Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ona i dom, który tańczy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ona i dom, który tańczy - ebook

Trzy kobiety, których losy są ze sobą nierozerwalnie połączone. Dom na Żuławach, w którym krzyżują się wszystkie te historie.

Iwa powraca po latach do niezwykłego domu na Żuławach i odkrywa tajemnice rzucające nowe światło na historię rodzinną. Pragnie zrozumieć motywy kierujące jej bliskimi i złożyć w logiczną całość wydarzenia z przeszłości.
Książka zabierze czytelnika w powojenne i współczesne czasy, ukazując postacie trzech kobiet, które poszukują szczęścia pomimo przeciwności losu. Pełna emocji fabuła umieszczona w urzekającej scenerii pozwala odbiorcy zagłębić się w magicznej przestrzeni Żuław. Specyficznego klimatu powieści dopełnia muzyka, dzięki której ożywa dom – niemy świadek radości, smutków i trosk jego mieszkańców.


"Ona i dom, który tańczy" Małgorzaty Oliwii Sobczak to jedna z tych pięknych powieści, które zostają w głowie na dłużej. Tak magicznej i niezwykłej książki już dawno nie czytałam.

Marta Kraszewska, www.rudymspojrzeniem.pl

Małgorzata Oliwia Sobczak utrwala historię w sposób sensualny, intensywny i niezapomniany, zabierając czytelnika w sentymentalną podróż przez życie trzech kobiet – tak zwykłych i niezwykłych zarazem. W tej powieści tańczy nie tylko tytułowy dom, ale też cały arsenał pięknie dobranych słów.

Miłka Kołakowska, www.mozaikaliteracka.pl

Losy kobiet, kreślone piórem Małgorzaty Oliwii Sobczak, to wyjątkowa, nieco metafizyczna, podróż po czasie i przestrzeni. Niosąc ze sobą uniwersalne przesłanie, dotyczące odwiecznego poszukiwania szczęścia, wyzwala mnóstwo emocji, które trudno okiełznać. Chcę więcej takiej prozy!

Wioleta Sadowska, www.subiektywnieoksiazkach.pl

Małgorzata Oliwia Sobczak – mieszkanka Sopotu. Na co dzień zajmuje się badaniami naukowymi oraz pracami rozwojowymi w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. Ukończyła kulturoznawstwo i dziennikarstwo. Jest członkinią Stowarzyszenia Kochamy Żuławy.
W 2015 roku opublikowano jej pierwszą książkę – postmodernistyczną baśń Mali, Boli i Królowa Mrozu. W swoich utworach łączy nurt egzystencjalny z realizmem magicznym. Inspiruje się twórczością autorów takich jak Julio Cortázar i Majgull Axelsson. Natchnienie czerpie z muzyki, bez której nie wyobraża sobie życia. Obecnie pracuje nad mrocznym trójmiejskim kryminałem z gatunku urban-noir.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-822-2
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedsłowie

Powieść Ona i dom, który tańczy opowiada historię trzech kobiet, których losy nieodwołalnie zostały ze sobą złączone. Przemieszczając się w czasie, czytelnik przeczyta o miłości, muzyce, fatum i chorobie samotności, która trawi dusze bohaterek. W utworze prawdziwe zdarzenia mieszają się z fikcją. Fabuła odwołuje się do kultury i dziejów żuławskich, błądzi po historiach rodzinnych i wzlatuje na poziom wyobraźni pobudzonej przez prawdę. W rezultacie powstała książka nasycona zarówno informacjami kulturowymi, jak i emocjami, przemyśleniami, rozterkami oraz doświadczeniami ludzkimi. Niewątpliwie sporo jest też tutaj realizmu magicznego, poprzez który ożywiono to, co pozornie martwe i nieme, pozwalając zaistnieć domowi przedstawiającemu własną historię.

Książkę, którą przekazuję do Państwa rąk, można czytać na dwa sposoby. Dzięki temu zabiegowi tajemnice odkrywane są w odmiennej kolejności, zmieniają się punkty zwrotne, a fabuła nabiera innego wymiaru. Dlatego też, jeśli zechcieliby Państwo ponownie zmierzyć się kiedyś z niniejszą opowieścią, polecam przeczytać ją rozdziałami przypisanymi do trzech bohaterek, symbolicznie określonych jako „ONA”, „TA” i „TAMTA”. Dla ułatwienia tę wersję powieści uporządkowano w spisie treści zamieszczonym na końcu utworu.

Serdecznie zapraszam do lektury,

Małgorzata Oliwia SobczakONA

Noc

Ona leżała bez ruchu w swej skrzyni zbudowanej z grubych desek.

– Czy tak już będzie zawsze? – pytała siebie, wpatrując się w czerń tak głęboką, że skrzynia zdawała się rozciągać w bezkresny tunel.

Obok spał on. Niewinny, czysty, piękny. Nie zdawał sobie sprawy, że ukochana dzieląca z nim łóżko leży uwięziona w zabitej trumnie, na którą grudkę ciężkiego piachu zrzuciła tak niedawno Najbliższa. Jego ufność w pewnym sensie rozświetlała mrok, ale też sprawiała, że kobieta widziała przez okna łyse, strzeliste drzewa, których gałęzie wyginały się w głuchym krzyku księżyca. Pełnia zawsze sprawiała, że nie mogła spać. Leżała więc bezszelestnie, wsłuchując się w niemiarowe bicie jego serca i ciche chrapanie psa śpiącego na skraju łóżka. Ciekawe, czy pies czuł, że jego pani to oszustka – że leży tu zamknięta, udając, że jest wolna.

Nie zawsze tak było. Był czas, kiedy udało jej się wyzwolić, kiedy stawała się kimś, kogo zaczynała lubić. To Najbliższa ją tego nauczyła. Opiekowała się nią tak długo, aż dziewczyna wyszła z kokonu, wlewała do ucha eliksiry z odwagą, czyściła ducha z brudu i nędzy, pokazując, że życie jest mniej skomplikowane, niż się wydaje. Nauka była trudna, niekiedy wpajana poprzez uderzenia cierpką gałązką. Zostawiała ślady krwi na plecach, na nogach, na rękach. Ale potem Najbliższa przecierała rany żyworódką i kładła na nie liście aloesu. Goiły się szybko, więc ona szybko o nich zapominała. Gdy nawet chciała pokazać, że się gniewa, wystarczyło spojrzenie na Najbliższą, by chochlik uśmiechu zaczął skradać się na usta. Starała się strącić go z twarzy, ale już nie można było go powstrzymać.

– No przeproś mnie teraz – mówiła Najbliższa, która w ten sposób wyrażała swoją skruchę.

Wyciągała dłoń, która pachniała bezpieczeństwem i słońcem, więc ona zaciskała na niej swe palce i uśmiechała się na zgodę.

Wiedziała, że dzisiaj zaśnie dopiero nad ranem. Po cichu wstała, opatuliła się w koc i zaparzyła herbatę. Gorący napój rozgrzewał przełyk i powoli rozlewał się w żołądku. Pomyślała o centrum nauki, które kilka dni temu odwiedziła. Z jaskini o kształcie twarzy wystawał ogromny plastikowy język, na którym kładło się eksponaty przypominające jedzenie. Gdy położyło się je na niewłaściwym kubku smakowym, gęba pojękiwała przeciągłe „yhh”, gdy na poprawnym – wydawała smakowite „yeah”. Sól na samym koniuszku, słodkie ciastko niemal przy przełyku.

Ciekawe, w którym miejscu mój język wyczuwa gorzką, mocną herbatę – przemknęło jej przez głowę.

Te fizjologiczne rozważania odciągnęły ją od złych myśli. Zrobiło się niemal miło. Poświata księżyca przedostawała się przez drewniane żaluzje, tworząc na ścianach kuchni drabiny prowadzące wysoko do nieba. Gdyby tak się po nich po prostu wspiąć. Zniknąć. Nie być. Łyk herbaty. Przeciągłe „yeah”. Dziwne, że umysł można koić doznaniem kubka smakowego, który przez chwilę fałszuje prawdę. Spojrzała w stronę sąsiedniego pokoju. Przez otwarte drzwi dojrzała jego śpiącą twarz.

Taki piękny – dumała. – Taki bezbronny. Ciepły.

Czemu tak trudno zapomnieć o przeszłości? To tylko obrazy, które pamiętamy, w dodatku w wersji, którą sami stworzyliśmy i za każdym razem przekształcamy na nowo. Czy im częściej coś się wspomina, tym bardziej zmienia się to, co było? Wciąż dodaje się nowe elementy, obrazy, a nawet odczucia, które odpowiadają temu co teraz. Przeszłość to zdjęcia, które wzbogacamy drobinami teraźniejszości. Czemu więc nadal tak bardzo boli? Poczuła na ręku piekący ślad po uderzeniu. Zapach skóry Najbliższej momentalnie pojawił się tuż obok twarzy, jakby wkroczyła ni stąd, ni zowąd do kuchni. Tęsknota. Tęsknota to niewyobrażalne więzienie, które sami sobie budujemy. Zakuwa w kajdany przeszłości, pozwalając przez jedną milisekundę poczuć czyjąś obecność.

Uciec – zamarzyła. – Wspiąć się po drabinie. Zniknąć.

Wiedziała, że musi pojechać. I to właśnie TAM. Tam, gdzie wszystko się zaczęło i skończyło zarazem.

Most

Dostrzegła druty linii wysokiego napięcia. Oznaczało to, że powoli zbliża się do mostu. Po jej ciele przeszły ciarki. W głowie zadudniło głośne BUM, BUM, BUM. BUM, BUM, BUM. W dzieciństwie nieraz przejeżdżała tamtędy z rodziną. Był to jedyny wjazd do małej żuławskiej wsi o nazwie Drewnica. Pontonowy, drewniany most chwiał się i podskakiwał, a deski osadzone na grubych łańcuchach ocierały się o siebie. BUM, BUM, BUM. BUM, BUM, BUM. W uszach dziewczynki brzmiało to jak wspaniała, niebezpieczna przygoda. Uwielbiała ten moment, gdy świat stawał się groźny.

Gdy most się zawali, wpadniemy do rzeki – wyobrażała sobie.

Dziadek opowiadał historie o zwodniczych wirach w Szkarpawie, które porwały jego braci. Gdy wyzwoli się z auta, do którego wleje się woda, wir pociągnie ciało w dół rzeki. Nie, ona jest niezniszczalna, a los zawsze jej sprzyja. Jest wyjątkowa – tak zawsze powtarzano. To ona dostawała żołądeczki i serduszka z rosołu, najchudszą część pieczonego mięsa, ostatni kawałek śliwkowego ciasta, co utwierdzało ją w przekonaniu, że jest w jakiś sposób wybrana. Wypłynie więc na powierzchnię, nabierze powietrza i pomoże tacie uratować mamę. Tak, sprytu przecież nie można dziewczynce odmówić. Mała i chuda, ale sprytna i odważna. Wybrana. Tak o sobie myślała. Teraz most nie kojarzył się tak bajecznie, przywoływał inne wspomnienie. Wypadek, zgubiony na drodze but. Wspomnienie, które stało się końcem dzieciństwa, a na pewno końcem czegoś i początkiem innego. Chyba dla wszystkich.

Skupiła wzrok na drodze. Padało. Jesień weszła właśnie w stadium miesięcy szarości i nieustannej mżawki, przechodzącej co jakiś czas w potoczyste ulewy. Ten okres lubiła najbardziej, choć inni zawsze na niego narzekali. Czuła się w nim bezpiecznie, anonimowo, niezauważalnie. Jakby deszcz był płaszczem niewidką, a dźwięk spadających na dachy kropel nie pozwalał innym usłyszeć jej myśli.

Dojrzała jasnoniebieskie kikuty stali odcinające się na tle ciemnego nieba. Kiedyś często czekali, aż rzeką przepłynie statek, a zwodzona konstrukcja zostanie opuszczona. Słyszała, że jeszcze wcześniej rzadko ją otwierano i dopiero po wielu namowach i łapówkach obsługa mostu przepuszczała żeglarzy. Nawet dzisiaj przekroczenie mostowej granicy wiązało się z wieloma trudami. Jednoprzęsłowy, zbudowany skośnie do rzeki moloch powodował, że przepływające pchacze wbijały się na mieliznę, a statki pasażerskie niemal się o nią ocierały.

Ciekawe, czy to sprawka prastryjów – przemknęło kobiecie przez umysł.

Dokładnie tutaj rzeka pochłonęła ich ciała, gdy po wojnie przebijali się przez wodę drewnianą łodzią. Okrutne wiry nie pozwoliły im wydostać się spod przewróconej do góry dnem łajby. Jak co dzień przeprawiali się przez rzekę, kiedy nagle okazało się, że już nigdy nie będzie im dane zaczerpnąć powietrza. Dwa duchy przodków wyłoniły swoje mokre głowy znad tafli szarości. Szybko rzuciła w głowie „cześć, stryjki”, na milisekundę zrównując się z nimi w czasoprzestrzeni. Dodała gazu i lekko przejechała na drugą stronę.

Dom

Drewniany dom gburski stał niezmiennie wśród pustych pól, których krajobraz przecinały jedynie suche wierzby posadzone przed wielu laty wzdłuż drogi. Był dokładnie taki sam, jakim go zapamiętała. Niewzruszenie samotny, majestatycznie starzejący się, nic nierobiący sobie z odchodzącej farby, parciejących desek, wybrakowanych dachówek. Nadal biło z niego to samo piękno, które dostrzegała w nim jako mała dziewczynka. Piękno polegające na jakiejś niezidentyfikowanej niezłomności i niepoddawaniu się żadnemu z właścicieli, którzy podczas jego ponaddwuwiekowego trwania zmieniali się raz za razem.

Zawsze miała uczucie, że dom żył swoim własnym życiem, zachowując niezależność i oddając się jakimś sekretnym sprawom, odbywającym się na płaszczyźnie, której istnienia nikt nigdy się nie domyślał. Oczywiście nikt oprócz niej. Często chyłkiem otwierała niebieskie drzwi bez klamki, wsuwając dziecięce palce w nierówno wyciętą tępym narzędziem niewielką dziurę. Wspinała się po wąskich, drewnianych, spiralnie wijących się schodach, które sprawiały wrażenie, jakby w każdej chwili miały się zapaść. Stawała na ostatnim stopniu i zamierała. Wsłuchiwała się w skupieniu w oddech domu – ciche, głuche syczenie rozchodzące się po wszystkich pomieszczeniach, ścianach, podłogach i skosach. Wyraźnie wyczuwała go w kominie, którego zardzewiałe, metalowe i na wpół uchylone drzwiczki zawsze przyprawiały ją o gęsią skórkę. Odczuwała go w powietrzu, które miało tutaj inną gęstość, oraz w pulsującym świetle wpadającym ciepłym, pomarańczowym strumieniem spomiędzy drewnianych desek fasady – świetle, które wypełniało letnie miesiące dzieciństwa, a którego teraz już nie ma, jakby wraz z dziurą ozonową wyblakło, pozbawiając świat koloru. To na strychu dom miał swój umysł, tego była pewna. Zawsze więc wchodziła na górę z naiwną czcią, z jednej strony wiedząc, że musi zachowywać się w odpowiedni sposób, by nie rozgniewać domu, z drugiej zaś zachwycając się mocą swojej wyobraźni.

Wydobyła z torebki klucz. Był gruby i mosiężny, taki, jakich używa się dzisiaj już tylko do otwierania prastarych kufrów i skrzyń. Wyglądał, jakby od zawsze przekazywano go z właściciela na właściciela, nigdy nie dorabiając nowego egzemplarza – jakby tylko ten jedyny w magiczny sposób pasował do zamka. Przemierzyła zarośniętą, piaszczystą ścieżkę i spojrzała na pastelowo zielone drzwi. Były to typowe drzwi dwoinowe stanowiące dwuczęściowe skrzydło o niezależnie od siebie otwieranych połówkach – górnej i dolnej. Promieniste rozety na płycinach poszczególnych części były już ledwie widoczne, zagubione pod starą, zmurszałą farbą, licznymi zadrapaniami i kopniakami bucików dzieci, które siadywały często na dolnej połówce, huśtając się w przód i tył. Tak, uwielbiała to miejsce jako mała dziewczynka. Był to dogodny punkt obserwacyjny, w którym można było schronić się w cieniu i rozprężyć zmęczone całodniowym bieganiem po polach nogi. Po lewej stronie rozciągał się sad pełen jabłoni, grusz, krzaczków jeżyn i bzów. Naprzeciwko stała ceglana obora, za dnia zawsze pełna rozmaitych dźwięków. Tu gdakały kury, gęgały gęsi, kwakały kaczki i kwiczały świnie, którym dziadek codziennie rano obiecywał zainstalować telewizor, żeby za bardzo się nie nudziły. Niewinny żart dziadka zawsze brała na serio, zastanawiając się, kiedy ten niezmiennie uśmiechnięty mężczyzna o jasnoniebieskich oczach, dużym, kostropatym nosie i burzą stojących na baczność blond włosów spełni swoją obietnicę. Pod oborą znajdowało się rozłożyste drzewo z tarzanem, z którego spadła kiedyś ciotka Nefcia, przeklinając, że dała się ponieść marzeniu, by jak za młodu pohuśtać się na linie. Nieopodal stała drewniana, spadzista stodoła, ale pewnej nocy znikła tak po prostu pod wpływem silnej wichury. Po prawej wyrastał spichlerz. Zawsze unosiły się w nim kurz i pył. Tuż przy domu rósł ogromny, wiekowy kasztanowiec, nazywany przez wszystkich kasztanem, pod którym dziadek parkował żółty ciągnik marki Ursus. No i bryczka. Otwarta, obita purpurową skają bryczka, którą babcia i dziadek udawali się co niedzielę do kościoła w Żuławkach. Wszystko to otoczone było bezkresnymi, płaskimi polami, które obejmowała wzrokiem, gdy siadała na drzwiach, rysując granice dziecięcego królestwa.

Włożyła klucz w zardzewiały zamek, z trudem go przekręciła i nacisnęła klamkę. Górna część skrzydła skrzypnęła i powoli ustąpiła pod wpływem nacisku ręki. Przechyliła się do przodu i przesunęła rygiel za dolną połówką. Czynność ta wydała się niemal absurdalna, gdyż drzwi domu babki, od kiedy pamiętała, zawsze były otwarte i nigdy nie widziała, żeby ktokolwiek zamykał je na zasuwy. Stanęła na wysokim, kamienistym progu. Wiedziała, że wejściom do żuławskich domów nadawano znaczenie symboliczne. Nikt teraz nie zapraszał do środka i po raz pierwszy w życiu poczuła się tu intruzem. Przed nią rozpościerała się zimna, pogrążona w cieniu sień, w której babka kiedyś stawiała przygotowane na specjalne okazje ciasta i mięsa oraz zakupione małe buteleczki z czerwoną oranżadą, którą mama rozwadniała z gorącą wodą, żeby córka nie zaziębiła sobie gardła. Poczuła w przełyku smak ciepłego, lekko gazowanego napoju, który miał w sobie jedynie namiastkę upragnionego doznania wiążącego się z tą oznaką zachodniego luksusu. Teraz w sieni nie stały żadne przekąski zakryte kartkami gazety. Nie unosił się zapach rozpalonego w piecu ognia ani głośne rozmowy rodziny oczekującej przy stole. Nikt na nią nie czekał. Nikt jej tu nie chciał. Spojrzała na niebieskie drzwi na strych, tuż przy głównym wejściu. Szybko przesunęła w górę wystający z gniazdka pstryczek światła. To tylko wyobraźnia – dodała sobie otuchy i wkroczyła do środka.

Woda

Świtało. Przełknęła ślinę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie piła nic od wczorajszego ranka. Podeszła do kranu w kuchni, odkręciła kurek, ale rury zadudniły tylko przytłumionym „uuuu” i nie wydały z siebie ani jednej kropli.

Ciekawe, czy stara studnia już całkowicie wyschła – zastanowiła się.

Sięgnęła po stojące na podłodze wiadro i wyszła z domu. Studnia schowana była w krzakach bzu tuż za domem. Teraz otaczały ją suche gałęzie wijące się wokół niej w szalonym tańcu. Szybko urwała kilka odnóg i przedostała się do kamiennego kręgu. Uchyliła przymykające go wieka, zawiesiła wiadro na haku i zaczęła kręcić kołowrotem. W końcu poczuła napór. Wyobraziła sobie, jak czysta i niezwykle zimna woda napływa do naczynia, wypełniając je po brzegi, a w ustach poczuła jeszcze większą suchość. Wiadro zrobiło się naprawdę ciężkie. Powoli zaczęła wciągać je na górę, całym ciałem napierając na korbę. W końcu dojrzała metalowe krawędzie kubła. Nie było w nim wody. Cały jego środek wypełniony był ogniem, który próbował złapać ją swoimi językami.

Otworzyła oczy. Za oknem świeciło słońce, które ślizgało się ciepłymi promieniami po jej twarzy.

To tylko sen. To tylko sen – nabrała pewności.

Rozejrzała się wokół. Dom nie wydawał się teraz tak mroczny i niegościnny jak wczoraj. Na ścianie wisiało ślubne zdjęcie dziadka i babki, które fotograf nasycił nienaturalnymi kolorami farby. Dziadek jak zawsze uśmiechnięty, z wysoko postawioną, dziką grzywą. Babka poważna, zamyślona i przejmująco piękna. „Całe życie bez miłości” – tak wyznała nieoczekiwanie tamtego dnia, a ona poczuła, że nigdy tak naprawdę jej nie znała.

Westchnęła i wyskoczyła z łóżka. Było naprawdę zimno, dołożyła więc do starego pieca, w którym tlił się jeszcze żar rozpalonego przed snem polana. Kilka razy podskoczyła i powiedziała na głos:

– Życie jest piękne. Życie jest piękne.

Ulubione stwierdzenie dziadka w jej ustach zabrzmiało jak kłamstwo, do którego próbowała sama siebie przekonać.

– Życie jest piękne – powtórzyła bardziej zdecydowanie i ruszyła do kuchni.

Podeszła do kranu i przełknęła ślinę. Przez głowę przemknął obraz napastliwych płomieni galopujących ponad kamienny krąg. Sięgnęła ręką do kurka, a woda pociekła żywym strumieniem.

------------------------------------------------------------------------

Tarzan – w dziecięcym słowniku pojęciowym surowa lina z supłem na końcu, przywiązana do drzewa, służąca do huśtania. Nazwa pochodząca od imienia postaci literackiej wymyślonej przez Edgara Rice’a Burroughsa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: