Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Odwrócony Mag - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 grudnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odwrócony Mag - ebook

Julie Ellis wyjeżdża na studia do Nowego Jorku, aby móc tańczyć w prestiżowej szkole baletowej. Podczas drogi powrotnej z koncertu poznaje Patricka Varnera – przystojnego, tajemniczego i zarozumiałego aktora, który wyraźnie się nią zainteresował. Nazajutrz umawiają się na spotkanie, jednak mężczyzna nie zjawia się. Wkrótce wokół Julie zaczynają dziać się dziwne wypadki. Z przerażeniem odkrywa, że potrafi przywracać ludziom życie...

Wydaje się, że los wyłożył przed dziewczyną talię kart tarota, ale jako pierwsza odsłoniła się ta przedstawiająca Odwróconego Maga, co może oznaczać rywalizację, a nie fascynację...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-853-1
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Długo nie mogłam zasnąć, ale pierwsze promienie słońca zadziałały na mnie jak budzik. Spojrzałam na zegarek. Wskazówki drgały ledwie w granicach siódmej. Powinnam się wyspać. Ten dzień miał być na swój sposób wyjątkowy.

Mieszkałam z rodzicami i młodszą siostrą w małej miejscowości na północy Stanów Zjednoczonych. Wszyscy się tu bardzo dobrze znali, więc lokalne nowinki rozchodziły się jak świeże bułeczki. Pierwsza o wszystkim zawsze wiedziała pani Stella, kioskarka. Mieszkańcy zaopatrywali się u niej w codzienną prasę. Wraz z wiadomościami ze świata i z kraju otrzymywali dodatkowo kilka miejscowych plotek, ewentualnie komentarzy i pytań z ust ciekawskiej sprzedawczyni.

– O, ja to słyszałam, że ty, moja panno, dzisiaj się wybierasz do wielkiego miasta. I po co, żeby wywijać na parkiecie? Żeby to chociaż prawdziwe studia były, a nie jakieś tam wygibasy – usłyszałam zza stosu gazet.

Kioskarka była otyłą kobietą, z lekko obwisłą brodą, która zlewała się nieco z szyją. Broda drżała jej gwałtownie, gdy mówiła, nachylając się do klienta.

– Tak, to prawda, dzisiaj wyjeżdżam. Dziękuję, pani Stello, za gazetę i proszę, tu są pieniądze, już wyliczone – dodałam, chcąc jak najszybciej uniknąć dalszego indagowania.

Pani Stella, mówiąc o wygibasach na parkiecie, miała na myśli balet. Wielkie miasto to Nowy Jork, w którym znajduje się najsłynniejsza szkoła baletowa w Stanach, i który dzisiaj miał być celem mojej podróży. Tańczę od dziecka. Sztukę pokochałam dzięki rodzicom. Mama jest pianistką, a ojciec malarzem. Dorastając pod okiem artystów nic dziwnego, że Jezioro Łabędzie obejrzałam w wieku ośmiu lat. Nie miałam pojęcia, jaką historię opowiada ten spektakl, ale zakochałam się w ruchach, które wykonywały tancerki. Od tamtej pory wiedziałam, co chcę w życiu robić. Oczywiście w mieście, w którym się wychowywałam nie ma żadnej szkoły tańca. Rodzice wozili mnie codzienne na lekcję do Holabird, sąsiedniego, dużo większego miasta. Nie pamiętam, żebym opuściła chociaż jedne zajęcia. Rodzice wiele dla mnie zrobili, szczególnie ojciec, który sprzedał wszystkie swoje obrazy, abym mogła opłacić studia.

Tego dnia pogoda była piękna. Od rana świeciło słońce, które wywabiło na ulice wszystkie okoliczne dzieciaki. Szłam szybko z gazetą do domu, sama nie wiedząc czemu się tak spieszę. Chyba stres mnie popędzał. Kontrastowałam z całym otoczeniem, które jak zwykle poruszało się w tempie ślimaka. Mijałam spacerujące mamy ze swoimi pociechami w wózkach i staruszkę, która zawsze o tej porze szła do kościoła. Był to na swój sposób miły widok, którego na pewno będzie mi brakowało. Oprócz odgłosów dziecięcych rowerków z jednej strony, a z drugiej biegających szkrabów na placu zabaw, nic nie mąciło ciszy. Samochód przejeżdżał tędy tylko wtedy, kiedy ktoś z mieszkańców postanowił opuścić na weekend miasto lub gdy pracował parę kilometrów dalej.

Zbliżała się godzina mojego odjazdu.

– Kochanie, dzwoń do nas codziennie! Nie przemęczaj się, a gdy będziesz miała jakikolwiek problem, wiedz, że masz nas – powiedziała matka na pożegnanie.

Powtarzała, że mnie bezgranicznie kocha za każdym razem, gdy dokądkolwiek wyjeżdżałam. Nawet na wycieczkę szkolną. Żegnała mnie zawsze w ten sam sposób. Ja z plecakiem stałam przed autobusem szkolnym, gdy inni uczniowie spoglądali w okna, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie ruszymy. Kierowca niecierpliwie wychylał się, sprawdzając, czy może już zamknąć drzwi, a matka robiła w danej chwili to, co uważała za najważniejsze. Obcałowywała mnie, życzyła miłego pobytu, a w ostatniej chwili wrzucała kanapki i saszetkę z pieniędzmi do mojego plecaka. Trudno było mi opuszczać taki dom, w którym traktowano mnie, jakbym była kimś wyjątkowym.

Teraz byłam już dużą dziewczynką, ale gdy zobaczyłam podjeżdżający autobus, który miał mnie zawieźć na lotnisko, wiedziałam, że ostatnie chwile z rodzicami będą wyglądały tak samo jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Ojciec pożegnał się ze mną w mniej spektakularny sposób, ale z taką samą czułością jak matka. Nie mówił zbyt wiele, ale wiedziałam, że ciężko znosi mój wyjazd. W końcu jego starsza córka osiągnęła wiek, w którym zaczyna się samodzielne życie. Na do widzenia przesłałam im dłonią buziaka, pomachałam i zapewniłam, że przyjadę na Boże Narodzenie.

W autobusie zajęłam miejsce przy oknie, jak zawsze, gdy nadarzała się taka możliwość. Mogłam wtedy, gapiąc się na drzewa i ptaki, snuć marzenia. Tym razem myślałam o pierwszym roku, który miałam spędzić na nowej uczelni. Po paru minutach spoglądania w przestrzeń zaczęło mnie kłuć ze strachu w brzuchu. Nigdy nie wyjeżdżałam sama w nieznane, gdzie ludzie mogli okazać się mniej przyjemni niż to sobie wyobrażałam. Stresowałam się zresztą zawsze, gdy nie wiedziałam, co mnie czeka.

Podróż minęła bardzo szybko. Zanim się zorientowałam samolot wylądował już na miejscu.

– Proszę pani, to chyba pani bagaż, wszyscy pasażerowie już swoje zabrali – powiedziała jakaś kobieta, najpewniej z obsługi, kiedy weszłam do hali przylotów.

– Tak, tak, przepraszam, zamyśliłam się.

– Pani pierwszy raz przyjechała do Nowego Jorku?

Skinęłam twierdząco głową i zaczęłam się zastanawiać skąd o tym wiedziała. No jasne, to oczywiste, wyglądałam pewnie na przerażoną. Czułam, że mam wilgotne dłonie, które o siebie nerwowo pocierałam. Nie sposób więc się nie domyślić, że czułam się mało komfortowo.

Przed złapaniem taksówki, która zawiozłaby mnie do akademika, weszłam do toalety. W lustrze zobaczyłam swoje odbicie. Miałam potargane włosy, a na twarzy widać było zmęczenie. Z torebki wyjęłam grzebień i próbowałam przywrócić włosom ład. Było to trudne, gdyż nic się gorzej nie rozczesuje, jak splątane loki. Choć je lubiłam, to bywały uciążliwe, szczególnie w takich momentach. Zazwyczaj nie przejmowałam się swoją fryzurą, ale dziś było inaczej. Chciałam dobrze wyglądać. Zrobienie dobrego wrażenia na początku mojego tutaj pobytu uważałam za najważniejsze.

W hali przylotów były tłumy ludzi. Hałas był tak potężny, że ledwie słyszałam własne myśli. Od razu przypomniał mi się dzisiejszy ranek i błogi spokój. Uważałam wówczas, że dzieci na rowerze zakłócały ciszę, ale teraz się zorientowałam, że nie wiedziałam czym jest gwar i chaos. Nieustannie słyszałam głos informujący pasażerów o godzinach przylotów i odlotów samolotów. Przy wszystkich stanowiskach stały kolejki ludzi, czekających na odprawę.

Taksówki stały w długich szeregach przy wszystkich wyjściach. Potarłam czoło i ruszyłam przed siebie. Przecież w końcu znalazłam się w Nowym Jorku, o którym zawsze marzyłam. Podeszłam do najbliższej taksówki. Kierowcą był ciemnoskóry czterdziestolatek z mocno oszpeconą przez dawne poparzenia twarzą. Wzięłam głęboki oddech i poprosiłam z najbardziej obojętną miną, na jaką tylko potrafiłam się zdobyć, o kurs do akademika. Siedziałam milcząca na tylnym siedzeniu, bojąc się zerknąć w lusterko, w którym mogłabym zobaczyć jego potworną twarz.

Akademik znajdował się obok uczelni. Bliźniacze budynki wyglądały, jakby były połączone w jeden wielki gmach. Otaczający je teren był bardzo rozległy. Dookoła snuli się lub siedzieli grupkami na równiutko skoszonej zielonej trawie studenci. Śmiali się i rozmawiali.

Szłam przez campus z wielką, szurającą o asfalt walizką. Hałas wywołał ogólne poruszenie, nic więc dziwnego, że w moją stronę odwróciło się mnóstwo twarzy. Zaczęłam wyklinać w duchu, że nie sprawiłam sobie porządniejszego bagażu. Wstydziłam się, że zwracam na siebie uwagę. Pomyślałam, że jednak nie zrobiłam dobrego wrażenia. Wszyscy zapamiętają mnie jako potarganą pannę ze średniowieczną walizą.

Oddaliłam się od grupek studentów, pochylając nisko głowę. Weszłam do recepcji.

– Julie Ellis – wymamrotałam.

– A tak, czekaliśmy na panią. Na liście nowych studentów nie zostało przekreślone tylko pani nazwisko, a to znaczy, że dotarła pani tutaj jako ostatnia – powiedziała oschle recepcjonistka, już na wstępie wzbudzając moją w stosunku do siebie niechęć.

Przecież nie wszyscy mieszkali blisko uczelni. Ja mieszkałam daleko stąd i musiałam długo podróżować autobusem, a następnie samolotem. I na koniec jeszcze przebić się przez tłum gapiów z bagażem większym ode mnie. Poza tym termin rejestracji upływał o dwudziestej, a w tej chwili brakowało jeszcze kilka minut do osiemnastej. Oczywiście nie wypowiedziałam tego, co pomyślałam na głos. Nie chciałam od razu podpaść. Prawdę mówiąc, nie potrafiłabym wydusić z siebie słowa, nie miałam odwagi nawet się tłumaczyć.

– Chodź za mną. Tu masz klucz do pokoju. Zamieszkasz z Alice Clarke. To córka pana Victora Clarke’a. Wiesz, mam nadzieję, o kim mówię?

– Wiem, oczywiście – odpowiedziałam.

Wzięłam klucz i się modliłam, żeby Alice nie było w pokoju. Chciałam chwilę mieć tylko dla siebie. Marzyłam o kąpieli i wyjęciu swoich wygniecionych ubrań z walizki. Poza tym niepokoiła mnie jeszcze jedna rzecz. Wyobrażałam sobie, że córka Victora Clarke’a musi być z natury nieprzyjemna. Pomyślałam, że mam pecha. Będę dzielić pokój z najprawdopodobniej najbardziej marudną i wyniosłą dziewczyną na tej uczelni. Uważałam bowiem, że charakterem będzie przypominała swojego ojca.

Pamiętałam, jak pierwszy raz się z nim osobiście zetknęłam. To było rok temu, kiedy starałam się o możliwość odbycia kursu tańca w Los Angeles. Przyjmowano tam tylko dwadzieścia uczennic. Zostało wolne jedno miejsce, o które starałam się ja i jeszcze jedna dziewczyna. Trzeba było wyjść na scenę i zaprezentować przygotowany przez siebie układ. Przewodniczącym jury był pan Victor Clarke, legenda baletu. Nie ma tancerza, który nie wiedziałby kim jest ten człowiek. Osiągnął w tańcu wszystko, co było możliwe. Gdy tańczył, nie można było od niego oderwać oczu. Był profesjonalistą i tego wymagał od innych.

Trzy minuty przed wyjściem na scenę moje blond loki wysunęły się ze spinek, podtrzymujących upięty uprzednio kok. Na początku kilka zdenerwowanych fryzjerek próbowało upiąć moje włosy na nowo, ale im się to nie udawało. Zabrakło paru minut, abym mogła doprowadzić się do ładu. Weszłam więc na scenę z rozpuszczonymi włosami, na dodatek lekko spóźniona. Gdy pan Clarke mnie zobaczył, od razu wskazał palcem drzwi.

– Proszę wyjść, panno Ellis, nie ma tu miejsca dla spóźnialskich – powiedział stanowczo.

Wiedziałam, że to koniec. Nawet gdybym zatańczyła wtedy najlepiej, jak potrafiłam, nie przeszłabym, bo on już podjął decyzję i zapewne by jej nie zmienił. Był to najbardziej uparty i najmniej ludzki człowiek, z jakim miałam do czynienia. Popłakałam się z wściekłości. Przez głupią fryzurę straciłam taką szansę! A ja ćwiczyłam ten układ tyle miesięcy!

Zgodnie z moim życzeniem nie zastałam Alice w pokoju. Ale jego wygląd mnie zaskoczył. Podobno baletnice, tak w tańcu, jak i w życiu trzymają rygor. Dbają o szczegóły, są dokładne i zdyscyplinowane. Dlatego doznałam szoku, gdy zobaczyłam okropny bałagan i to zrobiony w ciągu najwyżej dwóch dni! Wszędzie leżały ciuchy, na niepościelonym łóżku, na krześle, a nawet na podłodze. Nierozpakowana torba była otwarta i ukazywała całą garderobę. Trampki, jeansy, luźne bluzki i kolorowe czapki zaścielały cały pokój.

Sama nie należałam do osób, które przywiązują nadmierną wagę do porządku, więc się ucieszyłam, że nie będzie z tym problemu. Zdążyłam wziąć prysznic i zaczęłam rozpakowywać torbę, kiedy z korytarza dobiegły mnie dźwięki głośno puszczonej muzyki. Słyszałam śmiechy i głosy różnych osób. Pomyślałam, że chciałabym ich poznać i móc spędzać razem z nimi czas.

Nagle ktoś szarpnął za klamkę i wpadł z impetem do pokoju. To była Alice. Nie zauważyła mnie, bo stała w otwartych drzwiach odwrócona do mnie plecami i kończyła przekomarzanie się z jakimś chłopakiem.

– Przegrałeś! Dlatego jutro, nawet jak zadzwonię o czwartej nad ranem, masz odebrać, zebrać swoje cztery litery i przyjechać po mnie, aby grzecznie zabrać mnie z imprezy i odstawić do akademika. I pamiętaj, masz przy tym nie marudzić! To ma być dla ciebie zaszczyt, że mogłeś coś dla mnie zrobić, coś, o co inni mogliby się pozabijać! – mówiła głośno. Zaśmiała się i pokazała język stojącemu za drzwiami chłopakowi.

– A teraz wybacz, ale moje oczy muszą odpocząć od twojego widoku!

Tymi słowami moja współlokatorka pożegnała kolegę i zamknęła mu drzwi przed samym nosem.

– O, cześć! – krzyknęła, gdy odwróciła się w moją stronę. – Nie zauważyłam ciebie. Ty musisz być Julie! Jestem Alice. Miło mi cię poznać! – Rozchichotana, podała mi rękę.

Robiła wrażenie wesołej osoby. W końcu ktoś całkowicie różniący się ode mnie!

– I co, jak ci się podoba nasz pokój? Ekstra, nie?! Dziwię się, że jeszcze szczurów nie ma pod łóżkami! Zobacz, gdy będziemy słodko spały tynk z sufitów może spaść nam na głowy! – mówiła, wskazując palcem ku górze.

– Rzeczywiście nie najlepiej to wygląda. Ale nie wyobrażałam sobie luksusów i nie należę do osób narzekających. Mnie wszędzie jest dobrze, ale akurat szczurów się boję, więc lepiej, żebym na żadnego nie trafiła – odpowiedziałam.

Nie za bardzo wiedziałam, co mam mówić, więc nawiązałam do wypowiedzi Alice. Mam problemy z nawiązywaniem nowych znajomości, a gdy natykam się na kogoś, kto mógłby godzinami gadać na każdy temat, to czuję się jeszcze bardziej onieśmielona.

Alice odznaczała się wyjątkową urodą. Była średniego wzrostu. Miała długie, czarne, proste, sięgające jej do połowy pleców włosy, i duże zielone oczy. Była, jak na tancerkę przystało, bardzo smukła.

– Zwróciłaś uwagę na tego gościa, który stał za drzwiami? To najprzystojniejszy facet jakiego znam. Lekko w sobie zadufany, twierdzi, że każda na niego leci. Nie wiem czemu mnie akurat o tym powiedział, może chciał wzbudzić we mnie zazdrość? Trochę mu się to, nie powiem, udało. Zresztą, zobaczymy, mam w końcu cały rok, może uda mi się go poderwać. On tylko mieszka w naszym akademiku, a studiuje dziennikarstwo na uczelni przy moście Waszyngtona. Nareszcie nie tancerz, faceci baletmistrze są wyjątkowo aseksualni, nie? – oznajmiła z uśmiechem Alice.

– Chyba masz rację – odparłam niepewnie. Nie wiedziałam, jak mam zareagować na jej pytanie. Nie byłam osobą, która potrafiłaby coś konkretnego powiedzieć o chłopakach.

– Na dziś jest zapowiedziana impreza integracyjna. Masz ochotę na nią pójść? – zapytała Alice.

– Gdzie się ona odbędzie? – zapytałam szczerze zainteresowana pójściem. W końcu tam, skąd przyjechałam odbywały się co najwyżej niedzielne festyny, a największą atrakcją był przyjazd cyrku i wesołego miasteczka.

– W klubie o nazwie… czekaj, bo zapomniałam, Angels&Demons – oznajmiła lekko się krzywiąc.

– Ciekawa nazwa! Jasne, z chęcią pójdę – odpowiedziałam.

Wstyd mi było przyznać się przed Alice, że pierwszy raz będę w klubie. Po prostu nie było mowy o takim lokalu w mojej śmiesznej, małej mieścinie. Jedynie w tak zwanym centrum ktoś kiedyś otworzył Cafe Bar, ale to też nie przetrwało. Nie było chętnych, aby tam przychodzić. Mieliśmy tylko budki z lodami, na które mieszkańcy miasteczka przychodzili w weekendy.

Był wieczór i przygotowywałyśmy się do wyjścia na imprezę.

– Żartujesz, że pójdziesz tak ubrana?! – Usłyszałam nagle głos przerażonej moim wyglądem Alice.

Czułam, że się czerwienię.

– A czemu nie? – wycedziłam.

– Bo takie koszule nosiło się w latach osiemdziesiątych tamtego stulecia! A co to za rajstopy? Nie za grube? – mówiła Alice, ledwie powstrzymując wybuch śmiechu.

Spojrzałam w lustro. Wyglądałam rzeczywiście koszmarnie. Jak uczennica szkoły zakonnej. Nie miałam odpowiednich ubrań na tę imprezę.

– Masz, załóż tę bluzkę i spodnie, powinny być na ciebie dobre. Jutro pójdziemy na zakupy, żeby uzupełnić twoją garderobę – powiedziała z uśmiechem Alice, najwidoczniej zauważając moje zakłopotanie.

Pożyczanie ubrań od koleżanek było dla mnie czymś nowym. Trochę się krępowałam, ale gdy siebie w nich zobaczyłam, to nie mogłam jej odmówić, a raczej sobie, skorzystania z okazji. Czułam się bosko!

Alice wyszła z łazienki zrobiona na bóstwo. Na jej widok od razu przestałam się ociągać z poprawą własnego wyglądu i zabrałam się do robienia makijażu.

– Julie, może rozpuścisz włosy? Zwijasz je w kok, a masz takie piękne loki.

– Masz rację, dziś i ja zamierzam zadbać o siebie bardziej niż zwykle – powiedziałam z entuzjazmem. Czasem czyjś idealny wygląd potrafi zachęcić do poprawy własnego. – Zrobisz mi makijaż? – zapytałam.

– Oczywiście, już nawet wiem, jakiego koloru cienia użyję.

Alice widocznie lubiła się malować. Jej kosmetyki dosłownie nie mieściły się w szufladzie. Dziś mogła poćwiczyć na mnie. Po chwili obie siedziałyśmy na moim łóżku i Alice zabrała się do dzieła. Dzisiaj była moją osobistą wizażystką.

– Spójrz! Wyglądasz jak anioł – powiedziała, podając mi lusterko.

Popatrzyłam na siebie. Nie mogłam uwierzyć, że to ja. Moje włosy sięgały do pasa. Nie zdążyłam zauważyć, że już tak urosły. Oczy, dzięki przydymionemu makijażowi stały się wyraziste i bardziej niebieskie niż zwykle. Uroku dodawały mi długie kolczyki w uszach. Musiałam przyznać, że wyglądałam pięknie.

Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza. Na korytarzach zrobiło się głośno. Non stop ktoś otwierał i zamykał drzwi. Przed akademikiem stały grupki studentów. Wszyscy obrali ten sam cel: klub Angels&Demons. Pamiętam, jak tam dotarłyśmy. Alice podawała mi kieliszki z wódką i zapoznawała ze swoimi znajomymi. Ich imiona wlatywały mi jednym uchem, drugim wylatywały. Później wysączyłam jeszcze jakiegoś drinka.

Panował ciągły hałas. Muzyka brzęczała mi w głowie jeszcze następnego dnia. Trudno powiedzieć, czy mi się podobało. Na pewno taka noc była pierwszą w moim życiu. Najdziwniejsze było to, że nie wiem, jak dotarłam z powrotem do akademika.

Obudziłam się jak zwykle wcześnie rano, z niesamowitym bólem głowy. Z reguły zrywałam się szybko z łóżka, ale dziś miałam z tym problem. Spojrzałam na moją współlokatorkę. Alice jeszcze spała, nadal ubrana w króciutką spódniczkę, spod której było widać koronkową bieliznę. Do takiego widoku też nie byłam przyzwyczajona. Zaczęłam się zastanawiać, czy będziemy w stanie zwlec się z łóżek i pójść na uczelnię.

– Alice, wstajesz? Współczesny rozpoczyna się za pół godziny – szeptałam, szturchając ją lekko w plecy. – Obudź się.

– Która godzina? – odezwała się, nie otwierając oczu.

– Siódma trzydzieści.

– Z kim mamy pierwsze zajęcia? – spytała, na wpół jeszcze śpiąc.

– Z twoim ojcem – odpowiedziałam zdziwiona. Byłam pewna, że spojrzała wcześniej na plan zajęć.

– Żartujesz!? – krzyknęła przerażona. – Jak się spóźnię nawet trzy minuty to mnie zabije! Kurwa, podaj kosmetyczkę! Dzięki, że mnie obudziłaś, byłoby już po mnie!

Alice poderwała się nagle z łóżka, jakby ją prześcieradło poparzyło. Poczekałam aż doprowadzi się do ładu. Zmyła wczorajszy makijaż i wyszczotkowała zęby. Używając gumek i kilku spinek uczesała się w kok. Założyła luźną, czerwoną bluzę z napisem „Nike” i wciągnęła jeansy. Wszystko zajęło jej najwyżej dziesięć minut! Wyglądała naprawdę świetnie. Nagle odwróciła się do mnie i śmiejąc się powiedziała:

– Ty to jednak jesteś cicha woda!

– Alice, jeśli mam być szczera, to jeśli chodzi o wczorajszy wieczór, mam pustkę w głowie. Nie pamiętam nic – odpowiedziałam z niemałymi wyrzutami sumienia.

– No, nic dziwnego, sporo wypiłyśmy! Ty ponadto popijałaś przy barze i to cię tak zmogło.

– Przy barze? Z kim?

– Z moimi znajomymi. Każde z nich witało cię z kieliszkiem w ręku.

– Mam nadzieję, że nie narobiłam głupot – powiedziałam.

Alice spojrzała na mnie z zagadkowym uśmiechem, ale nic nie powiedziała.

Zgodnie z planem zajęcia z tańca współczesnego miały zacząć się o ósmej. Bardzo się denerwowałam, bo prowadzącym był Victor Clarke. Widząc poranną panikę Alice doszłam do wniosku, że nie tylko ja odczuwam stres przed tymi zajęciami.

W szatni, zanim się pojawiłyśmy, panowała wesoła atmosfera. Uśmiechnięte dziewczyny zapoznawały się ze sobą. Dopiero nasze wejście, a właściwie Alice, wywołało nagłą ciszę. Dziewczyny zaczęły się jej ukradkiem przyglądać, po czym zerkały na siebie porozumiewawczo, że to właśnie córka Victora Clarke’a. Alice udawała, że tego nie widzi, ale ja zauważyłam, że posmutniała.

Wszystkie dziewczyny przebierały się w milczeniu. Wyglądały podobnie. Były szczuplutkie i świetnie ubrane – trochę na luzie, trochę uwodzicielko i seksownie. Każda założyła krótkie getry, które odsłaniały zgrabne nogi, i stylową koszulkę, która miała opadający swobodnie na ramię, odrobinę nonszalancko dekolt. Tylko ja miałam na sobie długie legginsy i powyciąganą starą koszulkę z ogromnymi słonecznikami z przodu.

Punktualnie o ósmej Victor Clarke otworzył salę. Wszystkie dziewczyny, które do tej pory stały w grupkach, weszły do środka i w pośpiechu zajmowały miejsca na parkiecie. Clarke, stojąc w progu, odprowadzał każdą wzrokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych innych emocji, poza pogardą. Są ludzie, którzy samą swoją miną i postawą wzbudzają lęk. Victor Clarke należał właśnie do takich osób. Poza tym jego blada cera i czarne przenikliwe oczy powodowały, że wszyscy się go bali. Człowiek truchlał, gdy tylko Clarke na niego spojrzał. Każdy się bał, że w każdej chwili może być za byle co wyrzucony z zajęć. Mimo to większość z nas marzyła od dzieciństwa, aby móc tu się znaleźć.

– Proszę ustawić się w szachownicę, tak abym każdą z was widział, jak spojrzę w lustro – powiedział oschle.

Dziewczęta zaczęły na bosych palcach przesuwać się o kilka centymetrów, aby zająć idealną pozycję, o jaką prosił pan Clarke. Od początku były ustawione właściwie, co nie zmienia faktu, że zaczęły stąpać niemal w miejscu, aby tylko było wiadomo, że się poruszyły i spełniły jego polecenie.

Clarke włączył spokojną muzykę. Sam stanął przy lustrach na środku, w dość dużym odstępie od nas. Rozpoczęła się najpierw rozgrzewka. Standardowe rozciąganie, następnie krążenie głową, wymachy ramion i tak po kolei aż do stóp.

Nagle niespodziewanie Clarke krzyknął:

– Czy wy sobie żarty ze mnie stroicie?! Panno Ellis, czy panienka wie, że jest na sali ćwiczeń, a nie w kinie z koleżankami? Lewą nogę proszę podnieść tak wysoko, jakby pani chciała sięgnąć do sufitu. Jeszcze wyżej!

Patrzył na mnie i czekał aż idealnie wykonam ćwiczenie. Podszedł do mnie z wypisaną irytacją na twarzy, niedelikatnie chwycił moją nogę i mocno pociągnął, aż palce stóp rzeczywiście wskazywały sufit. Skrzywiłam się z bólu.

– Ma boleć! Ciało nie może być waszą przeszkodą, nie może stawiać oporu! Te z was, które jeszcze o tym nie wiedzą, powinny się zastanowić, co tu właściwie robią! Alice, podejdź tu, proszę. Czy mnie się wydaje, czy ty cuchniesz alkoholem?!

Wszystkie dziewczyny stanęły jak wryte. Były pewne, że córka będzie jego faworytką. Nie spodziewały się takiego zachowania ze strony pana Clarke’a. Zaczęły szeptać między sobą, że gdyby miały takiego ojca, to na pewno tańczyłyby lepiej i korzystały z jego wiedzy, ile tylko by się dało.

Alice spuściła głowę i zaczęła tłumaczyć się ojcu, że wczoraj był ostatni dzień wakacji i nie mogła odmówić znajomym wyjścia do klubu.

– W takim razie wybacz, ale ja nie mogę sobie odmówić okazji do natychmiastowego wyproszenia cię z sali – powiedział z grobową powagą i wskazał palcem drzwi.

Reszta zajęć upłynęła spokojnie. Pan Clarke nikogo już nie wyprosił za drzwi. Najpierw ćwiczyliśmy indywidualnie choreografię, a później każde z nas musiało na środku sali ją zaprezentować. Oczywiście uwag było co nie miara, ale i tak cieszyliśmy się, że jakoś te zajęcia przetrwaliśmy. W końcu zegar wskazał godzinę dziesiątą, co oznaczało koniec ćwiczeń. Wykończone i spragnione wody skierowałyśmy się do szatni.

Weszłam tam jako pierwsza i zobaczyłam siedzącą przy swojej szafce Alice. Twarz miała schowaną w dłoniach i płakała. Podbiegłam szybko do niej, chcąc ją pocieszyć. Po drodze się zorientowałam, że dziewczyny patrzą na nią z cynicznymi uśmiechami i z wyraźnym niesmakiem.

– O co wam chodzi, co się tak gapicie?! – krzyknęłam, a rzadko mi się zdarza podnosić głos.

Jedna z dziewczyn, wysoka i chuda Judith podeszła do nas, zarzuciła ręcznik na szyję i jako jedyna odpowiedziała na moje pytanie.

– Nie dostałyśmy się tutaj tylko i wyłącznie dlatego, że naszym tatusiem jest Victor Clarke, ale dlatego, że ciężko pracowałyśmy. Poza tym doceniamy to, że możemy szkolić się pod jego okiem i wykorzystujemy każdą minutę, aby być na tej sali razem z nim. Nikt nie działa mi tak na nerwy, jak córeczka sławnego tatusia, która nie jest w stanie docenić faktu, że dostała się tu mimo tego że prawdopodobnie nie ma ani talentu, ani odpowiednich umiejętności. I że zabrała miejsce innym chętnym do nauki kandydatom i ma po prostu wszystko w głębokim poważaniu. Dezorganizuje zajęcia, bawi się nocami w najlepsze i ma stuprocentową pewność, że semestr zaliczy bez mrugnięcia okiem. O to nam właśnie chodzi!

Kilka dziewczyn weszło pod prysznic, udając, że nie słyszą tej rozmowy. Trudno było więc stwierdzić, czy zgadzają się z opinią Judith. Pięć innych tancerek przysłuchiwało się wypowiedzi koleżanki i zdecydowanie się z nią zgadzały. Judith triumfowała, a ja ze współczuciem pochyliłam się nad Alice, chcąc dodać jej otuchy. Masowałam jej plecy i zapewniałam, że wszystko będzie dobrze, i że nie ma sensu przejmować się ich gadaniem. Od razu poprawił jej się humor.

Gdy wszystkie dziewczyny były pod prysznicami, mogłam chwilę porozmawiać z Alice.

– To nieprawda, że dostałam się tu, bo mam sławnego tatusia. Ojciec w stosunku do mnie zawsze był bardzo wymagający. Kazał mi spędzać po kilka godzin na sali dziennie. To były naprawdę mordercze treningi. W końcu taniec przestał być moją pasją, a stał się mordęgą. Gdzieś zatraciła się granica między zwykłymi zajęciami a prawdziwymi katuszami. Często brakło mi sił, a raz nawet wylądowałam w szpitalu z wycieńczenia. Ojciec patrzył na mnie wtedy z jeszcze większą pogardą niż dziś. Jestem tu, bo mi tak kazał. Powiedział, że nie opłaci mi innych studiów, że za dużo czasu mi poświęcił, żebym teraz rzuciła taniec. To nie są moje ambicje, tylko jego. – Szlochała, a łzy ściekały jej po policzkach. – Wiesz, najdziwniejsze jest to, że się go boję. Nigdy nie miałam z nim dobrego kontaktu. Nie traktował mnie jak ojciec córkę, tylko jak surowy trener nieutalentowaną uczennicę. Poza tym boję się jego humorów, ale podświadomie nie chcę go zawieść – mówiła.

Usłyszawszy jej słowa zaczęłam bardziej doceniać swoje relacje z rodzicami, bo nie musiałam im niczego udowadniać. Kochali mnie taką, jaką byłam.

Życie w akademiku toczyło się jak dawniej. Napotykałam na swojej drodze różnych ludzi. Dowcipnych, poważnych, głośnych, stonowanych… wszyscy jednak mieli jedną wspólną cechę. Uważali, że o ich życiu nigdy nie decydował przypadek.

Pogoda była coraz gorsza. Deszcz bębnił o szyby. Jesienne, brunatne liście unoszone przez wiatr wirowały długo w powietrzu, zanim opadły na chodniki, parapety i dachy. Szłam z parasolem w ręce na uczelnię, kiedy zobaczyłam, że po drugiej stronie jednej z najbardziej ruchliwych ulic stoi pies i ma wyraźną ochotę przejść przez jezdnię z tylko dla niego wiadomych powodów. Był to piękny, brązowy golden retriever. Najprawdopodobniej miał swojego właściciela, bo na jego szyi widziałam obrożę. Pomijając błoto, które oblepiało jego łapy, wyglądał na zadbanego. Jako że nie był to bezpański pies i zapewne zawsze był uprzednio prowadzany na smyczy, nie miał w zwyczaju rozglądać się zanim postanowi ruszyć przed siebie.

Wiedziałam, co się zaraz stanie. Pogoda była koszmarna. Deszcz i mgła ograniczała widoczność kierowcom, a mokry asfalt wydłużał drogę hamowania. Wycieraczki we wszystkich samochodach ledwie nadążały przecierać szyby. Pies znalazł się przed samą maską czerwonego opla. Ogarnęły mnie strach i panika, która trwała niecałą sekundę. Nagle nastąpiło uderzenie. Pies przeturlał się na drugą stronę ulicy i z niesamowitym skomleniem bezwładnie wpadł do pobliskiego rowu. Z jego głowy płynęła czarna krew. Samochód z piskiem opon zatrzymał się przy krawężniku, blokując uliczny ruch.

Natychmiast podbiegłam do zwierzęcia i położyłam jego zakrwawioną głowę na swoich kolanach. Patrzył na mnie, a ja czułam, jak wycieka z niego życie. Położyłam dłoń na jego głowie i obserwowałam, jak powoli znikają jego obrażenia. Jak z powrotem zaczyna tlić się w nim życie, jak nabiera sił. Jego łapy zaczęły drgać, a wokół całego ciała pojawiła się jasna poświata. Wszystko to trwało minutę, tak że kierowca czerwonego opla nie zdążył wygramolić się z samochodu, gdy pies był już zdrów jak ryba.

Kierowcą samochodu był otyły, czterdziestoletni mężczyzna. Podszedł do nas. Zdziwiło mnie, że idzie z tak wściekłą miną.

– Ty kundlu, nic ci nie jest?! – krzyknął zdenerwowany.

Siedziałam tuż obok psa, ale kierowca jakby mnie nie widział, zupełnie mnie zignorował. Nawet nie spojrzał na mnie przez ułamek sekundy, jakbym była powietrzem…

– Nie – odpowiedziałam zdezorientowana. Facet nadal nie patrzył w moją stronę, jakby mnie nie usłyszał, jakbym mówiła do ściany. Osłupiałam ze zdziwienia.

Mężczyzna wrócił do swojego auta, obejrzał zderzak, po czym wsiadł do samochodu, odpalił silnik i kręcąc wciąż głową, odjechał.

Stałam z bijącym mocno sercem, oparta o drzewo. Wszystko widziałam jak przez mgłę, to działo się tak szybko i było takie dziwne!

Popędziłam na zajęcia. Czas nie stanął w miejscu, wskazówki przesuwały się z taką samą częstotliwością jak przedtem. Przy wejściu na uczelnię spotkałam Alice.

– Oskar zaprosił mnie dziś na koncert. Zabiera ze sobą kumpli. Pomyślałam, że może pójdziesz z nami?

– Dobrze – odpowiedziałam, choć dopiero później dotarło do mnie o czym mówiła Alice. Nadal oszołomiona analizowałam w myślach wypadek na ulicy.

– Okej, okej, aż dziw, że się od razu zgodziłaś! – dorzuciła i skręciła w stronę uczelnianej biblioteki. – Idziesz na historię baletu? – spytała jeszcze, zanim zdążyłam stracić ją z oczu.

– Idę.

– Fajnie, to widzimy się na wykładzie! Zajmij mi miejsce obok siebie, gdybym się spóźniła. – Pomachała ręką i zniknęła w tłumie studentów.

Oskar to chłopak, z którym Alice przekomarzała się za drzwiami pierwszego dnia mojego pobytu w akademiku.

Byłyśmy już z moją współlokatorką na takim stopniu zażyłości, że nasze garderoby utraciły status odrębności i stały się dobrem wspólnym. Nie było mowy o użyciu argumentu typu „to moja bluzka”; od jakiegoś czasu funkcjonowało jedynie uzasadnienie: „byłam pierwsza”. Oczywiście stało się tak dopiero po zmianie zawartości mojej szafy, czyli uprzednich zakupach. Dlatego, gdy tylko Alice zajęła obok mnie miejsce, rzuciłam pospiesznie:

– Zamawiam niebieską bluzkę z dekoltem.

– Jasne! Dziś jest twoja! – odpowiedziała, chichocząc.

Lubiłam Alice. Czułam się przy niej swobodnie. Moja przyjaciółka, mimo mojej małomówności, chyba też mnie polubiła. Po prostu akceptowałyśmy siebie, takimi jakimi byłyśmy i starałyśmy się wspierać mimo różnicy charakterów. Po zajęciach wróciłyśmy do akademika. Musiałyśmy zdążyć się wyszykować na wieczorne wyjście. Do łazienki pierwsza pobiegła Alice, ja w tym czasie zadzwoniłam do rodziców.

– Cześć, kochanie! – usłyszałam. To była typowa reakcja mamy na widok mojego numeru telefonu na wyświetlaczu jej komórki.

– Cześć, mamuś! Co u was słychać? – zapytałam. Zawsze zaczynałam od tego rozmowę.

– U nas wszystko w porządku. Niedługo odwiedzi nas ciotka Martha z wujkiem Robem. Wiesz, jak uwielbiamy te ich wizyty – powiedziała ironicznie mama.

Ojciec źle znosił wizyty wujostwa. Nie znosił przechwałek wujka ani wścibstwa ciotki. Mama miała do tego zdrowsze podejście, po prostu ignorowała ich złośliwości.

– Oj, to widzę, że tato musi uzbroić się w cierpliwość. Przekaż mu ode mnie, żeby nie zapomniał wyprasować koszuli, bo na dzień dobry wujek albo ciotka skrytykują jego wygląd.

Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza, czyli pora kiedy na korytarzach robiło się głośno. Studenci kręcili się od pokoju do pokoju, zbierając ekipę do wyjścia. Wyszłyśmy z Alice razem ze wszystkimi. Nawet nie przypuszczałam, że niemal cały akademik opustoszeje i wszyscy jednogłośnie będą chętni pójść na koncert debiutantów.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, czułam, że wydarzy się coś niezwykłego. Światła kreśliły na niebie różnobarwne kółka. Tłum studentów skakał niemalże w miejscu w rytm muzyki. To było istne szaleństwo! Alice stała cały czas za mną. Obok niej znajdował się Oskar. Patrzyłam, jak na niego zerka w ten specyficzny dla zakochanych sposób. Gdy cokolwiek szeptała mu do ucha, unosiła jedną nogę do góry, a gdy on jej odpowiadał, zawsze się rumieniła. To było urocze. Zazdrościłam jej.

– Julie, mam prośbę… Mogłabyś czasem zwrócić uwagę, czy Oskar na mnie patrzy? Plis! – szepnęła do mnie.

Na początku, naiwna nie zrozumiałam, o co jej chodzi.

– Jak to, czy patrzy? – dopytywałam nieświadoma tego, że częstotliwość spojrzeń chłopaka na dziewczynę świadczy o stopniu jego zaangażowania. Na szczęście zaraz się domyśliłam, o co chodziło Alice, więc się uśmiechnęłam i przytaknęłam na znak zgody.

Ponieważ wzięłam sobie do serca prośbę Alice, to starałam się ukradkiem obserwować zachowanie Oskara. Szczerze mówiąc, bałam się, że zacznie mnie podejrzewać, że go podrywam. Skoro częstotliwość spojrzeń jest taka ważna, to Oskar mógłby pomyśleć, że właśnie zyskał nową wielbicielkę. Ilekroć zerkałam na niego kątem oka, to zawsze stał w tej samej pozycji. To znaczy jedną rękę włożył do kieszeni, a w drugiej trzymał plastikowy kubek z piwem. Jedyną czynność, jaką wykonywał, było przechylanie kubka, aby pociągnąć kolejny łyk piwa. Niestety, nie zauważyłam, aby jego wzrok zatrzymał się dłużej na Alice, chyba że jako reakcja na jej bardzo mało subtelne próby przypadkowego szturchnięcia, dotknięcia lub zahaczenia.

– Oskar, potrzymasz mi torebkę? Sznurówka mi się rozwiązała – powiedziała w pewnej chwili Alice, nie wytrzymując najwidoczniej ciszy, jaka panowała między nimi od dłuższego czasu. Podążając za jej wzrokiem, zauważyłam, że sznurówka miała się całkiem dobrze.

– Poczekaj chwilę, dopiję piwo – rzucił od niechcenia, nie zdając sobie sprawy, że jego odmowa bardzo Alice rozczarowała.

– Daj kochana, potrzymam ci – powiedziałam. Nie chciałam, żeby Alice stała dłużej z tą osłupiałą miną i wyciągniętą ręką, na której miała zawieszoną torbę.

W tym samym momencie poczułam na sobie spojrzenie kogoś stojącego w oddali.

– Widzisz tego chłopaka? – zapytałam, błądząc wzrokiem po tłumie stojących studentów.

– Którego? – zapytała Alice, kompletnie nie domyślając się o kogo mi chodzi.

– No tego, co tam stoi i gapi się na mnie, widzisz go? – dopytywałam zniecierpliwiona.

– Widzę, no jasne, już wiem o kogo ci chodzi. Chyba nie myślisz, że się na ciebie gapił? – zapytała ironicznie.

– Jak to? No przecież dlatego zwróciłam na niego uwagę. Nie masz tak czasem, że wyczuwasz na odległość, że ktoś się na ciebie gapi?

– Mam, Julie, ale chyba nie chcesz mi wmówić, że wpadłaś mu w oko?!

– O co ci chodzi, Alice!? – krzyknęłam. Czułam się urażona.

– Jezu, nie wiesz kto to jest, prawda?

– Nie wiem, a powinnam? Jest jakimś superbohaterem? – Tym razem to ja nie ukrywałam sarkazmu.

– A żebyś wiedziała. Co ty, telewizji w domu nie masz? – zapytała zdziwiona.

Miałam telewizję, ale nikt jej nie włączał co najmniej od dwóch lat.

– Mam – odpowiedziałam, czekając z ciekawością na jej dalsze słowa.

– To powinnaś wiedzieć, kim jest ten chłopak i nie myśleć o nim, jako o normalnym.

– A to on jest nienormalny? Oznacza to, że jest upośledzony? Nie wygląda.

– Nie żartuj, Julie! Jest normalny, aż nadto.

– No to o co chodzi?

– To Patrick Varner – powiedziała Alice z naciskiem.

Dopiero wtedy zorientowałam się o kim mowa. Nazwisko to wraz ze zdjęciami pojawiało się we wszystkich kolorowych magazynach, które dotarły nawet do mojego rodzinnego miasteczka. Wydawało mi się, że wyglądał na nich lepiej niż w rzeczywistości. Może wyretuszowali je dla potrzeb marketingu. Powodowana ciekawością oglądałam się za siebie, ale chłopak rozpłynął się w powietrzu. Nie dostrzegłam go w tłumie już ani razu. Bardzo żałowałam, że tak nagle zniknął z mojego pola widzenia.

Kiedy późnym wieczorem wracałyśmy do akademika po skończonym koncercie, nagle usłyszałyśmy:

– Dziewczyny, wiem, że do odważnych świat należy, ale nie boicie się same wracać po ciemku? – zapytał chłopak siedzący w mijanym właśnie przez nas samochodzie.

Poczułam się, jakby czytał w moich myślach. Nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy wysiadł z samochodu i otworzył tylne drzwiczki, zapraszając nas do środka. Skłonił się w naszą stronę w geście powitania i bardzo miło uśmiechnął. Natychmiast rozpoznałam znaną powszechnie twarz Patricka.

– Dziękujemy ci bardzo, tajemniczy wybawco, ale jesteśmy już niemal na miejscu. Żałujemy, że nie pojawiłeś się czterdzieści minut wcześniej, trzy kilometry na zachód, skąd zaczęłyśmy swoją męczącą wędrówkę – odpowiedziałam, udając obojętną i kompletnie niezainteresowaną.

Próbowałam odgadnąć, w jaki sposób udało mi się sklecić tak długą wypowiedź, w tak krótkim czasie, bez chwili zastanowienia. To była chyba jakaś tajemnicza, dotąd ukryta głęboko umiejętność, która pojawiła się na widok tego chłopaka. Czyżby to była reakcja na widok kogoś, kto ewidentnie wpadł mi w oko? Nigdy wcześniej nie miałam ochoty na kontynuowanie rozmowy z kimś, kogo tylko co poznałam.

Nie byłam w stanie wytłumaczyć mojego nagłego zainteresowania jego osobą. Na pewno robił wrażenie dobrze wychowanego, ale prawdziwego wyjaśnienia należałoby chyba szukać w jego wyglądzie. Był piękny. Miał oliwkową karnację i duże czarne oczy, z niezwykle długimi rzęsami. Do tego należy dodać malinowe usta i piękny uśmiech, który ujawniał dwa urokliwe dołeczki, i białe zęby. Był dosyć wysoki; budową ciała przypominał atletę.

– Drogie panie, w takim razie pozwólcie, że potowarzyszę wam do końca tej męczącej drogi, bo chyba w istocie taka była, biorąc pod uwagę, że ledwie poruszacie ze zmęczenia nogami – powiedział.

A mnie jego żartobliwe wypowiedzi przywołały na myśl wszystkich bohaterów z powieści Jane Austin.

– W takim razie, drogi panie, skoro już poruszamy się w klimatach charakterystycznych dla dziewiętnastego wieku, pozwól, że odpowiem ci następująco: Zaiste wielki to będzie dla nas zaszczyt móc z takim jegomościem odbyć dalszą drogę. Mam nadzieję, że przebywanie w naszym towarzystwie okaże się mało męczące i nużące. Czy mogę poznać imię wybawcy? – zapytałam, udając, że nie mam pojęcia z kim właściwie rozmawiam.

– Patrick – odpowiedział, śmiejąc się.

Zastanawiałam się, czy się domyślił, że bardzo dobrze wiem kim on jest, czy po prostu uważał, że jego popularność nie jest tak duża, aby wszyscy go rozpoznawali. Nie wiedziałam więc, czy był rzeczywiście skromny, czy tylko takiego udawał.

– Dokąd właściwie idziecie?

– Do akademika przy szkole baletowej – odpowiedziałam.

– Jesteście tancerkami? – spytał wyraźnie zaciekawiony.

– Tak, a co? Chciałbyś przyjść na jakiś nasz występ? – spytałam, sama sobie się dziwiąc, że tak nagle wypaliłam z tą propozycją.

– Bardzo chętnie, a kiedy on się odbędzie?

– Na koniec semestru, czyli za trzy miesiące – powiedziałam.

– Trzy miesiące! Nie wydaje ci się, że dość długo każesz mi czekać, żebym mógł cię drugi raz zobaczyć? – zagadnął figlarnie, podnosząc brew. Kącik ust zadrżał mu delikatnie, a swoje wielkie, ciemne oczy wlepił prosto w moje.

Zapewne pod wpływem stresu i onieśmielenia, które opanowało mnie po raz pierwszy odkąd zaczęliśmy rozmawiać, spuściłam oczy i zaczęłam poruszać nogą tak, jakbym chciała odgarnąć piasek z chodnika.

– A kto powiedział, że to będzie nasze drugie spotkanie? Może to będzie kolejne, po tych licznych, które odbędą się wcześniej? – mówiąc to nie zdawałam sobie sprawy, że właśnie z nim flirtuję. Dopiero po chwili się zorientowałam, że dałam Patrickowi świetny pretekst do zaproszenia mnie na randkę. Zaraz jednak przypomniałam sobie słowa Alice, która wyraźnie dała mi do zrozumienia, że jest on dla mnie nieosiągalny.

– Aha. – Zwolnił kroku.

Nie sposób było nie zauważyć, że się nad czymś zastanawiał. Jedną rękę oparł o biodro, drugą pocierał skroń, lekko zmarszczył brwi. Bałam się, że powiedziałam coś nie tak. Może go wystraszyłam swoją aluzją, ale szybko rozwiał moje wątpliwości.

– Wiesz, nie potrafię wyjść z podziwu, jak sprawnie ukryłaś w tej wypowiedzi pewną sugestię… – Nie kończąc zdania, które wprawiłoby mnie w zakłopotanie, uśmiechnął się przyjaźnie.

Patrzył mi głęboko w oczy. Poczułam się bezradna wobec uczuć, które zaczynały mnie ogarniać. Jego odpowiedź była bardzo sprytna. Wymuszał na mnie bezpośrednie dokończenie zdania albo przynajmniej nawiązanie do mojej sugestii, która stawała się jawną prośbą o randkę.

– Skoro już karty zostały odkryte, to mógłbyś to jakoś skomentować. Ułatwi to nam komunikację. – podjęłam grę.

– Oj, uwierz mi, że nie omieszkam… Jutro, godzina dziewiętnasta przy tej bramie? – rzucił, zatrzymując się przed wejściem na teren jakiegoś prywatnego ogrodu.

– Jutro, dziewiętnasta przy tej bramie – powtórzyłam.

Czułam wielką radość, ale i ogarniała mnie niepewność. Może to tylko kwestia uroku chwili? A jutro oboje będziemy zakłopotani. Ten niewinny flirt wyda się nam absurdalną, żałosną wymianą zdań między obcymi sobie ludźmi. Mój lęk został rozwiany jego uspakajającym wyrazem twarzy, na której nie widniały żadne obawy. Zaczęłam podejrzewać, że moje myśli były reakcją na strach przed pierwszą w życiu randką.

– Jak będę się chwalił kolegom, że mam randkę, to jakie mam podać imię swojej ukochanej? – zapytał, stojąc nadal przy bramie.

– Julie – odpowiedziałam.

– Julie – to specyficzne imię dla zakochanej kobiety. Miejmy nadzieję, że nasza znajomość nie zakończy się tak, jak tej nieszczęsnej pary – zażartował.

– Też życzyłabym sobie nieco łaskawszego zakończenia. Tymczasem do zobaczenia, nieznajomy!

– Do zobaczenia, Julie – odpowiedział i poszedł w stronę zaparkowanego auta.

Odwróciłam się raz jeszcze, jakby tknięta przeczuciem, że go już nigdy nie zobaczę. Pragnęłam go na zawsze zapamiętać.

– Czy ja właśnie umówiłam się na randkę z Patrickiem Varnerem? – zapytałam, nie wierząc jeszcze w swoje szczęście.

– A żebyś wiedziała. Jestem w nie mniejszym stopniu zaszokowana – odpowiedziała Alice.

– Jesteś bardzo niedelikatna – wtrąciłam nieco zbita z tropu. – Wiem, że nie należę do piękności, ale mogłabyś być milsza.

– To nie o to chodzi, że nie uważam cię za kolejny cud świata albo za modelkę z wybiegu, tylko o to, że to Patrick Varner! Wiesz, ile dziewczyn za nim szaleje?! To gwiazda, Julie, największa gwiazda młodego pokolenia wśród aktorów! Daj sobie z nim spokój! Zamąci ci tylko w głowie – powiedziała.

W duchu przeczuwałam, że Alice może mieć rację, ale uparcie odsuwałam od siebie tę myśl. Chciałam przynajmniej spróbować i nie miałam zamiaru zrezygnować z takiego spotkania.

Zaczął się kolejny dzień, kolejne zajęcia i stresujące spotkanie z panem Clarkiem.

– Witam was. To będą ciężkie dwie godziny. Rozpoczynamy choreografię do grudniowego występu. Muszę jak najszybciej podjąć decyzję, której z was przydzielę główną rolę. Radzę się zatem starać! Chcę widzieć krew, pot i łzy! Będę was obserwował – powiedział.

Trudno skupić się na wykonywaniu doskonałych ruchów, kiedy wiesz, że nie zostanie dostrzeżone to, co zrobiłaś bez zarzutu, a jedynie to, co było nie dość dobre.

– Pamiętaj o dłoniach, Julie! Jakbyś po coś sięgała! Na tyle cię tylko stać?! A gdybyś miała podać rękę tonącemu, to co, też byś ją tylko niemrawo wystawiła?! Musisz poczuć, że gdy ją wyciągniesz o milimetr dalej, to wyrwiesz ją ze stawu, rozumiesz? To jest twoja granica. Inaczej tonący pójdzie na dno. A wyraz twarzy? Co w takiej chwili czujesz? Strach, panikę, cierpienie! No właśnie! To czemu do jasnej cholery jesteś taka nijaka, taka obojętna!? Wyraź to! Pokaż emocje! Co jest z wami?! – krzyczał.

Na pewno sam nie miał problemu z wyrażaniem emocji. Jak nikt inny potrafił udowodnić każdemu, że to, co w życiu robi jest jedną, wielką pomyłką. Gdybym rozpoczęła pracę na kasie w supermarkecie, to on stwierdziłby, że taką przygaszoną postawą odstraszam klientów, po czym dodałby, że płacą mi tu chyba przez przypadek. I nagle, stojąc wykończona dzisiejszym wysiłkiem, nie poczułam strachu ani paniki, tylko złość połączoną z bezradnością.

Jego przygniatające mnie, bezwzględne spojrzenie powodowało, że miałam ochotę wybiec z sali i już nigdy tam nie wrócić. Ale kiedy patrzyłam na Alice, zdawałam sobie sprawę, że ona jest w gorszej sytuacji. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy można kochać takiego ojca. I czy uświadomienie sobie, że nie kochasz własnego rodzica byłoby udręką? Dotychczas uważałam, że miłość do rodziców jest bezwarunkowo wpisana w naturę dziecka.

Kiedy wyszłyśmy po zajęciach z sali, Alice zapytała:

– Julie, czy mnie się wydaje, czy ty masz dzisiaj randkę z Patrickiem? – Uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. – Mów, jak tam, stres jest?

– Nie za specjalny – skłamałam.

Gdyby coś poszło nie tak zawsze mogłam zastosować wyjście awaryjne. Mogłam powiedzieć na przykład, że i tak nic by z tego nie wyszło albo że nie pasowaliśmy do siebie i to nie było to, czego oczekiwałam. Wszystkie dziewczyny to wykorzystują, gdy nie chcą się przyznać, że po prostu nie zaiskrzyło.

W rzeczywistości jednak od rana chodziłam podekscytowana. To, co poczułam tamtego wieczoru, zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu.

W głowie tworzyłam jego idealny wizerunek, choć przecież Patrick mógł okazać się całkiem inny. O czym zresztą bardzo szybko miałam się przekonać…

– To jak? Oddajesz się w ręce swojej osobistej wizażystce Alice, która sprawi, że ukochany będzie ci jadł z ręki?

– Alice, nie żartuj, przecież to tylko randka, która w ogóle może się nie odbyć. A jak nie przyjdzie? – mówiłam tak jak zawsze, gdy miałam obawy co do powodzenia przedsięwzięcia.

– Nie żartuj, jak nie przyjdzie, to go znajdziemy i urwiemy mu jaja! – powiedziała ze śmiechem Alice.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: