Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ośla Góra - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ośla Góra - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 207 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Kreut­zberg – była to wieś w jed­nym z li­be­ral­nych kra­jów nie­miec­kich, po­ło­żo­na nad je­zio­rem; zaj­mu­ją­ca nie­wiel­ką prze­strzeń do­li­ny, pię­trzą­ca się gó­ra­mi, uwień­czo­na pięk­nym, ma­łym la­skiem. – W do­li­nie i na gó­rach peł­no do­mów i dom­ków, pola zna­ko­mi­cie upraw­ne, wy­so­ko­ści po­kry­te wi­nem, a wszyst­ko to pod nie­bem spo­koj­nem, błę­kit­nem; nad sze­ro­kiem, szma­rag­do­wem je­zio­rem. – Kreut­zberg – jak wszyst­kie osa­dy nie­miec­kie – po­dzie­lo­nym był na drob­ne wła­sno­ści. – Miesz­kań­cy jego – lu­dzie pro­ści, dzień cały pra­co­wa­li w polu lub w warsz­ta­tach – wie­czo­rem, oby­cza­jem tam­tej­szym, opi­ja­li się kwa­śnem wi­nem lub mo­stem; żony i cór­ki go­to­wa­ły jeść, pra­ły, lub w spo­sób dość nie­przy­jem­ny dla po­wo­nie­nia ludz­kie­go, upra­wia­ły łąki. – W nie­dzie­lę – ko­bie­ty szły do ko­ścio­ła, męż­czy­zni za­sia­da­li w go­spo­dzie, gra­li w kar­ty, pili, je­dli lep­szy obiad, i po­wra­ca­li póź­no do sie­bie. – Ży­cie ta­kie – pły­nę­ło Bóg wie jak daw­no, bez waż­niej­szych od­mian lub wy­da­rzeń; w pra­cy, po­ko­ju, cią­głej za gro­szem go­ni­twie, W re­pu­bli­kań­skiej pro­sto­cie i mo­ral­no­ści.

Wy­żej nad wszyst­kie bu­dow­le Kreut­zber­ga –

wzno­sił się dom je­den trzech­pię­tro­wy, z bal­ko­nem i fla­gą bla­sza­ną na da­chu, w na­ro­do­we po­ma­lo­wa­na, ko­lo­ry, ocie­nio­ny w oko­ło du­żym ogro­dem, z któ­re­go na go­ści­niec prze­glą­da­ło drzew kil­ka i uda­wa­ło do­syć na­iw­nie zresz­tą park an­giel­ski, al­bo­wiem wnę­trze pu­stem było pra­wie. Pa­sły się w nim kro­wy, gło­śnym dzwon­ka dźwię­kiem da­ją­ce znak o so­bie, i go­spo­da­ro­wał drób z wspa­nia­łym ko­gu­tem na cze­le.

Ogród ten, rzec by moż­na, ist­niał głów­nie dla go­ściń­co­wych prze­chod­niów. – Obok szta­chet – na sztucz­nym wzgór­ku sta­ła al­ta­na – cała zło­żo­na z brzo­zo­we­go drze­wa. – W in­nem miej­scu kil­ka świer­ków ocie­nia­ło krzyż drew­nia­ny – a nad gło­wą Chry­stu­sa – ba­wił oko wy­rżnię­ty herb z hra­biow­ską ko­ro­ną. – Nie­co da­lej – lecz za­wsze na wi­do­ku – trzy wierz­by pła­czą­ce, opusz­czo­ne­mi war­ko­cza­mi za­glą­da­ły w stud­nię cie­ka­wie – z dru­giej stro­ny domu strzel­ni­ca. – Każ­dy z prze­chod­niów, wi­dząc tyle pięk­no­ści na raz, przy­sta­wał cie­ka­wie i za­py­ty­wał: jak się to miej­sce na­zy­wa?… Od­po­wia­da­no mu zwy­kle: Esel­berg, (Ośla góra). – Ośla – dla cze­go ośla góra?

Zgo­dzi­cie się ze mną – że na­zwa po­dob­na mo­gła każ­de­go za­dzi­wić, tem bar­dziej, że wła­ści­cie­lem tego ogro­du i domu po­ni­żej stud­ni i uher­bo­wa­ne­go Chry­stu­sa i fla­gi bla­sza­nej, krów w ogro­dzie i dwóch koni w staj­ni – był… Po­lak, i jaki Po­lak!…II.

Hra­bia Wła­dy­sław Rów­ni­na, któ­ry z po­wo­du może po­kre­wień­stwa z do­mem Po­nia­tow­skich, miał jesz­cze przy­do­mek Cio­łek, w mło­dym bar­dzo wie­ku, był już jed­nost­ką od­zna­cza­ją­cą się w swo­im po­wie­cie. – Wy­cho­wa­ny sta­ran­nie, ma­jęt­ny – w 25 roku zbu­dził w so­bie szla­chet­ną am­bi­cję za­ję­cia w spo­łe­czeń­stwie zna­ko­mi­te­go sta­no­wi­ska. – Dla tego był po­pu­lar­nym. – W imię po­pu­lar­no­ści uczęsz­czał na gwar­ne zjaz­dy szla­chec­kie, pil na­wet, cho­ciaż pić nie lu­bił, prze­kła­da­jąc je­dze­nie. – Jadł i pra­co­wał bar­dzo wie­le. Na każ­dem wal­nem szlach­ty zgro­ma­dze­niu, przy sto­le – dzwo­nił wi­del­cem w szklan­kę lub ta­lerz, i otarł­szy sta­ran­nie usta ser­we­tą, pra­wił mowy, któ­re­mi nie za­wsze trzeź­wą pu­bli­kę – do łez po­ru­szał. – Mó­wić umiał bar­dzo pięk­nie i dłu­go – słu­cha­no go zaś cie­ka­wie. – Tak po­stę­pu­jąc, w krót­kim cza­sie sta­wa jego prze­szła gra­ni­ce po­wia­tu. Mowy, bied­ni pi­sa­rze pro­wen­to­wi mu­sie­li ko­pio­wać w kil­ku eg­zem­pla­rzach; a jed­ną z nich na­wet – wy­dru­ko­wał Pa­mięt­nik To­wa­rzy­stwa Na­uko­we­go War­szaw­skie­go. – Mło­dy hra­bia przy­tem po­sia­dał wszyst­kie tra­dy­cjo­nal­ne cno­ty pol­skie­go szlach­ci­ca. – Piw­ni­cę miał do­sko­na­łą, ku­cha­rza wy­bor­ne­go – strze­lał zna­ko­mi­cie, ko­nia za­ży­wał świet­nie, ze zna­jo­me­mi był grzecz­ny – za­pa­lał się pręd­ko, i mo­dlił kil­ka go­dzin dzien­nie. – Wła­śnie wy­bie­rał się na wo­jaż, jak mó­wio­no daw­niej, kie­dy wy­bu­chło po­wsta­nie roku 1830. Hra­bia zo­stał. – Szlach­ta zaś, oce­nia­jąc ro­zum i za­słu­gi mło­de­go czło­wie­ka, wy­bra­ła go de­pu­to­wa­nym na sejm. Rów­ni­na przy­jął urząd z wdzięcz­no­ścią lecz po­waż­nie, a scho­waw­szy pra­wą rękę pod ka­mi­zel­kę – lewą opar­ty o ko­mi­nek – pal­nął mów­kę pa­try­otycz­nej tre­ści, i za­pew­ni! wy­bor­ców, że tam gdzie on jest, źle się dziać nie bę­dzie. – Z po­wo­du sej­mi­ku – wy­pra­wio­no w oko­li­cy kil­ka uczt we­so­łych – na każ­dej wno­szo­no zdro­wie mło­de­go de­pu­to­wa­ne­go, ktoś wy­krzyk­nął: "przy­szłe­go mi­ni­stra!"… Na jed­nej z po­dob­nych uro­czy­sto­ści za­pał pa­try­otycz­ny do­szedł do tego, że hra­bia Rów­ni­na, opił się do stra­ce­nia wła­dzy w no­gach; tak jed­nak­że dba­ło swo­ją po­wa­gę, iż nie ru­szył się z miej­sca, do­pó­ki wszy­scy nie wy­szli – i wte­dy do­pie­ro służ­ba za­nio­sła go do łóż­ka. – In­nym ra­zem – pan­na Róża – prze­ślicz­ne dziew­czę z ha­bro­we­mi ocza­mi – i ru­mień­cem na okrą­głej twa­rzycz­ce (al­bo­wiem miesz­ka­ła w oko­li­cy pszen­nej) – od­pi­na­jąc nie­bie­ską szar­fę, rze­kła do hra­bie­go: "Przy­wdzij pan strój ułań­ski – i prze­wieś tę szar­fę". – "Po co?" "Ach – mun­dur ułań­ski – to taki ślicz­ny! – panu w nim bę­dzie do twa­rzy." – "Pani, od­po­wie­dział Rów­ni­na z god­no­ścią, rąk i ma­szy­nek do za­bi­ja­nia lu­dzi nam nie zbrak­nie, ale gdzie gło­wę znaj­dzie­my? Któż mnie na sej­mie za­stą­pi?" –

"Czyś tam pan bar­dzo po­trzeb­ny?" – spy­ta­ło na­iw­nie dziew­czę. – "Za­py­taj pani mo­ich współ­o­by­wa­te­li" – i dum­nie za­ciął war­gi.

De­pu­to­wa­ny nasz po­je­chał do War­sza­wy, a że był to chło­piec przy­stoj­ny i cza­sa­mi bar­dzo dow­cip­ny, a za­wsze przy­jem­ny, więk­sze prze­to zro­bił wra­że­nie w we­so­łych w owe cza­sy sa­lo­nach, ni­że­li w izbie po­sel­skiej. – Dzia­ła­nie po­li­tycz­ne hr. Rów­ni­ny było tego ro­dza­ju, iż z dumą mógł wy­rzec: że złe­go nic nie zro­bił, do­bre zaś, jak wia­do­mo, do nie­go nie na­le­ża­ło. – Nie­wdzięcz­ne dzie­je mil­czą, ile ko­rzy­ści po­seł przy­spo­rzył spra­wie! Oso­bi­ście – na­był wie­le w kar­je­rze dy­plo­ma­tycz­nej po­trzeb­nych przy­mio­tów, a mia­no­wi­cie idąc" za przy­kła­dem lor­da Pal­mer­sto­na – zdo­by­wał ser­dusz­ka nie­wie­ście, i do za­chwy­tu śpie­wał te­no­ro­wym gło­sem.

Nie­ste­ty, po­wsta­nie r. 1830 smut­nie się skoń­czy­ło! Hra­bia prze­to dba­jąc o "god­ność oso­bi­stą" – z ty­sią­cem du­ka­tów w kie­sze­ni, nie lu­biąc, jak utrzy­my­wał, dłu­go się na­my­ślać, drap­nął je­den z pierw­szych za gra­ni­cę. – W zbyt­nim po­śpie­chu – po­słał ple­ni­po­ten­cję za­ufa­ne­mu przy­ja­cie­lo­wi, któ­ry z po­wo­du czę­stej mi­gre­ny, do ni­cze­go się nie mię­szał; ten go oszu­kał, okradł, i bied­ny nasz Pal­mer­ston stał się praw­dzi­wym emi­gran­tem, bez gro­sza ma­jąt­ku, co w każ­dym wy­pad­ku jest rze­czą przy­krą, w tym – sto­kroć przy­krzej­szą.

Nie na­próż­no wszak­że uznał w so­bie mło­dy po­seł – po­wo­ła­nie dy­plo­ma­tycz­ne. – Przy­byw­szy do Dre­zna, jed­nem sło­wem nie zdra­dził miny – owszem – za­cho­wy­wał się jak ban­kru­tu­ją­cy ban – kier – spra­szał go­ści, wy­da­wał obia­dy, a w na­ję­tym po­wo­zie sie­dział tak, jak­by był jego po­sia­da­czem.

Jako w baj­ce Kra­sic­kie­go wina spa­dła na ko­gu­ta, bo piał na po­go­dę – zna­le­zio­no się i z bied­nym Rów­ni­ną. – Mów nie słu­cha­no, drwio­no na boku, w oczy, z prze­ką­sem kil­ku Śmiel­szych na­zwa­ło go wiel­kim – w sku­tek cze­go de­pu­tat dziw­ną po­czuł w ser­ca wzgar­dę dla lu­dzi, za­pra­gnął sa­mot­no­ści, i po­waż­nych stu­djów.

Na to wsze­la­ko po­trze­ba było pie­nię­dzy. – Mała kwo­ta, jaką mu mat­ka wy­zna­czy­ła na utrzy­ma­nie z wła­snych do­cho­dów, wy­star­czyć nie mo­gła – a hra­bia prze­cież nie mógł miesz­kać na czwar­tem pię­trze i wy­piesz­czonc­mi rę­ka­mi czy­ścić so­bie obó­wia. – Je­dy­ny ra­tu­nek – w bo­ga­tym ożen­ku. – Co po­sta­no­wiw­szy, po­ka­zy­wał się tyl­ko w to­wa­rzy­stwach wie­czo­ra­mi, mó­wił wie­le o uro­ku ży­cia ro­dzin­ne­go – nie prze­czu­wa­jąc nie­przy­ja­ciół, wy­no­sił swo­je za­słu­gi – co go czy­ni­ło tak po­waż­nym, że ko­bie­ty ucie­ka­ły od nie­go. – Rów­ni­na był wsze­la­ko z rzę­du tych, co prze­szko­da­mi gar­dzą. Zmie­nił po­li­ty­kę. – Z po­waż­ne­go stał się uj­mu­ją­cym, z roz­pra­wia­ją­ce­go śpie­wa­kiem, z męża pu­blicz­ne­go – tan­ce­rzem. – Z pół­skrom­nym uśmie­chem opo­wia­dał za­ku­li­so­we skan­da­le, szy­dził ze zwie­dzio­nych mę­żów – za­le­cał się do kil­ku ra­zem ko­biet – na­wie­dzał czę­sto te­atr – i to mu wię­cej po­mo­gło – niż cy­ce­roń­skie per­jo­dy. – Hra­bia był in­te­re­su­ją­cym – nu­dzi­ło go to jed­nak­że sza­le­nie. Czło­wiek ten wie­dział, iż jest prze­zna­czo­ny do rze­czy wiel­kich, a mu­siał żyć przy­ję­tym przez świat cały oby­cza­jem; co wię­cej, z upodo­bań swo­ich niósł świa­tu ofia­rę. – Wzdy­chał do spo­ko­ju, do żony, od któ­rej wy­ma­gał tyl­ko po­słu­szeń­stwa bez­gra­nicz­ne­go i ma­jąt­ku.

Tym cza­som na ho­ry­zon­cie te­atral­nym za­bły­sła gwiaz­da dra­ma­tycz­ne­go ta­len­tu… pan­na Ka­ro­li­na Ochs. Na­zwi­sko to jest nie­co try­wial­nem. Cóż ro­bić?… Klop­stock jest sław­ny, zna­ny zaś pro­fe­sor me­dy­cy­ny zwie się Rind­fle­isch. – Ka­ro­li­na była bo­żysz­czem pu­blicz­no­ści. – Wio­sen­no mło­da – wy­so­ka blon­dyn­ka, peł­na ta­len­tu – i cho­ciaż Niem­ka – mia­ła małą nóż­kę – cza­ro­wa­ła wi­dzów. – Uwiel­bie­nie po­szep­nę­ło na­wet myśl jed­ne­mu z sa­skich mi­ni­strów – aby trze­wik jej za­wie­sić w "Gru­ne Ge­wol­be," cze­mu jed­nak­że sprze­ci­wio­no się. Cu­dzo­ziem­cy i Sasi sza­le­li za pięk­ną ak­tor­ką, wia­do­mo zaś jest ca­łe­mu świa­tu, że gdzie moż­na tyl­ko po­sza­leć – Po­lak zna­leźć się musi. – W sa­lo­nie tedy pan­ny Ka­ro­li­ny dużo zbie­ra­ło się zna­ko­mi­tych emi­gran­tów – mię­dzy nie­mi i hra­bia Rów­ni­na. – Po­dar­ków kosz­tow­nych od­bie­ra­ła ko­pa­mi – a jak­kol­wiek naj­mniej ich da­wał de­pu­tat, naj­więk­sze­mi cie­szył się wzglę­da­mi. – Kro­ni­ka skan­da­licz­na gło­si­ła na­wet, że…

Trze­baż bo było po­pa­trzeć na hra­bie­go!… na to szla­chet­ne ob­li­cze – wą­sik do­rod­ny, wy­so­kie czo­ło, po­stać wspa­nia­łą, i her­ku­le­so­wych roz­mia­rów ra­mio­na – na rękę i nogę ra­so­wą – na peł­ne wdzię­ku ru­chy – na­wet wte­dy gdy wzno­sił chust­kę do nosa, lub oczy do nie­ba w ko­ście­le. – A ty­tuł?…

Trze­baż bo znać Niem­ki. – Po­dzie­lić by je moż­na na dwie ary­sto­te­le­so­we ka­te­gor­je: szo­ru­ją­ce ron­dle i ro­bią­ce skar­pet­ki cale ży­cie, i spe­cjal­nie za­ję­te wzdy­cha­niem do księ­ży­ca, po­rów­na­niem na Gret­chen Go­the­go, w ostat­nich mia­no­wi­cie – pierw­szej czę­ści sce­nach. – Wpraw­dzie dru­gich mniej z dniem każ­dym, lub też umie­ją po­łą­czyć przy­jem­ne z po­ży­te­ezne­ni. Ka­ro­li­na – na­le­ża­ła do wy­jąt­ków. – Wła­dy­sław by­wał czę­sto, mó­wił aż do po­tów go­rą­cych, ma­chał rę­ka­mi – po­su­wał się aż do opo­wia­da­nia nie­szczęść swo­ich. – Ka­ro­li­na pa­trząc nań, wy­krzy­ki­wa­ła ko­lej­no: ach, gdy­byś ty był Tel­lem! – cze­mu nie je­steś Ham­le­tem? – Jak­by ro­skosz­nie to było umie­rać z tobą gdy­byś grał Fer­dy­nan­da! – W to­wa­rzy­stwie pol­skiem ro­ze­szła się wkrót­ce po­gło­ska, że: Wła­dy­sław Cio­łek Rów­ni­na jest szczę­śli­wym Ka­ro­li­ny ko­chan­kiem – a wte­dy sta­ra­no się o po­sła. – Po­seł jed­nak­że miał ro­zum. – Od pa­nien stro­nił, oba­wia­jąc się trud­no­ści ma­jąt­ko­wych – chciał wdo­wy i zna­lazł ta­ko­wą. – Ktoś po­wie­dział że nad ma­gna­tem opatrz­ność czu­wa. Zda­nie to zu­peł­nie jest słusz­nem.

Wdo­wa ta była dziw­ne­go ro­dza­ju ko­bie­tą; ni pięk­na ni brzyd­ka, mło­da jesz­cze i ma­jęt­na do­syć, prze­sy­co­na ży­ciem aż do znu­dze­nia; po­boż­na tak bar­dzo jak­by już zgrze­szyć nie mo­gła – zie­wa­ją­ca w to­wa­rzy­stwie, ka­pry­śna w domu. – Po­seł po­jął, że isto­ty po­dob­ne ła­two ule­ga­ją wpły­wom sil­niej­sze­go or­ga­ni­zmu. – Nie za­spał prze­to gru­szek w po­pie­le, i roz­po­czął sta­ra­nia. – Sce­ny oświad­czyn nie po­dob­na po­mi­nąć.

Pani Au­ro­ra sie­dzia­ła bar­dzo wy­god­nie na mięk­kiej ko­zet­ce, hra­bia na krze­śle – wie­wa­jąc ka­pe­lu­szem.

Pani rze­kła: – Ach, jak mnie ży­cie znu­dzi­ło! – Po­seł za­py­tał gło­sem drżą­cym jak po­psu­ta w for­te­pia­nie stru­na: – Czyś pani wie­le cier­pia­ła?

– Nie.

– Cóż pa­nią znu­dzi­ło?

– Brak wra­żeń.

– Te smut­ne zo­sta­wia­ją wra­że­nia. – Lep­sze – jak żad­ne.

– Mia­łaś pani prze­cie męża?

– Dwóch.

– Ko­cha­łaś ich pani?

– Ach, oby­dwaj byli tak nud­ni!

– Dla cze­góż nie szu­kasz pani roz­ryw­ki w to­wa­rzy­stwie?

– Mę­czy mnie.

– Cze­mu się… pani nie zaj­miesz czem w domu – mu­zy­ką, ma­lar­stwem?

– Ach, sa­mej jed­nej dzień cały!

– Więc wszyst­ko pa­nią nu­dzi.

– Wszyst­ko.

– Na­wet ja, do­dał po­seł grzecz­nie i wstał z krze­sła.

– Nie po­wie­dzia­łam tego. Sia­daj pan, po­dob­no się ko­chasz?

– Broń Boże.

– Więc je­steś ko­cha­ny.

– Nie in­a­czej.

– To musi być za­baw­ne.

– Pani nie pró­bo­wa­ła?

– Nig­dy.

– Może te­raz…

– Czy nie za­póź­no?

– Pani – jak moż­na być tak im­per­ty­nent­ką dla sie­bie sa­mej!

– W kim­że się za­ko­chać?

– We mnie, za­żar­to­wał hra­bia.

– Do­brze. – A póź­niej?

– Wziąść ślub.

– A póź­niej?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: