Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Papierowe duchy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Papierowe duchy - ebook

Mapa Teksasu, na niej trzy czerwone punkty niczym krople krwi. Seryjny morderca, który twierdzi, że cierpi na demencję. Tajemnicza młoda kobieta, która domaga się odpowiedzi.

Carl Louis Feldman za młodu był słynnym fotografem dokumentalistą. To było kiedyś, w innym życiu, zanim został oskarżony o zamordowanie młodej kobiety. Uniewinniono go i teraz z powodu demencji leczy się w specjalistycznym ośrodku. Któregoś dnia pojawia się tam jego córka, która chce zabrać go na wycieczkę…
Czekała na ten moment połowę swojego życia. Planowała, zbierała informacje, trenowała. Układała w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Dlatego teraz ma prawie całkowitą pewność, że mężczyzna, który siedzi obok niej na fotelu pasażera, przed laty porwał i zamordował jej siostrę Rachel.
Carl nie wierzy jej za grosz, gdy ona próbuje mu wmówić, że jest jego córką. Gdy z kolei on twierdzi, że nie pamięta, aby zamordował jakąś dziewczynę – ona nie wierzy jemu. Które z nich kłamie?
A może kłamią oboje?

Słońce zachodzi, pierś Carla unosi się i opada w stałym rytmie, a ja wyobrażam sobie, jak by to było, gdybym zatrzymała auto, wyjęła pistolet ze schowka i wpakowała mojemu towarzyszowi podróży kulkę w głowę w samym środku pustyni Chihuahua. Patrzyłabym, jak jego krew kapie na ciemną tapicerkę niczym czarne krople deszczu. To by była najprzyjemniejsza chwila mojego życia – choć ceną za nią byłyby wszystkie następne.
[fragment]

Julia Heaberlin – amerykańska dziennikarka i autorka thrillerów psychologicznych, które ukazały się w kilkunastu krajach: Playing Dead (2012), Lie Still (2013) i Polne Kwiaty (2015; wyd. pol. 2016). Jako dziennikarka i redaktorka pracowała w takich gazetach, jak: „Fort Worth Star-Telegram”, „The Detroit News” i „The Dallas Morning News”. Wychowała się i mieszka wraz z rodziną w Teksasie.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6585-7
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wcześniej

Kiedy moja siostra miała dwanaście lat, wpadła do grobu.

Chodziłyśmy same po pustym cmentarzu. Stare kamienie nagrobne sterczały z ziemi pod różnymi kątami. Uschnięta trawa i włosy mojej siostry miały tę samą słomianą barwę. Pamiętam dreszcz przerażenia, trzepot w piersi. I to, jak koniuszki jej palców otarły się o moje, kiedy wyciągnęłam swoją drobną rączkę, żeby pomóc jej się wdrapać. Dół był świeżo wykopany. Czekał.

Stała w dziurze i śmiała się.

Miałam wtedy pięć lat.

Siostra uwielbiała się szwendać po cmentarzu w Weatherford w Teksasie. Pochowano tam Piotrusia Pana, choć na kamieniu nagrobnym stało „Mary Martin Halliday”. A także kogoś o imionach Jimmie Elizabeth oraz kogoś, kto miał na imię Sophronia, tak jak ćma, storczyk i postać z Dickensa. Wiem to od siostry. Zamierzała dać tak na imię swojej pierwszej córce i zwracać się do niej zdrobnieniem Sophri albo Phronia.

Na cmentarzu znajdowały się setki grobów. Miliony kości w ziemi, na której robiłyśmy gwiazdy.

„Śmierć przyszła do niej jak letni sen” – tak było wyryte pisanką na jednym z wiekowych białych kamieni. Nie pamiętam dalszego ciągu epitafium, mimo że siostra odczytywała mi je za każdym razem, kiedy tamtędy przechodziłyśmy.

Pobiegłam prawie kilometr do domu babci, by kogoś sprowadzić.

Siostra wygramoliła się z grobu bez niczyjej pomocy. Nic się jej nie stało.

Kiedy teraz o tym myślę, to wydaje mi się, że właśnie tamtego dnia padła na nią klątwa. Kiedy miała dziewiętnaście lat, zniknęła. Jakby z nieba spadło lasso i porwało ją do góry.

Wiem, że tamtego dnia zaczęłam się bać.1

– Kim, do diabła, jesteś?

Stawiam swoją królową o jedno pole bliżej jego króla.

– Przecież wiesz.

Bierze zamach prawą ręką – tą jeszcze w pełni sprawną – i jednym szybkim ruchem strąca figury z szachownicy. Odbijają się od dywanu i ze stukotem wpadają w zakamarki zarośnięte kilkuletnim kurzem. Siedzę z kamienną twarzą. Mam w tym wprawę. Jedyna oprócz nas osoba w pokoju, głucha kobieta, która dzierga na drutach niekończącą się błękitną wstęgę – albo zieloną, albo złotą, albo różową; kolor może być dowolny – nawet się nie wzdrygnie.

Kobieta nie ma drutów. Jej dłonie pracują metodycznie, a u stóp rośnie sterta niewidzialnej robótki, układając się w harmonijkę jak w akordeonie. Jej srebrzyste włoski, które z trudem przebijają się przez skórę głowy, zdobi przekrzywiony ślubny welon. Po tarczy wiszącego nad nią plastikowego zegara wędruje sekundnik.

Za każdym razem, kiedy tu jestem, mam ochotę zerwać zegar ze ściany. Dla ludzi w tym domu czas nie ma znaczenia. Nie czują potrzeby wyprawiać się za zamykane na trzy zamki drzwi wejściowe ani zastanawiać się, kto lub co pozostawiło trzy długie białe rysy na drewnianej okleinie. Nie mają powodu rozmyślać o ludziach, którzy nigdy cię nie odwiedzają, ani o okropnych rzeczach, które zrobiłeś. Co z tego, że nie pamiętasz, że nigdy nie lubiłeś czerwonych bananów ani śmiechu z puszki w Kocham Lucy, a teraz jesz to pierwsze, oglądając to drugie?

Ciekawe, o czym myśli Carl. Może o tym, że chciałby mnie zabić. Mam dwadzieścia cztery lata, jestem w odpowiednim przedziale wiekowym. Biała. Szczupła. Podobno wyglądam jak moja siostra. Różnica polega na tym, że od niej biło światło. Była pełna energii. Odważna. Artystyczna dusza. Ludzie do niej lgnęli. Uwielbiali ją. Carl też do niej przylgnął – i odebrał jej życie.

Może wydaje mu się, że jestem moją siostrą, która powróciła, żeby go nawiedzać.

Jestem dublerką, Carl. Jej skorupą, wypełnioną dynamitem i nastawioną na zemstę. Stremowaną aktorką za kulisami, która lada moment ma wyjść na scenę. Ty i ja będziemy grali razem.

Jestem mu też zupełnie obca, ilekroć tu przychodzę. Chyba że Carl kłamie. Za każdym razem twierdzi, że nie pamięta mojego imienia. Nie odpowiada, kiedy pytam, czemu w czerwcu nosi bożonarodzeniowy krawat z mordką Grincha o chytrym spojrzeniu ani gdzie kupił te swoje ciężkie, wiekowe buty, ani jakie było najładniejsze miejsce, do którego ostatnio go zabrano. Jego buty zawsze kojarzą mi się z imponującymi widokami. Z tym, że stoję pewna i niezachwiana na skraju niebezpiecznego urwiska, a przede mną roztaczają się kilometry piękna.

Moje przypadkowe refleksje na temat butów nie robią na nim żadnego wrażenia, podobnie jak Walt Whitman i John Grisham, których czytam mu przy jedynym słonecznym oknie w całym domu, i jak dowcipy o gadających krowach, które opowiadam mu, kiedy chodzimy na spacery po okolicy. Rzeczy, które robiłaby każda kochająca osoba. Dziś po południu poszliśmy do IHOP. Widziałam, jak polewa naleśniki syropem truskawkowym, po czym precyzyjnie kroi je na równe kawałki. Miałam ochotę zapytać: „Czy syrop przypomina ci krew?”.

Chce, bym myślała, że jego oczy pozwalają wejrzeć w ten mroczny układ słoneczny, w którym ukrywa się w samotności, ale nie dam się zwieść. Ciekawe, co takiego widzi w moich oczach. Coś znajomego?

„Jest piekielnie dobrym aktorem”, można przeczytać w stenogramie z procesu.

W tej chwili, posługując się nieszkodliwą przemocą, przypomina mi, że wciąż jest silny. Istotny. To już wiem. Bacznie mu się przyjrzałam. Rozważyłam ryzyko. Przeszukałam jego pokój, kiedy brał prysznic, i znalazłam kryjówkę w wysłużonej walizce pod łóżkiem. Czerwona gumowa taśma do ćwiczeń, dzięki której mięśnie przedramienia zachowują formę, i pięciokilogramowe hantle. W zapinanej na suwak kieszonce naostrzony scyzoryk, srebrna zapalniczka z wygrawerowanym „N” i jeden papieros.

Zdjęcie dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów, starannie umieszczone pod podszewką. Mogło zostać zrobione równie dobrze w 1920 roku, jak i przed dwoma laty. Carl fotograf, którego książka Podróż w czasie, pełna surrealistycznych obrazów, była kiedyś bestsellerem, specjalizuje się w tym, co pozaczasowe. Miękkie brzegi papieru, pośrodku biała bruzda. Przecina na dwie części ukazaną na zdjęciu dziewczynę stojącą na tle suchego, rdzawego krajobrazu, na który pewnie nigdy nie spadła kropla wody.

Na jej szyi wisi maleńki srebrny kluczyk. Wiem, że ten sam kluczyk ukryty jest w gąszczu siwiejących włosów na piersi Carla. Zobaczyłam go kiedyś, jak się wysunął zza koszuli i dyndał nad szachownicą. Czy dziewczyna jest jedną z jego ofiar?

Dawni seryjni mordercy, ci, którzy wciąż żyją na wolności, muszą gdzieś doczekać końca swoich dni, to jasne. Często o tym myślę. W którymś momencie zaczynają czuć zmęczenie. Uznają, że pora zająć się różami albo wnukami. Łamią staw biodrowy albo dostają ataku serca. Cierpią na impotencję. Zostają bez pieniędzy. Nie zauważają nadjeżdżającego auta. Przystawiają sobie pistolet do głowy.

Mordercy, którzy publicznie triumfują nad systemem, i niewidzialne potwory, które nie pozwalają się złapać i dryfują wśród nas jak cicha, pulsująca muzyka tła. Piskliwy obój i dudniący bęben. Tylko niektórzy słyszą towarzyszące im dźwięki, pod sam koniec, kiedy jest już za późno.

Odnalezienie człowieka, który według mnie zabił moją siostrę, zajęło mi dużo, bardzo dużo czasu. Lata. Dziesiątki rozmów. Setki podejrzanych. Tysiące dokumentów. Czytałam, nękałam, kradłam. To moja obsesja, a w niej wszystkie chwyty są dozwolone. Zaczęła się, kiedy miałam dwanaście lat. Wtedy to moja siostra, która w biały dzień – rano – pojechała na rowerze do oddalonej o niecałe pięć kilometrów od naszego domu letniej pracy (opiekowała się dwójką małych słodziaków: Oscarem i Teddym Parkerami), nie dotarła na miejsce.

Trudno uwierzyć, że Oscar i Teddy chodzą już do liceum. Kilka miesięcy temu ich matka odnalazła mój adres i przesłała mi pracę, którą Oscar napisał w ramach egzaminów wstępnych do college’u. Dołączyła liścik, w którym wyraziła nadzieję, że postępuje słusznie, udostępniając mi ten tekst.

Nie byłam przekonana i nie od razu zajrzałam do pracy Oscara. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, wiedziałam tylko tyle, że traktuje o mojej siostrze. Wetknęłam kartki za ramę lustra w łazience. Nieszczególnie spodobała mi się myśl, że pracownicy działu rekrutacji college’u mieliby w jakiś sposób krytykować i oceniać jej życie.

Dopiero po miesiącu zebrałam się na odwagę. „Nic już nie było takie samo – napisał Oscar. – Miałem zaledwie pięć lat, ale jej zniknięcie wszystko zmieniło. Nosiłem plecionkę niezapominajkę, którą zrobiliśmy razem, aż przetarły się nitki i całkiem się rozpadła. Nie mogła się z nią równać żadna opiekunka. Ani, jeśli mam być szczery, żadna dziewczyna. Żadne zapewnienia nie sprawią, że znów poczuję się bezpieczny, a mimo to myślę o niej zawsze, ilekroć muszę się wykazać odwagą. Ze względu na nią chcę się specjalizować w sądownictwie karnym”.

Często zastanawiam się nad tym, jak głębokie piętno śmierć mojej siostry odcisnęła na rodzinie. Na mnie. Nawet moje ciało już nigdy nie było takie samo, tak jakby przeobraziło się na poziomie komórkowym, na zawsze wprawiło się w stan podwyższonej gotowości.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że dwaj mali chłopcy, którzy błagali ją, żeby im poczytała Harry’ego Pottera, bo świetnie naśladowała głosy bohaterów, też mogą czuć ból po jej stracie. Kiedy dwadzieścia dwie po dziewiątej rano pani Parker zadzwoniła, żeby zapytać, dlaczego Rachel jeszcze nie przyjechała, wyjmowałam właśnie mąkę, aby upiec ciasteczka z kawałkami czekolady.

Rodzice, oboje księgowi, kwadrans wcześniej wyszli do pracy. Miałam dwanaście lat, a do moich obowiązków należało posprzątanie domu i ugotowanie obiadu. Zwyczajny letni dzień w zwyczajnym domu.

„Czy Rachel jest chora?” – zapytała pani Parker przez telefon. Pamiętam, że nie była zła, tylko zaniepokojona. „Ma gorączkę?”.

Wypadek, pomyślałam odruchowo. Potrącił ją samochód, kiedy jechała rowerem. Leży gdzieś nieprzytomna. Pojemnik wypadł mi z ręki i uderzył o podłogę. Biała mąka na czarnych płytkach.

Minęło wiele tygodni, zanim w końcu ktoś ją sprzątnął. W chaosie, który zapanował, ludzie roznosili ją po całym domu i zostawiali mączne odciski butów. Mijały miesiące, a tu i tam białe drobinki wciąż cicho przesuwały się po podłodze. Miałam wtedy wrażenie, jakby Rachel nadal była z nami, jakby krążyła wśród nas niczym duch.

Teraz nareszcie siedzę z Carlem, wykonuję swój ruch i zastanawiam się po raz ostatni, czy wszystkiego nie odwołać. Nikomu się nie zwierzyłam z mojego planu uprowadzenia Carla z tego miejsca i dotarcia do prawdy.

Nie byłaby to pierwsza obietnica, którą sobie złożyłam, a potem złamałam. Dziewczyna w jego walizce, ta z kluczykiem, który nic nie otwiera, zdawała się błagać mnie wzrokiem, bym odeszła, nie oglądając się za siebie.

Nie chcę myśleć o tym, do czego Carl wciąż jest zdolny, co mógłby zrobić gołymi rękami.

Zamontowany w suficie nawiew huczy i wdmuchuje do pomieszczenia ciepławe powietrze. Welon unosi się, pieści pomarszczony policzek jak pajęczyna.

Przyklękam, żeby pozbierać porozrzucane figury, i znikam pod stolikiem do kart.

– Kim, do diabła, jesteś!? – krzyczy Carl, wali pięścią w blat, który uderza mnie w czubek głowy.

Unosi nogę w ciężkim bucie i celowo stawia ją na mojej dłoni, tak żeby bolało. Bez słowa wyszarpuję palce i otwieram zaciśniętą pięść. Chowam w niej najpośledniejszą z figur: piona. No tak, jasne.

– Jestem twoją córką – kłamię.

To jedyny sposób na to, żeby przyznali mi opiekę nad nim.

A ty? Kim, do diabła, ty jesteś?2

Po dziesięciu wizytach wprowadzam plan w życie. Carl co prawda nadal stanowczo twierdzi, że nie jestem jego córką, ale zaczyna sobie przypominać moje imię, a właściwie pseudonim, który mu podałam. Mimochodem rzucam propozycję, żebyśmy się wybrali na jakieś krótkie wakacje.

– Dwa tygodnie – obiecuję. – Dla złapania oddechu. Poznalibyśmy się lepiej. Odpocząłbyś od tego klaustrofobicznego więzienia.

– Pozwolisz mi używać pióra, jeśli się zgodzę? – pyta. – Pani T mi nie pozwala. Mówi, że wbiję je komuś w gardło.

– Miałabym sprzątania a sprzątania – potwierdza pani T z kuchni.

Jej „podrygujący polski zadek”, jak mawia Carl, zawsze pojawia się po cichu i w odpowiednim momencie.

Ale to właśnie ona rok i miesiąc temu przyjęła Carla pod swój dach. Prowadzi dom przejściowy i jako jedyna zgodziła się wziąć do siebie domniemanego seryjnego mordercę z demencją, na którego gliniarz z Waco natknął się, gdy ten szedł autostradą.

Carl Louis Feldman, słynny fotografik i dokumentalista, od lat podejrzewany o stalking i porwania młodych kobiet, utrzymywał, że nie pamięta, jak się nazywa. Potwierdzono jego tożsamość na podstawie odcisków palców oraz próbki DNA. Lekarze miejscowego szpitala postawili diagnozę, a właściwie wysnuli przypuszczenie o początkach demencji i wypuścili Carla z powrotem w świat.

Ponieważ nawet jeśli „nie ma cienia wątpliwości, że jest posługującym się aparatem fotograficznym i jeżdżącym fordem pikapem obrzydliwym naśladowcą Teda Bundy’ego”, jak kiedyś powiedział prokurator w mowie skierowanej do teksaskich przysięgłych, to i tak stanu to już oficjalnie nie interesuje.

W sprawie zaginionej dziewczyny – jedynej sprawie, w której był sądzony; jedynej, w której znalazła się odrobina obciążającego materiału genetycznego – uznano go za niewinnego. Dwa dni obrad i decyzja o uwolnieniu od zarzutów. I rzeczywiście się uwolnił – od ludzi. Zadekował się na lata w ciemnym kącie jak pustelnik brunatny, a ja czekałam, niecierpliwie tupiąc nóżką, aż wypełznie.

Kto by pomyślał, że dojdzie do czegoś takiego. Że będę siedziała na zapadniętej kanapie pomiędzy kobietą, która dzierga wyimaginowane szale, a mordercą mojej siostry. Że będę czuła ciepło ich ciał. Kobieta nie ma dziś welonu na głowie, ale nadal zapamiętale porusza niewidzialnymi drutami, jakby ktoś ją popędzał.

Pozostali mieszkańcy domu siedzą w kuchni, w pokojach, w łazienkach – z daleka od jazgotu telewizora, który rozpoczyna dzień o szóstej rano. Dobywający się z trzewi odbiornika nieustający piskliwy brzęk prześladuje mnie jeszcze przez kilka godzin po wyjściu z tego domu.

Carl odrywa wzrok od ekranu. Discovery Channel. (Właśnie się dowiedzieliśmy o istnieniu gatunku tarantuli, który jest w stanie przetrwać dwa lata bez pożywienia). Odwraca się w moją stronę, kolano celowo wbija w moje udo. Wyobrażam sobie, jak przytrzymywał nim Rachel. Dobrze dla siedzącej obok mnie kobiety, że jest głucha, i dobrze dla mnie, że jej ostre druty są urojone.

Pani T się schowała. Carl unosi dłoń. Chce mnie dotknąć. Pozwolę mu. Niech robi, co chce. Zniosę wszystko, co będzie trzeba.

Przesuwa szorstkimi opuszkami palców wskazującego i środkowego po moim policzku, a ja wpatruję się nieruchomo w ekran, na którym włochaty pająk toczy pojedynek z jaszczurką.

Carl wodzi palcami po mojej brodzie i uchu. Schodzi ku szyi. Kiedy dociera do zagłębienia na wysokości tchawicy, naciska mocniej, niż to konieczne.

– Bum, bum – mówi. – Bum, bum. Tu masz tętnicę szyjną.

Kiwam głową, przełykając ślinę. Wiem dobrze, czym jest tętnica szyjna. Znam ją z lektury setek raportów lekarzy sądowych. Wiem, że ma trzy warstwy: błonę wewnętrzną, błonę środkową i przydankę. Wiem, że dwie tętnice szyjne odpowiadają za transport łącznie dziewięćdziesięciu procent krwi do mózgu. Programy telewizyjne nie kłamią. Przebicie jednej z nich może doprowadzić do śmierci w ciągu zaledwie kilku minut.

Carl nie odrywa ode mnie dłoni, nawet kiedy rozlega się pukanie do drzwi, a po nim dwa ostre dźwięki dzwonka.

Schylam się po torebkę, zmuszając Carla do cofnięcia ręki. Muszę nabrać tchu i zmazać z twarzy pogardę pomieszaną z upokorzeniem, której, mam nadzieję, nie zauważył. Zaczynam grzebać w torebce. Słyszę skrzypienie desek podłogowych, szelest spódnicy pani T, hałaśliwe szczęknięcia zamków.

Kiedy znów prostuję plecy, do pokoju wchodzi gość: ciemnowłosa nastolatka – Lolita. Na delikatnej skórze po wewnętrznej stronie nadgarstka ma wytatuowaną różę. Lolita jest wnuczką jednego z lokatorów pani T. Zjawia się każdej środy. Stara się zapomnieć – i świetnie jej idzie – że jej dziadek podpalił kiedyś dom z sześciorgiem ludzi w środku. Dziś potulny z niego staruszek. Nie poszedł siedzieć tylko dlatego, że w pożarze nikt nie zginął.

Zauważyłam, że w obecności Carla Lolita spuszcza głowę. Dziś też to robi. Jak zwykle ma na sobie chustę w różowe i białe ślimaki. Czasem związuje nią włosy, które zbiera w koński ogon, czasem przeplata przez szlufki spodni i nosi jak pasek; dziś zarzuciła ją luźno na szyję. Podsłuchałam, jak mówiła pani T, że chusta jest prezentem gwiazdkowym od dziadka. Przynosi ją, licząc, że dzięki niej dziadek przypomni sobie, że Lolita jest jego wnuczką.

Pani T i Lolita nie odzywają się do nas, przechodzą obok, trajkocząc. Podaję Carlowi pióro, które wyjęłam z torebki. Moje ulubione, na atrament sunący gładko po papierze jak niebieski olej.

– Zgodnie z życzeniem – mówię. – To co, wybierzemy się? – dodaję zbyt zachęcającym, wręcz błagalnym tonem. Może to brzmi, jakby prosiła córka. Może to dobrze.

Wsuwa pióro za pas dżinsów, odsłaniając intymny, porośnięty czarnymi włosami skrawek ciała poniżej pępka. Czuję pulsowanie w szyi, jeszcze silniejsze, niż kiedy dotykał mnie tam palcami.

– Ładna dziewczyna, ładny szalik – zauważa rzeczowo. – Wiesz, że jad stożka geograficznego może zabić człowieka? Niektórzy nazywają tego ślimaka papierosowym, bo od momentu ukąszenia do śmierci zdążysz wypalić najwyżej jednego papierosa. – Szturcha mnie w żebra. – Ejże, uśmiechnij się. To podobno lekka przesada. – Przykłada palce do ust i udaje, że się zaciąga. – Ciekawe, czy Lolita pali.3

Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie Carla, przeszedł mnie gwałtowny dreszcz. Jego sylwetka była częściowo skryta w półcieniu, a portret raczej pretensjonalny. Miałam poczucie, że skądś znam tego człowieka. Nadal tak jest. Gdy się skupiam, przypomina to przeczesywanie pamięci w poszukiwaniu nazwiska drugoplanowej postaci z książki, którą czytałam lata temu, albo próbę dostania się do magazynu pamięci genetycznej. A jednak właśnie dlatego śmiem twierdzić, że Carl to ten człowiek.

Mam za sobą dwie kolejne wizyty w domu pani T, ale Carl nadal nie zgadza się na wyjazd ze mną. Wciąż o nim myślę, nie mogę się od niego uwolnić. Budzi mnie w nocy. Kiedy leżę sama w łóżku, czuję na sobie jego palce, przesuwają się po moim ciele, szukają miejsc, w których wyczuwa się tętno.

Gotuje się we mnie złość; to ten sam uporczywy impuls, który czułam, jadąc tutaj. Siedzimy, odchyleni do tyłu, na podniszczonych krzesłach ogrodowych na błotnistym podwórzu za domem pani T. W rogu działki znajduje się nierówny skrawek ogródka, w którym – o czym z przejęciem informuje mnie Carl – są zakopane trzy koty i jedna wiewiórka. Solidny trzymetrowy płot oplatają rosnące bez opamiętania wiciokrzewy i pnącza, tworząc gęstą zasłonę.

– Nie wiem, co miałyby mi dać te tak zwane wakacje – marudzi Carl. – Może jesteś wariatką? W rodzinie lwów za dziewięć na dziesięć polowań odpowiada samica. Dowiedziałem się wczoraj z filmu na NatGeo. Muszę przyznać, że pani T nie oszczędza na kablówce. – Z kubka Big Gulp pociąga przez słomkę mieszankę, którą przyrządziłam mu na jego życzenie: jedna trzecia sprite’a, jedna trzecia cherry coke, jedna trzecia dr. peppera.

Pod wpływem chwili postanawiam zmienić scenariusz.

– Muszę wiedzieć – odzywam się przyciszonym głosem, tak by moje słowa nie przeniknęły przez opuszczone żaluzje.

Carl spokojnie wyjmuje z kieszeni żółtą kartkę i zaczyna ją rozkładać.

– Chcę usłyszeć, jak to mówisz. Muszę wiedzieć, czy jesteś mordercą. Jako twoja córka mam prawo wiedzieć, jaka krew płynie w moich żyłach. Jesteś mi to winien. – Wszystko oprócz wzmianki o córce i krwi w żyłach jest prawdą.

– I co, tak trudno było? Teraz przynajmniej wiadomo, że nie chodzi ci o odtworzenie więzi ani o to, żebym pooddychał świeżym powietrzem. Gdybyś naprawdę była moją córką, od tego byś zaczęła. Powiedziałabyś, jak bardzo nie chcesz, żeby twoje dzieci wyrosły na morderców. Płakałabyś rzewnymi łzami. I czym prędzej opuściłabyś to miejsce. Tak by postąpiła normalna dziewczyna.

Otwieram usta, by zaprotestować, ale rezygnuję. Nie chcę mu przerywać. Carl ma rację. Nie jestem normalną dziewczyną. Jego umysł jest dziś wyjątkowo klarowny.

– Powinnaś wiedzieć, że to jest jak sprawdzian z szaleństwa – ciągnie. – Nie pamiętam. Co jakiś czas zagląda glina i upewnia się, że nic się nie zmieniło. Myśli, że wciskam kit. Skoro nawet on nie zdołał wejść do mojej głowy, to myślisz, że tobie się uda?

Jaki glina? Znam go? Przez chwilę czuję palce innego mężczyzny.

– Mam pomysł na to, jak sprawić, żebyś sobie przypomniał – próbuję go przekonać. – Znam miejsca, mam zdjęcia. Nie chcesz wiedzieć?

– Czemu miałbym chcieć? Jednak muszę przyznać, że jesteś ładniejsza od tamtego gliniarza. Lwica na polowaniu.

Kładzie pomiętą kartkę na poręczy krzesła i rozprostowuje ją. Z tej odległości nie mogę odczytać słów, widzę jedynie, że Carl skorzystał z niebieskiego pióra ode mnie. Potem podnosi kartkę do oczu jak pilne dziecko. Żółty prostokąt lekko drży, mimo że powietrze jest gorące i nieruchome.

Kiedy zaczyna czytać, uświadamiam sobie, że od samego początku zamierzał ze mną wyjechać.

Wymienia warunki, wszystko, czego oczekuje w zamian za swoją zgodę.

Codziennie mrożonej słodkiej herbaty, takiej, jaką robiła jego babka nieboszczka.

Książek.

Łopaty.

Lista jest dosyć długa. Mniej więcej w połowie przestaję słuchać i zaczynam się zastanawiać nad następnym krokiem: jak pochlebstwami nakłonić panią T do wydania mi Carla? W rozmowie z nią zdążyłam napomknąć, że w moim akcie urodzenia w rubryce „imię i nazwisko ojca” widnieje „nieznany” i że znalazłam tatę dzięki dopasowaniu DNA. Mam nadzieję, że nie będzie chciała ponownie obejrzeć papierów.

Skończywszy czytać, Carl oznajmia wspaniałomyślnie:

– Nie musisz załatwiać tego wszystkiego przed wyjazdem.

Starannie składa kartkę i wsuwa ją do kieszeni.

– Dziwna z ciebie sikorka. Z naciskiem na „dziwna”. Ciekawe, czemu się nie boisz, że ciebie też zabiję.

*

Warunki

Aparat fotograficzny

Salsa z papryczki naga jolokia

Mrożona słodka herbata (codziennie)

Dairy Queen

Whataburger

Ruby Red

Nowe cążki

1015

Szarpana wieprzowina

Baby Head

Muleshoe

Światła z Marfy

Poduszka z pierza

Polędwica wołowa po wiejsku

Wódka Tito’s

Skrzynka shinera

Buty turystyczne

Lina

Łopata

Dallas ’63 (Stephena Kinga)*

Na południe od Brazos*

Ulisses*

Meksykański dr pepper z prawdziwym cukrem

Zegarek wodoszczelny (do 300 metrów)

Latarka

WD-40

„New York Times”

Mocna folia spożywcza

Biblia

* Koniecznie w twardej oprawie!!!4

Jestem nieprzytomna z nadziei. Wreszcie! Carl się pakuje na wyjazd ze mną. Składa T-shirty w idealną kostkę. Zwija skarpetki w kulki i umieszcza w plastikowej torebce. „Osobowość anankastyczna typu borderline”, napisało o nim dwoje psychiatrów. Carl dorzuca dresy i dwie pary spodni od piżam.

Z komody w błękitnym wąskim pokoju wystają puste szuflady. Szafa jest szkieletem z ogołoconych wieszaków. Carl zabiera wszystkie ubrania, z którymi przyszedł do domu ostatniej szansy. Jest ich tak mało, że nawet nie wypełniają walizki.

Co się stało z jego rzeczami? Po procesie – po oczyszczeniu Carla z zarzutów – kiedy sprzedał dom i zniknął na kilka lat, krążyły pogłoski, że zaszył się w jakiejś kryjówce, być może w chacie w lesie. Sugestia pojawiła się między wierszami w pewnym artykule w ilustrowanym magazynie. Artykuł nosił tytuł Ciemnia, moim zdaniem wyjątkowo trafny, skoro mowa o fotografiku dokumentaliście podejrzewanym o mordercze skłonności.

Pani T stoi razem ze mną w drzwiach, przygląda się, założywszy ręce na piersi, jest jak pełen dezaprobaty sierżant w spłowiałym fartuchu. Przekonanie jej zajęło mi tydzień. Długo się targowała, aż w końcu zgodziła się na dziesięć zamiast czternastu dni.

– Nie zmieniła pani zdania? – odzywa się, wyrywając mnie z zamyślenia.

Woli, żeby zwracać się do niej per pani T, bo męczy ją słuchanie, jak ludzie kaleczą jej najeżone spółgłoskami polskie nazwisko.

Co najmniej raz pochwaliła się swoją odwagą w tym, że udziela schronienia wyrzutkom i kryminalistom, „jak nakazuje Chrystus”. Pogardzałam nią, dopóki dwa tygodnie temu przypadkiem nie zobaczyłam, jak w swojej sypialni obejmuje kobietę z welonem i pociesza ją słowami: „Zobaczysz, że wróci z wojny akurat na wasz ślub”.

– Tak. Damy sobie radę – odpowiadam.

– Dziesięć dni to dłużej, niż się pani wydaje. Wiem coś o tym. Koniecznie musi pani pamiętać o jego lekach. W niektóre dni ma to swoje drżenie, w inne czuje się dobrze. – Wskazuje zapakowany do torebki strunowej zestaw, który mi wręczyła. – Będzie kłamał. I zapominał. Niedobrze, kiedy zapomina. Zresztą sama pani widziała w zeszłym tygodniu. Niech mi pani przypomni, ile pani ma lat. Nie wygląda pani na tyle, żeby mogła być jego córką. Trochę za młoda. Dziewiętnaście? Dwadzieścia? Nie wychodzi, jak się policzy.

No to mnie powstrzymaj, myślę. Chyba ktoś powinien to zrobić.

– Ale niech będzie, że pani zaufam, bo czuję, że ma pani dobre serce. Tylko proszę nie zapomnieć o naszej umowie. Odpuszczam pani papierki. Nie chcę, żeby się do mnie przyczepiła ta sztywniara z urzędu, która przychodzi na comiesięczne liczenie, i zmniejszyła mi finansowanie za te dni, kiedy Carl będzie pod pani opieką. Już i tak za mało dostaję. Im się wydaje, że skoro dom jest przejściowy, to mogą przejść do porządku dziennego nad moimi potrzebami. – Podoba jej się ten tekst. Uśmiecha się znacząco za każdym razem, gdy go wypowiada. – Nie zdają sobie sprawy, że zajmowanie się sześciorgiem półwariatów to jak zajmowanie się dwunastką normalnych. W połowie nadal są tymi samymi cwaniaczkami, które tylko kombinują, jak się wymknąć na pączki i tequilę. Druga połowa buja Bóg wie gdzie. Czasem sporo się dzieje pod naszym dachem. Dobrze mówię, panie Feldman?

Milczę, bo słyszałam to już kilka razy. Carl zwija gwiazdkowy krawat i umieszcza go w walizce obok bielizny. Dobrze, że nie zechciał go założyć. Lepiej, żebyśmy nie zwracali na siebie uwagi.

Godzinę temu, kiedy Carl myślał, że jestem zajęta rozmową z gospodynią, widziałam przez okno w kuchni, jak idzie do zaniedbanego ogrodu na tyłach i zakopuje hantle. Nie wiem, co się stało z jego pozostałymi skarbami. Później się tym zajmę.

Nóż, który przeciąłby skórę jak papier i uwolnił truskawkowy syrop. Długa czerwona gumowa taśma do ćwiczeń, którą można udusić. Zapalniczka z wygrawerowanym „N” – nadal działa; wpatrywałam się przez chwilę w jej płomień, zanim ją odłożyłam.

Zdjęcie dziewczyny na pustyni, od którego zasycha mi w ustach.

– Nie wiem, co pani chce robić na tej ojcowsko-córczanej wycieczce – odzywa się pani T – ale proszę się nie spodziewać cudu w kwestii miłości rodzinnej.

– Czy zdarzały mu się wybuchy agresji, od kiedy tu zamieszkał?

Carl stoi jakieś dwa metry ode mnie. Chcę, żeby mnie słyszał. Słowo „agresja” nie pojawia się w żadnym z raportów pani T, a przynajmniej w żadnym z tych, które mi pokazała.

Wyciąga mnie na korytarz.

– Mówiła pani, że wszystko o nim wie. – Widzę, jak napinają się mięśnie jej twarzy. – Proszę posłuchać. Mój siostrzeniec chce mi zapłacić za wynajęcie tego pokoju na pozostałą część miesiąca.

To rozwiewa moje obawy co do policjanta, o którym wspomniała pani T i który – o ile w ogóle istnieje – mógłby zechcieć sprawdzić, jak Carl się sprawuje. Pani T we własnym interesie będzie się starała do tego nie dopuścić.

Gospodyni kombinuje. Boi się, że się wycofam. Powęszyłam. Na co idą pieniądze, pani T? Bo z pewnością nie na używane meble ani na zawartość spiżarni, w której królują wieprzowina, fasola i najtańsze masło orzechowe, i nie na dwie łazienki z korodującymi uchwytami dla niepełnosprawnych i poprzyklejanymi do ścian stronami wyciętymi z „Reader’s Digest”.

Jedynymi solidnymi, lśniącymi przedmiotami są zamki w drzwiach i szafki na leki. Telewizor jest wprawdzie stosunkowo nowy, ale za to pośledniej marki, a ponieważ działa czternaście godzin na dobę, już zaczyna nieustającym buczeniem sygnalizować swój rychły koniec. Najchętniej bym na nią doniosła, ale mogłoby się to na mnie zemścić. Wolę delikatnie wślizgnąć się do jej życia, a potem z niego usunąć.

Gdzie by się podziała kobieta w welonie? Kto by ją przytulał?

– Zabiorę go – uspokajam ją. – Chciałam się tylko dowiedzieć, czy podczas pobytu tutaj zaatakował kogoś.

– Zależy, co pani ma na myśli. Nie spodziewam się wiele po tych tutaj. I nie wszystko trafia do raportów. Carla z reguły nikt nie zaczepia. Mieszkańcy czują, że lepiej z nim nie zadzierać. Nie podobają im się jego dziwni przyjaciele. – Rechocze.

Znów mnie zaskakuje. Ani ona, ani Carl nie wspominali o odwiedzinach przyjaciół. Czy ktoś za nim zatęskni? Nie pora się nad tym zastanawiać.

Carl wyjmuje coś lśniącego i metalowego spod poduszki. Przedmiot znika w walizce.

Zamyka ją i oznajmia:

– Gotowy.

Jest ubrany w dżinsy, niebieską roboczą koszulę, którą wpuścił w spodnie, poprzecierany skórzany pasek i ciężkie buty, którymi można zmiażdżyć palce. To jego najlepsze ciuchy – wiem, bo postarałam się jak najdokładniej przeszukać jego pokój. Wysiłek, jaki wkłada w to, by korzystnie wypaść przed ludźmi, niepokoi mnie i jednocześnie robi na mnie wrażenie.

Nie ukrywa swojej radości w związku z wycieczką.

Przygotowałam się najlepiej, jak umiałam.

– Proszę go przyprowadzić ostatniego dnia miesiąca, z samego rana – powtarza pani T, po czym zwraca się bezpośrednio do Carla: – Panie Feldman, niech pan sobie nie roi o wolności. To będzie pana pierwszy i ostatni urlop od pensjonatu pani T.

Odprowadza nas do drzwi, gdzie czeka wąż złożony z byłych kryminalistów: dwóch mężczyzn i trzech kobiet. Jeden welon ślubny, jedna czapeczka Chicago Cubs, para różowych puszystych papuci, jedna naga pierś, jedna hawajska koszula w palmy. Dwie morderczynie, jedna podpalaczka, jeden pedofil, jeden gwałciciel. Wszyscy ze zdiagnozowaną demencją, a w przeszłości skłonnością do gwałtownych zachowań. Poczytałam w internecie o ich sprawach, rozmawiałam z pracownikami opieki społecznej, plotkowałam do późna z podchmieloną panią T.

Najsympatyczniejsze są Różowe Papucie. Staruszka zastrzeliła swojego zięcia, który pięć dni wcześniej brutalnie zgwałcił jej córkę. Kiedy wychodziła z więzienia w wieku siedemdziesięciu czterech lat, córka już nie żyła – nie miał kto odstrzelić kolejnego sadysty, za którego wyszła.

Pani T pochyla się do mnie, tak że czuję muśnięcie jej oddechu za uchem.

– Zażyczy sobie aparatu fotograficznego. Chyba nie muszę pani mówić, że spełnienie tej zachcianki byłoby bardzo złym pomysłem. W razie czego proszę nie zapomnieć o buteleczce z czerwonym znaczkiem na nakrętce. Pozdrówcie ode mnie Florydę. – Zdecydowanym ruchem zamyka za nami drzwi. Stało się.

Bezkresne morze. Sól w ustach, na skórze. Miejsce, w którym czas się nie liczy.

Tyle że wcale tam nie jedziemy, o czym Carl doskonale wie.

Idzie piętnaście metrów przede mną, gwiżdże z uznaniem na widok zaparkowanego przy chodniku czarnego buicka. Nie wspominam o tym, że auto jest wypożyczone i że się go pozbędziemy. Nie pozostawię po sobie żadnego śladu, po którym mógłby mnie odnaleźć. Kiedy będzie po wszystkim, stanę się jedną z miliona nieuchwytnych drobin w jego umyśle.

Otwieram bagażnik i chcę wziąć od Carla walizkę. On mnie ignoruje, podnosi ją bez wysiłku i wrzuca do środka. Zatrzaskuje klapę. Ot tak. Wiem, że jest silny. Wydaje się wyższy i masywniejszy niż w domu. W formularzu przyjęcia pani T wpisała, że ma metr osiemdziesiąt. W starej kartotece policyjnej znalazłam informację, że metr dziewięćdziesiąt. W obu dokumentach widnieje identyczna data urodzenia – w przyszły czwartek Carl kończy sześćdziesiąt dwa lata.

Otwiera tylne drzwi i zanim wsiądzie, zerka na piętrowy wiktoriański budynek z łuszczącą się szarą elewacją. Więzienie pani T. Sąsiadujące z nim domy wyglądają jak porzucone szkielety, jak ogryzione do czysta kosteczki.

W jednym z okien na piętrze poruszają się listki żaluzji.

Carl zawadiacko salutuje dwoma palcami.

„Rozległy paraliż lewej kończyny górnej”. Liczyłam na prawdziwość tej opinii, brzmiącej tak pewnie i oficjalnie w jednym z raportów. Tyle że Carl właśnie bez najmniejszego trudu zasalutował lewą ręką. Do tej pory w mojej obecności używał wyłącznie prawej. Otworzył nią drzwi samochodu.

Podchodzę, zatrzaskuję je i otwieram drugie, z przodu.

– Nie z tyłu. Siadasz z przodu. – „Tato”. Niewiele brakowało, a powiedziałabym: „Siadasz z przodu, tato”.

– Chciałem być uprzejmy – wyjaśnia.

Zajmuje miejsce dla pasażera. Opuszcza szybę. Uśmiecha się do siebie, widząc, jak cicho sunie szkło. Podnosi. Opuszcza. Smakuje wolność.

Wyjmuje znajomą żółtą kartkę i kładzie ją na desce rozdzielczej.

– Moje warunki. Żebyś nie zapomniała.

– Nie zapomnę.

Ruszam. Poświęciłam pół życia, żeby się przygotować na Carla. Nagle zaczynam się bać, że dziesięć dni może nie wystarczyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: