Ostępy nocy - ebook
Ostępy nocy - ebook
Zawiła, pełna sprzeczności historia miłosna z elementami czarnego humoru. Robin Vote, bohaterka powieści, to młoda amerykańska „femme fatale”, która spędza czas w towarzystwie trojga admiratorów: Nory Flood, Jenny Petherbridge i Feliksa Volkbeina. Towarzyszy im doktor Matthew O’Connor. Jego nieokiełznane gadulstwo i fanfaronada przywodzą na myśl Szekspirowskiego Falstaff a. Wszystkie postaci są wyraziste, barwne, skomplikowane. Główną rolę w powieści odgrywa jednak język – bogaty i kapryśny składniowo, chłodny i ekspresyjny zarazem. Nadaje tej książce niezwykłą siłę. Barnes radykalnie łamie konwencje, eksperymentuje, a jej sposób pisania stawia ją obok najważniejszych anglosaskich autorek modernistycznych jak Virginia Woolf, Gertrude Stein czy Mina Loy. „Jest to powieść tak dobra, że docenią ją w pełni tylko osoby o wrażliwości wykształconej przez poezję” – pisał w przedmowie do pierwszego wydania „Ostępów nocy” T.S. Eliot. To dzięki niemu dzieło Barnes, dziś lektura obowiązkowa na każdym kursie literatury angielskiej XX wieku, znalazło drogę do czytelników.
„Nora była duża i wysoka, i choć skóra jej przypominała skórę dziecka, już we wczesnej młodości widać było zapowiedź tego, co później stało się surowym deseniem drewniejącej twarzy; zwiastun przemiany w drzewo, nieudokumentowany zapis czasu.
Od razu wiedziało się, że jest człowiekiem Zachodu. Patrząc na nią, cudzoziemcy przypominali sobie historie o krytych wozach, zwierzętach u wodopoju, przerażonych dzieciach, które wypatrują przez okienko, czy w mroku nie czają się czerwonoskórzy; o ciężkich spódnicach, za sprawą których kobiety rosły wszerz i prasowały bujne pastwiska – z Bogiem w sercu mogły w ciągu siedmiu dni zadeptać cały świat.”
(fragment)
„Najbardziej widoczną cechą pisarstwa Djuny Barnes nie są wątki ekspatriacyjne, lecz
zdumiewający styl prozatorski. Jej zdania uciekają od słów, których byśmy oczekiwali.” - Andrew Goldstone, przeł. Marcin Rychter
„Ostępy nocy nawiązują do eksperymentalnej tradycji w dwudziestowiecznych sztukach plastycznych, do kubizmu i surrealizmu.” - Marcin Szuster
Djuna Barnes (1892–1982) – amerykańska pisarka i dziennikarka. Jej artykuły, wywiady i reportaże publikowały największe nowojorskie gazety. W 1915 roku ukazał się tom jej wierszy „The Book of Repulsive Women”, który uzupełniła swoimi rysunkami. Lata 20. i 30. spędziła głównie w Europie, gdzie poznała m.in. Jamesa Joyce’a, Gertrude Stein i Peggy Guggenheim, stając się częścią paryskiego świata artystycznego. Tu powstały jej najbardziej znane dzieła: „Ladies Almanack” (1928) i „Ostępy nocy” (1936), uchodzące za arcydzieło prozy modernistycznej. Od kilku dekad zainteresowanie jej twórczością systematycznie rośnie. W Polsce praktycznie nieznana. Fragmenty jej utworów ukazały się w „Literaturze na Świecie”.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65588-92-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najbardziej osobliwy „salon” w Ameryce należał do Nory. Jej dom stał przyczajony pośrodku wielkiego kłębowiska traw i chwastów. Zanim posiadłość trafiła w ręce Nory, należała przez dwieście lat do jednej rodziny. Miała własny cmentarz i starą kaplicę z dziesiątkami butwiejących psałterzy, porzuconych pięćdziesiąt lat wcześniej w jakimś porywie wybaczenia i absolucji.
Był to „ubogi” salon dla poetów, radykałów, nędzarzy, artystów i ludzi zakochanych; dla katolików, protestantów, braminów, amatorów czarnej magii i medycyny; można ich było zobaczyć, jak siedzą przy dębowym stole przed ogromnym kominkiem, zasłuchana Nora głaszcze psa, a płomień rzuca na ścianę jego i jej wysoki cień. Z całej tej tromtadrackiej, jazgotliwej gromady tak naprawdę wyróżniała się ona jedna. Zrównoważona osobowość, nieujarzmiona i wyrafinowana zarazem, nadawała jej powściągliwej fizjonomii wyraz współczucia. Nora była duża i wysoka i choć skóra jej przypominała skórę dziecka, już we wczesnej młodości widać było zapowiedź czegoś, co później stało się surowym deseniem jej drewniejącej twarzy; zwiastun przemiany w drzewo, nieudokumentowany zapis czasu.
Od razu wiedziało się, że jest kimś z Dzikiego Zachodu. Patrząc na nią, cudzoziemcy przypominali sobie historie o krytych wozach, zwierzętach u wodopoju, przerażonych dzieciach, które wielkimi oczami patrzą przez okienka w mrok, gdzie inna rasa przyczaiła się w zasadzce; o ciężkich spódnicach, za sprawą których kobiety rosły wszerz i samą swoją masą prasowały bujne pastwiska – z tak ciężkim Bogiem w sercach mogły w ciągu siedmiu dni zadeptać cały świat.
Miało się wrażenie, że w trakcie tych niezwykłych spotkań reinscenizowana jest wczesna historia Ameryki. Mały Dobosz, Fort Sumter, Lincoln, Booth – wszystko to, nie wiedzieć czemu, samo przychodziło do głowy; wigowie i torysi; flaga w paski i gwiazdy, rój, który rozrastał się powoli i systematycznie na tle niebieskiego ula; herbata bostońska, francuskie karabiny i przeszywające wołanie gawrosza; stopy purytan, od stuleci na baczność w grobie, zmartwychwstałe i wbrew obyczajom ponownie bijące w ziemię, pacierze odciśnięte w sercu. A pośród tego wszystkiego – Nora.
Temperamentem przypominała pierwszych chrześcijan; wierzyła w słowo. Weltschmerz ma w sobie szczelinę, w którą stale i po wieczne czasy wpadać będzie to, co jednostkowe; ciało opadające w widzialnej przestrzeni, pozbawione prywatności, jakiej pozwala zaznać rozpłynięcie się w żywiole; jak gdyby owa oddalająca się nieuchronnie prywatność mocą siły odpychania utrzymywała ciało w stanie permanentnego ruchu w dół, ale zawsze w tym samym miejscu i zawsze na widoku. Taką jednostkowością była Nora. Jej równowaga była nieco chwiejna, przez co Nora pozostawała obojętna na swoje opadanie.
Nora miała twarz wszystkich ludzi kochających ludzi – twarz, która stałaby się zła, gdyby Nora odkryła, że kochać bezkrytycznie znaczy być zdradzanym. Okradała samą siebie przez wzgląd na innych; nie potrafiąc zachować umiaru, stale orientowała się, że jest jej coraz mniej. Włóczędzy całego świata wyczuwali, że łatwo Norę wykorzystać; zawsze można było ją sprzedać za taką czy inną cenę, ponieważ judaszowe srebrniki nosiła we własnej kieszeni.
Ci, którzy wszystko kochają, od wszystkiego doznają pogardy, tak jak ci, którzy naprawdę kochają jakieś miasto, stają się jego haniebnymi détraqués, wyrzutkami; ich dobroć jest niewyrażalna, bezbronna, stanowi relikt życia, które poszło do przodu, tak jak w ciele człowieka obecne są ślady jego utraconych potrzeb. Ta kondycja przeniknęła nawet do domu Nory; dochodziła do głosu w osobach, które Nora gościła, w zrujnowanych ogrodach, gdzie każde dzieło natury nosiło jej piętno.
Gdziekolwiek Norę widywano, w operze, w teatrze, siedzącą samotnie i na uboczu, z odwróconym okładką do góry programem na kolanach, odkrywano, że jej oczy, duże, wypukłe i czyste, są jak matowy polerowany metal, który przenosi informacje nie tyle o samym przedmiocie, ile o jego ruchach. Jak powierzchnia lufy, w której odbija się jakaś scena, uzupełnia ów obraz o niepokojący przejaw konstrukcji rewolweru, tak jej oczy chwytały i kondensowały oglądany spektakl w tylko dla niej właściwych, nieświadomych kategoriach. Po sposobie, w jaki trzymała głowę, wyczuwało się, że jej uszy rejestrują Wagnera lub Scarlattiego, Chopina, Palestrinę czy lżejsze utwory szkoły wiedeńskiej w skromniejszych, lecz bardziej intensywnych orkiestracjach.
Była też jedyną kobietą w ostatnim stuleciu, która mogła wejść na wzgórze z adwentystami dnia siódmego i wziąć siódmy dzień z zaskoczenia – wielka gorliwość jej serca powodowała, że siódmy dzień był tu i teraz. Współwyznawcy wierzyli w ten dzień i w koniec świata z głębi swojego uwikłania w sześć dni, które go poprzedzają; Nora wierzyła tylko ze względu na piękno tego dnia. Była jedną z tych osób, które nie potrzebują żadnych przygotowań poza stałą gotowością, jaka tkwi w nich samych.
Brakowało jej poczucia humoru. Uśmiech miała prędki i wyrazisty, lecz cokolwiek mechaniczny. Niekiedy chichotała z czyjegoś żartu, ale był to ponury chichot kogoś, kto spogląda w górę i widzi, że jego spojrzenie zbiega się z naturalną potrzebą jakiegoś ptaka.
O cynizmie, śmiechu, drugiej łupinie, do której wpełza wyłuskany człowiek, wiedziała, jak się zdaje, niewiele albo zgoła nic. Była jednym z tych odchyleń od normy, poprzez które człowiek myśli odbudować samego siebie.
„Spowiadanie się” przed Norą stanowiło akt bardziej intymny niż rozmowa z kapłanem. Nikogo nie upokarzała; słuchała innych, nie karcąc ich i nie obwiniając, ponieważ nie karciła i nie obwiniała siebie samej. Ludzi to pociągało, a zarazem napawało lękiem; nie sposób było jej obrazić ani mieć jej cokolwiek za złe, choć penitenci byli rozgoryczeni, gdy poczucie krzywdy wracało do nich, nie znajdując w niej żadnego oparcia. Nie nadawałaby się do sądu; nikt nie zostałby powieszony, skazany czy uniewinniony, ponieważ w ogóle nie byłoby „oskarżonych”. Świat i jego historia były dla Nory jak żaglowiec w butelce; ona stała na zewnątrz, anonimowa, wiecznie czymś pochłonięta.
Pewnego dnia poznała Robin. Cyrk Denckmana, z którym utrzymywała kontakt nawet kiedy przestała tam pracować (członkowie trupy bywali gośćmi w jej domu), zjechał do Nowego Jorku jesienią 1923 roku. Nora wybrała się sama. Weszła do sektora tuż przy arenie i usiadła w pierwszym rzędzie.
Klauni w czerwieni, bieli i żółci, z tradycyjnie umazanymi twarzami, tarzali się w trocinach niby w brzuchu wielkiej matki, gdzie jest jeszcze miejsce do zabawy. Czarny koń stojący chybotliwie na tylnych nogach, które drżały z obawy przed uniesionymi przednimi kopytami, z piękną, udekorowaną wstążkami głową, opuszczoną i zwróconą w stronę tresera, kroczył powoli, a jego barki śmiały się do strzelającego bata. Malutkie pieski biegały w kółko, próbując upodobnić się do koni, a potem weszły słonie.
Dziewczyna obok Nory wyjęła i zapaliła papierosa; drżały jej dłonie i Nora odwróciła się, żeby na nią spojrzeć; a spojrzała nagle, bo zwierzęta, które dotąd krążyły wokół areny, zaczęły nieomal wyłazić na widownię. Wydawało się, że nie widzą dziewczyny, ale kiedy ich zakurzone oczy ją mijały, zdawało się, że ich światło krąży wokół niej jak po orbicie. Wtedy Nora się odwróciła.
Ustawiono ogromną klatkę dla lwów, które wychodziły ze swoich ciasnych boksów na arenę. Snuły się, majestatyczne i kudłate, wlokąc po ziemi ciężkie ogony, a w powietrzu wyczuwało się ich powściąganą siłę. Gdy potężna lwica znalazła się w narożniku klatki, dosłownie naprzeciwko dziewczyny, zwróciła ku niej wielki łeb o żółtych gorejących oczach i położyła się na ziemi, wpychając łapy między stalowe żerdzie, a kiedy na dziewczynę patrzyła, lwie oczy nabiegły łzami, które nie wydostały się na powierzchnię, jak gdyby rzeka wezbrała za szczelną kurtyną spiekoty. Wtedy dziewczyna wstała. Nora chwyciła jej dłoń. – Wyjdźmy stąd! – poprosiła dziewczyna. Nora wyprowadziła ją na zewnątrz, cały czas trzymając za rękę.
W kuluarach Nora powiedziała: – Nazywam się Nora Flood – i czekała. Po chwili dziewczyna odrzekła: – A ja Robin Vote. – Rozejrzała się nieobecnym wzrokiem. – Nie chcę tu być. – Tylko tyle; nie wyjaśniła, gdzie chciałaby się znaleźć.
Robin mieszkała z Norą do połowy zimy. Powodowały nią dwie duchowe tendencje, miłość i anonimowość. Jednak obie „nawiedzały” się nawzajem tak intensywnie, że nie sposób ich było rozdzielić.
Nora zamknęła salon. Razem wybrały się w podróż przez Monachium, Wiedeń i Budapeszt do Paryża. Robin niewiele mówiła o swoim życiu, ale na różne sposoby powtarzała, że pragnie mieć dom, jak gdyby stale towarzyszył jej lęk, że znowu się gdzieś zagubi, jak gdyby, nie będąc tego w pełni świadoma, zdawała sobie jednak sprawę, że jest własnością Nory i że jeśli Nora nie utrwali tego stanu własnymi siłami, ona sama o tym zapomni.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Z Kraju i ze Świata
NOWA SERIA Wydawnictwa Ossolineum
Lekkość, szybkość, dokładność, przejrzystość, wielorakość, zwartość – te cechy Italo Calvino uważał za kluczowe dla literatury XXI wieku. Mówiąc o lekkości, nie miał, rzecz jasna, na myśli beztroski. Z Kraju i ze Świata to seria prezentująca ambitną prozę współczesną, polską i tłumaczoną, która pozostaje w zgodzie z tym kodeksem.
Wiemy, kto dostał ostatnio ważną nagrodę literacką, czytamy także listy bestselerów, ale nie ulegamy rankingom i modzie. Z literatury światowej wybieramy książki niekoniecznie bardzo głośne, ale znakomite, cieszące się uznaniem znawców i pisarzy, często wywierające istotny wpływ na tradycję literacką swojego języka.