Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ostrze czerwonej kredki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ostrze czerwonej kredki - ebook

Przerażona łapała gwałtownie oddech, ale było za późno. Już widziała, że stało się to, czego bała się najbardziej. Tylne siedzenie było puste.
Jej córeczka zniknęła…


Abigail ma doskonałe życie, z kochającym mężem i słodką sześciomiesięczną córeczką – Izzy. Ktoś jednak zna jej sekret i chce ją zniszczyć.
Pewnego dnia mała Izzy zostaje porwana. Śledztwo rozpoczyna młoda detektyw Robyn Carter. Instynkt podpowiada jej, że pomiędzy uprowadzeniem a dwoma morderstwami, których sprawy właśnie prowadzi, istnieje związek. Ale ostatnim razem, kiedy zareagowała pod wpływem impulsu, zginął jej narzeczony. Teraz, żeby rozwiązać tę zagadkę i wrócić do służby w policji, musi nauczyć się znów ufać sobie. I działać szybko. Bo ściga okrutnego seryjnego mordercę. I jeśli nie znajdzie go w porę, dziecko zginie…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6535-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Alice nie mogła się pozbyć tego złowieszczego przeczucia, które męczyło ją cały wieczór, choćby nie wiem jak bardzo się starała. To się znowu stanie – chociaż jego nie ma w domu. Po prostu wiedziała. Ze strachu tak mocno ścisnęła Pana Wielkie Uszy, że aż stęknął. W telewizji kreskówkowy ptak uciekał pędem przed kojotem, zjeżdżającym ze zbocza na odrzutowych wrotkach. Dzisiaj jednak Alice nie chichotała przy kreskówce.

Do pokoju wpadła jej matka, w długiej sukni wyglądała jak księżniczka.

– Do zobaczenia rano, kochanie. Śpij dobrze.

Nachyliła się, żeby musnąć policzek córki pocałunkiem, i odsunęła jej z buzi kosmyk włosów. Spojrzała w wielkie jasnoniebieskie oczy okolone nieprawdopodobnie długimi ciemnymi rzęsami i zalała ją fala miłości. Pogłaskała Alice po głowie i szepnęła:

– Dobranoc, kochanie.

I odsunęła się, pozostawiając za sobą znajomy zapach cytryny, bergamotki i pomarańczy, który zwykle ukoiłby Alice. Ale dziś jej nie ukoił. Nie chciała zostać sama w wielkim dwupiętrowym domu z czternastoletnią gotką, która robiła sobie tak grube czarne kreski na oczach, że ze swoją bladą twarzą wyglądała jak zombi. Alice skuliła się bardziej w fotelu, przyciskając do siebie pluszowego królika, Pana Wielkie Uszy.

– Musisz iść? – zakwiliła.

Nastrój matki z miejsca się zmienił.

– Oczywiście, że muszę. Paul odbiera nagrodę dla najlepszego aktora. Przecież wiesz. – Mówiła głośniej, jak zawsze, gdy coś ją zirytowało. Taka właśnie była jej matka: w jednej chwili szczęśliwa i kochana, w drugiej – zimna i rozzłoszczona. – Rozmawiałyśmy już o tym, kiedy się kąpałaś. Wiem, że wszystko się zmieniło, odkąd się tu przeprowadziłyśmy, ale się przyzwyczaisz. Będziesz musiała. Minęły dopiero trzy tygodnie. Jeszcze przez jakiś czas będzie dziwnie. Więc przestań marudzić i trochę się postaraj. Będziemy tu mieszkać, czy ci się to podoba, czy nie. A Natasha może i wygląda trochę dziwnie, ale naprawdę cię lubi. Nie pokazuje po sobie emocji, ale Paul mówił, że ona bardzo cię lubi. Będzie twoją nową starszą siostrą, kiedy Paul i ja weźmiemy ślub.

Alice nienawidziła myśli, że ktoś zastąpi tatusia, ale wiedziała, że tak się stanie, choćby nie wiem co. Marudziła i płakała, ale mama tylko się za to na nią rozzłościła i powiedziała, że zachowuje się jak rozwydrzony bachor. Ślub miał się odbyć bardzo szybko. „Miłość jak grom z jasnego nieba”, powiedziała jej matka. Alice gotowała się w środku. Jak można tak szybko zapomnieć o tatusiu? Matka poznała Paula i zakochała się w nim na zabój w niecały rok po tym, jak tatuś zginął. Paul też był wyraźnie zauroczony mamą. Obsypywał ją drogimi prezentami, jak ta piękna bransoletka z kryształów, którą miała teraz na ręce. Spotykali się zaledwie od trzech miesięcy, gdy Paul zaproponował, żeby zamieszkała w Farmhouse, z nim i dwójką jego nastoletnich dzieci, Natashą i Lucasem.

– Nie chcę się wyprowadzać – płakała Alice, kiedy matka powiedziała jej o tym. – To jest dom. Tutaj mieszkaliśmy ty, ja i tatuś.

Matka chwyciła ją za nadgarstki i spojrzała jej w oczy.

– Wiem, że jest ci ciężko, mnie też. Tęsknię za twoim ojcem. Bardzo za nim tęsknię, ale nie mogę dłużej być sama, nie mogę dłużej sama próbować związać koniec z końcem. Paul to dobry człowiek. Jest miły i zadba o nas obie. Jest bardzo bogaty. Ma piękny dom nad jeziorem, przy lesie, z padokiem. Ma nawet kucyki. Która dziewczynka nie chciałaby mieszkać w dużym domu z ogromną sypialnią i jeździć na kucykach?

Prawda wyglądała tak, że Alice wcale nie obchodziło, gdzie mieszkają, dopóki ona i mama były razem. Ale odkąd mama poznała Paula, już się nią tak bardzo nie interesowała. Przepędzała ją z pokoju, kiedy przychodził Paul. Już nie było rozmów o tym, co one będą robiły w ciągu dnia, tylko o tym, co mama i Paul będą robili. Traciła mamę dzień po dniu.

Tak naprawdę chciała, żeby znowu byli tylko ona, mama i tatuś, ale to się nigdy nie zdarzy, chociaż modliła się i modliła o cud. Jeden – mały – dokonał się, gdy Pan Wielkie Uszy zaczął z nią rozmawiać. Odezwał się do niej zaraz po tym, jak Paul pokazał się u nich. On też go nie lubił. Kiedy królik odezwał się do niej po raz pierwszy, zrozumiała, że to tatuś znalazł jakoś sposób, żeby do niej wrócić i być z nią. Gdyby tylko potrafił znaleźć sposób, żeby być z mamą. Życie bez niego było okropne. Mama przez cały czas płakała, nic nie robiła, w mieszkaniu było coraz brudniej i brudniej. Alice wiedziała, że mama bardzo lubi Paula. Za bardzo. Miał miły uśmiech i był wysoki. Nie zwracał się do Alice, jakby była małym dzieckiem, i powiedział jej, że nigdy nie będzie próbował zastąpić jej ojca, ale zawsze będzie się o nią troszczył, i gdyby czegoś potrzebowała, ma mu o tym powiedzieć. Pan Wielkie Uszy mu nie uwierzył. Ona też nie.

Spojrzała na twarz matki, znowu rozpromienioną na myśl o wyjściu na galę, i mocniej przycisnęła do siebie Pana Wielkie Uszy. Zgięty wpół wyglądał, jakby oddawał jej uścisk. To tatuś jej go podarował, a ona uwielbiała tego pluszowego królika. Teraz oczywiście, od czasu małego cudu, zabierała go ze sobą wszędzie. Pan Wielkie Uszy był jej przyjacielem, powiernikiem i pocieszycielem, gdy była smutna lub gdy się czymś martwiła. Mówiła do niego przez cały czas i wsłuchiwała się uważnie w głos ojca, wydobywający się z ust Pana Wielkie Uszy. W tej chwili królik milczał i patrzył w dal.

Matka odeszła, z granitowego blatu w kuchni zabrała wieczorową torebkę na długim złotym łańcuszku i obejrzała się za siebie.

– To co, będziesz grzeczną dziewczynką i nie będziesz robiła Natashy kłopotu, prawda? Jest w salonie i ogląda film, gdybyś jej potrzebowała.

Kiwnęła głową.

– A Lucas? – spytała cicho.

– Lucas został na noc u kolegi, u Dana. Chciałabyś, żeby on też tu był?

Pokręciła głową. To ostatnia rzecz, jakiej chciała. Nie po tym, co się stało ostatnim razem.

– Nie idź jeszcze, mamusiu! – krzyknęła, czując narastającą panikę.

Matka zawahała się przy drzwiach kuchni.

– Nie bądź niemądra. Jesteś już dużą dziewczynką. Musisz się przyzwyczaić, że czasami cię zostawiam. Będziemy tu, gdy się obudzisz. A teraz dosyć już jęczenia. Kiedy skończysz oglądać kreskówki, od razu idź się położyć i nie dokuczaj Natashy. Pokaż jej, jaką potrafisz być grzeczną dziewczynką.

Chciała znowu zawołać, ale matka wymknęła się z kuchni, zostawiając ją skuloną na dużym fotelu, wpatrzoną w ekran. Dotarło do niej stłumione szemranie. Paul mówił Natashy, żeby dzwoniła, gdyby czegoś potrzebowała. Natasha wymamrotała coś w odpowiedzi. Ciężkie frontowe drzwi zamknęły się z hukiem i Alice została sama w pokoju, jedynie z odgłosem tryumfalnego trąbienia Strusia Pędziwiatra uciekającego przed Kojotem. Jak ona by chciała tak szybko biegać. Gdyby potrafiła, Lucas nie mógłby jej dogonić. Odpędziła myśli o Lucasie. Dzisiaj go tu nie ma. Nie musi się bać.

Pokój, w którym siedziała, był najprzyjemniejszy ze wszystkich w ogromnym domu. Był przedłużeniem kuchni, stały w nim wygodne seledynowe kanapy, jedną ścianę zajmował wielki telewizor. Alice wolała siedzieć tutaj niż w olbrzymim salonie z dużymi ustawionymi naprzeciwko siebie kanapami, wielkim kominkiem i porcelanowymi figurami bladych kobiet gapiących się w pustkę. Ogrodu zimowego w stylu wiktoriańskim z drewnianą posadzką też nie lubiła. Przez te wielkie szyby czuła się w nim jak złota rybka w gigantycznym akwarium. Pokój muzyczny także jej nie interesował, chociaż raz czy dwa próbowała zagrać kilka taktów na pianinie.

Matka zwykle przesiadywała w kuchni. Alice wolała być blisko niej, nawet jeśli tylko oglądała telewizję, gdy matka piła wino z Paulem. Natasha miała czternaście lat i większość czasu spędzała w swoim pokoju. Jej okolone czernią oczy były przepełnione niechęcią i nastoletnim niepokojem. Lucas rzadko tu przebywał, wolał własny pokój. Puszczał w nim głośno muzykę rockową, której dudnienie rozchodziło się po całym domu. Oboje przez większą część roku przebywali w szkole z internatem, ale teraz wrócili, bo były ferie.

Alice jeszcze nie zdecydowała, czy Natasha naprawdę jest przyjazna. Czternastolatka rzadko się uśmiechała i zdawała się ignorować wszystko, co się wokół niej dzieje, zwłaszcza Alice i jej mamę. Czasami jednak wydawało się, że przygląda się im tęsknym wzrokiem, trochę jak szczeniak, który chce się zaprzyjaźnić, tylko nie jest pewny, jak ma rozpocząć znajomość. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, spojrzenie znikało i Natasha wycofywała się za swoją bladą, pozbawioną wyrazu maskę. Prawdopodobnie nie była zachwycona faktem, że zyska młodszą siostrę.

No i Lucas. Przeszedł ją dreszcz. Z początku wydawał się miły. Drobny jak na swoje szesnaście lat. Miał trądzik, oczy jak czarne węgle i zwyczaj niemiłego krzywienia się, gdy ci się przyglądał. Kiedy zjawiła się w jego domu, zlustrował ją od stóp do głów, przechylił głowę i oznajmił, że fajnie będzie mieć młodszą siostrę. Wtedy pomyślała, że jest w porządku. To było przedtem. Przed tym strasznym wieczorem, gdy robił jej te rzeczy.

Kreskówka się skończyła i Alice wyłączyła telewizor. Piekarnik w dużej kuchence był włączony, w kuchni było ciepło i przytulnie. Ten dom tak bardzo się różnił od miejsca, w którym mieszkały z mamą, zanim mama poznała Paula. Alice wolała jednak małe, stare mieszkanie i jego zniszczone meble. Tęskniła za tym. To tam ona, mamusia i tatuś mieszkali przed wypadkiem. Z królikiem pod pachą poszła do swojego pokoju na drugim piętrze. Tu na górze mogła się ukryć przed tym, co się działo na dole, i rozmawiać z Panem Wielkie Uszy.

Jej sypialnia była urządzona specjalnie dla niej, w różnych odcieniach różu, z motywami księżniczek. Jak na pokój małej dziewczynki panował w niej zaskakujący porządek, ale Alice lubiła porządek. Wszystkie zabawki i lalki były równo ustawione na regale w odległym krańcu pokoju, obok łazienki. Drugą ścianę zajmowały wysokie szafy. Nie licząc łóżka, komódki, na której w równej linii stała kolekcja zwierzątek, i nocnego stolika, nic w nim więcej nie było. Alice zebrała z łóżka używane przez nią wcześniej kredki i książeczkę do kolorowania. Odłożyła je na stolik nocny. Kredki ułożyła według wielkości. Ściągnęła narzutę z łóżka, najpierw położyła Pana Wielkie Uszy, potem zsunęła kapcie i wśliznęła się pod kołdrę obok królika. Nie wyłączyła lampki nocnej, wpatrywała się w cienie na ścianach.

Ciemność kiedyś była jej przyjacielem. Przed tamtą nocą zawsze mile ją witała. Alice zwijała się w łóżku obok królika i słuchała jego cichego głosiku do chwili, aż zasnęła. Od tamtej nocy była nieufna, zostawiała włączoną nocną lampkę w kształcie sowy i zakopywała się głęboko pod różową kołdrą z nadrukiem w duże kwiaty.

Dzisiaj się to nie zdarzy. Lucasa nie ma. Jest bezpieczna. Uścisnęła na dobranoc Pana Wielkie Uszy. Szeptem powiedział, że jego zdaniem mama wyglądała dzisiaj ślicznie i że pewnego dnia Alice też włoży identyczną suknię i będzie wyglądała jak księżniczka. Jeszcze raz uścisnęła królika. Była przekonana, że on też wolałby, żeby mama została w domu.

Nagle, gdy już prawie zasypiała, usłyszała skrzypienie schodów. Natychmiast oprzytomniała. Pan Wielkie Uszy z przerażenia aż usiadł. Żeby go ukryć, wepchnęła go pod kołdrę. Krew uderzyła jej do głowy i zatętniła w uszach, zagłuszając wszystkie inne dźwięki. Ktoś szedł do jej pokoju. Piąty stopień na schodach wydawał cichy jęk, kiedy się na niego nastąpiło. To właśnie ten odgłos usłyszała.

Poczuła nagłą potrzebę pójścia do łazienki. Nie może się zmoczyć w łóżko. Jest dużą dziewczynką. Za trzy miesiące skończy dziewięć lat. Usiłowała zapanować nad pęcherzem, gdy usłyszała, że drzwi sypialni uchylają się i jakiś głos mówi szeptem:

– Przychodzę się pobawić. Jesteś gotowa?

Zaczęła się trząść. To się stanie znowu. Wczołgała się głęboko pod kołdrę, potem pisnęła z przerażenia. Ktoś ściągał z niej kołdrę. Zacisnęła oczy i zwinęła się w kulkę. Zimne dłonie pociągnęły ją za ramiona. Skuliła się jeszcze bardziej.

– No już, siostrzyczko. Czas na naszą sekretną zabawę. Obudź się. Przecież to lubisz.

Te same dłonie podciągnęły jej koszulę nocną wysoko nad biodra. Na pośladkach poczuła zimno. Do oczu napłynęły jej łzy, próbowała się wywinąć. Wtedy dostała mocny klaps w pupę.

– Cicho! I tak cię nikt nie usłyszy.

Pociągnął ją za nogi, przekręcał i szarpał, aż leżała płasko na plecach i musiała patrzeć w jego bezduszne oczy.

– No dobrze. A teraz się ładnie zabawimy – wychrypiał Lucas. Musnął ją palcem po twarzy. W jego oddechu czuła alkohol. Czasem od mamy też było czuć alkohol. Zwykle robiła się po nim wylewna, po całym wieczorze raczenia się winem na dole przychodziła zajrzeć do córki, dawała jej całusa i wychodziła. To, co się działo teraz, zupełnie tego nie przypominało. Oddech Lucasa był kwaśny, odwróciła głowę. Nie przejął się tym. Nachylił się do niej jeszcze bardziej i wbijając w nią nieco błędny wzrok, wybełkotał:

– Jesteś taka ładna. Wręcz doskonała. Podoba mi się, że mam taką ładną siostrzyczkę.

Starała się wstrzymywać oddech, kiedy mówił. Serce obijało jej się mocno o klatkę piersiową. Czuła, że Lucas przyciska się do niej, wiedziała, co się stanie. Będzie, jak ostatnim razem, gdy mama wyszła z Paulem na kolację. Wtedy Lucas musiał przerwać, bo Paul i mama wrócili wcześniej. Kiedy wychodził, postraszył ją, dlatego nikomu nie powiedziała o tamtym wieczorze. Wyrzuciła to z pamięci i miała nadzieję, że więcej się nie powtórzy. Teraz jednak, czując ciepło ciała Lucasa przesiąkające przez jej cienką koszulkę, wiedziała, że tym razem nie będzie miała tyle szczęścia.

– Wiesz, co masz robić, prawda? Bo inaczej oderwę łepek twojemu królikowi i wypatroszę go, a ty będziesz musiała na to patrzeć. Chyba nie chcesz stracić swojego królika, co? – Jego twarz przeciął złośliwy uśmieszek.

Tak samo groził jej ostatnim razem, gdy do niej przyszedł. Powiedział, że rozszarpie Pana Wielkie Uszy na strzępy, jeśli Alice nie zgodzi się na zabawę. Nie mogła stracić swojego królika. Był wszystkim, co jej zostało po tatusiu. Zdławiła płacz.

Nie odrywając od niej oczu, Lucas opuścił rękę do ściągacza spodni od dresu.

– Gotowa, mała siostrzyczko?

Jednym ruchem, obnażając się, ściągnął spodnie i majtki i wdrapał się na nią.

– No już. Dotknij go. – Złapał ją za nadgarstek i siłą przyciągnął jej rękę. – Złap go – syknął. Otworzyła dłoń i złapała. Lucas stęknął.

– Właśnie tak. Potrzyj go tak, jak ci kazałem poprzednim razem.

Zrobiła, jak chciał.

– Nie! Nie tak! – krzyknął niespodziewanie, kiedy erekcja zaczęła słabnąć. – Źle to robisz! – Chwycił ją w pasie i jednym płynnym ruchem przekręcił się na plecy, wciągnął ją na siebie i tam unieruchomił. Leżała na nim naga. Nagle uśmiechnął się, wpadł mu do głowy nowy pomysł.

– To nie będzie bolało, obiecuję. To nas połączy. To będzie nasza tajemnica, tajemnica brata i siostry – szepnął.

Poczuła, że wsuwa w nią palec, wpycha go głęboko i porusza nim. Zbyt przerażona, żeby coś zrobić, pozwoliła, żeby wsadził w nią drugi, którym rozepchnął ją jeszcze bardziej. Do oczu napłynęły jej łzy wielkie jak grochy. Chciała, żeby Lucas przestał, ale on był w swoim świecie, mamrotał coś niezrozumiale.

Wiła się i wykręcała, był jednak dla niej zbyt silny. Sprawiał jej ból. Chciała krzyknąć, żeby przestał, ale wtedy usłyszała głos tatusia. Tatuś był bardzo zły na Lucasa. Lucas nie powinien robić tego, co robił. Pan Wielkie Uszy przysunął się, siedział teraz przy jej nodze. Patrzył na nią z napięciem. Miał jej coś pilnego do powiedzenia, o stoliku nocnym. Słuchała. Przestała płakać, łzy zastąpił przypływ czegoś innego – siły tak potężnej, że ledwie ją kontrolowała. Nie pozwoli, żeby Lucas jej to robił. A on akurat zamknął oczy i wydawał gardłowe pomruki zadowolenia. Przygotowała się. Kiedy Pan Wielkie Uszy zawołał „teraz!”, wyciągnęła rękę. Lucas, wyrwany z ekstazy, otworzył oczy. I krzyknął zaskoczony, gdy podniosła czerwoną, mocno zaostrzoną kredkę i z całej siły wbiła mu ją w lewe oko.1

Robyn Carter siedziała w swoim pięcioletnim srebrnym polo. Obserwowała drzwi frontowe i czekała, aż się otworzą. Nie mogła zabić czasu czytaniem czy rozwiązywaniem krzyżówki, musiała być gotowa do akcji. Kamera wideo leżała na siedzeniu pasażera, obok porzuconego opakowania po owocowo-orzechowym batoniku.

Człowiek, którego śledziła, Terence Smith, był w środku. W domu pod numerem 52 przy Rosewood Avenue. Robyn musi go szybko dopaść. Terence zażądał od firmy ubezpieczeniowej wypłaty odszkodowania z tytułu problemów z kręgosłupem. Rzekomo uszkodził go sobie w pracy, w pubie, dźwigając beczki z piwem. Roszczenie wzbudziło jednak podejrzenia ubezpieczyciela. Towarzystwo wynajęło firmę detektywistyczną R&J Associates, żeby zbadała wiarygodność zgłoszenia.

Robyn siedziała w samochodzie od siódmej, nie robiła nic, tylko gapiła się na drzwi. Większa część jej pracy składała się właśnie z takiego tkwienia przed domami czy biurami. Czasem było strasznie nudno, ale jej to nie przeszkadzało. Nigdzie jej się nie spieszyło i miała mnóstwo cierpliwości, to cecha, którą udoskonaliła, kiedy jeszcze pracowała w policji.

Sprawdziła czas na zegarku – prezencie na szesnaste urodziny od rodziców, którzy w tamtym okresie rozpaczali nad niewyobrażalną niepunktualnością córki. Prosty w stylu, z białą tarczą i delikatnymi złotymi wskazówkami, był bardzo dokładny. Nigdy jej nie zawiódł. Dzięki niemu Robyn co do sekundy wiedziała, o której rodzice zostali potrąceni i zabici przez pijanego kierowcę ciężarówki, gdy wyszli na spacer z ich psem, retrieverem Rufusem. Wiedziała, o której doktor Mahmoud powiedział jej, że jest w ciąży. Wiedziała nawet, o której godzinie wróciła do hotelu w Marrakeszu, nie mogąc się doczekać, kiedy powie o dziecku narzeczonemu, Daviesowi. Davies pracował w wywiadzie wojskowym, nie wrócił jeszcze ze spotkania z informatorem – informator miał ponoć znać miejsce ukrywania się kilku bojówek. Czekała więc z niecierpliwością, domyślając się, jaką narzeczony zrobi minę, gdy się dowie. Wiedziała również, o której zadzwonił telefon i przygnębiony głos poinformował ją, że Davies zginął w zasadzce tuż za miastem. I wiedziała, o której poroniła rozwijające się w niej maleńkie życie. Zdawało się, że to wszystko wydarzyło się wieki temu. Od tamtego czasu bardzo się zmieniła. Machinalnie potarła skórzany pasek i znów sprawdziła godzinę. Było dokładnie wpół do dziesiątej, gdy mężczyzna wyszedł z domu.

Samochód Robyn stał trzydzieści metrów dalej. Ross, jej wspólnik, zaparkował po drugiej stronie ulicy, przodem w przeciwnym kierunku niż ona, żeby mogli śledzić mężczyznę w każdej okoliczności, czy z podjazdu skręciłby w lewo, czy w prawo.

Na widok inwigilowanego Robyn porwała kamerę z siedzenia i przycisnęła guzik nagrywania. Terence Smith był po pięćdziesiątce, przysadzisty i łysiejący. Gwizdał, krocząc pewnie ku drzwiom swojego forda mondeo. Kiedy dotarł do niego, kluczyki wyśliznęły mu się z dłoni i spadły z trzaskiem na ziemię. Pochylił się zwinnie, żeby je podnieść, potem otworzył drzwi auta i wskoczył do środka.

– Mam cię – mruknęła Robyn, nagrywając mężczyznę, jak wsiada do samochodu bez żadnych oznak bólu pleców czy ograniczenia w ruchach.

Śledziła Terence’a od tygodnia. Zdążyła go już nagrać, gdy wybrał się do supermarketu. Wyszedł z niego z dwiema dużymi torbami zakupów i bez większego wysiłku wrzucił je na tył samochodu.

Odłożyła kamerę. Nadeszła pora, żeby pojechać za Terence’em. Domyślała się, że facet jedzie do Mucky Duck, nędznego pubu w pobliskiej wiosce. Pracował tam na pół etatu jako barman. Może nawet przyłapie go, jak powie, że musi zmienić beczkę. I rzeczywiście auto Terence’a ją minęło. Uruchomiła więc swoje i ruszyła za nim w bezpiecznej odległości.

W przeciwieństwie do inwigilowania niewiernych mężów, zbieranie dowodów w sprawie roszczenia ubezpieczeniowego może wymagać tygodni, a nawet miesięcy śledzenia i obserwacji przez długie godziny. Robyn akceptowała nudę towarzyszącą takim sprawom, skupiała się wyłącznie na osiągnięciu celu. Była z tych, dla których liczą się wyniki. Dopadnie tego gościa, nieważne, ile czasu zajmie jej zbieranie dowodów. Wyminęła jadącą w żółwim tempie toyotę prius i ustawiła się za fordem mondeo. Nie przejmowała się, że śledzony ją zauważy. Sztukę bycia kameleonem miała dopracowaną do perfekcji. Ani ona sama, ani jej nijaki samochód nie przyciągały uwagi. Panel na desce rozdzielczej zaświecił się na znak, że ktoś do niej telefonuje.

– Cześć, Ross.

Głos, chropowaty od całych lat palenia, warknął:

– Wygląda, że znowu wygrałaś. Wracam do biura, sama się tym zajmij.

– Nie ma sprawy. Widzimy się później.

– Nie da rady. Wieczorem śledzę Roberta Branningana. Dzwoniła jego żona. Mówiła, że mąż umówił się na wyjście ze znajomymi, ale jej zdaniem idzie się spotkać z nową kochanką. Wspominała coś o symptomatycznych oznakach w postaci nowych dżinsów i nowej wody po goleniu. To się już wcześniej zdarzało. Uważa, że to bardzo podejrzane.

– W takim razie życzę powodzenia. Ja nie przepadam za taką robotą. – Nienawidziła, gdy musiała mówić klientom, że się nie mylili. Przesyłać im zdjęcia ukochanych w kompromitujących sytuacjach, wiedząc przy tym doskonale, że to ich boleśnie zrani.

– Robota jak robota. Po jakimś czasie skóra ci twardnieje, chociaż patrząc na Roberta Branningana, byłbym bardzo zaskoczony, gdyby miał romans. Jest chyba jednym z najbrzydszych facetów na świecie. Kto chciałby się bzykać z taką pokraką?

– Kobiety pociąga władza. Może w tym tkwi odpowiedź na twoje pytanie. Pomyśl o tych wszystkich paskudnych gwiazdach popu i politykach z oszałamiającymi dziewczynami. Robert jest radnym. Założę się, że ktoś się ostro podnieca, kiedy go sobie wyobraża, jak podejmuje ogromnie ważne decyzje w sprawie progów zwalniających i recyklingu. Pewnie dziewczyna nie może się doczekać, aż wskoczy z nim do łóżka.

Ross podłapał jej ton i prychnął kpiąco.

– Może masz rację. Albo to jakaś stara krowa, która chce, żeby jej załatwił przepustkę dla niepełnosprawnych, żeby mogła parkować bliżej sklepu. – Roześmiał się na ten pomysł. – W porządku, pogadamy jutro. Mam nadzieję, że w tym pubie będziesz miała beczkę śmiechu.

Ross rozłączył się, a Robyn pokręciła głową. Ach, ten jej wspólnik i jego poczucie humoru. Ross był jej kuzynem, prawie dziesięć lat od niej starszym, dobijał pięćdziesiątki. Ciepła przyjazna twarz, choć nie zawsze, nad zielonymi oczami krzaczaste brwi, które śmiesznie wyginał, gdy go coś rozbawiło. Ale zasadniczo rysy miał nijakie. Włosy, przesiane siwizną, żyły własnym życiem. Sterczały na wszystkie strony, bez względu na to, jak często je czesał. Ross wyglądał przez to niechlujnie, ale to zwodnicze wrażenie, maskujące błyskotliwy umysł i spostrzegawczy wzrok.

Robyn żywiła ogromny szacunek dla kuzyna. Pomógł jej, gdy wróciła do Wielkiej Brytanii z Maroka. Jej ukochany i nienarodzone dziecko zostali jej odebrani tak szybko i nagle, że jej umysł i dusza były zdruzgotane. Potrzebowała czasu na uleczenie ran. Wzięła urlop. Pracowała w policji i do tamtej pory uwielbiała tę robotę. Ross i jego żona, Jeanette, zatroszczyli się o nią, pomogli wrócić do życia. Zawsze praktyczny Ross zaproponował, żeby popracowała w jego prywatnej agencji detektywistycznej, przynajmniej do czasu, aż będzie w stanie wrócić do pracy w policji. To było koło ratunkowe, którego potrzebowała. Praca była różna, ale bez większych wyzwań, godziny tragiczne, nie dawały szansy na prowadzenie jakiegokolwiek życia towarzyskiego. Przez większość czasu nie musiała z nikim rozmawiać. Krótko mówiąc, ta robota była dla niej idealna.

Zerknęła w lusterko wsteczne. Prius zniknął z widoku, bez wątpienia tarasował ruch z tyłu. Ponieważ zbliżali się do pubu Mucky Duck, zwolniła. Czekała, aż Terence Smith da znak kierunkowskazem i skręci na parking. Ona sama przejechała obok pubu i zaparkowała dalej na ulicy. Zajrzała do komórki, żeby się upewnić, że ma ustawione nagrywanie, odczekała pięć minut, wzięła notes i długopis i ruszyła do pubu.

Za barem Terence gawędził z jakąś dwudziestokilkuletnią dziewczyną, mocno umalowaną, ubraną w coś, co matka Robyn nazwałaby opaską zamiast spódnicy. Na jedną chwilę myśli Robyn podryfowały do rodziców i do radosnego śmiechu matki. Oboje kochali życie, ich dom przepełniał śmiech. Jej dzieciństwo było szczęśliwe. Ale nie mogła teraz o tym myśleć. Pokręciła głową i prześliznęła się do baru, gdzie Terence obrzucił ją pobieżnym spojrzeniem.

– Co ci mogę podać, kochanie? – spytał.

– Sok pomarańczowy – odpowiedziała. Kiwnął głową i odwrócił się. Ledwie ją zarejestrował. Bardziej pochłaniała go rozmowa o kliencie, który przystawiał się do jego młodej koleżanki.

– Paskudny karłowaty zbok. Założę się, że jest żonaty – perorował Terence, nalewając sok.

Postawił szklankę przed Robyn na podkładce.

– Dwa funty pięćdziesiąt, kochanie. Dzięki – rzucił, zbierając monety, które pchnęła w jego kierunku. Zaraz potem przeniósł uwagę na dwójkę nowych klientów, którzy głośno się z nim witali.

– Jak tam, Smithy, wszystko w porządku? Nadal się piszesz na mecz w sobotę?

– Taa, myślę, że tak – odparł Terence. – Wygląda na to, że będzie ubaw. Te chłopaki z Sandtown to straszne dranie. Myślę, że będą próbowali nas przemielić. Pewnie bardziej chcą nam dać wycisk niż rozegrać porządny mecz. Ale trochę potrenowałem. – Wyszczerzył się i napiął biceps. – Dzisiaj dźwignąłem trzydzieści kilo. Dam popalić tej piczce, ich pomocnikowi. Dostanie w nochala, jak będzie kozaczył w tym tygodniu. Ostatnim razem z rozmysłem podciął Gazzę, pora się odpłacić.

Nikt nie zwracał uwagi na Robyn. Jej telefon leżał na barze, ona sama zapisała kilka linijek w notesie – coś o prezentacji i mrzonkach. Gdyby ktoś zerknął na te zapiski, pomyślałby, że przygotowuje się do jakiegoś zebrania. Chociaż przy swoim metrze siedemdziesiąt osiem była wysoka, jej buty na płaskim obcasie, noszone z ciemnymi dżinsami, do pary z szarą bluzą z kapturem nie przyciągały uwagi. Myszowato-kasztanowe włosy opadały na przód, zasłaniając twarz bez makijażu, duże okulary w ciemnej oprawce skrywały ciemnobłękitne, uważne oczy. Kiedy Robyn chciała, potrafiła się stawać niezauważalna. Tę umiejętność doskonaliła przez lata. Nawet gdy ktoś się z nią spotkał, nigdy nie potrafił potem opisać jej wyglądu. Była przeciętna i jeśli o nią chodziło, uważała, że to najlepsza z możliwych przykrywka dla prywatnego detektywa albo – w przeszłości – dla komisarza z wydziału dochodzeniowo-śledczego policji w Staffordshire.

Mężczyźni dalej przeklinali i rozprawiali o futbolu, potem Terence Smith wyszedł na zaplecze. Robyn wraz ze zdjęciami spod sklepu miała już wystarczającą ilość dowodów, żeby móc go na razie zostawić. Obciążających materiałów zebrała całkiem sporo. Mecz w sobotę powinien być ostatnim potrzebnym elementem. Kiedy sfotografuje Terence’a, jak gra w piłkę, wszystkie dowody przekaże towarzystwu ubezpieczeniowemu, a ono podejmie odpowiednie kroki. Dopiła sok i przez nikogo niezauważona, wyszła z baru.

Siedząc w polo, sprawdziła nagranie. Głos Smitha słychać było wyraźnie. To dobry dowód. Spojrzała w lusterko wsteczne i uśmiechnęła się niewesoło do swojego odbicia. Nudna kobieta z dużym końskim nosem i bladą twarzą, która na nią patrzyła z lusterka, mogła być w każdym wieku, od trzydziestki do pięćdziesiątki. W ciągu kilku sekund pozbyła się okularów, ściągnęła perukę i zebrała długie kasztanowe włosy w kucyk. Wrzuciła pierwszy bieg i odjechała. W brzuchu głośno jej burczało, nic nie jadła przez cały dzień. Robyn rzadko słuchała skarg żołądka. Jedzenie czy picie jej nie interesowało. To, czego teraz potrzebowała, to potężny kop endorfin.

W siłowni było pusto, nie licząc stałych klientów, którzy o tej porze zawsze tam byli. Robyn zastanawiała się, czy ci ludzie kiedykolwiek wracają do domu. Bo wydawało się, że bez względu na to, kiedy się pojawiała – czy o szóstej rano, czy o dziewiątej wieczorem – zawsze widziała te same trzy osoby. Wyciskały ciężary, biegały na bieżni, głowy spuszczone, zagubione w świecie muzyki sączącej się im do uszu ze słuchawek. Robyn potrzebowała ćwiczeń, ale potrafiła się od nich oderwać i funkcjonowała zawodowo. Ci goście wyglądali, jakby się mieli załamać i rozpłakać, gdyby im powiedziano, że więcej nie mogą trenować.

Rzuciła ręcznik na poręcz bieżni i wykonała kilka ćwiczeń rozciągających, żeby się rozgrzać. Zbyt długo siedziała w samochodzie, strzykało jej w szyi, gdy delikatnie przechylała głowę najpierw na jeden, potem na drugi bok.

Weszła na bieżnię i ustawiła łagodne tempo. Nie była zwolenniczką zbyt ostrego startu. Jak wszystko w jej życiu, trening był przemyślany, powolny i zrównoważony. Zwiększy prędkość, kiedy jej ciało będzie gotowe. Wpadła w rytmiczny krok, nie patrząc na swoje odbicie w lustrze. Choć obserwowanie własnej postawy w trakcie ćwiczeń z ciężarami lub na sprzętach było pożądane, nie lubiła się oglądać, gdy biegała. Zamiast tego leniwie przyglądała się odbiciu innych osób obecnych w siłowni. W rogu czterdziestokilkuletnia kobieta, leżąc na dużej gumowej piłce, robiła brzuszki. Tricia była rozwódką, zdecydowaną przyciągać tak wiele zainteresowania mężczyzn, jak to tylko możliwe. Znaczną sumę pieniędzy uzyskanych z ugody rozwodowej przeznaczyła na liposukcję i powiększenie biustu, na siłownię przychodziła codziennie przez ostatnie pół roku. Uwielbiała ubierać się w najbardziej obcisłe bluzeczki i spodenki z lycry. Kiwnęła głową do Robyn. Nigdy się do niej nie odzywała, rozmawiała wyłącznie z mężczyznami.

Robyn zwiększyła prędkość na bieżni. W przeciwieństwie do innych nie używała słuchawek, gdy ćwiczyła. Wolała, żeby jej zmysły zawsze były w pogotowiu.

Tricia skończyła robienie brzuszków, chwilę podziwiała swoje odbicie, po czym udała się do wyjścia, gdzie się zatrzymała, żeby pogawędzić z jednym z trenerów – Deanem. Dean prowadził zajęcia z kick-boxingu i z aerobiku dynamicznego. Robyn wolała spinning, ćwiczenia na rowerze stacjonarnym, poprawiające wydolność. Tego rodzaju ćwiczenia nie sprzyjają pogawędkom, zwłaszcza gdy wykonuje się je jak Robyn. Ustawiała sobie na rowerze największy opór i pedałowała z maksymalną prędkością, motywowana dudniącym rytmem muzyki i okrzykami zachęty instruktora.

Kiedy trenowała przed jednym z wielu triatlonów, w których brała udział, łączyła zajęcia spinningu z ćwiczeniami kulturystycznymi i bieganiem. Przejeżdżała też wiele kilometrów na kolarzówce – model włoski, z ramą z włókien węglowych. W tym momencie jednak nie musiała tak ostro trenować, mogła sobie trochę odpuścić.

Robyn szanowała swoje ciało. Przeprowadziło ją ono przez różne bardzo trudne sytuacje, a ona o nie dbała. Było jak ciało wytrenowanego sportowca – muskularne, sprężyste, przygotowane do działania w każdych okolicznościach.

Cichy wewnętrzny głos zapytał ją, czy stała się zautomatyzowaną maszyną, trenującą, uzupełniającą paliwo i ciągle pracującą. Uciszyła ten głos i zaczęła biec szybciej. Zastanawiała się, czy ma wystarczającą ilość dowodów, żeby Terence Smith został skazany za oszustwo. Jeśli tak, będzie potrzebowała kolejnej sprawy, czegoś nowego, co zagłuszy głosy w jej głowie i ból, który inaczej mógł ją przytłoczyć. Biegła i słuchała uspokajającego szumu maszyny. Poczuła wydzielające się endorfiny, zadowolenie, które uzależniało. Niepokój minął. Będzie kontrolowała głosy i trzymała ból pod kluczem. Gdyby kiedykolwiek miał się uwolnić, lepiej niech Bóg ją ma w swojej opiece.2

Abigail Thorne wytarła buzię córki mokrą ściereczką i przyjrzała się swojemu dziełu. Izzy uśmiechnęła się, odsłaniając w uśmiechu dwa dolne siekacze. Wyrzynały się już od dwóch tygodni i wywoływały ból. Przecier jabłkowy, którym córka miała upaćkane policzki, znikł.

– Tak lepiej, mała małpeczko – rzuciła Abigail i połachotała Izzy w paluszki stóp. – Nic więcej nie dostaniesz, panienko. Przynajmniej do chwili, aż wszyscy zobaczą, jak ślicznie wyglądasz w swojej nowej sukience.

Abigail poczuła, że ktoś obejmuje ją w pasie. Jej mąż, Jackson, przycisnął usta do jej karku. Przeszedł ją dreszcz przyjemności. Chciała, żeby się powtórzył, ale ulotnił się tak szybko, jak szybko się pojawił.

– Jak tam dzisiaj nasz mały aniołek?

– Bardzo dobrze. Chyba już nie dokucza jej ten drugi ząbek i zjadła całe śniadanie.

Abigail odsunęła się niechętnie, żeby odłożyć ściereczkę. Na widok ojca Izzy radośnie zagruchała i podniosła rączki.

– Dzień dobry, kleksiku – powiedział Jackson do córki, a ona znowu zagruchała. – Chcesz się pobawić w samolocik? – Izzy zapiszczała i zaczęła się wiercić, żeby wydostać się ze swojego wysokiego krzesełka.

– Prr. Zaczekaj na tatusia! – zawołał Jackson. Odpiął szelki i wyjął córeczkę. Izzy z zachwytu szeroko otworzyła oczy. Jackson podniósł ją nad głowę i zaczął się z nią okręcać, wydawał przy tym odgłos szumu silnika.

– Nie kręć nią za bardzo – przestrzegła Abigail. – Dopiero jadła.

– Nic jej nie będzie. Ma to po ojcu. Jest silna jak wół – odparł. Podrzucał Izzy w górę i w dół, a ona reagowała na to wybuchami radosnego chichotu. Abigail uśmiechała się, patrząc na ich zabawę. Na moment zapomniała o przygnębieniu. Jackson zatrzymał się w końcu i wyciągnął Izzy przed siebie. – Już wystarczy, kleksiku. Nie chcę jabłecznej niespodzianki na twarzy. – Położył córkę w kojcu w rogu kuchni, a mała, zadowolona, przekręciła się na bok, chwyciła małego patchworkowego psa i wetknęła go sobie do buzi, cały czas obserwując rodziców wielkimi niebieskimi oczkami.

– A jak się czuje mój duży aniołek? – spytał Jackson. Podszedł do ekspresu i wstawił do niego kubek.

– Dobrze – odparła Abigail.

– Na pewno? Od kilku tygodni wydajesz się jakaś przygaszona – zauważył. Starał się mówić lekkim tonem. – Wiem, że wracam o najróżniejszych porach, i przypuszczam, że to nie pomaga.

– Nie chodzi o to – odpowiedziała. Jej problemy nie miały związku z Jacksonem. – Po prostu ostatnio trochę gorzej się czuję. Przez to ząbkowanie Izzy marudzi w nocy, nie wysypiam się. A kiedy nie śpi, jest na pełnych obrotach. Nigdy nie się chce się zdrzemnąć, w przeciwieństwie do jej mamy. Trochę jestem pozbawiona energii, to wszystko.

Rozumiała podtekst troski męża. Poprzedniego wieczoru przyszedł do łóżka gotowy do akcji, ale ona udała, że śpi. Próbował zwykłej taktyki, Abigail jednak leżała bez ruchu, aż się poddał i z westchnieniem rozczarowania odsunął na skraj łóżka. Leżała nieruchomo, dopóki nie usłyszała, że oddycha głębiej, dopiero wtedy odważyła się przekręcić na plecy. Potem wpatrywała się w ciemność i po raz tysięczny zastanawiała, co ma zrobić ze swoim słabnącym popędem.

Jackson powinien być dziś w pracy. Dziwnie się czuła, że ma go w domu. Mieli ustaloną rutynę, denerwowało ją, że została zakłócona. Jackson zwykle wychodził wcześnie, a nawet jeśli miał późniejszy lot, to ona wstawała pierwsza, żeby zająć się Izzy. Jackson odsypiał zaległości, potem się kąpał i jechał na lotnisko złożyć plan lotu i sprawdzić warunki pogodowe.

W tych dniach cała uwaga Abigail skupiała się na Izzy. Każdy dzień miała starannie zaplanowany. Jeśli gdzieś wychodziły, wymagało to przygotowań. Abigail musiała mieć ze sobą wystarczającą ilość chusteczek do przemywania, pieluch, ubranek na zmianę, butelek i innych przyborów, w których posiadanie wchodzą rodzice wraz z pojawieniem się dziecka. Ale nawet gdy nigdzie się nie wybierały, Abigail nie potrafiła się nadziwić, jak szybko mijają dni spędzone na pracach domowych, zakupach i opiece nad Izzy. Abigail uwielbiała być matką. Tak jak uwielbiała być w ciąży, lubiła swoje krągłe ciało, ciężkie piersi. W sercu nosiła oczekiwanie i miłość dla tego dziecka, które się miało niedługo urodzić.

Macierzyństwo przychodziło jej naturalnie, nie odstępowała Izzy nawet na chwilę. Chciała jej poświęcać całą uwagę. I na tym po części polegał problem. Skupiając się na byciu doskonałą matką, Abigail przestała być żoną.

No i jeszcze te nieregularne godziny pracy Jacksona. Jackson był pilotem. Pracował w prywatnej linii lotniczej, BizzyAir Business Aviation, którą sam założył dwa lata przed poznaniem Abigail. Miał wtedy tylko jeden nieduży samolot, ale teraz obsługiwał dwa – Gulfstreama 550, mieszczącego do szesnastu pasażerów i mogącego pozostawać w powietrzu bez międzylądowań ponad dwanaście godzin, co pozwalało na loty transatlantyckie, oraz Cessnę Citation III, zabierającą maksymalnie do siedmiu pasażerów, z zasięgiem prawie pięciu godzin lotu bez przystanku na tankowanie. Cessnę Jackson zwykle wykorzystywał do lotów na terenie Europy. Chociaż zatrudniał kilku pilotów, sam też nadal regularnie latał. Nie było niczym niezwykłym, że wzywano go do pracy o nieludzkich godzinach. Leciał do Amsterdamu czy na południe Hiszpanii, żeby jego klienci mogli wziąć udział w jakimś zebraniu i wrócić do domu na kolację z rodziną lub żeby dołączyć do niej przy śniadaniu. Te chaotyczne godziny oznaczały, że Abigail i Jacksonowi zostawało niewiele czasu na życie rodzinne, ale Abigail się nie skarżyła. Nieobecność męża wynagradzał jej czas spędzany z maleńką córeczką.

– To co będziemy dziś robili? – spytał Jackson, wyjmując kubek z ekspresu. – Może zabierzemy Izzy do tego zoo, gdzie można dotykać zwierząt?

Abigail zakłopotała się.

– Na rano umówiłam się na kawę z dziewczynami. Przez te kłopoty Izzy z ząbkowaniem i przez to, że dziewczyny są tak zajęte w pracy, nie widziałyśmy się od wieków. Nie wiedziałam, że będziesz miał dziś wolne – dodała, gdyż spostrzegła błysk zawodu w oczach męża. Podniósł kubek do ust.

– Mogłabyś odwołać – rzucił. – Powiedz dziewczynom, że jestem w domu.

Uśmiechnął się do niej – seksowny uśmiech, od którego zawsze w jej żyłach zaczynało musować pożądanie. Dzisiaj nie wywarł pożądanego efektu. Pokręciła głową.

– Przykro mi, ale już za późno. Zoe specjalnie wzięła sobie dzień wolny. Teraz, kiedy pracuje w Londynie, o wiele trudniej jest się jej spotkać – powiedziała, ale wiedziała, że takie tłumaczenie brzmi marnie.

Jackson otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale właśnie ten moment Izzy wybrała na głośne beknięcie i zwróciła część śniadania. Abigail westchnęła i ruszyła do kojca po córkę, której broda była teraz cała w żółtozielonej mazi. Jackson wygiął przepraszająco brwi.

– Może jednak nie odziedziczyła kondycji po ojcu – mruknął. – Wybacz, kochanie. – Kiedy Abigail mijała go, dotknął jej ramienia i zajrzał w oczy.

Przystanęła na chwilę.

– Nie ma sprawy.

– Czyżby? – Znaczenie pytania było oczywiste.

Abigail wyjęła córkę z kojca. Mała ściskała mocno w małej piąstce patchworkowego pieska. Popatrzyła na mamę niewinnymi oczkami i zagruchała – ciepły, bulgoczący dźwięk, który wywołał uśmiech Abigail.

– Daj, umyję ją – zaproponował Jackson. – To przeze mnie zwymiotowała.

Pokręciła głową.

– W porządku. Ja to zrobię. – Zostawiła męża opartego o blat. Wyglądał dość żałośnie, więc zawahała się. Chciała powiedzieć coś, co poprawiłoby mu nastrój, ale nie potrafiła. Ukrywała przed mężem zbyt wiele tajemnic, nie mogła mu powiedzieć, dlaczego tak naprawdę jest niespokojna i rozkojarzona. Ten list podrzucony przez kogoś do skrzynki tydzień temu kompletnie ją rozbił. Ktoś znał jej przeszłość, i to ją przeraziło. Swoje zachowanie tłumaczyła ząbkowaniem Izzy, ale prawdziwą przyczyną nie mogła podzielić się z nikim, nawet z mężem. A teraz była jeszcze ta zjadliwa wiadomość w jej komórce wciśniętej do tylnej kieszeni dżinsów. SMS, który mógł zmienić wszystko.

Myła wyrywającą się córkę i rozmyślała o swoim życiu z Jacksonem. Mąż nigdy nie dał jej żadnego powodu, by w niego zwątpiła. Ich życie wyglądało niemal idealnie. Abigail miała wszystko, o czym mogła marzyć – dobrego przystojnego męża, który ubóstwiał ją i małą Izzy. Kiedy patrzył na ich śpiącą córeczkę, z małą piąstką w buzi, ten wyraz w jego oczach nie był udawany. Ani to, jak przytulał Abigail w nocy. Otaczał ją opiekuńczo ramieniem i przyciskał do piersi, mogła słyszeć bicie jego serca, równomierne, regularne i silne. Wiadomość w komórce to tylko głupi żart albo dostała ją przez pomyłkę. Musi wziąć się w garść.

A jednak od urodzenia Izzy kilka rzeczy się zmieniło. Po pierwsze, bezsenne noce, kiedy Izzy płakała, płakała i płakała. Nic, czego Abigail czy Jackson próbowali, jej nie uspokajało. Abigail wzięła na siebie siedzenie z Izzy, tuliła ją, kołysała, śpiewała dla niej i nosiła tam i z powrotem po pokoju dziecięcym, aż znała każdy jego milimetr. Wyczerpana brakiem snu, zaczęła tracić pewność siebie. Chociaż Jackson nigdy nie dał jej powodów, by zwątpiła, że nadal jest atrakcyjna, zaczęła uważać, że nie jest. Była aż nazbyt świadoma swojego sflaczałego brzucha i obwisłych piersi, w których nigdy nie miała wystarczającej ilości mleka dla Izzy, a które teraz były puste i bezużyteczne. W środku czuła się rozciągnięta, blizna po rozdarciu powstałym podczas porodu, gdy główka Izzy przepychała się przez kanał rodny, wciąż bolała, chociaż szwy dawno się rozpuściły.

Musi sobie przypomnieć, kim była, zanim mała Izzy stała się celem ich istnienia. Musi o siebie zadbać. Jackson zakochał się w kobiecie dynamicznej, pełnej energii, uwielbiającej przebywać z ludźmi, radosnej.

On też śmiał się teraz rzadziej. Kiedy straciła zdolność rozśmieszania go? Popatrzyła na swoje podkrążone oczy i zauważyła, że ma odrosty. Musi się tym zająć. Już wcześniej powinna zapisać się do fryzjera. Ale jakoś nie wydawało się to ważne, była zajęta Izzy, zabawą z nią i opieką. Abigail nie miała już czasu dla siebie. Zamieniła się w chodzącą w dresie kurę domową. Jeśli nie będzie uważała, Jacksonowi znudzi się nieciekawa żona i rozejrzy się za inną. Izzy spojrzała na nią błyszczącymi oczkami przepełnionymi ciekawością. Serce Abigail podskoczyło, niemal tak jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyła Jacksona. Zalało ją nagłe ciepło. Miłość to takie silne uczucie, skłaniające do opiekuńczości. W tym momencie podjęła decyzję. Ta ostrzegawcza wiadomość to pobudka, której potrzebowała.

Przeszła do sypialni i położyła Izzy, teraz już czystą, na dywanie. Dziecko przyglądało się jej, ssąc piąstkę. Abigail poszperała w szafie, wsunęła się w parę czarnych obcisłych spodni i dodała do nich atrakcyjny T-shirt od Armaniego, który tak ładnie na niej leżał. Jacksonowi zawsze się w nim podobała. Pomalowała lekko rzęsy, musnęła policzki pudrem i nałożyła na usta ciemnoczerwoną szminkę, harmonizującą z ciemnobrązowymi pasemkami we włosach. Izzy zagulgotała z aprobatą.

Abigail wyciągnęła telefon i odczytała wiadomość po raz ostatni: „Nie tylko ty masz tajemnice. Spytaj Jacksona o jego sekret”. To na pewno żart. Wiadomość przyszła z numeru, którego nie znała. Jej palce zawisły nad klawiszami. Powinna odpowiedzieć, ale nie chciała rozmawiać z obcą osobą. Tylu jest oszustów. W końcu napisała: „Idź denerwuj kogoś innego”, i raz na zawsze wykasowała wstrętną wiadomość. Podniosła Izzy, która z zachwytu, że idą na dół zobaczyć tatusia, zaczęła podskakiwać w górę i w dół.

– Chodź, mały urwisie, pójdziemy i pokażemy tacie, jakie jesteśmy ładne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: