Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatni Rosjanin. Jak ocalić ginący naród? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatni Rosjanin. Jak ocalić ginący naród? - ebook

Temat alkoholizmu w Rosji znamy dzisiaj głównie z internetowych memów i zabawnych filmików ukazujących, że „Rosja to nie kraj, Rosja to styl życia”. Rzadko zastanawiamy się, jaka historia – i ludzka tragedia – kryje się za każdym z tych obrazów.
W latach 60. XX wieku, kiedy Związek Radziecki twierdził, że buduje niebo na ziemi, naród rosyjski zaczął zapijać się na śmierć. Przez jakiś czas dochody czerpane przez państwo z wódki były nawet wyższe niż zyski płynące z przemysłu naftowego. Teraz, pięćdziesiąt lat później, kiedy państwo sowieckie rozpadło się, mieszkańcy Moskwy nadal piją butelkę wódki przed śniadaniem, a Rosja jeszcze niedawno zmagała się z największym kryzysem demograficznym w historii.
W swojej książce Oliver Bullough docieka przyczyn tych zjawisk, ukazując je przez pryzmat historii ojca Dmitrija – niezwykłego prawosławnego popa, któremu udało się stworzyć zalążek prawdziwie chrześcijańskiej społeczności w sercu jednego z najbardziej zbrodniczych systemów w historii. Jego przesłanie głoszące, że jednym z największych nieszczęść Rosji jest alkohol, przysporzyło mu – oprócz rzeszy zwolenników – wielu wrogów wśród władz, które od czasów carskich uznawały alkohol za jedno z najważniejszych narzędzi manipulowania tłumem. Podążając śladami ojca Dmitrija, autor odtwarza świat, jakiego on doświadczył: klęskę głodu, okupację, wojnę, groźny bezkres gułagu, upadek komunizmu i lekkomyślne szastanie dobrami, jakie nastąpiło potem. W historii ojca Dmitrija odbija się historia całego narodu, a jego pamiętniki i kazania dają surowy, jedyny w swoim rodzaju wgląd w życie totalitarnego państwa.
Oliver Bullough oferuje portret Rosji, jakiego jeszcze nie było. Pokazuje, że w kraju tak chętnie miażdżącym własnych obywateli przetrwały odwaga, wytrwałość i – wreszcie – niewielkie, lecz wciąż tlące się przebłyski nadziei.

Spis treści

Wprowadzenie: Pogrzebiemy was
LATO
1: Zabrali ziemię naszego dziadka
2: Podwójnie farbowany „Antysowiet”
3: Ojciec Dmitrij był numerem K-956
4: Pokolenie zmian
5: Czerwoni odsuwają od pracy buntowniczego kapłana
6: Zachowywali się jak wolni ludzie
7: Ideologiczny sabotaż
ZIMA
8: To jak plaga
9: Niegodny pop
10: KGB zrobiło swoje
11: Spoglądam w przyszłość z pesymizmem
12: Już im nie zależy
WIOSNA?
13: Tworzenie nowego pokolenia
Postscriptum
Literatura źródłowa i bibliografia
Podziękowania
O Autorze

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7773-553-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Wprowadzenie: Pogrzebiemy was

Lato

1: Zabrali ziemię naszego dziadka

2: Podwójnie farbowany „Antysowiet”

3: Ojciec Dmitrij był numerem K-956

4: Pokolenie zmian

5: Czerwoni odsuwają od pracy buntowniczego kapłana

6: Zachowywali się jak wolni ludzie

7: Ideologiczny sabotaż

Zima

8: To jak plaga

9: Niegodny pop

10: KGB zrobiło swoje

11: Spoglądam w przyszłość z pesymizmem

12: Już im nie zależy

Wiosna?

13: Tworzenie nowego pokolenia

Postscriptum

Literatura źródłowa i bibliografia

Podziękowania

O AutorzeWprowa­dze­nie

Pogrzebiemy was

Pierw­sze­go stycz­nia 2004 roku oko­ło po­łu­dnia za­dzwo­nił do mnie Mi­sza, za­przy­jaź­nio­ny dzien­ni­karz. Przy­pusz­cza­łem, że chce mi ży­czyć szczę­śli­we­go no­we­go roku. Dla Ro­sjan Nowy Rok jest waż­niej­szym świę­tem niż na Za­cho­dzie. Lu­dzie wrę­cza­ją so­bie pre­zen­ty i speł­nia­ją to­a­sty za po­myśl­ność w roz­po­czy­na­ją­cym się roku. Przy­ję­te jest, że dzwo­ni się albo pi­sze do zna­jo­mych, choć­by po to, żeby się wspól­nie po­śmiać.

Mi­sza miał jed­nak inną spra­wę. Od jego dziew­czy­ny do­wie­dzia­łem się póź­niej, że już od dwóch dni ostro pił – prze­ry­wa­jąc tyl­ko wte­dy, gdy tra­cił przy­tom­ność – a po­tem cią­gnął to jesz­cze przez ko­lej­ne dwa.

– Słu­chaj, Oli­ver, po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy. Co zna­czy zom­bie hed­ge­hog?

Mó­wił po ro­syj­sku, co praw­da beł­ko­tli­wie, lecz zro­zu­mia­le. Ostat­nie dwa sło­wa wy­po­wie­dział jed­nak po an­giel­sku i naj­wy­raź­niej chciał, że­bym mu je prze­tłu­ma­czył. Zdu­mio­ny, za­py­ta­łem, o co mu cho­dzi. Po tam­tej stro­nie na chwi­lę za­pa­dła ci­sza, po czym Mi­sza za­klął na coś czy ko­goś w swo­im po­ko­ju i roz­łą­czył się. Cze­ka­łem, są­dząc, że za­dzwo­ni jesz­cze raz, ale tego nie zro­bił. Gdy go spo­tka­łem ty­dzień czy dwa póź­niej, nie przy­po­mi­nał so­bie na­szej roz­mo­wy i ni­g­dy się nie do­wie­dzia­łem, dla­cze­go py­tał o jeża zom­bie.

Mi­sza miał pro­blem al­ko­ho­lo­wy. Kil­ka mie­się­cy póź­niej pod­czas wy­ciecz­ki do Cze­cze­nii wsta­li­śmy oko­ło wpół do szó­stej rano, by do­trzeć do Gro­zne­go ze spo­rym za­pa­sem cza­su. Za­mó­wi­łem dla nas w ho­te­lu wcze­sne śnia­da­nie. Pi­łem her­ba­tę i cze­ka­łem, aż usma­żą się dla mnie jaj­ka, kie­dy do ja­dal­ni wszedł Mi­sza. Kel­ner­ka za­py­ta­ła go, co po­dać do pi­cia. Spoj­rzał na mnie.

– Na­pi­jesz się?

Po­trzą­sną­łem gło­wą. Chcia­łem być trzeź­wy w pra­cy.

– Bu­tel­kę bran­dy – za­ży­czył so­bie.

Kel­ner­ka przy­nio­sła al­ko­hol z jed­ną szkla­necz­ką na tej sa­mej tacy co śnia­da­nie. Mi­sza opróż­nił bu­tel­kę, wy­chy­la­jąc kie­li­szek za kie­lisz­kiem, a jed­no­cze­śnie po­chła­nia­jąc ja­jecz­ni­cę, kieł­ba­sę i chleb. Gdy wy­cho­dzi­li­śmy, ku­pił dru­gą. Za­nim do­je­cha­li­śmy do gra­ni­cy Cze­cze­nii, zdą­żył już wszyst­ko wy­pić – litr bran­dy przed dzie­wią­tą rano – i na­le­gał, by­śmy się za­trzy­ma­li na wód­kę.

Nie jest to jed­na z tych hi­sto­rii, w któ­rych dzien­ni­karz prze­sa­dza z pi­ciem, a po­tem zna­ko­mi­cie wy­ko­nu­je swą pra­cę, mimo że le­d­wie się trzy­ma na no­gach. (W Lon­dy­nie opo­wia­da się o fo­to­gra­fie z Fle­et Stre­et, któ­ry po­dob­no spadł z dra­bi­ny, ale za­nim gruch­nął o zie­mię, zdą­żył pstryk­nąć trzy ide­al­ne fot­ki). Nie. Pod­czas gdy ja tego dnia pró­bo­wa­łem pra­co­wać, Mi­sza na prze­mian to za­cho­wy­wał się obe­lży­wie, to po­pa­dał w sen­ty­men­ta­lizm. Wie­czo­rem po­grą­żył się w wiel­kim otę­pie­niu, to­też kil­ku z nas, dzien­ni­ka­rzy, skle­ci­ło jako taki ma­te­riał, któ­ry wy­sła­li­śmy do Mo­skwy pod jego na­zwi­skiem.

Był to wpraw­dzie przy­pa­dek skraj­ny, ale by­naj­mniej nie od­osob­nio­ny. Wie­lu mo­ich ko­le­gów po fa­chu pi­ja­ło al­ko­hol poza biu­rem, a dy­rek­to­rzy w ca­łej Ro­sji na­uczy­li się uj­mo­wać w swo­ich pla­nach czas stra­co­ny na pi­cie. Kul­tu­ra pi­jań­stwa jest tak głę­bo­ko za­ko­rze­nio­na w na­ro­dzie, że ję­zyk za­wie­ra licz­ne sło­wa opi­su­ją­ce róż­ne sta­dia nie­trzeź­wo­ści. Za­poj to wie­lo­dnio­wy ciąg pi­jac­ki – taki jak ten, w któ­ry wszedł Mi­sza oko­ło No­we­go Roku. Apoch­mie­lit­sja ozna­cza wy­chy­le­nie po­ran­ne­go kli­ni­ka, ja­kim się za­bi­ja kaca, któ­ry jest nie­od­łącz­nym ele­men­tem kil­ku­dnio­we­go opil­stwa. Pie­rie­gar to woń al­ko­ho­lu, któ­rą pi­ja­ko­wi zio­nie rano z ust.

Pi­jań­stwo nie do­ty­czy wy­łącz­nie lu­dzi z ni­zin spo­łecz­nych czy ży­ją­cych w nę­dzy. Mi­sza był uzna­nym, uta­len­to­wa­nym i do­brze za­ra­bia­ją­cym dzien­ni­ka­rzem. On i jego ko­le­dzy po fa­chu pili w spo­sób, z ja­kim nie spo­tka­łem się ni­g­dy do­tąd. Po­nad­to – mimo że Ro­sja­nie piją zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż Ro­sjan­ki – w żad­nym wy­pad­ku nie jest to pro­blem wy­łącz­nie mę­ski. Każ­dy ja­dą­cy rano do pra­cy mo­skiew­skim me­trem zo­ba­czy do­brze ubra­ne, uma­lo­wa­ne mło­de ko­bie­ty pi­ją­ce piwo z pu­szek. W Ro­sji ła­twiej ku­pić al­ko­hol niż chleb. W kio­skach całe ścia­ny są za­sta­wio­ne wód­ką sprze­da­wa­ną za­le­d­wie po trzy fun­ty za pół li­tra.

Wę­dru­jąc przez dzi­kie bez­dro­ża w re­jo­nie sy­be­ryj­skie­go je­zio­ra Baj­kał, mój brat i ja spo­tka­li­śmy gru­pę en­tu­zja­stów wy­po­czyn­ku na świe­żym po­wie­trzu. Po­sta­no­wi­li­śmy prze­no­co­wać ra­zem we wspól­nym obo­zie. Byli to pierw­si lu­dzie, na ja­kich na­tknę­li­śmy się od kil­ku dni, to­też wy­ję­li­śmy bu­tel­kę wód­ki, któ­rą trzy­ma­li­śmy na taką oka­zję. Na­szą pro­po­zy­cję przy­ję­to jed­nak nie z ra­do­ścią, lecz z na­ga­ną. Je­den z człon­ków gru­py, pro­fe­sor uni­wer­sy­te­tu w No­wo­sy­bir­sku, wy­ja­śnił, jak­by prze­ma­wiał do dziec­ka, jak po­win­ni się za­cho­wy­wać praw­dzi­wi wę­drow­cy. Otóż praw­dzi­wi wę­drow­cy mają na uwa­dze każ­dy gram nie­sio­ne­go na ple­cach ba­ga­żu. W ich ple­ca­kach nie ma miej­sca na ta­kie używ­ki jak wód­ka. Za­czą­łem się już za­sta­na­wiać, czy nie po­wi­nie­nem z bra­tem po­szu­kać in­ne­go miej­sca na obóz, kie­dy pro­fe­sor się­gnął za sie­bie.

– Oto cze­go wam trze­ba – rzekł, wy­cią­ga­jąc z ple­ca­ka brą­zo­wą bu­tel­kę.

Był w niej czy­sty spi­ry­tus, ro­syj­ski spirt. Wresz­cie do mnie do­tar­ło. Je­że­li chcesz się upić, po co mar­no­wać miej­sce na wód­kę – któ­ra w 62,5 pro­cent za­wie­ra wodę – sko­ro mo­żesz nieść tę samą ob­ję­tość al­ko­ho­lu i roz­cień­czyć go wodą ze stru­mie­nia.

Wie­czo­rem tego dnia, w któ­rym mój ko­le­ga Mi­sza prze­sa­dził z pi­ciem w Cze­cze­nii, tło­czy­li­śmy się w cia­snej ba­zie woj­sko­wej. Za­gra­nicz­nym dzien­ni­ka­rzom nie wol­no było wów­czas po­dró­żo­wać po tym re­jo­nie bez eskor­ty (cho­dzi­ło za­rów­no o na­sze bez­pie­czeń­stwo, jak i o to, że­by­śmy nie zro­bi­li cze­goś nie­od­po­wied­nie­go), to­też mu­sie­li­śmy się zna­leźć w ko­sza­rach na dłu­go przed za­cho­dem słoń­ca i ewen­tu­al­nym ata­kiem. Mi­sza spał, ale ja czu­wa­łem i wraz z jesz­cze jed­nym dzien­ni­ka­rzem skra­ca­li­śmy so­bie czas przed snem roz­mo­wą z Ilją Sza­bał­ki­nem – puł­kow­ni­kiem, któ­ry dzia­łał jako rzecz­nik sił fe­de­ral­nych – oraz kil­ko­ma in­ny­mi ofi­ce­ra­mi. Sza­bał­kin wy­jął dwu­li­tro­wą bu­tel­kę ta­niej, ale da­ją­cej się wy­pić wód­ki. Ja do­ło­ży­łem małą bu­tel­kę mod­nej wów­czas w Mo­skwie Zie­lo­nej Pie­cząt­ki (zie­lio­na­ja mar­ka).

Szyb­ko od­pa­dłem. To, ile czło­wiek jest w sta­nie wy­pić, sta­je się mia­rą jego mę­sko­ści. Ro­sja­nie mają mnó­stwo po­wie­dzo­nek, któ­ry­mi na­pięt­nu­ją każ­de­go, kto chce się wcze­śnie wy­co­fać albo opu­ścić ko­lej­kę („Dzi­siaj się z nami nie na­pi­jesz, ju­tro zdra­dzisz oj­czy­znę”). Na szczę­ście cu­dzo­ziem­com z re­gu­ły od­pusz­cza­ją – to zro­zu­mia­łe, z góry wia­do­mo, że je­ste­śmy gor­si. Mo­głem tyl­ko pa­trzeć, jak ci czte­rej męż­czyź­ni – trzej wy­so­kiej ran­gi ofi­ce­ro­wie ro­syj­skich sił zbroj­nych oraz uzna­ny re­por­ter – osu­sza­ją bu­tel­ki, jak­by na­stą­pił od­pływ. Kie­dy się wlo­kłem do łóż­ka, na sto­le sta­ły już trzy pu­ste bu­tel­ki i otwie­ra­no czwar­tą. To daje po­nad sześć li­trów wód­ki na pięć osób, z któ­rych jed­na za­le­d­wie za­mo­czy­ła usta, w zwy­kły po­wsze­dni dzień. A jesz­cze nie skoń­czy­li.

Ro­sja­nie, pi­jąc wód­kę, nie są­czą jej ani nie mie­sza­ją z so­kiem. Wy­chy­la­ją jed­nym hau­stem kie­li­szek za kie­lisz­kiem, za­gry­za­jąc szyb­ko ki­szo­nym ogór­kiem lub chle­bem. Ro­syj­ska wód­ka nor­mal­nie ma sztucz­ny, che­micz­ny po­smak, ni­czym pro­dukt nie­uda­ne­go eks­pe­ry­men­tu na­uko­we­go. W prze­ci­wień­stwie do whi­sky, wina czy piwa, pro­du­cen­ci nie silą się, aby pi­cie wód­ki uczy­nić czymś przy­jem­nym. Jest ona środ­kiem do celu, na­rzę­dziem do upi­cia się. Sam na­pi­ję się wód­ki, je­śli trze­ba, ale rzad­ko to ro­bię z wy­bo­ru. Gdy tyl­ko mogę, wy­bie­ram piwo, co ozna­cza, że za­zwy­czaj na­stęp­ne­go ran­ka pa­mię­tam, co się wy­da­rzy­ło w nocy.

Ro­sja­nie za­wsze sły­nę­li z upodo­ba­nia do wszel­kie­go al­ko­ho­lu. Jed­na z pierw­szych hi­sto­rycz­nych wzmia­nek o po­cząt­kach tego na­ro­du mówi o wład­cy, któ­ry nie przy­jął is­la­mu, po­nie­waż re­li­gia ta za­ka­zu­je spo­ży­wa­nia na­po­jów al­ko­ho­lo­wych. Prze­cięt­ny Ro­sja­nin wy­pi­ja trzy razy wię­cej, ob­ję­to­ścio­wo, niż Nie­miec i czte­ry razy wię­cej niż Por­tu­gal­czyk, a to prze­cież tyl­ko ofi­cjal­ne sta­ty­sty­ki. Nikt nie ma po­ję­cia, ile wy­pi­ja się po­kąt­nie pę­dzo­ne­go bim­bru, ale za­pew­ne dużo, sko­ro ze­tknął się z nim każ­dy po­dróż­nik od­wie­dza­ją­cy ten kraj.

Je­cha­łem raz noc­nym po­cią­giem z Pe­ters­bur­ga do Mo­skwy. Ku­pi­łem naj­tań­szy bi­let i wraz z sied­mio­ma in­ny­mi pa­sa­że­ra­mi sie­dzia­łem nie­wy­god­nie wy­pro­sto­wa­ny w moc­no za­py­zia­łym prze­dzia­le, pod­czas gdy po­ciąg to­czył się przez ciem­ny las. Wszy­scy za­opa­trzy­li­śmy się na po­dróż w piwo, ale te­raz bu­tel­ki były już pu­ste i prze­ta­cza­ły się bez­ład­nie po pod­ło­dze. Pół­pi­ja­ni, po­sęp­ni, wpa­try­wa­li­śmy się w nie­wy­raź­ne za­ry­sy syl­we­tek sie­dzą­cych na­prze­ciw­ko osób.

W pew­nym mo­men­cie sie­dzą­ca przy oknie sta­rusz­ka wsta­ła. Po­gme­ra­ła w tor­bie le­żą­cej na ba­ga­żo­wej pół­ce i wy­do­by­ła z niej dwu­li­tro­wą pla­sti­ko­wą bu­tel­kę oraz ja­sno­nie­bie­ski ku­bek. Za­pro­po­no­wa­ła, że­by­śmy się na­pi­li. Było za ciem­no, by czy­tać, i zbyt nie­wy­god­nie, żeby spać, więc się zgo­dzi­łem. Po­dob­nie jak po­zo­sta­li. Ku­bek prze­cho­dził z rąk do rąk, aż za­to­czyw­szy w prze­dzia­le kół­ko, wró­cił do wła­ści­ciel­ki. Każ­dy z nas upił łyk swo­jej dział­ki, po czym chwi­lę od­dy­chał przez rę­kaw, żeby prze­sta­ło pa­lić.

Sma­ko­wa­ło jak bia­ły spi­ry­tus, ale efekt był zna­ko­mi­ty – cu­dow­ne uczu­cie na­pły­nę­ło rap­tow­nie gdzieś z tyłu gło­wy.

Roz­krę­ci­ła się roz­mo­wa, ja­sno­nie­bie­ski ku­bek krą­żył raz za ra­zem i za­czę­li­śmy się za­cho­wy­wać bar­dziej ha­ła­śli­wie. Sko­ro za­czą­łem wraz z in­ny­mi, wy­co­fa­nie się nie wcho­dzi­ło w grę, szyb­ko się więc upi­łem. Po­czu­łem ulgę, gdy uj­rza­łem, że sta­rusz­ka wy­chy­la ostat­ni ku­bek. Nie zhań­bi­łem się. Nikt nie mógł po­wie­dzieć, że cu­dzo­zie­miec nie do­trzy­mał kro­ku Ro­sja­nom. W tym mo­men­cie sta­ro­wi­na znów się pod­nio­sła, się­gnę­ła na ba­ga­żo­wą pół­kę i zdję­ła z niej ka­ni­ster.

Le­d­wie da­wa­ła so­bie z nim radę, sły­sza­łem plusk roz­chla­pu­ją­ce­go się do­oko­ła pły­nu. Opar­ła po­jem­nik na sto­li­ku i ostroż­nie na­peł­ni­ła bu­tel­kę po­now­nie, po czym od­sta­wi­ła ka­ni­ster na pół­kę. Nie było uciecz­ki. Pi­łem da­lej, aż zsze­dłem.

Po­dob­ne sce­ny roz­gry­wa­ją się w po­cią­gach w Ro­sji co noc. Jed­no­ra­zo­we zda­rze­nie wy­da­je się za­baw­ną aneg­do­tą, ale rzecz po­wta­rza­ją­ca się nie­ustan­nie jest cho­ro­bą, któ­ra to­czy i za­bi­ja ten na­ród. W la­tach 1940–1980 ogó­łem spo­ży­cie na­po­jów al­ko­ho­lo­wych w kra­ju wzro­sło ośmio­krot­nie. Na­ród po­sta­no­wił, naj­wy­raź­niej jed­no­gło­śnie, rzu­cić się w je­den wiel­ki za­poj, a kon­se­kwen­cje tego są ka­ta­stro­fal­ne.

W ser­cu ro­syj­skie­go pań­stwa, daw­nym Księ­stwie Mo­skiew­skim, któ­re swe­go cza­su sku­tecz­nie opie­ra­ło się woj­skom mon­gol­skim, na­po­le­oń­skim i hi­tle­row­skim, do­mi­nu­je ob­raz nę­dzy i roz­pa­czy. Ty­sią­ce wsi opu­sto­sza­ło. Ty­sią­ce ko­lej­nych są za­miesz­ka­ne je­dy­nie przez garść eme­ry­tów i za kil­ka­dzie­siąt lat też za­pew­ne będą świe­cić pust­ka­mi. W nie­któ­rych mia­stecz­kach w cią­gu ostat­nich 20 lat licz­ba lud­no­ści zma­la­ła o po­ło­wę. W roku 1950 – w szczy­to­wym okre­sie sta­li­now­skich wy­pa­czeń, gdy kraj nie pod­niósł się jesz­cze ze znisz­czeń wo­jen­nych, a od na­ro­du wy­ma­ga­no nie­wy­obra­żal­nych wy­rze­czeń – licz­ba uro­dzeń prze­wyż­sza­ła licz­bę zgo­nów o 1,7 mi­lio­na.

W 2010 roku licz­ba zgo­nów była więk­sza od licz­by uro­dzeń o 240 ty­się­cy, a był to naj­lep­szy pod tym wzglę­dem rok od kil­ku­dzie­się­ciu lat. W 1991 roku kraj za­miesz­ki­wa­ło 148,3 mi­lio­na lu­dzi. W 2010 licz­ba ta spa­dła do 141,9 mi­lio­na. Ro­syj­ski na­ród kur­czy się w za­stra­sza­ją­cym tem­pie.

Nie cho­dzi o to, że ro­dzi się mało dzie­ci. Prze­ciw­nie – zbyt wie­lu lu­dzi umie­ra. Dla prze­cięt­ne­go Ro­sja­ni­na uro­dzo­ne­go w 2010 roku prze­wi­dy­wa­na dłu­gość ży­cia wy­no­si nie­speł­na 63 lata. Ro­sja­nie obu płci są sta­ty­stycz­nie nie­mal czte­ry razy bar­dziej na­ra­że­ni na śmierć z po­wo­du cho­rób ser­ca niż za­chod­ni Eu­ro­pej­czy­cy i po­nad pięć razy bar­dziej – na śmierć z przy­czyn ze­wnętrz­nych, ta­kich jak: mor­der­stwo, sa­mo­bój­stwo, uto­nię­cie, za­tru­cie czy wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy. Po­rów­ny­wal­ne licz­by na­głych zgo­nów no­tu­je się w An­go­li, Bu­run­di, Kon­gu, Li­be­rii czy Sier­ra Le­one.

Ro­sja nie jest je­dy­nym pań­stwem do­tknię­tym kur­cze­niem się po­pu­la­cji. Na przy­kład we Wło­szech i Niem­czech prze­cięt­na para ma mniej niż dwo­je dzie­ci, co nie­uchron­nie pro­wa­dzi do zmniej­sza­nia się licz­by lud­no­ści. Eu­ro­pej­ki z za­chod­nich kra­jów nie de­cy­du­ją się na tak licz­ne po­tom­stwo, jak mia­ły mat­ki.

Sy­tu­acja na za­cho­dzie kon­ty­nen­tu jest kło­po­tli­wa sama w so­bie, choć­by w za­kre­sie sys­te­mów eme­ry­tal­nych – lu­dzie żyją dłu­żej dzię­ki po­pra­wie opie­ki me­dycz­nej, a z po­wo­du spad­ku licz­by uro­dzeń co­raz mniej oby­wa­te­li ak­tyw­nych za­wo­do­wo pła­ci skład­ki, z któ­rych ko­rzy­sta co­raz wię­cej star­szych osób. Sy­tu­acja w Ro­sji jest jed­nak znacz­nie po­waż­niej­sza. Jej istot­ny ele­ment to wskaź­nik śmier­tel­no­ści, alar­mu­ją­cy zwłasz­cza wśród lu­dzi czyn­nych za­wo­do­wo. Prze­cięt­ny Ro­sja­nin nie do­ży­wa wie­ku eme­ry­tal­ne­go.

Po­wszech­nie uwa­ża się, że pi­jań­stwo i dra­stycz­ny spa­dek li­czeb­no­ści po­pu­la­cji to pro­blem po­so­wiec­ki. Fak­tem jest, że na­si­lił się po upad­ku ko­mu­ni­zmu i zbiegł się z eko­no­micz­ny­mi prze­kształ­ce­nia­mi, któ­re wów­czas na­stą­pi­ły. In­fla­cja bły­ska­wicz­nie zja­dła eme­ry­tu­ry i oszczęd­no­ści, za­mknię­to fa­bry­ki i mi­lio­ny lu­dzi zna­la­zły się bez pra­cy. Ro­sja­nie pili, by choć na chwi­lę za­po­mnieć o cięż­kich cza­sach, ja­kie prze­ży­wa­li. Praw­da jest jed­nak taka, że pili też przed­tem.

Dziś już nie pa­mię­ta się zbyt do­brze prze­ło­mu lat 50. i 60., gdy Związ­kiem Ra­dziec­kim rzą­dził Ni­ki­ta Chrusz­czow. Był to okres szczy­to­wych osią­gnięć tego pań­stwa w wie­lu dzie­dzi­nach, a dla na­ro­du czas ogrom­nej pew­no­ści sie­bie i wia­ry we wła­sne moż­li­wo­ści. Nie tyl­ko mo­skwia­nie wie­rzy­li, że Zwią­zek Ra­dziec­ki prze­ści­gnie kra­je za­chod­nie pod wzglę­dem pro­duk­cji i ży­cio­wych stan­dar­dów. Oba­wiał się tego rów­nież Za­chód. To wte­dy ZSRR umie­ścił na or­bi­cie pierw­sze­go sztucz­ne­go sa­te­li­tę – sput­nik, wy­słał w ko­smos psa Łaj­kę oraz pierw­sze­go czło­wie­ka, Ju­ri­ja Ga­ga­ri­na. Gary Po­wers zo­stał nad Ura­lem ze­strze­lo­ny w swo­im szpie­gow­skim sa­mo­lo­cie U-2 i wy­glą­da­ło na to, że na­wet naj­bar­dziej za­awan­so­wa­na ame­ry­kań­ska broń znaj­du­je się na ła­sce Ro­sjan.

Rze­sze pań­stwo­wych pra­cow­ni­ków nie­ustan­nie nad­zo­ro­wa­ły ro­sną­cą pro­duk­cję sta­li i uzbro­je­nia, a nad wszyst­kim czu­wa­ły le­gio­ny sta­ty­sty­ków. Ra­dziec­kie czoł­gi, zwró­co­ne na za­chód, sta­ły roz­lo­ko­wa­ne wzdłuż gra­ni­cy Nie­miec Wschod­nich. Bez­li­to­śnie stłu­mio­no wę­gier­skie po­wsta­nie z 1956 roku, zmie­rza­ją­ce do zrzu­ce­nia mo­skiew­skiej do­mi­na­cji. Moż­na zro­zu­mieć, że rząd so­wiec­ki gra­tu­lo­wał so­bie owych osią­gnięć. Przy­szłość ry­so­wa­ła się na czer­wo­no. Chrusz­czow, zwra­ca­jąc się do za­chod­nich dy­plo­ma­tów w 1956 roku, oka­zał im swe za­du­fa­nie i po­gar­dę słyn­nym zda­niem: „Po­grze­bie­my was”. Oby­wa­te­le ra­dziec­cy prze­ży­ją swo­ich za­chod­nich ry­wa­li, po czym wy­ko­pią dla nich gro­by.

Kry­ła się za tą prze­chwał­ką iro­nia, bo gdy­by Chrusz­czow był czuj­ny i do­brze po­in­for­mo­wa­ny, za­uwa­żył­by pe­wien nie­po­ko­ją­cy trend. Otóż mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, kie­dy Ga­ga­rin jako pierw­szy czło­wiek po­le­ciał w ko­smos – to triumf, z któ­re­go Ro­sja­nie są dum­ni do dziś – ro­syj­ski na­ród za­czął wy­mie­rać.

Na po­czą­tek zma­la­ła licz­ba uro­dzeń – do tego stop­nia, że od­bi­ło się to na licz­bie lud­no­ści. Aby ta ostat­nia utrzy­my­wa­ła się na sta­łym po­zio­mie, na każ­dą ko­bie­tę musi przy­pa­dać 2,1 dzie­ci. Od 1965 roku Ro­sjan­ki ro­dzą mniej. I z grub­sza w tym cza­sie Ro­sja­nie za­czę­li umie­rać mło­dziej. Na po­cząt­ku lat 60. ocze­ki­wa­na dłu­gość ży­cia prze­cięt­ne­go Ro­sja­ni­na wy­no­si­ła 69 lat – tyle samo co u prze­cięt­ne­go Au­stria­ka. W 2005 roku war­tość ta w Au­strii była o 15 lat więk­sza, w Ro­sji zaś – o czte­ry lata mniej­sza.

Mo­głem się tyl­ko do­my­ślać, dla­cze­go Ro­sja­nie tyle piją. Za­sta­na­wia­łem się, czy nie dzia­ła po pro­stu do­stęp­ność. W Związ­ku Ra­dziec­kim pro­du­ko­wa­no wód­kę, więc się ją piło. Nie jest to jed­nak peł­na od­po­wiedź. Nikt nie za­pi­ja się na śmierć tyl­ko dla­te­go, że może. Gdy po bu­tel­kę się­ga cała po­pu­la­cja, musi być na rze­czy coś po­waż­niej­sze­go. Może Ro­sja­nie czu­li, że wła­sny los wy­my­ka im się z rąk. Kraj po­padł w sta­gna­cję i miał w niej po­zo­stać, a nikt nie po­tra­fił prze­wi­dzieć, jak dłu­go to po­trwa. Je­że­li ju­tro nie bę­dzie lep­sze niż dzi­siaj, cze­mu nie osło­dzić so­bie dnia dzi­siej­sze­go pi­jań­stwem?

Nie mia­łem nic wię­cej, jak tyl­ko do­my­sły. Ba­da­cze aka­de­mic­cy z ja­kichś po­wo­dów nie in­te­re­so­wa­li się Ro­sją lat 60. i 70. XX wie­ku. Nie ist­nie­je po­rząd­na bio­gra­fia Le­oni­da Breż­nie­wa, mimo że stał on na cze­le naj­więk­sze­go pań­stwa świa­ta przez bli­sko dwie de­ka­dy. Nie ma też do­brej książ­ki o Ju­ri­ju An­dro­po­wie, cho­ciaż kie­ro­wał on KGB nie­mal tak samo dłu­go, a przez dwa lata pia­sto­wał sta­no­wi­sko po Breż­nie­wie. Am­bit­ni mło­dzi hi­sto­ry­cy zdo­by­wa­ją szli­fy w in­nych te­ma­tach. Były to lata sta­gna­cji i schył­ku, znacz­nie mniej atrak­cyj­ne od epo­ki Jó­ze­fa Sta­li­na, gdy Zwią­zek Ra­dziec­ki rósł w siłę, czy od cza­sów Mi­cha­iła Gor­ba­czo­wa, kie­dy im­pe­rium się roz­pa­dło.

Jest jesz­cze je­den po­wód, dla któ­re­go mało pi­sze się o tym okre­sie. Są obec­nie do­stęp­ne szcze­gó­ło­we ba­da­nia do­ty­czą­ce szans ży­cio­wych w Ro­sji, ale nie mają swych od­po­wied­ni­ków po­cho­dzą­cych z de­kad Breż­nie­wa. W Związ­ku Ra­dziec­kim wy­da­wa­no prze­mo­wy przy­wód­ców par­tyj­nych w mi­lio­nach opra­wio­nych eg­zem­pla­rzy oraz ty­sią­ce pro­pa­gan­do­wych po­wie­ści ry­su­ją­cych przy­szłość w świe­tla­nych bar­wach. Nie pu­bli­ko­wa­no jed­nak ksią­żek, któ­re by py­ta­ły o to, dla­cze­go ro­bot­ni­cy z kla­sy pra­cu­ją­cej co­raz bar­dziej znie­czu­la­ją się al­ko­ho­lem. Bran­ża wy­daw­ni­cza pod­le­ga­ła cen­zu­rze rzą­do­wej – Ro­sja­nom wol­no było czy­tać tyl­ko tek­sty sła­wią­ce ich rze­ko­my do­bro­byt.

Na­wet tak roz­wle­kła po­wieść jak Dok­tor Ży­wa­go oka­za­ła się dla so­wiec­kie­go re­żi­mu elek­try­zu­ją­co kon­tro­wer­syj­na. Jej au­tor, Bo­rys Pa­ster­nak, zo­stał za­szczu­ty i w 1960 roku przed­wcze­śnie wpę­dzo­ny do gro­bu przez to, że nie do­sto­so­wał się do stan­dar­dów obo­wią­zu­ją­cych so­wiec­kie­go pi­sa­rza i miał czel­ność opu­bli­ko­wać swe dzie­ło za gra­ni­cą.

Mimo że Pa­ster­na­ka po­trak­to­wa­no w ten spo­sób, nie­wiel­ka gru­pa pi­sa­rzy upar­cie two­rzy­ła po swo­je­mu. Prze­my­ca­nie ma­szy­no­pi­sów za gra­ni­cę było wy­ra­zem pro­te­stu prze­ciw­ko re­żi­mo­wi, któ­ry wy­ma­gał pod­po­rząd­ko­wa­nia we wszyst­kim. W tam­tych cza­sach każ­da for­ma twór­czo­ści mu­sia­ła mieć po­zwo­le­nie od pań­stwa, co ozna­cza­ło, że wszel­kie nie­pra­wo­myśl­ne pró­by były tłu­mio­ne w za­rod­ku. W pew­nym mo­men­cie, w lu­tym 1966 roku, An­driej Si­niaw­ski i Ju­lij Da­niel, dwaj pi­sa­rze pu­bli­ku­ją­cy swo­je książ­ki na Za­cho­dzie, zo­sta­li w wy­ni­ku po­ka­zo­we­go pro­ce­su ska­za­ni na lata ła­grów, co do­bit­nie za­świad­cza­ło, że nie­za­leż­ność nie bę­dzie to­le­ro­wa­na.

Pi­sa­rze ci nie byli pro­za­chod­ni jako tacy, ale nie mo­gli znieść ota­cza­ją­ce­go ich ogłu­pie­nia, a ich pro­ces stał się sym­bo­lem tego, przez co prze­cho­dzi­ło całe po­ko­le­nie. „Ceną po­słu­szeń­stwa było na­pię­cie, nie­po­kój, któ­ry z upły­wem lat tyl­ko na­ra­stał. On się uro­dził pi­sa­rzem, nie żoł­nie­rzem” – na­pi­sał pe­wien przy­ja­ciel o Si­niaw­skim. Żoł­nie­rze są po­słusz­ni, pi­sa­rze za­da­ją py­ta­nia, a ustrój to­ta­li­tar­ny nie to­le­ru­je py­tań.

Sa­mo­dziel­nie dru­ko­wa­ne i roz­pro­wa­dza­ne wy­daw­nic­twa pod­ziem­ne (do cze­go na­wią­zu­je ich ro­syj­ska na­zwa sa­miz­dat – „sam wy­dał”) są istot­nym źró­dłem wie­dzy o tym, co się na­praw­dę dzia­ło za fa­sa­dą suk­ce­su, któ­rą Zwią­zek Ra­dziec­ki po­ka­zy­wał świa­tu. Z bra­ku in­ne­go źró­dła to wła­śnie w nich za­czą­łem po­szu­ki­wać wy­ja­śnie­nia po­wo­dów ro­syj­skie­go po­wszech­ne­go pi­jań­stwa.

Po­szu­ki­wa­nia za­pro­wa­dzi­ły mnie jed­nak do­ni­kąd. Idee dy­sy­den­tów były szczyt­ne i god­ne po­dzi­wu – wol­ność wy­po­wie­dzi, swo­bo­da emi­gro­wa­nia, pra­wo do nie­za­wi­słych są­dów – ale nie wy­glą­da­ło na to, by któ­raś z tych spraw mo­gła do­pro­wa­dzić do ma­so­wej epi­de­mii pi­jań­stwa w na­ro­dzie. Po­tem na­tkną­łem się na książ­kę Lud­mi­ły Alek­sie­je­wej, we­te­ran­ki walk o pra­wa czło­wie­ka, od 1977 roku prze­by­wa­ją­cej na przy­mu­so­wym wy­gna­niu. Może dzię­ki temu, że przez 15 lat miesz­ka­ła w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, mia­ła szer­szy ogląd sy­tu­acji i wi­dzia­ła rów­nież to, co dzia­ło się poza sto­li­cą.

Alek­sie­je­wa pi­sa­ła, że Ro­sja­nie wszę­dzie czu­li się przy­gnę­bie­ni hi­po­kry­zją sko­rum­po­wa­nych urzęd­ni­ków, któ­rzy in­nym obie­cy­wa­li świe­tla­ną przy­szłość, pod­czas gdy sami cie­szy­li się owo­ca­mi te­raź­niej­szo­ści. Pań­stwo ro­syj­skie za­bi­ja­ło w czło­wie­ku na­dzie­ję, a isto­ta ludz­ka nie może bez niej prze­trwać. W po­wsta­łej próż­ni lu­dzie się­ga­li po wszel­kie do­stęp­ne iskier­ki na­dziei, nie wy­łą­cza­jąc Boga.

Głód re­li­gii (…) nie był re­zul­ta­tem wy­sił­ków czy­nio­nych przez oso­by du­chow­ne, lecz ra­czej upad­ku i roz­pa­du ofi­cjal­nej ide­olo­gii. Roz­prze­strze­nił się po ca­łym kra­ju i wy­warł wpływ na wszyst­kie gru­py spo­łecz­ne. Ogrom­ne rze­sze lu­dzi pró­bo­wa­ły za­peł­nić du­cho­wą i in­te­lek­tu­al­ną pust­kę al­ko­ho­lem; inni sta­ra­li się ją wy­peł­nić naj­roz­ma­it­szy­mi za­ję­cia­mi, od ogrod­nic­twa po fi­lo­zo­fię.

Ro­syj­ska Cer­kiew pra­wo­sław­na, po­dob­nie jak ofi­cjal­ne hie­rar­chie dzia­ła­ją­cych w ZSRR wspól­not mu­zuł­mań­skich, ży­dow­skich i bud­dyj­skich, zo­sta­ła pod­da­na in­fil­tra­cji i pod­po­rząd­ko­wa­na pań­stwu. Co praw­da ko­mu­ni­ści za­czę­li od ata­ków na re­li­gię i prze­śla­do­wa­nia ka­pła­nów, ale Sta­lin pod­czas II woj­ny świa­to­wej uświa­do­mił so­bie, że pa­trio­tycz­ny apel o obro­nę wia­ry to bar­dzo uży­tecz­ne na­rzę­dzie mo­bi­li­zu­ją­ce.

Cer­kiew pra­wo­sław­na nie była jed­nak mo­no­li­tem. Wśród du­chow­nych zna­leź­li się tacy, któ­rzy nie szli w śla­dy bi­sku­pów i nie po­pie­ra­li nie­wol­ni­czo wła­dzy. Do tych ka­pła­nów za­li­czał się Dmi­trij Dud­ko, dla przy­ja­ciół oj­ciec Dmi­trij. Alek­sie­je­wa opi­sa­ła go w swo­jej książ­ce, więc prze­czy­ta­łem jego pra­ce. I szyb­ko zda­łem so­bie spra­wę z tego, że był wy­jąt­ko­wym czło­wie­kiem.

Pod­czas gdy pań­stwo zaj­mo­wa­ło się wy­pusz­cza­niem ra­por­tów o tym, jak do­brze wie­dzie się lu­dziom, a dy­sy­den­ci sta­ra­li się udo­wod­nić, że to nie­praw­da, oj­ciec Dmi­trij po ci­chu niósł po­cie­chę nie­szczę­snym i spo­nie­wie­ra­nym. Nie za­do­wo­lił się rolą nie­po­praw­ne­go po­cie­szy­cie­la – był też nie­pra­wo­myśl­nym pi­sa­rzem. Zo­sta­ły po nim no­tat­ni­ki, ar­ty­ku­ły i ka­za­nia – set­ki ty­się­cy słów. Od re­la­cji ze spo­wie­dzi pa­ra­fian, po­przez szki­ce au­to­bio­gra­ficz­ne, po wier­sze i ka­zno­dziej­skie mowy. Są dzi­siaj bez­cen­nym źró­dłem wie­dzy dla tych, któ­rzy usi­łu­ją zro­zu­mieć, jak ko­mu­nizm, ruch z za­ło­że­nia sta­wia­ją­cy so­bie za cel do­bro­byt ca­łej ludz­ko­ści, prze­obra­ził się w sys­tem ba­zu­ją­cy na uci­sku i nę­dzy.

Opi­sa­ny przez ojca Dmi­tri­ja ko­mu­nizm – mimo za­pew­nień wła­dzy – nie miał wie­le wspól­ne­go z ru­chem dą­żą­cym do świe­tla­nej przy­szło­ści. Wręcz prze­ciw­nie: pań­stwo so­wiec­kie było nie­mal ide­al­nie za­pro­gra­mo­wa­ne tak, by lu­dzi uniesz­czę­śli­wiać. Od­bie­ra­ło oby­wa­te­lom nie tyl­ko na­dzie­ję, lecz tak­że uf­ność. Każ­de dzia­ła­nie mu­sia­ło być usank­cjo­no­wa­ne przez wła­dzę. Każ­da na­po­tka­na oso­ba mo­gła być do­no­si­cie­lem. Nie ist­nia­ła żad­na gwa­ran­cja, że co­kol­wiek przej­dzie bez kon­se­kwen­cji. Oj­ciec Dmi­trij w swo­ich ka­za­niach na­wo­ły­wał do przy­jaź­ni, cie­pła i wia­ry; za­in­spi­ro­wał po­ko­le­nie lu­dzi, by żyli w czło­wie­czeń­stwie, a nie jak try­by ma­szy­ny.

Po­nad­to oj­ciec Dmi­trij – co uświa­do­mi­łem so­bie, czy­ta­jąc jego książ­ki i za­głę­bia­jąc się w jego świat – był kimś wię­cej niż tyl­ko świad­kiem i dzia­ła­czem. Hi­sto­ria jego ży­cia – od mo­men­tu, gdy się uro­dził w ro­syj­skiej wio­sce tuż po re­wo­lu­cji, po śmierć w Mo­skwie w 2004 roku – jest tak­że hi­sto­rią na­ro­du. Prze­żył ko­lek­ty­wi­za­cję rol­nic­twa, któ­ra do­tknę­ła całe ro­syj­skie chłop­stwo, to jest 80 pro­cent spo­łe­czeń­stwa. Słu­żył w woj­sku pod­czas II woj­ny świa­to­wej, kie­dy mi­lio­ny chło­pów zgi­nę­ło, bro­niąc wła­dzy, któ­ra ich wcze­śniej zgnio­tła. Spę­dził osiem lat w gu­ła­gu, czy­li ła­grach, jak na­zy­wa­no obo­zy pra­cy two­rzo­ne po to, by zła­mać du­cha tych, któ­rzy na­dal sta­wia­li opór. Po­wstał znów, aby prze­ma­wiać do pa­ra­fian w la­tach 60. i 70., sta­ra­jąc się po­móc mło­dym Ro­sja­nom w bu­do­wie bar­dziej wol­ne­go i spra­wie­dliw­sze­go spo­łe­czeń­stwa.

Dziś rzad­ko się pi­sze o tam­tych de­ka­dach, ale były one klu­czo­we dla kry­zy­su lud­no­ścio­we­go w Ro­sji i dla­te­go ta książ­ka sku­pia się wła­śnie na nich. Nie jest to jed­nak bio­gra­fia ojca Dmi­tri­ja ani hi­sto­ria dwu­dzie­sto­wiecz­nej Ro­sji – pla­su­je się gdzieś po­środ­ku. Ży­wot ojca Dmi­tri­ja jest dla mnie ży­ciem jego na­ro­du w ska­li mi­kro­ko­smo­su. Śle­dząc jego ko­le­je losu i oko­licz­no­ści śmier­ci, po­dą­żam śla­da­mi ży­cia i śmier­ci jego na­ro­du.

Jak do­szło do tego, że Ro­sja sta­ła się kra­jem, w któ­rym mój przy­ja­ciel Mi­sza uwa­ża za nor­mal­ne wy­chy­la­nie li­tra bran­dy przed roz­po­czę­ciem dnia pra­cy? Jak sta­ła się kra­jem, w któ­rym nikt się temu nie dzi­wi, kra­jem, gdzie al­ko­hol sprze­da­je się do śnia­da­nia wraz z ja­jecz­ni­cą, kieł­ba­są i chle­bem? Al­ko­ho­lizm jed­ne­go czło­wie­ka jest jego wła­sną tra­ge­dią. Al­ko­ho­lizm ca­łe­go na­ro­du to rów­nież tra­ge­dia, ale za­ra­zem prze­jaw cze­goś znacz­nie więk­sze­go – zbio­ro­we­go za­ła­ma­nia.

Ży­cie pu­blicz­ne w Ro­sji wciąż opie­ra się na nie­uczci­wo­ści. Or­ga­ni­za­cja Trans­pa­ren­cy In­ter­na­tio­nal, ba­da­ją­ca, ujaw­nia­ją­ca i zwal­cza­ją­ca prak­ty­ki ko­rup­cyj­ne, co roku spo­rzą­dza ran­king kra­jów, sze­re­gu­jąc je we­dług 10-stop­nio­wej ska­li, w któ­rej 10 ozna­cza zu­peł­ną przej­rzy­stość (ła­pów­kar­stwo nie ist­nie­je), a prze­ciw­nym bie­gu­nem jest 0 (ła­pów­ki są po­wszech­ne, a na­wet ob­li­ga­to­ryj­ne). W 2011 roku naj­wyż­sze noty uzy­ska­ła Nowa Ze­lan­dia (9,5), naj­niż­sze zaś Ko­rea Pół­noc­na (1). Ro­sja od lat 90. XX wie­ku mie­ści się w za­kre­sie 2,1–2,8, tak samo jak Ni­ge­ria i Bia­ło­ruś, po­ni­żej ta­kich państw, jak Sy­ria, Pa­ki­stan czy Ery­trea. Ro­sja­nie uwa­ża­ją się za cy­wi­li­zo­wa­nych Eu­ro­pej­czy­ków, ale na co dzień mu­szą zno­sić upo­ko­rze­nia ze stro­ny urzęd­ni­ków, któ­rzy swo­im po­stę­po­wa­niem wpi­su­ją się w ety­kę brud­nej dyk­ta­tu­ry.

Za­py­ta­łem kie­dyś mo­je­go przy­ja­cie­la Kolę, co by zro­bił w pierw­szej ko­lej­no­ści, gdy­by zo­stał pre­zy­den­tem. Kola to jo­wial­ny, we­so­ły kom­pan, spo­dzie­wa­łem się więc, że wy­gło­si coś za­baw­ne­go. Może za­le­ga­li­zo­wał­by po­li­ga­mię dla lu­dzi, któ­rych imię za­czy­na się na K.? On jed­nak roz­my­ślał w mil­cze­niu przez po­nad mi­nu­tę. Wpa­try­wał się w swo­ją szklan­kę piwa i ba­wił pa­pie­ro­sem.

– Za­bił­bym się – od­rzekł w koń­cu bez cie­nia uśmie­chu.

Nie ma nic za­ska­ku­ją­ce­go w tym, że Ro­sja­nie daw­no już stra­ci­li en­tu­zjazm do po­li­ty­ki. W pew­nym do­rocz­nym son­da­żu prze­pro­wa­dza­nym przez ośro­dek ba­da­nia opi­nii pu­blicz­nej Le­va­da Cen­ter do wy­bo­ru są trzy opcje: „ży­cie jest cał­kiem nie­złe, da się prze­trwać”, „ży­cie jest złe, ale do znie­sie­nia” i „na­sza fa­tal­na sy­tu­acja jest zu­peł­nie nie do wy­trzy­ma­nia”. W cią­gu ostat­nich 15 lat od­no­to­wa­no wol­ny prze­pływ gło­sów z trze­ciej ka­te­go­rii do dru­giej, ale sam fakt, że są tyl­ko te trzy do wy­bo­ru, nie świad­czy o tym, że kraj ra­do­śnie spo­glą­da w przy­szłość.

W tej książ­ce py­tam, jak do tego do­szło. Nie jest to jed­nak tyl­ko po­dróż w prze­szłość, po­nie­waż kry­zys lud­no­ścio­wy może mieć ogrom­ne kon­se­kwen­cje tak­że w przy­szło­ści. W chiń­skiej pro­win­cji He­ilon­gjiang miesz­ka po­nad 38 mi­lio­nów osób. W gra­ni­czą­cych z nią od pół­no­cy ro­syj­skich jed­nost­kach ad­mi­ni­stra­cyj­nych: ob­wo­dzie amur­skim, Ży­dow­skim Ob­wo­dzie Au­to­no­micz­nym ze sto­li­cą w Bi­ro­bi­dża­nie oraz Kra­ju Nad­mor­skim, któ­re ra­zem wzię­te mają nie­wie­le więk­szą po­wierzch­nię niż He­ilon­gjiang, łącz­nie żyje oko­ło trzech mi­lio­nów lu­dzi. Je­śli licz­ba ta na­dal bę­dzie spa­dać, nikt się za­pew­ne nie zdzi­wi, je­że­li Chiń­czy­cy po­my­ślą, że Ro­sja nie po­trze­bu­je tej zie­mi, i po­sta­no­wią ją dla sie­bie za­gar­nąć. Współ­cze­sny świat ni­g­dy nie sta­nął wo­bec sy­tu­acji, gdy ja­kiś kraj ma za mało miesz­kań­ców, by go za­lud­ni­li i utrzy­ma­li.

Za­tem w hi­sto­rii ży­cia ojca Dmi­tri­ja po­szu­ki­wa­łem jesz­cze cze­goś – ewen­tu­al­nej na­dziei na przy­szłość. Czy szko­dy wy­rzą­dzo­ne na­ro­do­wi ro­syj­skie­mu są od­wra­cal­ne? Czy nowe po­ko­le­nie, wy­cho­wa­ne bez mar­twe­go do­gma­tu ko­mu­ni­zmu, za­po­cząt­ku­je nowy ro­dzaj pań­stwa, w któ­rym lu­dzie będą wol­ni, aby być sobą?

Czy moż­na so­bie wy­obra­zić taki ro­dzaj pań­stwa, w któ­rym Ro­sja­nie z ra­do­ścią ży­li­by, pra­co­wa­li i do­cho­wy­wa­li się dzie­ci – je­dy­ny ro­dzaj pań­stwa, jaki może li­czyć na przy­szłość. To wła­śnie pró­bo­wał zbu­do­wać oj­ciec Dmi­trij, gdy gło­sił ka­za­nia w mo­skiew­skich cer­kwiach i mo­dlił się w ła­grach. To dla­te­go wy­ru­szy­łem śla­da­mi jego i jego przy­ja­ciół na pół­noc do gu­ła­gu, na wschód w góry Ural, a w pierw­szej ko­lej­no­ści na za­chód, do wio­ski Bie­rie­zi­no, w któ­rej się uro­dził, ukry­tej w la­sach w ser­cu Ro­sji.

Około 17 zł (przypisy pochodzą od tłumaczki).

Zgodnie z oficjalnymi statystykami z 2010 roku na Rosjanina przypada rocznie 15,1 litra czystego spirytusu, na Polaka – 12,5 litra, jeśli zaś weźmie się pod uwagę, że w Polsce wiele osób deklaruje, że nie pije (procentowo znacznie więcej niż w Rosji), na jednego przyznającego się do picia Polaka przypada 24,2 litra. Nie są to jednak dane miarodajne, choćby z powodu ogromnego spożycia samogonu w Rosji oraz faktu, że Polak twierdzący, że nie pije, bynajmniej nie jest abstynentem.

Polska w 2012 roku uzyskała wskaźnik 5,8.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: