Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierogi w Ameryce, czyli o tym, jak 65-letnia Stasia podbiła Nowy Jork - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Pierogi w Ameryce, czyli o tym, jak 65-letnia Stasia podbiła Nowy Jork - ebook

Książka ta powstała na podstawie opowieści Stasi, która w wieku 65 lat wyjechała do USA, aby zarobić nieco dolarów dla swojej rodziny. Zamierzała służyć swoją prostą pracą szwaczki i opiekunki domowej. Szybko okazało się, że ma duże umiejętności w gotowaniu i organizowaniu gospodarstwa domowego, ale również dobre serce i dużo doświadczeń życiowych. To zaskoczyło najbogatszych Amerykanów. Okazało się, że poszukują nie tylko dobrych potraw, ale również sensu życia, a szczególnie wieczności, „życia po życiu”. Stasia, gotując polskie potrawy i służąc z radością i życzliwie, zaskarbiła sobie serca wielu bogatych i interesujących ludzi biznesu, sztuki i kultury, a nawet polityki. Dziwiło ją nieraz to, że proste polskie jedzenie zmienia świat na lepszy. „Przyprawą do życia służącej” było jej świadectwo o losach rodziny na Ukrainie, Podlasiu i w Trójmieście w XX wieku.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8127-676-4
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Książka ta powstała na podstawie opowieści Stasi, która w wieku 65 lat wyjechała do USA, aby zarobić nieco dolarów dla swojej rodziny. Zamierzała służyć swoją prostą pracą szwaczki i opiekunki domowej. Szybko okazało się, że ma duże umiejętności w gotowaniu i organizowaniu gospodarstwa domowego, ale również dobre serce i dużo doświadczeń życiowych. To zaskoczyło najbogatszych Amerykanów. Okazało się, że poszukują nie tylko dobrych potraw, ale również sensu życia, a szczególnie wieczności, „życia po życiu”.

Stasia, gotując polskie potrawy i służąc z radością i życzliwie, zaskarbiła sobie serca wielu bogatych i interesujących ludzi biznesu, sztuki i kultury, a nawet polityki. Dziwiło ją nieraz to, że proste polskie jedzenie zmienia świat na lepszy. „Przyprawą do życia służącej” było jej świadectwo o losach rodziny na Ukrainie, Podlasiu i w Trójmieście w XX wieku.

Osoby:

– Stasia, główna bohaterka, mama Kazi, Ryszarda, Tadeusza i Janka

– Kazia, córka Stasi, mama Ani i Pawła

– Marianna, synowa Stasi, „amerykańska żona” Ryszarda

– Irenka i Adam, chlebodawcy Stasi

– Helenka, szwaczka, koleżanka Stasi

– Teodora, przyjaciółka Ireny, żona artysty malarza

– Basia, w Polsce doktor medycyny, w USA gospodyni u Teodory

– Karen, bratanica Adama, przybyła z Australii

– Marian, wybitny pianista, przyjaciel Irenki

– Charles, przyjaciel i opiekun Mariana

– Norma i Viena, pielęgniarki zatrudnione przez „panią”

– Mary, Irlandka zarządzająca domem „pani”

– Zygmunt, w Polsce lekarz, w Stanach pielęgniarz w przytułkuTAK SIĘ ZACZĘŁO!

Postanowiłem opowiedzieć Państwu o kilku zdarzeniach z ostatnich lat życia Stasi, która zmarła w Sopocie, mając 88 lat. Była kobietą z pozoru zwyczajną, ale gdy zaczynała wspominać o swojej przeszłości... Jakie miała szanse na zrobienie kariery w USA 65-letnia drobna kobieta z Polski? Niewielkie, bo znała się jedynie na gospodarstwie domowym i nieco na krawiectwie. A jednak swoją osobowością zmieniła świat kilku osób. Dla niektórych był to cały świat.

Już w młodości Stasia przeżyła niejedną tragedię typową dla Polek żyjących na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej w XX wieku. O wydarzeniach związanych z odzyskaniem niepodległości, o trosce o jej powodzenie i rozwój, o walce o przetrwanie wojny i próbach zrozumienia dziwnego stanu PRL-u opowiada wiele osób, ale o tajemnicach życia na emigracji zarobkowej – niewiele.

Te wcześniejsze walki, poświęcenia i starania stały się w życiu Stasi kolejnymi lekcjami nadziei i dystansu do świata materialnego i głębokiej wiary w Bożą opiekę nad nią, prostą kobietą. Nie myślała od razu o wieczności, ale o przyszłości, którą przynosił każdy następny dzień. Najbardziej troszczyła się o swoją liczną rodzinę, była bowiem dwunastym dzieckiem. Jako najmłodsza wszystko zawdzięczała starszemu rodzeństwu.

Wyjątkowe jest to, że mając 65 lat i będąc osobą drobną i niskiego wzrostu, ruszyła na podbój Ameryki. Tak zawsze nazywała Stany Zjednoczone. Było to możliwe dzięki zaproszeniu, które otrzymała od swojego najstarszego ukochanego syna Ryszarda, który był w Polsce mechanikiem i kierowcą samochodów ciężarowych, a w latach osiemdziesiątych przez Austrię dostał się do USA. Pochodził z rodziny z wielkimi tradycjami. Jego oblicze biło godnością i dostojeństwem, co sprawiało, że miał w życiu wiele szczęścia. Komunizm uwierał jego wolną duszę, a miał fach, który był w latach osiemdziesiątych XX wieku poszukiwany za oceanem. Szybko dał się poznać jako dobry mechanik i jeszcze lepszy kierowca, zarabiał dobrze i po kilku latach ciężkiej pracy zakupił pierwszego wielkiego trucka,i ruszył w trasę, wożąc towary usługowo. Po kilku następnych latach był już właścicielem dobrze prosperującej firmy. Zatrudniał głównie Polaków. Z powodu długiej rozłąki z rodziną w Polsce zakochał się i ożenił z nową amerykańską żoną. Poznał ją na Florydzie. Wtedy okazało się, że ona przebywała tam nielegalnie, później przysporzyło mu to wielu problemów. Nie czuł się szczęśliwy, ale do Polski chciał wrócić dopiero na emeryturę. Czasami wysyłał do rodziny dolary, ale postanowił również zaprosić do siebie kogoś z bliskich.

Jako pierwsza zgłosiła się jego mama, która miała już 65 lat. Wyjeżdżała z Polski, by odwiedzić swojego syna, ukoić własną tęsknotę i jego rozterki, ale by wrócić po dwóch miesiącach do Polski. Wszystko zostało w rodzinie ustalone, ale nikt się nie spodziewał, że Stasia miała ukryty plan. Po kilku kurtuazyjnych spotkaniach, rozmowach i zachwytach nad osiągnięciami syna zaczęła rozglądać się za pracą. O przeróżnych ofertach rozmawiały kobiety po wyjściu z nabożeństwa w polskim kościele w Hartfordzie. Przyprowadzała tam syna na niedzielną mszę jak dawniej, gdy był dzieckiem, ale gdy on wyjeżdżał, miała więcej samodzielności. Nowa synowa nie była dla niej zbyt życzliwa, więc Stasia wymykała się z domu na modlitwę do kościoła również w ciągu tygodnia. Wtedy miała więcej czasu i sposobności na nawiązanie znajomości i zdobycie informacji o pracy.

Z czasem rozpoznawała już Polaków, którzy tam przybywali i po modlitwie zatrzymywali się, by porozmawiać i podzielić się informacjami i spostrzeżeniami. Odbywała się też tam giełda ofert pracy, dobrych i złych, a nawet ryzykownych. Można tam było skorzystać z nieaktualnych egzemplarzy „Dziennika Związkowego” i „Nowego Dziennika”, czyli najstarszych gazet polonijnych. W czasie tych spotkań Stasia nauczyła się analizować ogłoszenia o pracy. Zresztą, Ryszard prenumerował te gazety od przybycia do Stanów.

Najpierw nieśmiało, a później z coraz większą nadzieją Stasia czytała i przeszukiwała ogłoszenia. Gdy wybrała jakiś anons, szła do kościoła i zaczynała rozmawiać o nim z innymi doświadczonymi Polkami. Brała pod uwagę tylko prace służebne: sprzątanie, pracę w kuchni, opiekę nad osobami starszymi lub dziećmi itp. Stopniowo zaczęła też wypytywać syna, jakie są warunki pracy i co jest, a co nie jest legalne, oraz jakie są konsekwencje przedłużenia pobytu w Stanach, ale najważniejsze dla niej było, czy nie narazi syna na nieprzyjemności.

Oczywiście Ryszard nie chciał słyszeć o pracy mamy. Zresztą każdy uważał, że praca starszej osoby w tym wymagającym kraju jest nieporozumieniem i że zapewne nie znajdzie ona zatrudnienia, bo przecież jej praca nie będzie efektywna, wydajna. Stasia jednak nie tylko była osobą głęboko wierzącą i rozmodloną, ale miała też w sobie to „coś”, co jednało jej ludzi. Pochodzenie szlacheckie wycisnęło na jej obliczu godny wyraz, troszczyła się o elegancki ubiór (co nie znaczy drogi), miała wyprostowaną postawę, każdemu spoglądała z uśmiechem w oczy i nigdy się nie skarżyła. Przez kilka tygodni nauczyła się podstaw języka angielskiego i zaczęła rozumieć hiszpański, dobrze czuła się z osobami pochodzenia włoskiego. Nawet czasami uchodziła za Hiszpankę lub Włoszkę.

Po dwóch miesiącach oświadczyła synowi, że postanowiła na razie nie wracać do Polski i podjąć pracę, ponieważ musi pomóc rodzinie. Mógł to odebrać jako aluzję, bo większość jego dochodów inkasowała Marianna, „amerykańska żona” – jak ją określała Stasia. A do niej wprost mówiła, że nie jest jego żoną, bo Ryszard już poślubił żonę w Polsce. Zawsze dodawała, iż życzy jej wszystkiego dobrego, ale tego przywileju niech sobie nie przypisuje. Stasia później unikała tego tematu.

Stasia od dawna wszystko, co miała, rozdawała krewnym i tym, o których sądziła, że pomoc im się należy, np. wnuczkom. Uważała, że sama wiele nie potrzebuje na starość, a innym wszystko może się przydać.

Syn stanowczo jej odradzał podejmowanie jakichkolwiek prób, ale w końcu musiał matki wysłuchać i zgodził się na pracę, która wydawała mu się najłatwiejsza, czyli na opiekę nad dziećmi. Uważał, że dzieci swoją aktywnością szybko ją zmęczą, a ona zrezygnuje i wkrótce wszystko wróci do normy.

Stasia wybrała na pierwszą swoją pracę ofertę z Nowego Jorku, około 200 kilometrów od Hartfordu. Był to duży kłopot dla syna. Najpierw wybrał się do rodziny, która chciała zatrudnić Stasię. Przedstawił ją jako staruszkę, która może mieć problemy w nawiązaniu kontaktu z dziećmi, rozmawiał z rodzicami i dziećmi. Rodzina zatrudniająca Stasię wydawała mu się dość dziwna. Byli zamożni, posiadali duży dom w Bronksie, a przecież przybyli do Stanów przed kilkoma laty. Stasia miała opiekować się dziećmi, rozmawiać z nimi po polsku i zachowywać zwyczaje narodowe. Obowiązki były więc dość łatwe, ale nie zostały określone dokładnie. Wynagrodzeniem było 150 dolarów za tydzień płatne w sobotę oraz utrzymanie. Przygotowano jej niewielkich rozmiarów pokoik na poddaszu, ale syn wiedział, że to jej nie będzie przeszkadzało. Oczywiście praca była nielegalna.

Przywiózł matkę do Nowego Jorku w następną sobotę i zobowiązał do codziennego kontaktu telefonicznego. Łatwo się domyśleć, że ta praca jej nie odpowiadała i już na miejscu Stasia zaczęła szukać lepszego zatrudnienia. Codziennie chodziła do polskiego kościoła, przyglądała się ludziom i po kilku tygodniach wybrała panią podobną do siebie, by z nią nawiązać bliższy kontakt. Spotykała ją też w parku, do którego chodziła z dziećmi. Jej nowa koleżanka, Helena, pracowała w szwalni i w weekendy opiekowała się staruszkami w rodzinach, które przybyły z Polski. Wybór był trafny, bo Helenka była skarbnicą wiedzy o sposobach zarobkowania w okolicy. Do niej zwracali się pracodawcy polskiego pochodzenia poszukujący taniej siły roboczej. Helenka wspomniała Stasi o szwalni prowadzonej przez polskiego „bossa”. Zatrudniał on tylko Polaków i zgadzał się na pracę nielegalną.

Stasia miała męża, który w czasie wojny i później trudnił się krawiectwem. Pomagała mu w pracach wykończeniowych. Wtedy myślała, że gdyby udało się jej zatrudnić w szwalni, byłaby szczęśliwa. „Boss” nie miał wielu doświadczonych pracowników, więc Stasię chętnie przyjął. Skierował ją do „polskiej agencji”, która zajmowała się załatwianiem wszelkich spraw Polaków mieszkających w Stanach legalnie i nielegalnie. Między innymi zdobywała numery identyfikacji podatkowej (Social Security Number), rozliczała podatki, wysyłała zgłoszenia na loterię (Green Card), szukała mieszkań na wynajem itd.

„Boss” był człowiekiem bardzo miłym i usłużnym dla polskich imigrantów. Tak również odbierała go Stasia. Nie mówiąc nic synowi, postano-wiła porzucić opiekę nad dziećmi.

Od innych Polaków wiedziała, że pracodawców trzeba powiadomić o odejściu w sobotę po odebraniu tygodniowego wynagrodzenia. Wtedy też podkreśliła, że odejdzie dopiero wtedy, gdy jej dotychczasowi pracodawcy znajdą następczynię. Niestety zachowali się arogancko i natychmiast wyrzucili ją z domu. Miała przy sobie walizeczkę ze swoimi rzeczami i 250 dolarów, ale nie chciała telefonować do syna, aby nie sprawić mu kłopotu. Praca zaczynała się w poniedziałek, a z Helenką umówiła się w parku na wieczór w niedzielę. Nieco zagubiona, odma-wiając różaniec, poszła do parku, aby tam na nią poczekać i przenocować na ławeczce. Gdy nadeszła noc, a park pustoszał, ukryła się w krzakach. Tam przygotowała sobie legowisko i marznąc, liczyła na to, że jakoś przetrzyma do niedzieli. Miała szczęście, bo zebrało się tam kilka kotów, które przytuliła, a one ją ogrzewały.

Tymczasem po północy w pobliże podjechała limuzyna, z której wysiadła elegancka pani i ruszyła prosto w kierunku Stasi. Skwer ten był schroniskiem dla kotów, które ona – pani Irena – codziennie po godzinie dwudziestej drugiej dokarmiała. Tym razem wracała z koncertu i dlatego była tak elegancko ubrana. Stasia, zaskoczona i nieco przestraszona, zapytała ją po polsku: „Co pani tu robi?”. Jej zdziwienie było jeszcze większe, gdy usłyszała: „Dokarmiam moje koty, ale co pani tu robi?”. Stasia nieśmiało i króciutko opowiedziała, że wyrzucili ją z domu ostatni pracodawcy.

I tu zaczyna się kariera Stasi. Spotkały się bowiem panie o podobnych duszach, przeżyciach i doświadczeniach, choć jeszcze tego nie wiedziały. Tylko religijność je różniła, ale nieznacznie. Irenka zaprosiła Stasię do auta, przywiozła do swojego domu i poczęstowała posiłkiem. Stasia była zakłopotana. Wszystko działo się zbyt szybko. Broniła się, nie chciała zatrzymać się u obcych ludzi, ale przecież było to lepsze niż niebezpieczny nocleg w parku. Irena ze swoim mężem też nieco obawiali się Stasi, więc przygotowali jej posłanie na tarasie, pozwolili się umyć, a potem długo i życzliwie wypytywali o jej pobyt w Stanach i nieco o pochodzenie. Po śniadaniu odwieźli ją do kościoła polskiego, aby tam spotkała się z Helenką, u której na krótko zamieszkała.

W domu Irenki wszyscy poczuli między sobą coś szczególnego. Choć Irenka miała już wielu pracowników, to dopiero przy Stasi poczuła się szczególnie swobodnie, co zauważył też pan domu i postanowił wykorzystać to szczególne zrządzenie losu w swoim planie. Przed kościołem nakłonił Stasię do złożenia przysięgi, że jeśli on umrze, Stasia porzuci pracę w szwalni i zaopiekuje się jego żoną Ireną, która miała artystyczną duszę i nie potrafiła zajmować się sprawami codziennymi, bieżącymi i materialnymi.

Cóż Stasia miała zrobić – przyrzekła, że tak uczyni, sądząc, że zapewne nikt jej w przyszłości o pomoc nie poprosi. A jednak los był inny!W SZWALNI

W poniedziałek Stasia i Helenka jeszcze przed czasem stawiły się w szwalni. Dla Stasi było to duże doświadczenie. Krawiectwo znała z pracy w systemie cechowym, a w szwalni pracowano w dużej hali, w której stało kilkadziesiąt maszyn do szycia. Wszystkie panie wykonywały jeden rodzaj zajęcia i przekazywały materiał dalej, aż do wykończenia. Szyły dłuższe i krótsze partie bluzek, spódnic, spodni, koszul i sukienek, czyli było to krawiectwo lekkie. Najważniejsze dla producenta było wszycie metki z napisem mówiącym, że ubrania zostały wykonane na terenie USA. Maszyny do szycia były podobne do używanych w Polsce, każda miała własne oświetlenie i wygodne miejsce do pracy. „Bossowi” zależało na szybkim wyprodukowaniu zamówień. Każda szwaczka pracowała na swój rachunek i była rozliczana w sobotę. Pracowano maksymalnie od godziny ósmej do osiemnastej. Przerwy na posiłek można było sobie zrobić według własnej potrzeby.

Już w pierwszym tygodniu Stasia wypracowała nieco większą zapłatę niż podczas opieki nad dziećmi: prawie 200 dolarów. Do tej kwoty dochodziła możliwość zamieszkania na preferencyjnych warunkach w jednym z domów „bossa”. Nasza bohaterka otrzymała łóżko w mieszkaniu jednopokojowym z dużą kuchnią i łazienką. Nocowały w nim trzy kobiety. Za miejsce noclegowe płaciła żonie „bossa” kilkadziesiąt dolarów miesięcznie. Wygodne było to, że w okolicy mieszkali głównie Polacy, do szwalni było blisko, a niedaleko był też kościół, do którego Stasia starała się uczęszczać codziennie wieczorem. „Boss” w ciągu dziesięciu lat od przybycia do Stanów Zjednoczonych stworzył małe imperium. Był właścicielem szwalni, wielu domów i sklepów. Interesy robił łatwo z Amerykanami, ale korzystał z pracy Polaków. Przyjmował każde zamówienie stosownie do mody i życzeń klientów.

Stasia szybko zaangażowała się w pracę, chciała dużo zarobić, więc wszystko wydawało się jej przyjazne, a ludzie życzliwi. Ryszard dokładnie ją wypytywał o warunki nowego zatrudnienia i wynagrodzenia i był nieco bardziej krytyczny wobec działalności „bossa”. Z czasem dowiedział się, że praca w szwalni nie była lekka i łatwa. Nie był zadowolony, zrozumiał bowiem, że jego nadzieja, iż mama znuży się opieką nad dziećmi, porzuci pracę i wróci do Polski, już się nie spełni. Przecież wiedział od dzieciństwa, że mama lubi krawiectwo. Czasami mawiała, że przy szyciu odpoczywa psychicznie i uspokaja się. Zanosiło się więc na dłuższy jej pobyt w USA.

Pojawiło się pytanie o legalność pracy i o ubezpieczenie. Za wskazaniem „bossa” wszyscy Polacy u niego zatrudnieni zgłaszali się do zaprzyjaźnionej agencji, która pod szyldem firmy turystycznej załatwiała pracę, legalne lub fałszywe pozwolenia, ubezpieczenia, opłacała podatki i przekazywała pieniądze do Polski. Prowadzili ją również Polacy. Jej działalność była ważna szczególnie dla tych, którzy nie znali języka i przebywali w Ameryce nielegalnie. Nie mogli przecież korzystać z pomocy społecznej i opieki państwa. Czuli się choć troszeczkę bezpieczniej i sądzili, że wszystkie formalności są uczciwie realizowane i prawdziwe. A tak nie było, o czym będzie mowa później.

Ryszard od razu domyślił się, że działalność gospodarcza „bossa” i tej agencji jest podejrzana. Polskie pracownice otrzymywały niższe wynagrodzenie niż minimum socjalne. Choćby z tego powodu podejrzana była legalność funkcjonowania zakładu. Stasia uspakajała go jednak tym, że w kamienicy, w której nocowała, mieszkał ojciec „bossa”. Można więc było sądzić, że syn nie narażałby ojca na interwencję Immigration (organizacji, która poszukiwała nielegalnych imigrantów, aby ich deportować do krajów pochodzenia).

Początkowo Stasi wszystko się podobało. Szybko doszła do wprawy i każdego tygodnia mogła odłożyć nawet 200 dolarów. Pieniądze chowała w sienniku. Wszywała je w nocy, w tajemnicy przed współlokatorkami. Niestety nie mogła ich przekazać synowi, bo jego „amerykańska żona” wyciągała od niego wszystko, co posiadał, i wspierała tylko swoją rodzinę. Z czasem więc pojawił się problem z dostarczeniem gotówki do Polski.

W końcu jednak część swoich dochodów powierzyła Ryszardowi, ale gdy dowiedziała się, że do kraju nie dotarła cała kwota, zaczęła rozmyślać o innych sposobach. Rady szukała najpierw u Helenki. Ta jej podpowiedziała, że banknoty można owijać folią aluminiową i wysyłać pocztą. Dzięki temu pracownicy poczty amerykańskiej nie będą w stanie wykryć, że w paczce lub listach są pieniądze. Ale to nie gwarantowało tego, że polscy pocztowcy nie wykradną banknotów. Gdy jedna z przesyłek została okradziona, Stasia postanowiła wysyłać do Polski paczki z różnymi produktami i w nich ukrywać banknoty.

Sprawa stała się pilna, gdy po kilkunastu miesiącach Stasia zgromadziła pokaźną sumę. Kiedy przyznała się Helence, iż nie oddaje wszystkich pieniędzy synowi, ale chowa je skrzętnie w sienniku, po kilku dniach ktoś, kto miał klucze do mieszkania, okradł ją, ale „humanitarnie”. Nie zabrano jej wszystkich pieniędzy, a „tylko” dwa tysiące dolarów. Była to jednak dotkliwa strata. Za tę kwotę można było w Polsce kupić dobry samochód. Wtedy po raz pierwszy Stasia poczuła się źle w Ameryce, prawie tak, jak w Polsce w czasie okupacji lub komuny, kiedy to trzeba było ukrywać swój majątek, a szczególnie dolary. Należało wybrać bezpieczną drogę dostarczenia pieniędzy do Polski.

Oficjalnych przelewów bankowych nie mogła wykonać. Jeden z przelewów wysłany przez Western Union do wnuczki dotarł dopiero po kilku miesiącach, gdy wszyscy pogodzili się z myślą, że pieniądze przepadły. Zresztą, Stasia miała problem z wypełnieniem formularzy, a nie chciała nikogo prosić o pomoc. Dlatego postanowiła uprosić syna, aby zaprosił do USA jej wnuczkę Annę. Miała przyjechać na kilka tygodni, a w drodze powrotnej przewieźć pieniądze do Polski. Wybrano ją również dlatego, że dobrze znała język angielski i właśnie ukończyła studia. Jako woluntariuszka pomagała w czasie zjazdu „Solidarności”, co zapewne przyczyniło się do łatwego uzyskania wizy.

Stasia opiekowała się Anią od dzieciństwa i miała z nią bardzo dobre relacje. Nadto zaczynała za nią tęsknić. W ciągu dnia, gdy była zajęta pracą, tego nie odczuwała, ale wieczorem, w czasie odpoczynku, wspomnienia rozbudzały tęsknotę. Pewnym ukojeniem była codzienna modlitwa. Do kościoła polskiego miała przecież tylko kilkaset metrów, ale modlitwa raz pomagała, a innym razem wywoływała wspomnienia, szczególnie w święta, rocznice urodzin i dni imienin. Pocieszenie dawały tylko zarobione dolary, ale przecież mogła je w każdej chwili stracić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: