Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieść o Vodimorze. Część II. Początek: Duch Lasu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Opowieść o Vodimorze. Część II. Początek: Duch Lasu - ebook

Brawurowo opowiedziana historia tajemniczego Vodimore’a, który z prostego wiejskiego chłopca staje się mistrzem sztuk walki. Oprócz nabytych na morderczych treningach umiejętności odkrywa w sobie również te nadprzyrodzone. Opowieść jest osadzona w niesprecyzowanych zamierzchłych czasach. Tym razem śledzimy w niej zmagania  młodego  wojownika z najeźdźcą próbującym podporządkować sobie dziewicze lasy wraz z ich mieszkańcami. W tle poszukiwanie swojej tożsamości przez głównego bohatera, historia przyjaźni, miłości oraz atrakcyjnie przedstawione walki i pojedynki. Wszystko to okraszone szczyptą humoru i ironią polityczną.

"Duch Lasu" to druga w kolejności książka, a pierwsza z trzech części sagi "Początek". Dalsze losy głównych bohaterów i ich zmagania z trudną rzeczywistością, walką z siłami ciemności, można będzie śledzić w kolejnych "Opowieściach o Vodimorze" zatytułowanych: "Wilcza Skóra" oraz "Złota Góra", które wkrótce zostaną wydane.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-959-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I ŻYCIE NA WSI

Kiedy wiosną zaczął topnieć pierwszy śnieg, na polach od razu pojawiły się płytkie bajora. Zboże ozime zaczęło kiełkować, z ziemi wychylały się już jego zielone źdźbła. Boćki zmęczone daleką podróżą aż zza morza, z ciepłych krajów, przysiadały w różnych miejscach. Słońce wspinało się coraz wyżej, dając więcej ciepła. Gospodarstwo u Marcela również budziło się po sennych miesiącach. W ten wiosenny dzień wszyscy chcieli nadrobić zimowe zaległości. Zaczęło się sprzątanie i przygotowywanie przydomowych ogródków. Zwierzęta w gospodarstwie też zachowywały się inaczej niż zwykle; nie były już ospałe, ale skore do brykania i robienia figli. Na podwórku niepodzielnie rządził kogut. Miał rdzawoczerwone pióra i jasną, w ciemne cętki szyję. Inne zwierzęta domowe, pies Burek i kot Alfons, czuły przed nim respekt i nie wchodziły mu w drogę. Tylko kaczor od czasu do czasu mógł postawić się kogutowi, żeby zdobyć lepsze miejsce przy korycie lub wodopoju.

Nazywam się Dario i właśnie w tej sielskiej atmosferze dorastałem. Większość czasu spędzałem samotnie na wymyślaniu sobie zabaw. Jedynym dorosłym zajęciem, którego ode mnie oczekiwano, było napełnianie wielkiej beczki wodą, którą przynosiłem ze studni znajdującej się przy ogrodzie po drugiej strony drogi. Od czasu do czasu wyrywałem też chwasty na polu ziemniaków i buraków cukrowych, a podczas sianokosów grabiłem trawę. Byłem młody, ale na tyle silny, że bez problemów nosiłem naraz dwa dziesięciolitrowe wiadra z wodą. Praca była nudna, bo trzeba było przynieść dwadzieścia wiader, żeby napełnić beczkę, a że brałem po jednym w każdą rękę, musiałem obrócić dziesięć razy. Zajęcie to traktowałem jako świetny trening na budowanie tężyzny fizycznej. Niedaleko ogrodu zorganizowałem małe zoo, w którym trzymałem różne owady, biedronki, koniki polne, świerszcze. Codziennie ich doglądałem i uzupełniałem, gdy jakieś postanowiły odejść czy odlecieć w inne miejsce. Pewnego razu przeprowadziłem doświadczenie: do puszki włożyłem muchy, pająka, konika polnego, zamknąłem ją, a do niej przywiązałem sznurek, którym rozbujałem naczynie i puściłem daleko w powietrze. Był to swego rodzaju pojazd kosmiczny, w którym owady wzbijały się w górę, po czym wracały na ziemię. Później badałem ich kondycję fizyczną. Inne zabawy były bardziej okrutne. Wrzucałem na przykład muchy w pajęczynę i obserwowałem zachowanie pająka. Czasami przeprowadzałem takie doświadczenia z innymi owadami, które z mojej ręki trafiały do mrowiska. Z czasem tak się wyćwiczyłem, że potrafiłem od razu chwycić co najmniej pięć wszechobecnych much. Latem i jesienią ćwiczyłem łapanie i podrzucanie jabłek. I tu też doszedłem do perfekcji, gdyż po pewnym czasie swobodnie żonglowałem czterema owocami. Miałem kilka różnego rodzaju proc, którymi precyzyjnie trafiałem w ustawione przedmioty z odległości kilkudziesięciu metrów. Trafiałem kamieniem do celu, najczęściej starej butelki, którą rozbijałem już za pierwszym razem. W sadzie pomiędzy płotem a śliwą ojciec zamontował mi drążek do podciągania, na którym ćwiczyłem wymyki, odmyki i fikołki. Gdy nieco podrosłem, zainteresowałem się sztukami walki. Próbowałem na kuzynach ćwiczyć rzuty przez plecy, ramię i biodro, a także podcięcia i inne techniki, jakie tylko przyszły mi do głowy, żeby wypróbować ich skuteczność.

Pewnego dnia w czasie żniw, gdy na polu obok domu ze snopów zboża stawiano stóg, do pomocy przyszedł mężczyzna, którego zwano Gajcy. Mieszkał on pod lasem. Większość ludzi w tym rejonie miała przezwiska, które dziedziczyła najczęściej po swoich przodkach. Tego mężczyznę najprawdopodobniej ze względu na miejsce zamieszkania w pobliżu gaju nazwano po prostu Gajcym, a może dlatego że niedaleko znajdowała się wieś Gać. Nikt nie wiedział, czemu Gajcy zawdzięcza swój przydomek. Budowa stogu przebiegała właśnie pod kierunkiem Gajcego. Rozporządzał snopkami, wskazywał miejsce i sposób ich układania, żeby podczas deszczu ziarno uchronić przed przemoknięciem. I ja pomagałem przy stawianiu stogu. Podawałem snopki, czasami rzucałem je zgodnie z dyspozycjami Gajcego. Słoma w snopkach była śliska i trzeba było uważać, żeby nie spaść. Upadek ze stogu wysokiego na dobre kilka metrów mógł się bowiem skończyć boleśnie dla delikwenta. Podczas układania snopków stałem tuż przy krawędzi stogu. Nagle poczułem, że zaczynam się ześlizgiwać. Kiedy znalazłem się na brzegu, wykonałem efektowne salto i wylądowałem na nogach. Wywołało to wśród pracujących przerażenie, które szybko zamieniło się w podziw. Całe to zdarzenie wyglądało groźnie. Często upadek ze stogu oznaczał kalectwo lub nawet śmierć, jeśli człowiek spadł wprost na stojące u podnóża widły lub inne ostre narzędzie. W przerwie mężczyźni pracujący przy układaniu stogu przyszli do chałupy posilić się podobiadkiem. Gospodyni przygotowała mięso, pieczywo i kawę zbożową.

– Marcel, daj twojego chłopaka na nauki do mnie. Pomoże mi, nauczy się czego, a jeśli będzie się sprawdzał, to i grosza nie poskąpię.

– Nie za młody jeszcze? – zapytał Marcel.

– Jest w sam raz. Później może być krnąbrny, za dużo będzie myślał, a w moim fachu potrzeba… – Gajcy nie dokończył zdania, przerwała mu bowiem Helena, matka Daria:

– Na stałe ma tam do ciebie iść?

– Zimą może mieszkać u mnie, wiosną i latem, jeśli zechcecie, będzie wracał na noc do domu. Macie jeszcze Matiego i Katy, będzie wam lżej, a i on pożytek mieć z tego jakiś będzie.

– A co na to Dario? – zapytał ojciec. – Niech sam odpowie.

Byłem małomówny i wstydliwy. Kiedy wszyscy spojrzeli na mnie, oblałem się rumieńcem, a po chwili odezwałem się głosem niepewnym i cichym.

– Spróbuję – rzuciłem, przekonany, że szybko zamknę temat i nie będą już o mnie mówić.

– Nie wydaje ci się, Gajcy, że ostatnio ogniki nasiliły swoje tańce po polach – powiedział Krawiec, sąsiad Marcela, który pomagał mu przy układaniu stogu w ramach pomocy sąsiedzkiej. Przezywali go Krawiec, bo nosił czerwony kapelusz i wyglądał w nim jak grzyb zwany krawcem. Chciał wybawić z kłopotu zawstydzonego Daria.

– Tak, dziwnie się te ogniki uaktywniły, ale nie prorokujmy, co z tego będzie, żeby nie wywołać czegoś złego – odpowiedział od niechcenia Gajcy.

Przy stole siedział też najstarszy spośród zgromadzonych, Więcek, szwagier Marcela, stary grzybiarz. Kiedy tylko miał chwilę wolnego, ruszał na grzyby z koszykiem pod pachą.

– To co, wracamy do roboty, żeby dzisiaj skończyć, bo na jutro czuję deszcz w krzyżu – zdecydował Więcek, żeby zachęcić pozostałych do wstania.

Mężczyźni się zmobilizowali i późnym popołudniem stóg stał gotowy.

– Nie jest lekko krzywy w prawą stronę? – zaniepokoił się Marcel, patrząc na ułożone snopki, co chwilę zdejmując i zakładając kaszkiet.

– Wydaje ci się. – Machnął ręką Gajcy. – Nie martw się, będzie stał.

– To ja już idę. – Więcek podał wszystkim rękę i poszedł w kierunku swojej chałupy, której dach wyłaniał się zza wzgórza.

Mężczyźni przy herbacie i placku drożdżowym rozliczyli się z wykonanej roboty, oprócz Więcka, który wcześniej poszedł prosto z pola do domu. Krawiec był zadowolony ze swojego udziału w robocie. Gajcy odebrał należność, pożegnał się i wyszedł. W drzwiach mrugnął porozumiewawczo do siedzącego na tak zwanym pudle Daria.

Na drugi dzień rano Marcel jadł w kuchni poranny żurek ze śmietaną. Kiedy dołączyłem do niego, uważnie na mnie spojrzał.

– Pewnie słyszałeś wczorajszą rozmowę.

– Słyszałem – przytaknąłem.

– I co, chcesz pójść na nauki do Gajcego?

– Mówiłem, że spróbuję – po chwili zapytałem – a czego miałbym się tam uczyć, czego się tu nie nauczę?

– No choćby jak stóg układać, może polować i łowić ryby. Gajcy to fachowiec od wszystkiego, nawet dom potrafi postawić.

– Przecież, ojcze, ryby łowić to żaden problem, a i coś upolować też mogę się sam nauczyć.

– Widzisz, synu, na święta Gajcy sprzedaje zające, wędzone ryby, a i kuropatwa czy też bażant się znajdzie. Zresztą nie chcesz, nie musisz. Zaproponował, to się ciebie pytam.

– Dobra, pójdę na próbę – zgodziłem się. Wprawdzie obawiałem się, co może mnie spotkać, ale jednocześnie byłem ciekaw nowego życia. Jednocześnie żal mi było opuszczać ciepły dom i to, co sobie tu zorganizowałem do pracy i zabawy.

Po niedzieli, zjadłszy śniadanie, wziąłem mały tobołek z rzeczami do przebrania na zmianę. Zabrałem też trochę jedzenia na drogę, choć do domu Gajcego nie było daleko i cała trasa mogła mi zająć nie więcej niż trzy godziny. Pożegnałem się ze wszystkimi, popatrzyłem na podwórko i zwierzęta tam urzędujące i poszedłem. Moje młodsze rodzeństwo, Katy i Mati, odprowadziło mnie do miedzy, która przebiegała do duktu w kierunku lasu.

– Idź wzdłuż lasu, ale do lasu nie wchodź, żeby nie zabłądzić! – krzyknął za mną Marcel.ROZDZIAŁ II PIERWSZE SPOTKANIE Z DARWALEM PALUTKIEM

Kiedy skręciłem z miedzy na drogę prowadzącą do lasu, rodzeństwo wróciło do domu, dalej poszedłem sam. Zastanawiałem się, jak wytrzymam tak długo bez rodziny. Jeszcze nigdy nie byłem sam dłużej niż jeden, najwyżej dwa dni, kiedy to zostawiono mnie w lecznicy na obserwację, gdy rodzice zgłosili, że często dziwnie długo śpię. Przede mną rozpościerała się linia lasu. Po jednej i drugiej stronie duktu ciągnęły się zaorane pola przygotowane już pod jesienne zasiewy. Zieleniły się jedynie krzaczki ziemniaków, które oszczędziła stonka, i liście buraków cukrowych. Z każdym moim krokiem wzmagał się szum sosen i specyficzny zapach lasu iglastego.

– Bardzo lubię ten las – powiedziałem głośno do siebie i dodałem w myślach: „Szczególnie w czerwcu, gdy czerwieniły się poziomki. Było ich tak dużo, że ścigaliśmy się, kto szybciej nazbiera słoik, czasem koszyczek. Po powrocie babcia albo mama smażyły nam pyszne naleśniki z poziomkami”.

Przez las przepływała rzeka. Część gospodarstw znajdujących się bliżej lasu skupiła się właśnie nad nią. Rzeka wpadała do jeziora, tworząc przy okazji wcale niemały wodospad. Las gęstniał. Na podmokłych terenach, których było coraz więcej, rosły drzewa liściaste i iglaste. Ludzie z pobliskich wsi przychodzili tu kopać torf. Wycinali brykiety, suszyli je, a później zabierali do swoich domów na opał do pieców. Dobrze paliły się również szyszki, no i chrust, którego w lesie było w bród. Dziadek, który też miał na imię Marcel tak jak mój ojciec, często przestrzegał, żeby nie wchodzić bez opieki głęboko w las, zwłaszcza po drugiej stronie rzeki. Ale zakazany owoc kusi. Kiedy przeszedłem przez drewniany mostek, poczułem nagłą potrzebę wejścia do lasu. „Co mi tam, głęboko nie będę wchodził”, pomyślałem, tym bardziej że przy brzegu rosło kilka potężnych drzew, wędrówka między nimi nie sprawiała problemu. „Może i co znajdę, jakieś grzyby”, skusiłem sam siebie. Uważałem na wystające na wierzchu korzenie drzew, zwłaszcza dębów, o które można było się potknąć i przewrócić. W pewnym momencie pomiędzy wysokimi krzewami jałowca ujrzałem ogromną pajęczynę. Takiej jeszcze nie widziałem. Rozciągała się od ściółki leśnej po same czubki choinek. „Przez nieuwagę mógłbym w nią wpaść”, pomyślałem. „Ciekawe kto utkał taką wielką pajęczynę”. Postanowiłem zbliżyć się na odległość wyciągniętej ręki. Zawsze interesowała mnie przyroda, a zwłaszcza owady, zacząłem więc intensywnie wpatrywać się w poszukiwaniu pająka. Nagle usłyszałem delikatny głos:

– Uwolnij mnie, uwolnij.

Rozpoznałem pojedyncze słowa wypowiedziane drżącym głosem dobiegające z dołu. Przykucnąłem, by sprawdzić, kto prosi o pomoc. Wyobraziłem sobie, że zobaczę żabę, która po pocałunku jak w bajce zamieni się – no właśnie w księcia czy księżniczkę. „Jak to było w bajce?”, pomyślałem.

– Uwolnij, uwolnij! – Ponownie rozległo się wołanie.

Kiedy dokładnie się przyjrzałem, ujrzałem oblepione pajęczyną głowę i ręce.

– Kto to może być? – zapytałem głośno, wyjąłem zza paska nożyk, bagnecik, który nosiłem przy sobie, i zbliżyłem się ostrożnie do sieci. Najpierw uwolniłem ręce, później głowę. Starałem się delikatnie ciąć pajęczynę, żeby nie zrobić jej ofierze krzywdy. – Jesteś wolny.

– Dziękuję – odparł mały człowieczek, czyszcząc ubranie z pajęczyn.

– Kim ty właściwie jesteś? Mieszkam niedaleko stąd, a pierwszy raz widzę kogoś takiego jak ty.

– Dziękuję ci, młody człowieku – powtórzył. – Jestem Darwalem.

– To twoje imię? – zapytałem.

– Nie, mówią na mnie Palutek. Odejdźmy stąd jak najszybciej, bo może pojawić się gospodarz… – nie dokończył zdania, gdy z drzewa coś błyskawicznie zaczęło schodzić.

Poczułem, że mam coraz bardziej skrępowaną szyję. Z trudem poruszałem głową, żeby zobaczyć, co mnie atakuje. Ręce miałem wolne, więc szybko przeciąłem bagnetem pajęczynę, która jeszcze nie do końca przytwierdziła się do mojego ciała, ale czułem, że mam już oblepione szyję i plecy. Uwolniwszy się, odskoczyłem na bok gotów do obrony przed czymś, czego jeszcze nie dostrzegłem, ale poczułem. To nie był pająk, jak sobie wyobrażałem na początku, gdy ujrzałem wielką pajęczynę. Przede mną stał stwór wyglądający jak wielka stonoga. Unosił się na tylnych odnóżach i strzelał lepką cieczą, która pod wpływem kontaktu z powietrzem zamieniała się w wytrzymałą sieć. W ręce trzymałem mały bagnet, którym machałem, jakbym chciał ciąć wszystko, co się znajdzie w zasięgu mojej ręki. Wycofywałem się, uważając, żeby się o coś nie przewrócić. Za mną cofał się Palutek, który trzymał się mojego ubrania. Nie byliśmy głęboko w lesie, kiedy więc zbliżyliśmy się do duktu, stonoga zatrzymała się i zawróciła.

„Tak wygląda świat?”, pomyślałem. „Nigdy bym się tego nie spodziewał”. Opuściłem dom niespełna dwie godziny temu, a tu takie historie nie z tej ziemi. Schowałem bagnet za pasek na widok Palutka, który stał zdenerwowany nieopodal. Nie wiedziałem, czy to na skutek spotkania z dziwnym stworem, czy po prostu bał się mojego bagnetu.

– Palutku, nie bój się mnie. Podejdź i uszczypnij mnie w rękę, to może się obudzę. – Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę: najpierw dziwny człowiek, potem ten zmutowany robak.

– A ty jak masz na imię? – zapytał Palutek.

– Jestem Dario.

– Dario, gdyby nie ta pajęcza pułapka, pewnie żyłbyś swoim życiem i nigdy byśmy się nie spotkali. – Przerwał na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza i dodał: – To, co widziałeś i co nas zaatakowało, to parecznik olbrzymi. Na świecie żyje ich wiele gatunków, tu są największe. My nazywamy je skolopami. Są jadowite, a każde z wielu odnóży służy im do wstrzykiwania jadu. Te akurat są skrzyżowane z pająkami i tkają sieci tak jak one, przez to są jeszcze bardziej niebezpieczne.

– Kim jesteście i gdzie mieszkacie? – zwróciłem się do człowieczka mierzącego na oko nieco więcej niż metr. Nie przypominał on jednak dziecka, tylko osobę dorosłą. Z jego gęstej czupryny wystawały narośle przywodzące na myśl rogi. Miał podobne do ludzkich ręce i bose nogi, przy czym na dłoniach i stopach nie miał pięciu palców, tylko po cztery.

– Mieszkamy w tych lasach od niepamiętnych czasów, kiedy jeszcze nie było tu ludzi. Teraz nie jesteśmy tak liczni jak kiedyś, dlatego trudno nas spotkać. Ty miałeś szczęście i ja miałem szczęście, że praktycznie wpadliśmy na siebie. Uratowałeś mi życie i jestem ci wdzięczny. Powinienem nazywać się twoim dłużnikiem. Chcesz czy nie chcesz, masz we mnie przyjaciela. A ty co robisz w tym lesie?

– Szedłem do Gajcego, który mieszka za rzeką na skraju lasu. Stawiał u nas stóg we wsi i zaproponował mi naukę u siebie. Matka z ojcem powiedzieli, że to dobry pomysł, pod warunkiem, że się zgodzę. Pomyślałem, że spróbuję, i po krótkim zastanowieniu udałem się w drogę. Mogłem iść środkiem wsi, ale wolałem duktem wzdłuż lasu. Żeby umilić sobie drogę, za rzeką wszedłem trochę głębiej w las i znalazłem ciebie.

– Jesteś z Kolebek?

– Tak, mieszkam w tej wsi od urodzenia.

– Twoja chałupa stoi na początku wsi?

– To ta druga od strony miasta.

– Wiem, kim jesteś. Dobrze robisz, że udajesz się do Gajcego.

– Skąd wiesz, kim jestem? – zdziwiłem się, ale nie doczekałem się odpowiedzi. – Opowiesz mi coś o sobie, o was, Darwalach?

– Jeśli cię to interesuje, chodźmy w kierunku domu Gajcego, chętnie cię odprowadzę. Jak wspomniałem, żyliśmy w tych stronach jeszcze wtedy, gdy na tym terenie panowały warunki mniej sprzyjające, niż są teraz. Natura obdarowała nas mikrym wzrostem, co pozwoliło nam przetrwać. Nasze głowy nie służyły tylko do myślenia, ale także do obrony, jak u zwierząt, dlatego mamy odroża. Na szczęście nie są duże i występują tylko u samców.

– Kiedy ujrzałem je, pomyślałem, że widzę diabełka – stwierdziłem. – Jak wyglądają wasze domy?

– Stoją w głębinie lasów, tam, gdzie nie zapuszcza się żaden człowiek ani żadne stworzenie rozumne. Jeśli już komuś się to zdarzy, to bardzo rzadko. A gdyby nawet ktoś tam dotarł, to jesteśmy tak zamaskowani, że naszych domów nie dostrzeże nawet wytrawny obserwator.

– Powiedziałeś „stworzenia rozumne”. Kogo miałeś na myśli oprócz ludzi? Kto tu jeszcze żyje?

– Nie wiesz? To się jeszcze dowiesz. Na razie nie zacząłeś nauki u Gajcego, a wszystko chciałbyś już wiedzieć. – Darwal się uśmiechnął. – Widać już dom Gajcego, więc musimy się pożegnać.

– Czy kiedyś jeszcze się spotkamy? – zapytałem Palutka.

– Jestem ci niezmiernie wdzięczny, więc tak szybko się mnie nie pozbędziesz. – Palutek poszperał w kieszeni i wyciągnął gwizdek. – Weź to. Kiedy będziesz się chciał ze mną spotkać, dmuchnij w gwizdek, a przyjdę do ciebie. Pamiętaj jednak, że można go usłyszeć tylko w promieniu dziesięciu kilometrów. To i tak więcej, niżby któreś z was, ludzi, mogło usłyszeć. Słuch mamy bardziej wyczulony niż wy.

– Dziękuję ci, twoje słowa i towarzystwo były bardzo ciekawe. Chętnie się z tobą spotkam, kiedy będzie okazja. – Żegnając się, zauważyłem, że Darwal ma uszy nieco większe od moich i lekko skierowane na zewnątrz. Wszedł w gęstwinę i za chwilę już go nie było widać. W tym miejscu las był gęsty, porośnięty małymi świerkami.ROZDZIAŁ III W ZAGRODZIE U GAJCEGO

– Cieszę się, że się zdecydowałeś, chociaż tak naprawdę wiedziałem, że przyjdziesz. Ile masz lat?

– W styczniu skończę szesnaście.

– Czas najwyższy, żebyś się czegoś jeszcze nauczył.

– Ustawiać stogi i polować?

– To też, ale nie o to mi chodzi. Widzisz, Dario, to nie przypadek, że cię zaprosiłem do siebie. Jesteś inny niż twoi rówieśnicy. Możesz zrobić znacznie więcej niż zwykli śmiertelnicy. Ty widzisz ten świat inaczej, ale to dopiero początek, musisz się jeszcze wiele nauczyć. Przed tobą długa droga.

– Czy ja się gdzieś wybieram?

– Mam na myśli inną drogę, drogę twojego rozwoju fizycznego, mentalnego i energetycznego, ale na razie to pieśń przyszłości. Chodź, pokażę ci moje gospodarstwo.

Gajcy oprowadził mnie po swojej posesji. Miał stajnię, w której trzymał dwa rosłe kasztanki. Od razu było widać, że nie służyły mu do pługa, a raczej do jazdy. Po podwórku biegały dwa duże owczarki. Łasiły się do moich nóg, chyba więc mnie zaakceptowały. „Co jeszcze Gajcy mógł mieć podwójnie?”, zastanawiałem się po poznaniu pary koni i dwóch psów. Tego się nie spodziewałem, ponieważ Gajcy miał ponadto dwie oswojone wydry i dla odmiany jednego oswojonego sokoła w klatce. Wydry dostały do dyspozycji mały staw na podwórku, a także mogły taplać się w rzece i jeziorze leżących nieopodal. Na koniec gospodarz zaprowadził mnie do budynku, który z zewnątrz przypominał stodołę. W środku nie było jednak tego, co każdy chłop ma do pracy. Gajcy zgromadził tu różne dziwne przyrządy; jedne stały, inne wisiały na ścianach. Popatrzyłem ze zdumieniem na ruchome ławki zawieszone na łańcuchach nad ziemią, manekiny imitujące ludzką postać oraz wiele innych nietypowych i niespotykanych przynajmniej na co dzień przedmiotów.

– Tu będzie twój warsztat pracy. Musisz wylać wiele potu, żeby odnieść sukces.

– Dobrze. Jak mam się do pana zwracać?

– Do mnie? Jeśli nie chcesz po imieniu, bo się krępujesz, możesz mówić mi „mistrzu”, chociaż z kolei to mnie krępuje. Masz jednak do wyboru te dwa warianty. Chodźmy teraz coś zjeść, a w trakcie posiłku omówimy szczegóły twojego pobytu tutaj.

Skierowaliśmy się do chałupy, która składała się z kuchni i trzech pokoi. Wychodek był na zewnątrz, a do kąpania do późnej jesieni służyła rzeka, zimą zaś – miska z wodą. Koło domu stała studnia, podobna jak na podwórzu gospodarstwa Marcela, z zamocowanym wiadrem na łańcuchu. W stawie pełnym ryb woda utrzymywała się przez cały rok, jako że zasilały go wody gruntowe.

– Pogadajmy – zaczął Gajcy, podając mi ciepłą herbatę.

– Twoje mieszkanie mnie zadziwia, mistrzu – odezwałem się trochę nieskładnie i wyciągnąłem z tobołka kanapki z białym serem, które przygotowała mi matka na drogę.

– Podoba ci się?

– Sala do ćwiczeń jest bardzo ciekawa i inwentarz też dość nietypowy – odpowiedziałem.

– Porządek dnia u mnie jest dość rygorystyczny. Pobudka przed szóstą, o szóstej rozgrzewka. Później śniadanie. Dalej prace na gospodarstwie. Obiad, a po przerwie ćwiczenia bądź prace w gospodarstwie. Medytacje, kolacja i znowu medytacje lub inne formy ćwiczeń mentalnych. W niedzielę dzień wolny. Co ty na to?

– Każdy dzień wypełniony po brzegi?

– Żeby coś osiągnąć ponad przeciętność, trzeba ponadprzeciętnie pracować, zgadzasz się ze mną?

– Zgadzam, mistrzu.

– To na razie zarys planu. W niektóre dni będzie więcej pracy, w inne więcej treningu. Wszystko zależy od pogody i sytuacji w gospodarstwie. Zresztą co ja będę cię uczyć, wiesz przecież, na czym polega praca na wsi. Moja zagroda jest mniejsza, ale trochę pracy jest, bo musimy z czegoś żyć i mieć co jeść.

Dobrze czułem się u Gajcego i wkrótce zapomniałem o przygodzie, która mnie spotkała w drodze do gospodarza. Stwór z mnóstwem odnóży i Palutek wydawały się wytworem wyobraźni. Pomacałem kieszeń, do której włożyłem gwizdek. Był tam, co stanowiło namacalny dowód tego, że Palutek istniał naprawdę. Wstydziłem się zapytać Gajcego o jego zdanie na ten temat, przynajmniej na razie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: