Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piękni samobójcy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Piękni samobójcy - ebook

Wspaniała i jakże potrzebna przeciwwaga dla oślepiającej bieli skandynawskiej literatury detektywistycznej.
The Guardian

Noc Trzech Króli. Na barcelońskiej stacji metra pod kołami pociągu ginie młoda kobieta, Sara Mahler. Wszystko wskazuje na samobójstwo, poza  przesłanym na jej komórkę makabrycznym zdjęciem.

Cztery miesiące wcześniej Gaspar Ródenas  zabija żonę i dziecko, a następnie strzałem z pistoletu pozbawia życia siebie.  Nic nie zapowiadało tej tragedii.
Sara i Gaspar razem pracowali. Przypadek? Nie można tego wykluczyć, ale kilka dni później inna pracownica tej samej firmy umiera po zażyciu środków nasennych.

Trzy samobójstwa? Bez wyraźnego motywu? Bez pozostawiania listów wyjaśniających powody?
Inspektor Salgado nie wierzy w taką wersję. By dojść do prawdy, będzie musiał się przedrzeć przez misternie utkaną pajęczynę kłamstw i rozbić mur zmowy milczenia.
Powrót śródziemnomorskiej powieści detektywistycznej
El Pais
Fenomenalna literatura detektywistyczna
La Vanguardia
Wspaniała i jakże potrzebna przeciwwaga dla oślepiającej bieli nordyckiej literatury detektywistycznej
The Guardian
Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7985-167-6
Rozmiar pliku: 748 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce

Noc Trzech Króli. Na barcelońskiej stacji metra pod kołami pociągu ginie młoda kobieta, Sara Mahler. Wszystko wskazuje na samobójstwo, poza przesłanym na jej komórkę makabrycznym zdjęciem.

Cztery miesiące wcześniej Gaspar Ródenas zabija żonę i dziecko, a następnie strzałem z pistoletu pozbawia życia siebie. Nic nie zapowiadało tej tragedii. Sara i Gaspar razem pracowali. Przypadek? Nie można tego wykluczyć, ale kilka dni później inna pracownica tej samej firmy umiera po zażyciu środków nasennych.

Trzy samobójstwa? Bez wyraźnego motywu? Bez pozostawiania listów wyjaśniających powody?

Inspektor Salgado nie wierzy w taką wersję. By dojść do prawdy, będzie musiał się przedrzeć przez misternie utkaną pajęczynę kłamstw i rozbić mur zmowy milczenia.Zwyczajna rodzina

Lola Martínez Rueda, „Głos innych”

Czwartek, 9 września 2010 roku

„To była taka dobrana para — mówią sąsiedzi. — Jego nieczęsto można było spotkać, ale kiedy się pojawiał, zawsze się grzecznie witał. Widać, że dobrze wychowany. Ona trzymała się trochę na dystans… Ale bardzo dbała o córeczkę, trzeba jej przyznać”. „Mieli śliczną córeczkę” — opowiada właścicielka kawiarni w pobliżu ich mieszkania w dzielnicy Clot w Barcelonie, w której kilka dni wcześniej, około godziny dziesiątej Gaspar Ródenas, jego żona Susana i ich półtoraroczna córeczka Alba jedli śniadanie. „Często przychodzili w weekendy” — dodaje. I nie czekając, aż zapytam, mówi mi, co zamawiali, on espresso, a ona kawę z mlekiem, i że dziewczynka była taka zabawna. Błahostki, naturalnie. Nieważne szczegóły i banalne komentarze, które teraz, w świetle tego, co się wydarzyło, budzą niepokój.

A oto, co się wydarzyło. Piątego września o świcie, gdy żona jeszcze spała, ten „nieśmiały, dobry” ojciec wstał z małżeńskiego łoża, poszedł do pokoju córeczki i przyłożywszy poduszkę do jej twarzy, przygniótł ją z całej siły. Nigdy się nie dowiemy, czy matka się obudziła, wiedziona być może owym szóstym zmysłem, który — odkąd świat istnieje — ostrzega i przerywa matczyny sen. W każdym razie Gaspar Ródenas, człowiek w opinii sąsiadów i kolegów „uprzejmy i dobrze wychowany”, nie zamierzał zostawić żony przy życiu. Susana zginęła chwilę później od strzału w serce. Potem, jak nakazuje kanon sprawców przemocy w rodzinie, Gaspar ostateczny cios zadał sobie.

Imiona Susany i jej córeczki powiększyły listę kobiet, ofiar tych, którzy, w teorii, mieli je kochać, szanować, a także, jeśli pomyślimy o dziecku, chronić. Od początku tego roku, 2010, czterdzieści cztery kobiety zginęły z rąk swoich życiowych partnerów. Jest ich teraz czterdzieści pięć i, co szczególnie zatrważa, dziecko tej ostatniej ofiary. Z pewnością ten przypadek odbiega od wzorca, jaki znamy: separacja w toku i doniesienia o znęcaniu się złożone na policji. Gaspar Ródenas, jak na ironię, nie był człowiekiem agresywnym.

Przynajmniej raz odpowiedzialne instytucje mogą śmiało twierdzić, iż nic nie wskazywało na to, że Susanie i Albie groziło niebezpieczeństwo. Tak rzeczywiście było… Ale to czyni ich śmierć tym bardziej przerażającą. Zwłaszcza że coraz więcej spośród nas, kobiet, wie, iż istnieją mechanizmy — zapewne jeszcze niewystarczające — którymi możemy się bronić przed brutalną siłą machos, wzrastających w wierze, że dane im jest prawo decydowania o naszym życiu i o naszej śmierci. Przed typami, którzy nie przebierają w słowach, okładają pięściami, gardzą nami. Ale nie wiemy, jak bronić się przed urazami nawarstwiającymi się w ciszy, przez lata, przed głęboko skrywaną nienawiścią, która nagle którejś nocy wybucha i niszczy cały dotychczasowy świat.

Zdjęcie zrobione kilka tygodni wcześniej pokazuje całą trójkę na plaży na Majorce. Alba siedzi na piasku, trzymając w rączce czerwoną łopatkę. Biała czapeczka chroni ją przed sierpniowym słońcem. Za nią klęczy Susana. Uśmiecha się do aparatu, jest szczęśliwa. Obok, otaczając ją ramieniem, jej mąż. Kiedy patrzy się na nich zrelaksowanych, z oczami przymrużonymi od słońca, trudno uwierzyć, że miesiąc później ten sam mężczyzna tymi samymi dłońmi, którymi z czułością przygarnia Susanę, zabije ją i córkę.

Jak to się stało, że trzydziestosiedmioletni mężczyzna mający stałą, dobrze płatną pracę w znanej firmie kosmetycznej, bez obciążeń finansowych innych niż bieżące wydatki, nienotowany przez policję, dokonał zabójstw, które — głębiej niż inne takie sprawy — wstrząsnęły sumieniem każdego z nas? Kiedy w jego głowie powstała myśl, aby pozbawić życia żonę i córkę? W którym momencie ogarnięty szaleństwem stracił do tego stopnia poczucie rzeczywistości, że za jedyne możliwe rozwiązanie uznał śmierć?

Odpowiedź rodziny, przyjaciół, kolegów z pracy jest taka sama, mimo że nikt z nich nie jest już w stanie uwierzyć we własne słowa: Gaspar, Susana i Alba byli zwyczajną rodziną.1

Po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut inspektor Héctor Salgado odwraca nagle głowę przekonany, że ktoś go obserwuje, lecz widzi jedynie bezimienne, obojętne twarze osób jak on idących tłumną Gran Via, zatrzymujących się od czasu do czasu przed ustawionymi na chodniku stoiskami pełnymi zabawek i prezentów. Jest wieczór Trzech Króli, choć z pewnością nie wskazuje na to wyjątkowo wysoka temperatura. Niektórzy spacerowicze mają na sobie, jak nakazuje pora roku, ciepłe płaszcze, ten i ów nawet rękawiczki i czapkę, i z zadowoleniem biorą udział w tym zimowym spektaklu, w którym brakuje podstawowego elementu — zimna.

Królewska kawalkada przeszła już przez miasto i pod girlandy połyskujących świateł wraca normalny ruch uliczny. Ludzie, samochody, zapach wrzącej oliwy i smażonych w niej churros, wszystko to w oprawie na pozór radosnych kolęd, których słowa ocierają się o surrealizm i które bez litości atakują przechodniów z rozwieszonych na drzewach głośników. Najwyraźniej nikomu nie chce się komponować nowych utworów, więc i w tym roku trzeba wysłuchiwać tych samych oklepanych melodii. Może to najbardziej irytuje w świętowaniu Bożego Narodzenia, myśli Héctor; to, że najogólniej rzecz biorąc, zawsze jest takie samo, podczas gdy my zmieniamy się i starzejemy. Wydaje mu się, że tworzenie bożonarodzeniowego nastroju, który bez wyjątku w niezmienionej formie powtarza się rok po roku i tym samym pokazuje rozkład naszych wartości, jest oznaką bezmyślności graniczącej z okrucieństwem. Ileż to razy w ostatnich dniach pragnął uciec od tej powszechnej wesołości do kraju buddystów albo tam, gdzie panuje głęboki ateizm. W przyszłym roku, powtarza jak mantrę. I niech sobie syn mówi, co chce.

Jest tak zaabsorbowany własnymi myślami, że nie zauważa, iż ludzie posuwający się przed nim równie powoli jak samochody nagle się zatrzymują. I Héctor też zatrzymuje się przed stoiskiem z plastikowymi żołnierzykami w plastikowych torebkach: Indianie i kowboje, alianci zamaskowani w okopach w pozycji do strzału. Dawno ich nie widział, ale pamięta, że kiedyś kupił takie zabawki dla małego Guillerma. Sprzedawca, stary mężczyzna o artretycznych palcach, odtworzył na ladzie wspaniałą scenę bitewną tak szczegółowo, że mogłaby się znaleźć w jakimś wojennym filmie z lat pięćdziesiątych. Sprzedaje nie tylko to; po jednej stronie na półkach stoją klasyczne cynowe figurki, te większe w błyszczących czerwonych mundurach, a po drugiej, z zupełnie innej epoki, grupy rzymskich gladiatorów.

Mężczyzna daje mu znak, że może dotykać towaru, i Héctor, po to tylko, by nie sprawić mu przykrości, bierze do ręki małego żołnierzyka. Jest bardziej miękki, niż myślał, jakby pokryty ludzką skórą, i dotknięcie go wzbudza w nim odrazę. Nagle zdaje sobie sprawę, że muzyka umilkła. Przechodnie stoją nieruchomo. Reflektory samochodów zgasły i jedynym oświetleniem ulicy są migoczące coraz słabiej bożonarodzeniowe lampki. Héctor zamyka oczy i zaraz je otwiera. Tłum wokół niego rzednie, postacie odchodzą, rozpływają się, nie zostawiając po sobie śladu. Tylko sprzedawca trwa na swoim stoisku. Z uśmiechem na pokrytej zmarszczkami twarzy wyciąga spod lady śnieżną szklaną kulę.

„To dla żony” — mówi. Héctor chce powiedzieć, że nie, że Ruth nie znosi takich kul, że boi się ich, tak jak pajaców, odkąd była mała. Płatki śniegu burzą się w kuli, opadają na dno i wtedy widzi siebie, stojącego przed stoiskiem z plastikowymi żołnierzykami, schwytanego między szklane ściany.

— Tato. Tato…

Cholera.

Ekran telewizora pokryty szarą mgłą. Głos syna. Ból w karku — zasnął w najgorszej z możliwych pozycji. W noc Trzech Króli przyśnił mu się tak prawdziwy sen.

— Krzyczałeś.

Cholera. Kiedy własny syn budzi cię z koszmaru, nadchodzi moment porzucenia roli ojca, pomyślał Héctor, prostując się na kanapie. Wszystko go bolało i był w złym humorze.

— Zasnąłem. A ty co tu robisz o tej porze? — zaatakował, próbując odzyskać ojcowską godność i masując obolały kark.

Guillermo tylko wzruszył ramionami. Tak zrobiłaby Ruth. Tak reagowała wiele razy. Héctor machinalnie sięgnął po papierosa i zapalił go. Popielniczka była pełna niedopałków.

— Nie martw się, nie zasnę już. Idź spać. I pamiętaj, że jutro z samego rana wyjeżdżamy.

Syn kiwnął głową. Patrząc na niego, idącego boso do swojego pokoju, Héctor pomyślał, jak trudno jest mu być ojcem bez Ruth. Guillermo nie miał jeszcze piętnastu lat, ale czasem można było sądzić, że jest starszy. Z rysów twarzy przebijała przedwczesna powaga, a to sprawiało Héctorowi większy ból, niż był gotów przyznać. Zaciągnął się głęboko i automatycznym ruchem dotknął przycisku pilota. Nie pamiętał, jaki film włożył wieczorem do odtwarzacza. Ale już pierwszy kadr, czarno-białe ujęcie Jeana-Paula Belmonda i Jean Seberg, przypomniał mu tytuł. Do utraty tchu. Ulubiony film Ruth. Nie był w nastroju, żeby oglądać go jeszcze raz.

Mniej więcej dziesięć godzin wcześniej Héctor z odrobiną skrępowania spoglądał na białe ściany gabinetu psychologa, miejsca dobrze mu znanego. Jak zwykle młody terapeuta nie spieszył się z rozpoczęciem sesji, a Héctor nie potrafił powiedzieć, czy te minuty ciszy miały mu posłużyć do określenia, w jakim pacjent jest nastroju, czy po prostu należał do ludzi, którzy się powoli rozkręcają. W każdym razie tego ranka, sześć miesięcy po pierwszej wizycie, inspektor Salgado nie był w nastroju do czekania. Odchrząknął kilka razy, co chwila zakładał nogę na nogę, a w końcu pochylił się i zapytał:

— Czy moglibyśmy zacząć?

— Oczywiście. — Psycholog podniósł wzrok znad papierów, ale nic więcej nie powiedział.

Milczał, przyglądał się inspektorowi trochę nieprzytomnie; ze swoimi delikatnymi rysami twarzy sprawiał wrażenie cudownego dziecka, które rozwiązuje skomplikowane zadania w wieku sześciu lat, a nie potrafi kopnąć piłki i przy tym nie upaść. Wrażenie fałszywe, Héctor dobrze o tym wiedział. Młody człowiek rzadko strzelał, to prawda, ale mając doskonałe wyczucie czasu, strzelał celnie. Terapia, której inspektor musiał się poddać z polecenia szefa, przekształciła się w rutynowe spotkania; przychodził na nie z własnej woli, początkowo raz w tygodniu, potem co dwa tygodnie. Teraz nabrał głęboko powietrza do płuc i powiedział:

— Proszę wybaczyć. Dzień nie zaczął się dobrze. — Wyprostował się na krześle i utkwił wzrok w kącie gabinetu. — I nie sądzę, żeby się lepiej skończył.

— Kłopoty w domu?

— Pan nie ma nastoletnich dzieci, prawda? — Pytanie absurdalne. Jego terapeuta musiałby zostać ojcem, mając piętnaście lat, żeby dochować się syna w wieku Guillerma. Pomyślał chwilę i zmęczonym głosem dodał: — Ale nie o to chodzi. Mój syn jest dobrym dzieckiem. Problemem jest chyba właśnie to, że nigdy nie sprawiał problemów.

Tak było rzeczywiście. I choć wielu rodziców cieszyłoby się z tak ewidentnych objawów posłuszeństwa, Héctor martwił się tym, o czym nic nie wiedział. To, co działo się w głowie syna, było jedną wielką tajemnicą. Nigdy się na nic nie skarżył, stopnie miał nie najgorsze, nigdy doskonałe, ale też nie najniższe, a jego poważny sposób bycia mógłby być wzorem dla bardziej szalonych, bardziej nieodpowiedzialnych chłopców. A jednak Héctor zauważał, raczej wyczuwał, że za tą normalnością kryje się smutek. Guillermo był zawsze spokojnym dzieckiem, a teraz w pełni wieku dojrzewania stał się introwertykiem, którego życie, kiedy nie był w szkole, toczyło się w czterech ścianach jego pokoju. Mówił mało. Nie miał wielu przyjaciół. Krótko mówiąc, pomyślał Héctor, niewiele się ode mnie różni.

— A pan, inspektorze, jak pan się czuje? Nadal nie może pan spać?

Héctor zawahał się. Na ten temat ich zdania się różniły. Był czas, że przez kilka miesięcy nie zmrużył oka nawet jednej nocy, i wtedy psycholog zalecił łagodne środki nasenne. Ale Héctor zdecydowanie odmówił. Trochę dlatego, że nie chciał się od nich uzależnić, trochę dlatego, że nad ranem jego mózg funkcjonował najlepiej i nie widział powodu, żeby pozbawiać się tych produktywnych godzin, i wreszcie dlatego, że śpiąc, zagłębiał się w obszary nieokreślone, nie zawsze przyjemne.

Psycholog wyczuł przyczynę milczenia.

— Pan się niepotrzebnie zamęcza. I przy okazji bezwiednie zamęcza pan ludzi wokół siebie.

Inspektor podniósł głowę. Bardzo rzadko patrzyli sobie w oczy. Psycholog wytrzymał badawcze spojrzenie.

— Przecież pan wie, że mam rację. Kiedy zaczął pan terapię, zajęliśmy się zupełnie inną sprawą. Odłożyliśmy ją po tym, co się stało z pana byłą żoną. — Mówił głosem zdecydowanym, bez chwili wahania. — Zdaję sobie sprawę, że znajduje się pan w trudnej sytuacji, ale obsesyjne myśli do niczego pana nie doprowadzą.

— Sądzi pan, że to obsesja?

— A nie jest tak?

Héctor gorzko się uśmiechnął.

— Więc co pan proponuje? Żebym zapomniał o Ruth? Żebym pogodził się z myślą, że nigdy nie poznamy prawdy?

— Nie musi pan się z tym godzić. Wystarczy, żeby potrafił pan żyć z tą myślą i dzień w dzień nie buntował się przeciw wszystkiemu i wszystkim. Proszę posłuchać, zadam pytanie policjantowi: ilu przypadków nie udaje się szybko rozwiązać? Ile wyjaśnia się dopiero po wielu latach?

— Pan nie rozumie — odparł Héctor. Zamilkł i dopiero po chwili ciągnął: — Czasem… czasem udaje mi się zapomnieć… na parę godzin, kiedy pracuję albo kiedy idę pobiegać nad morzem, ale potem wszystko wraca. Pojawia się nagle. Jak duch. I wyczekuje. To nie jest nieprzyjemne uczucie: nie oskarża ani nie pyta, ale tam jest. I nie odchodzi łatwo.

— Czym jest to, co tam jest? — Pytanie zadane zostało takim samym chłodnym tonem, jakiego młody terapeuta zawsze używał w ich rozmowach. Tym razem jednak Héctor zauważył jakiś odcień, ślad czegoś, co bałby się usłyszeć.

— Niech się pan nie niepokoi. — Uśmiechnął się. — Nie widzę umarłych. Jest to rodzaj odczucia… — Przerwał, szukając właściwych słów. — Kiedy żyjesz z kimś przez wiele lat, zdarza się, że po prostu wiesz, że jest w domu. Budzisz się z drzemki i czujesz obecność tej drugiej osoby. Nie musisz jej widzieć. Rozumie pan? To mi się przedtem nie zdarzało. Chcę powiedzieć, że nie zdarzało się, kiedy już nie byliśmy razem. Dopiero po jej… zaginięciu.

Zaległa cisza. Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Psycholog notował w swoim zeszycie coś, czego Héctor nie mógł dojrzeć. Czasem myślał, że to notowanie jest częścią teatralnego rytuału rozgrywającego się w gabinecie, symbolem służącym wyłącznie do tego, aby pacjent, to znaczy on, czuł, że jest wysłuchany. Już zamierzał dokładniej wyjaśnić, co ma na myśli, kiedy odezwał się terapeuta. Mówił powoli, starannie dobierając słowa.

— Czy zdaje pan sobie sprawę z jednej rzeczy, inspektorze? Po raz pierwszy przyznaje pan, nawet jeśli nie wprost, że Ruth może nie żyć.

— My, Argentyńczycy, wiemy doskonale, co oznacza słowo „zaginiony” — odparł Héctor. — Niech pan o tym nie zapomina. — Odchrząknął. — Jak dotąd nie mamy żadnego wystarczającego dowodu, że Ruth nie żyje. Ale…

— Ale pan już w to wierzy, prawda?

Héctor obejrzał się za siebie, jak gdyby obawiał się, że ktoś go usłyszy.

— Prawda jest taka, że nie mamy najmniejszego pojęcia, co się mogło stać z Ruth. To mnie najbardziej wpienia. — Zniżył głos, jakby mówił do siebie. — Nawet nie możesz jej opłakiwać, bo czujesz się jak zatracony zdrajca, który poddał się bez walki. — Westchnął. — Przepraszam, nie czułem się dobrze w święta. Myślałem, że będę miał czas, żeby popchnąć sprawę, ale… Musiałem zrezygnować. Nie mam nic. Nie znalazłem niczego… Niech to szlag trafi! To tak, jakby ktoś jednym ruchem wymazał ją z rysunku, nie zostawił śladu.

— Sądziłem, że sprawa nie jest już w pana rękach.

Héctor uśmiechnął się.

— Mam ją w głowie.

— Proszę coś dla mnie zrobić. — Tak zawsze brzmiała zapowiedź końca sesji. — Od tej chwili do naszego następnego spotkania niech pan się skoncentruje, przynajmniej przez kilka minut, byle codziennie, na tym, co pan ma, co pan osiągnął. Dobre strony czy złe, ale to, co stanowi pana życie. A nie na tym, czego panu w życiu brakuje.

• • •

Dochodziła druga w nocy i Héctor wiedział, że nie zaśnie. Wziął papierosy i komórkę i wyszedł na taras na dachu. Przynajmniej nie obudzi Guillerma. Terapeuta nie mylił się w trzech sprawach. Po pierwsze, powinien zacząć brać te cholerne środki nasenne, nawet wbrew sobie. Po drugie, sprawa Ruth nie była w jego rękach. I po trzecie, w głębi duszy był przekonany, że Ruth nie żyje. Z jego winy.

Noc była piękna. W taką noc można pogodzić się ze światem, jeśli tylko da się sobie szansę. Héctor miał przed oczami widok na nadbrzeże, a w połyskujących światłach budynków i w mrocznej, lecz spokojnej powierzchni morza odnalazł coś, co przepędziło nękające go demony. Stojąc tam pomiędzy donicami z suchymi kikutami roślin, inspektor Salgado zadał sobie pytanie: co przyniosło mu życie?

Syna, Guillerma. Pracę inspektora policji, żmudną i jednocześnie frustrującą. Mózg, który chyba funkcjonował jak należy, i płuca na pewno czarne od nikotyny. Carmen, sąsiadkę i właścicielkę domu, w którym mieszkał, swoją barcelońską matkę, jak o sobie mówiła. Ten taras, z którego mógł widzieć morze. Upierdliwego terapeutę, zmuszającego go do myślenia o bzdetach o trzeciej nad ranem. Niewielu przyjaciół, ale za to wypróbowanych. Olbrzymią kolekcję filmów. Ciało zdolne przebiec sześć kilometrów trzy razy w tygodniu mimo zrujnowanych paleniem płuc. Co jeszcze otrzymał od życia? Koszmarne sny. Wspomnienie Ruth. Pustkę bez Ruth. Nie wiedząc, co się z nią stało, sprzeniewierzał się wszystkiemu, co miało dla niego wagę: dawnym obietnicom, synowi, a nawet pracy. Temu wynajmowanemu mieszkaniu, gdzie razem żyli, kochali się i kłócili; mieszkaniu, z którego odeszła, by rozpocząć nowe życie, w którym on odgrywał drugoplanową rolę. Mimo to kochała go. Nadal się kochali, choć w inny sposób. Ich związek był zbyt silny, aby można go było zerwać na zawsze. Uczył się żyć z tym wszystkim, kiedy Ruth zaginęła, zniknęła, zostawiając go z poczuciem winy, przeciwko któremu się burzył.

Dosyć, pomyślał. To bez sensu. Zupełnie jakbym był postacią z francuskiego filmu: zadowolony z siebie czterdziestolatek. Miernota. Jeden z tych, którzy przez dziesięć minut taśmy wpatrują się w morze z urwistego szczytu, dręczeni egzystencjalnymi pytaniami, a za chwilę zakochują się jak głupi w kształtnych łydkach jakiejś nastolatki. Jakby idąc tym wątkiem, Héctor przypomniał sobie ostatnią rozmowę, raczej kłótnię z koleżanką w pracy, podinspektor Martiną Andreu, tuż przed świętami. Powód kłótni nie miał znaczenia, ale żadne z nich nie potrafiło jej zakończyć. Do czasu, kiedy Martina, spojrzawszy na niego z urągliwą szczerością, wypaliła prosto z mostu: „Héctor, kiedy ostatnio przeleciałeś kobietę?”.

Zanim mógł przywołać w myślach swoją godną pożałowania odpowiedź, zadzwonił telefon.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: