuchniętym nabrzmieniem. Medyk nałożył im opatrunki.

– Możesz mówić? – zapytał Polaka Bolesław.

– Mo… hę, panie, władco potężny i chrobry. Ale rana piecze okrutnie i przeszkadza – dodał, wskazując ręką opatrunek owinięty wokół brody i szyi.

– Skąd jesteś?

– On spod Krakowa, książę – wtrącił siedzący wśród zebranych gości Przemir. – To jeden z moich tarczowników.

– A ty? – Bolesław skierował pytanie do Połabianina.

– Ja tutejszy, Milczanin. W Budziszynie urodzony.

– On mnie okrutnie oszukał. – Tarczownik wskazał z wyrzutem na wietnika.

– Nie oszukałem, tylko przechytrzyłem – odparł wietnik.

Bolesław splótł ręce na piersiach.

– Teraz opowiedzcie nam, jakie szaleństwo wam rozum odebrało. Jak przed księdzem na spowiedzi albo przed katem na torturach, wybierajcie sami. Po kolei i prawdę.

* * *

Jak ten czas szybko minął od zakończenia ich wspólnych przygód. Cztery miesiące upłynęły od zakończenia oblężenia Niemczy i niemal dwuletnich przygód w pogoni za włócznią świętego Maurycego. Raz spotkali się na krótko znowu wszyscy razem w Lubuszu w październiku tamtego roku z okazji ślubu Gromosława z Matyldą. Kilkakrotnie za to odwiedził go Bernard, mający niedaleko z Dobrego Ługu. Za każdym razem wpadał na krótkie, dwudniowe odwiedziny. Z każdą kolejną wizytą Gromosław nabierał podejrzeń – czy aby Bernard nie zakochał się w jego siostrze, Zwodzisławie? Niby odwiedziny u przyjaciela, ale coraz więcej czasu Bernard i Zwodzisława spędzali we dwoje na konnych przejażdżkach. No cóż, Zwodzisławie idzie osiemnasty rok, dziewczyna piękna i mądra. Wiadomo, teraz się zacznie z wielbicielami – tak przewidywał… Zaczęło się jednak prędzej, niż się tego spodziewał.

Niebawem w Lubuszu pojawił się Wszędobór z Wrocławia, stary druh Gromosława z czasów, gdy wspólnie walczyli w drużynie Mieszka. Z przyjacielskimi odwiedzinami. Mimo że z Wrocławia do Lubusza porządny kawał drogi, Wszędobór odwiedzał go jeszcze dwa razy. Gromosław nabrał podejrzeń, że Wszędobór też zakochał się w Zwodzisławie. Będą z tego jeszcze niemałe kłopoty, myślał Gromosław, Bernard i Wszędobór jednocześnie w zaloty do Zwodzisławy… Będą kłopoty…

Siostra wyjawiła mu niedawno, że miłuje Bernarda…

Los ponownie złączył całą kompanię w Budziszynie. Przygotowania do wielkich uroczystości trwały, Bolesław zawierał pokój z Henrykiem.

Gromosław wyszedł na werandę, oparł ręce na balustradzie i ziewnął szeroko. Tak dobrze mu się spało, głęboko, nareszcie bez ciągłego zrywania się do płaczących dzieci… a tu nagle jakieś krzyki, harmider… Budziszyn… wynajęte domostwo na wzniesieniu podgrodzia. Pojutrze przecież wielki dzień, książę układy pokojowe z cesarstwem zawiera… koniec wojny. Patrząc zmrużonymi od zaspania i oślepiającego zimowego słońca oczyma, próbował wrócić do rzeczywistości. Głowę opuszczały już senne majaki, a do świadomości przebijały się coraz bardziej trzeźwe myśli. Zaraz, to przecież już pojutrze, układy pokojowe… Dzień w pełni, a on w pieleszach jeszcze! Gdzie są jego przyjaciele? Co to za zamieszanie tam w dole na placu podgrodzia?

Przed kościołem służba zajęta uprzątaniem terenu zabierała ławy i stoły. Po co je tam wystawiono? Wśród zgromadzonych przed kościołem Gromosław dojrzał Bolesława z rodziną, doradców, duchownych, rozpoznał kilku możnych, Stoigniewa i Przyboja. Kierowali się w stronę zamku. W przeciwległym końcu placu kręcili się drużynnicy Bolesława zmieszani z gromadami prostych wojowników. Teren sprawiał wrażenie pobojowiska. To pewnie stamtąd doleciały te hałasy, ze snu go wyrywając. Wzrok, oswojony już z jasnością dnia, odzyskiwał ostrość spojrzenia.

Lustrując teren, Gromosław dojrzał swych przyjaciół. Nadchodzili od strony kościoła. Bez wątpienia to oni, ich wyglądu i sylwetek niepodobna pomylić z kimkolwiek innym. Z tej odległości i z wysokości domu na wzniesieniu wyglądali jak skrzaty z połabskich opowieści, no, Czambor nieco większy skrzat. Czambor niemal o głowę przewyższający pozostałych, Bernard z charakterystyczną dlań brodą, Randulf w eleganckich szatach, Wojomir w czapie obszytej bobrowym futrem… Trzech pozostałych osób idących z nimi nie potrafił początkowo rozpoznać. Pewnie to nasi druhowie z czasów, gdy wspólnie wojowaliśmy w drużynie Mieszka, zastanawiał się, może Przemir i Rościmir? Ah, ten nieco mniejszy od Czambora to przecież jego najmłodszy brat, Gniewosz.

Podążająca pnącą się w górę wzniesienia uliczką grupa dojrzała go również. Poczęli wskazywać nań rękoma, z rozbawieniem o czymś dyskutując. Do Gromosława doleciały salwy śmiechów. Znowu żarty sobie ze mnie stroją, pomyślał z rezygnacją. Od kilku dni, od czasu jak wspólnie zjechali do Budziszyna, nieustannie wystawiony był na docinki przyjaciół. Że przesypia każdy dzień, wylegując się w łożu do południa. Tłumaczył im, każdemu z osobna, że od narodzenia dzieci, czyli od dwóch miesięcy, po raz pierwszy może się nareszcie wyspać. Dotarło do nich? Gdzie tam. Jeszcze bardziej się podśmiewali. Tacy przyjaciele. Bo żona Gromosława, Matylda, niecały miesiąc po ich ślubie, urodziła na początku grudnia tamtego roku bliźniaczki. Chłopca i dziewczynkę, którym nadali imiona Budzisław (po dziadku Gromosława) i Stodomira (po babce Matyldy). Wtedy Matylda zaczęła wprowadzać własne porządki, wprawiając Gromosława w nieme osłupienie. Między innymi nakazała cieślom wybić w ścianie przejście do niewielkiej komnaty przylegającej do ich sypialni i tam ustawiła kołyski, orzekając mu:

– Za dnia niemowlęta przeważnie pod moją opieką, bo przecież ty za wielkimi i ważnymi sprawami po Lubuszu i okolicy się uganiasz, to nocą mnie wyręczysz.

Zszokowany Gromosław próbował oponować:

– Przecież to nie w zwyczaju, przecież od tego są niańki… Ty też możesz za dnia niańkami się wyręczyć…

– Dzieci są nasze, a nie nianiek. – Przerwała mu zdecydowanie Matylda. – Twoim zadaniem dopilnować w nocy, gdyby sen miały niespokojny albo czegoś potrzebowały.

Dłużej dyskutować było niepodobna. Od tej pory Gromosław przemienił się w nocnego opiekuna. Sławetny Gromosław, bohater wielu bitew, nieustraszony wojownik, o którego czynach opowiadano w Polsce, Danii, Czechach, cesarstwie i na Połabiu. A że niemowlęta za nic nocą nie chciały spać spokojnie, ba, praktycznie jakby się uparły, żeby nie spać w ogóle, więc i Gromosław zapomniał, co znaczy spocząć snem zasłużonym po dziennych trudach. Na każdy odgłos kwilenia, płaczu, zrywał się z łoża, odrywając od ukochanej Matyldy, i biegł do komnaty obok sypialni. Niekiedy przytulona do niego Matylda, niby zatopiona w słodkim śnie, mamrotała za nim:

– Kochanie, nasze niemowlaczki…

Też nie spała. Kiedyś ją o to zapytał, ważąc się ostrożnie na wyrzut. Że tak naprawdę to oni oboje nie śpią. Nie odpowiedziała, ale pewnego razu, gdy pośrodku nocy siedział w komnacie niemowląt, trzymając je na obu rękach i usiłując lekkim kołysaniem uspokoić, Matylda przyszła za nim. Usiadła obok, przytuliła się do niego czule. Gładząc go pieszczotliwie po ramieniu, szeptała:

– Zobacz, jakie niewiniątka, jak się pewnie i bezpiecznie czują w twoich mocarnych ramionach…

– Zasnęły właśnie – odrzekł Gromosław wymęczonym szeptem przepełnionym rezygnacją. – Te nasze niewiniątka…

Matylda pocałowała go w policzek.

– Gromo, mój najukochańszy – szeptała dalej. – Twoje wielkie dłonie ilu wojownikom życie odebrały? Ile razy miecz wznosiłeś do śmiertelnego uderzenia? A tu, popatrz, te dłonie mogą i powinny również opiekę i ochronę zapewnić… Naszym dzieciom, twoim dzieciom… One czują twoją bliskość, nasiąkają tobą, właśnie teraz, od początku, mimo że jeszcze nierozumne, cieszą się twoją miłością…

O tych szczegółach, rzecz jasna, nie opowiadał przyjaciołom. Jedynie, że po nocach niańczy dzieci. A oni sobie używali na nim. Ledwo zaczęli się schodzić do izby, Randulf orzekł fachowo:

– Gromo ma podkrążone oczy. Naokoło czerwone obwódki, lekko nabrzmiałe.

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: