Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętaj o śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pamiętaj o śmierci - ebook

Charyzmatyczny, obdarzony nieprzeciętną intuicją dziennikarz Emil Żądło znowu poszukuje odpowiedzi.

Czego nieznani osobnicy szukają w podziemiach starego bunkra? Czyżby ukrytych przez hitlerowców skarbów? A może mitycznego, tajemniczego obrazu, rzekomo zawierającego pożądane od pokoleń odpowiedzi na wiele nurtujących historyków oraz pasjonatów historii pytań?

Gospodarze klubu „Schron” znajdują w swoim mieszczącym się w dawnym poniemieckim bunkrze lokalu dwa ludzkie ciała oraz ślady wskazujące, że ktoś usiłował przedostać się do niższych, niedostępnych kondygnacji, których penetracja stanowi poważne zagrożenie. Nikt nie wie, co kryją te – zasypane gruzem jeszcze przez hitlerowców – pomieszczenia. Śledztwo w sprawie zagadkowego morderstwa prowadzi nadkomisarz Marek Zebra. Początkowo policjant zakłada porachunki gangsterów, a samo miejsce zbrodni uznaje za przypadkowe, jednak gdy okazuje się, że ofiar przybywa, a sprawa ma związki z historią, angażuje do pomocy zaufanych przyjaciół: byłego policjanta Emila Żądło oraz muzealniczkę Martę Zabłocką, parę specjalizującą się w historycznych dziennikarskich śledztwach.

Zbrodnie naznaczone piętnem historii i odwieczną ludzką chciwością. Anna Klejzerowicz znów zaskakuje swoich czytelników.

Leszek Koźmiński

Kryminalna Piła

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66217-33-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tu czy tam gasną gwiazdy – wszystko jedno. Do końca będę sobą, miał siebie, a jeżeli zacznie się wielki cień: las milczący przytuli rycerza, las milczący, ciszy wielki cień, słońce blaskiem o zbroję uderza, nie obudzi go cisza i noc, nikt nie dźwignie srebrnego puklerza, własnej duszy wykuła go moc.

Kto tak ginie, jakby w jedno z duszą zrośnięty. Kto tak trwa sam ponad wszystkim, ten już nie wie, co jest śmierć i życie. (…)

Póki trwam nie uchylę szyszaka. Świeci zbroja wśród ciszy jak szczyt górski, kiedy przegląda się w jeziorze. Gdziem jest rzeczywisty: tu czy tam. Tu i tam jest cisza. Nie rozumiem, jak można wierzyć w śmierć. Śmierci nie ma. Jestem wieczne ja.

Stanisław Brzozowski,

Płomienie, tom II; IX, Oblubieniec, 1908Prolog

Gdańsk, pierwsza połowa XVII wieku

Zmierzchało już, miasto powoli zasypiało. Od czasu do czasu gdzieś w oddali dało się jeszcze słyszeć sprośne nawoływania podchmielonych marynarzy i flisaków, a także chichoty ulicznych dziwek opuszczających wraz z nimi szynk. Z rzadka dobiegało stukanie końskich kopyt o bruk, czyjeś spóźnione śpieszne kroki przemykające pod ścianami kamienic. Wczesnowiosenny chłód napływał od strony morza i przedostawał się przez mury i okiennice do komnat.

Malarz ogrzewał stopy i dłonie przy trzaskającym ogniem kominku. Gdańszczanie mawiali, że szczęście go nie opuszcza, że może grzać się w blasku swojej sławy… on jednak marzł. Nie był już młodzieńcem, osiwiał, coraz gorzej znosił drobne dolegliwości i niewygody. Tak, osiągnął sukces, a nawet sławę – i to wykraczającą daleko poza mury swego miasta. Cóż z tego, gdy dostrzegał już na horyzoncie czasu upiorne widmo: własny schyłek. Wszystko za późno. Dobrobyt przyszedł za późno, jak zwykle. Nie przynosił mu już radości. Mistrz czuł się zmęczony życiem. Los lubi kpić sobie z ludzkiej doli, skąpi łaski, a jak coś daje, to poniewczasie.

Zamyślił się, wpatrzony w tańczące płomienie i własne dłonie, wbrew ludzkim językom zorane pracą, pomarszczone, ze śladami barwników tudzież odczynników chemicznych, które wgryzły się na stałe w jego skórę. Chyba tylko on sam je dostrzegał, przyjaciele śmiali się z tych jego obsesyj. Od kamiennej posadzki, mimo że pokryta była zamorskimi kobiercami, ciągnęło, więc owinął się ciaśniej kaszmirowym pledem. Odłożył na stojący obok inkrustowany stolik przeglądaną właśnie księgę. Morzył go sen, lecz pora była zbyt wczesna, by kłaść się do łożnicy. Gospodyni nie podała mu jeszcze wieczornej filiżanki gorącej czekolady, modnego ostatnimi czasy w nadmorskim mieście napitku, sprowadzającego błogość i spokój ducha. Uzależnił się od niego bardziej niż od trunków. Nawet sławetna gdańska goldwasser nie przynosiła ukojenia jak ten egzotyczny, gorzko-słodki czarodziejski napój. Zwyczajowo nie pił go w łożu jak inni możni. Zawsze przy kominku, oceniając jednocześnie zmrużonymi oczyma akuratnie malowany przez siebie obraz, ustawiony naprzeciwko na sztalugach; ostatnio zazwyczaj portret jakiegoś zamożnego i wpływowego patrycjusza, jego otyłej małżonki albo kapryśnej córki. Temu ostatecznie służy jego talent, dar od Boga. Pochlebstwu i mamonie – pomyślał z ironią. Tak, pilnie potrzebuje czekolady, leku na wszelkie żale. Zdrzemnie się tylko przez jedną chwilę w oczekiwaniu…

W momencie, gdy oczy już mu się zamykały, z wygodnego krzesła zerwały go natarczywe dźwięki: najpierw terkot kół, stukanie u bramy, następnie szepty oraz odgłosy kroków w sieni: szybkich i cichych służki, za nimi ciężkich, męskich. Goście o tak późnej godzinie?! Z nagła, bez zapowiedzi? Któż zacz mógłby to być, na Boga? Czyżby jakie nieszczęście się przydarzyło?!

Nie miał czasu dłużej się nad tym zagadnieniem zastanawiać, migiem bowiem zapukano do drzwi bawialni. Pokojowa, nie czekając na odzew – bo i nie mogła, jako że przybysz nie czekał bynajmniej, aż go zaanonsują – wpuściła do komnaty rosłego jegomościa w wieku mocno już podeszłym, choć niemającym jeszcze nic wspólnego z niedołęstwem. Pomimo twarzy bladej i nieco zapadniętej, gość ów prezentował się godnie. Ubrany był bogato, przy tym nader wykwintnie, jednakowoż w czerń, tak by o zmierzchu móc łatwo wtopić się w ciemność. Nie bacząc na reakcję gospodarza, niecierpliwym gestem dłoni w aksamitnej rękawiczce odprawił młodą służebną, niepewnie oczekującą u drzwi na polecenia swego pana.

– Zmykaj, dziecko, niczego nie będziemy potrzebować – rzekł.

Gdy spłoszona dziewczyna zamknęła za sobą oba skrzydła drzwi, odczekał w milczeniu kilka sekund, po czym bezszelestnie zakradł się i otwarł je z nagła, by sprawdzić, czy nie podsłuchuje pode nimi. Gdy przekonał się, że wokół jest bezpiecznie, zwrócił się do pana domu:

– Memento.

Ten odparł natychmiast:

– Memento.

Artysta doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, nie oponował więc, stosując się do woli nowo przybyłego. Łączyło ich coś więcej niż jedynie dawna przyjaźń i wspólne wspominki z minionych lat. Teraz jednak ośmielił się zapytać:

– Czym więc mogę ci służyć, panie, o tej wieczorowej porze?

– Mów ciszej, waszmość – odparł gość. – Wiesz przecie, że ściany mają uszy. Przybywam z tajną misją. Nie mamy wiele czasu, drogi przyjacielu. Obaj już niezadługo staniemy u wrót Najwyższego…

– Panie, jeśli o moją skromną osobę chodzi, jest to całkowicie zgodne z prawdą, jednakowoż ty…

– Dość czczej gadki, ulubieńcu muz. Nie o to się rozchodzi. Wiesz, że nie fatygowałbym się nadaremno, ważki mam powód. Niech cię mój wygląd nie mami. Od paru wiosen zmagam się z chorobą, czuję, że wkrótce moje z nią zapasy się skończą i to ona w owej końcowej rundzie wygra. Znasz nasze położenie, mistrzu. Zostaliśmy już tylko my dwaj. Nikomu z młodych nie ufam na tyle, by mu powierzyć zadanie. A przekaz zachować należy, może i na wieki, bo w końcu nadejdzie czas, gdy ktoś się po niego zgłosi. Ślubowaliśmy dochować tajemnicy i jej strzec. – Stary człowiek położył na stoliku, obok księgi, inkrustowaną złotem skórzaną teczkę. – Wiem już, co możemy uczynić. Tyś mi do tego niezbędny.

Malarz skłonił się dwornie.

– Co tylko rozkażesz, panie. Zawsze do twych usług – odpowiedział. – Jestem gotów. Cóż zatem mam czynić?

Gdy przybysz zzuł rękawicę, by rozsupłać wstęgi teczki, na jego serdecznym palcu dał się zauważyć złoty sygnet.

– W tejże teczce znajdziesz potrzebne ci do pracy materiały – rzekł ściszonym głosem. – Następnie je spalisz. Namalujesz obraz, drogi przyjacielu. Może ostatni. Dzieło twojego życia…

Gdańsk, współcześnie

Karol Wencel od dawna cierpiał na bezsenność. Trudno się dziwić, miał prawie dziewięćdziesiąt lat. W tym wieku rzadko kiedy dobrze się śpi. Tu strzyka, tam rwie, raz duszno, raz zimno, a kiedy człowiek już zaśnie, to od razu wyrwie go ze snu jakiś koszmar. Tyle wspomnień musi przynosić koszmary. A on już żył w zasadzie tylko wspomnieniami. Nie miał nikogo, wszyscy odeszli przed nim. Tylko sąsiad – młody, ledwie stuknęła mu osiemdziesiątka – wstąpi czasem na partyjkę warcabów, a sąsiadka z naprzeciwka pomoże z zakupami. I co to niby za życie? Czasem bał się, że więcej się nie obudzi, czasem tego pragnął. Tak Bogiem a prawdą, nigdy nie sypiał dobrze. Był na to za nerwowy. Nawet jako dzieciak „kusił po nocach”, doprowadzając tym do szału rodziców i nianię. Ech, wieki temu…

Tej nocy również nie mógł porządnie zasnąć. Stękając, wiercił się w pościeli, aż w końcu zmęczyło go to i wstał. Wsparty na lasce, podreptał do kuchni, by nastawić sobie ziółek. Była trzecia w nocy, gdy zerknął na tarczę dużego ściennego zegara, który wisiał tu właściwie od zawsze, jeszcze za czasów, gdy mieszkał tu razem z matką. Ojca ledwie pamiętał, zginął na wojnie. Walczył w Wehrmachcie, do czego Karol za skarby świata nikomu by się nie przyznał. Choć przecież ojciec był gdańszczaninem. Niemcem. Nikt go nie pytał, czy chce iść walczyć za Hitlera. Nie chciał. Ale i tak za niego zginął. Karol pamiętał tylko matkę. Trochę także nianię, dopóki z nimi mieszkała, bo potem zniknęła nagle – była Polką, podobnie jak matka, choć matka podawała się za Niemkę. Kochał nianię, może nawet bardziej niż matkę. Pamiętał też ten zegar, prezent ślubny rodziców. Cudem udało im się po wojnie zachować mieszkanie w kamienicy, która takim samym cudem ocalała. Kilkakrotnie przeznaczona do rozbiórki, za każdym razem podnosiła się i trwała. Po wojnie matka uważała się już za Polkę, ofiarę dziejowej zawieruchy, pewnie dlatego pozwolili jej tam zostać. Wyparła się ojca, wyparła się przeszłości. Wencel odziedziczył lokum po jej śmierci, by nie opuścić go aż do dziś. Najpierw dzielił go ze współlokatorami, aż w końcu pozostał w nim sam jeden. Nie wyobrażał sobie życia poza tą wiekową kamienicą. Obecnie, odremontowana, stanowiła relikt dawnych czasów. Tak samo zresztą jak Karol Wencel. I coś jeszcze. Ten stary bunkier tam, naprzeciwko… przez wiele lat zapomniany, wypierany ze świadomości, wstydliwie wręcz omijany, paskudny, poniemiecki. Tyle że zniszczenie go było widocznie trudniejsze niż pogodzenie się z faktem, że istnieje. Służył więc: jako magazyn, składowisko, rupieciarnia. Aż w końcu, gdy dorosły pokolenia, dla których wojna przestała być traumą, a stała się po prostu historią, ktoś urządził w bunkrze knajpę. Klub muzyczny, jak mawiała sąsiadka. W istocie widywał tam grupy młodzieży, czasem nawet dobiegały go dźwięki czegoś, co młodzi uważają za muzykę. Ale tylko, gdy otwarto drzwi, bo schron był idealnie wyciszony. Niech się bawią. Choć nie do zabawy on służył.

Karol nalał sobie ziółek do emaliowanego kubka, po czym – jak to miał w zwyczaju – pogasił światła i z naparem w drżącej dłoni stanął przy oknie. Lubił obserwować. Robił to od zawsze. Jednak nie było na co patrzeć. Nad miastem trwała jeszcze noc, wciąż panowała ciemność. Latarnie uliczne dawały wprawdzie dość światła, ale wokół nie widać było żywego ducha. Okolica generalnie była wymarła. Nawet klub w starym schronie był o tej porze zamknięty, bunkier stał teraz opuszczony, wymarły – jak dawniej. Choć… zaraz…

Wencel odstawił kubek na parapet tak gwałtownie, że wylał połowę zawartości. Coś tam się dzieje! Dwa ciemne auta podjechały na wygaszonych światłach i zaparkowały na uboczu. Przez dłuższą chwilę po prostu stały. Wencel czekał. Po jakimś czasie wysiedli z nich ludzie, kilka osób, męskie sylwetki. Chyba męskie. Nie rozglądając się, niczym cienie przemknęli pod samo wejście do bunkra, gdzie – zdawało się – ktoś na nich czekał, lecz choć Karol wytężał oczy, nie mógł dostrzec, co to była za postać, ani nawet przysiąc, że w ogóle istniała. W każdym razie wszyscy razem zniknęli w środku schronu, jakby zapadli się pod ziemię – dosłownie. Tylko jeden został przy autach, postał chwilę, jakby się rozglądał, aż w końcu wsiadł do pierwszego pojazdu i siedział tam po ciemku. Wencel czekał. Nie odpuściłby teraz za żadne skarby świata, bo… coś go tknęło. Tylko jeszcze nie uświadomił sobie co.

Poszedł tylko po lornetkę. Po pewnym czasie – starzec nie wiedział, czy trwało to pół godziny, czy może godzinę albo i dłużej, a na zegar nie miał czasu spojrzeć – cienie ponownie pojawiły się w wejściu, podbiegły do samochodów, które zaraz odjechały szybko, bez świateł. Zaczynało świtać, więc Karol mógł być pewny, że niczego nie wynieśli. Zatem nie mogli to być zwyczajni włamywacze.

Świat ponownie zamarł, jakby nic się nie zdarzyło. I nagle przypomniał sobie, co go tknęło. Otóż widział to już kiedyś. Obserwował tę samą scenę. Tak podobną, że niemal identyczną. W zamierzchłej przeszłości, w innym życiu. Było to, jak sobie w myślach obliczył, ponad siedemdziesiąt lat temu. Scena jak z koszmaru sennego, gdyż śniła mu się potem wiele razy. Nigdy jej tak naprawdę nie zapomniał, a teraz w jego głowie odtwarzała się raz za razem, niczym ścieżka filmowa.

I naraz wszystko wróciło. Tamto napięcie, niepewność, emocje i strach. Nie tylko z tamtej nocy. Również to, co działo się później, lecz także tutaj, w jego mieście. Dźwięki i odór spalenizny. Ogień i krew. Huk eksplozji i wystrzałów. Trupy na ulicach. Dzikie wrzaski.

Staruszek złapał się za serce, następnie chwycił za stół, który przewrócił się z hukiem, pociągając za sobą ustawione na blacie naczynia. Rumor, który rozległ się przy upadku, pobudził sąsiadów.Część I

Gdańsk, współcześnie. Czerwiec, popołudnie

W starym oliwskim mieszkaniu Marty Zabłockiej od pewnego czasu panował armagedon. Dwa tygodnie wcześniej Emil Żądło otrzymał wiadomość od syna, która postawiła oboje na równe nogi. Otóż Bartek – obecnie student drugiego roku informatyki – zawiadomił ich beztrosko, że na początku lipca zamierza odwiedzić ich w Gdańsku… wraz ze swoją dziewczyną, Szwedką. Wizytę zaplanował, bagatela, na cały miesiąc. Sam fakt oczywiście ucieszył zarówno dziennikarza, jak i partnerkę jego życia, jednak ta młoda Szwedka nieco ich zestresowała. Mieszkanie wyglądało jak magazyn staroci, i to bynajmniej nie muzealny. Żadne z nich nie posiadało genu odpowiedzialnego za zamiłowanie do porządku. Emil bałaganu po prostu nie zauważał, Zabłocka natomiast – historyk sztuki oraz konserwator muzeum narodowego, fanatyczka swojej pracy – żyła w „innym świecie”. Efekt był taki, że pokój dzienny, służący im na co dzień za pracownię, opanowały sterty książek, starych gazet, teczek i luźnych papierów, akcesoria komputerowe i kocia sierść. Bolero, wielki rudy kocur, był już nie pierwszej młodości, a przy tym długowłosy, tak więc kudły gubił, zwłaszcza na lato. O sypialni lepiej nie mówić, ale to pryszcz: tam i tak nikogo nie wpuszczali. Z mikroskopijnej zimnej łazienki też nikt rzymskiej łaźni nie zrobi. Kuchnia… no, prezentowała się chyba najlepiej ze wszystkich pomieszczeń, jednak trudno wiecznie trzymać gości w kuchni. Zabłocka w panice zapędziła Emila do malowania ścian, na których dopiero teraz zauważyli paskudne stare zacieki, sama natomiast zajęła się „wystrojem wnętrz”, polegającym na wrzucaniu do wora na śmieci wszelkich zbędnych przedmiotów, porozrzucanych gdzie popadło, wpychaniu do szuflad stosów dokumentów i notatek, odkurzaniu obrazów i przewieszaniu ich z miejsca na miejsce, by prezentowały się z jak najlepszej strony. Histeria trwała już od tygodnia, po czym nadeszła kolejna wiadomość od Bartka, w której informował, że jednak przyjedzie sam, bez dziewczyny, ponieważ właśnie ze sobą zerwali. Ulżyło im o tyle, że nie musieli się już zastanawiać, gdzie umieścić zakochaną parę: oddać im swoją sypialnię czy pracownię. Pokoje były przechodnie, więc w sumie niewielka różnica, sytuacja tak czy owak byłaby krępująca, a dla Szwedki przepaść kulturowa mogłaby okazać się wręcz traumatyczna. Sam Bartek nie był problemem – przywykł. Remont doszedł już jednak do takiego etapu, że – tu się zgadzali – prościej będzie doprowadzić go do końca niż przerwać w połowie. I tak prawie już kończyli swoją gehennę: ściany lśniły kremową bielą, a nierówności można było zwalić na artystyczny sznyt. W pokoju panował nieprzyzwoity wręcz porządek, oczywiście pod warunkiem, że nikt nie zajrzy do szaf. Nawet parę tysięcy książek należących głównie do Marty znalazło swoje miejsce na półkach i w starym kufrze odziedziczonym po prababci, a także w kartonach, ułożonych jeden na drugim i wciśniętych we wszystkie kąty, co spodobało się kotu, który urządził sobie na nich nowe legowisko.

– No! Koniec na dziś! – zarządziła zziajana Zabłocka, otrzepując z kurzu i pyłu swoje długie włosy w kolorze świeżego kasztana, podczas pracy związane ciasno w kucyk i osłonięte opaską. – Chata wygląda jak nowa, nie pamiętam, żeby tu kiedykolwiek było tak wściekle czysto. Mam dość. Jutro trzeba będzie jeszcze wynieść do piwnicy wszystkie kubły, pędzle, wałki i inne duperele, wywalić śmieci, i Bartek może przyjeżdżać. A dziś świętujemy. Dzwoń po Zebrę, niech podziwia! Kolację dostanie. Nawet piwo. Jeszcze lepiej, żeby wpadli razem z Marynią, dawno się nie widziałyśmy.

Żądło nie dał się prosić. On też był z siebie dumny. Nieźle mu poszło. Wstyd się przyznać, ale malował mieszkanie po raz pierwszy w życiu. Do tej pory nie miał czego malować: pomieszkiwał w wynajmowanych kawalerkach, a M3, które wiele lat temu zajmowali z byłą żoną, matką Bartka, nabyli świeżo wyremontowane i przebywali w nim krótko. Przynajmniej wspólnie. Emila – bo czystym przypadkiem właśnie tak miała na imię jego kruczowłosa ślubna piękność – szybko znudziła się postrzelonym dziennikarzem bez etatu, w dodatku byłym gliną, który z powodu niesubordynacji nie utrzymał się w służbie. Bez problemu znalazła sobie zaradnego kochasia, zażądała rozwodu, a następnie wybyła wraz z nowym mężem i dzieciakiem do Sztokholmu.

– To zaraz dzwonię – oznajmił Żądło, szukając telefonu, który zwykle gdzieś mu się „chował”.

W międzyczasie Marta poszła do łazienki wziąć prysznic, a potem do kuchni, by nastawić wodę na kawę; po takim wysiłku fizycznym należała im się krzepiąca dawka kofeiny. Za nią poleciał Bolero, który zawsze i wszędzie jej towarzyszył, chyba że akurat głęboko spał. Wysypała właśnie na talerz resztki herbatników, kiedy w drzwiach pojawił się Emil. Miał dziwną minę. Znała ten wyraz jego twarzy: skruszony, a zarazem podekscytowany. Aż za dobrze.

– Co jest? – zapytała krótko.

Dziennikarz uchylił luft i zapalił papierosa.

– Marek dziś nie przyjedzie – odparł zamyślony, siadając przy stole i biorąc na kolana rudzielca. – Nie może. Jest właśnie na miejscu zbrodni, cholera. Dziwna sprawa… Ty wiedziałaś, że w Gdańsku jest jakiś poniemiecki bunkier?

Zabłocka prychnęła jak kot.

– Pewnie, matołku, i to nawet nie jeden! Ale co się stało? Jakiej zbrodni? Bo chyba nie mówisz poważnie? Jakiś wypadek?

Postawiła na blacie kubki z kawą i talerz z ciastkami. Emil machinalnie wziął jedno.

– Ale w centrum miasta?! – zdumiał się. – Zebra mówił, że to przy Olejarnej. Rany, teraz sobie przypominam! Fakt, straszył tam od zawsze taki koszmarek, ale nigdy się nad nim nie zastanawiałem. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy go widzieli i nikt nie zauważał, choć wielkie z niego bydlę. Dawniej, za komuny, wykorzystywano go, zdaje się, w charakterze hurtowni albo magazynów. Nieważne. Ten schron już nie stoi pusty. Zagospodarowali go, jak ostatnio wszystko. W tej chwili mieści się tam knajpa. Wypadek? Żaden wypadek. Podobno stuprocentowe morderstwo.

– Znaleźli trupa? – Marta napiła się kawy.

– Taaa… Nawet dwa. Z dziurą w głowie.

– Ale co się stało? Jakaś awantura w tej knajpie? Porachunki? Napad? Włamanie?

– Nie mam pojęcia. Zebra nie chciał gadać. Albo nie mógł. Wiesz, jak jest. Chyba tam podjadę…

Zabłocka zaśmiała się szyderczo.

– Oczywiście! Jakżeby inaczej? Bez ciebie przecież śledztwo im się zawali! Pamiętasz jeszcze, że za parę dni przyjeżdża twój syn?

– Martuś…

– Damy sobie radę, co? Ja i Bartek. Jasne. Zasuwaj, przecież cię nie zatrzymam. Od dawna na to czekałeś, myślisz, że cię nie znam? Tylko może najpierw dopij tę cholerną kawę, umyj się i przebierz, żeby cię nie zaaresztowali po drodze.

Wieczorem

Wrócił po paru godzinach, nieco rozczarowany. Marta zdążyła w międzyczasie sama wszystko posprzątać, a nawet przygotować kolację – skromniejszą, niż planowała dla gości, ale taką, jaką oboje lubili: paluszki z krabów zapiekane z cytryną i pieprzem kajeńskim. Dopiero gdy usiedli przy stole, zapytała:

– No i co z tym morderstwem?

Emil nałożył sobie do paluszków dwie kopiaste łyżki ryżu i łyżkę sałatki ze świeżego szpinaku. Marta na odwrót, bo zawsze najbardziej kochała jarzyny.

– Nooo, sam nie wiem, czy to coś dla nas – odparł. – Ale niewiele widziałem. Kiedy dojechałem na miejsce, ciała już zostały zabrane. Młokosy nie chciały mnie przepuścić, musiałem dzwonić po Marka. Obecni mundurowi już mnie nie za bardzo kojarzą, nawet legitymacja nie pomogła. Tam już było mnóstwo dziennikarzy, w tym dwójka nowych z „Rozgwiazdy”. Dopiero Zebra mnie wprowadził, ale i tak nie miał dla mnie za wiele czasu, co zrozumiałe. Tyle się dowiedziałem, że chodzi o dwóch zastrzelonych facetów, na razie nie wiadomo, kim byli. Zebra twierdzi, sądząc po aparycji, że obaj z półświatka. Wygolone glace, tatuaże. Nie wiadomo, jak się tam dostali, oni sami oraz ich zabójcy. Alarm i kamera wewnętrzna zostały odłączone albo uszkodzone, monitoringu zewnętrznego na razie brak, gospodarze dopiero planują go zamontować, w końcu działają tam od niedawna. Trupy znalazła szefowa tego klubu, który mieści się w bunkrze. Zawsze jako pierwsza przychodzi do pracy, czasem z mężem, otwierają lokal i wszystko szykują. Tam się odbywają różne wystawy, koncerty… To nie tylko zwyczajna knajpa. Zajrzałem do środka, choć nie było warunków, żeby porządnie się rozejrzeć. Ale wygląda na to, że mają swój styl, pasujący do budynku. Dzięki temu sam moloch wydaje się ładniejszy, choć pozostał w surowym stanie. Może to i dobrze, ale jakby go wymalować, byłby bardziej cywilizowany. Tylko teraz to nie wiem, czy te trupy im zaszkodzą, czy raczej pomogą w interesach…

– Jak znam życie, to pomogą – skwitowała Zabłocka. – A zabytków nie smaruje się farbą, tylko zostawia się im oryginalny wygląd.

– Nie wiedziałem, że to zabytek. Sorry, pani doktor. Fakt, że społeczeństwo zrobiło się krwiożercze.

– Zawsze takie było. Tylko kiedyś ludzie się tego wstydzili, a teraz panuje kultura przemocy. Krew stała się komercyjna, podobnie jak śmierć. Nalej wina, co? Jak można jeść surimi bez wina?

– Białego? – Emil poderwał się z miejsca.

– Może być.

Wyjął kieliszki oraz schłodzoną w lodówce butelkę. Sam wolałby piwo, ale nie śmiał oponować. Wszystko przez Zebrę, a raczej przez te trupy. Komisarz pił wyłącznie browar, Marta o tym wiedziała i trzymała zgrzewkę właśnie na okoliczność jego odwiedzin. Szkoda, że nie wypaliło.

– A wracając do sprawy – dziennikarz rozlał wino do kieliszków – to chyba miałaś rację, pewnie jakieś porachunki. Nie wiadomo tylko, czemu wybrali sobie akurat ten schron jako miejsce egzekucji. Bo to wygląda na egzekucję. Tak twierdzi Zebra. Nie sądzę, żeby personel miał z tym coś wspólnego, raz, że musieliby być idiotami, a dwa, że byli na serio w głębokim szoku, nieudawanym. Takie rzeczy już rozpoznaję. To porządni ludzie, pasjonaci. Jedno mi się tylko w tym wszystkim nie bardzo zgadza… Kierowniczka upiera się, że ktoś usiłował włamać się do podziemi. Oczywiście policja to sprawdza. Ten bunkier ma wiele poziomów, z czego pięć zagospodarowanych. Lecz nie wszystkie. Zrozumiałem, że pod ziemią jest ich co najmniej drugie tyle, do niektórych jeszcze się nie dokopano i ze względów bezpieczeństwa nie ma na to zgody. Wejście do tej niewykorzystywanej podziemnej części jest z zasady starannie zabezpieczone, bo takie są wymogi, a jednak ktoś próbował się tam dostać. Więc jeśli miała to być tylko „rutynowa” egzekucja, to niby po jaką cholerę?

Marta wzruszyła ramionami.

– Może przy okazji chcieli coś ukraść?

– To by kradli z części zagospodarowanej. Byłoby co. Sprzęt, alkohol, obrazy…

– Więc może z ciekawości. Chcieli sprawdzić, co tam jest? Ludzka rzecz. Bandyta też człowiek.

– Marek mówi to samo. – Żądło nie wyglądał jednak na przekonanego.

Umilkli, kończąc posiłek. Razem z nimi wcinał Bolero. Nigdy nie przepadał za „ludzkim żarciem” – zdecydowanie wolał swoje chrupki i saszetki – ale paluszki krabowe łaskawie tolerował. Nawet na ostro. I to pomimo cytryny, której zapachu ponoć koty nie znoszą. W takim razie Bolero był wyjątkiem.

– I nie ma żadnych świadków? – zapytała jeszcze Zabłocka.

– Zero. – Pokręcił głową. – Nikt nic nie widział ani nie słyszał. Jak zwykle zresztą. Marek puścił swoich ludzi po okolicznych domach, żeby przepytali mieszkańców, ale oczywiście bez efektu. Porządny naród. Najwyraźniej wszyscy w nocy grzecznie spali.

– Z wyjątkiem zabójców.

– I nieboszczyków – dodał.

Gdy Emil zmywał naczynia po kolacji, Marta przyszykowała herbatę.

– Więc co teraz? Będziesz się zajmował tą sprawą?

– Raczej nie. Tyle, ile trzeba do notki w gazecie. Myślę, że gliny same szybko ją rozwiążą. Porachunki półświatka to nie moja specjalność, rozbestwiłem się już. – Żądło uśmiechnął się, zapalając papierosa.

Uchyliła okno, wzdychając.

– Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę – mruknęła, ciesząc się w duchu, bo liczyła na spokoje lato; w końcu lada dzień miał przyjechać Bartek.

Kilka dni później

– Hejka! – zaspany Bartek ukazał się w drzwiach kuchni, entuzjastycznie witany przez Bolera, który go uwielbiał, choć widywali się tylko raz lub dwa razy do roku. Kot jednak zawsze dobrze pamiętał, kogo lubi, a kogo nie. Już na sam dźwięk szurania bosych stóp chłopaka w przedpokoju raczył pofatygować się ze swego ulubionego miejsca na kuchennym parapecie, by uhonorować go w progu.

– O! Cześć, już wstałeś? – Marta uśmiechnęła się do młodszej kopii swego faceta. Z upływem lat stawali się coraz bardziej do siebie podobni. Szczególnie tego poranka. – Ogoliłbyś się, młody! Bo wyglądasz jak własny ojciec. A ja w międzyczasie przygotuję śniadanie. Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

– Specjalnie się nie golę! W końcu jestem Żądło, nie? Przynajmniej w Polsce. Bo w Szwecji wzięto by mnie za imigranta. – Chłopak zdjął z kuchennego blatu mruczącego rudzielca i wraz z nim klapnął na taboret.

– Przecież jesteś imigrantem.

– To ty nie wiesz, że imigranci są wyłącznie kolorowi? – Zmierzył ją spojrzeniem pełnym teatralnego oburzenia. – Choć Szwedzi o tym też nie do końca wiedzą. Ja dowiedziałem się dopiero z polskiego netu – zaśmiał się radośnie.

Zabłocka skrzywiła się.

– Daj już spokój. Jakoś mnie to, cholera, nie bawi. Wstyd mi za polskie społeczeństwo. Co byś zjadł? Płatki? Dżem? Albo… o! Może być jajecznica ze szczypiorkiem i pomidorem, do tego grzanka i herbata?

– Kawa. U nas pije się kawę, litrami, tak jak u was w domu herbatę. Choć twoją herbatkę też nawet lubię, tylko rano wolę kawę, bo tego… no. Przyzwyczaiłem się. Jajecznica brzmi zajebiście. Mam ci w czymś pomóc? Mogę na przykład pokroić chleb albo co…

– Nie trzeba. – Machnęła ręką. – Są bułki.

Bartek wyraźnie się ucieszył. Podczas gdy szeptali sobie coś czule do ucha z Bolerem, Zabłocka nastawiła kawę i przygotowała śniadanie. Sama też jeszcze nie jadła, wstała tuż przed Bartkiem. Chłopak przyjechał dopiero wczoraj, od dzisiaj wzięła swój zaległy urlop w muzeum. Tak umówili się z Emilem, który musiał jeszcze popracować, choć i tak miał nienormowany czas pracy. Tego dnia jednak od samego rana siedział w redakcji „Rozgwiazdy”, by na szybko wykończyć reportaż o utonięciu jakiegoś dzieciaka w morzu. Tyle szumu, a i tak co roku zdarzają się podobne przypadki – westchnęła.

Młody ją usłyszał.

– Co tak wzdychasz, mamuśka? – Czasem ją tak nazywał w żartach. Nie obrażała się o to, choć w życiu nie czuła się niczyją mamuśką. Chyba że kota.

– Ja ci dam mamuśkę, smarku! Wzdycham? Nawet nie zauważyłam. Myślałam o artykule, który pisze Emil. O utonięciach w morzu. Co sezon to samo…

– Przecież to normalka. – Wzruszył ramionami. – Ludzie są niereformowalni. Ojciec jest w pracy? A myślałem, że jeszcze śpi.

– Dzisiaj od świtu go zrywali. Jakiś dzieciak utopił się wczoraj na niestrzeżonym kąpielisku, trzeba o tym napisać, przestrzec. Rano jechał przeprowadzić wywiady, a po popołudniu ma mieć już gotowy tekst.

Postawiła na stole kubki z kawą oraz parujące talerze. Zapachniało świeżym szczypiorkiem.

Bartek zdjął kota z kolan i przeniósł go na parapet, gdzie Marta postawiła miseczkę z utartym koglem-moglem, który rudzielec uważał za przysmak. Zaczęli jeść.

– I co z tą dziewczyną? – zagaiła ostrożnie, nie chcąc ranić jego uczuć. – Nie pogodziliście się?

Chłopak oderwał się od jajecznicy i spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Z jaką dziewczyną?

Teraz Marta zdębiała.

– No… jak to? Z tą, z którą mieliście razem przyjechać.

– Zaraz, chwila… – Na jego opalonej twarzy objawił się intensywny wysiłek umysłowy. – Która to mogła być… no kurczę, zapomniałem. Te Szwedki wszystkie strasznie do siebie podobne, trudno je rozróżnić. Nie nudź, mamuśka. Sama nie jesteś lepsza! Hajtnęliście się wreszcie?

– Odczep się, smarkaczu – odcięła się, zaciskając usta.

Mrugnął do niej znad talerza.

– To czemu nie chcesz mojego staruszka?

– Przecież go chcę! Jakbym go nie chciała, to by go tu nie było, proste, co? Tłumaczyłam ci już, że organicznie nie cierpię zobowiązań na piśmie. To moje życie, nie potrzebuję do tego urzędów. Ani moralistów.

– Nie denerwuj się, ja to akurat rozumiem – zachichotał. – Masz rację. Olej to. Wy zresztą jesteście już tak strasznie starzy, że ostatnie namaszczenie wam się raczej należy, a nie jakiś tam głupi ślub.

Rzuciła w niego bułką, którą złapał z locie i pożarł z gębą radośnie rozanieloną.

– I żadnego śledztwa? – beztrosko zmienił temat.

– Co proszę?

– Przecież zawsze macie jakieś swoje śledztwo. Adrenalinka, dreszczyk, gimnastyka mózgu, coś dla mnie. Nie będę się przecież wylegiwał na plaży! Zanudziłbym się na śmierć. Liczyłem na was. A tu nic?

Zebrała brudne talerze i wstawiła je do zlewu.

– Zmywasz – zarządziła.

– Gdzie zmywara?

– Nie ma żadnej zmywary. Służby też nie. To obowiązek twojego ojca, a jak go nie ma, to twój. Poradzisz sobie.

– Dobra, dobra… Więc jak z tym śledztwem? Stary nic nie robi, tylko pisze głupoty?

– Coś tam ostatnio było z jakimś poniemieckim bunkrem, w którym znaleziono trupy – odparła na odczepnego. – Ale chyba zrezygnował. Mówił, że to w sumie nic interesującego, rutyna. Od paru dni nawet o tym nie wspominał, więc raczej rzeczywiście…

– Bunkier? – zainteresował się młody Żądło, odkładając umyte talerze na suszarkę.

– Teraz jest w nim knajpa. Albo raczej klub.

– A trupy stare czy świeże?

– Świeżuteńkie.

Bartek z powrotem zajął krzesło. Na kolana natychmiast wskoczył mu zadowolony z siebie Bolero.

– Fakt – zmarszczył nos. – Świeże trupy w knajpie to nuda. Stare byłyby ciekawsze. Ale… jak to u was szło? Na bezrybiu i rak ryba. To gdzie ta knajpa?

Trzy dni później

– A gdzie Bartek? – Emil podał Marcie szklankę zimnego ciemnego piwa i podrapał za uchem kota. – Znowu gdzieś przepadł?

Zabłocka oderwała wzrok od ekranu laptopa, który trzymała na kolanach, jednocześnie wertując jakieś książki. Dziennikarz przysiadł obok niej, w rogu kanapy, by dopić swoje – jasne – piwo. Dopiero co wrócił z redakcji. Czuł się wypompowany. Pisanie o tak zwanym „zwyczajnym życiu” wcale nie było łatwe. Czasem te zwyczajne sprawy okazywały się bardziej dołujące od prawdziwej zbrodni.

– Daj mu spokój, jest dorosły! Przyjechał tu na wakacje. Ma siedzieć w domu? Kiedy był nastolatkiem, wiecznie narzekałeś, że nosa z chaty nie wytknie, bo interesują go tylko komputery. Już zapomniałeś? – odparła ze zniecierpliwieniem.

– No, okej, zgadza się. Tylko jestem ciekaw, gdzie łazi. I to tak… w pojedynkę? Przecież on nie ma tutaj żadnych kumpli. Nie powiedział ci, dokąd się wybiera? Kilka razy próbowałem dodzwonić się na jego komórkę, ale telefon był poza zasięgiem. Specjalnie załatwiłem sobie w pracy trochę luzu, chciałem go gdzieś zabrać…

Marta odłożyła laptopa na stojące obok krzesło, a książki na podłogę.

– Nie zwierzał mi się. Myślę, że jest w „Schronie”. W tym klubie. Zafascynował się nim ostatnio.

– Bunkrem? Tym samym, w którym…

– Tak, tym samym. No i co z tego?

– Opowiadałaś mu o nim?

– Coś bąknęłam, trochę ze mnie wyciągnął – przyznała się. – Ale to jest chyba naprawdę fajne miejsce dla młodych ludzi, więc nie marudź.

Żądło poderwał się z miejsca, poirytowany.

– No pięknie! Fajne miejsce, jasne! Fajne miejsce, w którym tylko od czasu do czasu można potknąć się o ludzkie zwłoki. Rzeczywiście… drobiażdżek!

Wyjął z kieszeni telefon i wystukał numer. Chwilę trzymał go przy uchu z zaciętym wyrazem twarzy, po czym nacisnął przycisk i schował aparat.

– W dodatku dalej nie odbiera telefonu, szlag by to! – wybuchnął.

– Uspokój się, to nie jest żadna mordownia! – Tym razem zdenerwowała się Zabłocka. – On tam przecież bywa za dnia, razem z tłumem innych ludzi. Miał się odbyć jakiś koncert. I pewnie dlatego wyłączył komórkę. Zresztą podobno tam w ogóle zawsze jest brak zasięgu, to normalne. Takie grube, zbrojone mury nie przepuszczą żadnego sygnału. A ty się od razu pieklisz. Tłumaczę ci, że to dorosły chłopak, nie mogłam mu przecież zabronić!

– Może i dorosły, ale pod naszą opieką! Kiedy do nas przyjeżdża, jesteśmy za niego odpowiedzialni! Przynajmniej ja – zreflektował się. – W końcu to mój cholerny syn. Mila by mi nie darowała, gdyby mu choć włos z durnej głowy spadł…

– A ty się nadal boisz tej swojej Emilki. Jak ognia – podsumowała ironicznie.

– Nie o to chodzi… – Machnął ręką. – Ale mówiłaś, że ci się nie zwierzał. Tymczasem wiesz o koncercie!

– Bo mi się nie zwierzał. Sama sprawdziłam w sieci. Też się o niego troszczę, wyobraź sobie. Tylko nie rozumiem, o co ci chodzi. Coś się tam wydarzyło, owszem, ale to wielkie miasto, codziennie coś się tutaj zdarza. Policja zrobiła swoje, sam mówiłeś, że to się działo w środku nocy, kiedy klub był zamknięty. Pewnie jakaś scysja pomiędzy włamywaczami. Tam dalej ludzie normalnie się bawią, pracują, jest lato, wakacje, środek sezonu. Zainstalowali monitoring. Bartek jest w tym klubie bezpieczniejszy, niż gdyby włóczył się po zaułkach, gdzie zawsze można przypadkiem w łeb oberwać. Trochę luzu, Żądło.

Mężczyzna dopił swoje piwo i uspokoił zdenerwowanego ich kłótnią kocura. Bolero zawsze źle reagował na podniesione głosy, zresztą doskonale wyczuwał napięcie i agresję. Uspokoił się dopiero, gdy Emil pogłaskał go po zjeżonym futrze i tradycyjnie podrapał za uchem.

Dopiero potem dziennikarz wyznał:

– Bo widzisz, cholera, właśnie że dalej nic nie wiadomo. Dzisiaj w redakcji dopadł mnie Zebra, w związku z tamtą sprawą. Coś w niej nie gra. Dał mi namiar na sąsiadów pewnego faceta, który mógł być świadkiem wydarzeń z tamtej nocy. Prosił, żebym z nimi pogadał. Nieoficjalnie. To mieszkańcy kamienicy vis-à-vis tego schronu. Z jej okien doskonale widać wejście do bunkra. Zebra nie chciał za wiele mówić przez telefon, ale czuję, że ma coś w zanadrzu, inaczej by mnie o to nie prosił. Może jutro dowiem się więcej. Sama widzisz. Nie takie to proste, jak z początku mogło się wydawać. W każdym razie tamten świadek… Ten facet nie żyje.

Ciąg dalszy w wersji pełnejSąd ostateczny

Tę powieść czyta się jednym tchem, nie sposób oderwać się od akcji, opanować zdenerwowania. Nikt tak jak ta autorka nie potrafi tak sugestywnie stworzyć klimatu, oczarować czytelnika, pomimo mocnych scen. Wspaniała książka. Przeczytajcie koniecznie.

Grażyna Strumiłowska

(Książka zamiast kwiatka)

*

Żywa akcja, która nie pozostawia czasu na nudę, interesujące tło historyczne, dopracowani bohaterowie, którym daleko do ideałów, wciągająca zagadka kryminalna i ciekawy wątek obyczajowy, nawet niebanalny morderca z misją… – na kartach powieści Anny Klejzerowicz znalazłam to, co lubię.

Asia Szarańska

(Babskie czytanie)

*

Kryminał z historią w tle i czy na pewno w tle? Przeczytajcie książkę i przekonajcie sie sami!

Iwona Mejza

(Kryminały z mojej półki)

*

Jest zagadka, jest niebanalne śledztwo, są tajemnicze, pachnące kurzem i kadzidłem miejsca. I świetnie skreśleni główni i poboczni bohaterowie, i z sercem opisane miejsca akcji, a także pewien rudy kocur… Czarująca i pełna uroku.

Paulina M. Stoparek

(noircafe.pl)

*

Czego możecie się spodziewać? Znakomitych wątków, które zmieniać się będą jak w kalejdoskopie. Łzy, uśmiechy, ale też i granie na nosie. Kim okaże się morderca?

Agnieszka Krizel

(Recenzje Agi)

*

Książkę czyta się świetnie. Ma bardzo szybką akcję, która czasami powoduje dreszcze. Wszystko od początku do końca jest idealnie przemyślane. Czytelnik nie nudzi się. (…) Polecam ją wszystkim, choć niektóre momenty nie powinny być czytane dzieciom.

Sebastian Czapliński

(Zaczytany w książkach)

*

Anna Klejzerowicz (…) poszukuje związku między teraźniejszością i przeszłością, pokazuje historyczne korzenie naszej codzienności, podsuwa pod nos dzieła sztuki, w których możemy szukać nie tyle gotowej odpowiedzi, co metody dochodzenia do prawdy. Jej kryminały mają wymiar uniwersalnej przypowieści. O ile zechcemy poszukać tego wymiaru.

Piotr Olszówka

(pisarz, publicysta, rysownik)

*

Pełen wachlarz emocji, możliwość zapoznania się z historią sztuki, opis urokliwego Gdańska – to wszystko i jeszcze więcej w doskonałej powieści Sąd ostateczny Anny Klejzerowicz.

Natalia Nowak-Lewandowska

(pisarka, ksiazkapolapkach.blogspot.com)

*

Serdecznie polecam wszystkim amatorom i miłośnikom literatury z dreszczykiem. Już dziś poczuj na własnej skórze oddech naśladowcy kultowego malarza niderlandzkiego i zobacz, co wyniknie z tej konfrontacji.

Krystyna Meszka

(cyrysia.blogspot.com)Cień gejszy

To trzymający w napięciu kryminał. Intrygująca fabuła, wartka akcja, ciekawi bohaterowie. Czegóż chcieć więcej?

Anna Kutrzuba

(dziennikarka, Dziennik Literacki)

*

Wszystko jest autentyczne, realne i zrozumiałe. W książce odnajdziemy i zdradę, i stracone zaufanie, tragiczną miłość, morderstwa i współczesne afery polityczne (…)

Agnieszka Lingas-Łoniewska

(autorka m.in. trylogii Zakręty losu, Łatwopalni, Szóstego i wielu innych powieści literatury kobiecej)

*

Autorka tworzy niesamowicie sugestywne, działające na wyobraźnię obrazy, od których trudno się oderwać. Są kunsztowne i finezyjne, pełne nieuchwytnego czaru, jak japońskie drzeworyty, będące cichymi bohaterami książki.

Alicja Minicka

(pisarka, publicystka)

*

Książkę czyta się jednym tchem. Bohaterowie dają się lubić; moją szczególną sympatię wzbudził Zebra, który niczym dobry tata pilnuje, aby Emil nie wpakował się w zbyt duże tarapaty.

Olimpia Widowska-Wielandt

(japonia-online.pl)

*

To doskonała zagadka dla tęgich umysłów, ale również opowieść o wielkiej miłości, która pozostawia ślady widoczne nawet sto lat później.

Magdalena Majcher

(pisarka, Przegląd czytelniczy)

*

Fabuła książki tak mnie wciągnęła, że po jej przeczytaniu postanowiłam zasięgnąć więcej informacji o sztuce japońskiej, a w szczególności w temacie drzeworytów. Polecam książkę całym sercem.

Ewa Formella

(ksiazkiidy.blox.pl)

*

U Anny Klejzerowicz, jako czytelnik, cenię sobie to, że tworzy udane kryminały środka – wolne z jednej strony od mrocznego nadąsania i przesadnie skomplikowanej, ornamentalnej wręcz fabuły, z drugiej zaś od prostackiego humoru i trywialnych pomysłów. Cień gejszy jest nadto sprawnie napisany, wyważony i angażujący zarazem; prezentuje się literacko bez zarzutów. Mam nadzieję, że Emil Żądło jeszcze wielokrotnie powróci.

Daniel Koziarski

(pisarz)

*

Na każdym kroku bohaterowie czują obecność tajemniczej Japonki, która wiek po swojej śmierci robi to, co robiła za życia: cicho dotrzymuje towarzystwa, zapewnia nastrój swoją osobą (przedstawioną na serii drzeworytów) i w jakiś sposób prowadzi ludzi do zachowania się zgodnie z zasadami. Tyle że jedną z japońskich zasad jest harmonia między sposobem życia i zadowoleniem z niego… a inną konieczność pomszczenia zbrodni. Japońska wyobraźnia nie zna pojęcia „przedawnienia”. Nastrój zapewniony przez zamordowaną gejszę jest dyskretnie niesamowity i niepokojąco tajemniczy, presja z jej strony wyraźnie wyczuwalna. Nie wiemy, czy to kwestia mistrzowskiego portretu tej dziewczyny, czy też czegoś więcej.

Piotr Olszówka

(pisarz, publicysta, rysownik)Dom Naszej Pani

Klejzerowicz w rewelacyjnej formie! Emil Żądło kontra seryjny morderca. Nie sposób się oderwać od lektury.

Joanna Opiat-Bojarska

(pisarka)

*

Po raz kolejny wraz z Emilem Żądło zostajemy wciągnięci w mroczne tajemnice historii i krwawe żądze ludzkie. Gorąca lektura między wiarą, szaleństwem i zbrodnią.

Leszek Koźmiński

(Kryminalna Piła)

*

Emil Żądło powraca! Bohater serii kryminałów z bogatym tłem historyczno-architektonicznym tym razem zmierzy się z największą zagadką sięgającą czasów starożytnych. Charyzmatyczny dziennikarz śledczy rozwiązał już zagadkę „Sądu ostatecznego”, znalazł powiązanie pomiędzy serią współczesnych morderstw a historią japońskich drzeworytów, a teraz… będzie poszukiwał zaginionej Atlantydy!

Anna Klejzerowicz powraca w doskonałej formie. Muszę przyznać, że przez długie miesiące oczekiwania stęskniłam się za inteligentnym, charyzmatycznym dziennikarzem. Emil Żądło należy do bohaterów, którzy na długo zapadają w pamięć. Niekwestionowanymi zaletami serii są główne charaktery oraz ciekawe, intrygujące zagadki, znajdujące swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, a konkretnie – w sztuce oraz historii. Tutaj nic się nie zmieniło. Dom Naszej Pani nie zawiedzie sympatyków Emila Żądło, a wprost przeciwnie – wynagrodzi długi czas oczekiwania na kolejną powieść z cyklu. Anna Klejzerowicz stworzyła kolejną perełkę polskiej, współczesnej literatury kryminalnej. To zaskakujące, w jaki sposób autorka potrafi połączyć wątek grasującego po Trójmieście szaleńca z elementami architektury oraz historii.

Dom Naszej Pani w pełni usatysfakcjonuje miłośników prozy Anny Klejzerowicz, stęsknionych i zmęczonych oczekiwaniem na Emila Żądło. Oto Emil wraca w kapitalnej formie, jeszcze bardziej skuteczny i jeszcze bardziej ironiczny. Nowością w tej części są cięte dialogi. Wątki obyczajowe rozwijają się w interesujący sposób, wszyscy czytelnicy kibicujący związkowi Marty oraz Emila z pewnością będą usatysfakcjonowani. Czekam na czwartą część cyklu o Emilu!

Magdalena Majcher

(pisarka, Przegląd czytelniczy)

*

Emil Żądło powraca w doskonałej formie. W Gdańsku giną archeolodzy. Na dodatek są to współpracownicy Marty. Tajemnicze symbole prowadzą do tajemniczej i do dzisiaj nieodkrytej Atlantydy. Emil zostaje przez swojego przyjaciela, policjanta Marka Zebrę, wciągnięty do śledztwa. Pomaga mu Marta, której życiu zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo. Więcej nie zdradzę. Musicie przeczytać sami. Warto z wielu powodów. Anna Klejzerowicz napisała świetny kryminał, wciągający od pierwszej strony. Zachwyciły mnie opisy Gdańska, szalenie plastyczne. Razem z Emilem spacerowałam po gdańskich ulicach. Rewelacyjnie pokazani bohaterowie, związek Marty i Emila. Żywe, naturalne, barwne dialogi. Mistrzowsko wplątane w akcję fakty historyczne powodują, że ani przez chwilę nie mamy wrażenia dłużyzn czy też rozwlekania treści. Oczywiście jak zwykle autorka coś przemyca w swojej powieści. Tutaj jest ciągłość dziejów, pokazanie jak mało i jednocześnie jak wiele znaczymy jako punkciki w rzece czasu. Mamy też charakterystyczne dla tej autorki dążenie do wolności jednostki. Marta jest niezależna, kocha Emila, jest z nim, ale wymyka się stereotypom. Dla niej ważne jest to, co czuje, nie potrzebuje żadnych papierów, nie chce stać się własnością nawet ukochanego człowieka. Anna Klejzerowicz porusza ważne tematy społeczne, np. w jaki sposób rodzi się fanatyzm. Postacie autorka pogłębiła psychologicznie, są to żywi ludzie, wielowymiarowi, prawdziwi. Pisarka znowu czaruje, zawłaszcza czytelnika, wciąga w swój świat. To niezwykła umiejętność. Jedyne ale… to moja zarwana noc, bo od tej książki nie można się oderwać. Gorąco polecam, ta lektura na pewno nikogo nie zawiedzie. Trzy gwiazdki za pomysł, wiedzę, lekkość i talent.

Grażyna Strumiłowska

(Książka zamiast kwiatka)Charyzmatyczny, obdarzony nieprzeciętną intuicją dziennikarz śledczy Emil Żądło powraca! A wraz z nim tajemnica pewnego zaginionego prastarego miasta i ludzi obsesyjnie poszukujących go w labiryntach niezmierzonej amazońskiej dżungli. Co to może mieć wspólnego z Gdańskiem z czasów II wojny światowej i z Gdańskiem współczesnym? Kim jest Percy Fawcett? Podróżnikiem, szpiegiem brytyjskiego wywiadu czy opętanym żądzą odkryć za wszelką cenę człowiekiem? Wyruszcie tropem tej historii wraz z głównym bohaterem i muzealniczką Martą Zabłocką!Zaginione miasto

Emil Żądło na tropie najbardziej fascynującej zagadki w swojej karierze. Zaginione miasto, niezwykła cywilizacja, tajemnica, która może wstrząsnąć światem, i jak zwykle – zbrodnia. Anna Klejzerowicz w najwyższej formie – w powieści, która jest prawdziwą złodziejką czasu.

Agnieszka Krawczyk

pisarka, współzałożycielka portalu Zbrodnicze siostrzyczki

*

Zaginione miasto, tak jak wcześniejsze powieści z cyklu o Emilu Żądle, ma niezwykłą właściwość przywoływania pierwszych czytelniczych zachwytów, kiedy jeszcze czytało się całym sobą w niewinnej ekstazie. Gdy czytanie zmieniało się w czarodziejską wyprawę po złote runo, ku rozwiązaniu kolejnej zagadki. Cudowne przeżycie.

Krzysztof Maciejewski

publicysta, pisarz, laureat Nagrody Polskiej Literatury Grozy

im. Stefana Grabińskiego

*

Emocje, emocje i jeszcze raz emocje – one towarzyszą nam na każdej stronie powieści. Czytamy i czytamy, a nasz umysł sam próbuje rozstrzygnąć: kto z kim? Po co i dlaczego? Takie lektury, w których nie ma czasu na nudę, a w której ciągle coś się dzieje, to można czytać bez końca.

Czy zaginione Miasto rzeczywiście istnieje? Dlaczego giną niewinne osoby? Kto za tym wszystkim stoi? Koniecznie sięgnijcie po lekturę i przekonajcie się sami, bo naprawdę warto!

Grażyna Wróbel

(Czytaninka)We współczesnym Gdańsku giną ludzie, a zabójstwa mają ścisły związek ze środowiskiem handlarzy oraz kolekcjonerów starych książek. Jaką rolę w tym krwawym teatrze odgrywa tajemniczy starodruk, zawierający dawno zaginioną treść jeszcze starszej księgi? Z jakiego powodu staje się zarzewiem pasma okrutnych zbrodni? Gdzie dotarła i co odkryła załoga pewnej legendarnej antycznej wyprawy morskiej na daleką Północ? Na te pytania musi odnaleźć odpowiedź dziennikarz śledczy Emil Żądło wraz ze swoją partnerką, muzealniczką Martą Zabłocką.Księga wysp ostatnich

Choć powieści Anny Klejzerowicz to raczej kryminały przygodowo-obyczajowe, tym razem zagadka jest jak najbardziej klasyczna, ze wszystkimi prawidłami gatunku. Nic nie jest tym, czym się wydaje, drodzy Państwo.

Jak zwykle w tym cyklu, w Księdze Wysp ostatnich możemy się spodziewać wartkiej akcji, potoczystej narracji, umiejętnie zaprawionej ciekawą historyczną zagadką, i doskonałej intrygi. Jest to świetna zabawa, która również czegoś uczy. Czytając Klejzerowicz, nie mamy poczucia, że zabijamy czas banalną lekturą na jeden raz. Dowiadujemy się czegoś, co z nami pozostanie, a może skłoni do własnych poszukiwań?

Agnieszka Krawczyk

pisarka, współzałożycielka portalu Zbrodnicze siostrzyczki

*

Podziwiam pisarzy, którzy dzielą się swoją pasją i potrafią nią zarażać, i doceniam książki, które dostarczają emocji, rozrywki, ale też odkrywają ciekawe karty historii, pokazują intrygujące miejsca, dają poznać bliżej interesujących ludzi. Takie książki poszerzają nasze horyzonty.

Mariola Pomykaj

myslirzezbioseslowem.blogspot.com

*

Autorka ma niesamowitą umiejętność tworzenia postaci. W tej książce, jak i w poprzednich, postacie są bardzo wyraziste, każda jest pewnego rodzaju indywidualnością (…). A kiedy jeszcze bohaterowie powieści prowadzą ciekawe rozmowy i dialogi wciągają niemal tak, jak sama fabuła, to czegóż chcieć więcej?

Akcja dziennikarskiego śledztwa przeplatana jest w tej powieści różnymi wątkami historycznymi. Dla jednych może to być dodatkowym atutem, urozmaiceniem, odskocznią od współcześnie prowadzonego śledztwa, a dla drugich cenną wiedzą (prawie) encyklopedyczną. We mnie autorka potrafi za każdym razem wzbudzić głód dalszej wiedzy. Anna Klejzerowicz angażuje czytelnika w śledztwo, a przy okazji (a może całkiem świadomie) uruchamia w nim ciekawość historyczną.

Jeżeli ktoś lubi połączenie historii i sztuki z intrygą kryminalną, a także odrobiną romansu, to z pewnością jest to książka dla niego.

Ewa Formella

ksiazkiidy.blox.pl

*

Następny tom o Emilu i Marcie. Tym razem autorka zabiera nas w podróż w czasie do Aleksandrii, gdzie płonie Wielka Biblioteka, oraz do fascynującej wyprawy starożytnego żeglarza i odkrywcy Peteasza. Dawne czasy, a jednak mają wpływ na życie i śmierć współczesnych ludzi. Autorka spina klamrą przeszłość i teraźniejszość, bo przecież pomimo upływu wieków, ludzie pozostają tacy sami. (…) Anna Klejzerowicz ma swój własny, niepowtarzalny styl i w każdej książce usiłuje coś ważnego przemycić. Tu mamy zadane bardzo ważne pytanie: co daje i dawała ludziom religia na przestrzeni wieków i czy wyrządziła więcej dobra, czy zła? Ciekawa intryga, mnóstwo wiedzy historycznej, bardzo dobrze pokazane postacie. Zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę.

Grażyna Strumiłowska

redaktor naczelna portalu Książka zamiast kwiatka
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: