Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Osiem zeszytów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
5 listopada 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Osiem zeszytów - ebook

Brazylijka Heloneida Studart była bezkompromisową i nieugiętą krzewicielką feminizmu, aktywną działaczką polityczną, a przede wszystkim - choć twórczość literacka nigdy nie była jej głównym zajęciem - genialną pisarką. W rodzinie Nogueira Alencar kobiety nie miały szczęścia. Zanim Maria odkręciła gaz, starannie uszczelniła kuchnię w swoim domu; napisała też bilecik z zaleceniem, by jej osiem pamiętników przekazano siostrzenicy. Teraz Mariana co rano wynosi na taras paczkę zawierającą sekretne zapiski ciotki i zafascynowana wpatruje się w szary papier pokryty stemplami. Mariana dobiega czterdziestki. Wciąż jest piękna i wzbudza pożądanie. Zbuntowała się - podobnie jak kiedyś Maria - przeciwko rodzinnej tradycji, która skazuje jedną z córek na staropanieństwo, by mogła opiekować się matką. Jej siostra Leonor od dziesięciu lat bezskutecznie stara się o dziecko i pielęgnuje w sobie nienawiść do męża, który podczas nocy poślubnej zakwestionował jej dziewictwo, bo niewystarczająco krwawiła. Gdy pewnego dnia dostaje od zakochanego w niej biedaka buteleczkę z arszenikiem, nie ma najmniejszej wątpliwości, co zrobić z jej zawartością... Powieść napisana po mistrzowsku, pełna gwałtownych namiętności, niespełnionych marzeń i dziedziczonej z pokolenia na pokolenie nienawiści. Przejmujące studium kobiecego buntu przeciw niesprawiedliwości losu i społecznym ograniczeniom.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-246-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Na krótko przed czterdziestymi urodzinami Mariana otrzymała zapiski Marii das Graęas Nogueira Alencar, swojej ciotki, starej panny. Przesłano je pocztą, z Fortalezy. Ciotka niedawno umarła, nie tyle z woli bożej, co z własnej. Jej ciało znaleziono ułożone na haftowanej narzucie obok jednego z czterech pieców w przestronnej kuchni wielkiego domu obciążonego hipoteką. Nie ulegało wątpliwości, że trudziła się przez cały dzień, by uszczelnić tak dużą przestrzeń, gdzie królowały warkocze cebuli, płaty suszonego mięsa i zapomniane moździerze. Zużyła ogromną ilość taśmy izolacyjnej, plastra opatrunkowego, a nawet nici, zanim odkręciła gaz. Tak przygotowane pomieszczenie nadspodziewanie dobrze sprawdziło się jako komora śmierci. Drobne, tężejące już ciało odnalazła wiekowa służąca. Na lekko zaróżowionej twarzy zmarłej zastygł wyraz ironii. Na szyi miała sznur prawdziwych pereł, dziedziczony przez wszystkie stare panny w rodzinie, z pokolenia na pokolenie. W zamkniętych dłoniach trzymała legitymacyjne zdjęcie jedynego ukochanego, jakiego miała w życiu, i bilecik z zaleceniem, by sekretne zapiski, trzymane pod kluczem w najwyższej szufladzie komody, przekazać siostrzenicy Marianie z Rio de Janeiro. Severina, wiekowa służąca, długo płakała nad martwym ciałem. Nade wszystko obawiała się kary bożej dla wiecznie zbuntowanej duszy Marii das Graęas. Faktycznie, na Sądzie Bożym za jedyną winę samobójczyni można było uznać to, że nigdy nie pogodziła się z losem, jaki wybrała dla niej matka, Pequenina.

W każdym pokoleniu rodziny Nogueira przeznaczeniem jednej z córek było życie w celibacie z myślą o przyszłej posłudze starzejącej się matce. W wybrance tłumiono oznaki kobiecości, nikt jej nie adorował, nie dawał prezencików, nawet skromnej bransoletki, kolczyków czy flakonika perfum. Aby lepiej przysposobić ją do roli leciwej panny do podawania kleików i bulionów matce, zabraniano jej podchodzenia do okna, uczestnictwa w zabawach czy posiadania przyjaciółek i powiernic. Niektóre matrony z rodu Nogueira przesadzały w swoich zapędach i hodowały dwie stare panny w jednym rzucie. Tak postąpiła Dondon, babka Marii das Graęas, która pozwoliła, by jej dwie najmłodsze córki, Pedrita i Lazinha, zwiędły niczym bliźniacze listki zasuszone między kartkami tej samej książki. Jednakowo ubrane, cierpiały na wyimaginowane schorzenia i pościły w każdy poniedziałek na chwałę pobożnych dusz. Pequenina zadowoliła się jedną córką złożoną na ołtarzu swojej dewocji. Odseparowała ją od otoczenia, tłumacząc, że jest drobniutka i słabowita, i od najmłodszych lat oddała pod opiekę Najświętszej Marii Pannie. Odmawiała jej wszelkich uciech, a gdy dziewczynka miała dziesięć lat, zawiesiła na jej piersi cudowny medalik. Kiedy wzywała ją na popołudniową koronkę na różańcu, przypominała: „Ty jesteś wybrana. Twoje dwie siostry chodzą na tańce, zachowują się zalotnie, zbierają fotosy aktorów, a ty przygotowujesz się, by jako cnotliwa panna żyć w tym zgubnym świecie niczym w klasztorze”.

Na nieszczęście dla Pequeniny strategia zawiodła. Mimo swej nieśmiałości i ponuractwa Maria das Graęas chadzała własnymi drogami. Spędzała czas na lekturze opowieści z dreszczykiem albo bazgrała w niezliczonych zeszytach, które natychmiast zamykała w szufladach. Ku oburzeniu rodziny wyszło na jaw, że pisywała wiersze i że odważyła się opublikować, pod pseudonimem, w jednej z lokalnych gazet porannych tekst o bohaterce Konfederacji Równikowej*, Barbarze de Alencar.

Pospiesznie wezwany wikary, duchowy przewodnik Pequeniny, przypominał jej, że jest cioteczną wnuczką Franciszki Klotyldy, pierwszej kobiety, która wydała powieść w stanie Ceará.

Ccnfederaęao do Equador (Konfederacja Równikowa) – antycesarski bunt w północno-wschodniej części Brazylii, który wybuchł w 1824 roku (przyp. tłum.).

Ówczesny proboszcz, a było to na początku wieku, przy tej okazji zganił nierozsądną kobietę z wyżyn kościelnej ambony, mówiąc: „Bóg dał niewieście talent nie po to, żeby publikowała swoje myśli. Bóg błogosławił niektórym kobietom darem inteligencji, by ten przydawał blasku ich domowi, ku zadowoleniu męża i dzieci”.

Przygana odbiła się szerokim echem i Franciszka straciła posadę nauczycielki w szkole powszechnej. Sprzedała biżuterię, potem suknie i książki. W zakrystiach i na salonach rozprawiano o tym, że niejaka Franciszka Alencar cierpi głód. Ona jednak pisała nieprzerwanie, całymi nocami, w blasku maleńkiej lampki.

Duchowy przewodnik Pequeniny nie zamierzał porównywać tamtych mrocznych czasów z dekadą lat trzydziestych, kiedy to walczono nawet o prawo do głosowania dla kobiet – „te bezbożnice, te sufrażystki”, w niejednym domu grało radio, a wiele dziewcząt z dobrych rodzin szykowało się do egzaminów państwowych na posady urzędnicze. Jednak ograniczenia nadal były potrzebne. Kobieta dobrze urodzona przez skromność winna powstrzymywać się od publikowania zapisków. A w szczególności o Barbarze de Alencar, która – pomijając już całą resztę – była republikanką i abolicjonistką.

– Mario das Graęas – powiedział surowym tonem wikary – nie wpędzaj matki do grobu.

I Maria das Graęas zamknęła zapiski na klucz w szufladzie komody z palisandrowego drewna w swoim pokoju. Jednak wikary dostrzegł w jej oczach przebłysk nieposłuszeństwa: należała do tych, które wolą wyrażać siebie, niż być szczęśliwe.

Wiele lat później, kiedy po śmierci najmłodszej córki Pequeniny, Melby, i stracie całego majątku rodzina przeniosła się do Rio de Janeiro, Maria das Graęas została sama w Fortalezie, na straży obciążonego hipoteką domostwa z wielkimi pokojami sypialnymi pełnymi fotografii zmarłych krewnych. Powiadano, że duch Barbary de Alencar nawiedzał ją w każdy piątek i wnosił skargi na potworne katusze i męki więzienia, jakie w 1824 roku zadano jej synowi, Tristanowi Gonęalves de Alencar Araripe: „Mojego syna, mojego rewolucjonistę, przebili szablą, a potem podziurawili kulami. Te sługusy monarchii odcięły mu ucho i prawą dłoń jako trofeum. Jego ciało znaleźli u stóp mimozy. Potem zabrali je do Santa Rosa i zostawili tak na dwa miesiące, w słońcu, wysuszone, oparte o pień gruszy, żeby te kanalie mogły je opluwać i rzucać kamieniami. Opisz tę historię, Mario das Graęas Nogueira de Alencar, żeby nikt nie zapomniał!”.

Starsza siostra Marii das Graęas, Mimi, mieszkająca w Rio de Janeiro „z przymusu”, jak mawiała, przyjęła z zakłopotaniem wiadomość o samobójstwie. Zadzwoniła do niej Mariana, starsza córka: „Mamusiu, wystarczy, że zamienisz stroje w półżałobnych kolorach, które zawsze nosisz, na ścisłą żałobę. Masz jeszcze te kolczyki z agatami?”.

Nie oczekiwała, że matka przejmie się nieszczęściem tamtej, tłumionym płaczem, uporczywą miłością, która kazała jej trzymać legitymacyjne zdjęcie w stężałych już palcach, pragnieniem pisania zdławionym z winy uprzedzeń. Bo czym była śmierć w oparach gazu, jak nie symbolicznym końcem życia kogoś, komu nie było dane odetchnąć pełną piersią?

Mimi nie przejmowała się nikim, więc Mariana zdołała uniknąć opowieści o skomplikowanym rytuale, który poprzedził samobójstwo: o pieczołowicie wyhaftowanych narzutach, starannie zszytych prześcieradłach, taśmach samoprzylepnych do uszczelnienia szpar. Mariana wspomniała jedynie o krokach, jakie podjęła, by ciotka została pochowana w poświęconej ziemi. Bez trudu przekonała arcybiskupa Fortalezy, że chodziło o „przypływ szaleństwa”.

Mimi zmieniła stroje w kolorach amarantu i fioletu na całkiem czarne. Codziennie odgrywała sceny smutku w mieszkaniu w dzielnicy Cosme Velho, w oczekiwaniu na mszę w intencji zmarłej.

Wielka paczka owinięta w szary papier cały pokryty stemplami, zawierająca osiem zeszytów sekretnych zapisków ciotki samobójczyni, fascynowała Marianę do tego stopnia, że nie odbierała nawet natarczywych telefonów matki: „Filoca, powiedz mojej mamie, że jestem w saunie. Powiedz, że poszłam do Fórum”.

Mariana wahała się, czy otworzyć paczkę i przeczytać choćby pierwsze akapity zapisane drobnym, wąskim pismem. Bała się, że w tych zapiskach sprzed pięćdziesięciu lat, sporządzonych przez kobietę z jej rodu i o podobnym temperamencie, ujrzy siebie, swoje wątpliwości, bo przecież ją także wychowano do roli starej panny przy matce. Mariana krążyła wokół pakunku owiniętego w szary papier, zawiozła go do mieszkania w dzielnicy Alto Labedon i umieściła na tarasie, przyglądała mu się, nie zważając na brzęczenie pszczół w krzewach hibiskusa i na papugę, która co rano przylatywała z ogrodu botanicznego, żeby się zaszyć w kwietnym gąszczu na tarasie.

Jako mała dziewczynka Mariana też chciała zostać pisarką, i adwokatem. Przeglądała się w ozdobnym lustrze matki i mówiła radośnie: „Urodziłam się Pierwszego Maja. Dlatego cała władza należy się mnie, Marianie Nogueira de Alencar”. Mimi śmiała się, bo nie wiedziała, że pierwszy maja to Święto Pracy, że robotnicy domagają się władzy i że jej starsza córka, w wieku czternastu lat, była tego świadoma.

W tamtym okresie Mariana już nie miała nadziei, że matka ją zaakceptuje i pokocha. Lata najwcześniejszego dzieciństwa spędzone w posłuszeństwie i milczeniu, w strachu znoszonym ze stoickim spokojem, kindersztuba przy stole, najlepsze wyniki w nauce – wszystko to się skończyło, rozwiało. Cała ta postawa pilnej dziewczynki miała na celu tylko jedno: przyciągnąć uwagę matki, zasłużyć na jej aprobatę, czułość. Stracony czas. Mimi była wpatrzona wyłącznie w młodszą córkę, której pozwalała na wszystko: przebieranie się w swoje koronkowe bluzki, suknie wieczorowe, pląsy w butach na obcasach i z długimi sznurami pereł. To Leonor była do niej podobna: „Ma moją twarz, falowane blond włosy. Kiedy Mocinha, położna, pokazała mi moją młodszą córeczkę, poczułam ulgę po tym rozczarowaniu, jakiego doznałam, gdy zobaczyłam indiańską twarz Mariany. Biedactwo, była podobna do swojej ciotki Marii das Graęas, która została starą panną”.

Marianie Mimi gotowała ten sam los. Ale i tym razem taktyka się nie sprawdziła. Starsza córka, zaniedbana, w ubraniach po matce i zawsze w butach na płaskim obcasie, ukończyła studia prawnicze i została żoną przemysłowca. Na próżno matka dała jej w prezencie naszyjnik z hodowlanych pereł, identyczny jak ten, który nosiła ciotka samobójczyni, stanowiący coś na kształt symbolu wszystkich starych panien w rodzinie. Ale i na nic zdało się podarowanie Leonor całej biżuterii rodowej, pozostałości po rodzinnej fortunie, na nic zdały się obowiązkowe lekcje angielskiego, baletu, gry na pianinie, czy wymuszanie na niej diety jogurtowej, z sucharkami i wodą mineralną, żeby nie zaszkodzić cerze. Matka była przekonana, że Leonor znajdzie świetną partię, co pozwoli rodzinie odzyskać dawny splendor, a nawet pomyślnie rozstrzygnąć proces, który od sześćdziesięciu lat krążył od jednej sali sądowej do drugiej. Tymczasem córeczka zakochała się w koledze ze studiów pedagogicznych na Katolickim Uniwersytecie w Rio de Janeiro, który nieustannie podpadał władzom wydziału, był przeciwnikiem ugrupowań postępowych i nawet nie wybrano go starostą na roku. Żadne z jego niepowodzeń nie zniechęciło jednak Leonor, której zresztą zdołał wmówić, że jest najinteligentniejszym przedstawicielem swojego pokolenia. Leonor zapewniała, że zostanie posłem, senatorem, a kto wie, czy nie ministrem. Po raz pierwszy stając po stronie matki, Mariana usiłowała wyperswadować siostrze małżeństwo. Ta zareagowała gwałtownie:

– Mówisz tak z zawiści! Jak twój ukochany zniknął, uczepiłaś się tego pajaca Benta! Wszyscy wiedzą, że on nie ma nic oprócz pieniędzy!

Mariana wycofała się.

– Jak mawiała babcia Pequenina: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Chcesz wyjść za mąż, to sobie wychodź. Potem będziesz się wypłakiwać w poduszkę w sypialni.

To były dziewczęce przekomarzania. Mariana kochała młodszą siostrę. Odrabiała za nią lekcje, kiedy ta je zaniedbywała, układała jej jasne włosy w burzę loków. I uważała za naturalne, że to ją matka faworyzuje, że to jej dała całą rodową biżuterię, z wyjątkiem naszyjnika z pereł dla starych panien. Aby nie sprawiać przykrości Leonor, Mariana zgodziła się poznać bliżej Alfreda, ona, dwudziestopięcioletnia, w gorsecie, rozprawiająca o moralności, dla dobra rodziny i kraju. I pomogła przekonać Mimi do tego małżeństwa, które w jej mniemaniu oznaczało klęskę.

Ceremonia odbyła się w kościele Matki Boskiej Chwalebnej przy Largo do Machado. Leonor stanęła przed ołtarzem niczym dziewicza ofiara, która ma poświęcić siebie w służbie bogu. Ten bóg zaś, w wypożyczonym garniturze, nie zwracał uwagi na ironiczne uśmieszki kolegów z roku i surowy żałobny strój Mimi.

Młodzi zamieszkali we Flamengo, w dwupokojowym mieszkaniu z salonem, w którym wszystkie meble kryły jakieś niespodzianki: w meblościankach chowały się łóżka, stoliki się składały i znikały, krzesła można było rozkręcać.

Rok później, pod presją matki – „I kto też na starość będzie się mną opiekował?” – Mariana pogrzebała na dnie szuflady zdjęcie ukochanego, który zniknął, i została żoną Benta Assunęao, należącego do rodziny armatorów. Zawarła małżeństwo, jakie miało stać się udziałem jej siostry, której teraz pożyczała pieniądze, suknie, samochód z kierowcą. Razem z czterema innymi adwokatami prowadziła proces wytoczony przez jej rodzinę Bankowi Brazylijskiemu, ciągnący się od sześćdziesięciu lat, z aktami sprawy liczącymi piętnaście tysięcy stron. I po kryjomu pisała, zupełnie jak jej ciotka Maria das Graęas.

– Niechże pani Mariana raz wreszcie otworzy tę paczkę.

Filoca potrząsała głową przystrojoną w niezliczone warkoczyki, stojąc przed swoją chlebodawczynią, zaintrygowana rytuałem wynoszenia paczki z zeszytami na taras każdego poranka i kontemplowania jej, choć sznurki i laka pozostawały nienaruszone.

– Jeszcze nie, Filoca, muszę zebrać się na odwagę.

– A niech mi pani Mariana powie: tam w środku, to jakaś diabelska sztuczka?

– Nie, Filoca, ale jest w tym coś z magii.

– Aha. Jak pracowałam u pani Isaurinhi Lopes w Botafogo, to ona dostała pocztą woskową figurkę. No i stało się: tydzień później umarła, udręczona, cała sina, od stóp do głów.

Mariana uśmiechnęła się. Wiedziała, że Filoce nie odpowiada ten jej zwyczaj wczesnego wstawania. Jak kobieta ma bogatego męża, trzy samochody w garażu, kucharkę, pokojówki i szofera, to po co wstaje o szóstej rano jak jakaś niewolnica i idzie na taras ze stertą papierzysk? Filoca musiała wcześnie zrywać się z łóżka, żeby przygotować tacę z sokiem pomarańczowym, żelkami, mocną kawą i wrzątkiem. A kładła się późno, dopiero jak się skończył ostatni film w telewizji, i była amatorką schłodzonego piwa, popijanego ukradkiem, „z emocji”, w czasie oglądania telenoweli.

– Przynieść pani tacę z kawą?

– Dopiero jak przyleci papuga.

Papuga, uciekinierka z ogrodu botanicznego, zaraz powinna się zjawić. Zawsze zbliżała się ostrożnie po ziarna kukurydzy specjalnie w tym celu rozsypywane na brzegu basenu. Była niczym zielony ognik. Mariana pomyślała, że gdyby ten długowieczny ptak umiał mówić, opowiedziałby niejedno z historii stuletnich drzew w ogrodzie, amazońskich baobabów, indyjskich figowców, palm królewskich. Ale papuga milczała, nigdy nie przyłączyła się do ludzkiego gadania.

– Jest – powiedziała Filoca. – To idę po kawę. Chce pani jogurt, czy wystarczy sok pomarańczowy?

Zadzwonił telefon. Raczej nie był to wspólnik Benta, ten zawsze telefonował dokładnie o siódmej trzydzieści. Obaj lubili ścisłe rozkłady zajęć, a Bento dawał wyraz zamiłowaniu do punktualności swoją kolekcją zegarków zamkniętych w oszklonej gablocie.

– Pewnie to pani siostra – odezwała się Filoca. -Zapomniałam powiedzieć: wczoraj dzwoniła, jak pani już spała.

– Filoca, czy mam zainstalować automatyczną sekretarkę?

Mariana odebrała telefon. Od jakiegoś czasu w głosie Leonor wyczuwało się skrajne napięcie.

– Myślałam, że w naszej rodzinie tylko ja zrywam się wcześnie rano – Mariana spróbowała żartobliwego tonu.

Leonor przeszła od razu do sedna.

– Mama źle to znosi – powiedziała. – Wezwała już doktora Ivana i chce odwołać mszę żałobną za duszę ciotki Marii das Graęas. Mówi, że ją opuściłyśmy. Od tygodnia nie pokazujemy się u niej w Cosme Velho.

– Lenor, przecież nasz dzień odwiedzin u mamy wypada w czwartek, a dziś jest wtorek. Wszystko jest absolutnie zgodne z zasadami.

– No, może, ale ja czuję się winna. Mam okropne poczucie winy. Aż mnie przez to kole w brzuchu.

– To pewnie miesiączka.

– Ni e przypominaj mi. Wiem, że jutro ją dostanę. Wiem, że ta przeklęta krew uchodzi ze mnie dziewiątego dnia każdego miesiąca, i to znak, że znów nie jestem w ciąży. Nigdy w nią nie zajdę. Jestem jak „niecielna jałówka” – tak mówią na północy.

– Spokojnie – uciszała ją siostra. – Płaczesz?

Mariana obawiała się, że w czasie czwartkowej wizyty matka odkryje na twarzy Leonor ślady łez. W rodzinie tylko Mimi przysługiwało prawo do płaczu.

– Ostatnio płaczę wręcz bezwiednie. Idę po ulicy i nagle czuję, że twarz mam zalaną łzami – powiedziała Leonor.

To wyznanie zaniepokoiło Marianę. Dobrze pamiętała tamte tygodnie, kiedy sama nie wiedziała, czy śni, że płacze, czy tak było naprawdę. Na ulicy niespodziewanie zatrzymywał ją żebrak albo jakieś dziecko: „Czemu płaczesz, panienko?”. Gorzkie łzy płynęły z oczu Mariany nawet wtedy, gdy nie myślała o Vascu.

– Przyjdź do mnie na kawę, jałówko – powiedziała do Leonor. – Filoca zrobi ciastka z kremem śmietankowym, a z Petrópolis przysłali te maślane biszkopciki, twoje ulubione. Weź taksówkę.

Mariana usiadła z powrotem na krześle pod wielkim przeciwsłonecznym parasolem na żółtym stelażu. Papuga nieopodal dziobała ziarnka i kamyki. Mariana wiązała z nią niejasne nadzieje. „Na urodziny dam ci złotego kanarka”, powiedział Vasco na krótko przed zniknięciem. Może to jego duch krążący po ogrodzie botanicznym posyłał do niej co rano papugę, z braku kanarka albo kwiatka?

II

Czekając na siostrę, Mariana poprosiła o gazety. Co rano na tarasie przeglądała dwie lub trzy, z niepokojem w sercu. Obawiała się, że wśród wiadomości o kryzysach politycznych i tajemniczych zbrodniach nagle natrafi na lakoniczną notatkę: „Znaleziono ciało niezidentyfikowanego dwudziestodwuletniego mężczyzny”.

Mąż zastał Marianę pogrążoną w tej przygnębiającej lekturze.

– Czytasz bez okularów! – skomentował. -A przecież kończysz czterdziestkę.

Mariana uznała te słowa za część wojny, jaką toczyli, od lat okopani na swoich pozycjach. On oczekiwał, że ona z wiekiem osłabnie, że jako dojrzała kobieta, wraz z pojawieniem się pierwszych zmarszczek, w końcu się przed nim odsłoni i zaangażuje się. Mariana spojrzała na niego z wyższością. Wypił już szklankę soku cytrynowego i zjadł biszkopty, popijając herbatą. Bento przestrzegał diety i ćwiczył, choć utrzymywał wagę z młodzieńczych lat. Był bardzo przystojny, z grzywą przedwcześnie posiwiałych włosów i czarnymi oczami o długich rzęsach. Chodził sztywno wyprostowany, żeby wyglądać na wyższego, niż był, i uśmiechał się z przymusem. Tej sztuczności nie mógł w sobie przełamać od czasu śmierci ich jedynego dziecka, rocznego synka.

– Kobiety w mojej rodzinie nie noszą okularów – odpowiedziała Mariana. – Zawsze widzą rzeczywistość w najdrobniejszych szczegółach. Pewnie dlatego są takie zgryźliwe.

– Ty nie jesteś zgryźliwa – odparł. – Pewnie masz na myśli swoją matkę. Razem z Leonor myślicie o niej całymi dniami.

– Mama niedomaga – odrzekła Mariana. – Jej siostra, ta średnia, z Fortalezy, popełniła samobójstwo, i przygotowania do mszy za spokój duszy nieboszczki tak mamę przygnębiają.

– Jeśli uznasz, że powinienem być na nabożeństwie, uprzedź mnie odpowiednio wcześnie. Wiesz, że w terminarzu mam piekło.

Pożegnał się z żoną, nie całując jej. Całował Marianę jedynie w te gorączkowe poranki, których rytuał także stanowił część ich wojny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: