Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostatnia szansa - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
18 lutego 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostatnia szansa - ebook

Hannah Nichols  nie potrafi się uwolnić od bolesnej przeszłości i przyjąć tego, co niesie przyszłość.

Po raz ostatni widziała Marca D’Alessandro pięć długich lat temu. Od dawna był miłością jej życia. Po niezwykłej nocy, gdy oboje ulegli pożądaniu, wyjechał ze Szkocji, zostawiając Hannah ze złamanym sercem. To, co stało się później, w konsekwencji zniszczyło dawną, romantyczną dziewczynę; dotąd nie zdołała się otrząsnąć z poczucia krzywdy i osamotnienia.
Ucieczka od  Hannah okazała się największą pomyłką Marca – przez lata żałował swojego zachowania. Gdy los zetknął ich znowu, postanowił walczyć i zdobyć kobietę swego życia, nie szczędząc wysiłku, by jej udowodnić, że powinni być razem.
Kiedy wydaje się, że Marco zdołał przekonać Hannah o swojej miłości i o tym, że mogą zostać szczęśliwą parą, ona dowiaduje się o jego tajemnicy. Budzą się dawne upiory i zakorzeniony głęboko w jej sercu ból ożywa – sekret Marco rozdziela ich po raz kolejny…
Young kunsztownie plecie fabułę, wypełniając ją momentami chwytającymi za serce i gorącymi łóżkowymi scenami, od których aż skrzy się w powieści…
Book Mood Reviews

Fanki romansu i niegrzecznych chłopców porzucą swoich ulubionych bohaterów dla Marca, który skupia na sobie uwagę w tej niesamowitej historii miłosnej.
RT BOOK Reviews

Zapierająca dech w piersiach, poruszająca serce powieść, której nie sposób odłożyć z powrotem na półkę!
Book Descripton

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-863-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Edynburg
Październik

Wcześniej, zanim dotarłam na miejsce, idąc wybrukowanymi ulicami Edynburga, obiecałam sobie, że jako nauczycielka zrobię wszystko, aby nawiązać dobry kontakt z uczniami. Niezależnie od tego, ile mnie to będzie kosztowało, bo na przykład brak zdolności plastycznych, czego dowodem były moje przerażająco nieudolne rysunki, budził zażenowanie ich i moje.

Teraz wyjęłam z rzutnika nieudane ilustracje i zastąpiłam je dwoma zdaniami wypisanymi na kartce. Przebiegłam wzrokiem twarze sześciu dorosłych uczniów, w wieku od dwudziestu czterech do pięćdziesięciu dwóch lat, i uśmiechnęłam się kwaśno.

– Z żalem pozbawiam was widoku moich artystycznych wytworów, ale lepiej skupmy się na tych zdaniach.

Portia, pięćdziesięciodwulatka o pogodnym usposobieniu, która zawsze potrafiła rozluźnić nerwową atmosferę, jeśli akurat taka zapanowała w klasie, uśmiechnęła się do mnie szeroko, a Duncan, trzydziestotrzyletni mechanik, prychnął. Po­zostali siedzieli, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, nie do końca pewni, o co mi chodzi, jakbym bezustannie poddawała ich testom.

– Mam nadzieję, że słowa, które dzisiaj poznaliście, zdołacie powiązać z moimi kiepskimi rysunkami. Chciałabym, żebyście przyswoili je sobie i umieli zastosować w konkretnych zdaniach. Dlatego proszę, przepiszcie je po dziesięć razy do końca lekcji – wyjaśniłam, obserwując Lorraine, zakompleksioną dwudziestoczterolatkę, najbardziej zdenerwowaną z nich wszystkich. Przygryzła dolną wargę, a ja skrzywiłam się wewnętrznie, wyobrażając sobie, co zrobi z tą wargą, gdy usłyszy moje następne polecenie. – Przyniosłam po dwie małe broszurki dla każdego z was. W jednej są ilustracje, w drugiej zdania opisujące te ilustracje. Chciałabym, żebyście na nasze następne spotkanie za tydzień wybrali dziesięć zdań, w których występują te wyrazy, i przepisali je.

Na widok nagle pobladłej twarzy Lorraine poczułam przypływ współczucia. To właśnie dla takich jak ona postanowiłam jako wolontariuszka prowadzić kurs dla nie­piśmiennych dorosłych w miejscowym centrum kultury. Niektórzy znajomi, także moja przyjaciółka Suzanne, uwa­żali, że zwariowałam, podejmując się dodatkowej pracy w czasie nauczycielskiego stażu, jaki odbywałam w szkole średniej. Może mieli rację. Mój plan zajęć w dziennej szkole był naprawdę nabity. Ale zajęcia na kursie zajmowały mi tylko jeden wieczór w tygodniu, ponieważ prowadziłam je na zmianę z drugim wolontariuszem, a dawały bezcenne poczucie, że robię coś pożytecznego, co może zmienić życie tych ludzi. W szkole trudno było zauważyć, czy wywieram jakiś wpływ na uczniów, i szczerze się obawiałam, że mam przed sobą wiele dni pracy ze świadomością osiągania niewielkich rezultatów. Co innego tutaj – każda godzina wolontariatu przynosiła niekłamaną satysfakcję. Dorośli, których uczyłam, byli – z wyjątkiem Portii i Duncana – osobami bezrobotnymi. Pracodawca Duncana zażądał od niego, by usprawnił swoje umiejętności czytania i pisania, natomiast Portia sama zdecydowała, że chociaż udaje jej się kroczyć przez życie bez tych umiejętności, chciałaby je posiąść. Dla pozostałych analfabetyzm był barierą uniemożliwiającą podjęcie pracy.

Wiedziałam, że analfabetyzm wciąż istnieje w moim kraju, ale pochodzę z wykształconej rodziny, sama dosłownie pożeram książki, więc dotąd się z nim nie zetknęłam. Aż do zeszłego roku.

Na praktykach studenckich spotkałam człowieka, którego nigdy nie zapomnę. Był ojcem jednej z uczennic i kiedy poprosiłam, by rzucił okiem na pracę córki, wpadł w panikę. Z kroplami potu perlącymi się na czole wydusił z siebie wyznanie, że nie umie czytać. A kiedy poprosiłam, aby podpisał zgodę na udanie się córki z klasą do teatru na Wieczór trzech króli, drżącą ręką nakreślił jakiś zawijas we wskazanym miejscu.

Zdenerwowanie i upokorzenie, z którymi wyraźnie nie mógł dać sobie rady, mocno mnie poruszyły. Aż zapiek­ło mnie pod powiekami. Dorosły mężczyzna, bezradny i zdruz­gotany z powodu znaków na kartce papieru? Jeszcze tego samego wieczoru zaczęłam szukać w internecie kursów dla niepiśmiennych dorosłych. Złożyłam kilka aplikacji i miesiąc później skontaktowano się ze mną ze St. Stephens Centre, skąd właśnie odszedł jeden z wolontariuszy.

Chociaż niewielka grupka moich słuchaczy wyraźnie żywiła wątpliwości, czy młodsza od nich nauczycielka zdoła ich nauczyć czytania i pisania, ja czułam, że zmierzamy we właściwym kierunku.

– Hannah, twoja głowa zasłania słowo pomiędzy „myć” i „zimny” – odezwał się Duncan kąśliwym tonem.

– Chcesz mi grzecznie dać do zrozumienia, że mam wielką głowę – zrewanżowałam się, odsuwając od tablicy.

– Nie. Powiedziałbym, że jest akurat. Całkiem przyjemna głowa.

– O, dziękuję. Sama ją wyhodowałam – oświadczyłam z przesadnym zadowoleniem.

W odpowiedzi jęknął, jakby usłyszał głupawy dowcip, ale oczy mu się śmiały, a siedząca za nim Portia zachichotała. Z uśmiechem błądziłam wzrokiem po pochylonych nad notatnikami głowach. Ołówki poruszały się z różną prędkością, od boleśnie powolnego żłobienia drukowanych liter po szybko stawiane znaki, przypominające wyrobione pismo ręczne. Uśmiech znikł, gdy spojrzałam na Lorraine i zobaczyłam, że z paniką w oczach obserwuje, jak inni pracują. Widząc moje spojrzenie, odwzajemniła je gniewnie, po czym wbiła wzrok w notatnik. Poczułam, że zamyka się przede mną.

Podeszłam do niej tuż po zakończeniu lekcji, żeby nie zdążyła mi umknąć.

– Czy możesz chwilę zostać?

Oblizała nerwowo wargi.

– A po co?

– Ponieważ o to proszę?

Nic nie odpowiedziała, ale i nie wyszła.

– Dzięki za dzisiejszą lekcję, Hannah! – wykrzyknęła od drzwi Portia.

Prawdopodobnie było ją słychać aż w recepcji. Zwykła mówić nieco głośniej niż potrzeba, w związku z czym podejrzewałam, że ma problemy ze słuchem, ale nie chce się do tego przyznać. Wyglądała fantastycznie i albo zawdzięczała to dobrym genom, albo dobrym kremom przeciw­zmarszczkowym, w każdym razie widać po niej było, że jest z tego dumna. Potrafiła przyznać się do analfabetyzmu, ale już nie do osłabienia słuchu, bo to by zdradzało, że nie jest taka młoda, za jaką chce uchodzić. Z całą pewnością nie życzyła sobie, aby ktokolwiek dał jej więcej lat niż tyle, ile chciała.

– Proszę bardzo – odkrzyknęłam przyjaźnie i pomachałam z uśmiechem jej i pozostałym, po czym skoncentrowałam uwagę na Lorraine, przygotowana na starcie.

Skrzyżowała ramiona na piersiach i warknęła:

– Po cholere każesz mnie tu zostać, jak skończyłam z tym na dzisiej.

– Spodziewałam się, że tak powiesz.

Przewróciła oczami.

– Jasne, żeś się spodziewała. Nieważne – odpowiedziała i skierowała się do drzwi.

– Jeśli zrezygnujesz, znajdziesz się w tym samym punkcie. Bez szans na zatrudnienie.

– Akurat. Zawsze zostaje pieprzone sprzątanie.

– I tego właśnie chcesz?

Okręciła się na pięcie, nie kryjąc złości.

– A co? Dla ciebie to nie dosyć dobre? Za ważna jesteś na takie robote? Popacz na siebie. Co ty do cholery wiesz o harówie i braku piniendzy? Czegoś mnie nauczysz? Nie uważam.

Nie wyprowadziła mnie z równowagi. Miałam przed oczami jej zniszczone czarne włosy zebrane w koński ogon, tani makijaż, tandetne i niezbyt świeże podkoszulek i spodnie, cienką przeciwdeszczową kurtkę, mającą ochraniać przed październikowym chłodem, znoszone buty, pewnie jedyne, jakie miała.

Była tylko dwa lata starsza ode mnie, ale z zaciętą twarzą i twardym spojrzeniem wyglądała na dużo starszą. Nic nie wiedziałam o jej życiu, ale wiedziałam, że napadła na mnie, bo było w niej wiele lęku, a może także z powodu tego, jak wyglądam, jak się ubieram, co mówię i jaki mam sposób bycia. Byłam wykształcona i sprawiałam wrażenie pewnej siebie. Czasem to wystarczy, aby poczuć niechęć. Może nie byłam właściwą osobą, żeby uczyć kogoś takiego jak Lorraine?

Może. Ale nie zamierzałam się łatwo poddać.

– Ciężko pracować można na różne sposoby, Lorraine – powiedziałam cicho, starając się mówić rzeczowo, nie emocjonalnie, aby nie nabrała mylnych podejrzeń, że traktuję ją protekcjonalnie. – Sprzątaczki w liceum, w którym uczę, zaharowują się, żeby doprowadzić budynek do porządku po uczniach. – Skrzywiłam się. – Wolę nie myśleć, co znajdują w toalecie dla chłopców. A ja haruję, przygotowując konspekty lekcji, sprawdzając prace. Zajmuje mi to wieczory i weekendy. Wydaję własne pieniądze na pomoce, bo w szkole z reguły brakuje na nie środków. Poza tym przygotowuję lekcje dla was, za co nie pobieram wynagrodzenia. – Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam krok w jej stronę. – Wiem, co to znaczy ciężko pracować. Nie jest to męczące fizycznie tak jak sprzątanie, ale wyczerpujące umysłowo. Jesteś przyzwyczajona do fizycznej harówki i nauka – pokazałam na tablicę – jest dla ciebie czymś nowym, więc nie czujesz się z tym komfortowo. Rozumiem to. Jestem tu, aby nauczyć cię pisać i czytać, żebyś mogła ubiegać się o lepszą pracę. Nie byłoby cię tutaj, gdybyś miała poprzestać na sprzątaniu. Zgaduję, że właśnie po to potrzebna ci umiejętność pisania i czytania. Na przykład do wypełniania jakichś formularzy, sporządzania list klientów… – Zobaczyłam, jak zaciska usta, i przeszłam do sedna: – Nie lubisz mnie. W porządku. Nie ma to dla mnie znaczenia. Chciałabym jednak, aby do ciebie dotarło, że nie jestem tu po to, by cię wprawiać w zażenowanie albo żebyś czuła się gorsza. Jestem tu po to, żeby cię uczyć. I powinnaś na tyle polubić siebie, aby uwierzyć, że zasługujesz na lepsze życie.

Zapadło milczenie. Powoli napięcie zaczęło słabnąć i barki Lorraine rozluźniły się, wracając gdzieś z okolic koniuszków uszu na zwykłe miejsce.

– Dasz radę? – zapytałam.

Przełknęła ślinę i szybko kiwnęła głową.

– Czyli zobaczę cię na następnej lekcji?

– No.

Westchnęłam w duchu z ulgą i poczułam, że mnie też opuszcza napięcie.

– Powiedz mi, jeśli chcesz, abym coś powtórzyła albo przerobiła tylko z tobą. Nie ma w tej klasie nikogo, kto by czyhał na twoją porażkę. Wszyscy jedziecie na tym samym wózku. Oni to rozumieją, nawet jeśli uważasz, że ja nie.

– Jeez, dobra, już dobra. – Przewróciła oczami i rzuciła na odchodnym: – Wyluzuj, daj oddychać.

No proszę. Czasami było tak, jakbym znalazła się wśród dzieciaków z liceum.

Uśmiechnęłam się do siebie, spakowałam rzeczy i podeszłam do drzwi. Gasząc światło, kiwnęłam z zadowoleniem głową. Chciałabym każdego dnia wychodzić z klasy, czując się tak, jakbym coś wygrała, bo ci, których uczę, dzięki mnie też coś wygrali. Niestety, zbyt często jestem wyczerpana i zestresowana.

Jednak dzisiaj wygrałam.

Wprawiło mnie to w doskonały nastrój i postanowiłam zrobić coś tylko dla siebie. Wysłałam SMS-a do moich przyjaciółek z uniwersytetu, Suzanne i Michaeli, i umówiłam się z nimi na jutrzejszy piątkowy wieczór na drinka.

Od pierwszej chwili, gdy się spotkałyśmy, było jasne, że Suzanne jest w nastroju na podryw. Przyglądała się facetom, jakby wybierała najlepszy kawałek mięsa na ladzie. Spojrzała na mnie, gdy zajęłyśmy stolik w barze George IV Bridge, i uśmiechnęła się szeroko, kiedy wybuchnęłam śmiechem. Michaela tylko wzniosła oczy ku niebu i spokojnie popijała drinka.

Poznałam je obie na Uniwersytecie Edynburskim po przeniesieniu się do kampusu Pollock Halls, a na drugim roku wynajęłyśmy wspólnie mieszkanie. Na trzecim roku Michaela wprowadziła się do swojego chłopaka Colina, a ja i Suzanne przeniosłyśmy się do mniejszego lokum. Po dyplomie to się zmieniło. Suzanne pochodziła z Aberdeen, ale dostała pracę w dużej firmie zajmującej się finansami. Miała niezłą pensję i stać ją było na kupienie dwupokojowego mieszkania w Marchmont. Z kolei ja miałam to szczęście, że moja starsza siostra, Ellie, i jej brat przyrodni, Braden, o którym zawsze myślałam jak o własnym starszym bracie, oboje zamożni, kupili mi eleganckie trzypokojowe mieszkanie przy Clarence Street w Stockbridge. Nie uszło mojej uwagi, że znajdowało się w połowie drogi między domem rodziców przy St. Bernard’s Crescent po mojej zachodniej stronie a domami Bradena i jego żony, Joss, przy Dublin Street oraz Ellie i jej męża, Adama, przy Scotland Street, na wschód ode mnie. Bez trudu mogli dotrzeć do mnie na piechotę.

Moja rodzina była nadopiekuńcza. Od zawsze. Co oznaczało, że musiałam czasem bronić swej niezależności przed nimi. Przed przyjęciem tego prezentu nie broniłam się jednak. Naj­cudowniejszy, najwspanialszy podarunek, jaki człowiek może dostać z okazji ukończenia studiów. Z pensji nauczycielki nie mogłabym sobie na takie mieszkanie pozwolić. Powalili mnie tym prezentem i wciąż jestem im nieskończenie wdzięczna. I tak naprawdę cieszy mnie to, że mieszkam blisko rodziny. Mam sporą i stale powiększającą się gromadkę siostrzenic i bratanków, których kocham tak samo mocno, jak ich rodziców.

– Widzisz kogoś wartego grzechu? – spytałam Suzanne, rozglądając się dyskretnie. Przy barze stało kilku naprawdę dobrze wyglądających mężczyzn.

– Oczywiście, że tak – powiedziała kąśliwie Michaela. – Pewnie nie jednego, lecz z pięciu.

Suzanne naburmuszyła się.

– Nie każda z nas dostała w prezencie od losu miłość swojego życia na osiemnaste urodziny. Większość musi pocałować wiele żab, zanim odnajdzie księcia. I niektórym z nas to się nawet podoba.

Roześmiałyśmy się z Michaelą. Co do niej, dotrzymywała nam towarzystwa podczas wspólnych wypadów tylko dlatego, by nie stracić z nami kontaktu. Na pierwszym roku studiów zakochała się z wzajemnością w Colinie, Szkocie, i po dwóch latach zaręczyli się. W tej sytuacji postanowiła nie wracać do rodzinnego Shropshire i razem ze mną zaczęła uczęszczać na podyplomowe zajęcia do Moray
House, ponieważ podobnie jak ja chciała zdobyć dyplom nauczyciela wykwalifikowanego.

Moje przyjaciółki diametralnie się od siebie różniły. Suzanne, ekspansywna i kokieteryjna, lubiła być w centrum uwagi. Michaela, najspokojniejsza z nas, była przemiłą osobą, lojalną i oddaną uczniom. Jeśli miałam ochotę na zabawę i oderwanie się od codzienności, szukałam towarzystwa Su­zanne, jeśli chciałam szczerze porozmawiać, telefonowałam do Michaeli.

– Jak się mają dzieciaki? – spytała i wiedziałam, że nie chodzi jej o szkołę.

– Wspaniale.

– I ma ich być więcej – dodała z uśmiechem.

– Brr… – Suzanne wstrząsnęła się. – Nie wiem, jak oni mogą do tego dopuścić. Pomyślałby ktoś, że po pierwszym odrobili lekcje.

– Jeśli chodzi o Jo, to jest pierwsze – zauważyłam, świadoma, że nic nie zmieni opinii Suzanne o dzieciach jako nieznośnych małych potworach, z którymi lepiej nie mieć do czynienia.

Johanna MacCabe. Moja najbliższa przyjaciółka, mimo że starsza ode mnie o siedem lat. Kiedy Braden poznał swoją przyszłą żonę, Joss, wprowadził do naszej rodziny jej przyjaciółkę, Jo Walker. Potem ona poznała miłość swojego życia, Camerona MacCabe’a. Pobrali się dwa lata temu i teraz Jo spodziewała się ich pierwszego dziecka.

Nie tylko ona była w ciąży. Moja siostra Ellie i jej mąż Adam czekali na przyjście na świat drugiego dziecka. Mieli już uroczego dwulatka Williama i tym razem liczyli na córkę.

– Szalona kobieta – skomentowała Suzanne i zrobiła ironiczną minę. – Ale do kogo ja to mówię. Nauczycielki. Kto przy zdrowych zmysłach zdecydowałby się na ten zawód. Och… – Oczy jej się rozszerzyły na widok kogoś znajdującego się za moimi plecami. – Ale ciacho!

Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia z Michaelą i odwróciłam się, żeby w miarę dyskretnie zobaczyć, kto zrobił takie wrażenie na naszej przyjaciółce.

– I już jej nie ma. – Michaela roześmiała się, a ja przeniosłam wzrok z dobrze zbudowanego, umięśnionego mężczyzny, dokładnie w typie Suzanne, na nią samą, kołyszącą szczupłymi biodrami w drodze do baru. – Nie wiem, jak ona to robi. Nowy facet co weekend.

Może nie co weekend, ale gdyby policzyć mężczyzn, z którymi poszła do łóżka, byłaby to dwucyfrowa liczba. Ale nie mnie to osądzać. Była dorosła, mogła robić, co jej się podoba, dopóki było to bezpieczne. Ja natomiast w ogóle nie sypiałam z facetami. Naprawdę nie uprawiałam seksu. Po swoim pierwszym razie czułam się okaleczona fizycznie i psychicznie. Powzięłam szczere postanowienie, że poczekam na mężczyznę, co do którego będę w stu procentach pewna, że obydwoje jesteśmy świadomi swoich uczuć.

W tym momencie swojego życia byłam zadowolona z tego, jak jest. Miałam zbyt wiele zajęć, żeby poświęcać czas na cokolwiek innego niż flirtowanie w barze, i to mi odpowiadało. W końcu nie jestem stara, jeszcze zdążę. Suzanne zachowywała się tak, jakby postawiła sobie za punkt honoru przetestować każdą żabę, która stanie jej na drodze, dopóki nie natknie się wreszcie na mitycznego księcia.

Wróciła do naszego stolika w towarzystwie wypatrzonego faceta i jego dwóch kolegów. Usiedli i przedstawili się. Jak na
ironię Seb, który wpadł jej w oko, szybko zwrócił uwagę na mnie. Na szczęście jeden z jego kolegów był wyraźnie zafascynowany Suzanne.

Seb okazał się bardzo miły. Zadawał mi wiele pytań mnie dotyczących, a ja starałam się mu odwzajemnić, wypytując o jego zainteresowania. Śmieliśmy się, gawędziliśmy o wszystkim i o niczym, chłopcy postawili nam kolejne drinki.

Po kilku godzinach nowi znajomi zaczęli napomykać o przeniesieniu się do klubu. Michaela nie była do tego pomysłu przekonana, ja z kolei nie miałam ochoty zostawiać jej samej i w końcu poszłam z Suzanne odświeżyć się do toalety, dając Michaeli czas na zastanowienie.

Stałyśmy przed umywalkami, poprawiając szminkę i róż na policzkach, gdy Suzanne nieoczekiwanie oznajmiła:

– Seb jest rewelacyjny. Czy to może oznaczać przełamanie okresu posuchy w twoim życiu, czy jednak do głosu znowu dojdzie Hannah Podpuszczalska?

– Hannah Podpuszczalska? – spytałam dość opryskliwie.

Obdarzyła mnie spojrzeniem z gatunku „niby to nie wiesz, niewiniątko”.

– Tak. Hannah Podpuszczalska. Bo zachwycająca Hannah Nichols zawsze wyrywa największe ciacho, flirtuje z nim do upadłego przez kilka godzin, po czym zostawia go, żeby wrócił do domu z bólem jader i bez numeru telefonu.

– Nikogo nie podpuszczam! – zaprotestowałam. – Jeśli nie jestem zainteresowana, nie stwarzam wrażenia, jakbym była. Rozmawiam, nieszkodliwie żartuję. To wszystko.

Tym razem obdarzyła mnie spojrzeniem, które ostatnio rzucała mi regularnie. Pełnym zniecierpliwienia, mówiącym „kompletnie cię nie rozumiem”.

– Co jest do cholery z tobą nie tak? Kiedy wreszcie zapomnisz o przeszłości i dopuścisz kogoś do siebie?

Potrząsnęłam głową i zrobiłam minę, jakbym nie wiedziała, o co jej chodzi.

– Przyszło ci kiedyś do głowy, że mogę akceptować swoją obecną sytuację? Czy nie o to chodzi? Żeby być zadowolonym i szczęśliwym? Kocham swoją pracę, rodzinę i przyjaciół. Biorę życie takie, jakie jest, Suzanne.

– Jasne. Tylko nie zapomnij sobie tego powtarzać – powiedziała pogardliwie.

Aż mnie zatkało z oburzenia.

– Najwyraźniej masz jakiś problem dzisiejszego wieczoru. Chodzi o Seba? Proszę bardzo, jest twój.

Spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.

– Bez obaw, mogę go mieć w każdej chwili, jeśli tak mi się spodoba.

– W takim razie w czym problem?

– Nie mów do mnie jak do tych swoich uczniaków. Wiesz co? Robi się z ciebie nudziara.

Roześmiałam się na myśl o tym, jaki obrót przybrała ta rozmowa. Suzanne nie była zbyt taktowną osobą i często zdarzało się jej rzucać kąśliwe uwagi pod adresem różnych osób, ale dzisiaj po raz pierwszy skierowała agresję przeciwko mnie.

– Mogłabym ci się zrewanżować stwierdzeniem, że zachowujesz się jak dziecko.

– Niech ci będzie. – Rozłożyła ręce teatralnym, patetycznym gestem. – Chodźmy zobaczyć, czy Michaela zdecydowała się na clubbing…

Miała taką minę, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale tylko zacisnęła usta i energicznym krokiem wyszła z toalety. Zamierzałam pójść w jej ślady, gdy odebrałam SMS-a od Lucy, znajomej ze studiów podyplomowych, z pytaniem, czy mam ochotę spotkać się na drinka. Napisała, że jest w Royal Mile, czyli tuż za rogiem, z kilkorgiem przyjaciół, a wie, że dzisiejszy wieczór spędzam na mieście. Odpisałam jej i dołączyłam do pozostałych.

– Michaela postanowiła pójść z nami – poinformowała mnie Suzanne przyjaźnie, jakby nie napadła na mnie wrogo przed chwilą w toalecie.

Uścisnęłam ramię Michaeli i uśmiechnęłam się do wszystkich.

– Bawcie się dobrze. Muszę się stawić gdzie indziej.

Zignorowałam prychnięcie Suzanne i pomaszerowałam do wyjścia, jak najdalej od niej i tych przystojnych chłopaków, żeby spędzić wieczór w towarzystwie ludzi, których nie obchodziło, czy byłam samotna czy zamężna, chuda czy gruba, ambitna czy luzacka. Spotkali się, żeby odpocząć po tygodniu pracy, a mnie przyświecał ten sam cel.

Życie było fajne. Nie chciałam, aby ktoś mnie przekonywał, że jest inaczej, bo sam nie był z niego zadowolony.2

Następnego ranka obudziłam się w nastroju odpowiednim na bociankowe z okazji ostatnich miesięcy ciąży Jo i Ellie. Miało się odbyć w naszym rodzinnym domu, a przygotowywała je oczywiście moja mama, Elodie. Dzieci zostały pod opieką tatusiów.

Wyłączyłam suszarkę do włosów i zasiadłam do makijażu, gdy odezwał się domofon. Nie spodziewałam się nikogo, zaczęłam się więc zastanawiać, czy to może któraś z dziewczyn postanowiła wpaść po drodze na bociankowe.

– Słucham – rzuciłam w słuchawkę domofonu.

– To ja – rozbrzmiał znajomy niski męski głos, należący do Cole’a Walkera, młodszego brata Jo.

Ucieszona niespodziewaną wizytą, powiedziałam:

– Wchodź.

Cole był o rok młodszy ode mnie, ale to nie miało znaczenia. Nie znałam nikogo, kto w jego wieku byłby tak dojrzały. I odkąd pamiętam, zawsze tak było. Teraz zachowywał się jak mężczyzna około trzydziestki, a nie dwudziestojednoletni chłopak.

Znaliśmy się dobrze, bo nasze rodziny były ze sobą blisko, ale dopiero gdy skończyłam siedemnaście lat, zbliżyliśmy się do siebie naprawdę. Do tego stopnia, że teraz uważałam go za swojego najbliższego przyjaciela. I często żałowałam, że nie ma między nami chemii, bo niewielu spotkałam facetów wspanialszych niż Cole i trudno byłoby wyobrazić sobie lepszy materiał na chłopaka.

Bywał zbyt porywczy, zwłaszcza gdy widział, że komuś dzieje się krzywda albo ktoś rozmyślnie dokucza osobie, na której mu zależało, nigdy jednak nikogo nie potępiał. W pewnych sytuacjach mógł się wydać tym, którzy go nie znali, pewnym siebie, narzucającym swoje zdanie człowiekiem. Ja wiedziałam, jaki jest naprawdę. Twardo stąpał po ziemi, umiał rozmawiać z ludźmi, był inteligentny, kreatywny, empatyczny, lojalny i wrażliwy, niezależnie od fałszywego wyobrażenia, jakie mogli na podstawie jego wyglądu powziąć ludzie, skłonni sądzić po pozorach.

Przy prawie stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu, szerokich barach i atletycznej budowie miał pięknie wyrzeźbione ciało, co zawdzięczał trenowaniu sztuk walki i cotygodniowym wizytom na siłowni. Do tego burzę potarganych rudoblond włosów, które jego siostra przy każdym spotkaniu polecała mu ostrzyc, piękne zielone oczy i przystojną twarz, zwykle z kilkudniowym zarostem. Ale to nie jego atrakcyjny wygląd przyciągał spojrzenia, choć oczywiście ludzie zwracali na to uwagę, tylko tatuaże. Po wewnętrznej stronie prawego nadgarstka miał wytatuowane słowa piosenki, na plecach czarne pióra tworzyły sięgające prawego bicepsa rozpostarte skrzydło ptaka, którym okazywał się orzeł w locie. Ze szponów zwisał mu staroświecki kieszonkowy zegarek. Nie pokrył tatuażem jeszcze lewego ramienia, choć myślał intensywnie nad tym, co by to mogło być.

Zrobił sobie też taki sam tatuaż jak Cam, z którym był bardzo zaprzyjaźniony. Cole zaprojektował ten tatuaż, gdy miał piętnaście lat. Stylizowane J. i C. ukryte w splątanych liściach winorośli i ostrych zakrętasach wziętych z herbu klanu MacCabe ozdabiało pierś Cama. Kiedy Cole skończył osiemnaście lat, dał sobie zrobić taki tatuaż na szyi, w miejscu, gdzie wyczuwa się puls.

Wiedziałam, jak wiele ten tatuaż dla niego znaczy. Dla Camerona symbolizował jego związek z Jo, ale także z Cole’em, dla Cole’a – Cama i Jo jako jedność. Miał naprawdę trudne dzieciństwo z matką alkoholiczką, która kompletnie się nim nie przejmowała. Wychowywała go Jo. Kiedy miał czternaście lat, Jo odkryła, że matka go bije, więc wkrótce potem przenieśli się do Camerona, który mieszkał piętro niżej.

Dwa lata temu matka zmarła na skutek ataku serca. Z wielu powodów nie było to łatwe dla Cole’a. Próbowałam z nim o tym rozmawiać, ale nigdy nie chciał poruszać tego tematu. Dla niego Jo była matką i zarazem siostrą, a Cameron tym, który ich uratował. Tylko ich potrzebował.

– Co ty tu robisz? – spytałam, przygotowując mu kawę. – Nie powinieneś być w pracy?

Studiował w edynburskim College of Art, a jednocześnie od szesnastego roku życia pracował w INKarnate, wielokrotnie nagradzanym studiu tatuażu w Leith. Prowadził je od ponad dwudziestu pięciu lat Stu Motherwell. Cole zaczynał jako chłopak do wszystkiego, więc poznał to miejsce od podszewki. Kiedy skończył osiemnaście lat, zaczął terminować w zawodzie, chociaż nie w pełnym wymiarze godzin. Stu traktował go jak syna i wiązał z nim wielkie nadzieje. Podejrzewałam, że Cole wkrótce zacznie pomagać mu w prowadzeniu studia.

– Zaczynam dziś później – powiedział, biorąc kawę z krótkim „dzienks”. – Za pół godziny, więc pomyślałem, że najpierw wpadnę do ciebie.

Oparłam się o kuchenny blat i przyjrzałam mu się.

– Dlaczego? Czy wszystko u ciebie w porządku?

Teraz on przyglądał mi się uważnie przez długich kilkanaście sekund.

– Właśnie chciałem cię o to samo zapytać. Przy tym wszystkim co się w rodzinie dzieje…

Rozumiejąc, do czego zmierza, uśmiechnęłam się uspokajająco.

– Jest dobrze. Naprawdę.

– Nie kontaktowałaś się ze mną ostatnio, więc… – Wzruszył ramionami i nachmurzył się.

– Cole, padam z nóg po zajęciach w szkole i wolontariacie. Jestem w lekkim stresie i chyba dlatego trochę zawalam inne życiowe sprawy.

– Na pewno tylko o to chodzi?

Zrobiłam znak krzyża na sercu.

– Przysięgam.

Przeniósł wzrok na kuchenny stół, gdzie stały starannie zapakowane prezenty bociankowe. Spostrzegł wetknięte między nie opakowania prezerwatyw, które dla żartu chciałam dać Ellie i Jo.

– No, nie zazdroszczę ci dzisiejszego wieczoru.

– Tak? Dwie kobiety, w których buzują hormony, i prezerwatywy, to ci się nie kojarzy z piątkowym wieczorem? – drażniłam się z nim.

Roześmiał się oczywiście, bo oboje wiedzieliśmy, że nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Cole nie był typem playboya. Nie święty, oczywiście, ale preferował pozostawanie w związku. Teraz spotykał się z Steph, studentką historii sztuki.

– No, ale ja przynajmniej potrzebuję prezerwatyw. – Nie zabrzmiało to kąśliwie, bo uśmiechnął się ciepło.

– Ja chwilowo nie.

– Poprawka. To chwilowo trwa za długo. – Zmarszczył czoło. – Zamierzasz w ogóle dać kiedyś komuś szansę?

– Posłuchaj, po prostu nie mam ochoty sypiać z przypadkowymi facetami. Nie jestem Suzanne.

– Przecież nie twierdzę, że jesteś. Hannah, nie wszyscy faceci marzą tylko o tym, żeby wyrwać dziewczynę i zostawić ją następnego ranka. – Twarz mu złagodniała. – Wiem, że nie jesteś typem dziewczyny na jedną noc. Daj facetowi szansę, żeby ci to udowodnił. Nigdy nie byłaś w związku. Jak możesz negować sens tego, jeśli nawet nie spróbowałaś?

– Wcale nie neguję. Po prostu jestem zadowolona z tego, jak jest. A skoro mowa o łączeniu się w pary…. jak ci się układa z twoją kobietą?

– Stresująco – odparł i westchnął. – Obiecałem, że przyjdę do niej zaraz po pracy i pomogę w jakimś referacie.

– Proszę, jakiego ma wspaniałego chłopaka – zakpiłam łagodnie.

Cole dopił kawę i wstawił filiżankę do zlewu. Nachylił się i pocałował mnie w policzek.

– Powiedz jej to, jak się z nią następnym razem zobaczysz.

– Zrobiło się pochmurno w raju? – spytałam, odprowadzając go do drzwi.

– Staje się zaborcza. Suszy mi głowę.

– Pewnie wszystko wróci do normy, kiedy przestanie się stresować.

– Oby. – Już w progu uśmiechnął się do mnie przekornie. – Przyjemnego bociankowego.

– Przyjemnych korepetycji. – Odwzajemniłam się przesadnie słodkim uśmiechem. – Kto wie, może to będzie bardzo… pouczające. – Uniosłam znacząco brwi.

Cole roześmiał się i zeskakując po dwa stopnie naraz, rzucił przez ramię:

– Zawsze warto mieć nadzieję.

Ledwo otworzyłam drzwi domu rodziców, dobiegły mnie podekscytowane kobiece głosy, dochodzące z pokoju dziennego. W holu pojawił się ojciec i oczy mu się rozjaśniły na mój widok.

– Cześć, tato. – Wpadłam w jego rozpostarte ramiona.

– Witaj, kochanie. – Pocałował mnie we włosy, uściskał czule i odsunął się, żeby spojrzeć mi w twarz. – Dawno się nie widzieliśmy.

Skrzywiłam się.

– Przepraszam, że ostatnio do was nie zaglądałam, ale byłam zawalona pracą.

Ojciec był profesorem na Uniwersytecie Edynburskim, zajmował się historią starożytną. Inteligentny, pasjonujący się swoją dziedziną, niekonfliktowy, a przede wszystkim diabelnie przenikliwy.

– Na pewno tylko o to chodzi?

– Oczywiście. Wszystko w porządku. Serio.

– Powiedziałabyś mi, gdyby było inaczej, prawda?

Miał powody podejrzewać, że ukrywałabym przed nim problemy. Zdarzyło się już kilka takich sytuacji. Ale tym razem nie musiałam niczego przemilczać.

– Oczywiście.

– Clark! Czy mógłbyś wziąć te tartinki?! – Z kuchni dobiegł donośny głos mamy.

Ojcu oczy rozszerzyły się z udawanego przerażenia.

– Masz ci los. A próbowałem uciec. Pomocy!

Roześmiałam się.

– Idź – powiedziałam, pokazując na drzwi. – Jakoś ją ułagodzę.

Z westchnieniem ulgi pocałował mnie w policzek i zniknął za frontowymi drzwiami. W sekundę później wmaszerowała do holu mama.

– O, Hannah. – Podeszła do mnie uśmiechnięta z rozpostartymi ramionami. – Dobrze cię widzieć, skarbie. – Uściskała mnie mocno. – Nie widziałaś przypadkiem ojca?

– No… właśnie wyszedł.

Odsunęła się ode mnie nachmurzona.

– Miał mi pomagać.

– Mamo, byłby tutaj jedynym mężczyzną. Nie wiem, czy to fair zmuszać go, żeby został, kiedy wszyscy inni dostali dyspensę.

Sapnęła z irytacją, ale nie podjęła dyskusji.

– W takim razie chociaż ty mi pomóż.

Uniosłam paczki z prezentami.

– Ale najpierw powiedz, gdzie mogę to położyć.

– W pokoju dziennym – odparła i wróciła do kuchni.

Ledwie przestąpiłam próg, otoczyły mnie siostra i przyjaciółki. Pierwsza dopadła mnie Ellie. W ciąży z Williamem nie tylko nosiła pokaźny brzuch, ale zaokrągliły jej się policzki i wyraźnie uwypukliły usta. Wyglądała wtedy zachwycająco, tak samo jak teraz, nawet jeśli sama miała odmienne na ten temat zdanie.

– Hannah!

Przyciągnęła mnie do siebie, a ja uściskałam ją niezręcznie, starając się nie ugniatać jej sterczącego brzucha.

– Wyglądasz pięknie. – Ucałowałam ją w policzki, odsunęłam się, żeby ocenić, jak bardzo się zmieniła od czasu, gdy ją ostatnio widziałam. – Jeszcze ci przybyło w talii.

– Nawet mi nie przypominaj! – ostrzegła. – Przez Jo czuję się jak cielna krowa.

Jo roześmiała się i delikatnie odsunęła Ellie, żeby się ze mną przywitać.

– Nie widziałam cię od wieków – powiedziała z lekką wymówką, po czym uściskała mnie.

Z wyjątkiem brzucha, znacznie mniej pokaźnego niż u Ellie, ciąża jej właściwie nie zmieniła. Wyglądała fantastycznie, jak zwykle. Zadałam sobie w duchu pytanie, czy wszystkie kobiety zgromadzone w tym pokoju jej tego zazdroszczą.

– Byłam zajęta, przepraszam.

– Nie przepraszaj. – Uśmiechnęła się wyrozumiale. – Wiem, jak ciężko pracujesz.

– No dobrze, teraz moja kolej – wpadł mi w ucho przyjemny głos z amerykańskim akcentem i w sekundę później obejmowała mnie Olivia Sawyer. – Lata świetlne… – utyskiwała, ale oczy jej się śmiały, zdradzając, że nie gdera na serio. – Włosy ci urosły od czasu, gdy ostatnio się widziałyśmy.

Olivia, a raczej Liv, bo tak wszyscy na nią mówili, atrakcyjna brunetka o okrągłych kształtach, córka Micka, który w młodości był dla Jo niczym rodzony wujek, uważała się niemal za jej siostrę. Mick wyjechał do Ameryki, żeby być blisko swojej córki – o której istnieniu nie wiedział przez trzynaście lat – a do Szkocji wrócił siedem lat temu po śmierci matki Liv. Przywiózł ze sobą córkę, bo postanowili odbudować swoje życie właśnie tutaj. Był właścicielem firmy remontowej i zatrudnił w niej Jo. Mój tata załatwił Liv pracę w głównej bibliotece na uniwersytecie. Znalazła szczęście, poślubiwszy jednego z najseksowniejszych mężczyzn, jakich znałam, Nate’a Sawyera, przyjaciela Cama.

Wszyscy byliśmy ze sobą blisko, praktycznie jak jedna wielka rodzina.

– Praca – usprawiedliwiałam się, wzruszając ramionami. – Mam tyle obowiązków na stażu… – Utrzymywaniu kontaktów nie sprzyjało to, że Nate i Liv przenieśli się na obrzeża Edynburga do domu, który mógł pomieścić ich powiększającą się rodzinę. Mieli dwie córki, czteroletnią Lily i roczną January. – Jak się domyślam, Nate zajmuje się dziećmi?

– Wszyscy zajmują się dziećmi. – Joss z szerokim uśmiechem podeszła do mnie, trzymając w dłoni wysoki kieliszek z koktajlem z szampana i soku pomarańczowego. – Dobrze cię widzieć, kochanie. – Pocałowała mnie czule w policzek.

– Ciebie też. – Poweselałam, bo nagle pojawił się przed moimi oczami pewien obraz. – Czy oni wszyscy razem są z dziećmi?

– Aha. – Joss zachichotała. – Zabrali je do zoo.

– Ich czterech i piątka dzieciaków – roześmiałam się. – Są totalnie w defensywie.

Braden był ojcem prawie sześcioletniej Beth i trzyletniego Luke’a. Jego żona, Joss, przyjechała z Ameryki, żeby studiować w Edynburgu. Jako czternastolatka przeżyła wielką tragedię – straciła całą rodzinę, matkę Sarah, ojca Luke’a, i młodszą siostrę Beth. Po obronieniu dyplomu zamieszkała z Ellie, poznała Bradena, zaczęli romansować, szybko przerodziło się to w coś więcej. Od siedmiu lat byli małżeństwem i to bardzo szczęśliwym.

– Zobaczymy, kto wróci cało i zdrowo – skomentowała Joss złośliwie.

Pożartowałam sobie trochę razem z nimi z ich mężów, zanim mama mnie zawołała i poszłam do kuchni, by pomóc jej przygotować bufet. A potem usiadłyśmy wszystkie w pokoju dziennym, ochom i achom nad prezentami nie było końca, a gdy Jo rzuciła we mnie opakowaniem prezerwatyw, wszystkie zaśmiewałyśmy się do łez.

Nie włączałam się do ich rozmów, po prostu siedziałam tam, sycąc się ich radością i podekscytowaniem z powodu mających przyjść na świat dzieci. Jo i Ellie były w siódmym miesiącu ciąży. Żadna z nich nie chciała wiedzieć, jakiej płci dziecko nosi, więc prezenty kupiliśmy neutralne w charakterze.

Kilka godzin później, lekko wstawiona koktajlami z szampanem, wymknęłam się cicho do kuchni, żeby napić się wody. Joss poszła za mną.

– Hej – rzuciłam jej przez ramię z uśmiechem, napełniając szklankę zimną wodą z lodówki.

Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem.

– Wyglądasz na zmęczoną. Dobrze się czujesz?

– Zarwana noc. No i sama myśl o dwóch następnych potomkach wystarczy, żebym się poczuła wyczerpana – dodałam żartobliwie. – W ogóle już nie będzie dla mnie życia, jak zaczną zatrudniać mnie jako babysitterkę.

– Tu cię rozumiem – zgodziła się Joss. – Cam i Jo tyle razy zostawali z naszymi dziećmi, naturalne jest, że chcę się im zrewanżować. Ale kiedy pomyślę o zajmowaniu się niemowlakiem w obecności Beth i Luke’a… Skóra na mnie cierpnie.

– No to zrzuć to na Bradena.

Śmiech Joss zagłuszył męski głos, dopytujący się głośno:

– Co ma zrzucić na Bradena?

Odwróciłyśmy się obie i zobaczyłyśmy jej męża, wypełniającego swoją masywną postacią prześwit drzwi. W ramionach trzymał Luke’a, Beth od razu podbiegła do matki.

– Mamo, mamo, siedziałam na pingwinie! – wykrzyknęła piskliwie i objęła nogi Joss, która spojrzała ze zdziwieniem na męża.

– Przecież nie na prawdziwym – uspokoił ją ze śmiechem.

– Bogu dzięki. – Joss pochyliła się i uniosła w ramionach swoją chudą, rozczochraną córeczkę. – Przez chwilę myślałam, że grozi nam proces sądowy. – Potarła nos Beth swoim nosem. – Podobały ci się zwierzęta, kochanie?

Beth kiwnęła głową i obejrzała się na ojca, ale gdy mnie zauważyła, wyleciało jej z głowy to, co zamierzała po­wiedzieć.

– Hannah! – pisnęła.

Zaczęła się wyrywać z ramion matki, a kiedy ta postawiła ją na ziemi, natychmiast rzuciła się do mnie. Joss podeszła do Bradena, pocałowała synka w czoło, a męża w usta. Ukucnęłam, żeby uściskać Beth, a ona cały czas opowiadała o zoo, podniecona wycieczką. W domu narastał harmider, usłyszałam płacz, jak się domyślałam, January i chichoczącego Williama. Koło nóg Bradena przecisnęła się prześliczna, ciemnowłosa, o oliwkowej skórze Lily. Podbiegła do mnie i Beth, trzymając w rączce wypchanego tygrysa.

Przygarnęłam ją do siebie, a Braden i Joss odsunęli się od drzwi, żeby przepuścić Nate’a. Kiedy zobaczył, że Lily stoi przy mnie, odprężył się i powiedział do Bradena:

– Oddałem January Liv. Potrafi zaczarować te dzieci.

Z pokoju dziennego doszły nas głośne śmiechy.

– William – stwierdził Braden. – Przyszły aktor ko­mediowy.

– Hannah! – Beth pociągnęła mnie za rękę, domagając się uwagi. – Widzieliśmy lwy!

– I tygrrrysy, Nanna – dodała Lily, nazywając mnie po swojemu, po czym wsadziła do buzi łapę wypchanego tygrysa.

– Co do cholery tu się wyrabia? – rozległ się donośnie znajomy głos, w którym pobrzmiewało zaskoczenie i rozczarowanie.

Do kuchni wkroczył mój młodszy, osiemnastoletni brat, Declan, ciągnąc za rękę swoją dziewczynę, Penny, z którą spotykał się od dwóch lat. Nie byłam z nim tak blisko, jak bym chciała, przypuszczam, że nie tylko z powodu różnicy wieku, ale i dlatego, że większość wolnego czasu spędzał z Penny. Przebiegł po nas wzrokiem, wyglądał na kompletnie skołowanego.

– Czy to dzisiaj niedziela?

Roześmiałam się. Zrobił aluzję do niedzielnych lunchów mojej mamy. Nie zawsze wszyscy mogli w nich uczestniczyć, ale jeśli już tak się zdarzyło, dom rozbrzmiewał gwarem od fundamentów po dach.

– Nie, to bociankowe Ellie i Jo.

– Jakby nie dość było już ludzi w tej rodzinie – burknął Dec ponuro.

– Ej! – upomniała go Joss. – Powinieneś się z tego cieszyć.

– Jasne – powiedział z pojednawczym półuśmieszkiem. – Tyle tylko, że przyjemnie byłoby czasem posiedzieć chwilę w pustym domu.

– Aha. – Wstałam z kucek, nie wypuszczając z dłoni dziecięcych rączek. – Wszyscy wiemy dlaczego. – Rzuciłam znaczące spojrzenie na Penny i puściłam oko do brata.

Przewrócił oczami.

– Masz jakiś bardzo poważny problem ze sobą. – Delikatnie pociągnął do drzwi zawsze cichą, a teraz zaczerwienioną Penny. – Będziemy na górze.

– Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła! – wykrzyknęłam za nim, na co Braden, Nate i Joss roześmieli się.

Nate zrobił minę i pokręcił głową.

– Jesteś dla niego podła.

Z udawanym przerażeniem na twarzy spojrzałam na dziewczynki.

– Słyszałyście to? Czy ciocia Hannah jest podła?

Beth energicznie zaprzeczyła głową, a Lily, najwyraźniej zdezorientowana, przytaknęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: