Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pierścień Wielkiej Damy czyli Ex-machina Durejko - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierścień Wielkiej Damy czyli Ex-machina Durejko - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 220 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstę­py nie­któ­re na­strę­cza­ją mnie bez­u­myśl­ną pa­mięć pew­ne­go zda­rze­nia na­stę­pu­ją­cej osno­wy:

W mia­stecz­ku nie­ja­kim je­den księ­garz, wy­wie­sza­jąc ry­ci­ny Gran­dvil­le'a do ba­jek La­fon­ta­ine'a, uwy­raź­nił ta­ko­we pod­pi­sa­mi ar­cy­czy­tel­ny­mi – gło­sząc:

lew zna­czy po­tę­gę, za­jąc – oba­wę, ku­ro­pa­twa – pro­sto­tę, lis – chy­trość, żaba – za­ro­zu­mia­łość, a mał­pa??…

– i tu po­zo­sta­wał próż­ny pa­pier.

Za­py­ta­łem oby­wa­te­la, nie już, dla­cze­go on nie do­mie­ścił, iż mał­pa zna­czy mał­pę – ale ku cze­mu od­jął in­te­res apo­lo­gom, uczy­tel­nia­jąc oneż?… Świa­tły ten czło­wiek od­po­wie­dział mnie, że jątrz­ność miesz­czań­ska jest tak po­dejrz­li­wą, iż w La­fon­ta­inea baj­kach o lwie, ośle, pa­pu­dze lub ża­bie mó­wią­cych do­mnie­my­wa się oby­wa­te­li mia­stecz­ka, i żony ich, i ob­lu­bie­ni­ce ich, i sy­nów ich.

Jak­kol­wiek prze­to wy­da­wa­ło­by się nie­wcze­snym ob­ja­śniać typy, uprze­dzę wsze­la­ko, na wzór po­mie­nio­ne­go wy­żej, iż mój MAK-YKS nie jest by­najm­niej urą­go­wi­skiem dla Ir­lan­dii lub Szko­cji – że HRA­BI­NA nie osła­wia hra­bin – że DU­REJ­KO by­najm­niej na celu nie ma Li­twy, ani ja­ką­kol­wiek wy­ra­żać mógł­by pro­win­cję, bę­dąc sam ex – ma­chi­na Du­rej­kiem! – sło­wem, iż szło mnie o rzecz nie­sły­cha­nie od wszel­kie­go oso­bi­ste­go po­glą­du od­da­lo­ną.

Ży­czy­łem so­bie ja w tej pra­cy spró­bo­wać uzu­peł­nie­nia no­we­go tra­ge­dii ro­dza­ju – chcia­łem, aże­by tra­gicz­ność, nie do­cho­dząc do zgo­nów i do wy­la­nia krwie, da­wa­ła, że tak na­zwę, Tra­ge­dię-Bia­łą.

Mnie­mam, iż po­dob­nież i co do wzmia­nek Cho­wan­ny albo Oj­czyź­nia­ka Tren­tow­skie­go, i nie­mniej co do po­ezji Mic­kie­wi­cza, na­le­ży nie być oso­bi­stym w przyj­mo­wa­niu wra­żeń sce­nicz­nych.

Utwo­ry, któ­re są lub sta­wia­ją się na osta­tecz­nych wy­ży­nach po­pu­lar­no­ści, na­le­żą przez to samo do kra­iny przy­słów i sta­ją się for­ma­mi mó­wie­nia.

Przy­miot­ni­kiem jest wy­raz wło­ski dan­te­sco, co zna­czy: za­wi­le, ciem­no, po Dan­tej­sku!… tak da­le­ce (nie szu­ka­jąc już u Ary­sto­fa­na przy­kła­dów) wol­no jest ar­cy­po­pu­la­mych sław­no­ści uży­wać w mó­wie­niu bez na­ra­że­nia się na ostra­sze­nie tych cio­sów, któ­re je­że­li so­bie za­da­ją ak­to­ro­wie, to na tępo, wzglę­dem pu­blicz­ne­go bez­pie­czeń­stwa.

Do­łą­czyć na­resz­cie i to po­wi­nie­nem, co, pod spół­cze­sny okres sztu­ki, upa­tru­ję jako obo­wią­zu­ją­ce dla po­stę­pu za­da­nie. Wy­po­wia­dam prze­to, iż zda mi się, że idzie dziś o dzie­ła dra­ma­tycz­ne, któ­re by nie mniej­szy dla osob­ne­go czy­ta­nia i dla gry sce­nicz­nej przed­sta­wia­ły in­te­res.

Dziś nie dość jest uba­wić na chwi­lę nie ma­ją­cych co po­cząć z wie­czo­rem jed­nym go­ści, ani też i tak na­zwa­ne fan­ta­stycz­no-fi­lo­zo­ficz­ne pi­sać dra­ma­ta, czę­sto­tli­wie ra­czej nie do­koń­czo­ne niź­li głę­bo­kie. Wy­ra­żam to z przy­czy­ny, że gdy­bym okre­ślić nie umiał, cze­go chce sztu­ka? – nie oka­zał­bym sam szer­szej kom­pe­ten­cji oprócz tej, co w lo­żach i krze­słach te­atru sku­pia się.

Co do mo­ral­ne­go za­da­nia, mnie­mam, iż stro­na świę­ta, bu­du­ją­ca, re­li­gij­na sta­ro­żyt­nej tra­ge­dii nie usta­ła wca­le ani może ustać, ale że gdzie in­dziej po­śród utwo­rów dra­ma­tycz­nych głów­ne ob­ra­ła miej­sce swo­je.

My­ślę, że ten ro­dzaj, na na­zwa­nie któ­re­go nie mamy pol­skie­go wy­ra­zu (bo rze­czy jesz­cze nie ma), to jest: "la hau­te-co­médie", głów­nie otwie­ra pole do bu­du­ją­ce­go dzia­ła­nia wo­bec chrze­ści­jań­skie­go spo­łe­czeń­stwa. Tak przy­najm­niej zda­je się, że być win­no, sko­ro ma to być pe­rio­dem obej­rze­nia się spo­łecz­no­ści ca­łej, i z jej naj­słusz­niej­szej wy­ży­ny, na samą sie­bie.

Ca­łej!… mó­wię, spo­łecz­no­ści: bo tu, nie jak w ko­me­diach buf­fo (któ­re po mi­strzow­sku kre­ślo­ne są przez hr. Fre­drę), war­stwa jed­na spo­łecz­na, przy­glą­da­jąc się dru­giej, po­strze­ga ona w jej śmiesz­no­ściach, lecz cy­wi­li­za­cyj­na-ca­łość – spo­łecz­na, ja­ko­by ogól­ne­go su­mie­nia zwro­tem, po­glą­da na się.

Ar­cy­trud­na to jest ro­bo­ta z tej przy­czy­ny, iż samo na­gie, wiel­kie Se­rio za­stę­pu­je tu te wraż­li­we me­men­ta, któ­re tra­ge­dia ma moż­ność krwią ubro­czyć wy­raź­ną i czer­wo­ną. Za ta­ko­wym na­stro­je­niem idzie, że i wszyst­kie cie­nio­wa­nia nie­sły­cha­nie być mu­szą sub­tel­ne. Ję­zyk zaś wy­kwint­ne­go dia­lo­gu po­tocz­ne­go wca­le tak ob­ro­bio­nym nie jest, jak to się w co­dzien­nym ob­co­wa­niu wy­da­wać może! Je­że­li na­wet ten dra­ma­tycz­ny ro­dzaj ko­me­dia­mi-wy­so­ki­mi zo­wią, to je­dy­nie dla­te­go, dla­cze­go Dan­te zwie ko­me­dią swój utwór, czy­li z przy­czy­ny nie groź­ne­go, ale we­so­łe­go rze­czy za­mknię­cia, a któ­re jesz­cze tym sub­tel­niej­sze­go dra­ma­tycz­ne­go cie­nio­wa­nia w cią­gu spra­wy wy­ma­ga. Ja­koż do­pie­ro u pra­cy ta­kiej na­tra­fia się na nie­wy­star­czal­ność in­ter­punk­cji, lubo uży­wam w tek­ście pod­kre­śla­nia wzmac­nia­nych lub szcze­gól­nie za­le­ca­ją­cych się ar­ty­ście dra­ma­tycz­ne­mu wy­ra­zów i zwro­tów mowy. Tu na­stęp­nie idzie wzmian­ko­wa­nie i tego, że wy­gła­sza­nie mowy, dla nie­ja­kie­go bra­ku ży­cia spo­łecz­ne­go, jest nie­umie­jęt­nym. Z wy­jąt­kiem przy­zwo­ito­ścią okre­ślo­nym, rzec moż­na, iż nie umie­ją czy­tać gło­śno. Za­ra­dzić tak żmud­ne­mu bra­ko­wi nie jest trud­no. Wy­star­czy dać parę głów­nych i sta­now­czych za­le­ceń, jako to: wy­gła­sza­nie rymu za­le­ży od umie­jęt­no­ści czy­ta­nia kre­men­tów. Kto kre­men­tu czy­tać nie umie, nie wy­gła­sza pięk­no­ści wier­sza. Wiersz bez­ry­mo­wy wy­ma­ga po­praw­niej­sze­go czy­ta­nia, dla­te­go że i w pi­sa­niu musi być od wią­za­ne­go po­praw­niej­szym. A to z tej przy­czy­ny, iż moż­na by po­wie­dzieć: że bez­ry­mo­wy wiersz ry­mu­je się na całą swą dłu­gość, nie zaś w koń­co­wym jed­nym ze­brz­mie­niu wy­ra­zów!

Do sze­re­gu tych to trud­no­ści tech­nicz­nych po­li­czyć go­dzi się, że ja­ko­by zu­peł­nie o tym prze­po­mnia­no, iż w dnie sta­now­czej pró­by wszy­scy dra­ma­tur­go­wie zna­mie­ni­ci, przy­tom­ny­mi by­wa­jąc one­mu, że tak się wy­ra­żę, przy­mie­rze­niu nowo uzu­peł­nio­nej suk­ni, nie po­zo­sta­wia­li prze­cho­dzą­cych dzieł na sce­nę bez tych a owych nie­wiel­kich osta­tecz­nych zlep­szeń – i że czę­sto­tli­wie coś o mało zdłu­żyć lub nie­wie­le uską­pić, coś wy­pa­da­ło do­moc­nić lub ulżyć. Osta­tecz­nej tej dla au­to­ra, a dla ak­to­rów pierw­szej pra­cy świa­do­mi są wszę­dzie, gdzie, że tak zno­wu wy­ra­żę się, nie cho­dzi­ło się ar­cy­dłu­go w sza­tach pier­wej dla kogo in­ne­go utra­fio­nych!…

Trud­no­ściom po­wy­żej nad­mie­nio­nym je­den utwór i jed­ne nie po­ra­dzi pió­ro, ale utwór je­den i pió­ro po­je­dyn­cze otwo­rzyć, i wska­zać, i uprzy­kład­nić kie­ru­nek nie tyl­ko że mogą, lecz po­win­ny. Ali­ści i to jesz­cze ła­twiej się spra­wu­je we spo­łecz­no­ściach, w któ­rych, do wa­że­nia i uży­wa­nia praw­dy na­wyk­nąw­szy, ro­ze­zna­wać na pierw­szy oka rzut umie­ją ka­pi­tal­ną róż­ni­cę, jaka trwa po­mię­dzy na­śla­dow­nic­twem a zbu­do­wa­niem. Dru­gie, bę­dąc obo­wią­zu­ją­cym i w ład po­stę­pu wcho­dzą­cym, a prze­to po­cząt­ku­ją­ce­mu po­żą­da­nym i po­moc­nym, gdy pierw­sze, to jest na­śla­dow­nic­two, prze­ciw­nym bę­dąc sa­mej na­wet du­cha-na­tu­rze, prze­cią­ża za­ra­zem na­śla­do­wa­ne­go i na­śla­du­ją­ce­go w ko­niecz­ny wpro­wa­dza obłęd. Zaś do­strze­gać daje się, że im mniej ja­kie spo­łe­czeń­stwo jest żywe, tym nie ja­śniej­sze ma ono po­ję­cie o róż­ni­cy po­mię­dzy zbu­do­wa­niem się i na­śla­do­wa­niem!

A uszczer­bek z tego wiel­ki bywa… Bo­wiem, sko­ro nie umie­ją się bu­do­wać, tedy mu­szą co nie­ja­ki pe­riod fe­no­me­nal­nej żą­dać in­dy­wi­du­al­no­ści – i od onej jesz­cze wszyst­kie­go i wsze­la­kie­go po­cząt­ko­wa­nia wy­ma­ga­jąc, a z żad­ne­go sta­tecz­nej ko­rzy­ści nie od­no­sząc – aż na­resz­cie i same one źró­dło ni­we­czą.

Pięk­ną na ko­niec, dla dra­ma­tur­ga, trud­no­ścią u nas Po­la­ków jest to, co za­ra­zem przed­sta­wu­je się jako głę­bo­kie dla psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej py­ta­nie – – to jest, że ar­tyzm pol­ski nie po­tra­fił do­tąd uznać ko­biet!… Pro­fi­le owe duże, i ja­ko­by sta­dia ide­al­ne, któ­re (że po­mi­nę sta­ro­żyt­nych) przed­sta­wu­ją w nie­wia­stach Dan­te, Cal­de­ron, Sha­ke­spe­are, By­ron… z wy­jąt­kiem (dla przy­zwo­ito­ści za­strze­żo­nym) nie ist­nie­ją wca­le w pięk­nej li­te­ra­tu­rze pol­skiej.

Nie ma tam, mó­wię, ko­biet istot­nych i ca­łych: Wan­da, co "nie chcia­ła Niem­ca", nie wie­my, cze­go chcia­ła?? – jest ona o jed­nej, acz pięk­nej, no­dze. Te­li­me­na (może naj­zu­peł­niej­sza jako utwór ar­ty­stycz­ny!) nie jest dość trans­cen­den­tal­ną… Zo­sia – do­pie­ro pan­ną z pen­sji, a prze­ślicz­na Ma­ria Mal­czew­skie­go roz­wi­nąć się w zu­peł­ną po­stać nie mia­ła cza­su, bę­dąc wry­chle po­dusz­ka­mi za­du­szo­ną, czy­li w trzę­sa­wi­sku po­grą­żo­ną.

Smęt­nych ta­kich trud­no­ści nie­co we wstę­pie do mo­jej Bia­łej-Tra­ge­dii skre­ślić za słusz­ne uwa­ża­łem, dla tej przy­czy­ny, iż jak­kol­wiek bądź sze­ro­ko za­sia­dła być może kom­pe­ten­cja, nie na­le­ży jej po­gar­dzać tymi po­szcze­gó­le uwa­ga­mi, któ­re się spo­ty­ka, gdy się robi.

Słu­ga rze­tel­ny

C. N.

1872 r.

Rzecz dzie­je się w dzie­więt­na­stym wie­ku w Wil­li-Har­rys i jej po­bli­żu.AKT I

Pod­da­sze – wnę­trze za­ło­żo­ne księ­ga­mi – okna dają na zie­lo­ność, ale nie­co są przy­sło­nię­te – ra­nek.

Sce­na pierw­sza

MAK-YKS

prze­ry­wa­jąc czy­ta­nie

Oto pierw­szy pro­mień, z tych, co rażą…

Po­su­wa za­sło­nę w oknie.

Jak­by jed­ne były nam zna­jo­me,

Dru­gie obce – i te szły w szy­by,

Jak ktoś obcy, lub ob­cych zwia­stu­ją­cy…

Za­trzy­mu­jąc się u okna, po­rzu­ca nie­co chle­ba.

Ci – swoi – zo­wąd… po­wietrz­ni bra­cia,

Któ­rym ostat­nia chle­ba star­czy kru­szy­na,

I jesz­cze są za nią szcze­bio­tli­wi…

Wra­ca­ją­cy, i nad­la­tu­ją­cy…

– Nie wzię­li mnie nig­dy wię­cej cza­su,

Ani ży­cia wię­cej, niż ile da­łem!

Wra­ca­jąc do czy­ta­nia

Pta­szek taki od­la­ta z kru­szy­ną chle­ba

I nie po­zo­sta­wia chwi­li bólu -

Go­dzi­ny wstrę­tu – dnia cier­pie­nia -

Roku nie­wia­ry w spo­łe­czeń­stwo!

– Przy­był i od­szedł w la­zur oka

Nie­bie­skie­go – – jak mi­mo­wied­na łza

Lu­dzi do­brych…

– po­dob­nie pła­czą­cą

Raz do­strze­głem JĄ… PRZY­CZY­NY NIE WIEM.

Sce­na dru­ga

SA­LO­ME

oględ­nie wcho­dząc

O go­dzi­nie nie­zwy­kłej, tak rano,

Wcho­dzę, aże­by pana uprze­dzić,

Że wła­ści­ciel, sę­dzia Du­rej­ko,

Cały dziś dom oso­bi­ście zwie­dza.

Stąd daw­no je­ste­śmy już na no­gach,

Nie­co się lę­ka­jąc o nas sa­mych,

W ja­kim­kol­wiek wszyst­ko jest po­rząd­ku.

sta­ran­nie i czu­le

Wiem, że pan z nim te­raz ma ra­chu­nek

Nie­co opóź­nio­ny… ale… cóż stąd!

Hra­bi­na Har­rys, po­krew­na pań­ska (Ist­ny anioł!), czy­liż nie jest głów­ną

Ca­łe­go tu pla­cu wła­ści­ciel­ką?

Oględ­nie

Pan na­wet mnie da­ru­je tę wąt­pli­wość,

Iż w ro­zu­mie gmin­nym moim nie wiem,

Dla­cze­go pan tu miesz­ka?… nie owdzie,

W pa­wi­lo­nie, obok krew­nej swo­jej?

– Nie by­łoż­by to panu przy­jem­nie

Anio­ła ta­kie­go mieć przy so­bie

spo­strze­ga­jąc wra­że­nie na twa­rzy Mak-Yksa

To, co mó­wię, nie­chże pan wy­ba­czy

Sta­rej ko­bie­cie i sta­rej mat­ce,

Któ­ra, o synu my­śląc ro­dzo­nym (A lat tyle zwłasz­cza go nie wi­dząc!…),

W każ­dym mło­dym czło­wie­ku spo­mi­na

Ma­cie­rzyń­skie swo­je obo­wiąz­ki.

po chwi­li

My­śli­łam też pana i ja pro­sić

O pro­tek­cję do hra­bi­ny Har­rys

Dla one­go to wła­śnie je­dy­na­ka (Co jest te­raz w Ja­po­nii, z okrę­tem,

Skąd i sam list idzie dwa mie­sią­ce!) -

A Hra­bi­na, że zna ad­mi­ra­łów

I nie­ma­ło mi­ni­strów.

spo­strze­ga­jąc się

– lecz ja to

Mó­wię panu jed­no jako mat­ka

I wię­cej nic, tyl­ko jako mat­ka…

Ocie­ra­jąc oczy

Żeby coś o synu mó­wić swo­im!

MAK-YKS

Ta rzecz dru­ga, któ­rą mi mó­wi­cie,

Do­bra pani Sa­lo­me!… ta dru­ga

Rzecz jest pierw­szą dla mo­je­go ser­ca:

Tak bym rad być usłuż­nym i wdzięcz­nym.

Ale pierw­sza… to jest: za­py­ta­nie,

Cze­mu tu mnie spo­ty­kasz? nie in­dziej?

Oświe­cić win­na by z licz­nych wzglę­dów.

do­bit­nie

Hra­bi­na jest Anio­łem… a jed­nak

Po­dej­rze­wa w lu­dziach złe ję­zy­ki

I, mło­dą bę­dąc wdo­wą, chce w domu

Nie miesz­kać ni­ko­go mego wie­ku.

– Zaś po­kre­wień­stwo na­sze to jej wzgląd

Na od­da­lo­ne­go bar­dzo człon­ka,

To do­broć jej, ja – je­stem jej ni­czym,

Męża jej po­wi­no­wa­tym… Wresz­cie:

W in­te­re­sie wła­snym mam ją wi­dzieć -

I, co­kol­wiek sama byś pra­gnę­ła,

Zro­bię…

Pod­no­sząc ra­mię Sa­lo­me

Tyl­ko mnie nie dzię­kuj, mat­ko,

Nie zro­bi­łem jesz­cze nic a nic!

po­uf­nie

Hra­bi­na ma nad­to rzecz szcze­gól­ną!…

Tyle peł­ni usług mi­ło­sier­nych,

Obej­ma tak wie­le i tak szyb­ko,

Że się jej wy­da­rza za­po­mi­nać…

Ja to mó­wię tyl­ko kte­mu… tyl­ko,

Żeby bła­hej nie dać ci na­dziei…

do­bit­nie

Nie mó­wię, że kogo za­po­mnia­ła

do­no­śnie

Nie! by­najm­niej… lecz że się to zda­rza

Oso­bom peł­nią­cym wie­le do­bra!

po chwi­li

Po­dob­no że i Che­ru­bin, zbyt szyb­ko

Le­cą­cy z po­cie­chą do cier­pli­wych,

Tra­ci nie­raz pió­ro, któ­re spa­da

Wy­rzu­co­ne z aniel­skie­go skrzy­dła…

Cny jest po­śpiech, lecz po­wo­du­je stra­tę!

SA­LO­ME

Lu­dzie na­ucze­ni lub du­chow­ni

Wie­dzą wszyst­ko, nie py­ta­jąc o nic;

Dla­te­goż ja pana prze­pro­si­łam

Za me pro­ste sło­wa sta­rej-mat­ki.

Lat nie­ma­ło słu­żę w tym tu domu (A panu słu­ży­ła­bym i ży­cie!),

Lecz wła­ści­ciel nasz, sę­dzia Du­rej­ko,

Zmie­nić pono chce cały po­rzą­dek,

Dla ko­goś z przy­jezd­nych od­dać wszyst­ko.

Dla pana ja­kie­goś, z któ­rym cho­dzi…

ma­jąc się ku oknu

Oto – wła­śnie oni – – niech pan wyj­rzy:

Ob­ró­ci­li się ku scho­dom – idą…

Wy­mi­nąć ich le­d­wo że po­śpie­szę.

wy­cho­dzi.

Sce­na trze­cia

MAK-YKS

z szcze­rym wes­tchnie­niem za od­cho­dzą­cą Sa­lo­me

Gdy­by ta ko­bie­ta to wie­dzia­ła,

Co od­la­tu­ją­cy te­raz pta­szek

Zna – i co in­nym ptasz­kom zwia­stu­je…

*

Że – rzu­ci­łem im ostat­ni chle­ba pył!

Obłęd­nie

I - gdy­by wie­dzia­ła to… ach!… ONA,

Wła­śnie może peł­nią­ca jał­muż­ny,

Jako któ­ra ze świę­tych na szy­bach

Go­tyc­kie­go ko­ścio­ła – – per­ło­wa,

Z ame­ty­sto­wy­mi szat fał­da­mi

I ze zło­tą lim­bą wko­ło skro­ni…

– Za­cna Pani!

Głę­bo­ko

Coś jest szcze­gól­ne­go

W tym po­wsze­dnim-chle­bie – w roz­ła­ma­niu

Złam­ka ostat­nie­go… ist­nie­je coś,

Jak­by się ja­kie­goś tam: OGÓ­ŁU

Do­ty­ka­ło za­błą­ka­nym pal­cem…

– Coś (mó­wię), co albo mil­czeć każe,

Lub przy­najm­niej sta­ran­nie za­bra­nia

Gło­sić o wy­peł­nie­niu nie­do­li – -

Jak­by nie­do­sta­tek jaki mniej­szy

Wy­znać było łac­niej, bez zra­nie­nia

Bli­skich, a for­tun­niej po­sta­wio­nych.

Ta­jem­ni­czo

Stąd – praw­dzi­wie, iż tam coś z-ist­nie­wa;

Do­ty­cząc mo­ral­nie i tej swo­jej

Mi­ło­ści-wła­snej, i wszech-Czło­wie­czej!

po chwi­li

Cze­muż? gło­sić tego nie­ra­da jest

Uczo­ność…

– cze­mu i pro­sto­ta

Mniej wsty­dzi się opo­wia­dać bo­leść,

Niź­li praw­dę przez bo­leść zy­ska­ną?!

Oglą­da­jąc na­oko­ło miesz­ka­nie swo­je

Po­cie­chy mam ja mno­gie!… ot… ten kąt…

ku oknu

Tam! Ma­rii cień do­strze­gal­ny z dala.

ku wnę­trzu

Ci­szę umar­łych serc w księ­gach mo­ich,

Co nie sa­mym ob­cu­ją czy­ta­niem.

ta­jem­ni­czo

Bywa, iż ze­wnętrz­ność tych tu pism,

Ro­ze­sła­nych tam i sam, przy­pad­kiem

Oży­wio­na rzu­tem świa­tła na­raz,

Jako gru­py mu­mii w pi­ra­mi­dzie,

Sze­ro­ki­mi war­gi coś po­wia­da,

A mury zej­mu­ją to w po­wie­trze,

Któ­re całe na­le­ży tu do mnie! -

z po­li­to­wa­niem

Mało-czyn­nym! niech mnie kto na­zy­wa (Jesz­cze nie ob­li­czy­li­śmy pra­cy!

Dzień za­świ­ta ja­śniej­szy ku temu -)

so­len­nie

W Ba­bi­lo­nie, za Eze­chie­la dni,

Naj­mniej czyn­nym, za­iste, ten by­wał,

Kto z za­ła­ma­ny­mi nie stał dłoń­mi,

Pa­trząc smęt­nie, i ki­wa­jąc gło­wą,

Inie ro­biąc nic wię­cej-wię­cej nic!

Sce­na czwar­ta

SĘ­DZIA

wcho­dząc z SZE­LI­GĄ

Ja­kem Kle­mens Du­rej­ko! do­trzy­mam

Choć­by na­wet se­kre­tu – co wię­cej,

Że to ża­den se­kret, to – dys­kre­cja…

Gło­śno

Co komu do tego, czy lo­ka­tor -

dwu­stron­nie

(Mówi się tu: lo­ka­tor go­dzi­wy,

Przy­zwo­ity czło­wiek, aku­rat­ny,

Nie za­wa­li­dro­ga albo próż­niak,

Nie lada kto z uli­cy – włó­czę­ga…)

MAK-YKS

bez po­wi­ta­nia, zo­sta­je u swe­go za­trud­nie­nia

Je­śli, mó­wię, czy­ni to lub owo?…

dok­try­nal­nie

Se­kret a dys­kre­cja – są dwie rze­czy,

Roz­róż­nie­nie zaś sen­su z li­te­rą

Na­le­ży do pro­stej pra­wa wie­dzy,

Któ­re­go się pier­wej sę­dzia uczy,

Niż sę­dzią jest… a Du­rej­ko by­wał

I jest… (choć na te­raz po­lu­bow­nym).

do Sze­li­gi

Astro­no­mię pan zna – ja Pra­wo znam.

Nie­miec­kie­go mie­li­śmy Dok­to­ra

W Aka­de­mii Do­rpac­kiej – ten uczył,

By­wa­ło, z an-za­cem szcze­gól­niej­szym!

SZE­LI­GA

Astro­no­mia nie jest ta­jem­ni­cą,

Ni je­dy­nym moim za­trud­nie­niem,

Szło mnie tyl­ko, bym się wy­tłu­ma­czył,

Dla­cze­go okna te, ta wy­so­kość,

Sto­sow­niej­sze są dla mnie niż owe…

po­glą­da­jąc uważ­nie w okno

Co to jest ów roz­stęp mię­dzy mury,

Da­ją­cy na dro­gę, czy uli­cę?

SĘ­DZIA

Nie uli­ca to, lecz za­jazd owdzie

Do pa­ła­cu, na lewo, w tym par­ku.

Okno jego bocz­ne prze­ły­sku­je

Przez ga­łę­zie klo­nów i aka­cyj – Do hra­bi­ny Har­rys on na­le­ży,

Któ­ra tu roz­sze­rza swo­je wło­ści

I opie­kę swą nad sie­ro­ta­mi

Płci obo­jej, a zwłasz­cza nie­wie­ściej.

Lecz Du­rej­ki dom, jak stał, tak stoi,

Du­rej­ko­wej-pen­sja peł­na pa­nien!

SZE­LI­GA

do sie­bie, w oknie

Któ­ryż kie­dy Astro­nom traf­niej

Per­tur­ba­cje-gwiaz­dy mógł uwa­żać – (Każ­dy po­wóz za­jeż­dża tą stro­ną,

Tam­tę­dy po­wra­ca – a te okno

Sa­lo­no­wej oknem jest cie­plar­ni…)

Lat dwa! śla­du STÓP JEJ nie wi­dzia­łem.

SĘ­DZIA

pro­wa­dząc spór z Mak-Yk­sem, sta­now­czo daje się nie­kie­dy sły­szeć

Nie słów tu po­trze­ba, ale czy­nów.

W ca­łym domu od­mie­nia się wszyst­ko!

MAK-YKS

Umo­wy wsze­la­ko po­zo­sta­ją.

SZE­LI­GA

do sie­bie

(Po­wóz Jej… i na­wet kra­niec sza­ty!…)

SĘ­DZIA

do Mak-Yksa, gło­śniej

Co do umów, są waż­ne i żad­ne…

Do­trzy­ma­ne z obu stron, lub wca­le.

SZE­LI­GA

dwu­znacz­nie, lubo w mo­no­lo­gu, i pa­trząc w okno

Pro­mien­nie tu musi ja­śnieć We­nus!

SĘ­DZIA

do Mak-Yksa

Wła­śnie że de­cy­zja Astro­no­ma

Dziś lub ju­tro wszyst­ko po­od­mie­nia!

Ob­ra­ca­jąc się do Sze­li­gi-pa­te­tycz­nie

We­nus i Mars, i Sa­turn – i inne

Cia­ła tu nie­bie­skie, jak na dło­ni,

Mo­ści Do­bro­dzie­ju!… noce! i dnie!

Czy­nią swo­je mą­dre ap­pa­ry­cje – (Któ­re znał li­tew­ski nasz Po­czo­but

I opi­sał le­piej niż Ko­per­nik!)

SZE­LI­GA

Idzie mi więc (cze­go nie ukry­wam)

O wi­dok wła­śnie że w tę stro­nę…

dok­try­nal­nie

Mam astro­no­micz­ne do­świad­cze­nia

Spraw­dzić – – na róż­nych punk­tach glo­bo­wych

Pró­bo­wa­ne z pil­no­ścią szcze­gól­ną.

– Ła­ska­we­mu panu, wi­dząc jego,

Nie po­trze­bu­ję do­da­wać, ile

Astro­no­mia jest na­uką cen­ną.

A że tu ją je­dy­nie mam na celu – Niż­szy apar­ta­ment so­bie wzią­łem
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: