Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oskarżony - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Oskarżony - ebook

Poruszający i trzymający w napięciu thriller psychologiczny o ciemnej stronie każdego z nas. Bada powiązania jakie łączą nas z przeszłością i odpowiada na pytanie czym jest wina.

Ośmioletni chłopiec zostaje znaleziony martwy na placu zabaw. Jego, o trzy lata starszy, sąsiad zostaje oskarżony o przestępstwo. Na czele obrony staje adwokat Daniel Hunter, mistrz przegranych spraw.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-389-7
Rozmiar pliku: 765 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

W Bar­nard Park zna­le­zio­no ciało małego chłopca.

Daniel Hun­ter wy­szedł ze sta­cji me­tra An­gel i skie­ro­wał się w stronę ko­mi­sa­ria­tu po­li­cji w Is­ling­ton. Czuł w po­wie­trzu za­pach pro­chu. Była połowa lata, księżyc po­wo­li wsu­wał się na ja­sne, nie­spo­koj­ne nie­bo. Kie­dy mężczy­zna ru­szył w górę Li­ver­po­ol Road, usłyszał pierw­szy grzmot, a za­raz po­tem po­czuł na skórze gru­be kro­ple desz­czu… karcące, oczysz­czające. Po­sta­wił kołnierz kurt­ki i po­biegł przed sie­bie, mi­jając su­per­mar­ke­ty Wa­itro­se i Sa­ins­bu­ry’s, la­wi­rując wśród ostat­nich za­ku­po­wiczów. Re­gu­lar­nie upra­wiał jog­ging, więc nie czuł zmęcze­nia, na­wet kie­dy deszcz się wzmógł, prze­siąkając przez rękawy, kurtkę na ple­cach i zmu­szając do co­raz szyb­sze­go bie­gu.

Za drzwia­mi ko­mi­sa­ria­tu strząsnął wodę z włosów i prze­tarł twarz dłonią. Kie­dy po­wie­dział swo­je na­zwi­sko, szy­ba pomiędzy nim a re­cep­cjo­nistką po­kryła się parą.

Po­li­cjant dyżurny sierżant Tur­ner już na nie­go cze­kał.

– Szyb­ko pan do­tarł – po­wie­dział funk­cjo­na­riusz na po­wi­ta­nie.

Da­niel od­ru­cho­wo położył na jego biur­ku wi­zytówkę. Często gościł w lon­dyńskich ko­mi­sa­ria­tach, ale w Is­ling­ton był po raz pierw­szy.

– Jest pan part­ne­rem w Ha­rvey, Hun­ter i Ste­ele? – Po­li­cjant od­czy­tał wi­zytówkę.

– Ro­zu­miem, że cho­dzi o nie­let­nie­go?

– Se­ba­stian ma je­de­naście lat.

Tur­ner spoj­rzał na Da­nie­la, spo­dzie­wając się na jego twa­rzy ja­kiejś re­ak­cji. Praw­nik spędził całe życie na na­uce stwa­rza­nia po­zorów i gdy te­raz od­wza­jem­nił wzrok po­li­cjan­ta, wie­dział, że jego oczy nie zdradzą ab­so­lut­nie ni­cze­go.

Był doświad­czo­nym ad­wo­ka­tem nie­let­nich przestępców. Re­pre­zen­to­wał już li­ce­alistów oskarżonych o za­strze­le­nie członka swo­je­go gan­gu i paru in­nych na­sto­latków, którzy kra­dli dla nar­ko­tyków. Nig­dy jed­nak praw­dzi­we­go dziec­ka – nig­dy tak małego chłopca. Również w życiu co­dzien­nym nie miał wie­le stycz­ności z dziećmi. Mógł je­dy­nie odwoływać się do własnych doświad­czeń z dzie­ciństwa.

– Nie zo­stał chy­ba aresz­to­wa­ny? – za­py­tał Tur­ne­ra.

– Na ra­zie nie. Ale coś mi tu nie gra. Sam pan zo­ba­czy. On wie dokład­nie, co stało się temu małemu chłopcu… Czuję to. Matkę udało nam się zna­leźć do­pie­ro po te­le­fo­nie do pana. Przy­je­chała ja­kieś dwa­dzieścia mi­nut temu. Twier­dzi, że cały czas była w domu, że źle się czuła i do­pie­ro te­raz do­stała naszą wia­do­mość. Złożyliśmy wnio­sek o na­kaz prze­szu­ka­nia domu.

Da­niel za­uważył, że czer­wo­ne po­licz­ki sierżanta za­pa­dają się, gdy ak­cen­tu­je ostat­nie słowa.

– Więc jest po­dej­rze­wa­ny o zabójstwo?

– O tak.

Da­niel wes­tchnął i wyjął z tecz­ki no­tes. Drżąc z zim­na w prze­mok­niętym ubra­niu, no­to­wał słowa po­li­cjan­ta, który opi­sał prze­bieg zbrod­ni, świadków i szczegóły do­tych­cza­so­wych rozmów z chłopcem.

Se­ba­stian był przesłuchi­wa­ny na oko­licz­ność od­na­le­zie­nia ciała in­ne­go chłopca, Bena Sto­ke­sa, w za­drze­wio­nej części pla­cu za­baw dla dzie­ci w Bar­nard Park w nie­dzielę po południu. Chłopiec zo­stał po­bi­ty ze skut­kiem śmier­tel­nym. Ude­rzo­no go w twarz cegłą, po­wo­dując pęknięcie kości oczo­dołu. Za po­mocą cegły, gałęzi i liści na­past­nik zasłonił oka­le­czoną twarz ofia­ry. Ciało ukrył pod drew­nia­nym dom­kiem w rogu par­ku i to tam w po­nie­działek rano od­krył je pra­cow­nik od­po­wia­dający za plac za­baw.

– Mat­ka Bena zgłosiła jego za­gi­nięcie wcze­snym wie­czo­rem w nie­dzielę – po­wie­dział Tur­ner. – Twier­dzi, że tego dnia po południu chłopiec wy­szedł na dwór pojeździć na ro­we­rze wzdłuż Rich­mond Cre­scent. Nie wol­no mu było się od­da­lać, ale kie­dy jakiś czas później wyj­rzała przez okno, nie było po nim śladu.

– A Se­ba­stia­na po­sta­no­wi­liście przesłuchać, po­nie­waż…?

– Po zna­le­zie­niu ciała usta­wi­liśmy ra­diowóz na Barns­bu­ry Road. Zgłosił się je­den z miesz­kańców, który po­dob­no wi­dział dwóch małych chłopców bijących się w Bar­nard Park. Ry­so­pis jed­ne­go z nich pa­so­wał do Bena. Mężczy­zna twier­dzi, że krzyknął na nich, żeby prze­sta­li, ale ten dru­gi chłopak uśmiechnął się do nie­go i po­wie­dział, że to tyl­ko za­ba­wa. Kie­dy prze­ka­za­liśmy mat­ce Bena ry­so­pis dru­giego chłopca, wska­zała Se­ba­stia­na Crol­la – czy­li pańskie­go klien­ta – który miesz­ka za­le­d­wie kil­ka domów da­lej. Se­ba­stian był sam – a przy­najm­niej tak nam się wy­da­wało – w swo­im domu przy Rich­mond Cre­scent, kie­dy dzi­siaj o szes­na­stej zja­wiło się u nie­go dwóch po­li­cjantów. Chłopiec po­wie­dział, że mamy nie ma w domu, a oj­ciec wy­je­chał służbowo za gra­nicę. Ściągnęliśmy ko­bietę z opie­ki społecz­nej i za­raz po­tem przy­wieźliśmy dzie­cia­ka na ko­mi­sa­riat. Od początku było ja­sne, że coś ukry­wa – ko­bieta z opie­ki na­le­gała, żeby we­zwać praw­ni­ka.

Da­niel skinął głową i za­mknął no­tes.

– Za­pro­wadzę pana – po­wie­dział Tur­ner.

Po dro­dze do po­ko­ju przesłuchań Da­nie­la ogarnęło zna­jo­me uczu­cie klau­stro­fo­bii, ja­kie do­pa­dało go za­wsze w cze­luściach po­li­cyj­nych bu­dynków. Ścia­ny zapełnio­ne były urzędo­wy­mi wy­wiesz­ka­mi na te­mat kie­ro­wa­nia po­jaz­da­mi po spożyciu al­ko­ho­lu, po­sia­da­nia nar­ko­tyków i prze­mo­cy do­mo­wej. Wszyst­kie żalu­zje były opusz­czo­ne i brud­ne.

Pokój przesłuchań nie miał okien. Ścia­ny były po­kry­te ja­sno­zie­loną farbą i zupełnie pu­ste. Na wprost od wejścia sie­dział Se­ba­stian. Jego ubra­nie za­bra­li po­li­cjan­ci, więc miał na so­bie je­dy­nie biały pa­pie­ro­wy kom­bi­ne­zon, który za­sze­leścił, gdy chłopiec po­ru­szył się na krześle. Przez ten za duży kom­bi­ne­zon Se­ba­stian wy­da­wał się jesz­cze mniej­szy niż był w rze­czy­wi­stości i całko­wi­cie bez­bron­ny – nie wyglądał na je­de­naście lat. Był dziec­kiem nie­zwykłej uro­dy, nie­mal dziewczęcej, z dużą twarzą w kształcie ser­ca, wąski­mi czer­wo­ny­mi war­ga­mi i dużymi zie­lo­ny­mi ocza­mi o in­te­li­gent­nym spoj­rze­niu. Bar­dzo jasną skórę na no­sie po­kry­wały pie­gi. Jego ciem­nobrązowe włosy były schlud­nie przy­strzyżone. Uśmiechnął się do Da­nie­la, a ten od­wza­jem­nił uśmiech. Dzie­ciak wy­da­wał się tak młody, że ad­wo­kat nie był pe­wien, w jaki sposób po­wi­nien się do nie­go zwrócić, aby ukryć swo­je za­sko­cze­nie.

Sierżant Tur­ner przed­sta­wił ich so­bie. Był wy­so­kim mężczyzną – wyższym na­wet od Da­nie­la – za dużym na cia­sny pokój przesłuchań. Zgar­bił się, przed­sta­wiając Char­lot­te, matkę Se­ba­stia­na.

– Dzięku­je­my, że pan przy­je­chał – wy­szep­tała Char­lot­te. – Je­steśmy na­prawdę wdzięczni.

Da­niel skinął głową w jej stronę, a po­tem zwrócił się do jej syna.

– Ty pew­nie je­steś Se­ba­stian – zaczął, sia­dając i otwie­rając teczkę.

– Tak jest. Jak pan chce, może pan mówić do mnie Seb.

Da­niel po­czuł ulgę, że chłopiec jest tak bez­pośred­ni.

– Do­brze, Seb. Miło cię po­znać.

– Mnie też. Pan jest moim ad­wo­ka­tem, praw­da?

Dzie­ciak wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. Hun­ter uniósł brwi. Se­ba­stian był jego najmłod­szym klien­tem, ale mówił z dużo większą pew­nością sie­bie niż na­sto­let­ni spraw­cy, których dotąd re­pre­zen­to­wał. By­stre zie­lo­ne oczy i śpiew­ny uprzej­my głos zupełnie roz­broiły Da­nie­la. Z ko­lei mat­ka Seba zda­wała się ważyć mniej niż jej biżute­ria; jej ubra­nia wyglądały na dro­gie. De­li­kat­ne kości dłoni po­ru­szały się ni­czym skrzydło pta­ka, gdy głaskała syna po no­dze.

„Ten chłopiec musi być nie­win­ny”, pomyślał Da­niel, otwie­rając no­tes.

Wnie­sio­no kawę, her­batę i cze­ko­la­do­we cia­stecz­ka. Sierżant Tur­ner zo­sta­wił ich sa­mych, po­zwa­lając Da­nie­lo­wi na chwilę pry­wat­ności z młodym klien­tem i jego matką.

– Czy mogę pro­sić jed­no? – za­py­tał Se­ba­stian, wska­zując smukłymi pal­ca­mi dłoni – tak po­dob­ny­mi do dłoni jego mat­ki – na cia­stecz­ka.

Praw­nik skinął głową z uśmie­chem, ujęty do­bry­mi ma­nie­ra­mi chłopca. Pamiętał, jak to jest być małym dziec­kiem w ta­ra­pa­tach, próbującym od­na­leźć się w świe­cie do­rosłych, i na­gle po­czuł się od­po­wie­dzial­ny za Se­ba­stia­na. Prze­rzu­cił swoją wciąż mokrą kurtkę przez opar­cie krzesła i po­lu­zo­wał kra­wat.

Char­lot­te prze­cze­sy­wała pal­ca­mi włosy. Na chwilę znie­ru­cho­miała, stu­diując swo­je sta­ran­nie po­ma­lo­wa­ne pa­znok­cie, a po­tem złożyła dłonie na ko­la­nach. Da­niel przy­po­mniał so­bie, że jego mat­ka też miała bar­dzo długie pa­znok­cie. Zamyślił się, roz­ko­ja­rzo­ny tym wi­do­kiem.

– Prze­pra­szam – po­wie­działa Char­lot­te, unosząc ciężkie od ma­ki­jażu po­wie­ki i za­raz je opusz­czając – czy to długo zaj­mie? Muszę wy­sko­czyć na chwilę i za­dzwo­nić do ojca Seba, żeby mu po­wie­dzieć, że pan do­je­chał. Jest w Hong­kon­gu, ale pro­sił, żeby go in­for­mo­wać na bieżąco. Tu, na ko­mi­sa­ria­cie, po­wie­dzieli, że mogę przy­nieść Se­bo­wi ja­kieś ubra­nie, za­nim znów za­czną go przesłuchi­wać. Nie mogę uwie­rzyć, że za­bra­li mu wszyst­kie rze­czy. Po­bra­li na­wet próbkę DNA – a mnie tu­taj nie było…

Po­wie­trze było gęste od za­pa­chu mo­krej tecz­ki i woni ciężkich per­fum Char­lot­te. Se­ba­stian po­tarł dłonie i się wy­pro­sto­wał. Był dziw­nie pod­eks­cy­to­wa­ny obec­nością Da­nie­la. Wyjął wi­zytówkę z przegródki w jego tecz­ce i roz­parł się wy­god­nie na krześle, po­dzi­wiając jej treść.

– Faj­na wi­zytówka. Jest pan part­ne­rem?

– Tak.

– Czy­li uda się panu mnie stąd wyciągnąć?

– Nie po­sta­wio­no ci żad­nych za­rzutów. Po­roz­ma­wia­my so­bie tyl­ko chwilę, żeby usta­lić, co wiesz, a po­tem jesz­cze po­li­cja zada ci kil­ka pytań.

– Myślą, że zro­biłem krzywdę temu chłopcu, ale chrza­nią.

– Słownic­two – szepnęła Char­lot­te karcąco. – Jak się mówi ład­nie?

Da­niel był za­sko­czo­ny tą zupełnie nie­ade­kwatną do sy­tu­acji uwagą.

– No do­brze, więc może opo­wiesz mi, co się stało w nie­dzielę po południu? – za­pro­po­no­wał. No­to­wał, pod­czas gdy chłopiec re­la­cjo­no­wał swoją wersję wy­da­rzeń, jak wy­szedł po­ba­wić się ze swo­im sąsia­dem Be­nem Sto­ke­sem.

– Państwo Sto­kes miesz­kają za­le­d­wie kil­ka domów od nas – wtrąciła Char­lot­te. – Raz na jakiś czas chłopcy bawią się ra­zem. Ben to miły chłopiec, dość in­te­li­gent­ny, cho­ciaż dużo młod­szy od Se­ba­stia­na.

– Ma do­pie­ro osiem lat – po­wie­dział Se­ba­stian, uśmie­chając się do Da­nie­la i ki­wając po­ta­kująco głową. Pa­trzył mu pro­sto w oczy. Po­tem za­krył usta dłonią, jak­by chciał stłumić śmiech. – A może po­wi­nie­nem po­wie­dzieć: „miał do­pie­ro osiem lat”. W końcu już nie żyje, praw­da?

Da­niel z tru­dem za­cho­wał ka­mienną twarz.

– To cię śmie­szy? – za­py­tał. Zerknął na matkę Se­ba­stia­na, ale ko­bie­ta naj­wy­raźniej była nie­obec­na myślami. Oglądała swo­je pa­znok­cie i wy­da­wała się nie słuchać. – Wiesz, co się z nim stało?

Se­ba­stian odwrócił wzrok.

– Myślę, że ktoś mógł go napaść. Może jakiś pe­do­fil.

– Skąd ten po­mysł?

– No bo za­da­wa­li mi te wszyst­kie py­ta­nia. Uważają, że od cza­su, jak go ostat­ni raz wi­działem, coś mu się przy­tra­fiło, a sko­ro nie żyje, to myślę, że może na­padł go pe­do­fil albo se­ryj­ny mor­der­ca, albo ktoś taki…

Da­niel spoj­rzał uważnie na chłopca, ale ten wy­da­wał się całkiem spo­koj­ny, chłodno ana­li­zując los Bena ni­czym in­try­gujące za­gad­nie­nie in­te­lek­tu­al­ne. Brnął więc da­lej, py­tając Se­ba­stia­na, co robił wczo­raj przed wyjściem z domu i po po­wro­cie. Od­po­wie­dzi chłopca były ja­sne i spójne.

– Do­brze – zakończył Da­niel. Miał po­czu­cie, że chłopak mu ufa. Wie­rzył mu. – Pani Croll?

– Proszę mi mówić Char­lot­te. Nig­dy nie lubiłam na­zwi­ska męża.

– Do­brze, Char­lot­te. Pani też chciałbym zadać kil­ka pytań, jeśli nie ma pani nic prze­ciw­ko temu.

– Oczy­wiście.

Da­niel do­strzegł na jej zębach ślady po szmin­ce. Za­uważył też, że spo­rym wysiłkiem utrzy­mu­je wątłe ciało w pio­nie. Po­mi­mo sta­ran­nie wy­tu­szo­wa­nych rzęs i per­fek­cyj­nie nałożonych kre­sek skóra wokół jej oczu zdra­dzała zmęcze­nie. Uśmie­chała się z wysiłkiem. „Gdy­by wie­działa o szmin­ce na zębach, byłaby załama­na”, pomyślał.

– Czy kie­dy po­li­cja przyszła dziś do państwa domu, to Se­ba­stian był sam?

– Nie, byłam w domu, ale spałam. Miałam mi­grenę i wzięłam kil­ka pigułek. Byłam zupełnie nie­przy­tom­na.

– Kie­dy po­li­cja za­bie­rała Se­ba­stia­na, po­dob­no po­wie­dział, że nie wie, gdzie pani jest.

– Ależ nie, on tyl­ko tak żar­to­wał. To w jego sty­lu. Lubi wkręcać in­nych.

– Tak, tyl­ko ich wkręcałem – powtórzył ocho­czo Se­ba­stian.

– Po­li­cja nie miała pojęcia, gdzie pani jest. To dla­te­go we­zwa­li pra­cow­nicę opie­ki społecz­nej…

– Tak jak mówiłam – prze­rwała Char­lot­te ci­cho. – Aku­rat ucięłam so­bie drzemkę.

Da­niel za­cisnął zęby. Za­sta­na­wiał się, co ta ko­bie­ta ukry­wa. Bar­dziej ufał chłopcu niż jego mat­ce.

– A czy była pani w domu w nie­dzielę, kie­dy Se­ba­stian wrócił z pla­cu za­baw?

– Tak, byłam w domu, gdy wrócił po spo­tka­niu z Be­nem. Ja nig­dzie nie wy­chodzę…

– Czy po po­wro­cie za­uważyła pani coś nie­ty­po­we­go w jego za­cho­wa­niu?

– Nie, ab­so­lut­nie nic. Wrócił do domu i… chy­ba oglądał te­le­wizję.

– O której wrócił?

– Około piętna­stej.

– Do­brze – po­wie­dział Da­niel. – Jak się czu­jesz, Seb? Dasz radę wy­trzy­mać jesz­cze kil­ka pytań po­li­cjantów?

Char­lot­te obróciła się w stronę Se­ba­stia­na i moc­no objęła go ra­mie­niem.

– Jest już późno. Z przy­jem­nością pomożemy po­li­cji, ale może po­win­niśmy odłożyć to do ju­tra?

– Za­py­tam – obie­cał Da­niel. – Po­wiem im, że chłopiec musi od­począć, ale mogą się nie zgo­dzić. A jeśli się zgodzą, pew­nie nie przy­staną na kaucję.

– Kaucję? Co też pan mówi! – wy­krzyknęła Char­lot­te.

– Będę o to wnio­sko­wał, ale nie jest to stan­dar­do­wa pro­ce­du­ra przy zabójstwach.

– Se­ba­stian nie ma z tym nic wspólne­go – po­wie­działa Char­lot­te pod­nie­sio­nym głosem.

– Już do­brze. Po­cze­kaj­cie tu­taj.

Do­cho­dziła dwu­dzie­sta pierw­sza, ale po­li­cjan­ci upar­li się, żeby kon­ty­nu­ować przesłucha­nie. Char­lot­te poszła do domu po ubra­nie dla syna, więc Se­ba­stian mógł za­mie­nić biały pa­pie­ro­wy kom­bi­ne­zon na nie­bie­skie spodnie od dre­su i sza­ry swe­ter. Po­now­nie przy­pro­wa­dzo­no go do po­ko­ju przesłuchań.

Chłopiec usiadł obok Da­nie­la. Z dru­giej stro­ny siadła Char­lot­te, a sierżant Tur­ner zajął miej­sce na­prze­ciw­ko ad­wo­ka­ta. To­wa­rzy­szył mu dru­gi funk­cjo­na­riusz, ko­mi­sarz Black, który usa­do­wił się na­prze­ciw­ko dzie­cia­ka.

– Se­ba­stia­nie, masz pra­wo za­cho­wać mil­cze­nie, ale ewen­tu­al­ne powołanie się pod­czas roz­pra­wy sądo­wej na oko­licz­ności za­ta­jo­ne w toku przesłucha­nia będzie ze szkodą dla two­jej li­nii obro­ny. Wszyst­ko, co po­wiesz, może zo­stać użyte prze­ciw­ko to­bie…

Se­ba­stian pociągnął no­sem, zerknął na Da­nie­la i na­sunął rękawy swe­tra na dłonie, słuchając urzędo­wych for­mułek.

– Le­piej się już czu­jesz w no­wym, czy­stym ubra­niu? – za­py­tał po­li­cjant. – Wiesz, cze­mu za­bra­liśmy ci ubra­nie, praw­da, Seb?

– Tak, chce­cie zro­bić ba­da­nia kry­mi­na­li­stycz­ne. – Głos Se­ba­stia­na były wyważony, pew­ny sie­bie i spo­koj­ny.

– Zga­dza się. Jak myślisz, ja­kie ba­da­nia zro­bi­my?

– Nie je­stem pe­wien.

– Kie­dy ode­bra­liśmy cię dziś po południu z domu, na te­nisówkach miałeś kil­ka plam. Wyglądały na krew, Seb. Czy możesz nam wyjaśnić, co to były za pla­my?

– Nie je­stem pe­wien. Może się ska­le­czyłem pod­czas za­ba­wy, nie pamiętam. A może to było błoto.

Sierżant Tur­ner odchrząknął.

– Nie sądzisz, że pamiętałbyś, gdy­byś ska­le­czył się na tyle poważnie, żeby za­pla­mić so­bie buty?

– To zależy.

– Więc twier­dzisz, że masz na bu­tach krew, ale że jest to two­ja krew? – pytał da­lej ko­mi­sarz ochrypłym od pa­pie­rosów głosem.

– Nie. Nie mam pojęcia, co to są za pla­my. Kie­dy bawię się na dwo­rze, zda­rza mi się cza­sem trochę ubru­dzić. Chciałem tyl­ko po­wie­dzieć, że jeśli to jest krew, to pew­nie ska­le­czyłem się pod­czas za­ba­wy.

– A jak mogłeś się ska­le­czyć?

– Może upadłem na ka­mień albo kie­dy ska­kałem z drze­wa. Może za­dra­pałem się o gałąź.

– Czy wczo­raj albo dzi­siaj ska­kałeś po drze­wach?

– Nie, głównie oglądałem te­le­wizję.

– Nie byłeś dzi­siaj w szko­le?

– Nie, rano nie naj­le­piej się czułem. Bolał mnie brzuch, więc zo­stałem w domu.

– Twój wy­cho­waw­ca wie­dział, że zo­stałeś w domu z po­wo­du cho­ro­by?

– Zwy­kle to jest tak, że następnym ra­zem, jak się pójdzie do szkoły, bie­rze się ta­kie zaświad­cze­nie…

– Sko­ro byłeś dzi­siaj cały dzień w domu, w jaki sposób two­je te­nisówki zdołały się tak wy­bru­dzić? Jak ta krew się na nich zna­lazła? – do­cie­kał sierżant Tur­ner, po­chy­lając się do przo­du. Da­niel po­czuł na so­bie jego nieświeży od­dech. – Może ta krew zna­lazła się na nich wczo­raj?

– Nie wie­my jesz­cze, czy na jego bu­tach są ślady krwi, sierżan­cie. Może mógłby pan in­a­czej sfor­mułować py­ta­nie? – za­su­ge­ro­wał Da­niel, spoglądając na po­li­cjan­ta spod unie­sio­nych brwi. Wie­dział, że Tur­ner próbuje w ten sposób złapać chłopa­ka w pułapkę.

– Czy w nie­dzielę miałeś na no­gach te same buty, Se­ba­stia­nie? – za­py­tał sierżant nie­co zły.

– Możliwe. Może też je wte­dy założyłem. Nie pamiętam. Mam dużo butów. Chy­ba będzie­my mu­sie­li po­cze­kać i zo­ba­czyć.

Da­niel zerknął na chłopca i próbował so­bie przy­po­mnieć, jak to jest mieć je­de­naście lat. Pamiętał, że wsty­dził się wte­dy pa­trzeć do­rosłym w oczy. Pamiętał bąble na skórze po po­krzy­wach i wstyd, że jest nie­porządnie ubra­ny. Pamiętał uczu­cie złości. Se­ba­stian na­to­miast był pew­ny sie­bie i elo­kwent­ny. Błysk w jego oczach su­ge­ro­wał, że po­do­ba mu się udział w przesłucha­niu po­mi­mo szorst­kie­go tonu sierżanta.

– O tak, po­cze­ka­my, zo­ba­czy­my. Już niedługo się do­wie­my, co to za pla­my na two­ich bu­tach, a jeśli to krew – do kogo dokład­nie należy.

– Po­bra­liście krew od Bena?

W po­zba­wio­nym okien po­ko­ju imię mar­twe­go chłopca za­brzmiało jakoś pry­mi­tyw­nie, płasko, ni­czym ulot­na bańka, połyskująca, ko­lo­ro­wa, płynąca przed ocza­mi ze­bra­nych. Da­niel wstrzy­mał od­dech, ale bańka i tak pękła.

– Już nie­ba­wem do­wie­my się, czy na two­ich bu­tach jest jego krew – szepnął Tur­ner.

– Czy jak się umie­ra – za­py­tał do­cie­kli­wie Se­ba­stian dźwięcznym to­nem – to krew nadal płynie? Jest wciąż płynna? Myślałem, że krzep­nie czy coś ta­kie­go.

Da­niel po­czuł, jak włoski na rękach stają mu dęba. Wi­dział, jak oczy po­li­cjantów zwężają się, nadążając za tym ma­ka­brycz­nym zwro­tem przesłucha­nia. Wy­czu­wał, co myślą, ale wie­rzył chłopcu. Pamiętał, jak dorośli oce­nia­li go, gdy był dziec­kiem, i jak nie­spra­wie­dli­we były ich oce­ny. Se­ba­stian był naj­wy­raźniej bar­dzo by­strym dzie­cia­kiem i ad­wo­kat po części ro­zu­miał jego do­cie­kli­wość.

Było już do­brze po dwu­dzie­stej dru­giej, gdy przesłucha­nie do­biegło końca. Da­niel czuł się wy­czer­pa­ny. Ob­ser­wo­wał, jak Se­ba­stian układa się do snu w swo­jej celi. Char­lot­te po­chy­lała się nad nim i głaskała go po włosach.

– Nie chcę tu spać – po­wie­dział chłopiec, od­wra­cając się twarzą do Da­nie­la. – Czy może pan im kazać, żeby mnie puścili do domu?

– Będzie do­brze, Seb. – Da­niel próbował go po­cie­szyć. – Je­steś bar­dzo dziel­ny. Po pro­stu ju­tro muszą zacząć przesłucha­nie z sa­me­go rana. Będzie wy­god­niej, jak prześpisz się tu­taj. Przy­najm­niej tu będziesz bez­piecz­ny.

Dzie­ciak uniósł głowę i się uśmiechnął.

– Pójdzie pan te­raz obej­rzeć ciało? – za­py­tał.

Da­niel pokręcił przecząco głową. Miał na­dzieję, że po­li­cjan­ci w po­bliżu celi nie usłysze­li tego py­ta­nia. Przy­po­mniał so­bie, że dzie­ci in­ter­pre­tują świat in­a­czej niż dorośli. Na­wet star­si młodo­cia­ni spraw­cy, których bro­nił, mówili i działali im­pul­syw­nie, a Da­niel mu­siał upo­mi­nać ich, żeby uważali na słowa. Włożył kurtkę. Gdy po­czuł na so­bie do­tyk mo­kre­go ma­te­riału, prze­szył go dreszcz. Przez zaciśnięte war­gi pożegnał się z Char­lot­te i Se­ba­stia­nem i obie­cał, że przyj­dzie ju­tro.

Gdy Da­niel wy­szedł ze sta­cji Mild End, była 23.30, a let­nie nie­bo przy­brało ko­lor gra­na­tu. Deszcz ustał, ale w po­wie­trzu wciąż uno­sił się jego za­pach.

Ad­wo­kat wziął głęboki od­dech i ru­szył przed sie­bie z kra­wa­tem w kie­sze­ni, pod­wi­niętymi ręka­wa­mi i kurtką prze­rzu­coną przez jed­no ramię. Zwy­kle je­chał do domu au­to­bu­sem, ale dziś po­szedł pie­chotą wzdłuż Gro­ve Road, mi­jając sta­roświec­ki zakład fry­zjer­ski, okien­ka z fast fo­oda­mi, kościół bap­tystów, puby, do których nig­dy nie cho­dził, i no­wo­cze­sne blo­ki na tyłach uli­cy. Kie­dy zo­ba­czył przed sobą Vic­to­ria Park, był pra­wie w domu.

Mi­jający właśnie dzień był dla nie­go ciężki. Miał na­dzieję, że chłopiec nie zo­sta­nie oskarżony, że ba­da­nia kry­mi­na­li­stycz­ne oczyszczą go z po­dej­rzeń. Pro­ce­sy sądowe dawały w kość do­rosłym, a co do­pie­ro dzie­ciom. Chciał być te­raz sam – pomyśleć w spo­ko­ju – i cie­szył się, że jego ostat­nia dziew­czy­na wy­pro­wa­dziła się za­le­d­wie dwa mie­siące temu.

W miesz­ka­niu wyjął z lodówki piwo i otwie­rając ko­re­spon­dencję, pociągnął łyczek. W sto­sie ko­pert za­uważył list. Na błękit­nej pa­pe­te­rii, z ręcznie na­pi­sa­nym ad­re­sem. Ko­per­ta za­mokła na desz­czu, więc jego imię i ad­res były częścio­wo roz­ma­za­ne, ale Da­niel bez tru­du roz­po­znał cha­rak­ter pi­sma.

Wziął duży łyk piwa, za­nim wsunął mały pa­lec pod zakładkę ko­per­ty i ją ro­ze­rwał.

Naj­droższy Dan­ny!

Nie jest mi łatwo pisać ten list.

Nie czuję się do­brze i wiem, że moje dni są już po­li­czo­ne. Nie wiem, czy później będę mieć wy­star­czająco sił, więc po­sta­no­wiłam na­pi­sać do Cie­bie te­raz. Po­pro­siłam pielęgniarkę, żeby wysłała list, kie­dy na­dej­dzie mój czas. Nie mogę po­wie­dzieć, żebym cie­szyła się na ten ostat­ni etap, ale nie boję się śmier­ci. Nie chcę, żebyś się o mnie mar­twił.

Tak bar­dzo chciałabym Cię jesz­cze raz zo­ba­czyć. Szko­da, że nie ma Cię tu ze mną. Czuję się taka od­da­lo­na od domu i od Cie­bie.

Jest tyle rze­czy, których żałuję, i Ty, ko­cha­ny chłopcze, je­steś jedną z nich – może naj­większą. Żałuję, że nie zro­biłam dla Cie­bie więcej. Żałuję, że nie po­tra­fiłam bar­dziej o Cie­bie wal­czyć.

Przez te wszyst­kie lata często Ci to po­wta­rzałam, ale wiedz, że chciałam Cię tyl­ko ochro­nić. Chciałam, żebyś był wol­ny, szczęśliwy i sil­ny. I wiesz, co? Myślę, że to się udało.

Wiem, że to, co zro­biłam, było złe, ale kie­dy myślę te­raz o To­bie, jak pra­cu­jesz w Lon­dy­nie, czuję dziw­ny spokój. Tęsknię za Tobą, ale to tyl­ko mój ego­izm. W głębi ser­ca wiem, że ra­dzisz so­bie świet­nie. Pękam z dumy na myśl, że je­steś praw­ni­kiem, ale też ani odro­binę mnie to nie dzi­wi.

Zo­sta­wiłam Ci go­spo­dar­stwo, o ile to coś dla Cie­bie zna­czy. Pew­nie w ty­dzień za­ra­biasz więcej niż ono jest war­te, ale mam na­dzieję, że przez jakiś czas to był Twój dom.

Za­wsze wie­działam, że osiągniesz suk­ces. Byłabym tyl­ko spo­koj­niej­sza, gdy­bym wie­działa, że je­steś też szczęśliwy, bo suk­ces przy­cho­dzi nam łatwiej niż szczęście. Wiem, że pew­nie nadal tego nie ro­zu­miesz, ale Two­je szczęście było wszyst­kim, cze­go pragnęłam. Ko­cham Cię. Je­steś moim sy­nem, czy tego chcesz, czy nie. Sta­raj się nie nie­na­wi­dzić mnie za to, co zro­biłam. Wy­bacz mi, a odejdę w po­ko­ju.

Ucałowa­nia,

Mama

Da­niel złożył list i wsunął go z po­wro­tem do ko­per­ty. Dopił piwo do końca i stał przez chwilę bez ru­chu, przy­ci­skając dłoń do ust. Jego pal­ce drżały.2

To mały ucie­ki­nier – po­wie­działa ku­ra­tor­ka z opie­ki społecz­nej do Min­nie.

Da­niel stał w kuch­ni obok swo­jej spor­to­wej tor­by, w której znaj­do­wał się cały jego do­by­tek. Kuch­nia pach­niała dziw­nie: zwierzętami, owo­ca­mi i spa­lo­nym drew­nem. Dom był cia­sny, ciem­ny i chłopiec nie chciał w nim zo­stać.

Min­nie pa­trzyła na nie­go z rękami opar­ty­mi na bio­drach. Dzie­ciak od razu wy­czuł, że jest sym­pa­tycz­na. Miała czer­wo­ne po­licz­ki i by­stre spoj­rze­nie. Ubra­na była w spódnicę sięgającą aż do ko­stek, męskie buty i długi sza­ry swe­ter, który co pe­wien czas owi­jała ciaśniej wokół sie­bie. Miała ob­fi­ty biust, wy­dat­ny brzuch i kręcone siwe włosy skłębio­ne na czub­ku głowy.

– Ucie­ka, kie­dy tyl­ko jest oka­zja – powtórzyła ci­cho ko­bie­ta z opie­ki, a po­tem, już głośniej, zwróciła się do Da­nie­la:

– Tyle że te­raz nie masz już dokąd ucie­kać, co, dzie­cia­ku? Z mamą nie naj­le­piej, co?

Tri­cia wyciągnęła rękę, próbując do­tknąć ra­mie­nia Da­nie­la, ale on wykręcił się i usiadł na ku­chen­nym sto­le.

Owcza­rek Min­nie, Blitz, po­li­zał mu dłoń.

– Przedaw­ko­wała – szepnęła Tri­cia do Min­nie, ale Da­niel i tak usłyszał. Min­nie mrugnęła do nie­go, dając mu znak, że to za­uważyła.

W kie­sze­ni kurt­ki Da­niel za­cisnął dłoń na na­szyj­ni­ku mamy. Dała mu go trzy lata temu, kie­dy aku­rat nie miała no­we­go part­ne­ra i nic nie brała. To wte­dy ostat­ni raz po­zwo­lo­no mu się z nią zo­ba­czyć. Później opie­ka społecz­na zga­dzała się na spo­tka­nia już wyłącznie pod nad­zo­rem, ale Da­niel i tak do niej ucie­kał. Gdzie­kol­wiek była, za­wsze po­tra­fił ją od­na­leźć. Po­trze­bo­wała go.

W kie­sze­ni, między pal­cem wska­zującym a kciu­kiem, mógł wy­czuć pierwszą li­terę jej imie­nia: „S”.

W sa­mo­cho­dzie ku­ra­tor­ka po­wie­działa mu, że za­bie­ra go do Bramp­ton, bo w oko­li­cach New­ca­stle żadna ro­dzi­na zastępcza nie chce go przyjąć.

– To trochę da­le­ko, ale myślę, że po­lu­bisz Min­nie – po­cie­szyła go.

Da­niel odwrócił głowę. Tri­cia wyglądała dokład­nie tak, jak wszy­scy inni pra­cow­ni­cy so­cjal­ni, którym go po­wie­rza­no – sracz­ko­wa­te włosy i brzyd­kie ubra­nie. Chłopiec nie­na­wi­dził jej tak, jak nie­na­wi­dził wszyst­kich jej po­przed­ników.

– Ma go­spo­dar­stwo i miesz­ka sama. Żad­nych fa­cetów. Po­wi­nie­neś dać radę, jeśli nie będzie żad­nych mężczyzn, co, dzie­cia­ku? Nie będzie oka­zji do za­cze­pek. Masz szczęście, że Min­nie się zgo­dziła. Tym ra­zem ciężko było cię komuś wcisnąć. Nikt nie chce u sie­bie chłopa­ka, któremu ta­kie głupo­ty w głowie. Zo­ba­czy­my, jak tu­taj dasz so­bie radę. Przy­jadę pod ko­niec mie­siąca.

– Chcę się zo­ba­czyć z mamą.

– Nie jest z nią naj­le­piej, dzie­cia­ku, więc nie możesz się z nią zo­ba­czyć. To dla two­je­go do­bra. Po­trze­bu­je cza­su, żeby wy­zdro­wieć, tak? Chcesz, żeby wy­zdro­wiała, praw­da?

Kie­dy Tri­cia od­je­chała, Min­nie za­pro­wa­dziła go do jego no­we­go po­ko­ju. Wdra­py­wała się po scho­dach, a Da­niel ob­ser­wo­wał jej kołyszące się bio­dra. Przed jego ocza­mi po­ja­wił się ob­raz wiel­kie­go bębna za­wie­szo­ne­go na szyi do­bo­sza i miękkich pałeczek wy­bi­jających takt. Sy­pial­nia znaj­do­wała się w górnej części domu. Była jed­no­oso­bo­wa, z wi­do­kiem na podwórko, gdzie Min­nie trzy­mała kury i kozła Hec­to­ra. Po­siadłość na­zy­wała się Flynn Farm.

Da­niel czuł się tak, jak za­wsze, gdy po­ka­zy­wa­no mu jego nowy pokój. Było mu zim­no. Nie pa­so­wał do tego miej­sca. Chciał wyjść, ale za­miast tego położył swoją torbę na łóżku. Pościel była różowa, a ta­pe­ta na ścia­nie za­dru­ko­wa­na maleńkimi różycz­ka­mi.

– Wy­bacz tę ko­lo­ry­stykę. Zwy­kle przy­wożą do mnie dziew­czyn­ki.

Spoj­rze­li na sie­bie. Min­nie otwo­rzyła sze­ro­ko oczy i się uśmiechnęła.

– Wiesz, jak wszyst­ko pójdzie do­brze, to możemy tu prze­ma­lo­wać. Sam wy­bie­rzesz ko­lor.

Wbił wzrok w swo­je pa­znok­cie.

– Tu­taj możesz scho­wać bie­liznę, złotko. Resztę ubrań po­wieś tu­taj – mówiła, prze­miesz­czając swo­je ciężkie ciało po po­ko­ju. Za oknem słychać było gru­cha­nie gołębia. Min­nie ude­rzyła ręką w szybę, żeby go przepłoszyć.

– Nie­na­widzę gołębi – sapnęła. – Same za­raz­ki, mówię ci.

Za­py­tała go, co chciałby zjeść na ko­lację. Wzru­szył ra­mio­na­mi. Po­wie­działa, że może wy­brać między za­pie­kanką wiejską a wołowiną z pusz­ki, więc wy­brał za­pie­kankę. Po­pro­siła, żeby umył ręce przed je­dze­niem.

Kie­dy wyszła z po­ko­ju, Da­niel wyjął z kie­sze­ni nóż sprężyno­wy i scho­wał go pod po­duszką. W kie­sze­ni dżinsów miał jesz­cze scy­zo­ryk. Roz­pa­ko­wał ubra­nia tak, jak po­wie­działa mu Min­nie. Do pu­stej szu­fla­dy włożył kil­ka par skar­pet i jedną czystą ko­szulkę. Wyglądały dziw­nie, ta­kie osa­mot­nio­ne, więc prze­sunął je bliżej sie­bie. Szu­fla­da była wyłożona pa­pie­rem w kwia­ty, który wy­dzie­lał nie­przy­jem­ny za­pach, i Da­niel pomyślał, że jego ubra­nia też nim przejdą.

Za­mknął za sobą drzwi długiej, wąskiej łazien­ki i usiadł na brze­gu wan­ny. Była ja­skra­wożółta, a ta­pe­ta błękit­na. Wokół kranów do­strzegł brud i pleśń, a na podłodze sierść psa. Wstał i umył ręce, wspi­nając się na pal­ce, żeby dosięgnąć lu­stra.

Je­steś małym, złośli­wym by­dla­kiem.

Da­niel przy­po­mniał so­bie te słowa, patrząc na swo­je od­bi­cie; na krótkie, ciem­ne włosy, kwa­dra­to­wy podbródek. To Brian, fa­cet z ostat­niej ro­dzi­ny zastępczej, tak do nie­go po­wie­dział. Wcześniej Da­niel prze­ciął mu opo­ny i wlał wódkę do akwa­rium. Ryby nie przeżyły.

Na półce w łazien­ce leżał mały por­ce­la­no­wy mo­ty­lek. Wyglądał na sta­ry i tani. Był po­ma­lo­wa­ny na ja­skra­we ko­lo­ry – nie­bie­ski i żółty, jak cała łazien­ka. Da­niel włożył go do kie­sze­ni, wy­tarł dłonie o spodnie i zszedł po scho­dach na dół.

Podłoga w kuch­ni była brud­na, po­kry­ta okru­cha­mi i błotni­sty­mi śla­da­mi łap. Pies leżał w ko­szy­ku i lizał się po jądrach. Stół ku­chen­ny, lodówka i wszyst­kie bla­ty za­sta­wio­ne były najróżniej­szy­mi przed­mio­ta­mi. Chłopiec przy­gryzł dolną wargę i chłonął ten wi­dok. Do­nicz­ki i ko­sze na kwia­ty, małe grab­ki. Tor­ba cia­ste­czek dla psów, ogrom­ne rol­ki fo­lii alu­mi­nio­wej, książki ku­char­skie, słoiki z wy­stającymi nit­ka­mi spa­ghet­ti, trzy różnej wiel­kości czaj­ni­ki, ścier­ki i bu­tel­ki z de­ter­gen­ta­mi. Kosz na śmie­ci był prze­pełnio­ny, a obok nie­go stały dwie pu­ste bu­tel­ki po dżinie. Z zewnątrz do­bie­gało gda­ka­nie kur.

– Nie je­steś zbyt roz­mow­ny, co? – za­gadnęła Min­nie, spoglądając na nie­go przez ramię i jed­no­cześnie rwąc liście sałaty. – Chodź tu­taj i pomóż mi.

– Nie lubię sałatek.

– Nie szko­dzi. Zro­bi­my jedną, małą, tyl­ko dla mnie. To moja własna sałata i po­mi­do­ry, wiesz? Kto nie wy­ho­do­wał so­bie własnej sałaty, nie zna sma­ku sałatki. Chodź, pomożesz mi.

Da­niel wstał. Jego głowa znaj­do­wała się na wy­so­kości jej ra­mion. Czuł się przy niej wy­so­ki. Położyła przed nim deskę do kro­je­nia i podała mu nóż, a następnie umyła trzy po­mi­do­ry i położyła na de­sce, tuż obok mi­ski z sałatą. Po­ka­zała mu, jak kroić po­mi­do­ry w ćwiart­ki.

– Chcesz spróbować? – Pod­sunęła mu ćwiartkę pod nos.

Potrząsnął przecząco głową, więc sama ją zjadła.

Kroił pierw­sze­go po­mi­do­ra, ob­ser­wując, jak Min­nie wkłada do wy­so­kiej szklan­ki lód, wy­ci­ska na nie­go sok z cy­try­ny i na ko­niec za­le­wa go resztką dżinu z ostat­niej bu­tel­ki. Kie­dy dodała to­nik, lód zaczął top­nieć i sy­czeć. Schy­liła się, dokładając bu­telkę do po­zo­stałych, i znów stanęła obok nie­go.

– Do­brze ci idzie – po­wie­działa. – Ide­al­nie po­kro­jo­ne.

Myślał o tym od mo­men­tu, gdy dała mu nóż do ręki. Nie chciał jej zro­bić krzyw­dy, ale chciał ją na­stra­szyć. Chciał, żeby od razu wie­działa, z kim ma do czy­nie­nia. Odwrócił się i przyłożył jej nóż do twa­rzy, za­trzy­mując ko­niu­szek ostrza cen­ty­metr od jej nosa. Ostrze spla­mio­ne było so­kiem z po­mi­dorów. Chciał zo­ba­czyć, jak jej usta wy­krzy­wiają się w prze­rażeniu. Chciał usłyszeć, jak krzy­czy. Prze­te­sto­wał to już na in­nych; widząc, jak od­ska­kują w tył i kulą się przed nim, zy­ski­wał władzę. Nie ob­cho­dziło go, że Min­nie jest pew­nie jego ostat­nią szansą. Nie chciał miesz­kać w tym jej śmierdzącym domu.

Pies usiadł w ko­szy­ku i warknął. Da­niel drgnął na ten nagły odgłos, ale ko­bie­ta nie od­sunęła się od nie­go. Za­cisnęła war­gi i wypuściła po­wie­trze no­sem.

– Po­kroiłeś do­pie­ro jed­ne­go po­mi­do­ra – po­wie­działa.

Wy­raz jej oczu uległ zmia­nie; nie był już tak przy­ja­zny jak przy po­wi­ta­niu.

– Nie bo­isz się? – za­py­tał, za­ci­skając dłoń moc­niej na rękojeści noża, gdy ostrze za­wie­szo­ne przed twarzą Min­nie lek­ko zadrżało.

– Nie, złotko, gdy­byś przeżył tyle co ja, też byś się nie bał. A te­raz pokrój tego ostat­nie­go po­mi­do­ra.

– Mógłbym cię dźgnąć.

– Czyżby…

Da­niel wbił nóż w deskę do kro­je­nia – raz, dru­gi – a po­tem odwrócił się od Min­nie i zaczął kroić po­mi­do­ra. Czuł de­li­kat­ny ból w ra­mie­niu. Nad­wyrężył je, wbi­jając nóż w deskę. Ko­bie­ta odwróciła się do nie­go ple­ca­mi i pociągnęła łyk drin­ka. Blitz stanął obok niej, a ona opuściła dłoń, po­zwa­lając mu ją po­li­zać.

Kie­dy Min­nie podała ko­lację, Da­niel umie­rał już z głodu, ale sta­rał się to ukryć. Jadł z jed­nym łokciem na sto­le, pod­pie­rając dłonią po­li­czek.

Ko­bie­ta roz­ga­dała się, opo­wia­dając o go­spo­dar­stwie i wa­rzy­wach, które ho­do­wała.

– Skąd je­steś? – za­py­tał chłopiec z pełnymi usta­mi.

– Właści­wie to z Cork, ale tu­taj miesz­kam już dłużej niż tam. Przez chwilę miesz­kałam też w Lon­dy­nie…

– Gdzie jest Cork?

– Bój się Boga, nie wiesz, że Cork leży w Ir­lan­dii?

Da­niel spuścił wzrok.

– Cork to praw­dzi­wa sto­li­ca Ir­lan­dii. Cho­ciaż New­ca­stle jest dwa razy większe – po­wie­działa, sie­kając sałatę i nie patrząc na nie­go. Na chwilę urwała, a po­tem dodała: – Słuchaj, wiem, że two­ja mama nie czu­je się te­raz naj­le­piej. Przy­kro mi.

Da­niel prze­rwał je­dze­nie. Za­cisnął pal­ce na wi­del­cu i ukłuł nim de­li­kat­nie blat stołu. Zo­ba­czył, że Min­nie ma na szyi złoty krzyżyk. Przez chwilę po­dzi­wiał wy­rzeźbioną na nim mi­nia­turę cier­pie­nia.

– No a po co tu przy­je­chałaś? – Skie­ro­wał wi­de­lec w jej stronę. – Po co prze­niosłaś się z mia­sta tu­taj? Na to od­lu­dzie?

– Mój mąż chciał tu za­miesz­kać. Po­zna­liśmy się w Lon­dy­nie. Po przy­jeździe z Ir­lan­dii pra­co­wałam tam jako pielęgniar­ka psy­chia­trycz­na. Mój mąż był elek­try­kiem – między in­ny­mi. Wy­cho­wał się tu­taj, w Bramp­ton. Wte­dy było mi wszyst­ko jed­no, gdzie będę miesz­kać. On chciał miesz­kać tu­taj, a mnie to pa­so­wało. – Dopiła drin­ka, w szklan­ce za­grze­cho­tał lód. Miała ten sam wy­raz oczu co wte­dy, gdy gro­ził jej nożem.

– Co to jest pielęgniar­ka psy­chia­trycz­na?

– Pielęgniar­ka, która opie­ku­je się ludźmi cho­ry­mi psy­chicz­nie.

Ich spoj­rze­nia na chwilę się spo­tkały, a po­tem Da­niel odwrócił wzrok.

– Roz­wie­dliście się?

– Nie, mój mąż nie żyje – od­parła Min­nie, a po­tem wstała, żeby zmyć swój ta­lerz. Da­niel pa­trzył na jej ple­cy, kończąc swoją porcję. Wi­del­cem za­wa­dził o dno ta­lerza.

– Możesz wziąć dokładkę, jeśli masz ochotę – po­wie­działa wciąż odwrócona tyłem. Miał ochotę, ale odmówił. Zaniósł jej ta­lerz, a gdy mu po­dziękowała, jej spoj­rze­nie znów było ciepłe.

Min­nie skończyła zmy­wać i przy­niosła mu do po­ko­ju kil­ka ręczników. Za­py­tała, czy po­trze­bu­je cze­goś jesz­cze, na przykład pa­sty do zębów albo szczo­tecz­ki.

Sie­dział na łóżku i przyglądał się czer­wo­nym spi­ral­nym wzo­rom na dy­wa­nie.

– Zo­sta­wię ci jedną w łazien­ce. Mam kil­ka nieużywa­nych. Coś jesz­cze?

Potrząsnął głową.

– Nie masz za dużo rze­czy, co? Chy­ba będzie­my mu­sie­li kupić ci trochę ubrań do szkoły. – Otwo­rzyła szafę i do­tknęła no­gaw­ki je­dy­nej wiszącej w środ­ku pary spodni.

Da­niel opadł na łóżko. Włożył rękę do kie­sze­ni spodni i wyciągnął z niej por­ce­la­no­we­go mo­tyl­ka. Przyglądał mu się, leżąc na łóżku. Nie prze­stając mówić, Min­nie schy­lała się, pod­no­siła coś z podłogi, za­my­kała okno. Gdy się po­chy­lała, stękała i wzdy­chała ci­cho.

– Co tam masz? – za­py­tała na­gle.

Da­niel szyb­ko scho­wał mo­ty­la z po­wro­tem do kie­sze­ni, ale Min­nie zdążyła go zo­ba­czyć. Chłopiec się uśmiechnął. Spodo­bał mu się wy­raz jej twa­rzy. Roztrzęsio­ny. Za­alar­mo­wa­ny. Zaciśnięte war­gi. Stała w no­gach łóżka, marszcząc brwi.

– To nie two­je.

Pod­niósł głowę i spoj­rzał jej w oczy. Dziw­ne, nie prze­stra­szyła się noża, ale stra­ciła pa­no­wa­nie nad sobą te­raz, przez głupie­go por­ce­la­no­we­go mo­ty­la. Mówiła tak ci­cho, że mu­siał unieść się nie­co na łóżku, aby dosłyszeć. Wstrzy­mał od­dech.

– Da­nie­lu, wiem, że nie zna­my się jesz­cze do­brze. Wiem, że wie­le prze­szedłeś i zro­bię co w mo­jej mocy, żeby było ci tu do­brze. Spo­dzie­wam się, że nie będzie na początku łatwo. Nie zaj­mo­wałabym się tym, gdy­bym się z tym nie li­czyła. Ale jest kil­ka rze­czy, które mu­sisz usza­no­wać. Tyl­ko tak będzie­my się mo­gli do­ga­dać. Ten przed­miot nie należy do cie­bie. Jest dla mnie bar­dzo ważny. Kie­dy umy­jesz zęby, proszę, żebyś odłożył go z po­wro­tem na półkę.

– Nie – od­po­wie­dział. – Chcę za­trzy­mać tego mo­tyl­ka. Po­do­ba mi się.

– Okej, ro­zu­miem to. Jeśli obie­casz, że będziesz na nie­go uważał, możesz za­opie­ko­wać się nim przez dzień czy dwa, ale po­tem proszę, żebyś odłożył go na półkę w łazien­ce, gdzie obo­je będzie­my mo­gli go po­dzi­wiać. Pamiętaj, tyl­ko dwa dni. To taki spe­cjal­ny bo­nus, bo to twój nowy dom i chcę, żebyś po­czuł się w nim do­brze. Ale za dwa dni, o ile do tej pory go nie od­dasz, po­proszę o jego zwrot.

Nikt jesz­cze nig­dy nie mówił do nie­go w ten sposób. Nie był pe­wien, czy Min­nie jest na nie­go zła, czy próbuje za­skar­bić so­bie jego sym­pa­tię. Łokcie bolały go trochę od pod­pie­ra­nia się na łóżku.

Ko­bie­ta owinęła się ciaśniej swe­trem i wyszła z po­ko­ju. Za nią powędro­wał za­pach soku z cy­try­ny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: