Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni dzień roku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 października 2015
Ebook
31,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatni dzień roku - ebook

Monika zdaje się nie mieć żadnych problemów. Jest szczęśliwą mężatką, pracuje w bibliotece uniwersyteckiej i żyje pełnią życia. A jednak któregoś mroźnego dnia, w przeddzień Nowego Roku, wychodzi z mieszkania i przepada bez wieści. Życie jej młodszej siostry Magdy zamienia się w koszmar, na przemian karmi się nadzieją lub wątpi w to, że jeszcze Monikę zobaczy. Mijają pełne rozpaczliwych poszukiwań dni, tygodnie i miesiące. Rodzina zaginionej szuka jej wszędzie: w sektach, szemranych spelunach ze striptizem, za granicą. Zgłaszają się anonimowi życzliwi, których jedyną motywacją jest szansa na wyłudzenie paru groszy. Historią młodej mężatki, która przepadła bez śladu, zaczynają się interesować media. Przy okazji na jaw wychodzą skrzętnie dotąd ukrywane rodzinne tajemnice, a cały dotychczasowy, bezpieczny świat głównej bohaterki bezpowrotnie się rozpada. Magda dowiaduje się, że kilka miesięcy przed zaginięciem siostra usiłowała popełnić samobójstwo. Słyszy też od matki, że tato nie jest biologicznym ojcem Moniki. Dziewczyna stara się być podporą dla zrozpaczonych rodziców i pogrążonego w depresji szwagra, sama jednak kompletnie traci kontrolę nad własnym życiem. Rzuca studia, zrywa z chłopakiem i włóczy się po nocach, wikłając w przypadkowe znajomości z mężczyznami, jakby chciała się ukarać za to, że jej siostrę spotkał tak okrutny los. Mija rok i półtora. Pomimo pracy kilku detektywów, pomocy jasnowidzów i starań całej rodziny po dziewczynie wciąż nie ma śladu. Ale nadzieja umiera ostatnia, a w oczekiwaniu na cud zawsze jest cień nadziei.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-0181-6
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzień, w którym zaginęła moja siostra, był mroźny i ponury. Sinogranatowe chmury, wróżące rychłe opady śniegu, wisiały nad miastem, lodowaty wiatr przenikał do szpiku kości. Wracając piechotą do mieszkania mojego chłopaka, strasznie zmarzłam. Kiedy weszłam na górę, musiało być około dziewiętnastej.

Bartek powitał mnie w progu i biorąc ode mnie kurtkę, zapytał, dlaczego wróciłam tak późno.

– Zasiedziałam się na uczelni – mruknęłam, zdawkowo całując go w usta. – Powinnam zaraz wskoczyć do wanny, inaczej się spóźnimy – dodałam, z ulgą rozpinając zamszowe kozaczki na wysokich koturnach.

– Może umyję ci plecy? – rzucił Bartek z wymownym uśmieszkiem.

– Może zrobisz mi herbaty? – odpowiedziałam pytaniem, ściągając dżinsy, gruby czerwony golf i czarny podkoszulek.

W łazience było chłodno. Nie znoszę starego budownictwa, pomyślałam, nachylając nad wanną. Bartek zbyt mocno zakręcił mosiężny kurek, co za każdym razem doprowadzało mnie do szału. Kiedy w końcu odkręciłam kran, gdzieś z przedpokoju dobiegł mnie dzwonek mojej komórki. Zignorowałam go, pospiesznie zabierając się za zmywanie makijażu. Stałam boso na zimnych kafelkach, a w dodatku byłam przemarznięta do szpiku kości. Pantofle zostały w korytarzu…

– Wiesz, czego się dzisiaj dowiedziałem? Moja szefowa ma romans. – Bartek pojawił się w łazience z kubkiem gorącej mandarynkowej herbaty dla mnie. – Nie zapytasz, z kim? – Przysiadł na brzegu wanny, przyglądając się mojej pospiesznej krzątaninie.

Tonik, krem, korektor… Gdzie ja to wszystko posiałam?

– Cholera, spóźnimy się! – syknęłam, sprawdzając, co z wanną. Upiłam kilka łyków herbaty i oddałam mu kubek. – Nie znam zbyt dobrze twojej szefowej, Bartek. Mogę tylko powiedzieć, że to atrakcyjna babka. Z klasą.

– I z kasą. Wiesz, że firma wyciągnęła w tym półroczu ponad pół miliona na czysto?

– Miśku, błagam cię! Muszę się przygotować do wyjścia! – jęknęłam, zdejmując stanik.

– Mm, jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy? – Bartek przyciągnął mnie do siebie, całując w szyję, i dopiero kiedy poirytowanym tonem kazałam mu się wynosić, zostawił mnie samą.

Spinałam sięgające ramion włosy, kiedy po raz kolejny z korytarza usłyszałam melodyjkę telefonu. Pamiętam, że przez moment się zawahałam – odebrać czy zanurzyć się w pachnącej karmelem pianie? Wciąż było mi zimno, spieszyłam się. Wybrałam kąpiel, wybór wydał mi się oczywisty. Czy mogłam przewidzieć, że dzwonił spanikowany mąż mojej starszej siostry i że mój poukładany, znajomy świat właśnie z hukiem miał się zawalić?

Woda w wannie była tak cudownie gorąca…

Kilka chwil później Bartek zapukał do drzwi łazienki, pytając, czy zjem z nim szybką kolację. Dodał, że właśnie obsmaża kurczaka w jarzynach.

– Chyba że wolisz mięso w tajskim sosie?! Wczoraj kupiłem! – krzyknął.

Skłamałam, że nie jestem głodna. Tak naprawdę od rana nie miałam w ustach nic oprócz kawałka precla… Ale przecież był sylwester, a ja przez całą noc miałam się bawić w idiotycznie obcisłej kremowej kiecce, bezlitośnie podkreślającej każdy mankament figury.

– Twoja komórka znowu dzwoni! – zawołał Bartek gdzieś z głębi mieszkania.

Nie odpowiedziałam. Przymknęłam oczy, na jeden krótki moment zapominając o całym świecie. Tyle się ostatnio działo, zbyt wiele… Uczelnia i zbliżająca się sesja zimowa. Przeprowadzka do Bartka i konflikt z rodzicami, którzy nie zaakceptowali mojej – jak mówili – pochopnej decyzji; niedawna operacja mamy. Poczułam się zmęczona. Przytłoczona nadmiarem wrażeń, decyzji, obowiązków. Pomimo pośpiechu moczyłam się w wannie chyba z kwadrans, w końcu niechętnie wyszłam z kąpieli, owijając się frotowym ręcznikiem. Spryskując włosy lakierem, zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do rodziców, ale zdecydowałam, że tego nie zrobię. Na noworoczne życzenia przyjdzie czas jutro – postanowiłam, i po latach, kiedy o tym myślę, wydaje mi się to szczególnie upiorne. Stałam przed zaparowanym lustrem, kombinując, czy przeciągnąć paznokcie malinowym odcieniem lakieru, czy może odważną czernią.

Zawsze naiwnie wierzyłam, że złe wieści poprzedzają jakieś ponure przeczucia, ale tamtego wieczoru nie czułam niczego szczególnego. Myślałam o kiecce z H&M-u, którą udało mi się kupić w promocyjnej cenie, o planowanej nocnej zabawie w gronie znajomych, z którymi mieliśmy zamiar hucznie powitać Nowy Rok. Żadnych czarnych myśli, żadnego przebiegającego po plecach upiornego dreszczu przeczucia…

Dzwonek do drzwi odezwał się w momencie, kiedy gorączkowo szykowaliśmy się do wyjścia.

– Kto to może być? – szepnął Bartek, przyciągając mnie do siebie. – Zapraszałaś kogoś? – zapytał, przy okazji przygryzając płatek mojego ucha.

Posłałam mu pełne politowania spojrzenie.

– Przecież wychodzimy – syknęłam, na palcach ruszając w stronę drzwi.

Wyłączyłam boczne światło i poprawiłam kolorowy szalik. Dzwonek rozbrzmiał jeszcze raz, chwilę później ktoś niecierpliwie zaczął pukać.

– Nie otwieraj i tak jesteśmy spóźnieni – wymruczał Bartek w moje włosy i przez chwilę staliśmy objęci w ciasnym przedpokoju, oboje z trudem tłumiąc śmiech. – To może być ta koszmarna baba z dołu. Pewnie znowu chce coś pożyczyć…

– Magda, jesteście tam?! Widziałem światło w oknach! – Dopiero zachrypnięty, zdenerwowany głos mojego szwagra Kuby sprawił, że poczułam pierwsze ukłucie niepokoju.

Dopadłam do drzwi i otworzyłam je gwałtownie, niemal wciągając szwagra do środka. Pamiętam, że pierwsza myśl dotyczyła taty. Niedawno zasłabł w pracy. Kardiolog zdiagnozował arytmię i pomyślałam, że…

– Coś z tatą? – wyszeptałam.

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie. Miał taki obcy zamglony wzrok.

– Była tu dziś Monika? – zapytał, siadając na niskiej drewnianej skrzyni w kącie przedpokoju.

– Nie – powiedział Bartek. – No, chyba że wpadła, kiedy nas nie było…

– Wątpię, czy w ogóle zna ten adres – weszłam mu w słowo.

– Dzwoniła do ciebie? Pisała na gadu, może na komórkę? – drążył Kuba, wbijając we mnie uważne spojrzenie.

Zaprzeczyłam. Szwagier zerwał się ze skrzyni i zaczął nerwowo krążyć po ciasnym przedpokoju. Zauważyłam, że ma przekrzywiony krawat i podpuchnięte oczy. Płakał? O Boże, jeśli płakał, to naprawdę dzieje się coś złego. Coś strasznego…

– Coś musiało się stać! – powiedział w tym samym momencie Kuba. – O dwudziestej mieli do nas przyjść pierwsi goście. Monika wróciła z pracy koło szesnastej i zadzwoniła do mnie, żebym po drodze dokupił puszkę ananasów do sałatki. Dzwoniła ze stacjonarnego, widziałem nasz domowy numer na wyświetlaczu komórki. Obiecałem, że kupię i że będę za jakąś godzinę. A kiedy wróciłem, mieszkanie było puste. Na kuchennym stole leżała jej torebka. W środku: telefon, kosmetyczka, kluczyki do fiata, jakieś drobiazgi. Brakowało jedynie kluczy do mieszkania i portfela. Tego śmiesznego fioletowego, który kupiłem jej w ubiegłym roku na imieniny. Pomyślałem, że zeszła na moment do delikatesów na parterze i wszedłem pod prysznic, jednak kiedy minęło czterdzieści minut, a Moniki wciąż nie było, zacząłem jej szukać. I nagle okazało się, że nikt jej nie widział, nikt nie ma pojęcia, dokąd mogła pójść.

Cicho zasugerowałam, że może do rodziców, od razu czując się jak idiotka. Przecież Kuba na pewno już do nich dzwonił! I dokąd siostra wybrałaby się bez torebki i samochodu?

– Zawiadomiłeś policję? – zapytał Bartek, ściągając płaszcz. – Wejdźmy do pokoju, trzeba się zastanowić, co dalej – dodał.

– Policję?! – prychnął Kuba, posyłając Bartkowi niechętne spojrzenie. – I co miałem im powiedzieć? Monika jest dorosła, minęły jakieś cztery godziny od jej zniknięcia. Dodatkowo jest przeklęty sylwester. Kto mi uwierzy, że dzieje się coś złego? Usłyszę pewnie, że zasiedziała się u jakichś przyjaciół – burknął, dodając, że zaczął obdzwaniać szpitale.

– I co? – zapytałam, siadając na brzegu starego wytartego fotela.

– W tych najbliższych jej nie ma – powiedział cicho Kuba.

Wyjęłam z torebki komórkę i zobaczyłam cztery wiadomości o nieodebranych połączeniach. Przez krótką chwilę miałam naiwną nadzieję, że chociaż jeden z tych telefonów wykonała moja siostra, zanim wyszła, zostawiając w torebce komórkę, ale wszystkie były od Jakuba. Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Ze wszystkich sił walczyłam z napływającymi do oczu łzami. Jeśli się rozkleję, przyznam tym samym, że naprawdę coś złego się stało, pomyślałam.

Kuba z zaciętym wyrazem twarzy siedział przy stole i mrużąc zmęczone oczy, przeglądał motorolę mojej siostry. Najpewniej po raz setny…

– Chodźcie, pojedziemy do pozostałych szpitali – zdecydował Bartek. – Przebierz się, Magda. Będzie ci wygodniej – dodał i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież mam na sobie cienką wieczorową sukienkę, siatkowe pończochy i zamszowe botki na niebotycznie wysokich obcasach. A do tego idiotycznie fioletowe sztuczne futerko…

Zamknęłam się w sypialni, nerwowo rozpinając futro. Rzuciłam je na podłogę i pospiesznie ściągnęłam sukienkę, szarpiąc się z bocznym zamkiem. Bielizna – półprzezroczysty, koronkowy komplecik, który upolowałam na jesiennej wyprzedaży, wydał mi się w tych okolicznościach dość niestosowny, jednak nie chciałam marnować czasu na poszukiwania czegoś innego. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Po prostu wskoczyłam w dżinsy, wsuwając je na siatkowe rajstopy i założyłam starą, spraną bluzę z kapturem. Wychodząc z sypialni, przelotnie spojrzałam w duże ścienne lustro. Krzykliwy, fioletowo-srebrny makijaż w połączeniu z opadniętymi kącikami ust i przygaszonym spojrzeniem sprawiał upiorne wrażenie.

– Chodźmy! – rzuciłam, pospiesznie przesypując moje rzeczy z eleganckiej wysadzanej kryształkami Swarovskiego torebki do małego granatowego plecaka, z którym na co dzień chodziłam na uczelnię.

– Telefon, portfel, notes, chusteczki – mruczałam pod nosem, biorąc od Bartka puchową kurtkę. Ręce trzęsły mi się tak, że kiedy zamykałam mieszkanie, ledwo trafiłam kluczem do zamka. Dopiero na schodach przypomniałam sobie, że mam we włosach wysadzaną sztucznymi czarnymi diamencikami opaskę, która w zestawieniu z wytartymi dżinsami, puchową kurtką i znoszonym plecakiem musiała wyglądać żałośnie, ale nie znalazłam w sobie nawet tyle siły, żeby po prostu wyjąć ją z utrwalonych lakierem włosów…

Szliśmy przez parking w stronę starego terenowego opla Kuby, kiedy zadzwoniła mama.

– Co to za sprawa z Moniczką? Podobno zasiedziała się gdzieś czy coś? Kuba dzwonił, ale zasięg był taki słaby, że słyszałam piąte przez dziesiąte – powiedziała.

Przez chwilę myślałam, że się rozpłaczę, ale tak się nie stało. Coś, jakaś nieprzyjemna gula tkwiła w moim gardle, jednak głos miałam zaskakująco spokojny.

– Nie słyszę cię, mamo! – krzyknęłam, dodając, że chyba rozładowuje mi się telefon.

Potem skłamałam, że wszystko jest już w porządku i się rozłączyłam. Pomyślałam, że nie potrafię jej tego powiedzieć, że przecież właściwie nic jeszcze nie wiadomo. Może Monika rzeczywiście się gdzieś zasiedziała? – wmawiałam sobie, chociaż sama nawet przez sekundę w to nie wierzyłam.

– Dokąd najpierw? – zapytał Kuba, kiedy wsiedliśmy do samochodu.

– Do szpitala uniwersyteckiego. Jest najbliżej – powiedziałam.

– Już tam dzwoniłem – zaprotestował, jednak chwilę później tylko wzruszył ramionami i skręcił w stronę centrum.

Trudno opisać, co czujesz, kiedy cały świat się bawi, a ty tracisz grunt pod nogami. Niewiele pamiętam z tamtej nocy. Wspomnienia są zamglone, niewyraźne. Jarzeniowe światło kolejnych szpitalnych korytarzy, zmęczone twarze lekarzy dyżurnych, tłumy ludzi przewijające się przez zapełnione izby przyjęć. Ofiary wybuchów petard, pijani i agresywni mężczyźni wykrzykujący obelgi pod adresem personelu medycznego, jakieś starsze małżeństwo rozczulająco trzymające się za naznaczone wątrobowymi plamami dłonie. Jak w kalejdoskopie przewijały się twarze, miejsca, ulice, tylko Moniki nigdzie nie było… Jeździliśmy po całym mieście, wypatrując czerwonego płaszcza mojej siostry i jej futrzanych kozaków, ale żadna mijana dziewczyna nie była nią. Bartek – przemarznięty i cichy – siedział z przodu na miejscu pasażera, obserwując rozbawione tłumy na ulicach, placach i obrzeżach parków. Szwagier prowadził nerwowo, co chwilę gwałtownie hamując lub przyspieszając.

– Trzeba zawiadomić waszych rodziców – powiedział w końcu Kuba, kiedy przystanęliśmy na małym pustym parkingu, żeby wypić kupioną wcześniej na stacji benzynowej kawę.

– Nie! – krzyknęłam histerycznie, wbijając palce w zagłówek nad siedzeniem kierowcy. – Nie! Nie potrafię im tego powiedzieć! Tato jest chory, a matka…

– Posłuchaj, Magda, nie ma już żadnych wątpliwości! Monice musiało przytrafić się coś złego – przerwał mi Kuba. – Prędzej czy później trzeba będzie im powiedzieć!

– Rano – powtarzałam w kółko i w końcu szwagier się poddał.

Może on też zapragnął podarować teściom jeszcze kilka godzin normalności, zanim ich bezpieczny świat się zawali?Noworoczny ranek wstał siarczyście mroźny i wietrzny. Zmęczone całonocną zabawą i przysypane śniegiem miasto przyczaiło się ciche i senne. Jeździliśmy ulicami, mijając równo poustawiane, szeregowe domki na nowym osiedlu Kuby i Moniki, nieskończoną liczbę razy przejeżdżając obok ich apartamentowca, z nadzieją zerkając pod wiatę pobliskiego przystanku i na parking – tam, gdzie samotny i porzucony stał czerwony fiat punto mojej siostry.

– Przejrzałeś jej samochód, prawda? – zapytałam Kubę.

– Nie, jakoś na to nie wpadłem – odpowiedział zgryźliwym tonem. – Jasne, że przejrzałem! Schowek, bagażnik, podłogę pod siedzeniami! Nie ma tam kompletnie nic, co mogłoby nam pomóc.

– Jest prawie piąta rano. Jedźmy to zgłosić na policję – powiedziałam nieswoim papierowym głosem.

Z głodu kręciło mi się w głowie, palce u stóp miałam strasznie zmarznięte. Starałam się nimi ruszać, ale wąskie noski kozaków skutecznie to uniemożliwiały.

– Czy od zaginięcia nie powinny minąć przynajmniej dwadzieścia cztery godziny? – Kuba chyba wciąż się wahał.

Dodał, że lepiej najpierw sprawdzić wszystkie szpitale, ale Bartek powiedział, że policja ma obowiązek przyjąć zgłoszenie od razu. Jakub w końcu przyznał mu rację i zawróciliśmy, wjeżdżając w wąską cichą uliczkę, na której końcu stał niski, otynkowany na szaro budynek komisariatu. Na chodniku pod jedną z pobliskich kamienic kręciła się roześmiana grupka młodzieży w kolorowych czapkach. Pomimo siarczystego mrozu jeden z chłopaków siedział na krawężniku, paląc papierosa. Ktoś coś powiedział i młodzi wybuchnęli głośnym śmiechem. Pomyślałam, że wszystko bym dała, żeby jeszcze raz poczuć taką beztroskę, i w oczach zakręciły mi się łzy. Kiedy Kuba poszedł zgłosić zaginięcie żony, wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę roześmianej grupki.

– Odstąpisz mi fajkę? – zapytałam najwyższego chłopaka.

– Jeśli ładnie poprosisz. – Wyszczerzył się w szerokim uśmiechu, dodając, że nie ma nic za darmo. – To jak będzie, kotku? – zapytał, podchodząc bliżej.

Zajeżdżało mu z ust przetrawioną wódką. Podszedł zdecydowanie zbyt blisko, niemal naparł na mnie ciałem. Obróciłam się bez słowa, szybkim krokiem wracając w stronę samochodu. Młodzi wydali z siebie przeciągłe „Buuu”, najwyraźniej wyrażając podszytą rozbawieniem dezaprobatę. Zamknęłam za sobą drzwiczki do dżipa i wygrzebałam ze schowka paczkę truskawkowych gum.

– Czego od nich chciałaś? – zapytał Bartek, odrywając wzrok od wyświetlacza swojej nokii.

– Kuba wraca – powiedziałam, ignorując jego pytanie.

Szwagier ze ściągniętą, poszarzałą twarzą wsiadł do samochodu i przez dłuższą chwilę milczał. W końcu powiedział, że policja przyjęła zgłoszenie i niedługo będzie u nich w mieszkaniu.

– Będą chcieli przejrzeć jej rzeczy, laptop, telefon – mruknął Kuba, chowając do schowka otrzymane na komendzie zaświadczenie.

– I tyle? – zapytałam, nawet nie ukrywając rozczarowania.

Miałam raczej mgliste pojęcie o tym, jak szuka się ludzi, którzy przepadli bez śladu. Na co dzień bałam się nawet pomyśleć o tym, że ktoś bliski może tak po prostu zniknąć. Ale teraz, kiedy Monika przepadła, chciałabym poruszyć niebo i ziemię, zajrzeć w każde miejsce, dotrzeć do każdego człowieka, który mógłby w tej sprawie coś zrobić!

– Nie będą jej szukać policjanci z wyszkolonymi psami, nie użyją śmigłowca?! Podobno mają kamery termowizyjne, sprzęt, możliwości… I nikt nawet nie kiwnie palcem?! – wybuchnęłam.

– Uspokój się – poprosił Kuba. – Muszę wracać do mieszkania, policja ma tam być za jakieś pół godziny. I nie masz racji: będą jej szukać. Powiedziałem im, że jest podejrzenie… – Szwagier przerwał w pół zdania, walcząc z łamiącym się głosem. – Powiedziałem, że Monika mogła chcieć popełnić samobójstwo.

– Co? – wyjąkałam kompletnie osłupiała.

Szumiało mi w głowie, przed oczami latały jakieś czerwone plamy. Zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, o czym on mówi. Czułam się tak, jakby wszyscy dookoła kompletnie poszaleli!

– Monika nie miała skłonności samobójczych! Nigdy by nie…

– Pół roku temu Monika poroniła – wszedł mi w słowo szwagier. – Dwa miesiące po stracie dziecka usiłowała się zabić. Gdybym nie wrócił do mieszkania po dokumenty i nie znalazł jej spanikowanej po zażyciu opakowania tabletek… Gdybym jej nie znalazł… Kurwa mać! – warknął Kuba, waląc pięścią w deskę rozdzielczą.

– Nie rozumiem… O czym ty mówisz? To bez sensu – powtarzałam osłupiała.

Wbiłam sobie paznokcie w dłonie, żeby nie krzyczeć.

– Czego ty, kurwa, nie rozumiesz?! Monika próbowała się zabić i tylko fart chciał, że ją znalazłem! Część wyrzygała od razu, resztę załatwili lekarze! – Kuba stracił panowanie nad sobą.

Skuliłam się na tylnym siedzeniu. Świadomość, że w ogóle nie znałam własnej siostry, była boleśniejsza, niż kiedykolwiek mogłabym to sobie wyobrazić. Monika była w ciąży?! Poroniła i nie powiedziała nam nawet słowa?! Ani mamie, ani mnie?! A potem nałykała się jakichś tabletek?! Była w szpitalu, chciała ze sobą skończyć, a my nic nie wiedzieliśmy? Nic?!

– Powinieneś nam o tym powiedzieć! – krzyknęłam. – Mieliśmy prawo wiedzieć! Mieliśmy prawo, słyszysz?!

– Twoja matka była świeżo po operacji, pamiętasz?! Jak miałem jej to powiedzieć?! Monika błagała mnie, żebym milczał, zgodziła się na terapię. Od paru miesięcy chodziła do psychiatry, świetnego lekarza. Brała leki antydepresyjne, wydawało się, że wszystko jest w porządku.

– Wydawało ci się, tak?! – wrzasnęłam. – Ty dupku, nigdy ci tego nie wybaczę!

Rozpłakałam się.

– Chciałem was chronić. Jest moją żoną, zdecydowałem, że potrafię się nią zająć – powiedział cicho Kuba.

– I moją siostrą! Miałam prawo wiedzieć! – upierałam się.

– Nie powiedziała ci. To była jej decyzja. Może powinnaś ją uszanować? – Magda, ona nie była gotowa, żeby o tym z wami rozmawiać! Zrozum ją, przynajmniej się postaraj.

– Może jeśli przeszukają jej rzeczy, coś znajdą? Musi być jakiś ślad, jakaś nadzieja – wtrącił cicho Bartek.

– Myślisz, że ja nie szukałem?! – prychnął Kuba. – Laptop, notes, torebka, komórka! Czego się spodziewasz?! Esemesów od tajemniczego wielbiciela, pogróżek od jakiegoś wariata?! Nic tam nie ma, człowieku… Moja żona wróciła wczoraj z pracy do domu, chwilę później wyszła z kluczami i portfelem w kieszeni, a potem ślad po niej zaginął. Przepadła jak kamień w wodę. Obdzwoniłem wszystkich naszych znajomych, przepytałem sąsiadów, a nawet sprzedawców z pobliskich sklepów. Nikt jej nie widział, nikt nic nie wie – dodał.

A potem ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozdzierająco szlochać. Pomyślałam wtedy, że niewiele jest bardziej poruszających widoków niż widok płaczącego mężczyzny. Wyciągnęłam rękę, chcąc pogłaskać go po głowie, jednak w ostatnim momencie zrezygnowałam, ten gest wydał mi się zbyt intymny, za bardzo poufały. Jakub wysiadł z samochodu na mróz i z furią kopnął w stojący obok śmietnik, który przechylił się, tracąc część swojej zawartości.

– Jedźmy do nas – powiedział chwilę później, zatrzaskując drzwi od strony kierowcy.

Po łzach nie było już nawet śladu – teraz na jego twarzy gościło złowrogie zacięcie, zupełnie jakby wyrzucił z siebie wszystkie rozchwiane emocje, dopuszczając jedynie to, co racjonalne, skuteczne i potrzebne. Kiedy weszliśmy do ich mieszkania, Kuba odłożył klucze do okrągłej, glinianej miski w przedpokoju, kilkakrotnie zawołał Monikę po imieniu. Ciszę, która nam odpowiedziała, przerwał czyjś głośny śmiech na klatce schodowej, brzęk tłuczonego szkła i soczyste przekleństwo.

– Nie wróciła – powiedział Kuba zawiedzionym tonem czterolatka, który wraca z przedszkola i zdaje sobie sprawę, że mamy nie ma w domu…

Przez chwilę milczeliśmy, nagle przyszło mi coś do głowy.

– Skoro wiedziałeś, że Monika jest w takim marnym stanie psychicznym, czemu wcześniej nie zawiadomiłeś policji? Podejrzewałeś, że mogła chcieć się zabić i milczałeś?! – krzyknęłam, oskarżycielsko celując w Kubę palcem wskazującym.

– Widziałem ją rano, była w rewelacyjnym nastroju! Zrobiła mi kawę, opowiedziała o nowych sąsiadach. Zjedliśmy razem śniadanie, żartowała, siedziała mi na kolanach. Po południu zadzwoniła, żebym dokupił puszkę ananasa do sałatki. Myślisz, że ktoś, kto planuje swoją śmierć, może jednocześnie myśleć o pieprzonej sałatce?! Magda, widziałem ją rano i uważnie jej się przypatrywałem przez ostatnie tygodnie! Nie ma mowy, żeby chciała odebrać sobie życie! Powiedziałem policji o jej próbie samobójczej, by potraktowali jej sprawę poważnie, ale nie uwierzę, że o to tutaj chodzi! Cholera, planowaliśmy wypad na narty, malowanie sypialni, naszą kolejną rocznicę! Chciała jechać do Wenecji i obiecałem, że ją tam zabiorę! Myślisz, że mimo to mogłaby… Że mogłaby znowu coś zażyć i zostawić mnie tutaj? Uwierzyła, że jeszcze będziemy mieć dziecko, była dobrej myśli! Kobiety przechodzą czasem nawet kilka poronień, zanim w końcu zostają matkami, wiedziała o tym! Przecież to bez sensu, przecież mnie kochała…

– Kochała nas wszystkich. Co nie znaczy, że nie mogła być zagrożeniem dla siebie samej – powiedziałam bliska łez.

– Więc winisz mnie? Tak jest najłatwiej, prawda? – Kuba spojrzał mi prosto w twarz.

Z jego ciemnych oczu wyzierały ból, niedowierzanie i strach.

– Nie wiem – ucięłam, ruszając w stronę jednego z pokoi, który zamierzałam przeszukać.

Moja siostra zawsze marzyła o przestronnej garderobie i w końcu się doczekała. Cały najmniejszy pokój w ich nowym mieszkaniu zajmowały szafy wnękowe i komody, do granic możliwości wypchane rzeczami. Miałam migrenę i piekły mnie oczy, ale zajęcie czymś rąk było wybawieniem dla głowy udręczonej coraz bardziej ponurymi wizjami. Pomyślałam, że zanim przyjedzie policja, przejrzę chociaż wszystkie kieszenie i kilka szuflad. Przeczesywałam rzeczy siostry dokładnie i metodycznie, starając się nie myśleć o tym, że Monika może już nigdy nie włożyć tych ciuchów, które lubiła. Wspomnienia były tak bolesne, że aż zapierało mi dech. W jednej z komód znalazłam łańcuszek, który tata kupił jej w Darłówku, w innej srebrną bransoletkę wysadzaną turkusami, którą razem upolowałyśmy w Chorwacji po naprawdę śmiesznej cenie. Świetnie pamiętam tamten sierpień, chociaż minęło już ładnych kilka lat. Monika – opalona na heban i roześmiana – strzelała oczami w stronę Tomasso, przystojnego młodego Włocha z pobliskiego namiotu, ja – wtedy jeszcze niepełnoletnia – całe lato błagałam rodziców, żeby czasem pozwolili mi napić się odrobinę piwa do pizzy. To były nasze ostatnie rodzinne wakacje – rok później Monika poznała Kubę i to z nim zaczęła wyjeżdżać latem, ja zajęłam się swoim życiem, imprezując z przyjaciółmi z liceum i z nimi planując wszelkie wyjazdy. Rodzice – zapaleni fani karawaningu – jeszcze kilkakrotnie usiłowali gdzieś nas wyciągnąć, ale obie stanowczo odmawiałyśmy. Ja w tamtym czasie jeździłam zazwyczaj na obozy żeglarskie, Monika najchętniej wybierała się z Kubą w Bieszczady. W końcu zniechęcony naszą postawą tato sprzedał przyczepę kempingową, a kolejnego lata zabrał mamę do pensjonatu w Międzyzdrojach. Wspólne wakacyjne włóczęgi po Europie stały się dla mnie jedynie wspomnieniem radosnego dzieciństwa.

– Znalazłaś coś? – głos szwagra wyrwał mnie z zamyślenia.

– Nic – powiedziałam, odkładając do szuflady trzymaną w ręku bransoletkę.

– Przepatrzyłem albumy ze zdjęciami, przejrzałem wszystko, co Monika trzyma w laptopie. Też nic – powiedział cicho Kuba, dodając, że zaparzy nam kawy.

Do przyjazdu policji grzebałam w kieszeniach ubrań siostry, ale oprócz kilku zmiętych paragonów ze sklepów Carrefour i paru niepotrzebnych drobiazgów, takich jak oderwane guziki i miętowe cukierki, nie znalazłam niczego. Przeczesując szuflady, też nie odkryłam żadnych rewelacji. Stare ołówki proszące się o zatemperowanie, kolorowe gumki frotki do włosów, zużyte karty doładowania Orange, jakieś codzienne drobiazgi i mały, zrobiony z modeliny motyl, którego podarowałam Monice jeszcze w podstawówce. Nie miałam pojęcia, że siostra wciąż go ma…

Kawa była przesłodzona i gorąca, ale i tak łapczywie ją wypiłam, boleśnie parząc sobie język. Przeszliśmy do salonu, w którym Bartek ślęczał nad laptopem i szukał czegoś w sieci. Usiadłam na sofie. Na przeciwległej ścianie wisiała powiększona ślubna fotografia Kuby i Moniki, na której moja siostra z promiennym uśmiechem wpatruje się w swojego świeżo poślubionego męża. Na myśl o tym, że może już nigdy nie zobaczę tego uśmiechu, wybuchnęłam płaczem. Bartek odłożył trzymany na kolanach laptop i usiadł obok. Objął mnie i tulił, dopóki nie uspokoiłam się na tyle, żeby zapytać stojącego przy oknie szwagra, co dalej. Wstając, potrąciłam filiżankę z resztką kawy, która wylała się na jasnobeżowy dywan, zostawiając na nim brzydki, mulisty ślad.

– Co teraz? – zapytałam ponownie, starając się zetrzeć plamę wyjętą z kieszeni chusteczką.

– Zostaw, później się sprzątnie – mruknął Kuba, dodając, że w końcu musimy jechać do moich rodziców. – Twoja matka dzwoniła do mnie wczoraj trzy razy. Musiałem skłamać, że wszystko jest okay, musiałem powiedzieć, że Monika pojechała do znajomych i zapomniała telefonu! Wiesz, jak się czułem?!

Zrobiło mi się niedobrze, w gardle poczułam ohydny posmak żółci. Siedziałam, walcząc z zawrotami głowy, w końcu zmusiłam się, żeby wstać i wziąć od Kuby kurtkę, którą mi podał. Dwie wypite na czczo kawy spowodowały tępy ból żołądka, ale najgorszy był ucisk w gardle. Narastał z minuty na minutę i chwilami miałam wrażenie, że zaraz zwyczajnie się uduszę. Jakby ściśnięte we mnie, kłębiące się emocje szukały drogi ujścia, nie zważając na to, że wcale nie chcę ich wypuszczać, że nawet jeszcze ich nie poukładałam…

W końcu przyjechała policja.

– Jedźcie do rodziców sami, ja muszę zostać – mruknął Kuba, ruchem głowy wskazując dwóch młodych policjantów przeszukujących laptop mojej siostry.

To przerażające, pomyślałam. Wiedziałam, że to wszystko dla dobra Moniki, ale na myśl o tych ludziach zaglądających w każdy zakamarek jej życia, grzebiących w jej szafach i szufladach znowu poczułam mdłości. Przejrzą jej bieliznę? Prywatne zapiski, zdjęcia, notesy? Szafkę z lekami? Sypialnię? Czy trzyma tam coś żenująco intymnego? Napoczęte tampaksy? Gigantyczny różowy wibrator z przezroczystego plastiku? Pamiętnik? Nie, pamiętnika na pewno nie pisała. Nawet w liceum śmieszyły ją takie infantylne pomysły, jednak cała reszta… Na myśl o intruzach buszujących w rzeczach Moniki znowu zachciało mi się płakać.

Szwagier ujął moją twarz w dłonie.

– Musicie powiedzieć rodzicom, Magda. Nie rozumiesz? – zapytał jakimś nieswoim, zbyt delikatnym tonem.

– Jedźmy – powiedziałam, wkładając kurtkę.

Wyszliśmy z Bartkiem na zewnątrz. Ostre, mroźne powietrze aż kłuło w płucach. W pośpiechu nie zabrałam rękawiczek ani szalika, zapomniałam nawet kolorowej czapki z pomponami, którą zazwyczaj noszę. Zadrżałam z zimna, wsunęłam ręce do kieszeni, ale zaraz je wyjęłam. Monika też mogła teraz gdzieś marznąć. Czy mam prawo się nad sobą rozczulać? – pomyślałam, ruszając w stronę przystanku. Oblodzony chodnik był zdradziecko śliski – chwyciłam Bartka za rękę i szłam, uważnie patrząc pod nogi.

– Wezwę taryfę – powiedział Bartek, wyjmując z kieszeni komórkę.

Może wszystko wyglądałoby lepiej, gdyby było lato? Gdyby teraz zamiast tego mroźnego, ciemnego poranka – wstawał właśnie letni, słoneczny dzień? – przyszła mi do głowy idiotyczna myśl i natychmiast zaśmiałam się głośno, chrapliwie. Czy kompletnie mi odbiło?! Jakie to ma znaczenie? Monika przepadła! Co za różnica czy w słońcu, czy w ciemnościach? Bartek objął mnie mocno i tulił, dopóki nie nadjechał czerwony mercedes z logo korporacji taksówkowej na drzwiach. Wsiadając do samochodu, pomyślałam, że troskliwość Bartka zaczyna mnie drażnić. Znaliśmy się dopiero cztery miesiące. Myślałam, że jest dla mnie wszystkim, że go kocham i pragnę z nim być, ale teraz, kiedy naszą rodzinę dotknęła taka tragedia, jego obecność wydała mi się nie na miejscu. Przecież on nawet nie zna Moniki. Widział ją może trzy razy przy okazji paru pompatycznych rodzinnych uroczystości.

– Pojadę tam sama – powiedziałam nagle, dodając, żeby wracał do naszego mieszkania i zajął się drukowaniem plakatów z zawiadomieniem o zaginięciu.

– Jesteś pewna? – zapytał.

Byłam. Wsiadając do taryfy, pomyślałam, że Bartek wygląda tak, jakby mu ulżyło, ale nie zastanawiałam się nad tym długo. W końcu, jakie to miało znaczenie?

***

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: