Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odyseja nowojorska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Odyseja nowojorska - ebook

Historia przyjaciół, którzy po ukończeniu college'u wyruszają na podbój Nowego Jorku.

Irene Richmond, artystka, asystentka w eleganckiej galerii sztuki na Manhattanie; George Murphy, naukowiec-astronom, który po latach badań osiągnął zasłużoną pozycję zawodową; Sara Sherman, narzeczona George’a, redaktorka w dużym magazynie; Jacob Blaumann, poeta, którego po wydaniu jednego, dobrze przyjętego tomiku wierszy, dotknęła niemoc twórcza; William Cho, z rodziny koreańskich imigrantów, absolwent uniwersytetu Yale, na którym studiował biznes i zgłębiał greckich klasyków; obecnie pracownik firmy inwestycyjnej.

Próbują odnaleźć drogę pośród zmiennych relacji z  wielkim miastem i z sobą nawzajem i nie przestają podążać za marzeniami. Dopiero druzgocący cios każe im się zatrzymać, zweryfikować plany na przyszłość i wyznaczyć nowe szlaki na drodze do pogodzenia się z nieoczekiwaną stratą.

Odyseja nowojorska to wnikliwa analiza przyjaźni nieustannie poddawanej próbom, muszącej mierzyć się z ambicjami, pasją, nadzieją i miłością. To  przejmująca historia o pokoleniu wchodzącym w dorosłość.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-435-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pięć na milion

1

Gdy we wtorek George Murphy przyszedł do biura, zastał wiadomość, że jego gwiazda wkrótce się zapadnie. W przenośni, ale też dosłownie – 237 Lyrae V, zalążek rodzącej się gwiazdy w Mgławicy Pierścień, nad którą George od czterech lat prowadził badania, niespodziewanie zaczął ulegać zapadaniu grawitacyjnemu. Przynajmniej tak wynikało z informacji na kartce zostawionej dziś rano na biurku przez Allena Linga, kolegę, z którym dzielił boks na wydziale astrofizyki na uniwersytecie w Brookhaven. Na samej górze arkusza kalkulacyjnego, którego kolumny i wiersze – ku wielkiemu zmartwieniu George’a – rzeczywiście wskazywały na wahania temperatury i gęstości charakterystyczne dla początku zjawiska zapadania się materii, Allen nabazgrał: „Ona wybuchnie!”.

Nie podnosząc wzroku znad kartki, George powiedział: – Praca z tobą to czysta przyjemność.

Allen, który akurat rozmawiał przez telefon z kimś z Europejskiej Agencji Kosmicznej, na chwilę przestał trajkotać po hiszpańsku i pokazał mu środkowy palec, po czym obrócił się na krześle w stronę komputera, na którym z marnym skutkiem grał w Snooda.

George poczuł, jak wszystko wymyka mu się z rąk. Całe dwie godziny jazdy po oblodzonych drogach LIE zastanawiał się, jak ma powiedzieć współpracownikom, że wreszcie poprosił Sarę o rękę. Doktor Cokonis od dawna po ojcowsku pytał go, kiedy wreszcie zamierza „uczynić z Sary uczciwą kobietę”, czy jak ujął to Allen, „wrzucić jej jakieś cacuszko na palec”. Teraz jednak ta oto sprawa będzie zaprzątać jego głowę przez cały dzień – ba, może nawet przez miesiąc. W swym doktoracie i pracy habilitacyjnej George skupiał się na tak zwanych jądrach przedgwiazdowych, czyli, najprościej mówiąc, ogromnych skupiskach gazów kosmicznych, które czasami zapadają się, tworząc protogwiazdy. Allen od roku przepowiadał, że właśnie taki los spotka 237 Lyrae V, chociaż modele pieczołowicie opracowywane przez George’a sugerowały, że wcale tak nie będzie.

W duchu George postrzegał siebie jako Darwina w dziedzinie astronomii, tworząc algorytmy, które hipotetycznie można by wykorzystać w celu jeszcze dokładniejszej prognozy, jak za kilka tysięcy lat będzie się prezentował gwiezdny krajobraz. W wyniku wczesnych badań udało mu się zidentyfikować kilkadziesiąt takich zalążków, które wkrótce miały stać się gwiazdami – jednak, co było dosyć zniechęcające, z żadnego jeszcze gwiazda nie powstała.

Z jego obliczeń wynikało, że jest jeszcze kilka wysoce stabilnych zalążków rodzących się gwiazd – jak obiekt 237 Lyrae V w Mgławicy Pierścień – które według statystyk raczej nigdy nie będą w stanie osiągnąć statusu gwiazdy typu T Tauri, wokół której krążą planety, planetoidy i tym podobne. Na tych właśnie prognozach opierał się cały projekt, ale jeśli Allen miał rację, cała teoria weźmie w łeb.

Potwierdzenie informacji otrzymanych od Allena zajęło George’owi pół godziny. Przez kolejną godzinę podstawiał dane do algorytmów w komputerze, co dawało mu inne dane, które też należało sprawdzić. Żadna z tych liczb nie pozostawiała nadziei. George po prostu nie chciał, żeby to była prawda, a gdy minęła kolejna godzina, poczuł nieodpartą chęć zadzwonienia do Sary. Wybierając numer, spodziewał się poczuć ulgę, wyżaliwszy się Sarze na temat tego niepokojącego obrotu spraw – jednak kiedy usłyszał sygnał po drugiej stronie, zawahał się. Nie chciał, żeby Allen usłyszał w jego głosie, jak bardzo jest podłamany. Jeśli powie Sarze, będzie się martwiła i zepsuje jej cały dzień. Tak się cieszyła, że opowie wszystkim w redakcji o ich zaręczynach…

– No cześć – usłyszał w słuchawce jej głos.

– Hej – powiedział George głosem pewnym i radosnym, niezdradzającym jego prawdziwego nastroju.

W tle słychać było gwar Bistro 19, jednego z miejsc, gdzie chadzali całą grupą. Sara urwała się wcześniej z pracy, żeby zjeść lunch z Irene, chcąc odwrócić jej uwagę od myśli o ewentualnym telefonie z wynikami biopsji. Irene mówiła, że będą wiedzieć coś więcej „pod koniec przyszłego tygodnia”, co zdaniem George’a oznaczało, że zadzwonią w czwartek albo w piątek. Gdyby coś było nie tak, powiedzieliby „Od razu damy pani znać”. Wiedział jednak, że Sarze na tym zależy, nawet jeśli Irene niekoniecznie. Zależy jej, żeby być taką przyjaciółką, która nalega na wspólny lunch nawet wtedy, kiedy telefon od lekarza jest mało prawdopodobny.

George odchrząknął.

– Słuchaj, przez weekend wynikła pewna sprawa w biurze i będę musiał dziś dłużej zostać, żeby to wyprostować.

W jej głosie dało się słyszeć rozczarowanie:

– Ale Irene ma dla nas bilety na Śmierć Eurydyki na dziś wieczór.

– Rozumiem, ale chodzi o to, że w jednej z najważniejszych protogwiazd w moich badaniach zachodzą jakieś niespodziewane zmiany.

– Kotku, zmiany w tej twojej gwieździe będą zachodzić też jutro. Nie powstrzymasz ich przecież.

George już chciał zaprzeczyć, ale uświadomił sobie, że Sara ma rację – jeśli ta protogwiazda naprawdę się zapada, to znaczy, że w rzeczywistości już się zapadła, jakieś dwa tysiące lat temu, bo informacje, jakie w tej chwili zbierają, pędziły do nich w przestrzeni kosmicznej z prędkością światła od dwóch tysiącleci, więc cokolwiek się działo, tak czy siak już było po wszystkim… Nie zmieniało to jednak faktu, że jego praca badawcza, tu i teraz, może okazać się zupełną stratą czasu. Cztery lata jego życia to dla istnienia 237 Lyrae V chwila krótka jak mrugnięcie oka, dla niego zaś kupa czasu, szczególnie że to początek jego kariery.

Sara przerwała dłuższe milczenie: – Dobrze, dowiem się, czy William może pójść za ciebie.

– Nie bądź zła.

– Nie jestem zła.

– To dobrze. I spróbuj się dowiedzieć, co zaszło między nim i Irene w piątek na imprezie.

– Nie mogę go o to spytać. – Po chwili milczenia dodała: – Myślałam, że Irene o to spytam, jeżeli w ogóle przyjdzie.

– W końcu jesteś dziennikarką. Spróbuj trochę podrążyć!

– Jestem redaktorem. Redaguję to, co inni napisali. Jeśli tak to można ująć.

– Przecież żartuję – powiedział, po czym westchnął głęboko. – Wszyscy tu są podekscytowani tą nowiną – skłamał George, ściszając głos, żeby Allen go nie usłyszał.

Sara zareagowała radośnie.

– U mnie też! Już tworzę listę gości. Powinieneś zebrać adresy od tych osób z wydziału, które planujesz zaprosić.

– Zaprośmy wszystkich oprócz Allena – powiedział George, tym razem głośniej. I znów zobaczył jego środkowy palec.

– Powodzenia z tą twoją gwiazdą. Po spektaklu szykuje się kolejne afterparty. Dołączysz do nas później?

Westchnął głęboko.

– Prześlesz mi adres SMS-em?

– Impreza jest na Greenpoincie.

Długie westchnienie, wydanie drugie.

– Kocham cię.

– Ja ciebie też.

Rozłączył się. Nie wiedział, co dalej robić. Zamknął oczy. Jak to się mogło stać? Musiał sobie przypominać, że Allen nie byłby w stanie spowodować zapadnięcia się gigantycznego obłoku molekularnego wypełnionego gazem, sto razy większego od Układu Słonecznego. To jednak nie powstrzymywało go przed uczuciem niechęci do swego kolegi z pokoju, który w makiawelistycznym stylu wspinał się po szczeblach kariery naukowej, podważając wyniki badań swych kolegów z działu.

Trzynaście lat temu George zamarzył sobie, że będzie jednym z odkrywców tych wszystkich nieskończonych, wciąż nieodkrytych rzeczy we wszechświecie, będzie zajmował się teoriami, które należy poskładać w całość, i dopatrywał się śmiałych związków między nimi. Zamiast tego na każdym kroku spotykał ludzi takich jak Allen – naukowców, którzy nie wpatrywali się w kosmos, nie zastanawiali się, co tam jest, bo jeździli na konferencje i czytali streszczenia prac badawczych, doszukując się w nich błędów, nad którymi mogliby się wyzłośliwiać, lub rzekomych odkryć, którym można by zadać kłam. George teoretycznie wiedział, że świat – wszechświat – potrzebuje takich wątpiących Allenów do weryfikowania idei marzycieli. Wolałby jednak, żeby nie mieli przy tym aż takiej radochy.

George postanowił zadzwonić do Jacoba, na którego współczucie w tej kwestii zwykle mógł liczyć, ale jego telefon nie odpowiadał. Gdy akurat przebywał w ośrodku, zwykle nie mógł odebrać.

– Kabum! – krzyknął Allen za plecami George’a.

– Jesteś w podstawówce czy co? – spytał George, nie odwracając się w jego stronę.

– Żałuję, ale nie. Dobra, właśnie gadałem z chłopakami z Madrytu. Udostępnią nam dziś na chwilę teleskop Messiera, żebyśmy mogli pobrać resztę danych.

– Nam? Nie miałeś dziś pracować z Phoenix 13?

– Daj spokój, ten gówniany teleskop nie dostarczy nam odczytu, jakiego potrzebujemy.

– Jeszcze raz spytam: kogo masz na myśli, mówiąc „my”?

– Ciebie i mnie, agencie specjalny! – krzyknął Allen. – Mówię ci, bracie, to jest megaciekawa sprawa!

– To jest klęska, Allen. – George wskazał palcem na półkę pełną identycznych czarnych segregatorów. Różniły się jedynie intensywnością czerni plastikowych okładek: te z lewej strony, założone na początku badań, były bardziej wyblakłe. – Cztery lata poświęciłem tej sprawie. Obiekt 237 Lyrae V miał być obiektem stabilnym.

– I to właśnie czyni go tak interesującym, agencie. Ta gwiazda miała być jedną z najbardziej stabilnych w Mgławicy Pierścień, tak? Z tego, co dotychczas udało ci się zbadać, wiemy, że 237 mogłaby się zapaść, tylko jeśli w pobliżu znajdowałaby się supernowa. Ale tam nie ma żadnej supernowej. Więc cytując wielkich naukowców, którzy byli tu przed nami, musimy zadać sobie jedno pytanie: o co tu, kurwa, chodzi?

– Allen…

– Chodzi mi o to, George, że jeszcze nie jest za późno, by wykorzystać ten artykuł, który piszę.

– Który ty piszesz?

– Dobra, dobra, ten, który my piszemy. Obejrzymy kolaps w czasie rzeczywistym, G-man. To zjawisko rzadkie jak cholera. Mówimy tu o „celu przypadkowym”. Stary, mówimy tu o tym, że ja i ty będziemy, kurwa, mogli użyć teleskopu Hubble’a – powiedział Allen i zaraz wstał. – Słuchaj, jestem umówiony na lunch z Cokonisem. Wprowadzę go w temat. Przemyśl sprawę. Jeśli to jest to, o czym myślę, już powinieneś zacząć ubiegać się o grant – powiedział, w podskokach wychodząc z boksu.

– A tak przy okazji to… żenię się… – rzucił George, lecz Allen nie zdążył już usłyszeć jego słów. Zapadła długa cisza, a potem stopniowo zaczęły dochodzić do niego dźwięki stukania w klawisze komputerów, skrzypienia krzeseł w innych boksach. Odgłos odkładanych na widełki słuchawek telefonów, szum świetlówek, szuranie gumowych podeszew na wykładzinie.

Allen miał rację. I George o tym wiedział. Jego przewidywania okazały się błędne, co jednak nie zmieniało faktu, że wybuch 237 Lyrae V może być dla nich czymś wielkim. Czy naprawdę tego nie chciał?

George podjechał krzesłem do komputera Allena, gdzie ten zostawił otwarty interface dla teleskopu Phoenix-13. Wstrzymując przesył danych, które Allen pobierał, George mechanicznie wstukał skomplikowany układ współrzędnych. Rektascensja: 18h 53m 35.079s. Deklinacja: +33° 01’ 45.03. Nastąpiła długa przerwa, podczas której teleskop w Arizonie, oddalony o dwa i pół tysiąca mil od Nowego Jorku, ustawiał swe mechaniczne oko na kompletnie inną część wszechświata. Wciąż zdumiewała go moc tych kilku stuknięć w klawiaturę i wciąż na jakiś czas odwracała jego uwagę od żmudnych, przyziemnych obowiązków, z którymi wiązała się jego praca – dziś rano, na przykład, musiał przejrzeć dziesięć nadesłanych przez Cokonisa w ciągu dwóch godzin maili dotyczących następnej rundy grantów, publikacji kolejnego artykułu i wystąpienia na konferencji w Wichita.

Na ekranie zaczynał pojawiać się obraz. Mgławica Pierścień, znana również pod nazwą Messier 57 lub NGC 6720. Mgławica planetarna w gwiazdozbiorze Lutni, wielki czerwonawy ognisty pierścień wokół tęczówki w kolorze błękitnozielonych wód oceanu. Na smutnym małym ekranie monitora George nie potrafił dostrzec szczegółów, ale wiedział, że ona tam jest i żarzy się jak węgielek w podczerwieni… i że w pewnym sensie jest takim dogorywającym węgielkiem, pozostałością gwiazdy, której wyczerpał się wodór, która odrzuciła swoje zewnętrzne warstwy i stała się czerwonym olbrzymem. Ustawił teleskop na maksymalne zbliżenie i znalazł swój mały obiekt wewnątrz mgławicy. Miał zaledwie sto tysięcy lat. W warunkach kosmicznych był niemowlęciem, nieemitującym światła, a jedynie ciepło i gaz. George wiedział jednak, że tam jest.

Pierwszy raz zobaczył Mgławicę Pierścień na zajęciach z rozszerzonej fizyki. Wykładowca, pan Pix, wyświetlił kolorowe przezrocza, wyjaśniając: „Co jakiś czas czerwony olbrzym może stać się mgławicą, jak widoczna tutaj M 57, która zawiera nieznaną liczbę mgławic, i w ten oto sposób jedna dogorywająca gwiazda staje się w pewnym sensie kolebką nowych gwiazd”.

George był w szoku. Dotychczas miał fioła na punkcie Wielkiego Chłodu, entropii i czarnych dziur, i nawet nie pomyślał o tym, że przecież we wszechświecie ciągle pojawiają się nowe gwiazdy. Wbrew wszelkim danym teraz okazało się, że prawdopodobnie 237 zostanie jedną z nich. Jednak, jak przypomniała mu Sara, jej los był przesądzony. Cokolwiek się z nią działo, już dawno się wydarzyło. To słabe światło, które widział, przestało być emitowane przez tę gwiazdę dwa tysiące lat temu. Wszystko skończyło się już dawno temu, w czasach Platona i Babilonu, kiedy pierwsi astronomowie zwrócili swe oczy w kierunku czarnej otchłani znajdującej się nad ich głowami i postanowili dokładniej przyjrzeć się tym białym świecącym duchom.

Jego mała biała kropka była tylko jedną z czterystu miliardów, ale George’a to nie obchodziło. Należała do niego i mówił do niej szeptem, siedząc w swoim boksie: „Nie waż mi się teraz umierać”.

2

„Cały George. Poprosi cię o rękę o trzeciej nad ranem, kiedy nie możesz wszystkich obdzwonić”, pomyślała Sara, czekając na Irene, która spóźniała się już dwadzieścia pięć minut. Może jednak zadzwonili do niej i postanowiła zniknąć na jakiś czas. Była mistrzem zapadania się pod ziemię. Dniami i tygodniami potrafiła nie dawać znaku życia, bo albo pracowała nad jakimś nowym obrazem, albo miała jakieś osobiste problemy. Była nieznośnie skrytą, zamkniętą w sobie dziewczyną. Unikając wzroku krążącego wokół niej niecierpliwie kelnera, Sara udawała, że rozmawia przez telefon, gdy tak naprawdę odtwarzała w głowie wydarzenia z ostatniego weekendu.

Przez pierwsze dwie minuty po tym, jak George się oświadczył, w kółko powtarzała tylko „O mój Boże”, aż wreszcie przypomniał jej, że w zasadzie nie powiedziała jeszcze, czy zgadza się za niego wyjść, więc przez kolejne dwie minuty powtarzała słowo „Tak”. Jednak po tych czterech minutach chciała jedynie wtargnąć do pokoju, w którym Irene zniknęła z Williamem, no i może jeszcze zadzwonić do rodziców w Gloucester, i jeszcze powiadomić siostrę w Vancouver, i Sue, najlepszą koleżankę od podstawówki, i dziadków w Sacramento, i tych z Austin… ale tu i tam też było już po północy.

– Zadzwońmy do twojej kuzynki z Londynu! – krzyknęła Sara, wyskoczyła z gorącej kąpieli, zatrzymując się tylko na moment, żeby owinąć się ręcznikiem, po czym zaczęła biegać w poszukiwaniu telefonu.

– Tam jest dopiero ósma rano – powiedział George.

– Zadzwoń do niej, zadzwoń, prooooooszę cię! – piszczała ze szczęścia Sara.

Gdy George zlokalizował wreszcie swoją komórkę, Sara wciąż wydawała z siebie te niekontrolowane piskliwe dźwięki.

– Nie mam jej aktualnego numeru – stwierdził George, przejrzawszy listę kontaktów.

Sara wyrwała mu z ręki telefon i zaczęła przeglądać nazwiska, szukając osób, do których mogłaby zadzwonić.

– Aktualizujesz czasem tę listę? Wciąż masz numer twojego opiekuna roku ze studiów. – Po czym klasnęła w ręce. – Jacob! Powiedzmy Jacobowi!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: