Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Persymona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Persymona - ebook

Poniemiecki dom i miasto-ogród, matka na skraju załamania nerwowego i milczący, wycofany ojciec. Co się między nimi wydarzyło? Bohaterka próbuje zrekonstruować i zrozumieć rodzinną historię, poskładać jej fragmenty w spójną całość. Kluczem do prawdy może być notatnik, w którym czerwoną kredką matka zapisywała swoje myśli i spostrzeżenia.

Co takiego uczynił ojciec, że wspomnienia o nim są tak nieprzyjemne? O co oskarża go matka w swoim dzienniku?

Czy na pamięć dziecka składa się seria obrazów, namalowanych kiedyś przez matkę?

To opowieść o dzieciństwie i dojrzewaniu w zielonej dzielnicy. Opowieść o pamięci, której nie powinniśmy ufać. Historia nienazwanej przemocy psychicznej i próby wybaczenia. Obrazy są tu równie istotne, co słowa.

Katarzyna Maicher, nowy głos w literaturze polskiej, zmierza się z biografią i tym samym wpisuje w tradycję najlepszych powieści psychologicznych. „Persymona” to rozpisana na dwa głosy historia o dojrzewaniu, odkrywaniu dorosłości i własnej – często bolesnej – cielesności. To barwna opowieść o pierwszej miłości i o czasie, gdy przykazanie „czcij ojca swego i matkę swoją” wymaga dostrzeżenia w nich ludzi, a nie opiekunów.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05220-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Ojciec wrócił późno. Nie sądzę, by przejmował się matką. Nie przyszłoby mu do głowy, że może się o niego martwić. Wieczór jak zwykle przeniknął przez cienkie ściany, spłynął wolno do kubków z herbatą. Matka nie cierpiała szklanek. Nie lubiła fusów na dnie, resztek kawy, brzydkich śladów zostawianych na szkle – te brunatne okręgi, które wyraźnie odznaczały kolejne fazy picia. Łyk o piątej, potem dwa kolejne o piątej trzydzieści, kiedy płyn robi się nieprzyjemnie zimny.

Czekając na ojca, matka coraz bardziej się zapadała. Zupełnie jakby nurkowała w studni. Miała ciężkie, mięsiste powieki, które nasiąkały wodą przez lata. W kącikach ust drobne draśnięcia czasu. Ciemne włosy opadały na czoło, dopiero wynurzała się na powierzchnię i jeszcze niewiele widziała przez półprzejrzystą masę rzęsy wodnej. Jeziora i studnie matki nie miały dna. Potrafiła w nich znikać na całe tygodnie.

Ojciec lubił świeże powietrze, wysokie góry, przestrzeń. Matka wędrowała w podziemnym świecie. Czasami spotykali się na wspólnym brzegu – na ścieżce ogrodowej, przy stole. Każdego ranka wyruszali w przeciwne strony.

Matka nerwowo nakładała parujący bigos na talerze. Jadła łapczywie, parząc sobie język. Nie potrafiła się powstrzymać, na początku nie umiała też czekać cierpliwie. Dopiero około szóstej wieczorem popadała w odrętwienie. Ojciec od wielu dni nie wracał na obiad. Matka zaczęła układać kamienie na parapecie. Domyślałam się, że każdy otoczak oznaczał kolejny dzień czekania na próżno. Muchy krążyły po pokoju. Skulona na łóżku obserwowałam ją. Siedziała w otwartej kuchni, podpierając głowę rękami i wpatrując się w okno bez szczególnej nadziei. Wydawało mi się, że to do niej niepodobne; zawsze była taka żywa. Coś się działo. Nigdy nie próbowałam dowiedzieć się od ojca, dlaczego nie przychodzi na czas. Może przestały mu smakować domowe obiady. Matka pytała rutynowo:

– Odrobiłaś już lekcje?

Wiedziałam, że odpowiedź jej tak naprawdę nie interesuje. Kiwałam głową i wracałam do książki. Przechodziłam przez kuchnię o zmierzchu, kiedy światło lampy mrugało i rozrzucało po podłodze dziwaczne ścinki jasności, po ścianach pełzały cienie. Przeglądała nieuważnie sfatygowaną książkę kucharską. Szłam do ogrodu, nie chciałam przeszkadzać. Między jabłonkami szalały dwa koty. Były bardziej zainteresowane życiem niż moja matka.

Siadałam w mroku drzew i karmiłam koty bułką z masłem. Noc nade mną tężała nieubłaganie, połykałam duże kawałki, zostawiałam okruchy na ścieżce. To miał być ślad dla ojca, nić, której matka zapomniała i teraz żadne z nich nie potrafiło znaleźć wyjścia z labiryntu. Ojciec wracał zwykle koło jedenastej w nocy. Przejeżdżał dłonią po grzbiecie kota, zanim dotknął mojej głowy. Odprowadzałam go do kuchni, a potem szłam do łazienki, żeby umyć ręce. Przez uchylone drzwi widziałam, jak podchodzi do matki. Obejmował ją wolno i prowadził do sypialni. Zdawała się go nie zauważać, zastygała w oczekiwaniu na długie godziny, a kiedy wreszcie przychodził – wciąż czekała, nie potrafiła nagle przestać za nim tęsknić. Ojciec z krwi i kości w niewielkim stopniu przypominał człowieka, którego wyobrażała sobie przez całe popołudnie. Drzwi sypialni zamykały się z lekkim skrzypnięciem, słyszałam szmery. Teraz muszę być bardzo samodzielna i odważna, przejść ciemnym korytarzem do własnego pokoju, wejść pod kołdrę i spróbować zasnąć. Ojciec nie mówił dobranoc ani się nie witał. Po prostu podchodził i głaskał mnie mimochodem, z roztargnieniem. Rosłam na jego oczach, a dla niego wciąż pozostawałam pięcioletnim dzieckiem. To było zarazem niewinne i dziwaczne, czułam w jego zachowaniu posmak niestosowności. Nie oburzało mnie jednak. Uważałam, że powinien raczej zająć się matką. Potrafiłam radzić sobie sama, podczas gdy ona gdzieś znikała, robiła się cieńsza, wydłużona i zaschnięta jak jesienny liść.

Ojciec zamykał drzwi do sypialni. Kładł ubranie na krześle, słyszałam dość wyraźnie brzęk sprzączki u paska. Zrzucał buty, potem zdejmował je matce. Coś mruczał, może o kąpieli. Matka kąpała się rano, wieczorem była zbyt znużona, żeby dowlec się do łazienki. A potem cisza. Raz zostałam pod drzwiami dłużej, cisza trwała nieprzerwanie. Usłyszałam tylko jeden krótki, urwany dźwięk, jakby miauknięcie. Równie dobrze mógł dochodzić z podwórka. W sypialni musiało między nimi następować jedno z tych spotkań na granicy odrębnych światów. Tak przynajmniej to sobie wyobrażałam.

Miałam nadzieję, że śni im się to samo i rano wstaną odmienieni. Może zawsze tak było: matka budziła się promienna i pełna zapału, szykowała nam śniadanie, szła do pracowni, a potem wracała i zaczynała czekać. Pewnie się bała. Ojciec rano bardzo się spieszył, chował kanapki do teczki i oczywiście nie mówił nawet „pa”. Czy matka też milczała cały ranek? Jak właściwie się porozumiewali? Zaczęłam zwracać na to uwagę dopiero później. Nie mówili do siebie. Bardzo mocno patrzyli sobie w oczy i dostrzegałam w tym coś drapieżnego. Ojciec uśmiechał się, miał piękne zęby. Niekiedy uderzały mnie rysy jego twarzy, ciemnej, nie zawsze gładkiej. Matka łapała każde jego spojrzenie. Ocierała się o niego niby przypadkiem. Nie wydawało mi się to wtedy szczególnie istotne, dopiero z perspektywy czasu widzę, że matka nie miała ochoty wychodzić, puszczać ojca. Nocą spali w jednym pokoju, chciała odzyskać także dzień. Widziała wyraźnie wszystkie kształty, rejestrowała ruchy, subtelne zmiany nastroju. Nocą musiała czuć się ślepa i głucha, ociężała od smutku i czekania, niepewna swoich racji.

To tylko moje domysły. Matka równie dobrze mogła zupełnie zmienić tryb życia, malować nocą, a w dzień, zamiast do pracowni, chodzić na długie spacery, spotykać się ze znajomymi. Czekanie zostało narzucone, nie leżało w jej naturze. Gdyby zaangażowała się w pracę, organizowała więcej wystaw, wyjeżdżała za granicę, najprawdopodobniej nie miałaby czasu na coś tak prozaicznego jak tęsknota za mężczyzną. Zachowałaby zdrowe granice, potrafiłaby trzymać wszystkich na dystans, nie raniąc siebie i nie pogrążając się w złowieszczej pustce.

Toczyli ze sobą walki, czy tylko się droczyli? Nie wiem. Pamięć jest zawodna, wciąż tworzymy „obrazy obrazów” i tracimy z oczu to, co wydarzyło się naprawdę. Oczy zresztą nie dokonują interpretacji i jedno wydarzenie może być oglądane na różne sposoby. Nie wiem, co się naprawdę wtedy działo i jakie były motywy ich postępowania. Dokonuję rekonstrukcji niemal na ślepo, opierając się na jednej wersji wydarzeń. Niewykluczone, że błądzę i nikt mi nie uwierzy.

Matka potrzebowała bodźców, by tworzyć. Żałowałam, że jeździ do pracowni w śródmieściu. Chciałam patrzyć, gdy maluje wielkie soczyste jabłka i nasz ogród. Poprosiłam ją o to kiedyś. Roześmiała się tylko i odparła, że dom jest azylem, nie można zamieniać go w miejsce pracy. Zabrała mnie do pracowni, znajdującej się na strychu starej kamienicy. Drewniane schody trzęsły się niebezpiecznie. Przy każdym kroku trochę się bałam, wspinając się z matką i trzymając ją dla pewności za rękę. Za drzwiami panoszyły się kurz i światło. Pod ścianą stały ramy, niektóre z nich z zagruntowanym płótnem. Dwie duże sztalugi częściowo zasłaniały okno. Szafa pękała w szwach, a gdy ją uchyliłam, wysypały się pędzle, piórka, rapidografy, tempery... Bałagan i obfitość. Matka utrzymywała dom w nienagannej czystości, dlatego zdumiał mnie ten nieporządek. Pracownia nie miała nic z ascetycznego przybytku sztuki, była raczej ruderą. Dotknęłam ciężkiego aksamitu zasłaniającego sztalugę.

– Zobacz – zachęciła mnie matka.

Spojrzałam na nią, uśmiechała się nieco figlarnie. Nigdy nie zapomnę tego obrazu, choć widziałam go tylko raz. Przyglądałam się jednak dostatecznie długo, aby wspominać go przez kolejne lata.

***

Ogród przypominał akwarium z podwójnym dnem. Życie rozwijało się tu symetrycznie – pięło się w kierunku słońca lub ciążyło ku ziemi. Bez i jaśmin splątane ciemnozielonym pnączem, przypominającym dzikie wino; paprocie przy starym murze, kilka jabłoni, przechylona grusza i śliwy, które dawały prawie czarne owoce. Tuż przy ziemi ścielił się rozchodnik, kiście nienazwanych ziół, drobne kwiaty – fiołki, pierwiosnki, konwalie, rdest. Zapach mokrej ziemi i gnijących liści. W pewnych miejscach czułam bezpieczne i podnoszące na duchu wonie – świeżość szumiącej leszczyny, suchość trawy, cierpki aromat szczawiu. W innych zakamarkach ogród skłaniał się ku śmierci. Gdy przykładałam twarz do podściółki, widziałam wolno poruszające się owady. Myślałam wtedy, że pod ziemią musi być nieprzyjemnie, panuje tam zaduch. Śmierć stanowiła jedynie drobne zdarzenie w tym świecie, coś zwykłego, lecz często ujmującego w swej wymowie. Kiedyś na skórce jabłka znalazłam skrzydełko motyla. Gdy ją potarłam, resztki pyłku osypały się z pożyłkowanej powierzchni.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: