Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ogień i kość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ogień i kość - ebook

Witaj w świecie, w którym Plotkara przeniosła się do mitycznego półświatka Hollywood!

Sage od roku jest bezdomna. Żyje na ulicach Los Angeles, walcząc o przetrwanie. Przez osiemnaście lat swojego życia, nie miała pojęcia, że jest zaginioną córką bogini ognia. Wielkie rody magicznego podziemia dopominają się o nią. Dziewczyna zostaje podstępem wciągnięta w samo centrum rozgrywki pomiędzy pięcioma domami. W ciągu zaledwie kilku dni musi wybrać, któremu z nich przysięgnie wierność.

Ogień, który się w niej budzi, tak samo ją przeraża, jak fascynuje. Tajemniczy Król Kruków, nie może zostawić jej w spokoju, a Kieran, książę ciemności rości sobie do niej prawo. Czy Faelan, jej opiekun, powstrzyma swoje uczucia względem dziewczyny, aby zapewnić jej bezpieczeństwo?

W świecie, w którym pomiędzy gwiazdami filmowymi i piosenkarzami, na billboardach obserwujesz prawdziwe wróżki, jeden zły wybór może kosztować cię życie.

__

O autorce:

Rachel A. Marks — wielokrotnie nagradzana autorka i profesjonalna artystka, która pokonała raka. Uwielbia surfować i jeździć na swoim motocyklu. Prywatnie: uzależniona od czekolady. Została wybrana jako Osoba, Która Prawdopodobnie Jako Jedyna Przeżyje Apokalipsę Zombie. Ma nadzieję, że nigdy nie będzie musiała bronić tego tytułu.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66234-56-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

łomienie pojawiły się bez ostrzeżenia pod jej dotykiem.

Nic nie mogła zrobić. Mogła tylko patrzeć z rozdartą duszą, jak pochłania go ogień.

Jego długie czarne włosy uleciały wraz z płomieniami, zwijając się i roztapiając w nicość, podczas gdy jego krzyk wypełniał las, w którym się znajdowali. Ten sam las, w którym całowała jego ludzkie usta, upojona jego zapachem. Gdzie pozwoliła mu się kochać, powierzając ich sekret bezpiecznej pieczy szmaragdowych drzew. Teraz wszystko mieniło się pomarańczowo-złotym blaskiem, który go pochłaniał.

Próbowała zdusić płomienie swoją chustą, rękoma, ale jego piękne ciało nadal pokrywało się pęcherzami i pękało, a skóra odpadała płatami, unoszącymi się ponad jej głową jak iskry. Wszystko działo się tak szybko. Twarz, którą całowała tak wiele razy, zniknęła w migoczącej pożodze, odkrywając wyszczerzoną w martwym uśmiechu czaszkę.

Jej pełne cierpienia krzyki odbijały się echem wokół niej, podczas gdy jego wołanie milkło, a zwęglone ciało rozsypało się na ziemi.

„Słodka matko Brighid, nie!” Cóż ona uczyniła?

Srebrny dym unosił się drobną smugą, piekąc ją w oczy, drażniąc nos, gdy tymczasem poparzenia na jej dłoniach znikały.

On był jej. Jej. Jak bogini mogła go zabrać?

Jej miłość. Jej cień. Lecz teraz…

Kości w ogniu.

Z trudem łapała oddech, w rozpaczy upadła na kolana.

Nie, to nie bogini jej to zrobiła.

Uczyniła to sama. Sama go zabiła.

Straciła panowanie nad płomieniem.1

am słabość do ognia. Przeraża mnie. Bo gdy tylko czuję ciepło na skórze lub widzę tańczące płomienie, czuję, jakby pulsujący blask przemawiał do mnie. To tylko cichy szept, ale ja słyszę go krystalicznie czysto. Głos, który zlewa się z rytmem migoczących języków światła: „Dotykaj. Karm. Kontroluj”. Na pewno coś jest ze mną nie w porządku, lecz nie stanowi to teraz mojego największego zmartwienia. Zmartwieniem jest brak miejsca, w którym mogłabym się dzisiaj przespać.

Zapalam zapalniczkę i udaję, że nie słyszę szeptów, gdy przysuwam ogień do końcówki papierosa Ziggy.

Ziggy zaciąga się i kaszle. Jest astmatyczką, ale z jakiegoś powodu nie rzuca palenia.

– Mam nadzieję, że zostały im jeszcze jakieś jagodowe drożdżówki – mówi, opierając się o ścianę obok tylnych drzwi kawiarni. Zakręca na palcu jeden ze swoich krótkich dredów. – Fajnie się po nich czuję. A w Halloween potrzebuję fajnie się czuć, jakbym była w przebraniu.

Zaułek jest oświetlony małą żółtą lampą nad drzwiami, która rzuca dziwny blask na otoczenie, sprawiając, że głębokie cienie wyglądają groźnie. Jest nawet kruk kraczący nad nami. Siedzi na bzyczącym przewodzie elektrycznym i dopełnia wrażenia halloweenowej nocy. Przy okazji zagłusza sporadyczny szmer szczurów wbiegających za kontener na śmieci kilka kroków od nas. Spędzamy tak co drugi wieczór, jedząc kolację dzięki uprzejmości kawiarni Granada Grounds. Najwyraźniej jest jakieś prawo, które zmusza ich do wyrzucania resztek niesprzedanego jedzenia. Nie mogą dać go bezdomnym, tylko szczurom i karaluchom. Ale córka właściciela, Star, umówiła się z nami, że każdej nocy, gdy ona będzie zamykać lokal, włoży jadalne resztki do zamkniętego pudełka, zanim wyrzuci je na śmietnik. Zazwyczaj dorzuca też coś ekstra, czasami batonik, czasami butelkę mineralnej. Wygląda na to, że robi to dla nas z litości.

Wszystko jedno – jestem zbyt głodna, żeby się tym przejmować.

– Potrzebujesz mięsa, Sage – stwierdza Ziggy, przyglądając mi się uważnie. – Sama skóra i kości, dziewczyno. Cycki zaraz ci wyparują. – Kręci głową z dezaprobatą, zaciąga się po raz kolejny i znowu kaszle.

Przyglądam się swoim piersiom i wzruszam ramionami. Nigdy nie byłam próżna. I dobrze, bo właśnie mija tydzień, odkąd ostatnio brałam prysznic, a niedawno musiałam przyciąć sobie włosy nożem jakiegoś koleżki, bo zaplątało mi się w nich jakieś paskudztwo, którego nie umiałam się pozbyć. Ziggy aż się rozpłakała. Moje „megacudne rozbuchane kudły”, jak je nazywa, były stracone.

W ogóle mnie to nie rusza.

– Myślałam, że lubisz chude laski – mówię.

– Coś ci wyznam: nigdy nie byłaś w moim typie. Przykro mi, białasko. – Puszcza do mnie oko.

Kopię kamień w jej stronę.

– Łamiesz mi serce.

– I kto to mówi. – Ziggy kręci głową. – Od tych trzech miesięcy, odkąd cię znam, zostawiasz za sobą całe tabuny śliniących się chłopaków. Kiedy ostatnio pozwoliłaś któremuś się do tego dobrać? – Papierosem wskazuje moje ciało.

A co, jeśli nigdy? Nie wiem dlaczego, ale przeraża mnie sama myśl o tym, że mogłabym dopuścić jakiegoś faceta bliżej. Odkąd skończyłam gimnazjum, nie pozwoliłam żadnemu nawet się pocałować. A w szkole to i tak był tylko całus, a nie prawdziwy pocałunek. Żałosne, co? I żeby było jasne, żaden chłopak nigdy mnie nie skrzywdził – jeśli już, to raczej ja ich onieśmielam. Ziggy mówi, że to przez mój stoicki sposób bycia. Ale nie sądzę, aby to mogło powstrzymać zdecydowany flirt. Chodzi o to, że ilekroć podoba mi się jakiś facet, gdy pojawia się ktoś, kogo chciałabym dotknąć i pocałować, moja skóra rozgrzewa się, jakbym miała pięćdziesiąt lat i menopauzę. Pragnienia w mojej głowie sprawiają, że robię się całkiem czerwona. Dlatego zaraz się wycofuję.

To właśnie jest moje szaleństwo.

Drzwi za nami się otwierają, skrzypiąc, więc Ziggy i ja cofamy się głębiej w cień, na wypadek gdyby to nie była Star.

Błękitna czupryna zagląda do zaułka.

– Hej, dziwki, mam prezenty. – Zauważa nas i podchodzi bliżej. Ma na sobie obcisłą sukienkę w niebieską kratę, która sprawia, że wygląda jak Dorotka z jakiejś pornowersji Czarnoksiężnika z krainy Oz. – I mam też najlepszy pomysł na świecie.

O nie. Ostatnim razem, gdy Star miała jakiś pomysł, niemal skończyłyśmy w więzieniu.

– Dzisiaj mamy ochotę tylko coś zjeść – mówię. – Żadnych przygód.

Star patrzy na mnie krzywo, a jej sztuczne piegi uginają się pod oczami. Nie pamiętam, żeby Dorotka miała piegi, ale też jej błękitna sukienka była uszyta ze znacznie większej ilości materiału niż sukienka Star.

– Będzie mnóstwo żarcia! – Uśmiecha się przebiegle. – I faceci. Mnóstwo facetów.

– Chipsy i piwo to nie żarcie – odpowiadam.

– A mnie faceci nie interesują – dodaje Ziggy, choć zdaje się, że nie jest tak negatywnie nastawiona do tego pomysłu, jak ja. – Poza tym panna Sage jest zakonnicą.

– Wcale nie – protestuję. Zakonnice są święte i czyste. Ja zdecydowanie taka nie jestem.

– No to świetnie! – woła Star. – Zamówiłam już ubera, zaraz tu będzie.

– Zwariowałaś? – Ziggy znów zaciąga się papierosem. I znów kaszle.

Star odgania dym ręką.

– Ja tylko myślę o was. Ostatnio opowiadałyście mi, że spałyście w pralni. Dzisiaj możecie się najeść, przespać w ciepłym domu z dywanami i kanapami… Może nawet wziąć gorącą kąpiel!

I prysznic. O mój Boże, prysznic.

– Dobra, jedziemy – decyduję.

Ziggy przygląda mi się przez chwilę, po czym wzrusza ramionami i wyrzuca peta.

– Dobra, jak tam sobie chcesz, zakonniczko.

Na twarzy Star pojawia się szeroki uśmiech, a ja nie mam pojęcia, co ją tak uszczęśliwiło. „Ojeju, dwie bezdomne laski wbijają ze mną na imprezę halloweenową!” Czy ona nie ma prawdziwych przyjaciół? Star klaszcze i piszczy z przejęcia.

– Wpadniemy do mnie na chwilę, żebyście się przebrały. Mam w domu mnóstwo kostiumów i…

– Nie! – mówimy jednocześnie z Ziggy.

Star unosi ręce, poddając się.

– Dobra, za daleko, rozumiem. – Puka się w głowę, a jej niebieska grzywka opada na oczy. – Czyli co, żadnego Halloween? To jakiś religijny nakaz czy coś?

– Czy my wyglądamy na kogoś, kto obchodzi święta? – pyta Ziggy.

Star wzrusza ramionami.

– Tylko pytam. Nie chciałabym sprawić wam chybionych prezentów pod choinkę. – Obraca się na swoich szpilkach Mary Jane i wraca do kawiarni, machając na nas, żebyśmy poszły za nią.

Impreza odbywa się w starej dzielnicy Chatsworth. Kierowca ubera zatrzymuje się na końcu ulicy, tuż przy podjeździe. Ziggy i ja wysiadamy z samochodu i idziemy za Star w kierunku domu. Wygląda trochę jak spełnienie amerykańskiego snu z lat pięćdziesiątych – z ogromnym trawnikiem i łukowym podjazdem, wzdłuż którego posadzono kwiaty, oraz huśtawką na ganku. Całość jest ozdobiona w typowy halloweenowy sposób: nad garażem wiszą podświetlone dynie, na szyby w oknach naklejono ogromne pająki, a w krzakach wisi szkielet.

Gdy podchodzimy do drzwi, kruk z nagłym trzepotem skrzydeł ląduje na dachu. Siada na rynnie i patrzy na nas z boku. Żołądek podchodzi mi do gardła. W nocy zwykle nie spotyka się kruków, a to już drugi, którego dziś zobaczyłam.

Ale wtedy moją uwagę przykuwa coś, co zwisa z okapu i wygląda jak dmuchana sekslalka w garniturze.

– To kamerdyner Jeeves – wyjaśnia Star, widząc moje zdumienie. – Sama pomogłam go tam powiesić – dodaje z dumą.

– Skąd znasz tych ludzi? – Zdaje się, że powinnam była wcześniej o to zapytać.

– Mój kuzyn tu mieszka. To jego dom.

Kurczę, nic nie wiem o tej dziewczynie. To nie była przemyślana decyzja z mojej strony. Ale Ziggy jest ze mną, a z nią nikt nie zaczyna. Wezmę tylko prysznic, Ziggy coś zje i spadamy.

– Wcześnie przyszłyśmy – mówi Star, otwierając drzwi bez pukania. – Prawdziwa zabawa nie zacznie się prędzej niż za jakąś godzinę. Ale możecie wbić do pokoju i się rozgościć, nie ma problemu.

Ziggy i Star wchodzą do domu, ja idę za nimi z wahaniem.

– A twój kuzyn nie będzie miał nic przeciwko? – pytam. Główny pokój wygląda jak typowa kawalerka, z miękkimi pufami i stołem bilardowym. Na pierwszy rzut oka jest tu może z pół tuzina ludzi, sami faceci oprócz jednej dziewczyny. Biedna Ziggy.

– Nie, Ben jest superspoko – odpowiada Star. – Chyba że mu coś podwędzisz albo zrobisz dziurę w ścianie.

Nie mam nic takiego w planach.

– Dobra, prowadź do tych hamburgerów, o których mówiłaś po drodze – rzuca Ziggy. – Umieram z głodu. – Odwraca się i wskazuje na mnie. – A ten chuderlak zje ze dwa.

– Muszę skorzystać z łazienki – mówię, ignorując ją. Nie będę marnować czasu na jedzenie, jeśli w okolicy jest działający prysznic.

– Z tyłu jest sypialnia z łazienką dla gości. – Star wskazuje korytarz za swoimi plecami. – Ostatnie drzwi po lewej. Czuj się jak u siebie w domu.

Dziękuję jej skinieniem głowy i przemykam pomiędzy imprezowiczami. W małym pokoju z przylegającą łazienką jest wszystko, czego mi potrzeba. Zamykam za sobą drzwi łazienki i zanim zrzucę ubranie, sprawdzam, czy zamek na pewno działa. Wślizguję się pod prysznic i pozwalam strumieniowi ciepłej wody zmywać ze mnie kolejne warstwy ulicy i smogu.

Chwytam mydło i szoruję się dłużej, niż potrzeba, głównie dlatego, że nie chcę stąd wychodzić. Od tak dawna nie brałam prysznicu. Od zbyt dawna.

Staram się omijać palcami chudość mojego ciała, żebra wystające spod skóry, wątłe biodra i nogi, kościste kolana, niezdrowe i nieatrakcyjne. To był ciężki rok. Ale wolę być tutaj, prosząc się o prysznic i posiłek, niż znowu utknąć w ośrodku przejściowym. Słyszałam, że bywają one jeszcze gorsze niż domy zastępcze. Uciekłam z ostatniego miejsca, do którego skierował mnie system. Zawsze szybko znikam, gdy jakąś sukę albo jakiegoś sukinsyna zaczyna wkurzać moja obecność. To zawsze kończy się tak samo i staję się ich workiem treningowym. Zwykle działałam ludziom na nerwy. Mój ostatni opiekun społeczny mówił, że trudno znaleźć dla mnie miejsce. Widziałam notatki w moich aktach: „Nie potrafi nawiązać osobistych więzów z rówieśnikami”. Albo: „Nie potrafi się angażować w relacje międzyludzkie”.

Zupełnie nie wiem, jak Ziggy ze mną wytrzymuje.

Jestem rozbita, głównie dzięki rozbitej kobiecie, która mnie urodziła. Przysięgam, dorośli powinni mieć pozwolenie na robienie dzieci. Zanim je poczną, powinni udowodnić, że nie schrzanią im życia. Moja mama chyba próbowała. Myślała, że będzie w stanie stać się czymś przypominającym matkę, gdy rzuci dragi i pohamuje swoje przerośnięte egocentryczne skłonności. Ale się nie udało. I tak w wieku dziesięciu lat zostałam jej odebrana na zawsze. Odbijałam się od kolejnych domów zastępczych, aż stały się one jedną rozmytą plamą z wkurzonych dzieciaków i przepracowanych opiekunów. Jedynym bezpiecznym miejscem była moja własna głowa – tam mogłam ignorować pięści i szyderstwa. W pierwszych dwóch latach musiałam przeczytać chyba z tysiąc książek. Na kartach powieści łapałam morderców i zabijałam potwory. Najlepsze były książki o gniewnych bogach, wyklętych królach i zamkach zatopionych w gęstej mgle. Żadne tam romansidła, o nie. Najbardziej podobały mi się powieści kończące się na spływających krwią polach bitew. Co chyba zabawne, zważywszy, że stałam się mistrzynią w unikaniu konfliktów. Moje ustawienie domyślne to: spływaj, gdy robi się nieprzyjemnie.

Teraz radzę sobie sama. I choć życie stało się na wielu poziomach o wiele trudniejsze, to jednocześnie jest też spokojniejsze. Jeśli przyjdzie mi na to ochota, to cały dzień mogę przesiedzieć na plaży, czytając książkę. Albo przejść wiele kilometrów i nadal być u siebie. Nie jestem przywiązana do niczego ani do nikogo. Jestem wolna. Miesiąc temu skończyłam osiemnaście lat, więc mogłabym się teraz starać o zasiłek albo szkolenie zawodowe, mogłabym nawet wrócić do szkoły, ale cały ten system może mnie całować w dupę. Jeśli mam sobie ustawić życie, to na pewno nie pod mikroskopem jakiegoś typa z opieki społecznej. Nie będę więcej tylko nazwiskiem na teczce akt.

Wychodzę spod prysznica i się suszę, później składam ręcznik i odkładam na miejsce – wygląda, jakby z niego nie korzystano. Patrzę na stertę moich brudnych ubrań leżących na podłodze i wzdycham. Nie mam ochoty wkładać na siebie tych sztywnych ciuchów. Na drzwiach wisi szlafrok, więc biorę go i wślizguję się w niego, po czym przechodzę do sypialni. Ciągnie się za mną, o wiele za duży na moje skurczone ciało. Hałas imprezy wydaje się teraz głośniejszy, ale na korytarzu nie słychać nikogo. Przeglądam ubrania w szafie i zauważam kilka rzeczy, które mogłyby na mnie pasować – na wieszaku wisi bawełniana biała koszula zapinana pod szyję, a w kupce spodni na półce powyżej dostrzegam parę dżinsów. Włożę je na chwilę. Jestem bardzo zmęczona. I bardzo chcę mieć na sobie czyste ubrania choć przez moment. Gdy będę wychodzić, ubiorę się z powrotem w moje własne ciuchy.

Dżinsy są za duże, więc zwijam je w talii. W koszu na bieliznę znajduję skarpetki i podkoszulek. Wkładam je, a na to narzucam długą białą koszulę. Zbieram moje brudne rzeczy i wrzucam do kosza na bieliznę. Podchodzę do łóżka i zapadam się w niebiańsko miękkim materacu. Pod głowę podkładam poduszki, tak wygodne i delikatne, że nie mogę powstrzymać zamykających się oczu.

Oddycham głęboko, a senność wygrywa. Zasypiam.

Skrzydła szeleszczą, kiedy wchodzi do kamiennej komnaty. Przyglądam mu się uważnie, podczas gdy w palenisku za moimi plecami z trzaskiem buchają płomienie. W końcu widzę go na własne oczy. Moje przeznaczenie.

Król Kruków.

Jego czarne włosy skrzą się złotym blaskiem ognia, a mroczny wzrok lśni srebrzyście. Atramentowa czerń kruka wtapia się w jego nagą skórę. Okrywa muskuły jego szerokich ramion i przysłania prawe ramię. Na głowie nosi srebrny laur, na szyi – ciężki żelazny naszyjnik, który skrywa jego potężną siłę.

W jednej pięści ściska zwiotczałe ciało lisa polarnego, w drugiej zaś krwawy sztylet. Z białego truchła zwierzęcia kapią na podłogę karmazynowe krople. Król podchodzi do mnie. Nie mogę oderwać wzroku od rzadkiego lisa, którego piękno zostało zamordowane tymi bestialskimi dłońmi. Skończę dokładnie tak samo, jeśli nie będę ostrożna.

Lecz pomimo lęku stoję wyprostowana. Nie mogę się przed nim cofnąć. Bez względu na to, co zrobiłam, nie jestem tchórzem. On jest moją karą, moim więzieniem na wieki. Z powodu tego, co się wydarzyło w objęciach drzew…

Nie. Nie mogę pozwolić moim myślom wracać do chłopca, którego spaliłam w lesie. Do tego, jak jednym pocałunkiem wyssałam z niego życie. Byłam głupia, bo myślałam, że potrafię to kontrolować. Zasługuję na karę. Zasłużyłam sobie na chłód tej mrocznej bestii.

Posłaniec Kręgu stoi w rogu, obserwując moje pierwsze spotkanie z Królem Kruków. Jest szczupłym, łysiejącym mężczyzną, nieco przygarbionym w swoim ciężkim futrze. Nie tego się spodziewałam po przedstawicielu potężnego Kręgu Siedmiu, który żyje w Nadświecie i sprawuje władzę nad nami wszystkimi w imieniu Danu, bogini matki. Oczekiwałam, że Krąg wyśle kogoś bardziej onieśmielającego do nadzorowania pierwszego kontaktu w tym dziwnym związku, który pozwolił zaplanować mojej matce i Domowi Morrígan.

Po raz pierwszy Krąg zgodził się na Więź pomiędzy dwoma Domami, dwiema liniami krwi, dwiema osobnymi i bardzo różnymi mocami: ognia i ducha. W jakiś sposób błąd, który popełniłam, gwarantuje całkowitą zmianę porządku tylko po to, by utrzymać mnie pod kontrolą. Tak więc Król Kruków jest moją zagładą.

Nie będzie ucieczki, gdy tylko śluby Więzi zostaną przypieczętowane podczas następnego nowiu – będę wówczas całkowicie oddana. Ta bestia jest o wiele potężniejsza ode mnie. Z pewnością pożre moją duszę, moje moce, kawałek po kawałku, aż w końcu zostanie ze mnie jedynie bezmyślna łupina.

Zupełnie jak zwęglone kości chłopca, którego zabiłam.

Wciąż gdy zamykam oczy, widzę koszmar tamtego dnia. Pusta czaszka dymiąca na leśnym mchu, dogasający żar mojej młodzieńczej głupoty.

Król podchodzi bliżej i rzuca martwe ciało lisa u moich stóp. Złote oczy zwierzęcia lśnią przepełnione śmiercią, wokół gardła szkli się krwawa obręcz.

– Dla ciebie – mówi, a jego głos gryzie mnie w skórę. – Dar dla mojej przyszłej żony, Córki Ognia.

Odpowiadam szorstkim skinieniem głowy i staram się nie patrzeć na czerwoną kałużę rozlewającą się wzdłuż rys na kamiennej podłodze.

Wyciąga sztylet w moją stronę.

– Czy chcesz czynić honory?

Widzę jego umazaną krwią dłoń i zasycha mi w gardle.

– Jestem wdzięczna, lecz nie. Nie chciałabym ubrudzić sukni.

Omiata mnie spojrzeniem.

– Musisz się odnaleźć w tym życiu, Córko Ognia. Tu, na Północy, nie oddajemy się młodzieńczym kaprysom. Jesteś teraz dorosłą kobietą, a tutaj jest zimny świat. – Podchodzi bliżej i palcami chwyta mój podbródek; lepka krew rozmazuje się na mojej skórze. – Jaka szkoda, że jesteś taka urocza.

Zmuszam się, by spojrzeć w jego lodowate srebrnobłękitne oczy.

– Dlaczego?

Usta wykrzywia mu smutny uśmiech.

– Ponieważ, moja ognista istoto, nic, co piękne, nie przetrwa pod moim zimnym dotykiem. Wątpię, żeby tobie się udało.2

decydowanie nie ma na co patrzeć. – Głos się odzywa i wyrywa mnie ze snu. Śniłam o… Nie wiem, sen uleciał mi już z głowy. Ale wiem, że nie jestem sama w pokoju.

Wyprostowuję się szybko i przysuwam do ściany.

Pochylają się nade mną trzej duzi faceci – wszyscy mają kocie uszy na głowach i w rękach trzymają plastikowe czerwone kubki. Dwóch z nich to blondyni o jasnej cerze, trzeci jest mocno opalony, ma brązowe oczy i ciemnobrązowe włosy. Przyglądają mi się uważnie, jakbym była jakimś eksperymentem naukowym, który próbują zrozumieć.

– No proszę – mówi blondyn numer jeden, odchylając głowę.

– Płochliwa istotka – dodaje blondyn numer dwa. Zupełnie jakbym nie patrzyła prosto na niego.

Opalony koleś bierze łyk, po czym stwierdza:

– Też byś był spłoszony, gdyby ktoś cię obrażał zaraz po przebudzeniu.

Blondyn numer jeden wygląda na zdziwionego.

– Przecież wiesz, że jestem nieskazitelnie dobry, Ben.

– Jasne – odpowiada sucho brązowooki. To musi być ten kuzyn.

Star odpycha ich wszystkich na bok.

– Jezu, dajcie dziewczynie złapać oddech. Mówiłam, żebyście zostawili ją w spokoju, dopóki nie przyjdzie Faelan.

– Nie ty tutaj dowodzisz, Star – zauważa blondyn numer dwa, po czym bierze łyk swojego drinka. Cokolwiek znajduje się w kubku, ma kolor czerwony i zostawia ślady na jego wargach, które szybko zlizuje.

Star przewraca oczami i unosi ręce.

– Jeszcze by tego brakowało, żebym ułatwiała robotę Faelanowi.

– Co tu się dzieje? – pytam, przyglądając się im wszystkim po kolei. Obudziłam się w strefie mroku. Kim jest Faelan?

– Olej tych palantów, Sage. – Star odstawia swój kubek na stolik przy łóżku. – Idźcie już, wynocha, dziewczyna potrzebuje odpocząć.

Ben zaczyna protestować:

– Ale co ze spe…

Star przykłada mu rękę do ust.

– Później, Ben. – Przegania trzech muskularnych facetów drobnymi rękami.

Spuszczają głowy ze skruchą i wychodzą z pokoju.

Star wzdycha dramatycznie i siada na łóżku.

– Chłopaki są takie wkurzające.

– Star, co tu się dzieje? – Przyciskam poduszkę do piersi.

– Och, oni tylko dowiedzieli się o tobie i byli ciekawi.

– Rozmawiałaś z nimi o mnie? – Dlaczego to zrobiła? To dziwne i niepokojące. W głowie pojawiają mi się opowieści o dzieciakach z ulicy, którymi handluje się jak bydłem.

Na jej twarzy pojawia się zatroskanie.

– Nie myśl sobie niczego złego – mówi. – Powiedziałam im tylko, że może moglibyśmy… no wiesz, pomóc ci. Dobra karma i takie tam. – Patrzy na mnie zmieszana. – Nie martw się, nic złego nie chcemy ci zrobić, przysięgam.

– Trochę się martwię – przyznaję. Ale też odrobinę się uspokajam, gdy widzę szczerość w jej oczach. Ludzie zwykle nie są tacy mili, pewnie dlatego świruję.

– Przepraszam. Trochę słabo idzie mi z ludźmi – szepcze Star, jakby się zwierzała. – Ale opieprzę później chłopaków za to, że cię przestraszyli, słowo.

Słabo idzie jej z ludźmi?

– W porządku – mówię. – Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się mną przejmuje.

– Biedactwo – odpowiada Star, a jej oczy lśnią.

Śmieję się cicho i szturcham ją lekko w ramię.

– Wszystko w porządku, Star.

Jej spojrzenie zawiesza się gdzieś w przestrzeni między nią a mną, a szczęki zaciskają się nagle, jak gdyby w gwałtownej reakcji na to, jak blisko się znalazłyśmy. Znowu jest dziwacznie. Odsuwam się i z powrotem opieram o ścianę.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym się jeszcze trochę przespać. Później sobie pójdę. Wtedy możesz spalić tę pościel.

– Nie spiesz się – odpowiada, nie zwracając uwagi na mój sarkazm. Sięga po kubek, popija łyk i wręcza mi go. – Masz, zrobię sobie nowy.

Przyjmuję kubek. W środku jest brązowy płyn o nieco ziołowym zapachu.

– Co to?

– Herbata z wódką i przyprawami, mój własny przepis. – Uśmiecha się szczerze, a ja znów czuję się uspokojona. – Superpyszne.

– Dzięki za prysznic i za to, że nie wkurzyłaś się o ciuchy. – Wskazuję na białą koszulę i dżinsy, które pożyczyłam. – I dzięki, że mogę się tu zatrzymać na chwilę. Nie chciałabym dziś spędzać nocy na zewnątrz. – Nie w Halloween, kiedy całe Los Angeles zachowuje się jak banda walniętych dzieci.

Rumieni się nieco i kiwa głową.

– Śpij. Wpadnę do ciebie później. I upewnię się, że chłopaki nie wróciły. – Po czym wślizguje się z powrotem na imprezę, w chmurę śmiechów i muzyki.

Opadam na poduszki i sięgam po drinka. Ma lekki, przyjemny posmak gałki muszkatołowej, który koi moje nerwy. Oddycham głęboko, próbuję się zastanowić nad swoim położeniem. Jestem bezpieczna. Jest mi ciepło i jestem czysta. Już niebawem te trzy fakty znów przestaną być prawdziwe. Muszę się nacieszyć chwilą.

Biorę kilka kolejnych łyków wódki, po czym odstawiam kubek na bok, zwijam się w kulkę i zapadam głęboko w miękki materac. Wszystko we mnie powoli się uspokaja. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się czułam. Być może nigdy. Mam nadzieję, że u Ziggy wszystko jest w porządku. Chyba powinnam iść sprawdzić…

Sięgam po jeszcze jeden łyk napoju. Jest dobry. Naprawdę dobry. Wypijam wszystko na jeden raz i odstawiam kubek na stolik.

Ale kubek spada na podłogę. Ups.

Śmieję się, po czym wzdycham radośnie i obracam się na drugi bok, nagle zafascynowana wzorami na ścianie. Być może wcale nie chcę spać. Sen jest nudny. Ja zawsze jestem taka nudna, boję się brać udział w zabawie. Jestem zmęczona swoich strachem.

Siadam na łóżku i gapię się na drzwi. Dźwięki ludzi, zabawy, życia są takie kuszące. Rytm muzyki przyjemnie drażni mi skórę, wypełnia mnie potrzeba bycia wśród ludzi. Powinnam poszukać Ziggy. Albo zatańczyć… Wstaję, nieco chwiejnie, ale docieram do drzwi. Idę przez korytarz i wchodzę w sam środek imprezy – nawet nie zdążyłam jeszcze zrozumieć, że podjęłam decyzję. Przez moment przyglądam się twarzom, szukając Ziggy, ale nagle moje ciało zaczyna się kołysać w rytm elektronicznego pulsu muzyki i zapominam o przyjaciółce.

Przeciskając się przez tłum, dotykam ramion, piersi, policzków, a ludzie obracają się, by na mnie popatrzeć. Idę tam, gdzie wszyscy tańczą. Uśmiecham się, czuję siłę, czuję, jak energia w pokoju kieruje się na mnie. Normalnie nie chcę, by zwracano na mnie uwagę, nie znoszę, gdy ktoś się na mnie gapi. Ale teraz zastanawiam się, dlaczego nigdy wcześniej tego nie robiłam. Chcę, żeby ludzie mnie widzieli.

– To nie wygląda dobrze – mówi ktoś za moimi plecami. – Spójrz na nią. – To chyba ten koleś, Ben.

Jest niezły. Trochę chciałabym, żeby się mną zainteresował.

To takie dziwne. Zupełnie do mnie niepodobne…

– Odpuść, Ben – odzywa się Star. – Faelan będzie tu lada moment.

Widzę, jak Star mija mnie i idzie w stronę tańczących. Do swojego kostiumu rozwiązłej Dorotki dodała teraz skrzydła. Są srebrne, półprzezroczyste – wow, wyglądają niemal jak prawdziwe.

Obracam się i dostrzegam Bena. Otwiera szeroko oczy, gdy chwytam go za nadgarstek i ciągnę za sobą w stronę tancerzy.

– Tak, Ben. Słuchaj, co mówi Dorotka. Odpuść i zatańcz ze mną. – Mój głos jest tak cichy, że wątpię, by w tym hałasie zrozumiał, co mówię, ale wyraźnie marszczy czoło.

– Bardzo ładnie pachniesz – stwierdza. Wygląda na oszołomionego, ale zaczyna się poruszać ze mną w tańcu. Jego głos też jest cichy, lecz słyszę go bardzo wyraźnie pomimo dudniącego bitu. Ma delikatne brązowe oczy, niemal miedzianego koloru, a spadające mu na czoło brązowe włosy są podświetlone na czerwono. Jego opalona skóra jest piękna. Na głowie nie ma już kocich uszu. Gdy się zbliża do mnie, jego usta się otwierają, a ja waham się przez moment.

Czy to są naprawdę kły? Gapię się na nie zdumiona, ale szybko uświadamiam sobie, że to zapewne część kostiumu. Przebrał się na Halloween za wampira? Ależ banał. W jakiś sposób jednak sprawia, że jest jeszcze bardziej pociągający…

Czuję motyle w brzuchu, kiedy podnoszę wzrok z powrotem na jego oczy, a owo dziwne pożądanie, odczuwane zawsze na widok kogoś, kogo chcę pocałować, jest coraz mocniejsze. Ciepło przenika moją skórę. Pragnę czegoś. Nie jestem pewna czego. Porozumienia. Dotyku. Nigdy w życiu nikogo nie dotykałam.

Przesuwam palcami po muskułach na jego ramieniu.

Ciepło w mojej skórze i w jego skórze rośnie, a wibracje przenikają moje piersi.

Ciche westchnięcie dobywa się z moich ust. Głowę wypełnia mi zapach przypraw, kurkumy i muszkatu, a ciepło zatrzymuje się w moim gardle, jak gdybym właśnie zjadła coś pysznego. Nie umiem się powstrzymać i dotykam rąbka jego koszuli. Zamykam oczy. A później robię coś kompletnie szalonego. Wsuwam rękę pod bawełnę i przesuwam dłonią po jego brzuchu.

Podniecenie staje się dla mnie drugim biciem serca. Zapach muszkatu w mojej głowie staje się tępy i metaliczny, a ostry smak w gardle zmienia się w posmak krwi. Światło i ogień mrugają pod moimi powiekami, lśniąc na złoto i pomarańczowo. Cała jestem spowita ciepłem, jakbym właśnie weszła do sauny. Rozgrzewa moją skórę, moje wnętrze i nagle czuję potężny głód – ale nie umiem powiedzieć czego. Wiem tylko, że pragnę więcej. Więcej dotyku, więcej smaku, więcej ognia. Chcę tego w całości. Chcę jego całego.

Mocno przykładam dłonie do piersi Bena i biorę głęboki oddech…

Ktoś mnie odpycha, mocno. Otwieram szeroko oczy, w samą porę, by dostrzec, że przewracam się na trzy Wonder Women, które z piskiem rozbiegają się na boki. Upadam na miękki puf, potrącając przy tym kilka drinków.

Jeszcze się nie otrząsnęłam, a już widzę wielkiego faceta idącego przez tłum w moją stronę. W dłoni ubranej w rękawicę trzyma dziwną metalową obręcz.

– Nie ruszać się – rozkazuje groźnie z obcym akcentem. Czuję, że muszę uciekać przed nim, ale nie potrafię się zmusić do ruchu. Z trzaskiem zaciska obręcz na mojej szyi, po czym rzuca przez ramię: – Czyj to był wspaniały pomysł, żeby dać jej napój i zbudzić ją, zanim przyjadę?

Dwaj blondyni, których poznałam wcześniej, robią krok do przodu i wskazują na Star. Ta cofa się nieznacznie cała zaczerwieniona.

Napastnik wydaje z siebie groźny pomruk i przygląda mi się czujnymi szarozielonymi oczami.

Na sam jego widok zamieram w bezruchu. Niby zwykły koleś, ale wiem, że jest w nim coś nadzwyczajnego, ponieważ każda część mnie zdaje się go dostrzegać. Cienka blizna przecinająca prawą brew, dziwny kształt uszu, doskonałość brązowej skóry, głęboki brąz włosów, z których połowa jest związana z tyłu skórzanym paskiem, luźny kosmyk zatknięty za ucho.

Czuję niewytłumaczalną potrzebę uwolnienia tego kosmyka, by zasłonił jego policzek.

Panika wybucha gwałtownie. Gdy pochyla się nade mną, nie rozumiem żadnej swojej myśli ani żadnej emocji.

Wtem obręcz zaciska się na moim karku i cała moja uwaga przenosi się na to dziwne urządzenie. Czuję zapach gotowanego mięsa i zaraz po tym gwałtowny ból. Metalowa uprząż wciska się głęboko w moją skórę, słychać głośny syk.

Nie mogę złapać oddechu i zaczynam się dusić, sięgam dłonią do szyi i próbuję to coś ściągnąć. Ręka skwierczy, więc cofam ją gwałtownie, czując poparzenia, z mojego gardła wydobywa się jęk.

Obręcz zostawia na mojej dłoni trzycalowy ślad.

Star podbiega do mnie i klęka tuż obok.

– Spokojnie, Sage. Nie będzie tak źle, gdy tylko czar chwyci i w pełni się obudzisz. Oddychaj głęboko.

Próbuję się odsunąć, ale wszystko mnie boli.

– Co ty zrobiłaś, Star? – Oddycham ciężko, cała się trzęsę, ale nie jestem pewna, czy z bólu, czy z wściekłości. W głowie pojawia mi się wspomnienie przewróconego kubka. – To ten drink. Dałaś mi narkotyk. – Gapię się na nią i znów próbuję się odsunąć, ale ona szybko się do mnie zbliża.

Moje mięśnie tężeją i jestem gotowa biec, bić się. Ból poparzonej skóry ustępuje, a panika ogarnia mnie całą.

– Co to jest? – pytam, wskazując na obręcz.

– To cię ochroni, powstrzyma twoje moce – odpowiada Star. – Za moment ból całkiem minie.

Ale ze mnie idiotka, że jej zaufałam. Ta dziewczyna jest kompletnie walnięta. Wystawiła mnie jakimś szurniętym porywaczom.

Mój napastnik chwyta Star za ramię i szarpnięciem odsuwa ją na bok.

– Cofnij się, wróżko.

Przez ból i strach, które otumaniają mi zmysły, rzucam na niego spojrzenie. Wzrok mi się nieco rozmywa, ale po chwili wraca ostrość. Jest ubrany całkiem na czarno, trochę w stylu jakiegoś łowcy nagród w obcisłej koszulce, bojówkach i ciężkich butach. Ma coś przymocowane do pasa: nóż. Rękojeść jest wytarta – najwyraźniej często go używa. Ramiona i jedną stronę szyi ma pokryte zielono-niebieskimi tatuażami, wijącymi się na jego miedzianej skórze i tworzącymi jakieś celtyckie wzory oraz litery nieznanego mi alfabetu. Na szczęce dostrzegam jeszcze jedną bliznę. I te jego metaliczne zielonkawe oczy… twarde, kalkulujące. Oczy łowcy.

To taki typ, który nie mrugnąłby okiem, gdyby miał zabić jelonka Bambi. Albo mnie.

– Patrzcie, do czego jest zdolna przy użyciu jedynie połowy swej mocy – zwraca się do ludzi wokół nas. Wskazuje na coś, nie, na kogoś, na podłodze. To Ben. Klęczy kilka stóp od nas, skulony trzyma się za głowę, jakby w bólu. Jego skóra jest spopielona. Na ramionach wąską ścieżką ciągną się ślady poparzenia… Dokładnie tam, gdzie moje palce dotykały jego mięśni.

„O Boże, czy ja…?”

– Pomyślałam, że tak będzie szybciej – mówi Star ze skruchą. Jej srebrne skrzydła lekko drżą. – W ten sposób jej moc się rozbudzi, gdy tylko doprowadzisz ją do mistrza Mariusa.

– Przebudzenie już się rozpoczęło, mała. Nie tylko ja dzisiaj tu węszę. Książę Kieran może już o niej wiedzieć.

Star natychmiast blednie, a drżenie obejmuje całe jej ciało.

– Naprawdę?

Facet przytakuje powolnym ruchem głowy.

– Jego siostra wiedziałaby, co zrobić z naszą małą łanią.

Na twarzy Star maluje się panika. Obraca się w stronę dwóch blondynów stojących obok.

– Sprawdźcie, czy z Benem wszystko w porządku.

Posłusznie pomagają Benowi wstać i odciągają go gdzieś na bok.

Dopiero teraz zauważam, że muzyka ucichła. Wszystko ucichło. A ból, który tak mnie przenikał, zmienił się w tępy puls. Pokój jest w połowie pusty, oczy wszystkich są skierowane na mnie. A ja wciąż nie mam pojęcia dlaczego. Wiem tylko, że muszę jakoś stąd zwiać. Rozglądam się, szukając Ziggy wzrokiem, ale jej nie widzę. Mam nadzieję, że uciekła, że szybko wyczuła tych świrów i dała nogę, zanim ci sekciarze się do niej dobrali.

Dzwonek telefonu przeszywa pełną napięcia ciszę. Koleś z tatuażami wyciąga aparat z kieszeni i przykłada do ucha.

– Tu Faelan – mówi z wyraźnie mocniejszym akcentem. Irlandzkim. Jego twarde spojrzenie zatrzymuje się na mnie. – Tak. Mam ją. Córka Brighid jest nasza.3

łapałeś niewłaściwą dziewczynę! – Półbogini wrzeszczy na mnie, gdy podnoszę ją z pufa i trzymając za ramię, ciągnę za sobą do pokoju na tyłach domu.

– Proszę! Moja mama ma na imię Lauren, nie Brighid! – Dziewczyna wije się i wykręca jak ryba w potrzasku, i cały czas wrzeszczy. – Ta suka pewnie znów jest w więzieniu. Albo ćpa gdzieś w rynsztoku. Cokolwiek masz do niej, ja nie mam z tym nic wspólnego. Od lat nie widziałam jej na oczy. – Próbuje przekonać mnie o swoim człowieczeństwie. Siebie też. Ale jej aura iskrzy się na złoto i pomarańczowo. Czy ona naprawdę nie czuje Nadprzyrodzonej krwi w swoich żyłach? Czy nie odczuwa tęsknoty za podobnymi do siebie istotami?

Jeśli nie, to przebudzenie będzie bardzo gwałtowne.

Rzucam ją na łóżko i pomimo jej krzyku próbuję zebrać myśli. Muszę odetchnąć i podejść do sprawy delikatniej, bo jak nie, to stracimy ją i skończy w szponach księcia Kierana, na łasce Domu Morrígan. Nie rozumiem, jak ona może nie widzieć, co zrobiła Benowi. Wiem, że kobiety półboginie są silniejsze, ale ona jednym dotykiem wysuszyła mu skórę niemal na wiór. Ma szczęście, że nie trafiła na człowieka, bo zostałby z niego sam popiół.

Cały czas wydziera się, że skopie mi tyłek. Nie mam pojęcia, jak to sobie wyobraża. Straszny z niej dzieciak, sierota w za dużych ciuchach. Na pierwszy rzut oka w ogóle nie jest atrakcyjna, zresztą całe szczęście. To pewnie dlatego nadęty książę ją przeoczył. Jej rude włosy są całe postrzępione i w ogóle jest za chuda, a rysy twarzy ma za ostre. Ale jej oczy… są niezwykłe i żywe – złoty blask już się wyłania z orzechowego spojrzenia, a ogień mocy jej matki zaczyna się wewnątrz niej gotować.

Przygotowuję się na konfrontację z jej energią i pochylam nad nią. Dziewczyna kurczy się i przygląda mi się uważnie. Jej język nieruchomieje – chwała najświętszej Danu!

Oddycham teraz przez nos i staram się nie dopuścić do siebie ostrej woni jej mocy. Tak spokojnie, jak tylko potrafię, mówię do niej:

– Będziesz musiała coś zrozumieć, jeśli chcesz przetrwać dzisiejszą noc. Otóż ja nie jestem twoim wrogiem. Jestem twoją jedyną nadzieją na bezpieczeństwo.

Patrzy na mnie szyderczo.

– Jaja sobie robisz? Zaatakowałeś mnie. Poparzyłeś mnie, a teraz…

– To był tylko żelazny kołnierz. Nic ci nie jest. Ból jest tymczasowy.

Cała drży i wysuwa dłoń w moją stronę.

– Oznaczyłeś mnie, jakbym była twoją własnością, fiucie.

– Spójrz na swoją dłoń – mówię.

Dziewczyna krzywi się tylko, więc chwytam ją za nadgarstek i przysuwam jej dłoń pod nos, pokazując zagojoną skórę.

Próbuje się wyrwać, ale w końcu zauważa dłoń i aż otwiera usta z wrażenia.

– Nie jesteś człowiekiem – stwierdzam. Nie reaguje na moje słowa, wciąż przyglądając się zagojonej skórze, więc kontynuuję: – Twoje życie było kłamstwem. Wszystko, co wiesz, od dzisiaj przestaje mieć znaczenie. Twoja prawdziwa krew, twoja magia zaczęły się ujawniać kilka tygodni temu. Dzisiaj, przy pełni księżyca, otworzysz się na nie jeszcze bardziej. Napój, który podała ci Star, przyspiesza ten proces, ale miał zadziałać dopiero wraz z przyciąganiem księżycowym.

Drugą ręką chwyta się za nadgarstek, jakby nie rozpoznawała własnej dłoni.

– Co, do diabła?

Puszczam ją i cofam się o krok.

– Wiem, że to trudne – mówię bez emocji. Znajome słowa, które powtarzałem setki razy do setek Innorodźców przez całe wieki bycia łowcą. Może robię to już zbyt długo – przedstawiam Innym prawdę o nich samych. Jestem nieczuły na ich uczucia, o ile w ogóle mnie kiedykolwiek poruszały. Marius twierdzi, że ceni moją chłodną naturę i dlatego posyła mnie częściej niż innych łowców. Jakbym był czymś w rodzaju manifestu wobec innych bóstw rządzących Pentą. Ale męczą mnie już te istoty, ich napady złości i dziecinność – to główny powód, dla którego poprosiłem o pracę odźwiernego ukrytych królestw w kolejnym stuleciu. Od dawna zasłużony czas emerytury.

Półbogowie, druidzi i sługusy, których wyłuskuję ze świata ludzi, zwykle są już rozpieszczonymi bachorami, gdy do nich docieram. Przez całe swoje fałszywe ludzkie życie postępowali po swojemu. Ale ta dziewczyna… Sam nie wiem, nie tego się spodziewałem.

Oczywiście w jej przypadku normalne procedury nie mają zastosowania. Przede wszystkim jest dużo starsza – zwykle zabieramy dzieci w wieku dwunastu, trzynastu lat. O niej chyba zapomniano. Przeoczono ją. Tak jakby Penta, a nawet Krąg całkowicie zignorowali jej istnienie i pozwolili żyć ludzkim życiem. Chyba że nie wyczuli w niej Innej krwi, co wydaje się mało prawdopodobne.

To zdumiewające, że Marius wyczuł jej magię, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest w niej stłumiona. Trzy księżyce temu wysłał kilku najlepszych szpiegów, by ją znaleźli, bo we śnie zobaczył ją śpiącą w zaułku. Musieliśmy jednak zaczekać, trzeba się było upewnić, że dziewczyna jest tym, za kogo ją uważamy, zanim zdecydowaliśmy się nawiązać z nią kontakt. Było niebezpiecznie blisko – w ciągu kilku dni miał mieć miejsce jej osiemnasty Samhain – ale wygląda na to, że zdążyliśmy w samą porę, zanim zdołała kogokolwiek skrzywdzić.

W jakiś sposób udało jej się przez lata trzymać swoją boską krew w ryzach i ułożyć sobie życie na tej smutnej ziemi. Nie mam pojęcia, jak wprowadzić do naszego świata kogoś o tak silnej duchowości.

– Chciałam tylko wziąć prysznic – mamrocze teraz, przykłada dłoń do brzucha i przygląda się pościeli.

– Po dzisiejszej nocy nigdy już niczego nie będziesz chciała – oznajmiam.

Wciąż wygląda, jakby mnie nie słyszała. Nie widać po niej żadnej typowej reakcji – ani strachu, ani zrozumienia, ani radosnego podniecenia.

– Zabiorę cię teraz do bezpiecznego miejsca, gdzie czeka ktoś, kto chce ci pomóc – dodaję. – Jest bogaty i bardzo potężny. Pod jego opieką dowiesz się, skąd pochodzisz i jakiego świata jesteś częścią. Książę mroku nie będzie miał nad tobą kontroli i…

Przerywa mi wybuchem śmiechu.

– Co cię śmieszy? – pytam.

– Książę mroku? Serio? – Znowu się śmieje. – Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

Przyglądam jej się i zastanawiam, czy napar, który podała jej Star, nie był za mocny. Ta mała jest strasznie roztrzepana.

Półbogini wstaje z łóżka i krzyżuje ramiona na piersi. Jest ostrożna, ale pewna siebie.

– Słuchaj, mięśniaku, kupuję tę historyjkę o tym, że jestem kimś innym, niż mi się wydaje, a to dlatego, że całe moje życie od samego początku było totalnie do dupy i chciałabym wierzyć, że to wszystko z powodu jakiejś megakosmicznej pomyłki. Ale próbujesz mi wcisnąć, że zaraz spotkam jakiegoś nadzianego dziadka, który wyjaśni mi, że jestem kosmitką czy czymś takim, zgadza się? I że dziadek ochroni mnie przed księciem mroku, tak? Wybacz, ale nie zapiszę się do waszej walniętej sekty tylko po to, żeby się poczuć lepiej. To nie w moim stylu.

– Nie jesteś kosmitką.

Dziewczyna tylko prycha i śmieje się ze mnie drwiąco. Podchodzę do drzwi i otwieram je szerzej, po czym wołam do osób na zewnątrz, które, jak sądzę, wszystko podsłuchują:

– Przynieście tu Bena. – Odwracam się w jej stronę i wysuwam nóż z pochwy.4

rzełykam ślinę i wpatruję się w kolesia, z którym wcześniej tańczyłam. Jest półżywy. Nawet jego ciemne włosy okryła siwizna.

„Ja tego nie zrobiłam. Nie mogłabym”.

Faelan przykłada czubek noża do koszuli Bena i unosi skrawek do góry. Na ciele Bena wszędzie widać ślady oparzeń, dokładnie tam, gdzie go dotykałam. Ze ściśniętym gardłem przyglądam się poszarpanej skórze.

– Ben jest cieniem – mówi Faelan. – Całkiem dzielnym, zazwyczaj. To istota stworzona przez boginię śmierci Morrígan z człowieka, którego życie za wcześnie się skończyło. Wydaje mi się, że jest całkiem młody, ma raptem jakieś siedemdziesiąt pięć lat. Tylko i wyłącznie jego pochodzenie sprawiło, że nie zabiłaś go swoimi żądzami. Wessałaś życiową energię Bena do swojego ciała i nakarmiłaś nią swoje komórki, dzięki czemu twoja magia jest teraz syta. Gdyby Ben był człowiekiem, zostałaby z niego co najwyżej kupka popiołu.

Faelan unosi ramię, jakby składał je w ofierze. Oddech Bena przyspiesza, źrenice się rozszerzają, głęboko wdycha powietrze.

– Ale Ben potrzebuje krwi, by przetrwać i się wyleczyć – ciągnie Faelan. – A zatem swoją beztroską skrzywdziłaś coś więcej niż cień. – Kolejne słowa kieruje do osłabionego młodego mężczyzny: – Nakarm się, masz moje przyzwolenie.

Z gardła Bena dochodzi cichy pomruk.

Chwytam się mocno krawędzi szafki, gdy przypominam sobie kły, które dostrzegłam w jego ustach. Wiem, co się zaraz wydarzy, i jestem przerażona. Ale nie mogę oderwać od niego wzroku. Nawet z moją szaloną wyobraźnią nigdy czegoś podobnego nie byłam sobie w stanie wyobrazić.

Z gardłowym jękiem Ben chwyta zakrwawione ramię Faelana i wgryza się w nie. Faelan syczy z bólu i pochyla się bardziej w stronę mężczyzny, który żywi się jego krwią. Wampir…

Patrzę na to, a całe moje ciało drży. W pokoju wyraźnie czuć wracającą moc Bena. Jego ciało zdaje się rosnąć z każdym łykiem krwi Faelana. Skóra odzyskuje kolor. Włosy stają się jedwabiście miękkie i lśniące. Ślady po oparzeniach znikają, a skręcone ciało się prostuje. Zupełnie jakbym oglądała wszystko w odwrotnej kolejności. Aż w końcu Ben jest uleczony.

– Wystarczy – rzuca z trudem Faelan słabym głosem.

Ben natychmiast się cofa, porzucając jego ramię. Wygląda, jakby był w szoku i nie wiedział, co się wydarzyło ani co właśnie zrobił.

– Wybacz mi, łowco – mówi ze wstydem w oczach. Koszulą ociera krew z twarzy. – Byłem słaby. – Gdy spogląda na mnie, strach w jego spojrzeniu ustępuje miejsca zawstydzeniu. – Powinienem był jej się oprzeć.

Faelan przyciska zranioną rękę do piersi. Jego słowa są teraz mniej formalne, a irlandzki akcent wyraźny i czysty:

– Pilnuj tylko, by nic nie przeniknęło bariery, którą ustawiłem. Skończę z tym i damy ci spokój. – Widzę, że cierpi, ale głos ma pewny. Skinieniem głowy daje znak Benowi i obaj wymieniają takie spojrzenia, jakby wiązała ich dziwna przyjaźń.

Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Czy naprawdę właśnie widziałam, jak jeden koleś wyssał drugiemu krew, by wyleczyć się z oparzeń, do których ja się przyczyniłam?

Myślę o mojej relacji z ogniem, o tym, jak ogień szepcze do mnie, o tym, jak pod powiekami widziałam płomienie i czułam gorąco, gdy dotknęłam Bena.

„Spaliłam go. Jak to w ogóle możliwe?”

Nogi uginają się pode mną i zaczynam szlochać.

Osuwam się na podłogę, plecami trąc o szafkę.

– Co się ze mną dzieje? – pytam głosem cichszym od szeptu.

Przez kilka sekund Faelan milczy i obserwuje mnie, a krew z jego ramienia kapie na podłogę tuż obok moich stóp. Całą koszulę ma nasiąkniętą krwią, w ciemnym pokoju słychać szelest czarnej bawełny.

– Tak jak mówiłem, twoje pochodzenie zaczyna się ujawniać. Nie jesteś człowiekiem. Takie jak ty nazywane są półboginiami. W tym wypadku twoja matka była boginią, a ojciec człowiekiem.

– Ale przecież moja matka, Lauren, ona…

– Ta kobieta nie była twoją prawdziwą matką. – Faelan wypuszcza powietrze z płuc i siada na krawędzi łóżka, pochylając się w moją stronę. Cichym głosem, jakby próbował być delikatny, kontynuuje: – Zgodnie z naszą wiedzą ta kobieta, Lauren Spencer, owszem, miała dziecko. Urodziła dziewczynkę, która zmarła trzy lata później. Z jakiegoś powodu wstawiono cię w jej miejsce, pozwolono ci żyć jej życiem. Możliwe, że twój ówczesny stróż miał nadzieję, że to zmniejszy ból tamtej kobiety, że pomoże ukryć ciebie i twoją moc. Ta kobieta nigdy się nie dowiedziała, że wychowywała boską istotę.

– Ona mnie nie wychowywała – odpowiadam gorzko. Ciekawe, czy to dlatego patrzyła na mnie, jakbym była kimś zupełnie obcym. Wiedziała, że nie byłam jej prawdziwą Sage. Jej córeczka umarła. Może w jakiś sposób udało jej się odkryć prawdę.

W gardle czuję gulę żalu.

– O Boże – szepczę. Wypełnia mnie fala wspomnień. Tak wiele razy ludzie zdawali się nie być w stanie przebywać ze mną, tak bardzo się mnie bali. Nigdy nie potrafiłam się do nikogo zbliżyć. Zawsze mnie odpychali. Zawsze. Jakby wiedzieli, że coś jest ze mną nie tak. Wszyscy z wyjątkiem… – Ziggy! – mówię.

– Co? – Faelan marszczy brew, nie rozumie.

– Przyjechałam tu z nią. Muszę wiedzieć, czy wszystko z nią w porządku!

Przygląda mi się przez chwilę.

– Ona jest człowiekiem?

– Tak, ona… To moja jedyna przyjaciółka. – „I gdyby coś jej się tutaj stało, to byłaby moja wina”.

– Jeśli zapewnię jej bezpieczeństwo, to czy poddasz mi się, półbogini? Czy pójdziesz za mną z własnej woli?

– Nie nazywaj mnie tak. Mam na imię Sage. – „Tak mi się przynajmniej wydaje”.

– Czy zatem pójdziesz za mną?

Czuję ciarki na skórze na samą myśl, że mogłabym mu ulec i iść z nim dokądkolwiek. Ale mając świadomość tego, co zrobiłam Benowi i co Ben zrobił Faelanowi… Muszę coś wymyślić, cokolwiek by to miało być. Boże, czy ja naprawdę mogłam kogoś tak bardzo skrzywdzić? Może nawet zabić?

– Tak, pójdę za tobą – odpowiadam pokonana.

Faelan wstaje i zauważam, że krew na jego ręce jest lepka, prawie wyschnięta. Już nie krwawi, bo rana zniknęła. On też jest całkowicie wyleczony.

– Bardzo dobrze – kwituje. – Trzymaj się blisko mnie, dopóki nie znajdziemy dla ciebie jakiegoś bezpiecznego miejsca.

– Ale Ziggy…

– Pokażę ci, że z nią wszystko dobrze. – Podchodzi do drzwi i patrzy na mnie surowymi szmaragdowymi oczami. – Jeśli to ta ludzka dziewczyna, z którą przyszłaś, to jest tam na zewnątrz.

Serce bije mi szybciej na dźwięk różnych znaczeń w jego słowach. Wstaję, a dziwna metalowa obręcz przesuwa się na mojej szyi, co na ułamek sekundy znów wywołuje ból. Zaciskam jednak zęby i idę za Faelanem w głąb korytarza.

Star wystawia głowę zza rogu, jej niebieskie włosy lśnią mocno w słabo oświetlonym pomieszczeniu, na twarzy ma wyraz zatroskania.

– Och, skarbie, wszystko z tobą w porządku?

Mam ochotę skopać jej tyłek. Jestem wkurzona na nią za to, co mi zrobiła. Byłabym doskonale szczęśliwa, gdybym nie wiedziała nic z tych rzeczy, których się właśnie dowiedziałam. I dobrze się czułam, dopóki nie wypiłam tego świństwa, które mi podała. Nie obchodzi mnie, czy z niej też jest jakiś magiczny świr. Dla mnie to zdrajczyni. Oszukała mnie. A jeśli się zbliży, dźgnę ją jej czerwonym bucikiem. Star chyba dostrzega intensywność emocji na mojej twarzy, bo blask w jej oczach szarzeje, a ona cofa się o kilka kroków, gdy ją mijam. I wtedy zauważam znajomą postać przechodzącą właśnie z kuchni do głównego pokoju i wsuwającą sobie cheeseburgera do buzi.

– Ziggy? – mówię zdziwiona.

Nic jej nie jest. Ona teraz… je? Czy nie widziała, co się tu stało? Czy nie zauważyła, jak ten walnięty komandos Faelan rzucał mną po pokoju?

Ziggy zatrzymuje się i mamrocze znad kanapki:

– O cholera. – Jej oczy przybierają ogłupiały wygląd. – Hej, laska, jak się masz? – Ponieważ ani drgnę, dodaje: – Powiedziałabym ci o tym wszystkim, ale… no wiesz, nie ja tutaj rządzę. Ja tylko obserwowałam cię dla tego ważniaka Mariusa. Ale teraz, gdy wszystko już jasne… – Wzrusza ramionami i z powrotem zatapia zęby w cheeseburgerze, po czym dorzuca z pełną buzią: – Możemy trochę wyluzować.

Czuję, jak chłód przenika całe moje ciało. Wiedziała, że ta impreza to pułapka. Trzyma z tymi świrami. Jest częścią spisku.

– Ziggy, co jest, kurwa? – Głos mi się załamuje, bo wszystko, w co wierzyłam przez te trzy miesiące znajomości z nią, rozpada się w pył. Moja jedyna przyjaciółka na całym świecie też okazuje się kłamstwem.

W milczeniu przechodzę przez cały pokój i staję tuż przed nią.

A potem z całej siły daję jej w pysk.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: