Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pamiętniki jenerała Lwa Mikołajowicza Engelhardta - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki jenerała Lwa Mikołajowicza Engelhardta - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 384 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁÓW­KO WSTĘP­NE.

Pa­mięt­ni­ki je­ne­ra­ła En­gel­hard­ta, zna­le­zio­ne gdzieś na stry­chu wiej­skie­go jego po­miesz­ka­nia, nie­daw­no wy­da­ne zo­sta­ły przez ro­dzi­nę zmar­łe­go z przy­pi­sa­mi i no­ta­mi zna­ne­go li­te­ra­ta ro­syj­skie­go, P. Łon­gi­no­wa. Tam, gdzie te przy­pi­ski pro­sto­wa­ły fak­ta i daty, w któ­rych czę­sto plą­tał się En­gel­hardt, pi­sząc tyl­ko z pa­mię­ci, za­mie­ści­li­śmy je w tek­ście, nie chcąc ich mię­szać z wła­sne­mi na­sze­mi ob­ja­śnie­nia­mi, ty­czą­ce­mi się rze­czy pol­skich; tam zaś, gdzie zmie­niać chcia­ły po­gląd Au­to­ra na rze­czy i lu­dzi tam­te­go cza­su, opusz­cza­li­śmy je, chcąc przez to zo­sta­wić nie tknię­tą całą in­dy­wi­du­al­ność tych są­dów i po­strze­żeń En­gel­hard­ta, za­wsze pra­wie słusz­niej­szych, niż rze­ko­me pro­sto­wa­nia ich ko­men­ta­to­ra. Dla bra­ku zu­peł­ne­go szkół w ów­cze­snej Ro­syi En­gel­hardt wy­cho­wy­wał się do­ryw­czo tu i owdzie, abe­ca­dła uczył go dia­czek unic­kiej cer­kwi miej­sco­wej, da­lej dwaj je­zu­ici w Smo­leń­sku, póź­niej był na ja­kiejś pry­wat­nej pen­syi, utrzy­my­wa­nej przez cu­dzo­ziem­ca, resz­ty do­uczył się sam w ży­ciu wła­sną pra­cą, za­cho­wu­jąc po­czci­we za­sa­dy umy­słu i ser­ca, któ­rych licz­ne daje do­wo­dy w opo­wie­ści swo­jej, a któ­re na­tu­ral­nie, jako nie­po­płat­ne w cza­sach tych po­wszech­ne­go ze­psu­cia, nie mo­gły go za­pro­wa­dzić da­le­ko, in­nych bo­wiem po­trze­ba było wa­run­ków, aże­by się do­stać na wy­ży­ny ów­cze­sne. Ad­ju­tant i krew­ny Po­tem­ki­na, świa­dek w Jas­sach na­głe­go zgo­nu jego, En­gel­hardt słu­żył póź­niej przy Su­wo­ro­wie, od­był, oprócz tu­rec­kiej, obie kam­pa­nie pol­skie, był na sej­mie Gro­dzień­skim, na któ­rym tak wy­mow­nie de­li­be­ro­wa­ły ba­gne­ty mo­skiew­skie, do­by­wał Pra­gi. W opi­sie wszyst­kich tych wy­pad­ków, tak bo­le­śnie do­ty­ka­ją­cych daw­ną Pol­skę, En­gel­hardt, nie schle­bia­jąc wca­le Po­la­kom, za­cho­wał tę po­czci­wą bez­stron­ność sądu i opi­nii o rze­czach i lu­dziach ów­cze­snych, któ­rej na­próż­no szu­kać nie tyl­ko w pi­sa­rzach ro­syj­skich, ale tem wię­cej jesz­cze w Niem­cach nad­bał­tyc­kich, tak za­żar­tych wro­gów wszyst­kie­go, co pol­skie, sko­ro, wstą­piw­szy do służ­by ro­syj­skiej, przy­wdzie­ją na sie­bie li­be­ryą ca­ry­zmu. Ta wła­śnie bez­stron­ność i cała część aneg­do­tycz­na i oby­cza­jo­wa, ma­lu­ją­ca tak żywo lu­dzi wy­so­ko po­ło­żo­nych w hie­rar­chii ad­mi­ni­stra­cyj­ne] i woj­sko­wej ro­syj­skiej, któ­rzy tak fa­tal­nie wpły­wa­li na ostat­nie chwi­le roz­kła­du daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej, z całą ja­sno­ścią praw­dy i ja­skra­wo­ścią barw od­twa­rza­ją­cą po­sta­cie i cha­rak­te­ry tych­że lu­dzi, z wierz­chu tyl­ko ogła­dzo­nych, przez na­ocz­ne­go świad­ka, uczest­ni­ka ich i współ­dzia­ła­cza, była głów­nym po­wo­dem wy­da­nia po pol­sku tych pa­mięt­ni­ków z ob­ja­śnie­nia­mi co do rze­czy pol­skich i co do lu­dzi wpły­wa­ją­cych na jej losy, któ­re póź­niej­sze na­byt­ki i po­szu­ki­wa­nia hi­sto­rycz­ne ob­ja­śni­ły i na ja­kie tłó­ma­cza ich sta­ło. W pa­mięt­ni­kach tych, po­dług wy­zna­nia sa­me­go ich Au­to­ra, oso­bli­wie w roz­dzia­le opi­su­ją­cym rze­czy pol­skie, za­szły pew­ne opusz­cze­nia i zmia­ny, któ­rych szcze­rze ża­ło­wać przy­cho­dzi; zresz­tą, w ca­łym ich cią­gu na­wet spo­ty­kać się dają nie­do­mó­wie­nia, na­po­mknie­nia tyl­ko na miej­scach draż­liw­szych, ła­two tłó­ma­czyć się da­ją­ce i sa­mem sta­no­wi­skiem Au­to­ra, kie­dy wspo­mnie­nia swo­je spi­sy­wał, i te­raź­niej­szem po­ło­że­niem swo­bo­dy sło­wa w Ro­syi, le­d­wo wy­do­by­wa­ją­cej się z pod kne­bla urzę­do­we­go. Co do re­li­gii En­gel­hard­ta, nie­wąt­pli­wie był on ochrzco­nym w wy­zna­niu pa­nu­ją­cem w Ro­syi, ale da­le­ki od fa­na­tycz­nej wy­łącz­no­ści wszyst­ko oży­wia­ją­ce­go pra­wo­sła­wia; prze­ko­na­nia jego były wię­cej chrze­ści­jań­skie, jak tego do­wo­dzi zna­le­zio­ny po jego śmier­ci rę­ko­pis tło­ma­cze­nia zna­ne­go dzie­ła "Triom­phe de l'Evan­gèle". Je­ne­rał En­gel­hardt prze­cią­gnął pa­mięt­ni­ki swo­je do 1826 r., ale, po­cząw­szy od wsta – pie­nia na tron Alek­san­drą I, są to tyl­ko wy­pi­sy z ofi­cy­al­nych re­la­cyi zda­rzeń i wy­pad­ków ogól­nych, nie przed­sta­wia­ją­ce naj­mniej­sze­go in­te­re­su i żad­nej stycz­no­ści z Pol­ską nie ma­ją­ce, dla cze­go opu­ści­li­śmy je zu­peł­nie w tłó­ma­cze­niu ni­niej­szem.WSTĘP.

Pa­mięt­ni­ki każ­de­go czło­wie­ka o tem, co mu się, zda­rzy­ło wi­dzieć, sły­szeć, lub cze­go był sam na­ocz­nym świad­kiem albo dzia­ła­czem w ży­ciu, jak­kol­wiek ży­cie to i dzia­łal­ność jego były nie­znacz­ne w świe­cie, za­wsze są god­ne za­jąć uwa­gę przy­szłych po­ko­leń, jako ob­raz oby­cza­jów, spo­so­bu ży­cia lu­dzi tego wie­ku, po­li­tycz­nych i wo­jen­nych jego wy­da­rzeń i zna­ko­mi­to­ści, któ­re z ja­kiej­bądź stro­ny w nim się od­zna­czy­ły. Ża­łu­ję moc­no, żem się nie­mi za­jął w póź­nym już wie­ku moim, bo w sześć­dzie­sią­tym roku ży­cia, mnó­stwo bo­wiem rze­czy zaj­mu­ją­cych przez to się za­po­mnia­ło, a co się wier­nie spa­mię­ta­ło na­wet przez tę prze­rwę cza­su, stra­ci­ło nie­wąt­pli­wie ce­chę pierw­sze­go wra­że­nia i lo­gicz­ne na­stęp­stwo zda­rzeń; ale za to za­ję­cie się nie­mi przy­nio­sło mi tę wiel­ką, przy­jem­ność od­twa­rza­nia nie­ja­ko bez­pow­rot­nej mło­do­ści mo­jej i roz­pra­wia­nia o niej, co we­dług słów Se­gu­ra jest je­dy­ną, roz­ko­szą sta­re­go wie­ku.

Oj­ciec mój był rze­czy­wi­stym radz­cą sta­nu i ka­wa­le­rem Św. Wło­dzi­mie­rza II. kla­sy; na imię mu było Mi­ko­łaj; mat­ka moja była Bu­tur­li­nów­na z domu. Oj­ciec mój był jed­nym z pierw­szych ze smo­leń­skiej szlach­ty, któ­rzy się po­że­ni­li z Wiel­ko­ro­sy­an­ka­mi, al­bo­wiem od cza­su za­wo­jo­wa­nia Smo­leńsz­czy­zny przez cara Alek­sie­ja Mi­chaj­ło­wi­cza, – a wia­do­mo, że Smo­leńsk był wzię­ty 20 wrze­śnia 1654 r. i trak­ta­tem An­dru­szow­skim w r. 1667 od­stą­pio­ny Ro­syi, – szlach­ta smo­leń­ska z mi­ło­ści dla utra­co­nej daw­nej oj­czy­zny swo­jej, Pol­ski, że­ni­ła się tyl­ko z Po­lka­mi, kie­dy za pa­no­wa­nia Anny wszel­kie sto­sun­ki i związ­ki z Pol­ską były wzbra­nia­ne na­wet do ta­kie­go stop­nia sro­go­ści, że za zna­le­zio­ną jaką książ­kę pol­ską wy­sy­ła­no po­sia­da­cza jej na Sy­bir. Smo­leńsz­cza­nie z nie­na­wi­ści do Ro­sy­an że­ni­li się tyl­ko po­mię­dzy sobą tak, że śmia­ło po­wie­dzieć moż­na, iż przez te związ­ki wszy­scy byli so­bie krew­ny­mi i jak­by jed­nę sta­no­wi­li ro­dzi­nę. Pierw­szy, któ­ry się oże­nił z Ro­sy­an­ką, był Ja­kób Ar­sze­niew­ski, dru­gim był oj­ciec księ­cia Tau­ryc­kie­go, Grze­go­rza Po­tem­ki­na. (1)

1766. Uro­dzi­łem się 1766 r. dnia 10 lu­te­go we wsi Zaj­co­wie, Smo­leń­skiej gu­ber­nii, w ma­jąt­ku ro­dzin­nym, nada­nym przez Zyg­mun­ta III., kró­la pol­skie­go, przod­ko­wi mo­je­mu, je­ne­ra­ło­wi Wer­ne­ro­wi En­gel­hard­to­wi, ro­dem z Kur­lan­dyi, któ­ry, słu­żąc w woj­sku jogo, ode­brał tę na­gro­dę w do­brach "za krwa­we za­słu­gi prze­ciw­ko Mo­skwie", jak to w przy­wi­le­ju nadaw­czym czy­tać moż­na. Dano mi na chrzcie imię Char­tam­pia, ale bab­ka moja, Bu­tur­li­no­wa, kie­dy mnie przy­wie­zio­no do niej do wsi Kir­ma­ny w Ni­że­go­rodz­kiej gu­ber­nii, prze­mie­ni­ła Char­tam­pia na Lwa, na pa­miąt­kę syna swe­go, za­bi­te­go w woj­nie sied­mio­let­niej. Tam prze­by­wa­łem i wy­cho­wy­wa­łem się u niej przez lat pięć, to jest do koń­ca jej ży­cia.

1771 – 1773. Bab­ka moja do­bra swo­je, skła­da­ją­ce się z 1200 dusz, od­da­ła cór­kom swo­im, – mat­ce mo­jej i ciot­ce, wy­szłej za mąż za Stre­mo­ucho­wa, – nie zo­sta­wiw­szy so­bie na prze­ży­cie wię­cej, jak sto dusz, i cho­ciaż do­chód jej z tej po­zo­sta­ło­ści nie do­cho­dził sta ru­bli, wsze­la­ko – z przy­czy­ny wiel­kiej ta­nio­ści pło­dów rol­ni­czych, z bra­ku dróg i ko­mu­ni­ka­cyi po­cho­dzą­cej, – wy­star­cza­ło to jej na ży­cie tak, że nig­dy nie była cię­ża­rem dla dzie­ci swo­ich i nie mia­ła dłu­gów. Fi­zycz­ne wy­cho­wa­nie moje zgod­ne było ze zna­nym sys­te­ma­tem Rus­sa, cho­ciaż bab­ka moja nie tyl­ko nie czy­ta­ła nig­dy i nie zna­ła dziel tego pi­sa­rza, ale bo­daj czy umia­ła czy­tać i pi­sać na­wet po ro­syj­sku. Zimą, wy­la­ty­wa­łem boso i w jed­nej ko­szu­li na uli­cę ba­wić się z chło­pię­ta­mi i, cały prze­zię­bły i skost­nia­ły pra­wie, po­wra­ca­łem ogrze­wać się na przy­piec­ku jej izby, co ty­go­dnia pa­rzy­łem się w bani w naj­go­ręt­szej pa­rze i w od­kry­tych san­kach przy­wo­żo­no mnie na­zad z dość da­le­ka do domu. Ży­wio­no mnie naj­prost­sze­ini i naj­grub­sze­mi po­tra­wa­mi; z ta­kie­go ży­cia wy­nio­słem zdro­wie tak krzep­kie i tak się wzmoc­ni­łem fi­zycz­nie, że by­łem w moż­no­ści zno­sić bez­kar­nie wiel­kie zim­no i go­rą­co i ja­kie­kol­wiek ja­dło, ale za to ni­cze­go mnie nie uczo­no, ztąd też by­łem zu­peł­nie zwich­nię­tem i po­psu­tem dziec­kiem.

1774. Po śmier­ci bab­ki oj­ciec mój, bę­dąc już puł­kow­ni­kiem, mia­no­wa­ny wo­je­wo­dą w ode­bra­nej od Pol­ski Bia­łej­ru­si, wziął mnie ze sobą do Wi­teb­ska, po­rzu­cić zaś służ­bę woj­sko­wą zmu­si­ło go zruj­no­wa­nie zu­peł­ne jego ma­jąt­ko­we, za­cią­gnąw­szy bo­wiem u ciot­ki mo­jej Wit­ko­wi­czej z Ma­ło­ro­syi trzy ty­sią­ce ru­bli, dług, któ­ry na owe cza­sy był pra­wie nie­moż­li­wy do wy­pła­ce­nia, bo ma­jąt­ki wów­czas nie przy­no­si­ły w uro­dzaj­nych gu­ber­niach pra­wie żad­ne­go do­cho­du, żyto bo­wiem pła­ci­ło się po 25 ko­pi­jek cze­twert i za tę cenę przedać go trud­no było z przy­czy­ny zu­peł­ne­go bra­ku dróg i ko­mu­ni­ka­cyi wod­nych, a go­rzel­ni pra­wie nie było; ztąd oj­ciec mój mógł żyć tyl­ko z pen­syi rzą­do­wej i wten­czas tyl­ko wy­pła­cić zdo­łał dług ten nie­li­to­ści­wą ciot­ce mo­jej, kie­dy rząd, w na­gro­dę za zu­peł­ne zruj­no­wa­nie ma­jąt­ku mat­ki rno­jej przez bun­tow­ni­ka Pu­ha­cze­wa, wy­pła­cić mu ka­zał 3 ty­sią­ce ru­bli. Emel­ka (Emil­jan), z na­zwi­ska Pu­ha­czew (Pu­hacz), był zbie­głym doń­skim ko­za­kiem, sa­mo­zwań­czo wy­da­ją­cym sie­bie za ce­sa­rza, Pio­tra III., ja­ko­by oca­lo­ne­go, ukry­wa­ją­ce­go się w róż­nych stro­nach kra­ju przed żoną swo­ją, ce­sa­rzo­wą Ka­ta­rzy­ną II., któ­ra roz­pu­ści­ła kłam­li­wą wieść o jego śmier­ci; w na­stęp­stwie, wi­dząc ku temu przy­ja­zne oko­licz­no­ści, od­krył się on i, po­uf­nie zwie­rzyw­szy się Ja­ic­kim ko­za­kom, na­po­my­kał im o przy­się­dze, któ­rą wier­nie do­cho­wać mu po­win­ni byli, i żą­dał od nich po­mo­cy dla wstą­pie­nia na pra­wo­wi­ty tron nad­dzia­dów swo­ich. Ko­za­cy ci, w zu­peł­nej ciem­no­cie swo­jej śle­po mu uwie­rzyw­szy, przy­się­gli mu na wier­ność bez­względ­ną i po­wstaw­szy masą po­cią­gnę­li za sobą Basz­ki­rów i licz­ną część zło­żo­ną naj­wię­cej z pod­da­nych pań­skich i tak zwa­nych dwo­ro­wych (dwor­skich) ich lu­dzi. Pu­ha­czew obie­cał im za to uda­ro­wać ich wol­no­ścią, nie brać z nich żad­nych po­dat­ków, ani re­kru­tów, i sól da­wać im bez­płat­nie. Szlach­tę, któ­ra mu w ręce wpa­da­ła, wie­szał, a żony ich i cór­ki, ohy­dziw­szy je, od­da­wał to­wa­rzy­szom swo­im. Bunt ten wy­buch­nął przy koń­cu woj­ny tu­rec­kiej 1771 r. i cią­gnął się przez dwa lata, póki nie ze­bra­no do­sta­tecz­ne­go woj­ska dla po­skro­mie­nia go pod głów­nem do­wódz­twem je­ne­ra­ła gra­fa Pio­tra Pa­ni­na, (bra­ta mi­ni­stra). W ca­łej Ro­syi w lu­dzie pa­no­wa­ło ogrom­ne wzbu­rze­nie, i gdy­by Pu­ha­czew po­szedł był pro­sto na Mo­skwę, nie za­trzy­mu­jąc się, jak to zro­bił tak dłu­go, w Ufim­skiej i in­nych gra­ni­czą­cych z nią gu­ber­niach, kto wie, coby z tego wyjść było mo­gło i ile­by Ro­sya wy­cier­pieć mu­sia­ła; ale on nie miał ani ro­zu­mu, ani sil­ne­go cha­rak­te­ru, ani tej spo­sob­no­ści ko­rzy­sta­nia z oko­licz­no­ści tak przy­ja­znych zu­chwa­łe­mu jego przed­się­wzię­ciu, wa­łę­sał się to tu, to tam po kra­ju, pod­szedł pod Ka­zań, któ­ry spa­lił cały, oprócz twier­dzy, i tam na Ar­skiem polu po­bi­ty zo­stał po raz pierw­szy sta­now­czo przez ma­jo­ra Mi­chel­so­na ma­łym od­dzia­łem woj­ska, kie­dy sam miał do 20 ty­się­cy łu­dzi i licz­ną ar­ty­le­ryi Ucho­dząc ztam­tąd ku Sym­bir­sko­wi i da­lej na Jaik, uję­ty zo­stał przez tych sa­mych ko­za­ków, któ­rzy pierw­szy­mi byli jego po­moc­ni­ka­mi, i wy­da­ny sław­ne­mu póź­niej­sze­mu bo­ha­te­ro­wi Su­wo­ro­wo­wi, któ­ry był wten­czas je­ne­rał-ma­jo­rem i do­wo­dził woj­ska­mi tam po miesz­czo­ne­mi. Ce­sa­rzo­wa roz­ka­za­ła rze­kę Jaik prze­zwać Ura­łem, a ko­za­ków tych ural­ski­mi, Pu­ha­cze­wa zaś przy­wie­zio­no do Mo­skwy, ca­łe­go oku­te­go w że­la­znej klat­ce, z trze­ma głów­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi jego, gdzie tez był 10 stycz­nia 1775 r. okrut­ną śmier­cią ska­ra­ny, a inni wszy­scy uczest­ni­cy bun­tu zo­sta­li uła­ska­wie­ni. Ce­sa­rzo­wa od­dać ka­za­ła sa­mo­zwań­ca pod sąd se­na­tu, sy­no­du i je­ne­ra­la­tu, a po­nie­waż w Ro­syi kary śmier­ci nie było, a prze­stęp­stwa jego po­trze­bo­wa­ły wy­jąt­ko­we­go z tego pra­wa po­sta­no­wie­nia, to człon­ko­wie sy­no­du w de­kre­cie swo­im twier­dzi­li, że, cho­ciaż Pu­ha­czew i jego wspól­ni­cy za­słu­ży­li na karę śmier­ci, jed­nak­że oni z du­chow­ne­go cha­rak­te­ru swo­je­go po­dob­ne­go de­kre­tu pod­pi­sać nie mogą. Inni człon­ko­wie sądu po­sta­no­wi­li: Pu­ha­cze­wo­wi, roz­ćwier­to­waw­szy go na­przód, na­stęp­nie ściąć gło­wę, po­dob­nież i głów­ne­mu wspól­ni­ko­wi jego w Mo­skwie, a dwóch in­nych po­wie­sić w Ufie i Ura­łu, co też w dniu wy­żej ozna­czo­nym do­ko­na­nem zo­sta­ło. (2 )

1775. Po przy­by­ciu do Wi­teb­ska za­czął mnie uczyć abe­ca­dła dja­czek unic­kiej ta­mecz­nej cer­kwi, ale że by­łem bar­dzo po­psu­tem dziec­kiem, le­d­wo we dwa lata na­uczy­łem się po­rząd­nie czy­tać i pi­sać.

1776. Wten­czas dano mi na­uczy­cie­la, od­staw­ne­go po­rucz­ni­ka Braunsz­wej­ga, któ­ry mnie za 60 ru­bli rocz­nie uczył pierw­szych pra­wi­deł aryt­me­ty­ki i nie­miec­kie­go ję­zy­ka; na na­ukę fran­cuz­kie­go cho­dzi­łem do klasz­to­ru je­zu­itów, gdzie umie uczył je­zu­ita Wal­fort, ale mało z tego wszyst­kie­go sko­rzy­sta­łem, bę­dąc le­ni­wym i nie­po­jęt­nym nad wy­raz.

1777. W tym roku spro­wa­dzo­no do star­szej sio­stry mo­jej z Wil­na Ma­da­me Le­ne­veu, pła­co­no jej 500 ru­bli rocz­nie, i mnie też ona uczy­ła po fran­cuz­ku i w prze­cią­gu jed­ne­go roku mó­wi­łem już dość do­brze tym ję­zy­kiem, dla nie­miec­kie­go zaś cho­dzi­łem do je­zu­ity Ka­caw­ry­ka, któ­ry re­gu­lar­nie i sys­te­ma­tycz­nie każ­dej so­bo­ty chło­stał mnie dys­cy­pli­ną, zkąd tak mi ob­mierzł nie­szczę­śli­wy ję­zyk nie­miec­ki, że nig­dy nie mó­głem dojść do tego, abym nie tyl­ko nim do­brze mó­wił, ale go na­wet po­rząd­nie ro­zu­miał. Wów­czas tak­że za­pi­sa­no mnie sier­żan­tem do puł­ku sto­ją­ce­go w mie­ście gar­ni­zo­nem (3). Puł­kow­ni­ko­wi Dre­wi­czo­wi, ko­men­de­ru­ją­ce­mu hu­zar­skim puł­kiem, dano za za­słu­gi jego w woj­nie prze­ciw­ko pol­skim kon­fe­de­ra­tom znacz­ne po­sia­dło­ści w Wi­teb­skiej pro­win­cyi, a oprócz tego zbo­ga­cił się on nie­zmier­nie zdzier­stwa­mi w Pol­sce, a po­nie­waż oj­ciec mój jako wo­je­wo­da był mu przy­chyl­ny i uła­twiał mu in­te­re­sa ty­czą­ce się ma­jęt­no­ści jego, Dre­wicz przy­jął mnie jako ka­de­ta do swe­go ochot­ni­cze­go Bia­ło­ru­skie­go puł­ku. Nig­dy nie za­po­mnę, z jaką nie­wy­po­wie­dzia­ną ra­do­ścią uj­rza­łem się ustro­jo­nym w hu­zar­ski mun­dur z brzę­czą­cym pa­ła­szem i tasz­ką.

Przy­znać się, tu mu­szę, że mia­łem naj­gor­sze skłon­no­ści: nig­dym nie po­wie­dział sło­wa, że­bym nie skła­mał; jak tyl­ko wsta­wa­no od obia­du, za­raz obie­ga­łem na­oko­ło stół i wy­pi­ja­łem, co tyl­ko zo­sta­ło w kie­lisz­kach; wszyst­kie ła­ko­cia chwy­ta­łem ukrad­kiem i cho­wa­łem w tasz­kę. Nie­raz, kie­dy tak ob­ju­czo­ne­go przy­pro­wa­dza­no mnie do mat­ki mo­jej, z pła­czem bied­na ża­li­ła się, "jed­ne­go mam syna, ale ja­kiej­że mogę spo­dzie­wać się z nie­go po­cie­chy przy ta­kich wy­stęp­nych jego skłon­no­ściach!" Ani kary, ani prze­stro­gi ro­dzi­ciel­skie mnie nie po­pra­wia­ły, a do tego by­łem jesz­cze nie­oprząt­nym, nie­zgrab­nym i prze­sad­ko­wa­tym, oto jaką, na przy­szłość po­cie­chę obie­cy­wa­łem ro­dzi­com moim.

1778. Ta­kim do­trwa­łem do 1778 roku. Wten­czas od­kry­ły się na­miest­nic­twa i oj­ciec mój zo­stał mia­no­wa­ny pre­ze­sem izby cy­wil­nej po­łoc­kiej, mnie zaś od­wie­zio­no do Smo­leń­ska na pen­syą utrzy­my­wa­ną w tem mie­ście przez cu­dzo­ziem­ca Eler­ta, gdzie rok je­den prze­by­łem. Praw­dę po­wie­dziaw­szy, cho­ciaż on z na­uka­mi mało był obe­zna­ny i cała jego pe­da­go­gi­ka ogra­ni­cza­ła się na skró­co­nem na­ucza­niu ka­te­chi­zmu, gra­ma­ty­ki, hi­sto­ryi, je­ogra­fii i mi­to­lo­gii bez naj­mniej­sze­go ro­zu­mo­wa­ne­go wy­kła­du, a tyl­ko na ko­niecz­nem wy­ucze­niu się na pa­mięć, bez naj­drob­niej­szej zmia­ny słów fran­cuz­kich; za to z nie­ubła­ga­ną sro­go­ścią utrzy­my­wał szko­łę w zu­peł­nej woj­sko­wej dys­cy­pli­nie, bił bez mi­ło­sier­dzia za naj­mniej­sze prze­kro­cze­nie fe­ru­tą i drew­nia­ną li­nią w łapę, siekł ró­zga­mi i dys­cy­pli­ną, ka­zał klę­czeć po czte­ry go­dzi­ny, sło­wem, był praw­dzi­wym ty­ra­nem. Ale, jak się zda­je, dla mnie było to ko­niecz­nym i je­dy­nym spo­so­bem po­pra­wy, a po­nie­waż mia­łem nie do­brą pa­mięć, nie było dnia, że­bym nie był bity, po­mi­mo to a może i dla tego ro­bi­łem znacz­ne po­stę­py w aryt­me­ty­ce i je­ome­tryi, fech­to­wa­łem i tań­czy­łem wca­le do­brze, ko­rzy­sta­jąc z tych lek­cyi, da­wa­nych przez sa­me­go Eler­ta. Fran­cuz­ki ję­zyk szedł tak­że bar­dzo do­brze, bo nikt nie śmiał ani jed­ne­go sło­wa po­wie­dzieć po ro­syj­sku, dla pil­no­wa­nia cze­go usta­no­wie­ni byli do­zor­cy, któ­rzy mie­li pra­wo kary nad dru­gi­mi ucznia­mi, a nad­zór nad tymi cen­zo­ra­mi był tak sro­gi, że jeź­li Elert spo­strzegł, że źle spra­wo­wa­li swo­je urzę­dy, albo nad­uży­wa­li da­nej im wła­dzy, siekł ich jesz­cze wię­cej, niż dru­gich, bez mi­ło­sier­dzia, a i de­gra­do­wał na­tych­miast. Żeby za­słu­żyć na te do­sto­jeń­stwa szkol­ne, trze­ba było być ce­lu­ją­cy­mi w na­ukach i naj­przy­kład­niej­sze­go pro­wa­dze­nia się, ztąd są­dzę, że przez tę emu­la­cyą do­cho­dzi­ło się do­brych skut­ków w mo­ral­no­ści i na­uce, cho­ciaż wszyst­ko za­sa­dza­ło się na ró­zgach. Kil­ku mło­dych chłop­ców oka­le­cza­ło od tak sro­gie­go po­stę­po­wa­nia, ale po­mi­mo to pen­sya była za­wsze peł­ną. Za ta­kie wy­cho­wa­nie pła­co­no Eler­to­wi po sto ru­bli rocz­nie, na peł­nem jego utrzy­ma­niu. By­wa­ły tam tak­że wie­czo­ry tań­cu­ją­ce dwa razy na ty­dzień, na któ­re przy­cho­dzi­ły i małe pa­nien­ki, któ­rym tak­że nie prze­pusz­cza­no i tak ko­niecz­nie do zu­peł­ne­go wy­ucze­nia się me­nu­eta i kon­tre­dan­sa nikt dzie­ci nie od­bie­rał. Po­rów­ny­wa­jąc te­raź­niej­sze wy­cho­wy­wa­nie z tem, co tu pi­szę, o daw­nem, nikt po­mi­mo ca­łej praw­dy opi­su nie ze­chce za­pew­ne wie­rzyć, że tak istot­nie było. Jed­nak­że co do chłop­ców, czy nie lep­sza umiar­ko­wa­na sro­gość, niż zwol­nie­nie zu­peł­ne od kar cie­le­snych? Przy­wyk­nie­nie od dzie­ciń­stwa do nie­spra­wie­dli­wo­ści nie bę­dzież im po­ży­tecz­nem w ży­ciu?

Po skoń­czo­nym roku przy­je­cha­łem do ro­dzi­ców do Po­łoc­ka; ja­każ była ich ra­dość, gdy mnie uj­rze­li zu­peł­nie in­nym, – przy­zwo­itym i oprząt­nym, zgrab­nym tan­ce­rzem, mó­wią­cym do­brze po fran­cuz­ku i roz­pra­wia­ją­cym trzy po trzy o róż­nych na­ukach, cho­ciaż pa­pla­łem o nich, jak pa­pu­ga, nic nie ro­zu­mie­jąc, i wkrót­ce też wszyst­ko za­po­mnia­łem.

Tym­cza­sem Dre­wicz, cho­ciaż mia­łem tyl­ko lat trzy­na­ście, przed­sta­wił mnie na wyż­szy sto­pień au­dy­to­ra, ale kie­dy, mia­no­wa­ny je­ne­rał-ma­jo­rem, od­dał pułk swój no­we­mu puł­kow­ni­ko­wi, stry­jo­wi memu En­gel­hard­to­wi, sio­strzeń­co­wi księ­cia Po­tem­ki­na, ten za­miast tego pod­wyż­sze­nia prze­niósł mnie do Pre­obra­żeń­skie­go puł­ku gwar­dyi sier­żan­tem.

W tym też roku oj­ciec mój, mia­no­wa­ny wi­ce­gu­ber­na­to­rem Mo­hy­low­skim, prze­niósł się do Mo­hy­lo­wa, a że je­ne­rał-ma­jor Zo­rycz (4), dy­mi­sy­ono­wa­ny fa­wo­ryt Ka­ta­rzy­ny, otrzy­maw­szy w na­gro­dę swych tru­dów 13 ty­się­cy dusz z mia­stecz­kiem Szkło­wem, za­pro­wa­dził tam szko­łę, dla któ­rej za­pi­sał zdat­nych na­uczy­cie­li, od­da­no i mnie do niej jesz­cze na rok je­den. Szko­ła ta póź­niej zmie­nio­ną zo­sta­ła na kor­pus ka­de­tów, upo­sa­żo­ny tym przy­wi­le­jem ce­sa­rzo­wej, że po zda­niu w nim eg­za­mi­nu ucznio­wie jego jako ofi­ce­ro­wie wstę­po­wa­li do woj­ska. Po śmier­ci Zo­ry­cza rząd wziął ten kor­pus w swo­je za­wia­dy­wa­nie i na swój koszt, a kor­pus ten obec­nie prze­nie­sio­ny zo­stał do Mo­skwy. Po ukoń­czo­nym roku po­by­tu w tej szko­le p. Szcze­lin, ofi­cer od kwa­ter­mi­strzow­stwa, przy­ja­ciel mo­je­go ojca, jak­by wła­sne­go syna uczył mnie w Or­szy prak­tycz­nej je­ome­tryi i geo­de­zyi; miesz­ka­łem tam u je­ne­rał-ma­jo­ra B., któ­re­go na­zwi­ska nie chcę wspo­mi­nać dla tego, że mo­ral­ność moja cięż­kie­go w domu jego szwan­ku do­zna­ła.

Na­tem się skoń­czy­ła cała edu­ka­cya moja.II. SŁUŻ­BA MOJA W PRE­OBRA­ŻEŃ­SKIM PUŁ­KU GWAR­DYI I NIE­KTÓ­RE ANEG­DO­TY.

Jesz­cze za cza­sów po­by­tu mego w szko­le Szkłow­skiej Kor­sa­kow do­stał dy­mi­syą z obo­wiąz­ku swe­go fa­wo­ry­ta (5). Wiel­kim wpły­wem u dwo­ru od­zna­czać się za­czął Alek­san­der Łan­skoj (6). Kor­sa­kow w po­da­run­ku za za­słu­gi swo­je do­stał w Mo­hy­low­skiej gu­ber­nii sześć ty­się­cy dusz, 200 ty­się­cy ru­bli na po­dróż za gra­ni­cę, bry­lan­tów i pe­reł miał na 400 ty­się­cy ru­bli po­dług tego, jak te klej­no­ty ce­nio­no wów­czas, ra­zem po­dług kur­su te­raź­niej­sze­go miał on w go­tów­ce, klej­no­tach i in­nych dro­gich sprzę­tach 2, 400, 000 ru­bli. Po­nie­waż w do­brach mu da­ro­wa­nych nie było od­po­wied­nie­go dla nie­go po­miesz­ka­nia, Kor­sa­kow wy­pro­sił so­bie u oby­wa­te­la ta­mecz­ne­go Jó­ze­fo­wi­cza dom jego we wsi Ze­liw­lu, le­żą­cej bli­sko Mo­hy­lo­wa, do­kąd zjeż­dżać się za­czę­li w od­wie­dzi­ny krew­ni jego i przy­ja­cie­le, gdzie też i ja z oj­cem moim czę­sto by­wa­łem. Jak­kol­wiek dom w Ze­liw­lu był ogrom­ny, cia­sno w nim było tak, że w jed­nym po­ko­ju po­miesz­cza­no po dwie ro­dzi­ny, jed­ni przy­jeż­dża­li, wy­jeż­dża­li dru­dzy, ale mniej jak 80 osób nig­dy tam nie by­wa­ło, cóż do­pie­ro mó­wić o licz­bie sług i koni? Wię­cej sze­ściu mie­się­cy Kor­sa­kow pro­wa­dził ta­kie­go ro­dza­ju ży­cie, nie było za­baw i uczt, któ­rych­by cią­gle na nowy spo­sób nie urzą­dzał, ztąd a jesz­cze bar­dziej z naj­roz­mit­niej­sze­go nie­po­rząd­ku, bo nie tyl­ko wła­śni jego lu­dzie, ale i go­ścin­ni słu­dzy upi­ja­li się, szam­pań­skiem wi­nem, w krót­kim cza­sie prze­żył znacz­ną część sumy na po­dróż mu da­nej. Je­śli wspo­mi­nam o tem, to głów­nie dla tego, że przy tej spo­sob­no­ści pierw­szy raz za­czą­łem wcho­dzić w to­wa­rzy­stwo dam, sta­rać się o ich ła­skę i ro­bić zna­jo­mo­ści, za­wie­ra­jąc sto­sun­ki z znacz­niej­szy­mi ludź­mi.

1779. W tym roku oj­ciec mój wraz z in­ny­mi ko­le­ga­mi swy­mi wi­ce­gu­ber­na­to­ra­mi we­zwa­ny zo­stał do ce­sa­rzo­wej. Ka­ta­rzy­na sama przez się prze­ko­nać się chcia­ła o ilo­ści do­cho­dów z rzą­do­wych ma­jąt­ków w każ­dej gu­ber­nii i oce­nić oso­bi­ście przy tej spo­sob­no­ści lu­dzi, któ­rym jej fi­nan­se po­ru­czo­no były. Sły­sza­łem od ojca mo­je­go, w ja­kie szcze­gó­ły ra­chun­ko­we wcho­dzi­ła ona z każ­dym z za­py­ty­wa­nych wi­ce­gu­ber­na­to­rów na osob­no­ści, ilu to z nich uwol­ni­ła na­tych­miast od obo­wiąz­ków a w mia­rę za­do­wo­le­nia swe­go, ilu po­su­nę­ła na wyż­szy sto­pień gu­ber­na­to­rów, jak w licz­bie in­nych i ojca mo­je­go, któ­re­go Mo­hy­low­skim gu­ber­na­to­rem za­mia­no­wa­ła.

Oto ja­kim spo­so­bem oj­ciec mój był przed­sta­wio­ny Naj. Pani. W wi­gi­lią pre­zen­ta­cyi je­ne­rał-pro­ku­ror, ksią­żę Wia­ziem­ski, (obo­wią­zek ów­cze­sny je­ne­rał-pro­ku­ro­ra mie­ścił w so­bie za­ra­zem na­czel­nic­two taj­nej eks­pe­dy­cyi i te­raź­niej­sze mi­ni­ster­stwa spra­wie­dli­wo­ści i spraw we­wnętrz­nych), uwia­do­mił mo­je­go ojca, aby w dniu na­zna­czo­nym sta­wił się przed ga­bi­ne­tem Jej Ce­sar­skiej Mci i przez ka­mer­dy­ne­ra tam znaj­du­ją­ce­go się za­mel­do­wał się Naj. Pani (7).

O pierw­szey go­dzi­nie do­pie­ro oj­ciec mój we­zwa­ny zo­stał do ce­sa­rzo­wej i, kie­dy Ka­ta­rzy­na py­ta­ła o prze­szłą służ­bę jego, oj­ciec mój od­po­wie­dział, że był ka­pi­ta­nem w puł­ku Miel­gu­no­wa, któ­ry był ad­ju­tan­tem przy Pio­trze III. Na to ce­sa­rzo­wa: "A więc ja znam Wpa­na, by­łeś bo­wiem służ­bo­wym ka­pi­ta­nem w Pe­ter­ho­fie, kie­dym na tron wstę­po­wa­ła. " Tak było w isto­cie, ale przed oj­cem moim, cho­ciaż był w do­brych sto­sun­kach z Grze­go­rzem Or­ło­wem, nie od­kry­wa­no sprzy­się­że­nia, zna­jąc jego po­czci­we za­sa­dy, a na­czel­ni­cy, znaj­du­ją­cy się przy Pio­trze III. w Pe­ter­ho­fie, już prze­chy­le­ni na stro­nę Ka­ta­rzy­ny, nie wy­da­li żad­nych roz­ka­zów obro­ny ofi­ce­rom służ­bo­wym. Po­tem ce­sa­rzo­wa za­czę­ła się wy­py­ty­wać o do­cho­dach Mo­hy­lew­skiej gu­ber­nii; oj­ciec mój, od­po­wie­dziaw­szy na wie­le szcze­gó­łów, pro­sił ce­sa­rzo­wą, aby mu wol­no było, ma­jąc sła­bą pa­mięć, wes­przeć ją no­tat­ka­mi, któ­re przy­niósł ze sobą, w prze­wi­dze­niu wła­ści­wej od­po­wie­dzi na za­py­ta­nia, któ­rych pa­mię­cią par­ną ob­jąć­by nie mógł. Ce­sa­rzo­wa, wziąw­szy no­tat­ki do ręki, po­wie­dzia­ła ojcu: "Po­zwól mi przej­rzeć tg ksią­żecz­kę, da­le­ko wię­cej ob­ja­śnia­ją­cą rze­czy, niż ust­ne od­po­wie­dzi", i, dłu­go prze­glą­da­jąc te no­tat­ki, zno­wu się ode­zwa­ła: "Da­ruj mi Wpan te no­tat­ki, abym każ­de­mu wi­ce­gu­ber­na­to­ro­wi roz­ka­za­ła mieć po­dob­ne. " Po­tem zno­wu za­py­ta­ła: "Dla cze­go w wa­szej gu­ber­nii w ze­szłym roku lud­ność prze­cier­pia­ła tak sro­dze przez brak soli, że mu­sia­ła wy­ma­czać śle­dzie i tem po­kar­my swo­je za­pra­wiać? (a było to fał­szy­we do­nie­sie­nie, wy­my­ślo­ne przez wro­gów na­miest­ni­ka ów­cze­sne­go, je­ne­ra­ła Za­cha­ra Czer­ny­sze­wa). Naj­ja­śniej­sza Pani, od­po­wie­dział mój oj­ciec, jest to fał­szy­we oskar­że­nie, na do­wód cze­go po­słu­żyć może ta sama ksią­żecz­ka, w któ­rej ja­sno po­ka­za­na znacz­na ilość soli, jaka każ­de­go roku oprócz uży­cia zo­sta­wa­ła re­ma­nen­tem w ma­ga­zy­nach sol­nych. Ce­sa­rzo­wa, prze­pa­trzyw­szy wia­do­mość o soli i upew­niw­szy się o praw­dzie słów ojca mego, od­rze­kła: "Po­wiem na­miest­ni­ko­wi wa­sze­mu, że ma w oso­bie two­jej urzęd­ni­ka, któ­ry słusz­ne­mi do­wo­da­mi bro­nić go umie", ja­koż dru­gie­go dnia po­wtó­rzy­ła to wszyst­ko bra­tu na­miest­ni­ka, je­ne­ra­ło­wi Ja­no­wi Czer­ny­sze­wo­wi (8). I zno­wu za­py­ta­ła: "Dla cze­go na Be­szen­ko­wiec­kiej ko­mo­rze tak mało z ceł zbie­ra się pie­nię­dzy? Ja wiem, że wszy­scy cel­ni­cy dzie­lą się ze­mną mo­je­mi do­cho­da­mi, i wstrzy­mać ich od tego nie­po­dob­na, wsze­la­koż trze­ba mieć su­mie­nie, a zda­je się, że ci cel­ni­cy wca­le go nie mają. " Naj. Pani, od­po­wie­dział mój oj­ciec, za po­czci­wość ich rę­czyć nie śmiem, tem wię­cej, że, ko­mo­ra ta leży w Po­łoc­kiej, nie w mo­jej gu­ber­nii, wsze­la­ko i tło­ma­cze­nie się ich w czę­ści jest słusz­nem, al­bo­wiem Ży­dzi, w któ­rych ręku jest cały han­del bia­ło­ru­ski, cho­ciaż jeż­dżą do Rygi za kup­nem róż­nych to­wa­rów przy­wo­zo­wych z mo­rza Bał­tyc­kie­go, jako to cu­kru, kawy, win, an­giel­skie­go piwa i t… d., głów­ne wszak­że ar­ty­ku­ły ich han­dlu ku­pu­ją na jar­mar­kach w Lip­sku, Frank­fur­cie i Kró­lew­cu, a jeż­dżą do Rygi po to mia­no­wi­cie, aby na­by­wać od ta­mecz­nych kup­ców świa­dec­twa, ja­ko­by to­wa­ry te hur­tem ku­po­wa­ne były w Ry­dze. Cała ta sztucz­na ope­ra­cyą tak się od­by­wa: pra­wo po­sta­no­wi­ło, że wszyst­kie to­wa­ry ku­pio­no w Ry­dze, jako już opła­ca­ne na ta­mecz­nej ko­mo­rze, wol­ne mają przej­ście w głąb' kra­ju za świa­dec­twem tyl­ko kup­ców ryg­skich, za­pew­nia­ją­cem, że od nich były na­by­te. Ta­kim spo­so­bem Żyd­ki, na­byw­szy ta­kie świa­dec­twa, pły­ną z pu­stą pra­wie bar­ką po Dźwi­nie i, – przy­biw­szy w nocy na brzeg Pol­ski, na któ­rym cze­ka­ją na nich to­wa­ry za­ku­pio­ne za gra­ni­cą, – pły­ną bez­piecz­nie pod ko­mo­rę Be­szen­ko­wiec­ką, któ­rej urzęd­ni­cy, spraw­dziw­szy ilość to­wa­rów ze świa­dec­twem, pod­stęp­nie w Ry­dze wy­da­nem, ja­ko­by one ztam­tąd po­cho­dzi­ły, zmu­sze­ni są swo­bod­nie da­lej je prze­pusz­czać. "A to praw­dzi­wi sztuk­mi­strze, jak wi­dzę, i Ży­dzi wasi i cel­ni­cy", po­wie­dzia­ła ce­sa­rzo­wa, "tem wię­cej pew­ni swe­go, im trud­niej­sze, je­śli nie nie­po­dob­ne do wy­na­le­zie­nia są spo­so­by, aby nad­uży­cia te wy­ko­rze­nić moż­na. " I przy­trzy­maw­szy tak ojca mego na osob­no­ści wię­cej dwóch go­dzin, ce­sa­rzo­wa ła­ska­wie dała mu ręce do po­ca­ło­wa­nia i od­pra­wi­ła go, mó­wiąc: "Ży­czy­ła­bym so­bie wszyst­kich wam po­dob­nych mieć wi­ce­gu­ber­na­to­rów, cho­ciaż pa­mięć wa­sza gor­sza jest od mo­jej, bom so­bie was za­raz przy­po­mnia­ła, i bądź­cie pew­ni, że i na przy­szłość pa­mię­tać o was będę. "

1780. W roku tym ce­sa­rzo­wa przed­się­wzię­ła obej­rzeć nowo na­by­te bia­ło­ru­skie pro­win­cye; łącz­nie z tym ce­lem Mo­hy­lów na­zna­czo­ny był jako miej­sce spo­tka­nia się Ka­ta­rzy­ny z ce­sa­rzem Jó­ze­fem II. Dla przy­ję­cia wy­so­kich po­dróż­ni­ków ro­bi­ły się sto­sow­ne do god­no­ści ich przy­go­to­wa­nia. Na­miest­nik ce­sa­rzo­wej, graf Za­char Czer­ny­szew, nie szczę­dził tru­dów, aby po­ru­czo­ne mu gu­ber­nie Po­łoc­ka i Mo­hy­low­ska wy­da­wa­ły się w ca­łym bla­sku wzo­ro­wej or­ga­ni­za­cyi, któ­rą w nich za­pro­wa­dził, ja­koż rze­czy­wi­ście były one w kwit­ną­cem po­ło­że­niu tak ze­wnętrz­nie, jak i w we­wnętrz­nym swo­im ustro­ju ad­mi­ni­stra­cyj­nym i są­dow­ni­czym. Urzęd­ni­cy, któ­rych so­bie do­brał na­miest­nik, od­zna­cza­li się mo­ral­no­ścią i prak­ty­ką umie­jęt­ną w obo­wiąz­kach swo­ich służ­bo­wych; sło­wem, gu­ber­nie te słu­żyć mo­gły za przy­kład or­ga­ni­za­cyi dla Ro­syi ca­łej. Z po­cząt­ku oby­wa­te­le tych gu­ber­nii nie byli za­do­wo­le­ni z no­we­go rzą­du, praw­dę al­bo­wiem rze­kł­szy, na­miest­nik su­ro­wo się z nimi ob­cho­dził, w kra­ju, w któ­rym do­tąd pa­no­wa­ła zu­peł­na anar­chia, po­stę­po­wa­nie pa­nów wzglę­dem pod­da­nych było zu­peł­nie do­wol­ne, ży­cie tych ostat­nich na­wet było za­leż­nem od nich, bo­ga­ty i moż­ny uci­skał bied­niej­szych, jak i kie­dy mu się po­do­ba­ło; a więc nie mo­gło to im do­ga­dzać, kie­dy na każ­dym kro­ku tych do­wol­no­ści daw­niej­szych wstrzy­ma­no ich za­pę­dy? Naj­więk­sze zaś, bo ogól­ne nie­ukon­ten­to­wa­nie wy­wo­ła­ło za­pro­wa­dze­nie no­wych dróg w tym kra­ju. Za to też dro­gi te nie tyl­ko do sto­lic, ale do po­gra­nicz­nych gu­ber­nii i po­wia­tów były ta­kie, ja­kich w ca­łem ce­sar­stwie nie było; sze­ro­kie, pro­ste te dro­gi pro­wa­dzo­ne były przez lasy, góry i wą­wo­zy, z wy­ry­te­mi po obu stro­nach przy­ko­pa­mi, ob­sa­dzo­ne­mi dwo­ma rzę­da­mi drzew; góry były sko­pa­ne, gro­ble po­sy­pa­ne, po bło­tach i trzę­sa­wi­skach mo­sty do­bre i trwa­łe, prze­pra­wy przez rze­ki bez­piecz­ne, na pocz­to­wych sta­cy­ach po­sta­wio­ne były dom­ki schlud­ne, z pro­ste­mi, ale oprzęt­ne­mi me­bla­mi, tak, że po­dróż­ny nie tyl­ko noc­leg wy­god­ny, ale i inne wszel­kie wy­go­dy w nich znaj­do­wał. Na­miest­nik po­tra­fił skło­nić oby­wa­te­li ma­jąt­ków, w któ­rych za­pro­wa­dzo­ne były sta­cye pocz­to­we, nie tyl­ko wziąć na sie­bie do­zór sa­mych sta­cyi, ale i koni i pocz­ty­lio­nów na nich, odzia­nych przy­zwo­icie na spo­sób pru­ski; skarb zaś zy­ski­wał o tyle, iż, pła­cąc po­mier­ną cenę niż­szą, niż gdzie in­dziej utrzy­mu­ją­cym te pocz­ty, da­wał im jesz­cze spo­sob­ność ma­łe­go za­rob­ku.

W mia­stach gu­ber­nial­nych i po­wia­to­wych domy dla róż­nych władz są­dow­ni­czych sta­wia­no ka­mien­ne i dwu­pię­tro­we z wła­ści­wą dla nich ar­chi­tek­tu­rą i od­po­wied­niem po­miesz­cze­niem; domy dla car­skich na­miest­ni­ków ob­szer­ne, z wiel­ką salą, tro­nem, w któ­rej mie­ści­ła się wszyst­ka szlach­ta dla wy­bo­rów; domy dla gu­ber­na­to­rów po­dob­neż, rów­nie jak i dla in­nych wyż­szych urzęd­ni­ków. W na­stęp­stwie, kie­dy to wszyst­ko do­koń­czo­nem zo­sta­ło, ten praw­dzi­wy mąż sta­nu od wszyst­kich był szcze­rze usza­no­wa­nym.

Po­nie­waż ce­sa­rzo­wa na­zna­czy­ła dla po­by­tu swe­go w Mo­hy­le­wie dni siedm, żeby więc do­stat­nio za­ba­wić Naj. Pa­nią i dwór jej, graf Czer­ny­szew spro­wa­dził z Pe­ters­bur­ga na­dwor­ną wło­ską ope­rę, mu­zy­kę dwor­ską dla kon­cer­tów i znacz­niej­szych ar­ty­stów, po­mię­dzy któ­ry­mi od­zna­cza­ła się śpie­wacz­ka Bo­na­fi­na, i wła­snym kosz­tem wy­sta­wił te­atr i wiel­ką obok salę po­dług pla­nów gło­śne­go wów­czas ar­chi­tek­ta Bri­gon­zi.

Oprócz tego wszyst­kie­go dla ma­new­rów przed ce­sa­rzem Jó­ze­fem ze­bra­no znacz­ny kor­pus wojsk pod do­wódz­twem je­ne­ra­ła Rzew­skie­go, od­zna­cza­ją­ce­go się tak­tycz­ne­mi wia­do­mo­ścia­mi au­to­ra kil­ka dzieł woj­sko­wych.

Na mie­siąc przed przy­by­ciem ce­sa­rzo­wej zje­cha­li się za­gra­nicz­ni mi­ni­stro­wie, część dwo­ru, mnó­stwo cu­dzo­ziem­ców a oso­bli­wie wiel­ka licz­ba znacz­nych i bo­ga­tych pol­skich pa­nów, tak, że Mo­hy­low wy­glą­dał bar­dziej na lud­na, sto­li­cę, niż na pro­ste mia­sto gu­ber­nial­ne. Nie­prze­ry­wa­ne cią­gnę­ły się uczty, bale i strasz­na gra w kar­ty, ja­kiej nig­dy do­tąd w Ro­syi nie by­wa­ło i póź­niej ta­kiej już pew­no nie było; hra­bia Sa­pie­ha prze­grał wten­czas cały swój ogrom­ny ma­ją­tek. Zda­je się, że ten Sa­pie­ha był sy­nem Pio­tra, na­rze­czo­ne­go nie­gdyś cór­ki księ­cia Men­szy­ko­wa, nim ta ostat­nia zo­sta­ła za­rę­czo­na z Pio­trem II. – Sa­pie­ha ten oże­nił się póź­niej z hra­bian­ką, Zo­fią Skow­roń­ską, sio­strze­ni­cą Ka­ta­rzy­ny L, i był szam­be­la­nem dwo­ru ro­syj­skie­go (9).

Pod­ten­czas dziw­ne tak­że przy­tra­fi­ło się zda­rze­nie ów­cze­sne­mu gu­ber­na­to­ro­wi mo­skiew­skie­mu, je­ne­ra­ło­wi Pio­tro­wi Pa­sko­wi; był on na­mięt­nym gra­czem i pew­nej nocy, prze­graw­szy już dzie­sięć ty­się­cy ru­bli, oko­ło trze­ciej go­dzi­ny zdrzym­nął się przy sto­li­ku kar­to­wym, kie­dy ra­zem ock­nął się na­gle i krzyk­nąw­szy at­ten­dez! rzekł: przy­śnił mi się sta­rzec o dłu­giej bia­łej bro­dzie i po­wie­dział mi Słu­chaj Pa­sku! ko­rzy­staj z chwi­li, po­staw na trój­kę trzy ty­sią­ce ru­bli, wy­gra ci ona so­ni­ko, za­gnij pa­ro­li, zno­wu wy­grasz so­ni­ko, za­gnij set­le­wę, a jesz­cze so­ni­ko taż trój­ka ci wy­gra, i oto pa­trz­cie, trój­ka leży na pod­ło­dze! – idzie trzy ty­sią­ce ru­bli! I rze­czy­wi­ście z rzę­du wy­grał trzy razy. Wi­dze­nie to skoń­czy­ło się na­tem, ale oto jesz­cze dziw­niej­sze. Pa­sek był le­niw­cem i złym urzęd­ni­kiem na­miest­nik na­pę­dzał go i czę­sto w nie­ukon­ten­to­wa­niu swo­jem urzę­do­we po­sy­łał mu na­ga­ny. Pew­ne­go dnia w przy­tom­no­ści mo­je­go ojca i in­nych urzęd­ni­ków, kie­dy go spo­tka­ła po­dob­na nie­przy­jem­ność: "Nie", rzekł, "pa­no­wie bra­cia, już się dość naja­dłem po­dob­nych sło­dy­czy, po­da­ję się do dy­mi­syi, sta­rzec mój o si­wej bro­dzie, któ­ry mi ongi dał wy­grać dość znacz­ną sumę, dziś przy­śnił mi się zno­wu i rzekł: Pa­sku! dość już tych umar­twień, po­daj się do dy­mi­syi, uwol­nią cię, to pew­na, ale nie przej­dą trzy mie­się­ce, bę­dziesz mia­no­wa­ny se­na­to­rem, a gdy w rok od tej daty ksią­żę Do­łho­ru­kow, głów­no­ko­men­de­ru­ją­cy w Mo­skwie, umrze, Czer­ny­sze­wa na­zna­czą na jego miej­sce, a cie­bie zro­bią na­miest­ni­kiem na miej­scu Czer­ny­sze­wa. Oj­ciec mój za­pi­sał so­bie datę dnia tego i wszyst­ko się jota w jotę do roku speł­ni­ło (10).

Na­ko­niec ce­sa­rzo­wa przez Pskow­ską i Po­łoc­ką gu­ber­nie prze­kro­czy­ła gra­ni­cę Mo­hy­low­skiej, gdzie mój oj­ciec spo­ty­kał ją, gu­ber­na­tor bo­wiem wy­sła­ny był na­prze­ciw ce­sa­rza Jó­ze­fa, któ­ry pod imie­niem hr. Fal­ken­ste­ina cią­żył od gra­ni­cy ga­li­cyj­skiej. Ce­sa­rzo­wa, ła­ska­wie po­daw­szy rękę do po­ca­ło­wa­nia, po­wie­dzia­ła: "Gdy­bym sama na­ocz­nie nie wi­dzia­ła ta­kie­go urzą­dze­nia Bia­łej­ru­si, nie wie­rzy­ła­bym ni­czy­je­mu o niem za­pew­nie­niu, a dro­gi wa­sze – to sady!" Przed przy­by­ciem do Mo­hy­lo­wa Naj. Pani no­co­wa­ła w Szkło­wie u Zo­ry­cza i obie­ca­ła mu w po­wro­cie prze­być jesz­cze u nie­go całą dobę.

Wjazd do Mo­hy­lo­wa 24 maja 1780 r. był wspa­nia­ły: o trzy wer­sty od mia­sta wy­sta­wio­na była try­um­fal­na bra­ma prze­ślicz­nej ar­chi­tek­tu­ry, mię­dzy nią a mia­stem sta­ły woj­ska z jed­nej, a z dru­giej stro­ny lud i miesz­cza­nie z ce­cho­we­mi cho­rą­gwia­mi swe­mi. U sa­mej try­um­fal­nej bra­my przyj­mo­wał ce­sa­rzo­wą na­miest­nik miej­sco­wy, hr. Za­char Czer­ny­szew, z urzęd­ni­ka­mi gu­ber­nial­ny­mi, szlach­tą i ich mar­szał­ka­mi kon­no; u bram miej­skich przy­by­ły w wi­gi­lią feld­mar­sza­łek hr. Ru­mian­cow-Za­du­naj­ski, ksią­żę Po­tem­kin, i wszy­scy je­ne­ra­ło­wie; przed ka­re­tą ce­sa­rzo­wej był kon­wój z szwa­dro­nu ki­ry­sie­rów. Oto­czo­na wy­żej wy­mie­nio­ne­mi oso­ba­mi, przy gro­mie dział i dźwię­ku dzwo­nów ce­sa­rzo­wa uda­ła się do ka­te­dry pra­wo­sław­nej, u drzwi któ­rej przy­ję­tą była przez ar­cy­bi­sku­pa mo­hy­lew­skie­go, Je­rze­go (11), ztam­tąd, uca­ło­waw­szy ob­ra­zy, po skoń­czo­nem na­bo­żeń­stwie za­je­cha­ła do pa­ła­cu na­miest­ni­ka przy­go­to­wa­ne­go dla niej. Tam spo­tkał ją ka­to­lic­ki ar­cy­bi­skup mo­hy­lew­ski, Sie­strzeń­ce­wicz (12), z du­cho­wień­stwem swo­jem i żona Na­miest­ni­ka, sta­ats-dama dwo­ru.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: