Ostatni Rosjanin. Jak ocalić ginący naród? - ebook
Ostatni Rosjanin. Jak ocalić ginący naród? - ebook
Temat alkoholizmu w Rosji znamy dzisiaj głównie z internetowych memów i zabawnych filmików ukazujących, że „Rosja to nie kraj, Rosja to styl życia”. Rzadko zastanawiamy się, jaka historia – i ludzka tragedia – kryje się za każdym z tych obrazów.
W latach 60. XX wieku, kiedy Związek Radziecki twierdził, że buduje niebo na ziemi, naród rosyjski zaczął zapijać się na śmierć. Przez jakiś czas dochody czerpane przez państwo z wódki były nawet wyższe niż zyski płynące z przemysłu naftowego. Teraz, pięćdziesiąt lat później, kiedy państwo sowieckie rozpadło się, mieszkańcy Moskwy nadal piją butelkę wódki przed śniadaniem, a Rosja jeszcze niedawno zmagała się z największym kryzysem demograficznym w historii.
W swojej książce Oliver Bullough docieka przyczyn tych zjawisk, ukazując je przez pryzmat historii ojca Dmitrija – niezwykłego prawosławnego popa, któremu udało się stworzyć zalążek prawdziwie chrześcijańskiej społeczności w sercu jednego z najbardziej zbrodniczych systemów w historii. Jego przesłanie głoszące, że jednym z największych nieszczęść Rosji jest alkohol, przysporzyło mu – oprócz rzeszy zwolenników – wielu wrogów wśród władz, które od czasów carskich uznawały alkohol za jedno z najważniejszych narzędzi manipulowania tłumem. Podążając śladami ojca Dmitrija, autor odtwarza świat, jakiego on doświadczył: klęskę głodu, okupację, wojnę, groźny bezkres gułagu, upadek komunizmu i lekkomyślne szastanie dobrami, jakie nastąpiło potem. W historii ojca Dmitrija odbija się historia całego narodu, a jego pamiętniki i kazania dają surowy, jedyny w swoim rodzaju wgląd w życie totalitarnego państwa.
Oliver Bullough oferuje portret Rosji, jakiego jeszcze nie było. Pokazuje, że w kraju tak chętnie miażdżącym własnych obywateli przetrwały odwaga, wytrwałość i – wreszcie – niewielkie, lecz wciąż tlące się przebłyski nadziei.
Spis treści
Wprowadzenie: Pogrzebiemy was
LATO
1: Zabrali ziemię naszego dziadka
2: Podwójnie farbowany „Antysowiet”
3: Ojciec Dmitrij był numerem K-956
4: Pokolenie zmian
5: Czerwoni odsuwają od pracy buntowniczego kapłana
6: Zachowywali się jak wolni ludzie
7: Ideologiczny sabotaż
ZIMA
8: To jak plaga
9: Niegodny pop
10: KGB zrobiło swoje
11: Spoglądam w przyszłość z pesymizmem
12: Już im nie zależy
WIOSNA?
13: Tworzenie nowego pokolenia
Postscriptum
Literatura źródłowa i bibliografia
Podziękowania
O Autorze
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7773-553-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprowadzenie: Pogrzebiemy was
Lato
1: Zabrali ziemię naszego dziadka
2: Podwójnie farbowany „Antysowiet”
3: Ojciec Dmitrij był numerem K-956
4: Pokolenie zmian
5: Czerwoni odsuwają od pracy buntowniczego kapłana
6: Zachowywali się jak wolni ludzie
7: Ideologiczny sabotaż
Zima
8: To jak plaga
9: Niegodny pop
10: KGB zrobiło swoje
11: Spoglądam w przyszłość z pesymizmem
12: Już im nie zależy
Wiosna?
13: Tworzenie nowego pokolenia
Postscriptum
Literatura źródłowa i bibliografia
Podziękowania
O AutorzeWprowadzenie
Pogrzebiemy was
Pierwszego stycznia 2004 roku około południa zadzwonił do mnie Misza, zaprzyjaźniony dziennikarz. Przypuszczałem, że chce mi życzyć szczęśliwego nowego roku. Dla Rosjan Nowy Rok jest ważniejszym świętem niż na Zachodzie. Ludzie wręczają sobie prezenty i spełniają toasty za pomyślność w rozpoczynającym się roku. Przyjęte jest, że dzwoni się albo pisze do znajomych, choćby po to, żeby się wspólnie pośmiać.
Misza miał jednak inną sprawę. Od jego dziewczyny dowiedziałem się później, że już od dwóch dni ostro pił – przerywając tylko wtedy, gdy tracił przytomność – a potem ciągnął to jeszcze przez kolejne dwa.
– Słuchaj, Oliver, potrzebuję twojej pomocy. Co znaczy zombie hedgehog?
Mówił po rosyjsku, co prawda bełkotliwie, lecz zrozumiale. Ostatnie dwa słowa wypowiedział jednak po angielsku i najwyraźniej chciał, żebym mu je przetłumaczył. Zdumiony, zapytałem, o co mu chodzi. Po tamtej stronie na chwilę zapadła cisza, po czym Misza zaklął na coś czy kogoś w swoim pokoju i rozłączył się. Czekałem, sądząc, że zadzwoni jeszcze raz, ale tego nie zrobił. Gdy go spotkałem tydzień czy dwa później, nie przypominał sobie naszej rozmowy i nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego pytał o jeża zombie.
Misza miał problem alkoholowy. Kilka miesięcy później podczas wycieczki do Czeczenii wstaliśmy około wpół do szóstej rano, by dotrzeć do Groznego ze sporym zapasem czasu. Zamówiłem dla nas w hotelu wczesne śniadanie. Piłem herbatę i czekałem, aż usmażą się dla mnie jajka, kiedy do jadalni wszedł Misza. Kelnerka zapytała go, co podać do picia. Spojrzał na mnie.
– Napijesz się?
Potrząsnąłem głową. Chciałem być trzeźwy w pracy.
– Butelkę brandy – zażyczył sobie.
Kelnerka przyniosła alkohol z jedną szklaneczką na tej samej tacy co śniadanie. Misza opróżnił butelkę, wychylając kieliszek za kieliszkiem, a jednocześnie pochłaniając jajecznicę, kiełbasę i chleb. Gdy wychodziliśmy, kupił drugą. Zanim dojechaliśmy do granicy Czeczenii, zdążył już wszystko wypić – litr brandy przed dziewiątą rano – i nalegał, byśmy się zatrzymali na wódkę.
Nie jest to jedna z tych historii, w których dziennikarz przesadza z piciem, a potem znakomicie wykonuje swą pracę, mimo że ledwie się trzyma na nogach. (W Londynie opowiada się o fotografie z Fleet Street, który podobno spadł z drabiny, ale zanim gruchnął o ziemię, zdążył pstryknąć trzy idealne fotki). Nie. Podczas gdy ja tego dnia próbowałem pracować, Misza na przemian to zachowywał się obelżywie, to popadał w sentymentalizm. Wieczorem pogrążył się w wielkim otępieniu, toteż kilku z nas, dziennikarzy, skleciło jako taki materiał, który wysłaliśmy do Moskwy pod jego nazwiskiem.
Był to wprawdzie przypadek skrajny, ale bynajmniej nie odosobniony. Wielu moich kolegów po fachu pijało alkohol poza biurem, a dyrektorzy w całej Rosji nauczyli się ujmować w swoich planach czas stracony na picie. Kultura pijaństwa jest tak głęboko zakorzeniona w narodzie, że język zawiera liczne słowa opisujące różne stadia nietrzeźwości. Zapoj to wielodniowy ciąg pijacki – taki jak ten, w który wszedł Misza około Nowego Roku. Apochmielitsja oznacza wychylenie porannego klinika, jakim się zabija kaca, który jest nieodłącznym elementem kilkudniowego opilstwa. Pieriegar to woń alkoholu, którą pijakowi zionie rano z ust.
Pijaństwo nie dotyczy wyłącznie ludzi z nizin społecznych czy żyjących w nędzy. Misza był uznanym, utalentowanym i dobrze zarabiającym dziennikarzem. On i jego koledzy po fachu pili w sposób, z jakim nie spotkałem się nigdy dotąd. Ponadto – mimo że Rosjanie piją zdecydowanie więcej niż Rosjanki – w żadnym wypadku nie jest to problem wyłącznie męski. Każdy jadący rano do pracy moskiewskim metrem zobaczy dobrze ubrane, umalowane młode kobiety pijące piwo z puszek. W Rosji łatwiej kupić alkohol niż chleb. W kioskach całe ściany są zastawione wódką sprzedawaną zaledwie po trzy funty za pół litra.
Wędrując przez dzikie bezdroża w rejonie syberyjskiego jeziora Bajkał, mój brat i ja spotkaliśmy grupę entuzjastów wypoczynku na świeżym powietrzu. Postanowiliśmy przenocować razem we wspólnym obozie. Byli to pierwsi ludzie, na jakich natknęliśmy się od kilku dni, toteż wyjęliśmy butelkę wódki, którą trzymaliśmy na taką okazję. Naszą propozycję przyjęto jednak nie z radością, lecz z naganą. Jeden z członków grupy, profesor uniwersytetu w Nowosybirsku, wyjaśnił, jakby przemawiał do dziecka, jak powinni się zachowywać prawdziwi wędrowcy. Otóż prawdziwi wędrowcy mają na uwadze każdy gram niesionego na plecach bagażu. W ich plecakach nie ma miejsca na takie używki jak wódka. Zacząłem się już zastanawiać, czy nie powinienem z bratem poszukać innego miejsca na obóz, kiedy profesor sięgnął za siebie.
– Oto czego wam trzeba – rzekł, wyciągając z plecaka brązową butelkę.
Był w niej czysty spirytus, rosyjski spirt. Wreszcie do mnie dotarło. Jeżeli chcesz się upić, po co marnować miejsce na wódkę – która w 62,5 procent zawiera wodę – skoro możesz nieść tę samą objętość alkoholu i rozcieńczyć go wodą ze strumienia.
Wieczorem tego dnia, w którym mój kolega Misza przesadził z piciem w Czeczenii, tłoczyliśmy się w ciasnej bazie wojskowej. Zagranicznym dziennikarzom nie wolno było wówczas podróżować po tym rejonie bez eskorty (chodziło zarówno o nasze bezpieczeństwo, jak i o to, żebyśmy nie zrobili czegoś nieodpowiedniego), toteż musieliśmy się znaleźć w koszarach na długo przed zachodem słońca i ewentualnym atakiem. Misza spał, ale ja czuwałem i wraz z jeszcze jednym dziennikarzem skracaliśmy sobie czas przed snem rozmową z Ilją Szabałkinem – pułkownikiem, który działał jako rzecznik sił federalnych – oraz kilkoma innymi oficerami. Szabałkin wyjął dwulitrową butelkę taniej, ale dającej się wypić wódki. Ja dołożyłem małą butelkę modnej wówczas w Moskwie Zielonej Pieczątki (zielionaja marka).
Szybko odpadłem. To, ile człowiek jest w stanie wypić, staje się miarą jego męskości. Rosjanie mają mnóstwo powiedzonek, którymi napiętnują każdego, kto chce się wcześnie wycofać albo opuścić kolejkę („Dzisiaj się z nami nie napijesz, jutro zdradzisz ojczyznę”). Na szczęście cudzoziemcom z reguły odpuszczają – to zrozumiałe, z góry wiadomo, że jesteśmy gorsi. Mogłem tylko patrzeć, jak ci czterej mężczyźni – trzej wysokiej rangi oficerowie rosyjskich sił zbrojnych oraz uznany reporter – osuszają butelki, jakby nastąpił odpływ. Kiedy się wlokłem do łóżka, na stole stały już trzy puste butelki i otwierano czwartą. To daje ponad sześć litrów wódki na pięć osób, z których jedna zaledwie zamoczyła usta, w zwykły powszedni dzień. A jeszcze nie skończyli.
Rosjanie, pijąc wódkę, nie sączą jej ani nie mieszają z sokiem. Wychylają jednym haustem kieliszek za kieliszkiem, zagryzając szybko kiszonym ogórkiem lub chlebem. Rosyjska wódka normalnie ma sztuczny, chemiczny posmak, niczym produkt nieudanego eksperymentu naukowego. W przeciwieństwie do whisky, wina czy piwa, producenci nie silą się, aby picie wódki uczynić czymś przyjemnym. Jest ona środkiem do celu, narzędziem do upicia się. Sam napiję się wódki, jeśli trzeba, ale rzadko to robię z wyboru. Gdy tylko mogę, wybieram piwo, co oznacza, że zazwyczaj następnego ranka pamiętam, co się wydarzyło w nocy.
Rosjanie zawsze słynęli z upodobania do wszelkiego alkoholu. Jedna z pierwszych historycznych wzmianek o początkach tego narodu mówi o władcy, który nie przyjął islamu, ponieważ religia ta zakazuje spożywania napojów alkoholowych. Przeciętny Rosjanin wypija trzy razy więcej, objętościowo, niż Niemiec i cztery razy więcej niż Portugalczyk, a to przecież tylko oficjalne statystyki. Nikt nie ma pojęcia, ile wypija się pokątnie pędzonego bimbru, ale zapewne dużo, skoro zetknął się z nim każdy podróżnik odwiedzający ten kraj.
Jechałem raz nocnym pociągiem z Petersburga do Moskwy. Kupiłem najtańszy bilet i wraz z siedmioma innymi pasażerami siedziałem niewygodnie wyprostowany w mocno zapyziałym przedziale, podczas gdy pociąg toczył się przez ciemny las. Wszyscy zaopatrzyliśmy się na podróż w piwo, ale teraz butelki były już puste i przetaczały się bezładnie po podłodze. Półpijani, posępni, wpatrywaliśmy się w niewyraźne zarysy sylwetek siedzących naprzeciwko osób.
W pewnym momencie siedząca przy oknie staruszka wstała. Pogmerała w torbie leżącej na bagażowej półce i wydobyła z niej dwulitrową plastikową butelkę oraz jasnoniebieski kubek. Zaproponowała, żebyśmy się napili. Było za ciemno, by czytać, i zbyt niewygodnie, żeby spać, więc się zgodziłem. Podobnie jak pozostali. Kubek przechodził z rąk do rąk, aż zatoczywszy w przedziale kółko, wrócił do właścicielki. Każdy z nas upił łyk swojej działki, po czym chwilę oddychał przez rękaw, żeby przestało palić.
Smakowało jak biały spirytus, ale efekt był znakomity – cudowne uczucie napłynęło raptownie gdzieś z tyłu głowy.
Rozkręciła się rozmowa, jasnoniebieski kubek krążył raz za razem i zaczęliśmy się zachowywać bardziej hałaśliwie. Skoro zacząłem wraz z innymi, wycofanie się nie wchodziło w grę, szybko się więc upiłem. Poczułem ulgę, gdy ujrzałem, że staruszka wychyla ostatni kubek. Nie zhańbiłem się. Nikt nie mógł powiedzieć, że cudzoziemiec nie dotrzymał kroku Rosjanom. W tym momencie starowina znów się podniosła, sięgnęła na bagażową półkę i zdjęła z niej kanister.
Ledwie dawała sobie z nim radę, słyszałem plusk rozchlapującego się dookoła płynu. Oparła pojemnik na stoliku i ostrożnie napełniła butelkę ponownie, po czym odstawiła kanister na półkę. Nie było ucieczki. Piłem dalej, aż zszedłem.
Podobne sceny rozgrywają się w pociągach w Rosji co noc. Jednorazowe zdarzenie wydaje się zabawną anegdotą, ale rzecz powtarzająca się nieustannie jest chorobą, która toczy i zabija ten naród. W latach 1940–1980 ogółem spożycie napojów alkoholowych w kraju wzrosło ośmiokrotnie. Naród postanowił, najwyraźniej jednogłośnie, rzucić się w jeden wielki zapoj, a konsekwencje tego są katastrofalne.
W sercu rosyjskiego państwa, dawnym Księstwie Moskiewskim, które swego czasu skutecznie opierało się wojskom mongolskim, napoleońskim i hitlerowskim, dominuje obraz nędzy i rozpaczy. Tysiące wsi opustoszało. Tysiące kolejnych są zamieszkane jedynie przez garść emerytów i za kilkadziesiąt lat też zapewne będą świecić pustkami. W niektórych miasteczkach w ciągu ostatnich 20 lat liczba ludności zmalała o połowę. W roku 1950 – w szczytowym okresie stalinowskich wypaczeń, gdy kraj nie podniósł się jeszcze ze zniszczeń wojennych, a od narodu wymagano niewyobrażalnych wyrzeczeń – liczba urodzeń przewyższała liczbę zgonów o 1,7 miliona.
W 2010 roku liczba zgonów była większa od liczby urodzeń o 240 tysięcy, a był to najlepszy pod tym względem rok od kilkudziesięciu lat. W 1991 roku kraj zamieszkiwało 148,3 miliona ludzi. W 2010 liczba ta spadła do 141,9 miliona. Rosyjski naród kurczy się w zastraszającym tempie.
Nie chodzi o to, że rodzi się mało dzieci. Przeciwnie – zbyt wielu ludzi umiera. Dla przeciętnego Rosjanina urodzonego w 2010 roku przewidywana długość życia wynosi niespełna 63 lata. Rosjanie obu płci są statystycznie niemal cztery razy bardziej narażeni na śmierć z powodu chorób serca niż zachodni Europejczycy i ponad pięć razy bardziej – na śmierć z przyczyn zewnętrznych, takich jak: morderstwo, samobójstwo, utonięcie, zatrucie czy wypadek samochodowy. Porównywalne liczby nagłych zgonów notuje się w Angoli, Burundi, Kongu, Liberii czy Sierra Leone.
Rosja nie jest jedynym państwem dotkniętym kurczeniem się populacji. Na przykład we Włoszech i Niemczech przeciętna para ma mniej niż dwoje dzieci, co nieuchronnie prowadzi do zmniejszania się liczby ludności. Europejki z zachodnich krajów nie decydują się na tak liczne potomstwo, jak miały matki.
Sytuacja na zachodzie kontynentu jest kłopotliwa sama w sobie, choćby w zakresie systemów emerytalnych – ludzie żyją dłużej dzięki poprawie opieki medycznej, a z powodu spadku liczby urodzeń coraz mniej obywateli aktywnych zawodowo płaci składki, z których korzysta coraz więcej starszych osób. Sytuacja w Rosji jest jednak znacznie poważniejsza. Jej istotny element to wskaźnik śmiertelności, alarmujący zwłaszcza wśród ludzi czynnych zawodowo. Przeciętny Rosjanin nie dożywa wieku emerytalnego.
Powszechnie uważa się, że pijaństwo i drastyczny spadek liczebności populacji to problem posowiecki. Faktem jest, że nasilił się po upadku komunizmu i zbiegł się z ekonomicznymi przekształceniami, które wówczas nastąpiły. Inflacja błyskawicznie zjadła emerytury i oszczędności, zamknięto fabryki i miliony ludzi znalazły się bez pracy. Rosjanie pili, by choć na chwilę zapomnieć o ciężkich czasach, jakie przeżywali. Prawda jest jednak taka, że pili też przedtem.
Dziś już nie pamięta się zbyt dobrze przełomu lat 50. i 60., gdy Związkiem Radzieckim rządził Nikita Chruszczow. Był to okres szczytowych osiągnięć tego państwa w wielu dziedzinach, a dla narodu czas ogromnej pewności siebie i wiary we własne możliwości. Nie tylko moskwianie wierzyli, że Związek Radziecki prześcignie kraje zachodnie pod względem produkcji i życiowych standardów. Obawiał się tego również Zachód. To wtedy ZSRR umieścił na orbicie pierwszego sztucznego satelitę – sputnik, wysłał w kosmos psa Łajkę oraz pierwszego człowieka, Jurija Gagarina. Gary Powers został nad Uralem zestrzelony w swoim szpiegowskim samolocie U-2 i wyglądało na to, że nawet najbardziej zaawansowana amerykańska broń znajduje się na łasce Rosjan.
Rzesze państwowych pracowników nieustannie nadzorowały rosnącą produkcję stali i uzbrojenia, a nad wszystkim czuwały legiony statystyków. Radzieckie czołgi, zwrócone na zachód, stały rozlokowane wzdłuż granicy Niemiec Wschodnich. Bezlitośnie stłumiono węgierskie powstanie z 1956 roku, zmierzające do zrzucenia moskiewskiej dominacji. Można zrozumieć, że rząd sowiecki gratulował sobie owych osiągnięć. Przyszłość rysowała się na czerwono. Chruszczow, zwracając się do zachodnich dyplomatów w 1956 roku, okazał im swe zadufanie i pogardę słynnym zdaniem: „Pogrzebiemy was”. Obywatele radzieccy przeżyją swoich zachodnich rywali, po czym wykopią dla nich groby.
Kryła się za tą przechwałką ironia, bo gdyby Chruszczow był czujny i dobrze poinformowany, zauważyłby pewien niepokojący trend. Otóż mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Gagarin jako pierwszy człowiek poleciał w kosmos – to triumf, z którego Rosjanie są dumni do dziś – rosyjski naród zaczął wymierać.
Na początek zmalała liczba urodzeń – do tego stopnia, że odbiło się to na liczbie ludności. Aby ta ostatnia utrzymywała się na stałym poziomie, na każdą kobietę musi przypadać 2,1 dzieci. Od 1965 roku Rosjanki rodzą mniej. I z grubsza w tym czasie Rosjanie zaczęli umierać młodziej. Na początku lat 60. oczekiwana długość życia przeciętnego Rosjanina wynosiła 69 lat – tyle samo co u przeciętnego Austriaka. W 2005 roku wartość ta w Austrii była o 15 lat większa, w Rosji zaś – o cztery lata mniejsza.
Mogłem się tylko domyślać, dlaczego Rosjanie tyle piją. Zastanawiałem się, czy nie działa po prostu dostępność. W Związku Radzieckim produkowano wódkę, więc się ją piło. Nie jest to jednak pełna odpowiedź. Nikt nie zapija się na śmierć tylko dlatego, że może. Gdy po butelkę sięga cała populacja, musi być na rzeczy coś poważniejszego. Może Rosjanie czuli, że własny los wymyka im się z rąk. Kraj popadł w stagnację i miał w niej pozostać, a nikt nie potrafił przewidzieć, jak długo to potrwa. Jeżeli jutro nie będzie lepsze niż dzisiaj, czemu nie osłodzić sobie dnia dzisiejszego pijaństwem?
Nie miałem nic więcej, jak tylko domysły. Badacze akademiccy z jakichś powodów nie interesowali się Rosją lat 60. i 70. XX wieku. Nie istnieje porządna biografia Leonida Breżniewa, mimo że stał on na czele największego państwa świata przez blisko dwie dekady. Nie ma też dobrej książki o Juriju Andropowie, chociaż kierował on KGB niemal tak samo długo, a przez dwa lata piastował stanowisko po Breżniewie. Ambitni młodzi historycy zdobywają szlify w innych tematach. Były to lata stagnacji i schyłku, znacznie mniej atrakcyjne od epoki Józefa Stalina, gdy Związek Radziecki rósł w siłę, czy od czasów Michaiła Gorbaczowa, kiedy imperium się rozpadło.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego mało pisze się o tym okresie. Są obecnie dostępne szczegółowe badania dotyczące szans życiowych w Rosji, ale nie mają swych odpowiedników pochodzących z dekad Breżniewa. W Związku Radzieckim wydawano przemowy przywódców partyjnych w milionach oprawionych egzemplarzy oraz tysiące propagandowych powieści rysujących przyszłość w świetlanych barwach. Nie publikowano jednak książek, które by pytały o to, dlaczego robotnicy z klasy pracującej coraz bardziej znieczulają się alkoholem. Branża wydawnicza podlegała cenzurze rządowej – Rosjanom wolno było czytać tylko teksty sławiące ich rzekomy dobrobyt.
Nawet tak rozwlekła powieść jak Doktor Żywago okazała się dla sowieckiego reżimu elektryzująco kontrowersyjna. Jej autor, Borys Pasternak, został zaszczuty i w 1960 roku przedwcześnie wpędzony do grobu przez to, że nie dostosował się do standardów obowiązujących sowieckiego pisarza i miał czelność opublikować swe dzieło za granicą.
Mimo że Pasternaka potraktowano w ten sposób, niewielka grupa pisarzy uparcie tworzyła po swojemu. Przemycanie maszynopisów za granicę było wyrazem protestu przeciwko reżimowi, który wymagał podporządkowania we wszystkim. W tamtych czasach każda forma twórczości musiała mieć pozwolenie od państwa, co oznaczało, że wszelkie nieprawomyślne próby były tłumione w zarodku. W pewnym momencie, w lutym 1966 roku, Andriej Siniawski i Julij Daniel, dwaj pisarze publikujący swoje książki na Zachodzie, zostali w wyniku pokazowego procesu skazani na lata łagrów, co dobitnie zaświadczało, że niezależność nie będzie tolerowana.
Pisarze ci nie byli prozachodni jako tacy, ale nie mogli znieść otaczającego ich ogłupienia, a ich proces stał się symbolem tego, przez co przechodziło całe pokolenie. „Ceną posłuszeństwa było napięcie, niepokój, który z upływem lat tylko narastał. On się urodził pisarzem, nie żołnierzem” – napisał pewien przyjaciel o Siniawskim. Żołnierze są posłuszni, pisarze zadają pytania, a ustrój totalitarny nie toleruje pytań.
Samodzielnie drukowane i rozprowadzane wydawnictwa podziemne (do czego nawiązuje ich rosyjska nazwa samizdat – „sam wydał”) są istotnym źródłem wiedzy o tym, co się naprawdę działo za fasadą sukcesu, którą Związek Radziecki pokazywał światu. Z braku innego źródła to właśnie w nich zacząłem poszukiwać wyjaśnienia powodów rosyjskiego powszechnego pijaństwa.
Poszukiwania zaprowadziły mnie jednak donikąd. Idee dysydentów były szczytne i godne podziwu – wolność wypowiedzi, swoboda emigrowania, prawo do niezawisłych sądów – ale nie wyglądało na to, by któraś z tych spraw mogła doprowadzić do masowej epidemii pijaństwa w narodzie. Potem natknąłem się na książkę Ludmiły Aleksiejewej, weteranki walk o prawa człowieka, od 1977 roku przebywającej na przymusowym wygnaniu. Może dzięki temu, że przez 15 lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, miała szerszy ogląd sytuacji i widziała również to, co działo się poza stolicą.
Aleksiejewa pisała, że Rosjanie wszędzie czuli się przygnębieni hipokryzją skorumpowanych urzędników, którzy innym obiecywali świetlaną przyszłość, podczas gdy sami cieszyli się owocami teraźniejszości. Państwo rosyjskie zabijało w człowieku nadzieję, a istota ludzka nie może bez niej przetrwać. W powstałej próżni ludzie sięgali po wszelkie dostępne iskierki nadziei, nie wyłączając Boga.
Głód religii (…) nie był rezultatem wysiłków czynionych przez osoby duchowne, lecz raczej upadku i rozpadu oficjalnej ideologii. Rozprzestrzenił się po całym kraju i wywarł wpływ na wszystkie grupy społeczne. Ogromne rzesze ludzi próbowały zapełnić duchową i intelektualną pustkę alkoholem; inni starali się ją wypełnić najrozmaitszymi zajęciami, od ogrodnictwa po filozofię.
Rosyjska Cerkiew prawosławna, podobnie jak oficjalne hierarchie działających w ZSRR wspólnot muzułmańskich, żydowskich i buddyjskich, została poddana infiltracji i podporządkowana państwu. Co prawda komuniści zaczęli od ataków na religię i prześladowania kapłanów, ale Stalin podczas II wojny światowej uświadomił sobie, że patriotyczny apel o obronę wiary to bardzo użyteczne narzędzie mobilizujące.
Cerkiew prawosławna nie była jednak monolitem. Wśród duchownych znaleźli się tacy, którzy nie szli w ślady biskupów i nie popierali niewolniczo władzy. Do tych kapłanów zaliczał się Dmitrij Dudko, dla przyjaciół ojciec Dmitrij. Aleksiejewa opisała go w swojej książce, więc przeczytałem jego prace. I szybko zdałem sobie sprawę z tego, że był wyjątkowym człowiekiem.
Podczas gdy państwo zajmowało się wypuszczaniem raportów o tym, jak dobrze wiedzie się ludziom, a dysydenci starali się udowodnić, że to nieprawda, ojciec Dmitrij po cichu niósł pociechę nieszczęsnym i sponiewieranym. Nie zadowolił się rolą niepoprawnego pocieszyciela – był też nieprawomyślnym pisarzem. Zostały po nim notatniki, artykuły i kazania – setki tysięcy słów. Od relacji ze spowiedzi parafian, poprzez szkice autobiograficzne, po wiersze i kaznodziejskie mowy. Są dzisiaj bezcennym źródłem wiedzy dla tych, którzy usiłują zrozumieć, jak komunizm, ruch z założenia stawiający sobie za cel dobrobyt całej ludzkości, przeobraził się w system bazujący na ucisku i nędzy.
Opisany przez ojca Dmitrija komunizm – mimo zapewnień władzy – nie miał wiele wspólnego z ruchem dążącym do świetlanej przyszłości. Wręcz przeciwnie: państwo sowieckie było niemal idealnie zaprogramowane tak, by ludzi unieszczęśliwiać. Odbierało obywatelom nie tylko nadzieję, lecz także ufność. Każde działanie musiało być usankcjonowane przez władzę. Każda napotkana osoba mogła być donosicielem. Nie istniała żadna gwarancja, że cokolwiek przejdzie bez konsekwencji. Ojciec Dmitrij w swoich kazaniach nawoływał do przyjaźni, ciepła i wiary; zainspirował pokolenie ludzi, by żyli w człowieczeństwie, a nie jak tryby maszyny.
Ponadto ojciec Dmitrij – co uświadomiłem sobie, czytając jego książki i zagłębiając się w jego świat – był kimś więcej niż tylko świadkiem i działaczem. Historia jego życia – od momentu, gdy się urodził w rosyjskiej wiosce tuż po rewolucji, po śmierć w Moskwie w 2004 roku – jest także historią narodu. Przeżył kolektywizację rolnictwa, która dotknęła całe rosyjskie chłopstwo, to jest 80 procent społeczeństwa. Służył w wojsku podczas II wojny światowej, kiedy miliony chłopów zginęło, broniąc władzy, która ich wcześniej zgniotła. Spędził osiem lat w gułagu, czyli łagrach, jak nazywano obozy pracy tworzone po to, by złamać ducha tych, którzy nadal stawiali opór. Powstał znów, aby przemawiać do parafian w latach 60. i 70., starając się pomóc młodym Rosjanom w budowie bardziej wolnego i sprawiedliwszego społeczeństwa.
Dziś rzadko się pisze o tamtych dekadach, ale były one kluczowe dla kryzysu ludnościowego w Rosji i dlatego ta książka skupia się właśnie na nich. Nie jest to jednak biografia ojca Dmitrija ani historia dwudziestowiecznej Rosji – plasuje się gdzieś pośrodku. Żywot ojca Dmitrija jest dla mnie życiem jego narodu w skali mikrokosmosu. Śledząc jego koleje losu i okoliczności śmierci, podążam śladami życia i śmierci jego narodu.
Jak doszło do tego, że Rosja stała się krajem, w którym mój przyjaciel Misza uważa za normalne wychylanie litra brandy przed rozpoczęciem dnia pracy? Jak stała się krajem, w którym nikt się temu nie dziwi, krajem, gdzie alkohol sprzedaje się do śniadania wraz z jajecznicą, kiełbasą i chlebem? Alkoholizm jednego człowieka jest jego własną tragedią. Alkoholizm całego narodu to również tragedia, ale zarazem przejaw czegoś znacznie większego – zbiorowego załamania.
Życie publiczne w Rosji wciąż opiera się na nieuczciwości. Organizacja Transparency International, badająca, ujawniająca i zwalczająca praktyki korupcyjne, co roku sporządza ranking krajów, szeregując je według 10-stopniowej skali, w której 10 oznacza zupełną przejrzystość (łapówkarstwo nie istnieje), a przeciwnym biegunem jest 0 (łapówki są powszechne, a nawet obligatoryjne). W 2011 roku najwyższe noty uzyskała Nowa Zelandia (9,5), najniższe zaś Korea Północna (1). Rosja od lat 90. XX wieku mieści się w zakresie 2,1–2,8, tak samo jak Nigeria i Białoruś, poniżej takich państw, jak Syria, Pakistan czy Erytrea. Rosjanie uważają się za cywilizowanych Europejczyków, ale na co dzień muszą znosić upokorzenia ze strony urzędników, którzy swoim postępowaniem wpisują się w etykę brudnej dyktatury.
Zapytałem kiedyś mojego przyjaciela Kolę, co by zrobił w pierwszej kolejności, gdyby został prezydentem. Kola to jowialny, wesoły kompan, spodziewałem się więc, że wygłosi coś zabawnego. Może zalegalizowałby poligamię dla ludzi, których imię zaczyna się na K.? On jednak rozmyślał w milczeniu przez ponad minutę. Wpatrywał się w swoją szklankę piwa i bawił papierosem.
– Zabiłbym się – odrzekł w końcu bez cienia uśmiechu.
Nie ma nic zaskakującego w tym, że Rosjanie dawno już stracili entuzjazm do polityki. W pewnym dorocznym sondażu przeprowadzanym przez ośrodek badania opinii publicznej Levada Center do wyboru są trzy opcje: „życie jest całkiem niezłe, da się przetrwać”, „życie jest złe, ale do zniesienia” i „nasza fatalna sytuacja jest zupełnie nie do wytrzymania”. W ciągu ostatnich 15 lat odnotowano wolny przepływ głosów z trzeciej kategorii do drugiej, ale sam fakt, że są tylko te trzy do wyboru, nie świadczy o tym, że kraj radośnie spogląda w przyszłość.
W tej książce pytam, jak do tego doszło. Nie jest to jednak tylko podróż w przeszłość, ponieważ kryzys ludnościowy może mieć ogromne konsekwencje także w przyszłości. W chińskiej prowincji Heilongjiang mieszka ponad 38 milionów osób. W graniczących z nią od północy rosyjskich jednostkach administracyjnych: obwodzie amurskim, Żydowskim Obwodzie Autonomicznym ze stolicą w Birobidżanie oraz Kraju Nadmorskim, które razem wzięte mają niewiele większą powierzchnię niż Heilongjiang, łącznie żyje około trzech milionów ludzi. Jeśli liczba ta nadal będzie spadać, nikt się zapewne nie zdziwi, jeżeli Chińczycy pomyślą, że Rosja nie potrzebuje tej ziemi, i postanowią ją dla siebie zagarnąć. Współczesny świat nigdy nie stanął wobec sytuacji, gdy jakiś kraj ma za mało mieszkańców, by go zaludnili i utrzymali.
Zatem w historii życia ojca Dmitrija poszukiwałem jeszcze czegoś – ewentualnej nadziei na przyszłość. Czy szkody wyrządzone narodowi rosyjskiemu są odwracalne? Czy nowe pokolenie, wychowane bez martwego dogmatu komunizmu, zapoczątkuje nowy rodzaj państwa, w którym ludzie będą wolni, aby być sobą?
Czy można sobie wyobrazić taki rodzaj państwa, w którym Rosjanie z radością żyliby, pracowali i dochowywali się dzieci – jedyny rodzaj państwa, jaki może liczyć na przyszłość. To właśnie próbował zbudować ojciec Dmitrij, gdy głosił kazania w moskiewskich cerkwiach i modlił się w łagrach. To dlatego wyruszyłem śladami jego i jego przyjaciół na północ do gułagu, na wschód w góry Ural, a w pierwszej kolejności na zachód, do wioski Bieriezino, w której się urodził, ukrytej w lasach w sercu Rosji.
Około 17 zł (przypisy pochodzą od tłumaczki).
Zgodnie z oficjalnymi statystykami z 2010 roku na Rosjanina przypada rocznie 15,1 litra czystego spirytusu, na Polaka – 12,5 litra, jeśli zaś weźmie się pod uwagę, że w Polsce wiele osób deklaruje, że nie pije (procentowo znacznie więcej niż w Rosji), na jednego przyznającego się do picia Polaka przypada 24,2 litra. Nie są to jednak dane miarodajne, choćby z powodu ogromnego spożycia samogonu w Rosji oraz faktu, że Polak twierdzący, że nie pije, bynajmniej nie jest abstynentem.
Polska w 2012 roku uzyskała wskaźnik 5,8.