Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opcja zabójstwa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
6 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Opcja zabójstwa - ebook

Kolejny tom nowej serii rewelacyjnego duetu autorskiego o zimnej wojnie i początkach CIA.

Młody kapitan i szef supertajnej operacji Jim Cronley jest przekonany, że dobrze sobie radzi. Ale jego pozycja i poczynania ściągają na niego uwagę wszystkich: Sowietów, Pentagonu i J. Edgara Hoovera. Cronley zaczyna sobie zdawać sprawę, że jeśli któraś z jego ryzykownych akcji pójdzie źle, bez wahania zostanie rzucony wilkom na pożarcie. Tymczasem sprawy się komplikują: ujawnia się kuzyn Cronleya z Niemiec o niechlubnej nazistowskiej przeszłości, a rosyjska agentka generała Gehlena, Siedem K, okazuje się powiązana z Mossadem. Właśnie spotkanie z Siedem K będzie dla Cronleya prawdziwym zaskoczeniem…

Griffin po mistrzowsku łączy pisarskie umiejętności i ogromne doświadczenie, dzięki czemu strony tej powieści dosłownie same się przewracają.- „Publishers Weekly”

Szalenie ciekawy okres historii, iście żołnierski humor i doskonały warsztat.- „Publishers Weekly”

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-736-9
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla zmarłych

WILLIAMOWI E. COLBY’EMU

porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

który został dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej

AARONOWI BANKOWI

porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

który został pułkownikiem i ojcem Sił Specjalnych

WILLIAMOWI R. CORSONOWI

legendarnemu oficerowi Wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej,

którego KGB nienawidziło bardziej niż jakiegokolwiek innego oficera wywiadu USA – nie tylko dlatego, że napisał o KGB niezrównaną książkę

RENÉ J. DÉFOURNEAUX

podporucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

oddelegowanemu do brytyjskiego Kierownictwa Operacji

Specjalnych, który samotnie działał na terytorium okupowanej

Francji, a z czasem stał się legendarnym oficerem kontrwywiadu Armii USA

Dla żyjących

BILLY’EMU WAUGHOWI

legendarnemu sierżantowi z Dowództwa Sił Specjalnych, który przeszedł na emeryturę, a potem ścigał niesławnego Carlosa Szakala. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych Billy mógł wyeliminować Osamę bin Ladena, lecz nie uzyskał na to zgody.

Po pięćdziesięciu latach w zawodzie Billy wciąż ściga przestępców

JOHNOWI REITZELOWI

oficerowi Armii USA i legendzie Delta Force, który mógł wyeliminować szefa grupy terrorystów i opanować statek wycieczkowy Achille Lauro, ale nie uzyskał na to zgody

RALPHOWI PETERSOWI

oficerowi wywiadu Armii USA,

który napisał najlepszą analizę naszej wojny przeciwko terrorystom i wrogom, jaką kiedykolwiek czytałem

I dla nowego pokolenia

MARCOWI L.

wyższemu oficerowi wywiadu, który mimo młodego wieku

z każdym dniem coraz bardziej przypomina mi Billa Colby’ego

FRANKOWI L.

legendarnemu oficerowi Agencji Wywiadu Obronnego, który przeszedł na emeryturę i teraz podąża szlakiem Billy’ego Waugha

Oraz

Pamięci pułkownika w stanie spoczynku

JOSÉ MANUELA MENENDEZA

z Armii Argentyńskiej,

który poświęcił życie walce z komunizmem i Juanem Domingo Perónem

NARÓD AMERYKAŃSKI MA WOBEC TYCH PATRIOTÓW DŁUG, KTÓREGO NIE SPOSÓB SPŁACIĆProlog

W październiku 1943 roku, gdy zwycięstwo koalicji jeszcze nie było pewne, Wielka Brytania, Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich oraz Stany Zjednoczone – czyli alianci – podpisały dokument, który stał się znany jako „deklaracja moskiewska”. Zapisano w nim między innymi, że przywódcy państw Osi – Niemiec, Włoch i Japonii – zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za zbrodnie popełnione podczas wojny.

W grudniu tego roku przywódcy państw sojuszniczych – premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, sekretarz generalny Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików Józef Stalin oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin D. Roosevelt – spotkali się w Teheranie. Z biegiem lat wydarzenie to zaczęto nazywać po prostu konferencją teherańską.

Podczas kolacji 29 grudnia 1943 roku, gdy rozmawiano o deklaracji moskiewskiej, Stalin zaproponował egzekucję od pięćdziesięciu do stu tysięcy niemieckich oficerów, gdy tylko Tysiącletnia Rzesza zostanie pokonana. Roosevelt, który uznał to za żart, zapytał, czy towarzysz sekretarz byłby zadowolony, gdyby stracono mniej oficerów – powiedzmy czterdzieści dziewięć tysięcy. Churchill potraktował słowa komunistycznego przywódcy poważniej i w gniewie oświadczył, że nie chce mieć nic wspólnego z „mordowaniem z zimną krwią żołnierzy, którzy walczyli za swój kraj”, i dodał, że prędzej sam dałby się zastrzelić, niż przyłożył rękę do takiego działania.

Wojna w Europie skończyła się 8 maja 1945 roku bezwarunkową kapitulacją Niemiec.

8 sierpnia 1945 roku w Londynie cztery mocarstwa sojusznicze – albowiem wyzwolona Francja została włączona do tego grona w charakterze mniejszościowego wspólnika – podpisały „Porozumienie w przedmiocie ścigania przestępców wojennych Osi Europejskiej”.

W myśl porozumienia londyńskiego liderzy partii nazistowskiej mieli być ścigani i osądzeni w Norymberdze, w imieniu nowo utworzonej Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dla mniej znaczących funkcjonariuszy przewidziano osobne procesy w każdej z czterech stref okupacyjnych, na które podzielono Niemcy.

Związek Sowiecki domagał się, by proces zorganizowano w Berlinie, ale opór pozostałych sojuszników sprawił, że wybrano Norymbergę, miasto położone w Bawarii, w Amerykańskiej Strefie Okupacyjnej. Publicznie argumentowano, iż właśnie Norymberga jest symbolicznym miejscem narodzin nazizmu, a ocalały z wojennej pożogi gmach Pałacu Sprawiedliwości, połączony ze sporym więzieniem, doskonale nadaje się na siedzibę Trybunału.

Zachodni alianci – świadomi sowieckiego gwałtu na Berlinie oraz tego, że aby utrzymać Rosjan z dala od amerykańskiego sektora miasta, generał I.D. White musiał całkiem poważnie zagrozić, że każdy uzbrojony żołnierz sowiecki napotkany w tymże sektorze zostanie zastrzelony na miejscu – nie mówili jednak głośno, że chodzi im przede wszystkim o to, by Związek Sowiecki nie zdominował procesów. Na pocieszenie rzucili Rosjanom kość: zgodzili się, by Berlin był „oficjalną siedzibą Trybunału”.

Mocą porozumienia londyńskiego w imieniu ONZ osądzenie zbrodniarzy wojennych zlecono Międzynarodowemu Trybunałowi Wojskowemu (IMT). W jego skład weszło ośmiu sędziów, po dwóch z każdego z państw sojuszniczych. Przedstawiciele każdego z mocarstw kolejno przewodniczyli Trybunałowi, podczas gdy pozostali pełnili funkcję sędziów pomocniczych.

Przebieg rozpraw tłumaczono na bieżąco na francuski, niemiecki, rosyjski i angielski. Dowody pisemne, przedstawione przez oskarżycieli z różnych krajów, przekładano na język ojczysty każdego z oskarżonych. IMT nie podlegał procedurze dowodowej typowej dla sądów angielskich i amerykańskich; dopuszczano poszlaki i pogłoski, które w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych w żadnym wypadku nie miałyby mocy dowodów.

Trybunał został uprawniony do zbadania czterech rodzajów zarzutów: o spisek, o zbrodnie przeciwko pokojowi, o zbrodnie wojenne oraz zbrodnie przeciwko ludzkości.

Niektórzy twierdzili, że Związek Sowiecki w najczystszym duchu współpracy międzynarodowej przystał na propozycję zachodnich aliantów, by procesy odbyły się w Norymberdze. Inni byli zdania, że decyzja ta była skutkiem prostej wymiany: Rosjanie zgodzili się na Norymbergę, Amerykanie i Anglicy zaś obiecali, że nie poruszą kwestii tego, kto był prawdziwym sprawcą zbrodni katyńskiej.

Niebudzące żadnych wątpliwości fakty są takie, że w 1943 roku Niemcy wybrali grupę oficerów amerykańskich z jednego z obozów jenieckich i zawieźli ich do lasu katyńskiego, mniej więcej dwanaście mil na zachód od Smoleńska.

W skład owej grupy weszli członkowie Korpusu Medycznego, Korpusu Prokuratury Wojskowej oraz oficerowie jednostek bojowych. Wśród tych ostatnich znalazł się podpułkownik John K. Waters, oficer wojsk pancernych, wzięty do niewoli w Tunezji. Był on mężem Beatrice Patton, zięciem generała George’a S. Pattona; po latach Waters także został czterogwiazdkowym generałem.

W Katyniu pokazano Amerykanom kilka otwartych zbiorowych mogił, po czym w ich obecności otwarto kolejne. Znajdowały się w nich ciała tysięcy polskich oficerów, którzy dostali się do niewoli w 1939 roku, gdy Armia Czerwona uderzyła na Polskę od wschodu, krótko po niemieckim ataku z zachodu.

Niemcy wyjaśnili Amerykanom, że najprawdopodobniej wiosną 1940 roku polskich oficerów zwieziono do Katynia z obozów NKWD w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, a następnie drutem spętano im ręce za plecami i zamordowano strzałami z pistoletu w tył głowy.

Niemcy pozwolili, by amerykańscy lekarze dokonali oględzin zwłok, a nawet własnoręcznie usunęli kule z czaszek niektórych ofiar. Amerykanie zgodnie potwierdzili przyczynę zgonu polskich oficerów oraz to, że stopień rozkładu ciał wskazuje na dokonanie zbrodni w roku 1940.

Wkrótce potem jeńcy powrócili do obozu, zabierając ze sobą kule wydobyte z czaszek pomordowanych Polaków.

Wiadomo dziś, że istniała jakaś forma łączności między siłami alianckimi na Zachodzie a amerykańskimi jeńcami wojennymi w niemieckich obozach. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że grupa, która odwiedziła Katyń i wróciła do Hammelburga, zdołała przekazać wiadomość o tym, co się wydarzyło w Katyniu, do sztabu Eisenhowera w Londynie. Możliwe też – choć nie ma co do tego pewności – że na Wyspy dostarczono nawet kule z Katynia.

Pod koniec wojny, w marcu 1945 roku, generał Patton zlecił niezwykłe zadanie jednemu ze swych najlepszych oficerów wojsk pancernych, podpułkownikowi Creightonowi W. Abramsowi, któremu podlegał wówczas batalion czołgów w ramach 4. Dywizji Pancernej. Właśnie ten oficer kierował wcześniej operacją przerwania niemieckiego pierścienia wokół 101. Dywizji Powietrznodesantowej, otoczonej pod Bastogne, później zaś był szefem sztabu Armii Stanów Zjednoczonych. Dziś czołg podstawowy sił zbrojnych USA nosi nazwę Abrams.

Oficjalnie Patton miał oznajmić Abramsowi, że obawia się, iż Niemcy zlikwidują amerykańskich jeńców wojennych przebywających w Oflagu XIII-B w Hammelburgu, położonym pięćdziesiąt mil za linią frontu, gdy tylko uznają, że obóz może wkrótce zostać wyzwolony przez Armię Czerwoną.

Abrams dostał rozkaz zorganizowania wypadu w rejon Hammelburga celem wyzwolenia obozu, zanim przetrzymywani w nim oficerowie wpadną w ręce Rosjan. Późnym wieczorem 26 marca 1945 roku Grupa Uderzeniowa Bauma – kompania czołgów średnich, pluton czołgów lekkich oraz kompania piechoty zmotoryzowanej – pod wodzą kapitana Abrahama Bauma wyruszyła do akcji.

Misja nie zakończyła się sukcesem, bo Niemcy stawili zaciekły opór. Gdy sprawa została upubliczniona, Pattona poddano ostrej krytyce, twierdząc, jakoby zorganizował wyjątkowo niebezpieczną akcję tylko po to, by ratować swego zięcia. Generał utrzymywał uparcie, że nawet nie wiedział, iż pułkownik Waters przebywa właśnie w Oflagu XIII-B. Gdy wkrótce potem obóz został wyzwolony przez Armię Czerwoną, Watersa już tam nie było.

Jak się później okazało, Waters oraz podporucznik Lory L. McCullough ze 101. Dywizji Powietrznodesantowej (ciekawa postać, dowiedział się o uzyskaniu stopnia oficerskiego dopiero po tym, jak dostał się do niewoli podczas operacji Market-Garden) zdołali zbiec.

Gdy powyższe fakty wyszły na jaw, spekulowano na podstawie mocnych przesłanek, iż Patton jednak wiedział o pobycie Watersa w Hammelburgu, ale jego obawy budził inny scenariusz: generał miał się lękać, iż w przypadku wyzwolenia obozu przez Sowietów Waters, który wiedział o masakrze w lesie katyńskim, zostanie uśmiercony – a tym samym uciszony na zawsze – przez żołnierzy Armii Czerwonej.

Gdyby nie istniało takie zagrożenie, dowodzili zwolennicy owej teorii, to właściwie dlaczego Waters i McCullough mieliby uciekać z obozu, zamiast spokojnie zaczekać na wyzwolenie?

Zachód wiedział o masakrze w lesie katyńskim. Rząd polski na uchodźstwie posiadał dowody w tej sprawie już w roku 1942. Kiedy jednak zażądał oficjalnego śledztwa pod przewodnictwem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, Sowieci zerwali z Polakami stosunki dyplomatyczne. Churchill nie chciał drażnić swych rosyjskich sprzymierzeńców, a Roosevelt wręcz wierzył, że oskarżenia pod ich adresem to niemiecka propaganda. Rosjanie przecież nie mogli dopuścić się takiej zbrodni.

I właśnie wtedy, pod koniec wojny, generał Reinhard Gehlen, szef Abwehr Ost, jednostki niemieckiego wywiadu wojskowego, rzucił na całą sprawę nowe światło.

Gehlen zawarł układ z Allenem W. Dullesem, szefem placówki Biura Służb Strategicznych (OSS) w Bernie, na którego mocy zobowiązał się przekazać Amerykanom wszystkie swoje aktywa – to jest całą siatkę, włącznie z agentami na Kremlu – w zamian żądając ochrony przed Sowietami dla wszystkich swoich podwładnych oraz ich rodzin.

Wśród tajnych dokumentów, jakie przekazał wywiadowi USA, były i te, które jego ludzie wykradli z Kremla, a wśród nich fotokopie propozycji szefa NKWD, Ławrientija Berii, datowanej 5 marca 1940 roku, by rozstrzelać wszystkich schwytanych polskich oficerów. Gehlen dostarczył też fotokopie zgody Stalina na powyższą propozycję, jaką wyraził w imieniu sowieckiego Politbiura, a także raportów funkcjonariuszy NKWD, w szczegółowy sposób opisujących wykonanie zadania. Prawie 22 tysiące Polaków zostało zamordowanych: oficerowie, policjanci, przedstawiciele inteligencji, posiadacze ziemscy, fabrykanci, prawnicy, urzędnicy oraz księża.

Amerykanie nie mogli jednak wykorzystać tych dokumentów w otwartej konfrontacji z Sowietami, ponieważ musieliby ujawnić ich źródło, a w chwili, gdy zaczynał się pierwszy proces norymberski, stanowczo zaprzeczali, jakoby posiadali jakiekolwiek wiadomości na temat miejsca pobytu byłego generała Reinharda Gehlena.I

Centrum Medyczne Armii im. Waltera Reeda

Waszyngton

22 grudnia 1945, 09.05

Żandarm pełniący służbę u bramy wjazdowej nawet nie próbował zatrzymywać packarda clippera. Widział wystarczająco dużo wozów z bazy transportowej Białego Domu, by umieć rozpoznawać je z daleka. Ten, który właśnie wjeżdżał, miał w dodatku niebieską tablicę rejestracyjną z dwiema srebrnymi gwiazdami, a to oznaczało, że wiezie wiceadmirała.

Wartownik skinął ręką, dając kierowcy wolną drogę, a potem zasalutował sprężyście i czym prędzej wrócił do swojej budki – choć tak naprawdę było to coś znacznie porządniejszego: niewielki budynek z cegły kryty dachówką – by zatelefonować.

– Wóz z Białego Domu z admirałem – zameldował.

To wystarczyło, by wszcząć ożywiony ruch w pobliżu głównego wejścia. Podpułkownik Korpusu Medycznego, pełniący funkcję MOD – dyżurnego oficera medycznego – oraz rubensowskich kształtów pani major z Korpusu Pielęgniarskiego Armii, pełniąca funkcję NOD – dyżurnego oficera służby pielęgniarskiej – pospieszyli do lobby, by powitać VIP-a, admirała z Białego Domu.

Packard clipper się nie pojawił.

– Dokąd on, u diabła, pojechał? – spytał po chwili podpułkownik.

– Jeżeli to ten, o którym myślę – odrzekła pani major – to chyba wywinął nam ten sam numer co poprzednio: wszedł bocznym wejściem, najkrótszą drogą do pokoju 233. Mamy tam majora po wypadku samochodowym, przywiezionego z Ameryki Południowej.

Podpułkownik i pani major popędzili w stronę schodów, by czym prędzej dotrzeć na piętro i należycie powitać admirała, Bardzo Ważną Osobistość z Białego Domu, i zaproponować mu wszelką pomoc w sprawie, która go tu sprowadziła.

Zdążyli. Dogonili wiceadmirała Sidneya W. Souersa i jego adiutanta, porucznika Jamesa L. Allreda z Marynarki Stanów Zjednoczonych, w chwili, gdy ten drugi wyciągał rękę, by otworzyć drzwi pokoju 233.

– Dzień dobry, panie admirale – powiedział podpułkownik. – Podpułkownik Thrush, dyżurny oficer medyczny. Czym mogę służyć?

– Wpadłem z wizytą do przyjaciela, pułkowniku – odpowiedział admirał. – Ale oczywiście dziękuję.

Skinął na adiutanta, by ten otworzył drzwi.

Pani major była szybsza. Razem weszli do pokoju.

Szpitalne łóżko z niemal pionowo uniesionym oparciem było puste. Na leżącej obok tacy stały termos z kawą, filiżanka oraz popielniczka z grubym, ciemnobrązowym, na wpół wypalonym cygarem. W powietrzu unosiła się ciężka woń tytoniowego dymu.

– Na pewno jest w toalecie – oznajmiła przełożona pielęgniarek i zaraz dodała tonem kaznodziei: – Nie wolno mu tam chodzić bez opieki.

Porucznik Allred podszedł do drzwi łazienki, zapukał i spytał:

– Wszystko w porządku, panie majorze?

– Było w porządku, dopóki pan nie zapukał – odpowiedział mu zduszony głos.

– Dziękujemy za czujność, panie pułkowniku, pani major – rzekł admirał Souers.

Zrozumieli, że mają się oddalić.

– Tak jest – odpowiedzieli chórem i wyszli z pokoju.

– Kto to jest? – spytał podpułkownik.

– Chodzi panu o admirała czy o majora?

– O obu.

– Wiem tylko, co się mówi o tym admirale: że jest kumplem prezydenta Trumana. Major zaś został ewakuowany przez służby medyczne z Ameryki Południowej, zdaje się, że z Argentyny czy jakoś tak. Trafił do nas ze złamaną nogą, złamaną ręką i pękniętymi żebrami. I bez papierów. W każdym razie wojskowych. Powiedział jednej z pielęgniarek, że miał wypadek samochodowy.

– Ciekawe, dlaczego sprowadzili go akurat tutaj – mruknął dyżurny oficer medyczny. – Mamy przecież bardzo dobre szpitale w strefie Kanału, a to znacznie bliżej Argentyny niż Waszyngton.

Pani major wzruszyła ramionami.

– Admirał był tu już godzinę po przywiezieniu pacjenta – przypomniała sobie. – Zaraz potem zaczęli przychodzić krewni majora. Ma wyjątkowo liczną rodzinę. Zdaje się, że to Portorykańczycy, wszyscy mówili po hiszpańsku.

– Ciekawe – mruknął znowu podpułkownik.

Major Maxwell Ashton III, kawalerzysta oddelegowany do Wywiadu Wojskowego, wysoki, śniadoskóry dwudziestosześciolatek mierzący sześć stóp i trzy cale, spróbował podnieść się z sedesu, trzymając się chromowanej poręczy umocowanej do ściany. Niestety, zamontowano ją po lewej stronie, a lewe ramię majora Ashtona pokryte było gipsem i wisiało na temblaku. Pomagając sobie prawą ręką, zdołał unieść się może na osiemnaście cali, gdy jego palce ześliznęły się z uchwytu i opadł z powrotem na deskę.

Zaklął. Głośno, barwnie, obscenicznie i dość bluźnierczo po hiszpańsku. Trwało to może trzydzieści sekund.

Następnie spróbował wstać, używając kuli, którą zostawił opartą o ścianę toalety. Udało się za trzecim razem. Z największym trudem podniósł z posadzki spodnie od piżamy i podciągnął je wolno, z trudem przeciskając przez nogawkę zagipsowaną prawą nogę.

– Ożeż kurwa, jaki ze mnie zuch! – zawołał tym razem po angielsku.

Przekręcił gałkę i otworzył drzwi czołem, po czym wcisnął kulę pod pachę i niezgrabnie wygramolił się z ciasnej kabiny.

Był w połowie drogi do łóżka, gdy porucznik Allred spróbował pospieszyć mu z pomocą.

Ashton zbył to niecierpliwym gestem, zatrzymał się przy posłaniu i z niemałym trudem wsunął pod kołdrę.

– Mógł pan przecież poprosić o pomoc pielęgniarkę – zauważył Allred.

– W Marynarce pewnie jest inaczej, ale my, kawalerzyści, uważamy za rzecz niegodną oficera i dżentelmena prosić kobietę, z którą nie łączą nas intymne stosunki, żeby nam pomagała w wypróżnianiu się – odparł Ashton.

Admirał Souers parsknął śmiechem.

– Cieszę się, że humor cię nie opuszcza, Max – powiedział. – Jak się masz?

– Naprawdę chce pan wiedzieć?

– Naprawdę.

– Otóż znalazłem się między młotem a kowadłem, panie admirale. Z jednej strony, chciałbym jak najszybciej wynieść się stąd w cholerę. Podobno gdy zdołam dokuśtykać o kulach do końca korytarza i z powrotem, zostanę uznany za „pacjenta ambulatoryjnego”. I zdołałbym to zrobić, ale wtedy wpadłbym w ręce mojej ciotki Florence, która zainstalowała się w hotelu Hay-Adams i zachwala moje niezliczone cnoty wszystkim niezamężnym Kubankom w wieku rozrodczym – i należytego rodowodu, ma się rozumieć – które tylko zdoła namierzyć między Nowym Jorkiem a Miami.

– Nie brzmi to najgorzej – mruknął Allred.

– Nie rozumiesz jednego, Jim, choć już ci o tym mówiłem: niezamężne Kubanki w wieku rozrodczym, zwłaszcza te należytego rodowodu, nie lubią brykać przed ślubem. A ja zdecydowanie jestem jeszcze w fazie brykania.

– Powiedzmy, że będziesz, gdy cię wyjmą z tego gipsu – zauważył admirał Souers.

– Dziękuję za przypomnienie mi o tym radosnym fakcie – odparł Ashton.

Souers zachichotał, a potem spytał:

– Co wolisz najpierw: dobre czy złe nowiny?

– Zacznijmy od złych, panie admirale. Nadzieja na te lepsze pomoże mi znieść cios.

– Zgoda. Tyle że lista złych jest dość długa. Od czego by tu zacząć? Niech będzie: wczoraj w Niemczech zmarł generał Patton.

– Przykro mi to słyszeć. Zawsze twierdził, że chce zginąć od ostatniej kuli wystrzelonej w ostatniej bitwie.

– A wypadek samochodowy to niezupełnie to samo co bitwa, nieprawdaż? – rzucił Souers.

– Chyba że był to pierwszy akt w zupełnie nowej serii bitew.

– Już to sprawdziliśmy – odparł admirał. – Generał Greene, szef Dowództwa Europejskiego CIC…?

Ashton skinął głową na znak, że wie, o kim mowa.

– …od razu zajął się sprawą i stwierdził jednoznacznie, że pozory nie mylą: to był wypadek. Ciężarówka zajechała drogę limuzynie Pattona. Szofer hamował z całych sił, ale zderzenie i tak było potężne. Patton wyleciał z fotela i wtedy trzasnął mu kark czy kręgosłup. Został sparaliżowany. Greene mówił, że widział go w szpitalu: próbowali naciągać go jakimiś ciężarkami. Wyglądał jak na łożu tortur hiszpańskiej inkwizycji.

– A co na to generał Gehlen? – spytał Ashton.

– Sądzę, że gdyby miał coś do powiedzenia w tej sprawie, Cronley już by nas o tym poinformował. A dlaczego uważasz, że to może być coś więcej niż zwykły wypadek?

Zanim Ashton zdążył odpowiedzieć, admirał Souers dodał:

– Głupie pytanie. Przepraszam.

Mimo to Ashton odpowiedział:

– Cóż, są wypadki drogowe i wypadki drogowe.

– Wypadki naprawdę się zdarzają, Max.

– To, co mnie spotkało, na pewno nie było wypadkiem – odparł Ashton.

– Jestem tego samego zdania, Max. Frade też tak uważa. Ale i tak wypadki się zdarzają.

Sądząc po jego minie, chyba uważa, że został potraktowany protekcjonalnie, pomyślał zaraz Souers.

– Weźmy choćby przykład z własnego podwórka. Wiesz może, kim jest podpułkownik Schumann? A raczej kim był?

Ashton pokręcił głową.

– Inspektorem generalnym u Greene’a. Poznałem go podczas wizyty w Niemczech. Dobry oficer.

Ashton milczał, oczekując dalszego ciągu.

– Do tego świetny inspektor generalny i wywiadowca – kontynuował Souers. – Tak bardzo ciekawiło go, co się dzieje w Kloster Grünau, że Cronley musiał przestrzelić silnik jego samochodu sztabowego z karabinu maszynowego, żeby utrzymać go z dala od obozu.

– Jakoś nikt mi o tym nie wspomniał – wtrącił kwaśno Ashton.

– Cóż, w prasie o tym nie trąbiliśmy. A i tobie mówię o tym wyłącznie po to, żeby poprzeć moją tezę: wypadki się zdarzają. Tego samego dnia, gdy zmarł Patton, pułkownik Schumann wrócił z żoną na lunch do swojej kwatery. Podobno mieli w domu wadliwy piecyk. Podobno nastąpił wyciek gazu. Trafili na niewłaściwy moment: eksplozja rozniosła budynek.

– Jezu!

– Schumannów też rozniosła, ma się rozumieć. Zostało po nich dwoje sierot, chłopiec i dziewczynka.

– Jezu Chryste – jęknął Ashton.

– A teraz czym prędzej przejdźmy do dobrych nowin – dodał Souers. – Jim, podaj pudełko.

– Tak jest – odpowiedział porucznik Allred i wręczył admirałowi nieduże niebieskie etui.

Souers uniósł wieczko i pokazał zawartość Ashtonowi.

– Mam ci je przypiąć do piżamy czy sam sobie poradzisz?

– Prawdziwe? – spytał Ashton.

– Prawdziwe, podpułkowniku.

– Zamiast Purpurowego Serca?

– Przede wszystkim zasłużyłeś na awans, Max. Ale dostałeś go także dlatego, że powiedziałem adiutantowi generalnemu, jak rozpaczliwie cię potrzebuję. A jedynym sposobem na to, żebyś w ogóle się zastanowił, czy zostać w Armii, było nagrodzenie twojej służby stosownym awansem.

Ashton nie odpowiedział.

– Zwracam uwagę na kluczowe słowa, pułkowniku: zastanowił się, czy zostać.

Ashton nadal milczał.

– Cóż, przynajmniej od dziś aż do śmierci możesz legalnie tytułować się „pułkownikiem”, gdy będziesz opowiadał o swej odwadze na polach bitwy drugiej wojny światowej kubańskim señoritom, próbując namówić je na chwileczkę przedmałżeńskiego zapomnienia.

– Wojna bywała okrutna – odparł Ashton. – Czasem dawali mi przesmażony stek, a czasem chłodzili wino nie tak jak należy. Raz nawet spadłem z konia, grając w polo.

– Do twarzy ci z tą skromnością, Max, ale obaj wiemy, co robiłeś w Argentynie.

– Raz też dałem się potrącić, wysiadając z taksówki.

– To prawda.

– Naprawdę chciałbym, panie admirale, żeby prawdą było to, co powiedział pan adiutantowi generalnemu.

– Co takiego?

– Że rozpaczliwie mnie pan potrzebuje.

– Niektórzy mówią, a ja się z tym zgadzam, że nie ma ludzi niezastąpionych. To rzekłszy, dodam jednak, że wolałbym, abyś się tak nie spieszył z chowaniem munduru do szafy. Ty i Frade chcecie odejść, a Cletus nie zostanie w czynnej służbie, nawet jeśli zrobią go generałem. To oznacza, że znalezienie kogoś do poprowadzenia Operacji Ost staje się cholernie poważnym problemem.

Ashton uniósł rękę nad głowę.

Gdy Souers spojrzał na niego z zaciekawieniem, skinął głową w stronę łazienki i powiedział:

– Nie, admirale, nie proszę o pozwolenie na powrót do toalety.

– To się nazywa „nieprzewidziane okoliczności” – rzekł po chwili Souers. – Naprawdę zgłaszasz chęć powrotu do czynnej służby?

Ashton skinął głową.

– Tak jest.

– Wypada mi spytać dlaczego, Max.

– Gdy się nad tym zastanowiłem, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie chcę przez resztę życia pędzić rumu albo uprawiać trzciny cukrowej – wyjaśnił Ashton. – Poza tym bardzo bym chciał dopaść drani, którzy mi to zrobili.

Mówiąc to, uniósł jednocześnie zagipsowane ramię spoczywające dotąd na piersi oraz zagipsowaną nogę.

– Miałem nadzieję usłyszeć: „bo tak pojmuję swoją służbę, admirale” albo „dotąd nie rozumiałem, jak ważna jest Operacja Ost” lub coś w tym guście.

– Kto powiedział, że „patriotyzm to ostatni azyl łajdaka”?

– Samuel Johnson, ale nie jestem pewny, czy podzielam ten pogląd. Nie będę cię obrażał, Max, sugerując, że nie rozumiesz, jak istotna jest Operacja Ost. Trzeba mi jednak zacytować w tym miejscu List do Rzymian, rozdział 12, wers 19. – Widząc zdziwienie malujące się na twarzy Ashtona, admirał dodał: – „Do mnie należy pomsta”. Albo jakoś tak.

– Niech i Pan się mści, ale najpierw ja – odparł Ashton. – Kiedy zostanie pan naczelnym szpiegiem naszego kraju?

– Ten tytuł na zawsze należy do generała Donovana – sprostował Souers. – A jeśli pytasz o to, kiedy prezydent wyda rozporządzenie o powołaniu DCI, Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu Stanów Zjednoczonych, to odpowiedź brzmi: pierwszego stycznia.

– Pozwolę sobie na jedno niezbyt uprzejme pytanie – rzekł Ashton. – Co na to wszystko generał Donovan?

– Cóż, Dyrektoriat będzie mniej więcej tym, czego sam sobie życzył. Przede wszystkim oddzielną agencją wywiadowczą podległą wyłącznie prezydentowi.

– Chodziło mi raczej o to, admirale, jak on się czuje z tym, że nie mianowano go dyrektorem.

Souers zastanawiał się przez chwilę nad odpowiedzią.

– Niech to zostanie w tych czterech ścianach, Max, ale podejrzewam, że jest głęboko rozczarowany i pewnie żałuje, że popierał J. Edgara Hoovera. Bo według mnie, właśnie gdyby nie Hoover, prezydent mianowałby generała Donovana szefem Dyrektoriatu.

– Czy to znaczy, że głowa państwa boi się Hoovera?

– Prezydent jest bardzo inteligentnym, może nawet błyskotliwym politykiem i już dawno się nauczył, że niemal zawsze lepiej jest unikać zażartej konfrontacji. Zapewne uznał, że sam fakt powołania Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu, wbrew obiekcjom Hoovera, był przejawem wystarczająco konfrontacyjnej postawy z jego strony.

– A co o tym sądzi Hoover?

– Wolałby – och, jak bardzo by wolał! – żeby dyrektorem mianowano któregoś z jego ludzi. Gdy prezydent oświadczył mu, że mimo jego zastrzeżeń powoła Dyrektoriat, Hoover z całą powagą zgłosił kandydaturę Clyde’a Tolsona, swego zastępcy, na dyrektora. Lecz nawet J. Edgar nie dostaje wszystkiego, czego sobie zażyczy.

– Nie o to pytałem.

– Ma nadzieję, że będzie w stanie jakoś mną dyrygować.

– Co teraz zrobi generał Donovan?

– Wiesz, że jest prawnikiem? I to bardzo dobrym?

– Wiem, panie admirale.

– Prezydent przypomniał mu o tym i poprosił, by został numerem drugim w naszej ekipie w Norymberdze, zastępcą Roberta Jacksona, sędziego Sądu Najwyższego, głównego oskarżyciela ze strony amerykańskiej.

– Innymi słowy, rzucił mu kość?

– Jako podpułkownik, Max, zdecydowanie powinieneś zapanować nad tą swoją tendencją do zadawania na głos pytań, których na głos zadawać nie należy.

– Panie admirale, o dziesiątej czterdzieści pięć ma pan spotkanie z prezydentem – wtrącił Allred.

Souers podszedł do szpitalnego łóżka i wyciągnął rękę.

– Będziemy w kontakcie, Max – powiedział. – Postaraj się, żeby uznali cię za ambulatoryjnego. Im prędzej wrócisz do Argentyny, tym lepiej.

– Prawdę mówiąc, pomyślałem, że byłoby dobrze, gdybym najpierw odwiedził Niemcy. Rozejrzę się po obozie w Pullach i pogadam z pułkownikiem Mattinglym i porucznikiem Cronleyem, zanim zamelduję się w Buenos Aires.

– Bardzo dobry pomysł, pod warunkiem że czujesz się na siłach odbyć tak długą podróż – odparł admirał.

– Czuję się.

– Nie chciałem ci o tym mówić, póki nie zadeklarowałeś chęci powrotu do służby, ale teraz, skoro już…

– Tak?

– Skoro już ma cię połączyć relacja dowódca–podwładny z kapitanem… kapitanem Cronleyem, to…

– Przepraszam, admirale. Zapomniałem, że prezydent dał mu awans za przechwycenie ładunku tlenku uranu w Argentynie.

– A także za postawę, a mówiąc ściślej, za to, że wykazał się „odwagą w stopniu znacznie przekraczającym zwykłe wymogi służby”.

– Tak jest.

– Zacznę może od tego, że moim zdaniem Cronleyowi należał się awans oraz Medal za Wybitną Służbę, którym go odznaczono. Tak się składa, że bardzo lubię tego chłopaka. Muszę ci jednak opowiedzieć, co się wydarzyło po jego powrocie do Niemiec.

– Tak?

– Panie admirale – odezwał się znowu porucznik Allred, nerwowo pukając palcem w zegarek. – Prezydent…

– Świat się nie skończy, jeśli spóźnię się dziesięć minut – odpowiedział mu Souers. – A skoro się na to zanosi, lepiej znajdź gdzieś radiotelefon i zawiadom Biały Dom, że utknęliśmy w korku.

– Tak jest.

– Słyszałeś może o tych Murzynach, którzy pełnią służbę wartowniczą w Kloster Grünau? I o tym ogromnym sierżancie, zwanym Małym, który nimi dowodzi? O sierżancie Dunwiddiem?

– Cronley mi o nim wspominał. Mówił, że Dunwiddie pochodzi z wojskowej rodziny, że jego przodkowie walczyli z Indianami i że w czasach wojny hiszpańsko-amerykańskiej dwaj jego dziadkowie wyprzedzili Teddy’ego Roosevelta podczas szturmu na wzgórze San Juan na Kubie.

– A o tym, że Dunwiddie prawie skończył Norwich? I że jego ojciec właśnie w tej uczelni kolegował się z generałem dywizji I.D. White’em, późniejszym dowódcą Drugiej Dywizji Pancernej?

– Nie.

– Otóż gdy Cronley wrócił do Niemiec, a ściślej do Kloster Grünau, dowiedział się, że jego czarnoskórzy podwładni – których, nawiasem mówiąc, nazywa Żołnierzami Małego – pochwycili człowieka, który próbował wydostać się z klasztoru przez zasieki z drutu kolczastego. Miał on przy sobie dokumenty, które pozwoliły zidentyfikować go jako majora Konstantina Orłowskiego z sowieckiej misji łącznikowej. Jej członkowie mają pozwolenie na pobyt w Amerykańskiej Strefie Okupacyjnej.

Ponadto znaleziono przy nim trzy interesujące spisy. Pierwszym był kompletny spis podwładnych generała Gehlena zatrudnionych w Kloster Grünau. Drugi zawierał dane tych ludzi Gehlena, których już zdołaliśmy przerzucić do Argentyny, trzeci zaś – adresy jego agentów, którzy tymczasowo pozostali w Niemczech Wschodnich, Polsce, na Węgrzech i w paru innych miejscach. Jasne było, że Orłowski jest agentem NKGB. Podobnie oczywiste było i to, że co najmniej jeden z ludzi Gehlena – a prawdopodobnie więcej – został zwerbowany przez sowieckie służby i przekazał Orłowskiemu wspomniane spisy. Gdy pułkownik Mattingly dowiedział się o schwytaniu funkcjonariusza NKGB, zrobił to, co i ja bym uczynił na jego miejscu: rozkazał Dunwiddiemu, by oddał go w ręce ludzi Gehlena. Generał zaś – lub któryś z jego oficerów – miał przesłuchać Orłowskiego i spróbować go skłonić do podania nazwisk zdrajców. Czy muszę ci wyjaśniać, jaki los by ich czekał, gdyby przesłuchanie zakończyło się sukcesem?

– „Zaginęliby”, jak sądzę.

– Podobnie jak major Orłowski. I choć brzmi to okrutnie, było to zdaniem Mattingly’ego jedyne rozwiązanie i dlatego wydał stosowny rozkaz. Powtarzam: na jego miejscu postąpiłbym tak samo. W tym momencie do akcji wkroczył James D. Cronley junior, który był wtedy kapitanem od całych siedemdziesięciu dwóch godzin. Gdy Dunwiddie opowiedział mu o wszystkim, co zaszło, Cronley postanowił zobaczyć się z Rosjaninem. Nie spodobały mu się psychologiczne techniki, które stosował śledczy wyznaczony przez Gehlena. I trzeba przyznać, że piękne nie były. Jeniec siedział nago w celi bez okien, w podziemiu kaplicy Kloster Grünau, bez światła, celowo dezorientowany. Kazano mu załatwiać się do wiaderka, którego nigdy nie opróżniano.

Cronley ogłosił, że przejmuje śledztwo. Na początek rozkazał Żołnierzom Małego posprzątać celę, opróżnić wiadro i trzymać z daleka ludzi Gehlena, gdyby przyszło im na myśl kontaktować się z Orłowskim.

– Jak zareagował na to Gehlen? I Mattingly?

Souers nie odpowiedział.

– Cronley i Dunwiddie rozpoczęli własne dochodzenie. Jak trafnie zauważył później pułkownik Mattingly, Orłowski był pierwszym Rosjaninem, z którym ci dwaj mieli do czynienia.

– Kiedy pułkownik Mattingly dowiedział się o sprawie? Czy to generał Gehlen się do niego zwrócił?

Souers udzielił odpowiedzi po zauważalnym wahaniu:

– Pułkownik Mattingly nie wiedział o poczynaniach kapitana Cronleya aż do czasu, gdy Orłowski znalazł się w Argentynie.

– Co?! – wyrwało się zdumionemu Ashtonowi.

– Cronley użył SIGABY, żeby nawiązać kontakt z pułkownikiem Frade’em i przekonać go, że jeśli uda się przerzucić Rosjanina do Argentyny, będzie z niego w przyszłości wyjątkowo cenne źródło informacji wywiadowczych.

– I Cletus poszedł na takie ryzyko?

– Na życzenie Cronleya posłał do Niemiec ojca Welnera z misją przekonania Orłowskiego, że kapitan nie kłamał, gdy obiecywał mu nowe życie w Argentynie, i że generał Gehlen naprawdę zrobi wszystko, by wydostać jego rodzinę ze Związku Sowieckiego i także przerzucić ją do Argentyny.

– Gehlen się na to zgodził?

– Oficer, którego wielu kolegów uważało za lepszego wywiadowcę niż jego były szef, sam admirał Canaris, zgadzał się z kapitanem Cronleyem od początku do końca.

– Zatem Rosjanin jest już w Argentynie?

– I będzie pod twoją opieką, Max, gdy już tam dotrzesz. W tej chwili przebywa w szpitalu wojskowym Argerich w Buenos Aires i jest pod ochroną BIS, argentyńskiego Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wraca do zdrowia. Wkrótce po lądowaniu w Argentynie został ranny.

– Ranny?

– Nieznani sprawcy zaatakowali samochód, którym odjechał z lotniska. Użyto pistoletów maszynowych i pancerfaustów…

– Czego?

– Niemieckich granatników przeciwpancernych.

– Zatem atakowali Niemcy?

– Agenci BIS oraz Cletus Frade uważają, że to robota paragwajskich bandytów wynajętych przez Rosjan. Podobnego zdania jest pułkownik Siergiej Lichariew z NKGB.

– Kto taki?

– Gdy major Orłowski zrozumiał, że to koledzy z NKGB próbują go zabić i najprawdopodobniej postąpią bardzo niesympatycznie z jego żoną i dziećmi, jeśli generał Gehlen nie zdoła ich wywieźć ze Związku Sowieckiego, wyznał, że tak naprawdę nazywa się Lichariew i jest – a raczej był – pułkownikiem NKGB. Podał też nazwiska zdrajców wśród ludzi Gehlena.

– Co się z nimi stało?

– Lepiej nie wiedzieć, pułkowniku Ashton.

– Cronley postąpił więc słusznie.

– Nie wydaje mi się, by pułkownik Mattingly był skłonny przyznać, że w tym przypadku cel uświęcał środki.

– Ale pan byłby skłonny?

– Z jednej strony, to niewybaczalne, że Cronley działał za plecami Mattingly’ego. Z drugiej jednak, mamy teraz pułkownika Lichariewa, który śpiewa jak kanarek. Na tej samej szali wypada nam postawić generała Gehlena, który zadał sobie sporo trudu, by dać mi do zrozumienia, jak wysoko ocenia Cronleya i Dunwiddiego. Ale pozwól, że dokończę ci tę historię.

– Tak jest.

– Po tym, jak Frade poinformował mnie, że jego zdaniem Lichariew naprawdę dostrzegł korzyści płynące z przejścia na naszą stronę i że w przyszłości trudno będzie je przecenić, i na tym zyskamy, byłem skłonny przymknąć oko na nieortodoksyjne metody działania Cronleya. Potem jednak Cronley znowu skorzystał z systemu SIGABA, żeby przysłać mi długą wiadomość. Twierdził w niej, że jego zdaniem absolutnie konieczne jest, by z chwilą jego przejścia do DCI przydzielono mu do pomocy nowego oficera, w związku z czym domaga się awansu do stopnia kapitana dla sierżanta Dunwiddiego, bo, jak wyznał, „nikt nie słucha poruczników”. Przeczytawszy tę depeszę, w pierwszej chwili pomyślałem: „Za kogo on się uważa, do ciężkiej cholery?”. Uznałem, że nierozsądnie byłoby powierzyć mu dowodzenie ośrodkiem w Pullach. Potem jednak zadzwoniłem do generała Gehlena, żeby spytać, co by powiedział, gdybym powierzył majorowi Haroldowi Wallace’owi… wiesz, o kim mówię?

– Nie, panie admirale – odparł Ashton, kręcąc głową.

– O dawnym zastępcy Mattingly’ego z OSS Forward.

– Teraz już wiem.

– Obecnie Wallace jest dowódcą Dwudziestego Siódmego Oddziału CIC, stanowiącego przykrywkę dla Dwudziestego Trzeciego CIC, czyli jednostki, do której należą Cronley i Dunwiddie. Orientujesz się w tym wszystkim?

– Tak jest.

– Spytałem więc generała Gehlena, co by powiedział, gdybym powierzył majorowi Wallace’owi dowództwo obozu Pullach. On z kolei zapytał, czy może mówić całkiem szczerze. Przytaknąłem, rzecz jasna. Wtedy oznajmił, że gdyby miał coś do powiedzenia w tej sprawie, zrobiłby wszystko, żeby pułkownik Mattingly i major Wallace mieli jak najmniej wspólnego z działalnością Pullach. Spytałem dlaczego, a on odparł, że jego zdaniem największym zagrożeniem dla tego ośrodka – innymi słowy, dla powodzenia całej Operacji Ost – nie są Rosjanie, tylko biurokraci z Armii Stanów Zjednoczonych. Może o tym nie wiesz, Max, ale Pentagon – a konkretnie DCS-G2, czyli zastępca szefa sztabu do spraw wywiadu – wyznaczył podpułkownika nazwiskiem Parsons oraz niejakiego majora Ashleya jako oficerów łącznikowych oddelegowanych do Pullach.

– Frade mi o tym wspominał, ale nie wymienił nazwisk.

– DCS-G2 uważa, że to oni powinni de facto kierować Operacją Ost. I Parsons, i Ashley przewyższają Cronleya rangą. Dostrzegasz problem?

– Tak jest.

– Pomyślałem, że możemy jakoś temu zaradzić. Mattingly, który urzęduje w gmachu I.G. Farben, jest pułkownikiem i mógłby utrzymać w ryzach Parsonsa, natomiast Wallace na pewno radziłby sobie i z Parsonsem, i z Ashleyem lepiej niż kapitan Cronley.

Ashton skinął głową.

– Generał Gehlen był jednak odmiennego zdania. Powiedział mi o czymś, o czym nie wiedziałem: że ojcem chrzestnym sierżanta Dunwiddiego jest generał White, którego w prywatnych rozmowach Dunwiddie nazywa „wujkiem Isaakiem”. Przypomniał mi także o czymś, o czym wiedziałem: że nasz prezydent spogląda na kapitana Cronleya wielce łaskawym okiem.

– A skąd Gehlen może o tym wiedzieć?

– Nie mam pojęcia, ale już się nauczyłem, że nie należy lekceważyć generała Reinharda Gehlena. Dał mi do zrozumienia, że jego zdaniem Parsons otrzymał de facto rozkaz przejęcia kontroli nad ośrodkiem w Pullach, a Mattingly, któremu marzy się czynna służba w regularnej Armii, nie sprzeciwi się planom jej sztabu generalnego. Gehlen mówił też, że przejęcie Operacji Ost przez DCS-G2 byłoby katastrofą, której nieuniknione skutki dosięgłyby nawet prezydenta. Ja zaś wiem, że ma rację.

– Jezu!

– Zdaniem generała znajomości Dunwiddiego i Cronleya wśród najważniejszych osób w wojsku i w państwie pomogą nam uratować Operację Ost przed wchłonięciem przez sztab. Nie mam wątpliwości, że i w tej sprawie się nie myli. Generał White wkrótce wraca z Fort Riley do Niemiec, by objąć dowodzenie siłami policyjnymi Armii Okupacyjnej, czyli Konstabulatury Stanów Zjednoczonych. We wtorek odwiedziłem go w Fort Riley i przedyskutowałem z nim sytuację. Mamy jego poparcie. Drugiego stycznia, dzień po uruchomieniu Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu, niektórzy oficerowie Armii, na przykład ty, a także kapitanowie Cronley i Dunwiddie…

– Kapitan Dunwiddie, admirale? – wtrącił Ashton.

– W najbliższym tygodniu sierżant Dunwiddie zostanie zwolniony ze służby podoficerskiej i otrzyma patent oficerski, będzie kapitanem kawalerii oddelegowanym do służby wywiadowczej. Jak już mówiłem, Cronley i Dunwiddie, a teraz także ty, zostaniecie przeniesieni do Dyrektoriatu. Pułkownik Mattingly i major Wallace pozostaną oficerami Korpusu Kontrwywiadu. Powiedziałem generałowi Greene’owi o sugestii pułkownika Frade’a, iż przynajmniej przez jakiś czas bardziej przydatni będą w CIC. Dodałem, że zgadzam się z tą opinią.

Admirał Souers zauważył, że Ashton chce coś powiedzieć, ale nie dopuścił go do głosu.

– Słuchałeś uważnie, Max, gdy mówiłem, że będziesz musiał nauczyć się panować nad tendencją do zadawania pytań, których zadawać nie należy?

– Tak jest. Ale czy mogę o coś spytać?

Souers skinął głową.

– Wysłuchawszy tego wszystkiego, panie admirale, mam wrażenie, że Cronley – jakby miał mało problemów z Operacją Ost – będzie jeszcze musiał walczyć z pułkownikiem Parsonsem, szefostwem Pentagonu i pułkownikiem Mattinglym, a może i z samym generałem Greene’em kierującym CIC. I że wszyscy oni będą się starali podstawiać mu nogę.

Souers nie odpowiedział od razu, a gdy już to uczynił, to nie wprost.

– Mam nadzieję, że wszystko, czego dowiedziałeś się z tej rozmowy, przyda ci się podczas wizyty w Niemczech i później, w Buenos Aires – rzekł.

– Z pewnością.

Souers długo patrzył Ashtonowi w oczy, a potem uśmiechnął się, odwrócił i ruszył w stronę drzwi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: