Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Patron - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Patron - ebook

Rok 1991. W klasztorze braci żebraczych w Starym Brodzie dochodzi do buntu nowicjuszy. Część młodych zakonników opuszcza wspólnotę i przenosi się do prowincji słowackiej. 
Ponad dwadzieścia lat później w starobrodzkim kościele zostaje znaleziona w tabernakulum głowa biskupa. Do sprawy zostaje przydzielony komisarz Witczak, który właśnie wrócił z dwumiesięcznego pobytu na zamkniętym oddziale Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Współpracuje z przygotowującą się do zmiany płci aspirantką Cynowską i coraz bardziej sfrustrowanym sierżantem Tymańskim. Nie tworzą już zgranego zespołu. Jedno z nich pragnie wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. 
Kiedy podczas rytualnego mordu ginie kolejny zakonnik, rozumieją, że mierzą się z niezwykłym przeciwnikiem. Zabójcą, którego nazywają „Patron”. 

Mateusz M. Lemberg – rocznik 1971, humanista, ukończył studia medyczno-weterynaryjne. Zanim zaczął pisać, amatorsko realizował filmy, odbył podróż na Wschód, rysował też komiksy. Zarabia na życie jako lekarz, uwielbia koty, dobre książki, Hiszpanię i Szwecję. Autor powieści „Zasługa nocy”.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-909-2
Rozmiar pliku: 532 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIEŃ PIERWSZY

6 stycznia, czwartek

– Tu oficer dyżurny KSP. Cynowska, ruszcie dupę nad Kanał Żerański. Na Marywilskiej czeka straż miejska. Pokierują was. Jacyś bezdomni znaleźli sztywnego w kanałach.

– Mamy partaninę, awruk. Przyjedź po mnie.

– Dobra. – Hif odłożył komórkę i zsunął nogi z łóżka, starając się nie narobić hałasu. Poczuł ukłucie w podeszwę. Plastikowy, kanciasty przedmiot wydał z siebie stęknięcie i rozświetlił sypialnię niebieską poświatą. Zabawkowy radiowóz ruszył na sygnale w kierunku stolika ze stojącą na nim ukochaną filiżanką Agaty. Klnąc pod nosem, Tymański rzucił się, żeby złapać i wyłączyć draństwo. Inaczej na karku będzie miał przebudzonego pięciolatka i wściekłą partnerkę. Zdążył. Agata przewróciła się tylko na drugi bok i westchnęła przez sen. Błogosławione zatyczki do uszu. Przeklęty gówniarz.

Wyświetlacz elektronicznego budzika wskazywał pierwszą czterdzieści w nocy. Dwie godziny snu. Nieźle, pogratulował sobie Hif. Wielki jak yeti poczłapał do sąsiadującej z sypialnią łazienki. Zamknął za sobą drzwi, żeby światło nie obudziło Agaty.

W lustrze mignęła mu śliwkowoczerwona blizna po prawej stronie brzucha. Przypominała tłustą dżdżownicę na chodniku. Odwrócił wzrok. Ziewnął i wszedł pod prysznic.

Strącony z kołdry jasiek przemienił się w czworonożną syczącą bestię. Cynowska, starając się nie obudzić Anki, odnalazła w ciemnościach porzucone kilka godzin temu ubrania i zamknęła się w łazience. Wykastrowany kocur Cyngiel podreptał za nią i skrobaniem w drzwi wymusił wpuszczenie do kuwety. Skorzystał i wskoczył na krawędź wanny. Po chwili głowa mu opadła, stracił równowagę i zsunął się do środka, odsłaniając brunatny brzuch. Domyśliła się, że znowu ogryzał liście rosnącej na parapecie maryśki.

– Na co ci było ćpać, awruk? – skomentowała postępki nowego lokatora.

Wyszła z zimowymi buciorami w dłoniach, zostawiając w mieszkaniu śpiących domowników w osobach kochanki i kota.

Na dole czekała corolla, zwana pieszczotliwie Mordą, a w niej kudłaty wielkolud skrobiący się po zarośniętej brodzie. Czyścioszek. Z Julianowa przyjechał jak na tę porę wolno, pewnie przez nietypowe jak na styczeń deszcz i zawieruchę, które w progu wieżowca naskoczyły na Cynę, wdzierając się pod niedopiętą czarną skórzaną kurtkę.

– Ki diabeł w przeręblu? – spytał Tymański, ziewając.

– Prawie trafiłeś. Bezdomni w kanale – wyjaśniła. Odpowiedzialne za zachowania empatyczne neurony lustrzane w mózgu zmusiły i ją do rozdziawienia dolnej szczęki. Wnętrze wozu się nie nagrzało, bo kierowca nie raczył nastawić nawiewu z silnika na kokpit. Sarknęła i przekręciła gałkę na pełną moc. Temperatura na zewnątrz od paru tygodni oscylowała wokół zera, bawiąc się z mieszkańcami miasta w atmosferyczną ciuciubabkę. Tymański minął rozświetlony świątecznie bok galerii handlowej, szukając wyjazdu na trasę.

– Jedź na Marywilską – podała adres Agnieszka.

– Jacy bezdomni? – Tymański sięgnął do schowka po paczkę fajek. Minęli samotny patrol prewencji, który czuwał na rogu Powsińskiej i Bonifacego.

– Mam ci podać nazwiska? – spytała, kaszląc. Poczuła się jak kiełbaska w komorze wędzarniczej.

Hif prychnął.

– Dyżurny ci nie powiedział, do małej huczki? – Jak zwykle w nerwach wymsknął mu się myśliwski żargon. Ech, rozmarzył się, zostać tak w łóżku i namówić leżącą w nim łanię do krótkiego parzenia.

– Awruk. Małomówny był, kumasz? – odszczeknęła Cyna.

– Ale trup jest? – Odkręcił okno po swojej stronie, żeby wypuścić na zewnątrz nieco szarego dymu.

– A niby po co by nas wzywali? – podsumowała.

Po chwili radio zakasłało.

– Zgłasza się oficer dyżurny kryminalnego – usłyszeli.

Cyna sięgnęła po wiszącą na stacji Ericssona podobną do elektrycznej golarki manetkę i odpowiedziała:

– Tu Cynowska i Tymański. Jedziemy na Marywilską.

– Dobrze – zabrzmiał zniekształcony głos. – Przejąłem sprawę w całości. Na miejscu jest prewencja i pogotowie. Organizuję wam techników. Kiedy będziecie na Marywilskiej?

– Piętnaście minut, trzydzieści sekund – walnęła w mikrofon. – Bez odbioru!

Wymienili rozbawione spojrzenia.

– Witczak się nie odzywał? – rzucił pytanie Hif.

– Do mnie? – Posłała mu zdziwione spojrzenie. – To wy się kumplujecie.

Tymański przygryzł wiszące mu na wardze końcówki wąsów. Rzeczywiście, kiedyś trzymali się razem… Witczak odwiedził go na chirurgii, kiedy Hif lizał rany po ataku nożownika. Tydzień później Zero, jak nazywali Witczaka, sam wylądował na jednym z oddziałów szpitala przy Sobieskiego. A Hif… no, nie odwiedził go.

– Trzeba by go… Wiesz o czym… – zaczął Tymański. Tyłem Mordy zarzuciło. Dał kontrę kierownicą. Barierka na moście Grota zatańczyła w przedniej szybie.

Cyna odetchnęła, gdy kierowcy udało się zapanować nad wozem. Dobrze, że na ulicach pusto. Prawie trzecia w nocy. Chorych nawiedzać, zakołatało jej w głowie. Mgliste wspomnienie z dzieciństwa, wyrywek z katechizmu. Żadna ze mnie katoliczka – zdeklarowana lesbijka, a tak w ogóle po prawdzie to mężczyzna w ciele kobiety. W końcu planuję małżeństwo ze swoją dziewczyną i ciążę. Gdzie mi tam do Kościoła?

Ale jednak przyznała:

– Źle to wyszło.

– Jak źle? Co ty marudzisz? Nawet otarcia nie ma! – stęknął Tymański, wskazując rozwidlenie trasy z żółto świecącym pachołkiem, który udało im się ominąć.

– Z Witczakiem! – prychnęła. „Chorych nawiedzać” było również przykazaniem porządnego człowieka. Chciała za takiego uchodzić. – Gdzie go trzymają? – spytała dla pewności.

– Na oddziale dla tych… wiesz. – Tymański zatoczył wymowne kółko palcem przy skroni.

– O co właściwie chodzi? – podpytała.

– Każdy kiedyś… pęka – odpowiedział wymijająco.

Na Marywilskiej dali znak światłami stojącym na poboczu strażnikom miejskim. Ich wóz wytoczył się na jezdnię, po kilkuset metrach skręcił w boczną ulicę prowadzącą w stronę Kanału Żerańskiego. Zaparkowali krzywo na chodniku obok rosnących po obu stronach zarośli, za radiowozem i karetką. Zauważyli ubranego na czerwono ratownika, który niespokojnie chodził tam i z powrotem, co chwila sprawdzając godzinę. Wysiedli.

– Co tu tak sterczysz jak opieńka na drzewie? – Hif naskoczył na sanitariusza. Ten, ku ich zaskoczeniu, odezwał się głębokim, acz nieco chwiejnym basem.

– O przepraszam. Doktor kazał na was czekać, to czekam, nie? – wyjaśnił, kiwając się jak pijany.

– Co ty, na bańce? – spytała starsza aspirantka, zdziwiona szczególnym zachowaniem pracownika służby zdrowia.

Ze swojego wozu wysiedli strażnicy, jednym z nich okazała się ładna funkcjonariuszka w wieku nie więcej niż dwudziestu dwóch lat.

– Co jest? – zapytał Tymański.

– Mamy tu pod opieką parę bezdomnych, Zośkę i Darka – zaczęła strażniczka. – Codziennie przywozimy im zupę, ubrania i takie tam. Chodźmy.

Ruszyli wąską ścieżką na otwarty teren, obok ciągnęły się rzędami tory kolejowe.

– Mają tu chatkę – tłumaczyła dziewczyna. – I kanały ciepłownicze.

– I co się stało? – zapytała Cynowska.

– Wieczorem znaleźli zwłoki. – Strażniczka wskazała majaczący w ciemnościach kształt, który okazał się pozbijaną z kawałków dykty i styropianu niską ruderą. Obok w świetle latarek widoczne były jakieś postacie, wśród których rozpoznali dwóch policjantów z patrolu prewencji i lekarza.

– Bąk Sławomir – przedstawił się lekarz. – Nareszcie! Mam wezwanie do zawału. Proszę. – Wcisnął im odpowiedni papier. – Stwierdzam zgon.

Bez pożegnania ruszył w stronę karetki. Hif zapalił latarkę i wypuszczając z płuc potężny obłok pary, odezwał się do mundurowych:

– Raportujcie.

Jeden z policjantów obejrzał się za siebie, wskazując ręką otaczającą ich ciemność.

– Dostaliśmy wezwanie. Bezdomny zadzwonił z budki strażnika magazynów po drugiej stronie ulicy.

– Ten bezdomny ma imię – obruszyła się strażniczka miejska. – Ma mój numer. Na wszelki wypadek – dodała.

– Czyli zadzwonił do pani – próbował wyjaśnić sytuację Hif.

Kobieta kiwnęła głową.

– Skontaktowałam się z naszym dyżurnym, który przekazał sprawę wam. Sama też przyjechałam.

– A gdzie Jacek i Agatka? – Tymański rozejrzał się wokoło.

– Zośka i Darek – poprawiła poważnym tonem. – Czekają w drugim kanale.

Tymański kiwnął głową.

– To idziemy.

Kilkanaście metrów dalej znaleźli otwarty właz. Strażniczka zawołała, po chwili w zupełnej czerni mignął płomień świecy i wyłoniła się głowa mężczyzny. Kiedy Darek wydostał się na powierzchnię, zobaczyli, że był w samym swetrze, spodniach i skarpetach. Wskazał drugi wylot.

– Tam jest – odezwał się zachrypłym głosem.

– Zwłoki? – upewniła się Cynowska.

Darek przekrzywił głowę.

– Cały dzień byliśmy na mieście. Potem na skupie. Jak wróciliśmy, to patrzymy i jest. – Przetarł rękawem pokrytą warstwą wieloletniego brudu twarz. – Zośka mówi, że nie da rady tu dłużej mieszkać.

Przeszli do drugiego kanału, zapalili latarki i po kolei, trzymając się szczebli metalowej drabinki, zeszli na dół.

Po dwóch kwadransach do toyoty Tymańskiego, dwóch radiowozów i trzeciego, nieoznakowanego samochodu wydziału techniki dołączyło stare volvo 740 kombi sądowego patologa Henia. Wszyscy mówili na nie „autobus”, ponieważ kojarzyło się z karawanem.

– Witam doktora! Znowu pieprzona nocka! – przywitał lekarza Tymański, ćmiąc na chodniku papierosa.

– Dla mnie to no problemo. W nocy nawet lubię. – Lekarz po raz enty przypomniał o swoim niezmiennym entuzjazmie do pracy.

– Wy na Oczki to w ogóle dziwni trochę jesteście. Wiesz, o czym…

– Nie zagaduj Henia, anabej ćam! – przerwała im gadkę szmatkę Cyna. Szczękali zębami z zimna, a przed sobą mieli jeszcze długie godziny pracy. Poprowadziła lekarza ścieżką w stronę chaty i kanałów. Panujące tam wcześniej ciemności technicy rozświetlili dwiema lampami podłączonymi do małego agregatu.

– Co my tu mamy? – zapytał z zainteresowaniem Henio na widok zwłok leżących pośród gazet i rozłożonych kartonów.

– Kobieta, około czterdziestu lat, ubrana jak na piknik – skomentowała wzorzystą sukienkę na ciele denatki Cyna.

– Nie zginęli wam ostatnio jacyś nieboszczycy?

– Skąd doktor wie? – odpowiedziała pytaniem Cyna. Rzeczywiście, od tygodnia babrali się w upierdliwej sprawie zaginięcia zwłok z domu pogrzebowego na Bródnie.

Henio potarł palce w jednorazowej niebieskiej rękawiczce, przez którą wcześniej dotykał zwłok, i przystawił sobie opuszki do nosa. Wciągnął powietrze.

– Ta kobieta jest zabalsamowana – wyjaśnił.

– Pieprzona nocka – skomentował Tymański. – Weź, Cyna, zadzwoń do naczelnika, powiedz mu, że znaleźliśmy zgubę z tego zakładu. Niech się stary też trochę odpręży.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: