Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 347 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PA­MIĘT­NI­KI

Jana Du­kla­na Ochoc­kie­go,

Z po­zo­sta­łych po nim rę­ko­pi­smów prze­pi­sa­ne i wy­da­ne przez

J. I. Kra­szew­skie­go

Qui au­diunt au­di­ta di­cunt, qui vi­dent

ple­ne sciunt.

Plau­tus.

Tom czwar­ty.

Wil­no.

Na­kła­dem i Dru­kiem

Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go.

1857.

Po­zwo­lo­no dru­ko­wać, z obo­wiąz­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, pra­wem ozna­czo­nej licz­by exem­pla­rzy. Wil­no, dnia 9 Lu­te­go 1857 roku.

Cen­zor Pa­weł Ku­kol­nik.SŁÓW­KO WSTĘP­NE.

Ochoc­ki w po­prze­dza­ją­cych no­tach swo­ich, któ­re się koń­czą opi­sem Ro­ma­no­wa, w rę­ko­pi­śmie na­szym, wspo­mi­na czę­sto o ro­dzi­nie Bu­ka­rów; łą­czy­ły go z nią fa­mi­lij­ne związ­ki i przy­jaźń sta­ła, szcze­gól­niej z Ada­mem i Mar­ci­nem. Szczę­śli­wy traf, w chwi­li gdy­śmy wła­śnie zbie­ra­li wo­łyń­skie z ostat­nich cza­sów pa­mięt­ni­ki dla do­peł­nie­nia Ochoc­kie­go, dał nam w ręce rę­ko­pism Sew. Bu­ka­ra, od nie­go więc za­czy­na­my, znaj­du­jąc go naj­sto­sow­niej­szym. Nie da­je­my go w ca­ło­ści, ale cie­kaw­sze z nie­go wy­cią­gi, któ­re obej­mu­ją cza­sy przez Ochoc­kie­go spi­sy­wa­ne, a co do war­to­ści by­najm­niej pa­mięt­ni­kom jego nie ustę­pu­ją. In­ne­go wszak­że znać tu czło­wie­ka, choć tej sa­mej epo­ki, a in­dy­wi­du­al­ność w opi­sie na­wet rze­czy nie ty­czą­cych się jego sa­me­go, ma­lu­je się do­bit­nie. Wię­cej jest roz­wa­gi i wy­sta­ło­ści, a mniej ży­cia i ru­chu niż w Ochoc­kim, któ­ry czu­je każ­dą rzecz go­rą­co i opi­su­je pla­stycz­nie. Bu­kar osty­glej­szy, roz­waż­niej­szy, wię­cej z li­te­ra­tu­rą obe­zna­ny, choć pa­mięt­nik swój ukła­da dla dzie­ci tyl­ko, my­śli jed­nak by się zbyt za­nie­dba­nym nie przed­sta­wić czy­tel­ni­kom. Ten pi­sze, gdy pierw­szy ga­wę­dzi i opo­wia­da. W ob­szer­niej­sze po­rów­na­nie wda­wać się nie wi­dzi­my po­trze­by, sam czy­tel­nik naj­le­piej uczu­je róż­ni­cę, jaka mię­dzy dwo­ma tymi pi­sa­rza­mi jed­nej epo­ki za­cho­dzi.

Rę­ko­pism Se­we­ry­na Bu­ka­ra w ory­gi­na­le ma ty­tuł: "Kil­ka­na­ście lat pa­mięt­niej­szych mło­do­ści mo­jej, czy­li Wspo­mnie­nia sta­re­go czło­wie­ka. Upo­mi­nek dla sy­nów". Z go­dłem:

Jo­urs heu­reux, temps lo­in­ta­ins, mais ja­ma­is oubli­és,

Où tout ce, dont le cha­mie in­te­res­se à la vie,

Egay­ait mes de­stins igno­rés de l'envie…

J. M. Che­nier.

Za­czął je był w roku 1815 d. 28 czerw­ca, ale nie­da­le­ko do­pro­wa­dził; znać póź­niej tyl­ko P. Bu­kar noty do nich do­da­wał, a z tych nie­któ­re włą­czy­li­śmy do wy­cią­gów na­szych.

* * *WY­JĄT­KI Z PA­MIĘT­NI­KÓW SE­WE­RY­NA BU­KA­RA.

Od lat kil­ku już, cią­gle na mnie, ko­cha­ni sy­no­wie, na­le­ga­cie, abym wam na­pi­sał pa­mięt­ni­ki moje; do­tąd za­wsze wy­ma­wia­łem się od tego z po­bu­dek na­stę­pu­ją­cych. Na­przód, że po­dług mnie, ten tyl­ko ma pra­wo za­jąć się opi­sem wła­sne­go ży­cia, kto sam bez­po­śred­nio lub przez wpływ swój na czyn­no­ści zna­ko­mit­szych w kra­ju lu­dzi, dał się po­znać za­szczyt­nie i do­ko­nał rze­czy pa­mię­ci god­nych. Po­wtó­re, że do­szedł­szy póź­ne­go już wie­ku, nig­dym so­bie do­tąd nie za­da­wał pra­cy no­to­wa­nia oko­licz­no­ści i spraw, któ­rych by­łem świad­kiem, lub do któ­rych wpły­wa­łem. Trud­no mi więc dzi­siaj my­ślą po­zbie­rać fak­ta lat kil­ku­dzie­się­ciu.

Ale tłó­ma­cze­nie moje nie zdo­ła­ło za­spo­ko­ić was, na­pie­ra­cie się, na­gli­cie, na­pa­stu­je­cie mnie o te nie­szczę­śli­we pa­mięt­ni­ki. Przy­po­mnia­ło mi to czy­ta­ną w opi­sie ja­kiejś po­dró­ży wzmian­kę o że­bra­kach w Chi­nach. Po­trze­bu­ją­cy wspar­cia, we­dług tego wę­drow­ni­ka, no­szą za­wsze w kie­sze­ni in­stru­men­cik dęty, ro­dzaj pisz­czał­ki, wy­da­ją­cy głos wrza­skli­wy i prze­ra­ża­ją­cy. Po­strze­gł­szy na swej dro­dze czło­wie­ka, któ­re­go po­wierz­chow­ność obie­cu­je im zy­skow­ną do­na­ty­wę, zbli­ża­ją się do nie­go, idą za nim krok w krok i dmą tak sil­nie w swój in­stru­men­cik, a wlo­ką się tak dłu­go, że rad nie rad dla oku­pie­nia spo­koj­no­ści swo­jej opła­cić się musi.

Wy­ście dla mnie, ko­cha­ne dzie­ci, tym że­bra­kiem chiń­skim, a wa­sze proś­by jego pisz­czał­ką; po­mi­mo jed­nak oku­pie­nia się któ­re przed­się­bio­rę, oświad­czy­łem ci, ko­cha­ny synu, w cza­sie two­jej ostat­niej byt­no­ści, że ani my­ślę nic ta­kie­go przed­się­brać coby for­mę pa­mięt­ni­ków mia­ło; a jed­no co na na­le­ga­nia two­je i kil­ku osób przez usta two­ję tego się do­ma­ga­ją­cych uczy­nić mogę, to, że na kil­ka py­tań wa­szych w spo­so­bie ob­ja­śnień od­po­wiem. Daj Boże by się to komu na co przy­da­ło. Zo­sta­wi­łeś mi kil­ka punk­tów, i na te ci od­pi­su­ję.

II.

Dziec­kiem jesz­cze bę­dąc pra­wie, bo tyl­ko co po­czy­na­łem dzie­sią­ty rok ży­cia, oj­ciec mój wy­jed­naw­szy so­bie u kró­la Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta umiesz­cze­nie dwóch sy­nów w szko­le ry­cer­skiej, w r. 1783, od­wiózł mnie i star­sze­go bra­ta mo­je­go Jó­ze­fa, do War­sza­wy. Tak mło­do więc na lat kil­ka opu­ściw­szy dom ro­dzi­ciel­ski, mało o nim szcze­gó­łów pa­mię­cią dziś za­jąć mogę. Wszak­że o ile przy­po­mi­nam so­bie, dom ro­dzi­ców mo­ich był jed­nym z tych, w któ­rych naj­więk­sza pa­no­wa­ła go­ścin­ność, przy­miot zresz­tą u nas po­wszech­ny i wspól­ny z wszyst­kie­mi nie­mal ro­dzi­na­mi pol­skie­mi. Oso­bi­ste ojca mo­je­go zna­cze­nie, szcze­gól­ny dar oboj­ga ro­dzi­ców w przy­ję­ciu go­ści i uprzy­jem­nie­niu im po­by­tu w ich domu, spra­wia­ły, że­śmy cią­gły ich na­pływ mie­wa­li. Dzi­wić się nie­raz po­źniej mu­sia­łem roz­my­śla­jąc nad tem, gdzie i jak się to po­mie­ścić mo­gło w szczu­płym domu, któ­ry ro­dzi­ce za­sta­li ku­piw­szy Ja­nusz­pol, gdyż nowe miesz­ka­nie, urzą­dzo­ne dla wy­god­ne­go przy­ję­cia go­ści, do­pie­ro w lat kil­ka po wy­jeź­dzie moim do War­sza­wy sta­nę­ło. Sły­sza­łem tyl­ko, że kie­dy raz oj­ciec, ba­wiąc w War­sza­wie dla in­te­re­sów, na­pi­sał z tego miej­sca do mat­ki mo­jej, z za­wia­do­mie­niem, aby się przy­go­to­wa­ła na przy­ję­cie go­ści z Ko­ro­ny, jako to: Gu­row­skie­go mar­szał­ka W. Li­tew­skie­go, Ksa­we­re­go Dzia­łyń­skie­go z żoną i kil­ku jesz­cze osób, któ­re się oświad­czy­ły z chę­cią zje­cha­nia na dzień imie­nin mat­ki (Świę­tą Kon­stan­cyę), mu­sia­ła aż ka­zać wyj­mo­wać jed­ną ścia­nę we­wnętrz­ną, aby zro­bić salę do za­sta­wie­nia sto­łu na kil­ka­dzie­siąt osób. Po­mi­mo to wszyst­ko jed­nak ba­wio­no się ocho­czo i hucz­no przez dni kil­ka. Bo też w owych cza­sach nie tyle były wy­ra­fi­no­wa­ne przy­ję­cia i za­ba­wy. Kuch­nia wy­bor­na, wina tak­że, ka­pe­la, jak daw­niej mu­zy­kę na­zy­wa­no, przy uprzej­mo­ści go­spo­dar­stwa, wy­star­cza­ły do uprzy­jem­nie­nia go­ściom po­by­tu.

Miał mój oj­ciec ko­mi­sa­rza, bo oprócz wła­sne­go klu­cza Ja­nusz­pol­skie­go, trzy­mał jesz­cze kil­ka wsi dzier­ża­wą w Smi­lańsz­czy­znie i pod Ży­to­mie­rzem miał wio­skę Krosz­nę, a sam cią­gle za­ję­ty pu­blicz­ną usłu­gą, zmu­szo­ny był po­ma­gać so­bie czło­wie­kiem, któ­ry cią­gle wszę­dzie ob­jeż­dżał i roz­po­rzą­dzał.

Był i mar­sza­łek dwo­ru i ko­niu­szy a ra­zem be­raj­ter i we­te­ry­narz, gdyż sta­do mie­li­śmy pięk­ne i dość znacz­ne. Była or­kie­stra ze dwu­na­stu lu­dzi zło­żo­na i ka­pel­mej­stra, któ­rą po r. 1792 oj­ciec mój roz­pu­ścił; uła­nów trzy­ma­no dwu­na­stu ze szlach­ty, uzbro­jo­nych w ka­ra­bin­ki i pa­ła­sze i umun­du­ro­wa­nych po­rząd­nie. Tych tak­że w r. 1792 oj­ciec roz­pu­ścił, a całą broń i mo­de­ru­nek woj­sko­wy ode­słał do obo­zu, w mar­szu wte­dy bę­dą­ce­go, do mnie, a ja w imie­niu ojca, ofia­ro­wa­łem je na po­ży­tek kra­ju, któ­ry, jak wia­do­mo, po­trze­bo­wał tego, bo był bez za­pa­sów.

Oprócz tego, mie­li­śmy do­mo­we­go ka­pe­la­na, me­trów i dwór licz­ny. Po do­mie Stemp­kow­skie­go wo­je­wo­dy ki­jow­skie­go, moż­na śmia­ło po­wie­dzieć, że w oko­li­cy kil­ku­mi­lo­wej naj­hucz­niej­szy był dom ro­dzi­ców mo­ich. W uro­czy­ste świę­ta, po­nie­waż wów­czas w ca­łym kra­ju trwa­ła Uni­ja jesz­cze, cały dwór słu­chał mszy świę­tuj, nie w ka­pli­cy lecz w cer­kwi, a ka­pe­la na chó­rze przy­gry­wa­ła śpie­wa­kom.

Oprócz przy­jeż­dża­ją­cych i co­raz od­mie­nia­ją­cych się fi­gur, jak w chiń­skich cie­niach, były jesz­cze oso­by cią­gle ba­wią­ce w Ja­nusz­po­lu, jako to Du­klan Ochoc­ki, czło­wiek bar­dzo miły w to­wa­rzy­stwie dla dow­ci­pu i we­so­łe­go hu­mo­ru, wiel­ce lu­bio­ny od ojca nie­go, a czę­sto ob­li­go­wa­ny od nie­go do za­ję­cia się ja­kim in­te­re­sem, i to­wa­rzy­szą­cy mu kil­ka­krot­nie w po­dró­żach do Lu­bli­na i War­sza­wy Póź­niej na­wet zbli­żył się jesz­cze bar­dziej do domu na­sze­go przez zwią­zek fa­mi­lij­ny. Oj­ciec jego bo­wiem, Cze­śnik mo­zyr­ski, oby­wa­tel sza­no­wa­ny bar­dzo po­czci­wy, dzie­dzic wsi Si­da­czów­ki, mil dwie od Ja­nusz­po­la le­żą­cej, owdo­wiaw­szy po śmier­ci pierw­szej żony z domu Susz­cze­wi­czów­nej już w po­de­szłym bę­dąc wie­ku, oże­nił się z sio­strą ojca mo­je­go, nie mło­dą też pan­ną, któ­ra w domu ro­dzi­ców mo­ich przez lat kil­ka­na­ście miesz­ka­jąc, po­mo­cą była mat­ce mo­jej w za­rzą­dzie do­mo­wym. Wpraw­dzie nie ra­czył Bóg na nie; po­ka­zać cudu, jak na Sa­rze żo­nie Abra­ha­mo­wej jed­nak lat kil­ka z sobą prze­ży­li. Był jesz­cze Mi­ko­szew­ski, ka­no­nik ka­te­dral­ny ży­to­mier­ski, czło­wiek moż­na po­wie­dzieć uni­wer­sal­ny; oprócz do­sko­na­łej wy­mo­wy ka­zno­dziej­skiej, pe­łen na­uki ta­len­tów, pę­zla jego ob­ra­zy ma u sie­bie je­den z was; inne znaj­du­ją się, nie wiem dwa czy trzy, w Bej­zy­mów­ce u P. Ad­ry­ano­wej Bu­ka­ro­wej. Ksiądz Mi­ko­szew­ski ro­bił map­pę. Ja­nusz­polsz­czy­zny, a przy­tem miał u sie­bie kil­ku mło­dzie­ży oby­wa­tel­skiej i lek­cye im da­wał, jako to: Hen­ry­ko­wi Hań­skie­mu (bra­tu Wa­cła­wa), Da­chow­skie­mu, Gna­tow­skie­mu An­to­nie­mu, Mi­ko­szew­skie­mii sy­now­co­wi swe­mu i bra­tu memu młod­sze­mu, Ad­ry­ano­wi. Był to ro­dzaj pen­syj­ki, na któ­rej po­miesz­cze­nie od­stą­pi­li ro­dzi­ce dom sta­ry po za­miesz­ka­niu no­we­go. Było jesz­cze wię­cej osób tego ro­dza­ju… pra­wie cią­gle w Ja­nusz­po­lu za­miesz­ku­ją­cych, i jak z tego wnieść ła­two, do­brze był za­peł­nio­ny. Szko­da, że Piotr sta­ry prze­niósł się w prze­szłym roku do wiecz­no­ści, bo jak Sze­he­ra­za­da w Ty­siącu Nocy lu­bił opo­wia­dać o do­mie i za­ba­wach Ja­nusz­pol­skich. Od dzie­ciń­stwa bę­dąc przy ro­dzi­cach mo­ich, wie­dział i pa­mię­tał wie­le szcze­gó­łów, któ­re dla mnie, przez lat siedm ba­wią­ce­go w War­sza­wie, sta­ły się obce.

Co do sto­sun­ków są­siedz­kich, tak się mają rze­czy. Oj­ciec mój, na­byw­szy Ja­nusz­polsz­czy­znę od księż­nej Lu­bo­mir­skiej mar­szał­ko­wę ko­ron­nej, czy też od księ­cia Po­niń­skie­go pod­skar­bie­go ko­ron­ne – go, bo tego do­brze nie wiem, z pra­wem od­zy­ski­wa­nia awul­sów, to jest grun­tów ode­rwa­nych przez nad­uży­cie są­sia­dów i nie­bacz­ność rząd­ców (co się szcze­gól­niej tra­fia­ło w do­brach wiel­kich pa­nów, co w W. Pol­sce, w War­sza­wie lub za gra­ni­cą gdzieś prze­miesz­ku­jąc, rządz­ców tyl­ko mie­li w swych ukra­iń­skich do­brach – bo tak po­spo­li­cie zwa­no te oko­li­ce, i sami ich nie pil­no­wa­li); – jął się do po­szu­ki­wa­nia swej wła­sno­ści. Spro­wa­dził ks. ka­no­ni­ka Mi­ko­szew­skie­go do zdję­cia pla­nu dóbr i po­czął od wy­cią­gnie­nia li­nii gra­nicz­nej, od­dzie­lać ma­ją­cej Ja­nusz­polsz­czy­znę od dóbr oby­wa­te­li daw­niej tu za­miesz­ka­łych. Tacy byli: Gi­życ­ki cho­rą­ży ży­to­mier­ski, Mo­czul­ski pod­sę­dek ziem­ski ży­to­mier­ski, Kar­wic­ki kasz­te­lan, dziad Ka­zi­mie­rza, i inni jesz­cze. Wy­pa­dły ztąd nie­sna­ski, nie­po­ro­zu­mie­nia i nie mo­gło być przy­ja­znych sto­sun­ków. Cho­rą­że­go Gi­życ­kie­go nie­chęć ku ojcu po­więk­szy­ła się jesz­cze, gdy oj­ciec są­dząc spra­wę jego z dzier­żaw­cą o eks­pul­syą, ska­zał cho­rą­że­go na sie­dze­nie wie­ży, i lubo Gi­życ­ki ape­lo­wał od de­kre­tu tego do try­bu­na­łu Lu­bel­skie­go, ten tyl­ko za­twier­dził wy­rok ojca mo­je­go. Cho­rą­ży Gi­życ­ki był cha­rak­te­ru dum­ne­go i nie umiał da­ro­wać ura­zy, co się i w sy­nach jego od­zy­wa­ło nie­kie­dy, oj­ciec, pra­gnąc za­cho­wać do­bre sto­sun­ki są­siedz­kie, a z roz­strzą­śnie­nia spra­wy wi­dząc złą ze stro­ny Gi­życ­kie­go, ocią­gał się z wy­ro­kiem, skła­nia­jąc do ugo­dy z szlach­ci­cem, któ­ry­by był na kil­ku­set zło­tych po­prze­stał. Nie chciał tego Gi­życ­ki; oj­ciec wi­dząc go wzbra­nia­ją­ce­go się, dla zgo­dy i po­ko­ju chciał ze swej kie­sze­ni usa­tys­fak­cjo­no­wać szlach­ci­ca, ale ob­ra­żo­na duma cho­rą­że­go żad­ne­go mu ukła­du pod­pi­sać nie do­zwo­li­ła, a za­tem de­kret wy­padł i mu­siał wziąść sku­tek. Wszak­że póź­niej cho­rą­ży by­wał w Ja­nusz­po­lu, a sy­no­wie jego, oso­bli­wie naj­star­szy, miecz­nik ki­jow­ski i naj­młod­szy je­ne­rał, w do­brej za­wsze z nami żyli ko­mi­ty­wie. Z Gi­życ­kim trzy­ma­li przy­ja­cie­le ich Bu­rzyń­scy, skarb­nik dzie­dzic Bor­ko­wiec, i stol­nik, dzie­dzic Trosz­czy. Po ukoń­czo­nem od­gra­ni­cze­niu, gdy się wszy­scy prze­ko­na­li o pra­wo­ści mo­je­go ojca, lub wresz­cie ule­ga­jąc prze­wa­dze jaką mu da­wa­ła ła­ska kró­lew­ska i ści­sła przy­jaźń z Stemp­kow­skim wo­je­wo­dą ki­jow­skim, tyle zna­cze­nia w wo­je­wódz­twie ma­ją­cym, skło­ni­li mniej lub wię­cej ser­ca swo­je, a za­ży­łość są­siedz­ka raz za­wią­za­na, po­mna­ża­ła się i wzra­sta­ła. Lecz naj­ści­ślej żyli ro­dzi­ce moi z Wo­ro­ni­cza­mi, kasz­te­lań­stwem bełz­kiem, i z Ja­ku­bow­skie­mi pod­ko­mor­stwem ży­to­mier­skie­ni, z sa­mym bo­wiem oj­ciec mój był w po­kre­wień­stwie, gdyż oba ród swój wy­wo­dzi­li od Su­ry­nów, po któ­rych o do­bra spa­dłe na Ukra­inie po­wstał pro­ces z kasz­te­la­nem Kar­nic­kim, z księż­ną Ra­dzi­wił­ło­wą (mat­ką Ma­te­usza, męża księż­ny Anny w Sie­nia­wie miesz­ka­ją­cej) z Bu­rzyń­skie­mi, ze Sta­ni­sła­wem Ma­li­now­skim, oj­cem Jó­ze­fa i Ja­kó­ba, z Su­le­żyń­skim, je­ne­rał-ad­ju­tan­tem, oj­cem Po­toc­kiej pia­se­czań­skiej, Omie­ciń­skim sta­ro­stą da­nie­zew­skim i t… d. Tyle na ten raz pa­mięć moja za­dyk­to­wa­ła, wy­wo­ła­na pi­skli­wą na­tar­czy­wo­ścią dwóch chiń­czy­ków.

III.

Tryb ży­cia ro­dzi­ców mo­ich, o ile so­bie przy­po­mi­nam, był taki: wsta­wa­li o go­dzi­nie szó­stej; po ka­wie o go­dzi­nie ósmej ka­pe­lan ze mszą świę­tą wy­cho­dził, któ­rej mat­ka moja co­dzien­nie, a oj­ciec słu­chał za­wsze, ile­kroć mu expe­dy­cye i za­ję­cia róż­ne pi­śmien­ne do­zwo­li­ły. Obiad re­gu­lar – nie, gdy nie­by­ło go­ści, da­wa­no o go­dzi­nie dwó­na­stej; do sto­łu oprócz osób ro­dzi­nę skła­da­ją­cych, sia­dał ko­mi­sarz, ka­pe­lan, me­tro­wie, któ­rzy byli przy dzie­ciach, pan­na, jeź­li była z rzę­du tych, któ­re sto­ło­we­mi na­zy­wa­no i mar­sza­łek dwo­ru, dla czę­sto­wa­nia z wazy, pil­no­wa­nia po­rząd­ku sto­ło­we­go i służ­by. Po krót­kiem wy­tchnię­ciu po obie­dzie, oj­ciec od­cho­dził do kan­ce­la­ryi dla za­ła­twie­nia swo­ich in­te­re­sów, mat­ka zaś swo­je do­mo­we go­spo­dar­skie za­ję­cia prze­rwa­ne, roz­po­czy­na­ła na nowo. Po­tem oko­ło go­dzi­ny pią­tej na­stę­po­wa­ła kawa, da­lej, gdy czas i pora były po temu, wy­jeż­dża­li ro­dzi­ce do dru­gie­go fol­war­ku, lub zwie­dza­li kąty róż­ne go­spo­dar­skie, pa­sie­ki, sady i t… d. Wie­cze­rza la­tem na­stę­po­wa­ła o go­dzi­nie ósmej, we­dług pory roku, zwa­ża­jąc by się bez świec obejść mo­gła, i czas było po niej użyć jesz­cze wie­czor­nej prze­chadz­ki. Oko­ło dzie­sią­tej roz­cho­dzo­no się na spo­czy­nek.

W pięk­ne wie­czo­ry mu­zy­ka da­wa­ła się sły­szeć na dę­tych in­stru­men­tach, albo koło ka­plicz­ki Św. Jana Ne­po­mu­ce­na za bra­mą wjezd­ną, na pla­cu przy go­ściń­cu pu­blicz­nym, lub koło domu w ogro­dzie. W zi­mo­we zaś wie­czo­ry czy­ty­wa­no ga­ze­ty, pi­sma pu­blicz­ne i książ­ki. Przez wiel­ki post cały, o go­dzi­nie pią­tej po po­łu­dniu zbie­ra­li się do­mow­ni­cy wszy­scy i cała cze­ladź dwor­ska do po­ko­ju, gdzie pod prze­wod­nic­twem mo­jej mat­ki od­by­wa­ły się róż­ne na­bo­żeń­stwa, nie­kie­dy i śpie­wy na­boż­ne; za­bie­ra­ło to kwa­drans lub pół go­dzi­ny.

Dom ro­dzi­ców mo­ich był zu­peł­nie po­do­bien owym sta­rym pol­skim dwo­rom, w któ­rych praw­dzi­wa chrze­ści­jań­ska po­boż­ność bez afek­ta­cyi pa­no­wa­ła. Za­kon­nik każ­dy, zwłasz­cza ze zgro­ma­dze­nia ta­kie­go, któ­re się z ofiar do­bro­wol­nych utrzy­my­wa­ły, do­świad­czał go­ścin­no­ści naj­więk­szej i do­brze opa­trzo­ny po­wra­cał do klasz­to­ru. Ztąd też dom nasz czę­sto był od­wie­dza­ny przez du­chow­nych wyż­sze­go stop­nia i mni­chów. Oj­ciec mój prócz tego był syn­dy­kiem za­ko­nu księ­ży Ber­nar­dy­nów cud­now­skich i nie ty­tu­lar­nym, ja­kich dziś wi­dzieć moż­na, ale istot­nym i czyn­nym opie­ku­nem tego kon­wen­tu, bo się wie­le na­wet do wznie­sie­nia mu­rów klasz­tor­nych przy­czy­nił, a gdy umarł, (wów­czas nie by­łem w domu, znaj­do­wa­łem się w Pe­ters­bur­gu), cho­wa­no go na­wet, jak sły­sza­łem, z ja­kie­miś in­sy­gnia­mi za­kon­ne­mi.

W owych cza­sach nic czy­nio­no z tego po­śmie­wi­ska, ale mu tej agre­ga­cji za­zdrosz­czo­no. W Gud­no­wie tez mie­li­śmy nasz grób fa­mi­lij­ny; lubo pa­ra­fial­ny ko­ścioł był w Kra­sno­po­lu, oj­ciec wszak­że wy­ro­bił so­bie po­zwo­le­nie, by skład zwłok fa­mi­lij­ny cli znaj­do­wał się u Ber­nar­dy­nów.

Pro­win­cy­ał Kar­me­li­tań­ski ksiądz Zwo­liń­ski, po­je­chaw­szy do Rzy­mu, przy­wiózł ztam­tąd dla mo­ich ro­dzi­ców mnó­stwo świę­to­ści, re­li­kwii, i przy­wi­le­jów ja­kichś z kan­ce­la­ryi Ojca Świę­te­go wy­da­nych, to wszyst­ko cho­wa­no w ku­frze cy­pry­so­wym, któ­re­go drze­wo ma tę… za­le­tę, że za­pach bar­dzo miły wy­da­je i ku­fry z nie­go szcze­gól­niej na skład kosz­tow­nych fu­ter się uży­wa­ją, jako chro­nią­ce od mo­lów i ro­bac­twa. Mię­dzy in­ne­mi przed­mio­ta­mi przy­wiózł wów­czas ksiądz Zwo­liń­ski dla mat­ki mo­jej książ­kę na­boż­ną pol­ską, w ćwiart­ce nie­wiel­kiej, dru­ko­wa­ną w Rzy­mie, za­wie­ra­ją­cą-li tyl­ko li­ta­ni­ję do Ps. Pan­ny Ber­dy­czow­skiej. Li­ta­ni­ja ta sama za­wie­ra­ła tom do­syć spo­ry; każ­dy wiersz jej za­cząw­szy od ki­rye elej­son, miał sto­sow­ny ob­ra­zek bar­dzo pięk­nie szty­cho­wa­ny, a przy nim za­raz na ćwiart­ce ca­łej było ob­ja­śnie­nie zna­cze­nia tego wier­sza i sto­sow­na doń mo­dli­twa.

Ślicz­na to była kol­lek­cya, ja­kiej dru­giej nig­dzie po­tem wi­dzieć mi się nie zda­rzy­ło (1). Gdy po wyj­ściu ze szko­ły ry­cer­skiej, po kil­ko­let­niej w domu nie­byt­no­ści, wy­jeż­dża­łem do kwa­te­ry mo­jej do Dub­na, gdzie ze czte­re­ma ar­ma­ta­mi przy­ko­men­de­ro­wa­ny by­łem do re­gi­men­tu księ­cia Mi­cha­ła Lu­bo­mir­skie­go, moja mat­ka książ­kę mi tę ofia­ro­wa­ła i wła­sną ręką we środ­ku na okład­ce na­pi­sa­ła: książ­kę tę sy­no­wi nie­mu Se­we­ry­no­wi Bu­ka­ro­wi z bło­go­sła­wień­stwem ofia­ru­ję. Kie­dy­śmy w cią­gu dal­szej służ­by mo­jej woj­sko­wej, prze­szli na kwa­te­rę do Po­łon­ne­go, a póź­niej do Nie­mi­ro­wa, gdzie był sztab bry­ga­dy na­szej, i kwa­te­ra je­ne­ra­ła Ko­ściusz­ki, tra­fi­ło się, że je­ne­rał prze­cha­dza­jąc się za­szedł do kwa­te­ry mo­jej, a nie za­staw­szy mnie, prze­pa­try­wał książ­ki moje, mię­dzy nie­mi zna­la­zł­szy tę na­boż­ną, do­pi­sał na niej po­ni­żej słów mo­jej mat­ki, na­stę­pu­ją­ce wyra- – (1) Nie śmie­my za­prze­czać au­to­ro­wi rę­ko­pi­smu, ale się nam zda­je, że tę li­ta­ni­ję; szty­cho­wał Ra­ko­wiec­ki w Ber­dy­czo­wie, może zresz­tą szty­chy jego są ko­pi­ją z Van­der­hol­stow­skich. Ca­łej li­ta­nii już się dziś spo­ty­kać nie tra­fia, ale po­je­dyń­cze ob­raz­ki w wiel­kiej ilo­ści wi­dy­wać moż­na z pod­pi­sa­mi ła­ciń­skie­mi.

(P.R.W.)

zy: "Aby się na niej co­dzien­nie mo­dlił, do gre­czyn­ki nie uczęsz­czał, a ta­len­ta swo­je per­fek­cy­ono­wał". Zo­sta­wił po­tem książ­kę roz­ło­żo­ną w tem miej­scu i pi­sto­le­ta­mi ją mo­je­mi z wierz­chu przy­ło­żyw­szy, przy­ka­zał słu­żą­ce­mu i or­dy­nan­so­wi mo­je­mu, aby nie ru­szy­li jej do­pó­ki ja nie po­wró­cę. Po wyj­ściu z woj­ska, gdy osia­dłem w domu, książ­ka ta wraz z in­ne­mi mo­je­mi, za­miesz­czo­na zo­sta­ła w jed­nym z dwóch po­ko­jów, któ­re zaj­mo­wa­łem w domu Ja­nusz­pol­skim, na otwar­tej pół­ce. Lecz gdy sio­stra moja, po dwu­let­niej w domu nie­byt­no­ści, z War­sza­wy wró­ciw­szy już na miesz­ka­nie do nas, ma­jąc się roz­łą­czyć z mę­żem swym je­ne­ra­łem Ra­czyń­skim, nie mia­ła do­god­ne­go lo­ka­lu, ja prze­nio­słem się do bocz­ne­go po­ko­iku, a od­stą­pi­łem jej miesz­ka­nia. Słu­żą­ca jej, ja­kaś pan­na Ra­czyń­ska, ku­zyn­ka czy imien­nicz­ka męża, z dru­gą pa­nien­ką gar­de­ro­bo­wą, zaj­mo­wa­ły ten po­kój, gdzie książ­ki usta­wio­ne były. A że ta pan­na bar­dzo była na­boż­na, wi­dać, że prze­pa­tru­jąc książ­ki moje, schwy­cić tę mu­sia­ła. Nie pręd­ko po­tem, może w lat parę, prze­pa­tru­jąc moje książ­ki, już jej nie zna­la­złem. A tak zgi­nę­ła ta pa­miąt­ka, tak sza­cow­na i sama z sie­bie, i z dro­gich dla mnie nad­pi­sów, ja­kie­mi było bło­go­sła­wień­stwo mat­ki i kil­ka wy­ra­zów ko­cha­ne­go na­czel­ni­ka.

Oj­ciec mój pra­gnąc wi­dzieć pod­da­nych swych oświe­co­ne­mi w obo­wiąz­kach wzglę­dem Boga, zwierzch­no­ści i spo­łe­czeń­stwa ca­łe­go, wy­ro­bił so­bie, że co­rocz­nie w in­nej wsi ze skła­da­ją­cych klucz Ja­nusz­pol­ski od­pra­wia­ła się Mis­sya. Na ten ko­niec z naj­bliż­sze­go klasz­to­ru gre­ko-unic­kie­go, księ­ży Ba­zy­lia­nów, z Try­lu­rya, zjeż­dża­li za­wsze trzej księ­ża. Po­wszech­nie byli za­wsze ci sami, to jest, ksiądz Par­nic­ki, su­pe­rior kon­wen­tu, któ­ry tyl­ko mszę śpie­wa­ną co­dzień w cer­kwi od­pra­wiał, dru­gi, ksiądz Pa­izy Le­sie­wicz, ten sam, któ­ry póź­niej, po po­dzie­lę kra­ju i prze­rwa­niu mis­syi, przez lat kil­ka­na­ście aż do śmier­ci mo­jej mat­ki był u niej ka­pe­la­nem; trze­ci ksiądz Am­bro­ży N. ka­te­che­ta. Księ­dza Le­sie­wi­cza obo­wiąz­kiem było mie­wać na­uki do ludu, tłó­ma­cząc mu prze­pi­sy Ko­ścio­ła, ar­ty­ku­ły wia­ry i przy­spo­sa­biać do przy­ję­cia świę­tych Sa­kra­men­tów, ob­ja­śnia­jąc te ta­jem­ni­ce, sło­wem, uczyć praw­dzi­wej chrze­ści­jań­skiej po­boż­no­ści i mo­ral­no­ści. Ksiądz Am­bro­ży uczył lu­dzi ka­te­chi­zmu, pie­śni po­boż­nych i wraz z ca­łym lu­dem, pod go­łem nie­bem, przy po­świę­co­nej fi­gu­rze u krzy­ża, od­by­wał pro­ces­sye, po­boż­ne pie­śni i na­uki, bo cer­kiew żad­na nie mo­gła ob­jąć wszyst­kiej lud­no­ści Ja­nusz­pol­skiej, do ty­sią­ca sze­ściu­set dusz płci obo­jej, z ob­cych wsi przy­chod­niów i ochot­ni­ków.

IV.

W roku 1787 król Sta­ni­sław Au­gust od­był po­dróż do mia­stecz­ka Ka­nio­wa nad Dnie­prem le­żą­ce­go, dla wi­dze­nia się z Ce­sa­rzo­wą Ka­ta­rzy­ną II, uda­ją­cą się wów­czas do Cher­so­nii, i z Ce­sa­rzem Au­stry­ac­kim Jó­ze­fem II, w tym­że celu tu przy­by­łym. W cią­gu tej po­dró­ży przy­był do Ła­bu­nia. Oj­ciec mój, z ob­li­ga­cyi Stemp­kow­skie­go wo­je­wo­dy ki­jow­skie­go, w War­sza­wie pod­ten­czas bę­dą­ce­go i pre­zy­du­ją­ce­go w ko­mis­syi woj­sko­wej, przyj­mo­wał N. Pana w Ła­bu­niu, w imie­niu go­spo­da­rza. Sala jed­na w pa­ła­cu była zu­peł­nie na wzór. sali zam­ku War­szaw­skie­go kró­lew­skie­go urzą­dzo­na; na­wet roz­miar i ko­lor mo­zaj­ki za­cho­wa­no. W jed­nym koń­cu sali, pod gzem­sem, wy­obra­żo­no w ma­lo­wi­dle cześć kuli ziem­skiej, nad nią na­pis był zie­mia wo­łyń­ska z wscho­dzą­cem w gó­rze słoń­cem. W dru­gim koń­cu była cy­fra kró­lew­ska. Gdy da­lej ja­dąc, Król przy­był do Cud­no­wa, oj­ciec mój ofia­ro­wał mu tam pod wierzch ko­nia ze swe­go sta­da, bar­dzo pięk­ne­go i do­sko­na­le wy­jeż­dżo­ne­go, gdyż Sta­ni­sław Au­gust lu­bił nie­kie­dy kon­nej jaz­dy za­ży­wać – co na­wet wcią­gu tej po­dró­ży się tra­fia­ło. Szy­dłow­ski, je­ne­rał-ad­ju­tant, szef re­gi­men­tu imie­nia kró­lew­skie­go, za­pro­szo­ny od mo­je­go ojca, zbo­czył do Ja­nusz­po­la dla wi­dze­nia tego ko­nia i przy­ję­cia go w imie­nin kró­lew­skiem. Przy­po­mi­na mi się to z po­wo­du sta­da o któ­rem mó­wi­łem.

Mu­szę tu w tem miej­scu do­ło­żyć uwa­gę, że opis tej po­dró­ży kró­lew­skiej, przez bi­sku­pa Na­ru­sze­wi­cza, to­wa­rzy­szą­ce­go w niej kró­lo­wi, do­ko­na­ny, ze wszyst­kich pism tego sław­ne­go czło­wie­ka naj­mniej jest zaj­mu­ją­cym i naj­mniej do czy­ta­nia przy­jem­nym. Jed­nak to była ma­te­rya, da­ją­ca ob­szer­ne pole pi­sa­rzo­wi do mi­łych i zaj­mu­ją­cych ob­ra­zów. O ile wiem z tra­dy­cyi, oby­wa­te­le wo­je­wództw, przez któ­re ten mo­nar­cha prze­jeż­dżał wy­jeż­dża­li kon­no na gra­ni­ce w mun­du­rach wo­je­wódz­kich i sto­sow­nem ubra­niu koni; damy na­wet, przy­najm­niej są­dząc z tego co u nas było w wo­je­wódz­twie Ki­jow­skiem, mia­ły ubio­ry jed­na­ko­we, ko­lo­rów mun­du­ru wo­je­wódz­kie­go i w tych pre­zen­to­wa­ły się na ba­lach, któ­re dla Sta­ni­sła­wa-Au­gu­sta po dro­dze da­wa­no. Nie po­mnę, w któ­rym wo­je­wódz­twie z Ma­zow­sza, Cza­plic, łow­czy ko­ron­ny, czło­wiek bar­dzo dow­cip­ny i we­so­ły, uło­żył pio­snecz­kę, w któ­rej wy­sta­wił ma­zu­ra po­dzi­wia­ją­ce­go oso­bę kró­lew­ską i or­szak jego, utkwi­ły mi z niej w pa­mię­ci na­stęp­ne dwa wier­sze:

Jed­ni po pol­sku, dru­dzy z nie­miec­ka,

Każ­de­mu z boku świe­ci gwiaz­decz­ka…

Była i w wo­je­wódz­twie Ki­jow­skiem pieśń uło­żo­na, któ­rą po obie­dzie ze­bra­ni oby­wa­te­le w sali śpie­wa­li pi­jąc zdro­wie kró­lew­skie. Pierw­sza stro­fa, któ­rą za­pa­mię­tać mo­głem, była na­stę­pu­ją­ca:

Hej wi­wat król nasz! pod­nie­śmy gło­sy,

Niech się obi­ją aż o nie­bio­sy.

Król swej do­bro­ci do­wód nam daje

Kie­dy od­wie­dza ki­jow­skie kra­je;
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: