Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oriana Fallaci Portret Kobiety - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oriana Fallaci Portret Kobiety - ebook

"Znakomita biografia na podstawie niepublikowanych dotąd materiałów! 

Oriana Fallaci

Kobieta, która przeprowadziła historyczny wywiad z Lechem Wałęsą. Przebojem weszła do świata dziennikarstwa, zdominowanego przez mężczyzn. Odkryła Amerykę lat 50., zaprzyjaźniła się z gwiazdami Hollywood i kosmonautami z bazy NASA. W latach 60. zamieszkała w Nowym Jorku, żeby być stale w centrum świata informacji. W 1967 roku jako jedyna włoska dziennikarka pojechała do Wietnamu, żeby móc wreszcie pisać o polityce na swój sposób. Stawiła czoła najpotężniejszemu człowiekowi tamtej epoki, Kissingerowi."

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-131-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Czas dany nam na zrozumienie i działanie, który nazywa się życiem, trwa krótko. Trzeba więc, żeby wszystko działo się w nim szybko.

Samolot leci nad oceanem pogrążonym w ciemnościach. Nagle okna rozświetlają się. „Spójrz, Oriano, zorza polarna” – szepcze siostrzeniec. Ona nie odpowiada, jest pogrążona w półśnie, zamroczona z powodu wycieńczenia. Fotel, na którym siedzi, jest odchylony do tyłu, przykryła się futrem. Drży z zimna, choć trwa jeszcze lato. Jest 4 września, Oriana Fallaci wraca do Florencji.

Ma raka w bardzo zaawansowanym stadium. Linie lotnicze obsługujące trasę z Nowego Jorku do Włoch odmówiły przyjęcia jej na pokład w takim stanie. Trzeba było wynająć prywatny samolot. Od tygodni odżywia się tylko cukrem i wodą, waży niespełna trzydzieści kilogramów. Właściwie przez całe życie miała niewiele większą wagę: czterdzieści dwa kilogramy na sto pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu. Często z tego żartowała: „Ludzie, którzy widzą mnie po raz pierwszy, są zaskoczeni moimi skromnymi rozmiarami. Rozkładam wtedy ręce i mówię: cóż, to tylko tyle”.

Powrót do rodzinnych stron był jej pragnieniem. Przez prawie pięćdziesiąt lat mieszkała w Nowym Jorku, ale chciała zakończyć życie tam, gdzie się ono zaczęło. Światła w kabinie są przyćmione, by nie razić jej oczu umęczonych chorobą. Są przy niej dwie lekarki, gotowe interweniować w razie konieczności. Oriana przez całą podróż siedzi nieruchomo w fotelu, skupiona na sobie, pogrążona we wspomnieniach. Florencja, do której zbliża się powoli, przynosi jej przeszłość.1
Rodzina, w której nikt się nie uśmiecha

„Nie wiem, jak wyglądało pierwsze spotkanie moich rodziców. Jedyną wskazówką, która może naświetlić tajemnicę moich narodzin, jest stwierdzenie matki: to wszystko przez ten kapelusz z czereśniami”. Ten właśnie rekwizyt rodzinnych opowieści słuchanych w dzieciństwie Oriana lubiła najbardziej: kapelusz przybrany jaskrawoczerwonymi owocami, który wiele lat później posłużył za tytuł jej pośmiertnie wydanej powieści: Kapelusz cały w czereśniach. Nic więcej nie wiemy. Możemy tylko spróbować sobie wyobrazić.

Zdarzyło się to prawdopodobnie pod koniec lata 1928 roku, jednego z tych słonecznych dni, kiedy trudno wysiedzieć w czterech ścianach. Edoardo Fallaci miał dwadzieścia cztery lata i nędzne grosze w kieszeni. Pracował jako stolarz i mieszkał z rodzicami. Marzył o wyjeździe do Argentyny, tam chciał szukać szczęścia. Był niewysoki, ale miał piękną twarz o mocnej szczęce i niebieskie oczy o zuchwałym spojrzeniu. Tosca Cantini, dwudziestotrzyletnia, była córką rzeźbiarza i anarchisty, osierocona przez matkę, od dzieciństwa uczyła się zawodu w pracowni krawieckiej. Zakład prowadziły dwie kobiety, które bardzo się przywiązały do Toski i traktowały jak panienkę z dobrego domu. Znalazły nawet wśród swoich klientek panią, która chciała zabrać ją ze sobą dla towarzystwa do Paryża. Ale tamtego wrześniowego dnia Tosca założyła kapelusz przybrany czerwonymi owocami, podkreślający urodę jej twarzy o wydatnych kościach policzkowych, dzięki któremu być może zwrócił na nią uwagę Edoardo: „Jakie piękne czereśnie!”. Oriana została poczęta jakiś czas później, podczas wycieczki na górę Morello.

„Mama mówiła zawsze, że kiedy zaszła w ciążę, nie chciała mnie. W tamtych czasach uważano, że picie roztworu gorzkiej soli może spowodować przerwanie ciąży, więc do czwartego miesiąca piła ją codziennie. Aż któregoś wieczoru, kiedy podnosiła szklankę do ust, poczuła, że poruszyłam się w jej łonie, jakbym mówiła: »Chcę przyjść na świat!«. Od razu wylała płyn do doniczki z kwiatkami. »I w ten sposób ty się urodziłaś« – kończyła zawsze swoją opowieść”.

Rzeczywiście, Tosca marzyła o innym życiu. Chciała podróżować, poznać świat, ciągnęło ją do artystów. Miała wielu przyjaciół wśród florenckiej cyganerii, najbliższy był jej malarz Ottone Rosai, który zresztą zabiegał o jej względy. „Mówiła o nim, że był z niego kawał chłopa, w przeciwieństwie do ojca, niewysokiego i szczupłego”.

Kiedy było już wiadomo, że ciąży nie będzie się można pozbyć, Edoardo przedstawił Toscę rodzicom. Matka, Giacoma, znana ze swego nieprzyjemnego charakteru, przyjęła ją z niechęcią i źle ją traktowała. Za to ojciec, Antonio, od razu okazał jej sympatię, co jednak tylko pogorszyło sytuację. Tosca szybko stała się kimś w rodzaju kopciuszka. „Jednym z moich najwcześniejszych wspomnień jest obraz mamy, która pierze jakieś szmatki w miednicy i płacze”. Fakt, iż matka, kobieta o wielkiej inteligencji, była zmuszona do obsługiwania całej rodziny, naznaczył całe życie Oriany. Często wspominała w wywiadach, że to ona obudziła w niej ambicję. „Matka mówiła mi zawsze, czasem wśród łez: »Nie popełniaj moich błędów! Zrób wszystko, żeby nie stać się niewolnicą męża i dzieci! Ucz się i idź w świat!«. Nie chciałam żyć jak matka, zamierzałam ją pomścić”.

W 1977 roku, dziękując za przyznanie doktoratu honoris causa na chicagowskim Columbia College, powiedziała: „Dedykuję ten doktorat mojej matce, Tosce Fallaci, która nie mogła studiować na uniwersytecie, bo była kobietą i była uboga, a żyła w czasach, gdy kobietom i biednym nie dane było się uczyć”.

Przy narodzinach, 29 czerwca 1929 roku, nadano jej imię Oriana. W tamtych czasach było nader rzadkie. Rodzice, choć żyli w niedostatku, byli miłośnikami literatury i wybrali dla niej imię Proustowskiej księżnej Guermantes. „Nie miałaś czerwonej i pomarszczonej buzi jak inne niemowlęta – mówiła mi zawsze mama. – I nigdy nie płakałaś. Wszystkie dzieci płaczą, a ty byłaś zawsze cichutka. Patrzyłaś tylko, obserwowałaś wszystko dokoła, obserwowałaś nas. Ósmego dnia po twoich narodzinach zaczęłam się poważnie niepokoić, pomyślałam, że może urodziłaś się bez strun głosowych. Poszłam z tobą do lekarza, który obejrzał cię dokładnie i uspokoił mnie, że wszystko jest w porządku. Potem połaskotał cię w piętę i wtedy ty uśmiechnęłaś się szeroko”.

W domu przy via Piaggione, gdzie Oriana przyszła na świat, mieszkali wszyscy razem: rodzice, dziadkowie i niezamężne siostry ojca. Jeszcze wiele lat później Oriana dokładnie pamiętała rozkład pomieszczeń i ich umeblowanie. Zresztą niektóre sprzęty zabrała ze sobą do miejsc, w których później zamieszkała: malowaną szafkę do Nowego Jorku, łóżko rodziców i oszkloną biblioteczkę do mieszkania we Florencji, stół z jadalni do domu na wsi.

Z okien rozpościerał się widok na całe miasto. Na pierwszym planie kopuła Brunelleschiego i dzwonnica Giotta, za nimi dachy domów i mosty na rzece Arno. W jednym z pokoi dziadek miał mały warsztat szewski, w którym naprawiał buty całej rodziny. Oriana godzinami przyglądała się jego pracy i chętnie mu pomagała. Nauczyła się trzymać z daleka od babki Giacomy, która wiecznie się złościła i miała ciężką rękę. Schronienie znajdowała w pokoiku dziadka Antonia.

„Dziadek był czuły i opiekuńczy. Wstawiał się za mną, gdy wymagała tego sytuacja, poza tym zawsze się uśmiechał, jako jedyny w tej rodzinie, w której nie uśmiechał się nikt”.

Po niej urodziły się jeszcze dwie dziewczynki: Neera w 1932 roku i Paola w 1938. Dużo później, w 1964 roku, kiedy córki już były dorosłe, rodzice adoptowali sierotę o imieniu Elisabetta. Same dziewczęta, żadnego chłopca w rodzinie. Pewnie dlatego Edoardo od początku traktował Orianę jak chłopca. „Ojciec był niepocieszony, kiedy się urodziłam, bo pragnął mieć syna. Jak tylko trochę urosłam, zaczął zabierać mnie z sobą na polowania”. Nauczył ją strzelać i chciał, żeby zawsze mu towarzyszyła. W sezonie na drozdy, kiedy ptaki chmarami przelatywały nad polami, jeszcze przed świtem stawał z córką na czatach przy myśliwskim szałasie. Wiele lat później Oriana będzie pamiętać nawet najdrobniejsze szczegóły tych wypraw. Dotkliwe zimno o poranku, wzrok wbity w niebo, wypowiadane szeptem wskazówki ojca: „Jeżeli przyleci z lewej strony, będzie mój, z prawej twój, a jeżeli przylecą stadem, strzelamy razem. Policzę raz, dwa i na trzy strzelamy”. „Dobrze, tato!”

Edoardo Fallaci był człowiekiem małomównym i wymagającym zarówno od siebie, jak i od innych. Wychował pierworodną córkę, jakby chciał z niej zrobić żołnierza. Jedno z najwyraźniejszych wspomnień Oriany z okresu dojrzewania było związane z jego surowymi metodami wychowawczymi. Miała piętnaście lat i szła z ojcem ulicą we Florencji, gdy zaskoczył ich alarm lotniczy. Schronili się w najbliższym budynku, coraz wyraźniej było słychać nadlatujące samoloty, ale Oriana nie odważyła się przytulić do ojca. Skuliła się w kącie, a kiedy na miasto spadły pierwsze bomby, wprawiając w drżenie mury i podłogę, wybuchnęła płaczem. Policzek wymierzony przez ojca zaskoczył ją i pozbawił na chwilę oddechu. „Nie wolno ci płakać!” – powiedział ostrym tonem. Oriana często opowiadała o tym zdarzeniu, dodając, że od tego czasu zawsze starała się nie płakać publicznie. Nieraz miała powody do łez i nie powstrzymywała ich – „dobrze jest płakać, to pomaga wydalić z siebie cierpienie” – ale rzadko pozwalała sobie na nie przed ludźmi.

Innym mężczyzną należącym do rodziny, który odegrał bardzo ważną rolę w jej życiu, był Bruno Fallaci, starszy brat ojca, nazywany Mózgowcem. Bruno był rodzinnym intelektualistą, należał do świata bardzo odległego od tego, do którego należeli jej rodzice – do świata ludzi żyjących z pisania. Był wziętym dziennikarzem, odpowiedzialnym za dział kulturalny florenckiego dziennika „La Nazione”, następnie redaktorem naczelnym tygodnika „Epoca” i mężem pisarki Gianny Manzini. Był pierwszym, a może i jedynym mistrzem Oriany. Przez całe życie cytowała jego rady. „Kiedy mówił o zasadach pracy dziennikarza, grzmiał: »Przede wszystkim nie zanudzać czytelnika!«”.

Tosca chodziła sprzątać jego mieszkanie i zabierała czasem z sobą najstarszą córkę. Gianna Manzini siedziała najczęściej na tapczanie, czytając książki i paląc papierosy w długiej czarnej fifce. Co jakiś czas, nie przerywając lektury, wyciągała smukłą upierścienioną dłoń do pudełka z czekoladkami. Za każdym razem przed wejściem do mieszkania szwagra Tosca ostrzegała córkę: „Nie waż się o nie poprosić!”.

W jednej ze swoich książek Oriana opisała uczucie upokorzenia, jakiego doznawała za każdym razem, gdy bogata ciotka odpakowywała czekoladki powolnymi ruchami szczupłych palców, nie obdarzając jej nawet spojrzeniem, jakby nie istniała. Jeszcze trzydzieści lat później czuła w ustach gorycz poniżenia. Pomimo tego przyznawała zawsze, że ciotka była piękną kobietą. Obserwowała ją, gdy przygotowywała się do wyjścia z domu, zakładała kapelusz i kołnierz z lisa. Gianna Manzini była wysoka i bardzo elegancka, miała delikatne rysy twarzy i wielkie oczy, które starannie podkreślała makijażem. W rodzinie nikt za nią nie przepadał. Oriana wspominała, jak babka Giacoma postawiła kiedyś ze złością na stole wazon z kwiatami, które dostała od synowej, burcząc: „Kwiaty, kwiaty...! Przyszyłaby lepiej guziki do koszuli mojego syna!”. Pewnego dnia podczas spaceru z ciotką i dziadkiem Antoniem Oriana była świadkiem, jak Gianna Manzini usiadła okrakiem na balustradzie mostu Ponte Vecchio, grożąc: „Zobaczysz, tato, że się rzucę! Naprawdę się rzucę!”. W odpowiedzi dziadek postukał niecierpliwie laską w bruk i powiedział: „Jak chcesz, to się rzuć. Tylko się pospiesz, bo muszę zaprowadzić dziecko do domu”. Gianna Manzini rozstała się z Brunonem w 1933 roku, przeprowadziła się do Rzymu i zniknęła z dzieciństwa Oriany. Zostało jej po ciotce tylko jedno: elegancka kaligrafia, z dużymi okrągłymi samogłoskami, które nauczyła się naśladować, kopiując je godzinami w szkolnych zeszytach. W ten sposób wyrobiła sobie swój charakterystyczny podpis, który kiedyś stanie się słynny.

Wspomnienia z dzieciństwa to głównie wspomnienia o biedzie. Nie starczało jedzenia dla wszystkich, matka często udawała, że nie jest głodna, i oddawała swoją porcję córkom. Posłana po zakupy Oriana wstydziła się prosić w sklepie o skromne produkty: pięć deka sera, pięć deka marmolady, tym bardziej że sprzedawcy musieli się wychylać za ladę, żeby ją dostrzec. „Ale znosiliśmy biedę z godnością. Kto nas widział na ulicy, nie domyślał się, że żyjemy w nędzy. Byliśmy czyści i dobrze ubrani. Matka stała się mistrzynią nicowania, szyła dla nas szykowną odzież ze sprutych ubrań, przewróciwszy materiał na lewą stronę”. Edoardo był dobrym rzemieślnikiem, lubił swoją pracę stolarza, zapełnił mieszkanie meblami własnej produkcji. Nie miał jednak talentu do interesów i rodzina wiecznie borykała się z niedostatkiem. „Nigdy nie zapominajcie, że wasz ojciec jest wielkim artystą” – powtarzała córkom Tosca.

Orianę od dziecka fascynował pewien tajemniczy mebel przechowywany w rodzinie od pokoleń. Była to stara skrzynia wyprawowa, rzeźbiona, z nóżkami w kształcie lwich łap i z metalowymi uchwytami. W domu nazywano ją skrzynią Ildebrandy, od imienia antenatki, o której mówiono, że została spalona na stosie jako heretyczka. Oriana lubiła przesiadywać przy niej i wymyślać na jej temat fantastyczne historie. Prosiła czasem, żeby ją otworzyć, i grzebała w jej zawartości.

Latami wkładano do niej bez ładu i składu rodzinne pamiątki i teraz były w niej między innymi: podręcznik do rachunków i elementarz, traktat medyczny po francusku, lutnia bez strun, gliniana fajka, para binokli, paszport kataloński, stara moneta, pocerowana trójkolorowa włoska flaga, ostatni list przodka wcielonego do armii napoleońskiej, wysłany z Rosji, krótko zanim biedak zamarzł na śmierć. Każdy z przedmiotów budził w Orianie ogromną ciekawość. Czasami udawało jej się namówić dziadków na wspominki i zbierała okruchy przeszłości, z których każdy mógłby być fragmentem fascynującej historii: Monserrat grała na lutni także wtedy, gdy znalazła się w domu wariatów... Caterina leczyła całą wieś, posługując się traktatem doktora Barbette... Giobatta wrócił z wojny z twarzą zeszpeconą przez wystrzał armatni... Pamiątkowa skrzynia uległa zniszczeniu razem z całym domem pewnej nocy w 1944 roku podczas bombardowania. Oriana przez całe życie nie mogła jej odżałować. Jako dorosła osoba poprosiła ojca, żeby zrobił jej dokładną kopię, i zabrała ją do swojego mieszkania w Nowym Jorku. Ze składanych w niej pamiątek ocalało tylko parę listów napisanych w Curtatone i Montanarze przez przodka Oriany, który walczył jako ochotnik w pierwszej włoskiej wojnie niepodległościowej; ocalały, bo Oriana przepisała je do szkolnego zeszytu. Już wtedy wiedziała, że każda rzecz przemawia i może opowiedzieć jakąś historię, trzeba tylko umieć słuchać.

Kiedy w 1934 roku Edoardo Fallaci zachorował na zapalenie opłucnej, rodzina zaczęła cierpieć jeszcze większy niedostatek. Przeprowadzili się na rok do mieszkania w suterenie przy piazza Carmine. Oriana zabawiała się obserwowaniem nóg przechodniów mijających na chodniku ich zakratowane okna. Ojciec, bardzo osłabiony po chorobie, leżał prawie cały czas w łóżku. Znajomi przekonywali go, że powinien zapisać się do partii faszystowskiej, pomogłoby mu to znaleźć pracę, ale on nie chciał o tym nawet słyszeć. „Widzę jeszcze ojca w łóżku, jak rozpalony gorączką pokasłuje i powtarza: »Nigdy, nigdy!«”. Wszyscy w rodzinie byli antyfaszystami. Dziadek Antonio został nawet za swoje poglądy aresztowany na ulicy. „Miał wtedy siedemdziesiąt osiem lat, często spierał się w miejscach publicznych z faszystami. Tamtego dnia krzyknął: »A Mussoliniemu śmierdzi z nosa!« – za co od razu zaprowadzono go do siedziby partii i zamknięto w komórce. Miał być za to sądzony. Babka Giacoma poszła, żeby go wyciągnąć z tarapatów, i mało brakowało, a sama też wylądowałaby w areszcie”.

Opór wobec władzy był w rodzinie tradycją. Oriana opowiadała często z głębokim szacunkiem o dziadku ze strony matki, Auguście Cantinim, który pod koniec życia nie miał grosza przy duszy i zmarł w szpitalu dla ubogich. Był anarchistą, w młodości zdezerterował, bo nie chciał walczyć na wojnie, którą uważał za bezsensowną kłótnię między imperialistami. „Innym dzieciom wpajano wtedy kult pierwszej wojny światowej, to było istne pranie mózgów, mnie zaś opowiadano o dziadku dezerterze. Mama mówiła z dumą: »Mój ojciec był dezerterem pierwszej wojny światowej!«. W dzieciństwie z zachwytem słuchała, jak śpiewał rewolucyjne pieśni z czasów młodości: »Ludziom, co są jak bezwolne stado / rządzący narzucają swoje prawa. / Jeżeli nie zabłyśnie Słońce Anarchii, zedrą z was skórę«”.

Edoardo Fallaci wstąpił do Partii Socjalistycznej w wieku siedemnastu lat. W 1923 roku został ranny w starciu z bojówką faszystowską. Od 1929 roku współpracował z podziemną prasą ruchu Giustizia e Libertà (Sprawiedliwość i Wolność) i utrzymywał kontakty z florenckimi antyfaszystami. Tosca podzielała jego poglądy, ale nie uczestniczyła w zebraniach. „Dla mamy polityka była luksusem, na który mogli sobie pozwolić tylko mężczyźni. Była tak zaabsorbowana codzienną walką o nasze utrzymanie i wykształcenie, o to, żebyśmy mieli co jeść i w co się ubrać, że nie miała nawet czasu, żeby nam wytłumaczyć, dlaczego Mussolini jest zły. Musiało nam wystarczyć, że jest zły i tyle”.

Edoardo i Tosca byli pierwszymi bohaterami Oriany, która przez całe życie najwyżej ze wszystkich cech ceniła odwagę. „Miałam to szczęście, że wychowywali mnie rodzice odznaczający się niezwykłą odwagą. Odwagą fizyczną i moralną. Ojciec był bohaterem ruchu oporu, a matka też w niczym mu nie ustępowała”.

W dzieciństwie Oriana pozostawała często pod opieką ciotki Liny, siostry ojca, która wyszła bogato za mąż i nie miała własnych dzieci. Dzięki niej Oriana odkryła inny świat. Było w nim miejsce na wakacje w Forte dei Marmi, na służącą, która zwracała się do niej: „panienko!”, i na popołudniową herbatkę z ciastkami kupowanymi w cukierni Robiglio. Wiosną ciotka zabierała ją na koncerty festiwalu Maggio Fiorentino, zamówiwszy dla niej na tę okazję u krawcowej długą suknię z czarnego aksamitu. Oriana nie znosiła męża ciotki, głównie dlatego, że był skory do rękoczynów, a poza tym był faszystą. „Trzymał w sypialni pałkę. Nie mogłam zrozumieć, do czego jest mu potrzebna, aż do dnia, kiedy zabrał ją z sobą do Incisa Valdarno, a z powrotem przyniósł poplamioną krwią. »Wiesz, czyja to krew?« – zapytał. »Aptekarza. Daliśmy mu nauczkę. Wcześniej czy później wszystkich wątpiących przekonamy do naszych racji«. Zamknęłam się w pokoju i wybuchnęłam płaczem. Mojego ojca też nazywał »wątpiącym«. Mówił o nim: »ten biedny, skołowany człowiek, który wierzy w demokrację, Francję i Anglię!«. Ojciec nigdy się o tym nie dowiedział, do końca życia uważał szwagra za porządnego człowieka”.

W 1938 roku Oriana i ciotka Lina widziały Mussoliniego i Hitlera, jak przejeżdżali odkrytym samochodem ulicami Florencji udekorowanymi flagami z czerwonymi liliami i czarnymi swastykami. Nad Europą zbierały się groźne, ciemne chmury, wkrótce wybuchnie druga wojna światowa i zakończy dzieciństwo Oriany.2
Dziewczynka, która poznała głód i strach

10 czerwca 1940 roku był dniem, który szczególnie głęboko utkwił w pamięci Oriany. Bawiła się z siostrami na tarasie, kiedy ojciec wrócił do domu, wcześniej niż zwykle. Miał zmienioną twarz. Rzucił marynarkę na podłogę i opadł bezwładnie na krzesło. Po chwili powiedział: „Ten szaleniec wypowiedział wojnę!”. Tosca w kuchni nie przerwała przygotowań do kolacji, ale głośniej teraz hałasowała garnkami i powtarzała zachrypniętym głosem: „Łajdaki, nikczemnicy, mordercy!”.

Wojna jak nic innego wpłynęła na życie Oriany. „Dorastałam w atmosferze wojny. Zdominowała moje dzieciństwo. Wszędzie się o niej mówiło, wszędzie się ją widziało”.

Wśród jej najdramatyczniejszych wspomnień były bombardowania, które we Florencji miały szczególnie gwałtowny charakter. Szum nadlatujących samolotów przypominający pomruk jakiejś strasznej bestii, świetliste smugi rac rozjaśniających noce, schrony pełne modlących się i płaczących ludzi i matka, która spokojnym głosem mówiła, że nie trzeba się bać. „Nie ominęło mnie żadne bombardowanie, los chciał, żebym zawsze znajdowała się w miejscu, na które zrzucano bomby. Nigdy nic złego mi się nie stało. W niebezpiecznych sytuacjach miałam zawsze niesamowite szczęście”. Oriana do końca życia nie zapomniała księdza zastrzelonego przez faszystów ani staruszka, który upadł, gdy wszyscy biegli do schronu, i nikt się nie zatrzymał, żeby mu pomóc. Zostały jej w pamięci miesiące spędzone z dziadkami na wsi, w Mercatale Val di Pesa, gdy ewakuowano ich z miasta. „Jako dziecko dobrze poznałam głód, zimno i strach” – wyznała wiele lat później, opowiadając o tym okresie swego życia podczas publicznej przemowy w Niemczech.

W czasie między odsunięciem od władzy Mussoliniego we wrześniu 1943 roku a sierpniem 1944 roku, kiedy alianci wyzwolili Florencję, Oriana czynnie uczestniczyła w ruchu oporu i miała stałe kontakty z partyzantami, co wywarło ogromny wpływ na jej życie. „Moją świadomość polityczną, całą moją tożsamość ukształtował udział w ruchu oporu. Konspiracja została na mnie zesłana jak Duch Święty na apostołów”. Ojciec przewodził rewoltą antyfaszystowską w fabryce Galileo, gdzie pracował jako robotnik. Potem zszedł do podziemia i walczył w miejskich bojówkach ruchu oporu. Pomimo sprzeciwów Toski zabierał z sobą Orianę, tak jak to robił do tej pory. „Nawet nienawiść matki do faszyzmu nie mogła pokonać jej strachu o mnie. Miała ojcu za złe, że posługuje się dzieckiem”. Edoardo zaczął więc przed nią ukrywać, że posyła córkę na akcje, chociaż Tosca też należała do lokalnej komórki ruchu Sprawiedliwość i Wolność związanego z Partią Czynu (Partito d’Azione).

W konspiracji Oriana nosiła pseudonim Emilia. Wybrała go dla niej Margherita Fiasolo, nauczycielka filozofii, która w czasie wojny walczyła z partyzantami. Dziewczynka pełniła funkcję łączniczki, przenosiła ulotki, gazetki, wiadomości, czasem nawet broń, była zręczna i pomysłowa. Kiedy kazano jej przenieść granat, ukryła go w główce sałaty, wyrwawszy wcześniej trochę liści ze środka, i przewiozła w koszyku roweru. Karteczki z wiadomościami składała wielokrotnie i wplatała w warkocze. Pewnego dnia spadła z roweru, gdy wiozła nim tajne gazetki, i rozsypała po ziemi niebezpieczny ładunek. Pozbierała wszystko błyskawicznie, rozglądając się dokoła, ale nikt nie zwrócił uwagi na dziewczynkę, która dzięki drobnej figurze nie wyglądała na swoje czternaście lat.

Wśród członków ruchu oporu walczących razem z ojcem Oriany byli ludzie, których nazwiska weszły na stałe do historii Włoch: Enzo Enriques Agnoletti, Tristano Codignola, Carlo Furno, Maria Luigia Guaita, Nello Traquandi, Paolo Barile, Leo Valiani, Ugo La Malfa, Emilio Lussu. Oriana przebywała z nimi, obserwowała ich uważnie, często w bardzo niebezpiecznych sytuacjach. Zapamiętała na przykład Carla Leviego, który ukrywał się w mieszkaniu naprzeciwko Palazzo Pitti. Ojciec polecił jej, żeby zaniosła mu pistolet i żywność. Carlo Levi otworzył ostrożnie drzwi, w głębi zobaczyła pokój pełen książek. Nie zaprosił jej do środka, otworzył paczkę na progu i zmarszczył czoło z niezadowoleniem. „Ten pistolet to model dla kobiet, nie chcę go – powiedział. – A to, co przyniosłaś do jedzenia... Nie mieliście nic innego?” Oriana nie poczuła się ani trochę onieśmielona. Spojrzała na niego wyzywająco i odparła, że jej rodzina odejmuje sobie od ust, żeby móc nakarmić ludzi tak jak on żyjących w ukryciu.

Pewnego listopadowego wieczoru 1943 roku Edoardo Fallaci przyprowadził do domu dwóch nieznajomych mężczyzn w mundurach kolejarzy. Byli to brytyjscy żołnierze, Nigel Eatwell i Gordon Buchanan, więźniowie obozu jenieckiego w Laterino niedaleko Arezzo, którzy uciekli z transportu do obozu koncentracyjnego w Niemczech, wyskakując z pociągu w tunelu pod Florencją. Nigel był dojrzałym mężczyzną, spokojnym i pewnym siebie. Gordon, o wiele młodszy, wyglądał na bardzo wystraszonego. Robił wrażenie dziecka, które zbyt szybko musiało dorosnąć, i widać było, że już dawno nie miał nic w ustach. Umieszczono ich w pokoju Oriany, która miała odtąd spać w korytarzu. W nocy zegar wahadłowy wybijał głośno godziny i nie pozwalał jej spać, światło księżyca rysowało groźne cienie na ścianach, Oriana tęskniła za swoim pokojem z szydełkową narzutą na łóżku i szkolnymi podręcznikami ustawionymi porządnie na półce.

Alianccy żołnierze zostali u nich przez miesiąc. Nie wychodzili z domu, trzymali żaluzje zamknięte, żeby nikt ich nie dostrzegł z ulicy. Oriana spędziła z nimi sporo czasu, wciąż o coś pytała swoją słabą angielszczyzną. Fascynowali ją ci dwaj mężczyźni przybyli z kraju, w którym króluje wolność, jak zawsze mówił ojciec.

Już w dorosłym wieku Oriana opisała jednego z nich w powieści Penelopa na wojnie jako pierwszą miłość tytułowej bohaterki, która, podobnie jak ona, przychodziła do jego pokoju, siadała na skraju łóżka i spędzała z nim całe popołudnia na rozmowach. On głaskał jej twarz i mówił, że jest piękna. Aż któregoś dnia starszy żołnierz zastaje ich, jak obejmują się na łóżku, i wpada w złość. Dziewczyna ucieka z pokoju, zza drzwi dochodzą odgłosy kłótni. Matka zasłania sobie dłonią usta: „Coś ty zrobiła?”.

Kiedy wreszcie z dowództwa ruchu oporu nadeszła wiadomość, że brytyjscy żołnierze powinni opuścić Florencję, to Oriana eskortowała ich razem z ojcem do Acone, w pobliżu Pontassieve, by przekazać ich partyzantom, którzy z kolei mieli ich przeprowadzić przez linię frontu. Droga z Florencji do Acone była długa i niebezpieczna. Musieli przebyć czterdzieści kilometrów na rowerach, ryzykując, że rozstrzelają ich Niemcy w ten właśnie sposób karzący tych, którzy udzielali pomocy żołnierzom wojsk alianckich. Niedaleko kolejnego punktu kontrolnego jeden z Anglików spadł z roweru. „Wujku, podnieś się!” – zawołała do niego Oriana, modląc się, żeby Niemcy nie zwrócili na nich uwagi.

W powieści opisuje pożegnanie z młodszym żołnierzem. Bohaterka nie miała odwagi uściskać go, powiedziała tylko: „Wróć, kiedy wojna się skończy”. On odparł: „Wojna się skończy, a ja wrócę”. Przy tych słowach łza spłynęła mu powoli po policzku. „Pamiętasz, tato? Byłeś przy tym. Kiedy łza spłynęła do szyi, odwrócił się i odszedł. Patrzyłam za tym szczupłym, jasnowłosym, bezbronnym chłopcem, niewiele starszym ode mnie, i w tej chwili, gdy miałam czternaście lat, skończyło się moje dzieciństwo, skończyła się moja zdolność do wybaczania”.

Przez następne miesiące nie mieli od nich żadnych wiadomości. Wreszcie któryś z towarzyszy ojca dowiedział się, że jeden z nich odnalazł się, jest już bezpieczny za linią frontu, ale drugi nie żyje. Nie potrafił jednak powiedzieć, który przeżył. Oriana poznała ich losy dopiero w 1993 roku dzięki pewnemu brytyjskiemu historykowi. Okazało się, że Nigel i Gordon nie od razu przeszli na pozycje zdobyte przez aliantów. Zostali w Toskanii i zebrali piętnastoosobowy oddział partyzancki. 4 maja 1944 roku Niemcy złapali Nigela i rozstrzelali niedaleko Norcii. 14 czerwca Gordon został pojmany, podczas gdy zakładał ładunki wybuchowe na moście używanym przez Niemców do wycofywania wojsk. Ocalał cudem. Trzy dni później partyzanci wyzwolili ten teren. Oriana długo szukała o nim wiadomości, pisała w tym celu do Wielkiej Brytanii i Australii, ale bez powodzenia. W archiwach pozostał tylko jeden ślad po jednostce wojskowej, w której służyli, II Regimencie Transvaal Scottish. Jest to wzmianka o przyznaniu przez rząd brytyjski medali Gordonowi i – pośmiertnie – Nigelowi.

Przez całe życie Oriana przechowywała list napisany po angielsku na pogniecionej kartce, opatrzony datą 14 grudnia 1943 roku:

„Droga Oriano, jak pewnie wiesz, wyjeżdżamy. Piszę do Ciebie ten list i zostawię go u księdza, bo wiem, że Twój ojciec przyjedzie jeszcze do Acone przed Bożym Narodzeniem. Z drogi nie będziemy mogli wysyłać do niego wiadomości. Kiedy Twój ojciec spotka się z księdzem, dowie się, co się z nami dzieje. Napiszę do Twojej rodziny, kiedy już Anglicy dotrą do Florencji. Podziękuj, proszę, jeszcze raz ojcu za wszystko, co dla nas zrobił. Nigdy tego nie zapomnę. Być może za jakiś czas będziemy mogli się spotkać, bardzo chciałbym wrócić do Włoch. Wyjeżdżamy jutro rano, mam nadzieję, że nie będzie deszczu. Wiem, że czeka nas droga trudna, ale możliwa do przebycia. Wiem też, że będziecie z nami myślami i że życzycie nam pomyślności. Ściskam Cię mocno i z całego serca pozdrawiam Twoją rodzinę. Nigel”.

Poniżej, innym charakterem pisma, jedno tylko zdanie: „Gordon sends his love to his little wife” – Gordon śle pozdrowienia swej małej żonce.

„W tym wieku w życiu człowieka mają miejsce ważne wydarzenia: pierwsza miłość i pierwsze wątpliwości” – powiedziała Oriana w pewnym wywiadzie, zapytana o ten okres swego życia. Nie wiemy, jaka część historii opowiedzianej w powieści Penelopa na wojnie zdarzyła się naprawdę. Pewne jest, że w wieku, w jakim była wtedy Oriana, krystalizują się przekonania, które trwają potem całe życie. Na przykład przekonanie o tym, że odwaga jest u mężczyzny cechą absolutnie nieodzowną. Orianie w dorosłym wieku trudno było natrafić na kogoś, w kim potrafiłaby się zakochać. „Wszystko, czego doświadczałam, co widziałam i słyszałam, przyrównywałam do tamtych przeżyć. Także miłość. Mój Boże! Zmarnowałam młode lata, porównując mężczyzn spotkanych na swojej drodze do bohaterów poznanych w najmłodszych latach, i odrzucałam ich, jednego po drugim, bo do nich nie dorastali. Sądzę, że nieczęsto się zdarza, by na czyimś życiu wspomnienia albo zwykła pomyłka zaważyły tak bardzo jak na moim”.

W domu powieściowej bohaterki ukrywał się jeszcze jeden żołnierz, Rosjanin. Oriana opisała go w najdrobniejszych szczegółach: gruby, tak bardzo, że odrywały mu się guziki z bluzy, w okularach krótkowidza, patrzył ze smutną miną na mapę Rosji w atlasie geograficznym i mamrotał: „Mama, mama!” ze łzami w oczach. Oriana nienawidziła go, bo zajął miejsce Gordona, poza tym żył, a o młodym brytyjskim żołnierzu nic nie było wiadomo. Ta postać też istniała naprawdę. W papierach Oriany zachował się bilecik napisany przez niego nieporadną włoszczyzną: „Drodzy przyjaciele, dzisiaj wyjeżdżamy, wracamy do Ojczyzny! W czterech uciekliśmy Niemcom. Mam nadzieję, że jeszcze zdążę im dołożyć, a potem odbuduję mój kraj. Pozdrawiam, wasz Władimir”.

W lutym 1944 roku Edoardo Fallaci wpadł w ręce faszystów w wyniku donosu i obławy. Zatrzymano go przy skrytce podziemnej organizacji. Gdy wieczorem nie wrócił do domu, Tosca, przygotowując kolację, nie potrafiła powstrzymać się od płaczu, ale żeby dodać sobie otuchy, głośno powtarzała: „Na pewno wypadło mu coś nieprzewidzianego”. Następnego dnia rozeszła się po mieście wiadomość o obławie. „Nigdy nie zapomnę chwili, gdy przeczytałam w gazecie: Aresztowanie przywódcy terrorystów” – mówiła Oriana. Tosca poszła zaraz do willi, w której milicja faszystowska przesłuchiwała więźniów. Udało jej się dotrzeć do komendanta, Maria Carità, od którego usłyszała, że może już założyć żałobę, bo nazajutrz jej mąż zostanie rozstrzelany. Oriana często opisywała reakcję Toski na te słowa. Uważała ją za najlepszy przykład odwagi matki. „Zastanawiałam się czasem, jak ja zareagowałabym, gdybym znalazła się na jej miejscu. Odpowiedź była jedna: nie wiem. Ale wiem, jak zareagowała matka. Stała przez chwilę bez ruchu, jakby trafił w nią piorun. Potem powoli uniosła prawą rękę, wymierzyła palec wskazujący w komendanta i pewnym głosem, zwracając się do niego per ty, jakby był jej podwładnym, zimno powiedziała: »Mario Carità, jutro o szóstej rano zrobię to, co mi radzisz. Założę żałobną suknię. Ale jeżeli masz matkę, która cię kocha, poradź jej, żeby zrobiła to samo, bo twoja ostatnia godzina nadejdzie niebawem«”. Tosca była w ciąży. Zasłabła, wracając do domu. Poroniła.

Edoardo Fallaci nie został rozstrzelany. Poddano go torturom, żeby wydał towarzyszy konspiracji, ale niczego się od niego nie dowiedziano. Nigdy nie opowiadał o tamtych dniach. Za to inni więźniowie przesłuchani podczas procesu przeciwko Mariowi Carità dokładnie opisali, jak ich torturowano. W jednym z zeznań można przeczytać: „Kazali mi się położyć na ławce. Byłem półnagi. Nogi i ręce przywiązali mi do kraty i zasłonili oczy. Potem wyszli, zostawili mnie na jakiś czas samego. Kiedy wrócili, coś dotknęło mojego brzucha, po chwili zacząłem czuć w tym miejscu parzący ból, jakby palił się tam żywy ogień. Krzyczałem z bólu, miałem wrażenie, że zaraz zwariuję, traciłem świadomość. Wreszcie, nie wytrzymując cierpienia, powiedziałem, że podpiszę, co każą. Nie skończyło się od razu, moi oprawcy pozwolili, żebym cierpiał jeszcze przez jakiś czas i dopiero potem przerwali tę torturę. Zobaczyłem wtedy, że do brzucha miałem przytknięty mały pojemnik, w którym był jakiś robak, coś w rodzaju karalucha. Pojemnik przylegał ściśle brzegami do skóry i robak, szukając wyjścia, wgryzał mi się w ciało”.

Po przesłuchaniach Edoardo Fallaci został przeniesiony do więzienia Murate. Uwolniono go w maju. Według Oriany nastąpiło to dzięki żonie. Tosca przez wiele dni starała się o oficjalne uniewinnienie męża. Nie udało jej się to, znalazła więc inny sposób, żeby wyciągnąć go z więzienia. Odkryła, że jeden z oprawców był kiedyś oskarżony o wystąpienie przeciw faszyzmowi i zależało mu, żeby nikt się o tym nie dowiedział, nietrudno więc było skłonić go do udzielenia pomocy więźniowi. Na widzenie z mężem Tosca zabrała córki. „Przyniosłyśmy torbę pełną jedzenia, którą strażnicy więzienni od razu nam zabrali i wepchnęli nas razem z innymi do brudnego pomieszczenia służącego za rozmównicę, z długim stołem pośrodku. Za stołem stało może z dziesięciu więźniów, jeden z nich miał strasznie opuchniętą i posiniaczoną twarz z grubymi fioletowymi wargami i okiem, którego nie mógł otworzyć. Nikt nie usiadł przed nim, więc my tam usiadłyśmy, czekając, aż przyprowadzą ojca. Po chwili usłyszałyśmy cichy głos: »Skarby moje najdroższe, nawet się ze mną nie przywitacie?«. To był głos ojca dochodzący ze spuchniętych ust człowieka ze zniekształconą twarzą. Nie rozpoznałyśmy go. Później usłyszałyśmy od niego: »Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze, nic nie powiedziałem, niczego ode mnie nie wyciągnęli, nic nie wiedzą. W najgorszym wypadku poślą mnie do obozu koncentracyjnego w Niemczech«. Kiedy już stamtąd wyszłyśmy, zapytałam mamę: »Dlaczego?«. Na to ona odpowiedziała z dumą: »Bo twój ojciec zajmuje się polityką. Walczy o to, żeby świat stał się choć trochę lepszy«”.

Latem 1944 roku linia frontu zbliżała się do miasta. Bombardowania niszczyły całe kwartały. Oriana wraz z rodziną wyjechała z miasta, schroniła się w klasztorze, w którym ukrywali się partyzanci. Pewnego dnia klasztor otoczyły ciężarówki pełne Niemców i włoskich faszystów, którzy kopniakami otwarli bramę. Oriana zdążyła zniszczyć powierzone jej tajne dokumenty, które trzymała w wydrążonej dyni, wśród nich kartkę z nazwiskami i adresami partyzantów Partii Czynu. Wszystko działo się błyskawicznie. „Do końca życia będę miała w uszach hałas silników ciężarówek, wrzaski i rubaszne żarty: »Kobiety nas już nie kochają, bo nosimy czarne koszule«. Potem stukot podkutych butów zbliżający się korytarzem, podczas gdy ojciec, wyskoczywszy przez okno, uciekał przez ogród. Nastąpiły brutalne uderzenia w drzwi naszego pokoju, drzwi zaraz ustąpiły, pomieszczenie zapełniło się żołdakami. Nie zapomnę serii z karabinów, krzyków i płaczu kobiet”. Ojciec w ostatniej chwili polecił jej ostrzec dwóch jugosłowiańskich partyzantów ukrywających się w innym skrzydle klasztoru. Za późno już było na ucieczkę, więc Jugosłowianie wskoczyli do nieczynnej starej studni, prosząc Orianę, żeby zasunęła klapę. Ta jednak okazała się dla niej zbyt ciężka. „Być może Niemcy dostrzegli mnie przy tym i to zgubiło Jugosłowian. Zrozumiałyśmy z mamą, że ich znaleźli, słysząc, jak się śmieją. Nigdy w życiu nie zapomnę śmiechu Niemców, gdy znaleźli ukrywających się Jugosłowian”.

Ostateczna bitwa o Florencję rozegrała się w sierpniu. Przez wiele dni toczyły się walki o każdy dom. W mieście nie było prądu ani wody, niemieckie miny i moździerze rozmieszczone wokół miasta dopełniały zniszczenia, nie oszczędzając mostów na rzece Arno. Nocą z 10 na 11 sierpnia wycofali się ostatni niemieccy spadochroniarze. „Byli pokryci błotem i wstydem, i bardzo spragnieni. Krzyczeli pod oknami: »Wasser! Acqua! Wasser!«, ale okna pozostawały zamknięte. Strzelali więc do nich z karabinów maszynowych i szli dalej swoją drogą”.

Rankiem 11 sierpnia Oriana przewoziła czerwone opaski z napisem Sprawiedliwość i Wolność, które mieli założyć partyzanci zaproszeni na defiladę po wyzwoleniu. Śpiesząc się, by dowieźć je na czas, przewróciła się na rowerze i opaski rozsypały się po ulicy. Wiwatujący ludzie pozbierali je i założyli na ramiona. „Mój Boże! Jaka byłam wtedy młoda! Byłam jeszcze dzieckiem. Kiedy dotarłam do dowództwa, dostałam w twarz. Cenne opaski udekorowały przypadkowych ludzi, którzy w najlepszym wypadku nie zrobili nic, by pokonać faszyzm, a w najgorszym sami byli faszystami”.

Teraz, kiedy walki o miasto się zakończyły, mogli z rodziną wrócić do domu. Bombardowania spowodowały ogromne szkody, w ogrodzie zastali głęboki krater, ale to w tamtej chwili nie przeszkodziło ich radości. „Była niedziela, czułam się lekka i szczęśliwa. Miałam na sobie nową białą sukienkę uszytą przez mamę i białe skarpetki. Szłam ostrożnie, żeby nie poplamić trawą białych pantofelków. Dzwony biły w całym mieście radośnie jak na Wielkanoc, ogłaszając początek nowego życia. Wojna się skończyła”. Florencja leżała w gruzach, ale wszyscy wyszli na ulice, by wspólnie świętować. Oriana pobiegła oglądać Amerykanów defilujących na ulicach miasta. Zapamiętała ich jako dobrze odżywionych olbrzymów. Któryś z nich pociągnął ją za warkocz, inny poczęstował czekoladą, którą przyjęła, choć wiedziała, że mama ją za to zbeszta. Tosca miała charakter łagodniejszy niż Edoardo, ale ona też traktowała Orianę od najmłodszych lat jak dorosłą. Uczyła ją, że życie jest nieprzerwaną walką, którą można wygrać tylko uporem i wytrwałością. „Pewnego dnia chodziłam boso po kamieniach, mama zachęcała mnie: »Idź! Wytrzymasz!«. Po chwili poprosiłam, żeby mnie wzięła na ręce, bo kamienie raniły mi stopy, na co odparła: »Cały świat jest usłany kamieniami, szybko się o tym przekonasz«”.

Jeden z amerykańskich żołnierzy zaprzyjaźnił się z ojcem Oriany. Nazywali go w domu Ohio, tak jak stan, z którego pochodził, bo jego imię było zbyt trudne do wymówienia. Przychodził do nich często wieczorem, przynosił bochenek białego chleba i zostawał na kolacji. Prowadził niekończące się monologi na temat wojny, zjadając przy tym większą część tego, co Fallacim udało się zdobyć na posiłek. Po jego wyjściu Tosca, porządkując kuchnię, burczała zawsze: „My to mamy szczęście! Wszyscy Amerykanie zaopatrują florentczyków w żywność, a ten przynosi tylko trochę chleba i w zamian opróżnia nam spiżarnię”. W prawdziwy gniew wpadła jednak dopiero wtedy, gdy mąż podarował żołnierzowi zegarek z dewizką, który odziedziczył po dziadku. Edoardo był bardzo przywiązany do tej pamiątki, ale Ohio przy pożegnaniu wręczył mu swój zegarek, mówiąc przy tym z uroczystą miną: „Zachowaj w pamięci Ohio”, w związku z czym on poczuł się w obowiązku zrobić mu podobny prezent, ze słowami: „Pamiętaj Florencję”. Kiedy po latach Oriana pojechała po raz pierwszy do Ameryki, matka powiedziała: „Może uda ci się odnaleźć tego nudziarza Ohio i odzyskać zegarek dziadka... Rozumie się, że musiałabyś za niego zapłacić”.

Po wyzwoleniu miasta Edoardo Fallaci wszedł w skład komitetu Partii Czynu, zajmował się działalnością związków zawodowych. Był jednym z założycieli florenckiego oddziału związku zawodowego pracowników przemysłu metalowego i przez jakiś czas pełnił obowiązki redaktora naczelnego gazety „La libertà del lavoro” („Wolność Pracy”). Duża część rodziny uczestniczyła aktywnie w odbudowie, działając w szeregach Partii Czynu: Edoardo, stryj Bruno i kilku innych krewnych zarówno ze strony matki, jak i ojca. Ich nazwiska można odnaleźć w archiwach florenckiego ruchu oporu. Na liście uczniów liceów widnieje Oriana Fallaci, która przez jakiś czas wykonywała także obowiązki sekretarki Związku Kobiet Włoskich, powiązanego z Partią Czynu. Z ochotniczego oddziału wojska włoskiego została zwolniona w stopniu szeregowca. Zawsze z dumą mówiła o swym zaangażowaniu w uwolnienie kraju od faszyzmu. Na wiadomość, że otrzyma 15 670 lirów odprawy, wahała się, czy je przyjąć. Przecież zrobiła tylko to, co do niej należało. W końcu jednak przyjęła te pieniądze i kupiła za nie buty dla siebie i sióstr (nikt w rodzinie nie miał wtedy przyzwoitych butów, ale „mama i tata nie chcieli kupować dla siebie nowych”). Później zapisała się do młodzieżówki Partii Czynu, jedynej, do jakiej kiedykolwiek należała. „To była bardzo mała partia, w jej szeregach byli sami generałowie, żadnych szeregowców. Mam wrażenie, że jedynym zwykłym członkiem byłam ja”. Podczas jednego z wieców poproszono ją, żeby weszła na scenę i przemówiła do zebranych jako najmłodsza przedstawicielka ruchu oporu. Miała wtedy na sobie sukienkę w biało-czerwoną kratkę. „Pamiętam mikrofon i swoje pierwsze słowa: »Florentczycy! Przemawia do was zwykła dziewczyna. Młodzi ludzie, posłuchajcie, co mam wam do powiedzenia!« – nic więcej nie pamiętam, poza tym, że byłam strasznie zdenerwowana”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: